USUŃ NA 24H
MENU LIGOWE
POZIOMY ROZGRYWEK
AKTUALNOŚCI
ROZGRYWKI
STATYSTYKI
FUTBOL.TV
TURNIEJE
WYWIADY
Puchar Fanów
GALERIA
Ekstraklasa
1 Liga
2 Liga
3 Liga
4 Liga
5 Liga
6 Liga
7 Liga
8 Liga
9 Liga
10 Liga
11 Liga
12 Liga
13 Liga
14 Liga
RAPORT MECZOWY - 11.KOLEJKA

Owijanie w bawełnę nie jest naszą mocną stroną. Zawsze staramy się realnie oceniać sytuację, dlatego ostatnia kolejka, choćby w porównaniu do poprzedniej, nie była tak spektakularna. Mniej come-backów, więcej jednostronnych starć, ale na szczęście było też sporo takich spotkań, które duża część z Was zapamięta na długo!

 
Tak na szybko przypominamy sobie kilka potyczek, które przyniosły ciekawe rozstrzygnięcia. Sensacyjna wygrana Ajaksu Warszawa, niesamowity powrót ekipy Shitable z Warsaw Wilanów, remis w derbach 13.ligi między Poprzeczkami a Oldboys Derby III - chyba właśnie z tego zapamiętamy 11.kolejkę najbardziej. I chociaż domyślamy się, że na relacje właśnie z tych meczów czekacie najbardziej, to liczymy, że skusicie się na przeczytanie znacznie wiecej!
 
Opisy meczów 11.kolejki czekają już na Was w raportach, w zakładce PODSUMOWANIE SPOTKANIA. Ale mamy też coś dla tych, którym nie chce się za dużo klikać, a których interesują relacje wyłącznie z meczów ligi w której grają. Wchodząc w menu konkretnego poziomu rozgrywkowego dodaliśmy opcję RELACJE MECZOWE. Wszystkie streszczenia znajdziecie tam w jednym miejscu :)
 
Życzymy Wam przyjemnej lektury!

Ekstraklasa

Oba zespoły przystępowały do tego spotkania w odmiennych nastrojach. Alpan w ostatnich 5 meczach zdobył zaledwie 3 punkty a ich przeciwnicy 15, co mogło jasno pokazywać, która z tych ekip jest faworytem tego pojedynku. I właśnie od ataków EXC Mobile Ochoty rozpoczęły się te zmagania. W 4 minucie dobrym podaniem został obsłużony Dąbrowski, który bardzo mocno uderzył piłkę z powietrza, ale nie trafił w światło bramki. Chwilę później próbował Prybiński, ale na posterunku był Koza. Po kilku atakach gości do głosu doszli gospodarze. Najpierw próbował Radomski, później dwukrotnie Gajewski, ale ani jeden ani drugi nie był w stanie pokonać dobrze dysponowanego Koryckiego. Kilka momentów po tych wydarzeniach golkipera wicemistrzów z poprzedniego sezonu uratował Bienias, wybijając piłkę z linii bramkowej. Ten sam gracz otworzył wynik tego spotkania. W swoim stylu mocnym, precyzyjnym uderzeniem lewą nogą pokonał golkipera przeciwników. 60 sekund później mieliśmy już 2:0, kiedy to świetną podcinką popisał się Prybiński. Nie musieliśmy długo czekać a wynik brzmiał już 3:0. Ty razem na listę strzelców wpisał się Grzybowski. Alpan miał swoje szanse jeszcze przed przerwą. Próbował Melcher, ale trafił w poprzeczkę, próbował też Wycech i jemu udało się trafić do bramki rywali, co złożyło nam się na stan meczu 3:1 po pierwszych 25 minutach. Kolejna odsłona rozpoczęła się od szybkiego ciosu wyprowadzonego przez Prybińskiego, który wykorzystał podanie od Bieniasa. Nie odebrało to chęci do walki i gonienia rezultatu gospodarzom, co częściowo się udało, bo po indywidualnej akcji gola zdobył Skrajny, ale chwilę po tym trafieniu odpowiedział Nowakowski. Bramka ta mocno podrażniła ambicje graczy Alpanu, którzy odgryźli się w najlepszy z możliwych sposobów, dwukrotnie zaskakując Patryka Koryckiego. Na około 10 minut przed końcem wynik brzmiał 5:4. Ostatnie momenty tego spotkania to kilka dogodnych sytuacji z jednej i drugiej strony. Ostatecznie stan meczu nie uległ zmianie i faworyci zasłużenie dorzucili do swojego bilansu kolejne 3 punkty.

Jeszcze w poprzednim sezonie pewnie wielu nie uwierzyłoby, że w spotkaniu pomiędzy FC Kebavitą, a FC Otamanami to ci drudzy będą faworytem. Rok temu o tej porze ci pierwsi cały czas byli w grze o mistrzostwo ligi, a ich niedzielni rywale walczyli o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Minęło jednak kilka miesięcy, zmieniły się personalia w obu ekipach, co spowodowało, że drużyna Buraka Cana do ostatniej kolejki będzie walczyć o utrzymanie, a ich oponenci są na dobrej drodze do zdobycia medalu. Wracając jednak do samego meczu, to lepiej rozpoczęli go gospodarze. Od początku bardzo aktywny był Azamat Qutpiddinov, który w pierwszych minutach oddał dwa celne strzały na bramkę konkurentów. Pierwszy był zbyt słaby, ale drugi już znalazł drogę do siatki. Kiedy wydawało się, że to Kebavita kontroluje wydarzenia na boisku, przyszło niespodziewane wyrównanie. Podanie Ostapenki wykorzystał Butenko. Faworyci poszli za ciosem i po dwóch trafieniach Nievdakhego odskoczyli rywalowi na dwubramkową przewagę. Mimo to brązowi medaliści z ubiegłego sezonu nie odpuszczali i jeszcze przed przerwą doprowadzili do wyrównania. Druga odsłona bardzo mocno przypominała pierwszą. Jedni i drudzy mieli dużo swoich szans na zmianę rezultatu. Gospodarze jednak fizycznie nie byli w stanie wytrzymać narzuconego tempa, co zemściło się na nich w końcówce pojedynku, kiedy gole zdobyli Ostapenko i Butenko ustalając wynik tego meczu na 6:4 dla Otamanów.

Poprzedni sezon dla obu ekip wyglądał zupełnie inaczej. Esportivo do ostatnich kolejek biło się o medale, Tur za to do końca walczył o utrzymanie. Rewolucja kadrowa w ekipie ćwierćfinalistów mistrzostw Polski z poprzedniego roku spowodowała, że są oni teraz na przeciwległym biegunie niż kilka miesięcy wcześniej. Jedni i drudzy dość licznie zgromadzili się w niedzielny wieczór przy ulicy Marymonckiej, co mogło zwiastować dobry, szybki mecz. I tak też było. W pierwszych minutach mieliśmy kilka groźnych sytuacji podbramkowych. Próbował Branicki, Polakowski, Nowakowski czy Noguera, ale nieskutecznie. Dopiero po kwadransie gry zobaczyliśmy pierwsze trafienie i był to gol samobójczy Kudelskiego. 5 minut później ten sam zawodnik znowu strzelił, tym razem do właściwej bramki. Końcówka pierwszej odsłony to prawdziwa kanonada strzelecka w wykonaniu obu ekip. Na prowadzenie wychodziła ekipa gości a chwilę po tym bramkę zdobywali gospodarze, co dało nam wynik 4:4 po pierwszej połowie. Druga część meczu rozpoczęła się kapitalnie dla ekipy Eryka Zielińskiego, bo po około 10 minutach od wznowieniu pojedynku prowadzili już 9:4. W tym czasookresie wyróżniał się zwłaszcza Adam Niemyjski. W ostatnich fragmentach meczu bardzo pomagał mu Iker Noguera, który w bardzo prosty i swobodny sposób mijał swoich przeciwników zdobywając kolejne gole. Tur od pewnego momentu próbował gry z lotnym bramkarzem, ale ostatecznie na niewiele się to zdało, bo dobrze dysponowani rywale nie mieli z tym problemów i ostatecznie pewnie pokonali faworyta 12:7. 

Przed meczem można było śmiało określić ten pojedynek jako spotkanie Dawida z Goliatem. Gospodarze w tym sezonie mają duży problem z systematycznym punktowaniem, co przekłada się na ich pozycję w tabeli. Goście natomiast naszpikowani dobrze znanymi z piłki nożnej 6-osobowej nazwiskami, na stałe zadomowili się w górnej części tabeli i do samego końca sezonu będą walczyć o złote krążki. Niemałe było zdziwienie kibiców oglądających to spotkanie, kiedy po 3 minutach po trafieniach Bogusza i Piotrowskiego to Warsaw Bandziors prowadzili w tym pojedynku. Gladiatorzy z podrażnionymi ambicjami rzucili się do odrabiania strat i dość szybko im się to udało. Najpierw strzelił Jóźwiak, potem Zych i mieliśmy remis. Ten drugi dorzucił niedługo potem kolejnego gola, wyprowadzając tym samym swój zespół na prowadzenie. Drużyna Szymona Kołosowskiego odgryzała się i dość często stwarzała zagrożenie pod bramką rywali, ale albo strzały były niecelne albo dobrze bronił Adrian Mańk. Wspomniany przeze mnie wcześniej kapitan zespołu zdołał w końcu zdobyć gola, ale dwa dorzucili też rywale (konkretnie Kielak) i do przerwy faworyci prowadzili 5:3. W kolejnych 25 minutach obraz gry wyglądał podobnie. Jedni i drudzy mieli swoje szanse na zmianę rezultatu, ale groźniejsi i przede wszystkim skuteczniejsi byli Gladiatorzy. Bardzo dobre zawody rozgrywał Patryk Zych, strzelec aż 7 goli. Nieźle wyglądał też Mikołaj Kwiatkowski, który jak tylko pojawiał się na boisku, to wnosił do gry swojej drużyny dużo jakości. Po stronie gospodarzy należy wyróżnić Macieja i Mikołaja Kiełpsza oraz wspomnianego wcześniej Kołosowskiego. Na tej trójce opierała się gra beniaminka z tego sezonu. Ostatecznie zasłużenie wicelider tabeli zwyciężył w tej rywalizacji 14:8. 

Spotkanie, które było bardzo ważne dla układu dolnej części tabeli. Obie ekipy jak tlenu potrzebują punktów i było to widać w niedzielny wieczór. Świetne, szybkie, atrakcyjne dla oka postronnego kibica widowisko stworzyli nam zawodnicy jednej i drugiej drużyny. Od początku dłużej przy piłce utrzymywali się goście, ale to gospodarze stworzyli pierwszą dogodną sytuację do zdobycia gola, kiedy to Rybak minął już bramkarza rywali, ale uderzył w słupek. W odpowiedzi próbował Skotnicki, ale jego strzał z bliska obronił Michał Łuczyk. Chwilę po tej akcji w zamieszaniu pod polem karnym Explo zimną krew zachował Żebrowski i otworzył wynik tego pojedynku. Około 5 minut później świetną indywidualną akcją popisał się Sebastian Gołąb, który mocnym płaskim strzałem zaskoczył golkipera gospodarzy. Tuż przed przerwą beniaminek z tego sezonu dobrze skontrował swojego przeciwnika. Jeden z graczy Explo urwał się lewą stroną boiska, płasko wstrzelił piłkę w pole karne, gdzie jeden z jego kolegów tylko dołożył stopę i skierował futbolówkę do pustej bramki. Do przerwy 2:1 dla Pojemnej Haliny. W drugiej odsłonie obraz gry nie uległ zmianie, stroną przeważającą byli goście, ale gospodarze świetnie kontrowali. Bramka na 2:2 była kopią tej pierwszej. Również jeden z graczy urwał się na skrzydle, płasko dograł w pole karne a jeden z jego kolegów dopełnił formalności. Od tego momentu goście jeszcze bardziej przycisnęli, ale cuda w bramce wyczyniał Michał Łuczyk, na pokonanie którego przeciwnicy nie mogli znaleźć recepty. Na około 10 minut przed końcem Explo niespodziewanie wyszło na prowadzenie. Rywale dość szybko odpowiedzieli piękną bramką Janka Skotnickiego. Ostatnie momenty tej rywalizacji to prawdziwa nawałnica pod bramką Łuczyka. Golkiper gospodarzy bronił jednak jak w transie i tylko dzięki jego świetnym interwencjom pojedynek zakończył się rezultatem 3:3. 

1 Liga

W poprzedniej kolejce zespół FC Impuls UA zdobył tylko jeden punkt i prowadząca w tabeli dwójka drużyn powiększyła swoją przewagę nad gospodarzami tego pojedynku. Zespół AnonyMMous! po bardzo dobrym meczu musiał uznać wyższość swoich rywali i po przerwie zimowej nie powiększył swojego dorobku. Lepiej spotkanie rozpoczęli goście, którzy strzałem z rzutu karnego otworzyli wynik spotkania. Kolejna akcja i już mieliśmy remis, a chwilę potem gospodarze powinni prowadzić, ale piłka po ich strzale wylądowała na słupku. Kilka minut później dopięli jednak swego i dwukrotnie pokonali golkipera przeciwników. Zespół Anonimowych ponownie wziął się do roboty i po upływie kwadransa gry wyrównał. Ostatnie słowo w pierwszej części meczu należało do zawodników z Ukrainy, którzy strzelając bramkę ustalili wynik premierowej odsłony na 4:3. Początek drugiej części spotkania to akcje z obydwu stron, czego efektem były strzelone dwie bramki – po jednej dla każdej drużyny. Kluczowe dla końcowego rozstrzygnięcia były kolejne minuty, w których faworyci zdołali aż trzykrotnie zdołali zdobyć bramkę i odskoczyli na bezpieczną przewagę. W ostatnich minutach przegrywający próbowali gonić swoich rywali, ale byli w stanie zmniejszyć straty ledwie do dwóch goli. Finalnie spotkanie zakończyło się zwycięstwem FC Impuls UA 8:6, którzy dzięki temu wskoczyli na trzecie miejsce w ligowej tabeli. Zespół Anonymmous! po raz kolejny pozostał z niczym, ale długimi fragmentami pokazał, że w piłkę grać potrafi i jeszcze nie składa broni w walce o ligowy byt.

Czy ktoś w tej parze odważyłby się postawić na Energię? Pewnie nie znaleźlibyśmy wielu takich śmiałków, bo nic nie wskazywało na to, że Igor Petlyak i spółka będą w stanie przeciwstawić się trzeciej drużynie w tabeli, z aspiracjami na mistrzostwo 1.ligi. Co prawda faworyci nie mieli optymalnego składu, ale to i tak niewiele zmieniało w naszej ocenie i tutaj punkty mogła zgarnąć tylko jedna ekipa. Ale od samego początku spotkania zespół Energii grał bardzo konsekwentnie i nie wyglądał na drużynę, która jest skazana na pożarcie. Chłopaki dobrze trzymali defensywę, a z przodu byli bardzo skuteczni, dzięki czemu po pierwszych 25 minutach prowadzili 2:1. Wilki miały problem z kreowaniem okazji, bo przy szczelnej obronie oponentów, ciężko było przedostać się pod pole karne Volodymyra Slobozheniuka. Kluczowy moment spotkania nastąpił przy wyniku 4:2. Wówczas żółtą kartkę zobaczył Bogdan Leshchenko i teoretycznie stworzyły się idealne okoliczności, by dojść rywali na jedną bramkę i poszukać kolejnych trafień. Nic z tego jednak nie wyszło, a po fatalnym błędzie w rozegraniu, Heorhii Parnitskii zdobył gola strzałem na pusta bramkę i było już 5:2. To był dystans nie do nadrobienia, tym bardziej, że w obozie faworytów widać było frustrację i zniechęcenie. Za chwilę padł kolejny gol dla rywali i tutaj nie było już żadnych szans, by powalczyć chociaż o remis. Ostatecznie Energia wygrała 7:3, czym chyba sama sobie udowodniła, że ten sezon jeszcze nie jest stracony. Energetyczni pokazali, że przy dobrym planie taktycznym i skutecznej jego realizacji, są w stanie walczyć jak równy z równym z każdym. Oby to dodało im wiary we własne możliwości, bo nie mielibyśmy nic przeciwko widzieć ich w takiej formie co tydzień. Z kolei Wilki daleko były od tego, z czego są znane. Można się tłumaczyć brakami kadrowymi, natomiast to nie jest pierwszy raz, gdy Rafał Ślubowski ma wąską kadrę, ale wcześniej ta gra wyglądała lepiej. O tym meczu trzeba jak najszybciej zapomnieć, bo jeśli Wilki marzą o awansie do Ekstraklasy, to takie spotkania jak to, nie mają prawa im się więcej przytrafić.

Po dwóch niezłych spotkaniach w wykonaniu MixAmatora, kolejnym rywalem tej ekipy byli Ukranian Vikings. Podobnie jak w poprzednich przypadkach, to zawodnicy po drugiej stronie boiska byli faworytami, natomiast Mixy na pewno marzyły o niespodziance, a jeśli nie, to żeby przynajmniej zagrać na podobnym poziomie jak w ostatnich tygodniach. No ale niestety – ta ekipa nie zdołała pokazać takiej jakości, jak miało to miejsce w poprzednich potyczkach. Tutaj tak naprawdę tylko na początku spotkania było w miarę wyrównanie, bo chociaż to zespół z Ukrainy objął prowadzenie, to szybko odpowiedział Paweł Orzechowski. Wtedy nikt nie mógł jeszcze przypuszczać, że ten gol na długi czas będzie jedynym dla zespołu nominalnych gości. I nawet trudno do końca powiedzieć, z czego wynikała ta niemoc. Inna sprawa, że przeciwnicy byli po prostu bardzo skuteczni i już do przerwy wyrobili sobie przewagę, która pozwalała im ze spokojem oczekiwać finałowych 25 minut. Domyślamy się, że w przerwie w obozie Mixów padło trochę mocnych słów, lecz na niewiele się one zdały, bo obraz spotkania praktycznie w ogóle nie uległ zmianie. Wikingowie spokojnie powiększali swoją przewagę i w pewnej chwili było już nawet 7:1. W końcówce meczu, gdzie linie obrony nie były już tak skupione na swojej pracy jak wcześniej, padło trochę bramek dla obydwu stron i ostatecznie to dość jednowymiarowe spotkanie zakończyło się pewnym sukcesem zespołu z Ukrainy. Nie było tutaj wielkiej historii, triumfatorzy chyba nawet specjalnie się nie zmęczyli, bo MixAmator zagrał zdecydowanie najsłabsze 50 minut w tej rundzie. Tym samym umocnił się niestety w strefie spadkowej, podczas gdy Ukranian Vikings wykorzystali wpadkę Wilków i nad trzecim miejscem w tabeli mają już cztery punkty przewagi. Kolejny krok w kierunku Ekstraklasy został wykonany z nawiązką.

Zawodnicy Contry bardzo dobrze prezentują się w tym sezonie i są jednym z głównych faworytów do mistrzostwa na tym poziomie rozgrywkowym. Gracze Gorszego Sortu po zdobyciu tylko jednego punktu w ostatnich dwóch spotkaniach niebezpiecznie zbliżają się do strefy spadkowej. Ale to właśnie oni lepiej weszli w mecz i to oni objęli tutaj prowadzenie. Kilka minut później dwie groźne akcje zamienione na bramki przeprowadzili gospodarze i dzięki tym trafieniom, to oni byli z przodu. Zaraz jednak ponownie był remis. W kolejnych minutach obydwaj bramkarze mieli sporo pracy, ale w tej części meczu nie dali się już pokonać i drużyny na przerwę schodziły przy wyniku 2:2. Początek drugiej połowy ponownie lepiej rozpoczęli zawodnicy GGS, jednak z prowadzenia cieszyli się tylko minutę. Po mocnym początku, w którym obydwie drużyny zdobyły po jednej bramce tempo trochę spadło, ale to była tylko cisza przed burzą. Ostatni kwadrans spotkania to liczne ataki i okazje, w których lepiej odnajdywali się gospodarze. Szybko odskoczyli na trzy trafienia i tej przewagi skutecznie bronili do ostatniego gwizdka. Ostatecznie mecz zakończył się zwycięstwem Contry 9:5 a zdobyty komplet punktów pozwolił jej utrzymać pozycję lidera 1 ligi. Gracze Gorszego Sortu mimo iż zostawili na boisku mnóstwo sił, mecz zakończyli bez zdobyczy punktowej.

Ogień Bielany z Kacprem Cetlinem, czyli niedawno upieczonym reprezentantem Polski w piłce sześcioosobowej, jest ostatnio na fali, zatem było jasne, że nawet świetnie spisujący się Sirius, będzie miał bardzo trudne zadanie w starciu z młodą ekipą z Bielan. Od pierwszych minut widzieliśmy bardzo dynamiczną grę i niesamowicie szybkie tempo rozgrywania akcji przez młodych zawodników gospodarzy, którzy jak zwykle w ofensywie polegali na swoim najmocniejszym filarze. Kacper brał udział przy pierwszych trzech golach dla swojej drużyny, asystując przy bramkach autorstwa Marcina Staszica oraz Antka Sidora, a przy golu na 3:0 osobiście wpisał się na listę strzelców posyłając piłkę w długi róg. Gracze gości mieli kilka okazji do strzelenia gola, jednak świetnie w bramce spisywał się Szymon Świercz. Tylko raz zdołali znaleźć sposób na pokonanie dobrze dysponowanego golkipera Ognia Bielany, kiedy po podaniu Dawida Khidisheli bramkę na 4:1 zdobył Valerii Parshyn. Do końca pierwszej połowy to jednak gospodarze dominowali na boisku, aby ostatecznie zakończyć tę część spotkania wynikiem aż 7:1. Warte podkreślenia było trafienie Antka Sidora, który potężnym strzałem niemal z połowy boiska nie dał szans bramkarzowi Siriusa. Jak zwykle w tak mało zaciętych pod kątem wyniku spotkaniach, gospodarze nieco rozprężyli się w obronie, przez co pozwolili rywalom na zdobycie w drugiej połowie aż czterech goli. Nie zmieniło to jednak faktu, że w ofensywie nadal odbywał się festiwal strzelecki, a kolejne bramki padały niemal hurtowo. Ostatecznie Ogień Bielany wygrał aż 12:5, a fantastycznymi statystykami mógł się pochwalić nie kto inny, jak Kacper Cetlin, który w całym meczu zdobył pięć goli a przy sześciu kolejnych sześciu zaliczył asystę!

2 Liga

Mecz Warszawskiej Ferajny z Orzełami był niezwykle ważny dla obu ekip. Gospodarze nadal liczą, że jeszcze uda im się utrzymać w lidze, ale do tego potrzebne są punkty, o które w obecnym sezonie niezwykle trudno. Orzełom wciąż marzą się medale i zdobycie całej puli w tym starciu to był dla nich obowiązek. I to właśnie goście lepiej zaczęli to spotkanie. Szybko objęli prowadzenie i starali się dążyć do strzelania kolejnych bramek. Dostali tak naprawdę więcej niż chcieli - po jednej z akcji otrzymali bowiem rzut karny, a sędzia wykluczył też jednego z oponentów, który ręką wybił piłkę zmierzającą do bramki, za co dostał czerwoną kartkę. Gol z karnego i dziesięć minut w przewadze to był prezent, z którego podopieczni Janka Wnorowskiego nie omieszkali skorzystać. Kolejne bramki praktycznie ustawiły mecz i do przerwy mieliśmy wynik 0:5. Po zmianie stron ekipa Kacpra Domańskiego walczyła zaciekle, lecz przewaga z pierwszej połowy okazała się kluczowa dla losów tego pojedynku. Druga połowa na remis, bo obie ekipy strzeliły po jednej bramce, co w efekcie dało wynik 1:6 i cenne trzy punkty dla Orzełów Stolicy, które wskoczyły na podium po tej kolejce. Widać, że w zespole panuje dobra atmosfera, a i gra wydaje się coraz lepsza, co dobrze rokuje na kolejne spotkania. Warszawska Ferajna coraz bliżej spadku z ligi, ale wiemy że ta drużyna niezależnie od wyników będzie walczyła w każdym meczu o ligowe punkty.

W ramach 11. kolejki II ligi mierzyły się ze sobą lider rozgrywek, czyli Husaria Mokotów oraz będący jeszcze przed tą serią gier na trzeciej pozycji Dziki Młochów. Dla gości był to najprawdopodobniej mecz ostatniej szansy w kontekście walki o tytuł mistrzowski. Ewentualna wygrana sprawiłaby, że goście z Młochowa wróciliby do gry o końcowy triumf. Zadanie było jednak arcytrudne, przede wszystkim dlatego, bo na tym poziomie rozgrywkowym Husaria wydaje się zbyt silna dla konkurencji, a po drugie ekipa Kamila Skrzydlewskiego po świetnych pierwszych miesiącach złapała mocną zadyszkę i od 12 listopada (tj. od trzech meczów) nie potrafiła zgarnąć kompletu punktów. To zupełnie inaczej niż zespół Tomka Hübnera, który wygrał wszystko od listopada, mając za sobą serię pięciu zwycięstw z rzędu. A zresztą: ekipa Husarii na dziesięć meczów przegrała tylko raz, właśnie z Dzikami 2:4, i to dodawało kolejnego smaczku tej rywalizacji. Przechodząc już do samego meczu, to obie ekipy stawiły się w licznych składach - Husaria w dziewięć osób, a Dziki w jedenaście. Zespół z Mokotowa był w swoim optymalnym zestawieniu, choć bez kilku ważnych graczy, ale jednak wciąż z dużą jakością w składzie, zaś Dziki bez swojego najlepszego zawodnika z tego sezonu Przemka Skrzydlewskiego, który pauzował za czerwoną kartkę. Jego absencję Dziki próbowały zatuszować wzmocnieniem z Ekstraklasy. W teamie z Młochowa wystąpił bowiem po raz pierwszy w tym sezonie Rafał Polakowski, w przeszłości choćby zawodnik Legii Futsal czy reprezentacji Ligi Fanów. Jednak na Husarię okazało się to zbyt mało. Gospodarze tego spotkania od początku narzucili swoje tempo gry i co chwilę angażowali bramkarza rywali do parad na linii bramkowej bądź w swoim polu karnym. To właśnie dzięki jego postawie po pierwszej połowie jeszcze nic nie było przesądzone, a wynik 4:2 dla Husarii zwiastował, że w drugiej odsłonie jeszcze jest szansa na odkręcenie losów spotkania. Nadzieja była jednak złudna. Ekipa z Husarii grająca świetne spotkanie w 1.połowie pokazała, że potrafi jeszcze lepiej i jeszcze mocniej. W pierwszej odsłonie Dziki jako tako trzymały się na linach, ale w drugiej odsłonie napór był już tak duży, że po prostu bramki siłą rzeczy musiały padać, bo gospodarze co chwilę wychodzili z akcją 3 na 2 czy 2 na 1. Tym samym w okolicach 35. minuty mieliśmy wynik 8:3 i losy spotkania przesądzone. Ostatnie minuty to raczej koncert nieskuteczności (głównie za sprawą Husarii) po obu stronach i gra z "otwartą przyłbicą", czyli bez kalkulowania. Finalnie obie drużyny zdobyły jeszcze po jednej bramce, a spotkanie zakończyło się wynikiem 9:4 dla Husarii.

Starcie dwóch ekip, które obecnie są w środku tabeli miało olbrzymie znaczenie dla celów na dalszą część rundy rewanżowej. Wygrana mogła spowodować, że wciąż tliła by się nadzieja na walkę o przynajmniej miejsce trzecie na koniec sezonu. W grze są także miejsca dające grę w Pucharze Ligi Fanów na koniec sezonu, dlatego spodziewaliśmy się, że oba zespoły maksymalnie się zmobilizują. Lepiej spotkanie zaczęła Zielona Latarnia. Po składnej akcji do bramki trafił Mikołaj Wysocki. Niko UA jednak szybko wyrównało a chwilę później już prowadziło. Goście nie załamywali rąk i starali się szybko wrócić do meczu, lecz popełnili wydaje się prosty błąd ze zmianą i dostali za to karę w postaci żółtej kartki. Rywale dorzucili jedno trafienie, ale do przerwy trwała wymiana ciosów i wynik 4:3 po 25 minutach rywalizacji wskazywał, że sporo może tu się jeszcze wydarzyć. Po zmianie stron Green Lantern atakowało, ale tego dnia skuteczność pozostawała wiele do życzenia. Kilka naprawdę klarownych akcji chłopaki chcieli rozegrać w koronkowy sposób, co nie przynosiło efektu. Przeciwnicy korzystali z niemocy strzeleckiej i skutecznie kontrowali. Dwie bramki pozwoliły odskoczyć na trzybramkową przewagę, która wydawała się już nie do odrobienia. Goście ambitnie grali do końca, jednak efektu punktowego to nie dało. Tym samym chyba wypadli z wyścigu do podium w tym sezonie i muszą się skupić na obronie miejsca w środku tabeli. Niko UA po wygranej będzie nakręcone na walkę w kolejnych meczach i widać, że chłopaki mają aspirację, by skończyć sezon na jak najwyższym miejscu w tabeli.

Absolutnie najlepsze widowisko piłkarskie w ostatni weekend zafundowali nam zawodnicy KSB Warszawa, którzy w niesamowicie zaciętym pojedynku podejmowali UEFA Mafia Ursynów. Początek spotkania to przejęcie inicjatywy przez ekipę z Ursynowa, która bardzo szybko zdobyła bramkę, gdy po podaniu Janka Golenia wynik otworzył ładnym płaskim strzałem Jakub Komendołowicz, a miało to miejsce już w pierwszej minucie. Po szybko zdobytym golu zawodnicy Norberta Wilka poczuli się naprawdę pewnie, a przy podwyższeniu na 0:2 udział miał sam kapitan, który podawał do dobrze ustawionego Michała Piłatkowskiego, a temu nie pozostało nic innego umieścić piłkę w bramce. Kiedy wydawało się, że sytuacja na boisku jest zupełnie zdominowana przez gości, w szeregach gospodarzy nastąpiła mobilizacja, i dzięki dobremu podaniu Pawła Szafoniego do Maćka Grabickiego, drugi z wymienionych graczy ładnym strzałem od słupka skrócił dystans dzielący jego drużynę od przeciwników do stanu 1:2 i takim rezultatem zakończyła się pierwsza połowa. Po zmianie stron było widać wyraźne ożywienie w akcjach ofensywnych KSB, a efekt był naprawdę bardzo przyjemny dla oka, gdy po podaniu Sebastiana Sobieszczuka piłkę potężnym strzałem pod poprzeczkę posłał Piotrek Grabicki. Odwrócenie wyniku nieco podniosło emocje na boisku, które już w pierwszej odsłonie zaowocowały żółtym kartonikiem, i można było wyczuć, że na murawie jest naprawdę duże napięcie między graczami obu drużyn. Mimo to nadal oglądaliśmy naprawdę świetny piłkarski spektakl, w którym do ostatnich minut nikt nie mógł być pewien wyniku. Gdy po podaniu Piotrka Kosiarskiego gola na 3:3 zdobył Szymon Falkiewicz, wydawało się, że nakręceni gracze z Ursynowa za chwilę znowu przejmą inicjatywę, jednak Piotrek Grabicki szybko zgasił nadzieje golem na 4:3, przechwytując piłkę i silnym strzałem nie dając szans bramkarzowi oponentów. Radości nie było końca, kiedy po podaniu Maćka Grabickiego piłkę w bramce umieścił Paweł Szafoni, i było jasne, że od tego momentu UEFA Mafia Ursynów desperacko rzuci się do odrabiania strat. Ostatnie 10 minut spotkania przypominało obronę Częstochowy, a od momentu strzelenia bramki przez Janka Golenia na 5:4 obejrzeliśmy wręcz niesamowity fragment spotkania. Chodzi konkretnie o postawę w bramce Cezarego Wachnika, który nie dość że bronił niesamowicie efektownie, to momentami dokonywał wręcz cudów, jeżeli chodzi o ilość strzałów wybronionych w jednej akcji. Nie skłamiemy twierdząc, że w ostatnich 10 minutach meczu Czarek wybronił co najmniej 10 stuprocentowych akcji. Widząc jego interwencje za głowę łapali się dosłownie wszyscy, którzy zarówno brali udział w meczu, jak i oglądali go z linii bocznej. To dzięki postawie tego zawodnika KSB Warszawa wygrało to spotkanie 5:4, dzięki czemu utrzymało wysoką pozycję w tabeli, przy okazji fundując nam naprawdę genialne widowisko.

Runda jesienna zdecydowanie nie należała do Korsarzy. Mimo walki niemalże w każdym meczu regularnie czegoś brakowało i tak było w poprzednim starciu z Tylko Zwycięstwem, który TZ ostatecznie wygrał. Zimowe transfery i powrót do gry Damiana Zalewskiego zupełnie odmieniły tę drużynę. Już od pierwszych minut goście byli stroną przeważającą w tym meczu, atakowali dużo częściej i zdecydowanie groźniej. W 3 minucie strzał z rzutu wolnego obronił Maciej Jędrych, a w 9 minucie Korsarze zmarnowali zmarnowali niemalże 100% okazję. Bramka wisiała jednak w powietrzu i w końcu w 10 minucie Jakub Łojek otworzył wynik, a już 3 minuty później miał na koncie dwa trafienia. Gospodarzom brakowało impetu w ofensywie, ale w końcu w 21 minucie po podaniu Mateusza Górskiego uaktywnił się Andrzej Morawski i TZ zdobyło gola kontaktowego. Wynik do przerwy nie zmienił się, a druga połowa meczu rozpoczęła się od ataków TZu, które powinny skończyć się trafieniem, ale piłka nie chciała zatrzepotać w bramce Pawła Wiśniewskiego. Tylko Zwycięstwo atakowało i atakowało, lecz wciąż brakowało dokładności w wykończeniu. W 31 minucie szalę zwycięstwa na swoją stronę przechylili goście. W krótkim czasie padły trzy gole autorstwa Macieja Grodzkiego, Bartłomieja Kowalewskiego i Loica Bonneta i nagle Korsarze odjechali z wynikiem na 1:5. Po tych bramkach ofensywa gospodarzy wyraźnie opadła z sił. Za to goście niesieni entuzjastycznym dopingiem Damiana Zalewskiego praktycznie kontrolowali dalszy przebieg spotkania. Po golu zaliczyli jeszcze Loic Bonnet i Beniamin Chrapowicki, a w końcówce wynik na 2:7 ustalił Stanisław Włoczewski. Korsarze w końcu zaczęli grać na miarę swoich możliwości i zdaje się, że ta ekipa będzie rozdawała karty w rundzie wiosennej i może ostro namieszać w tabeli 2 ligi.   

3 Liga

W ramach jedenastej kolejki trzeciej ligi osłabione Szmulki Warszawa podejmowały ekipę Sante. Goście niewątpliwie mogli mieć niesmak po poprzedniej serii gier, kiedy to wypuścili pokaźne prowadzenie. Teraz nie zamierzali popełnić podobnego błędu. Obserwując pierwsze pięć minut spotkania, dysproporcja sił była widoczna gołym okiem. Po niespełna kwadransie gry, było już niemal pewne kto wygra mecz. Wyraźne prowadzenie 8:1 w wykonaniu gości, dobitnie podsumowało okres pierwszych 25 minut. Mimo gradu bramek premierowa połowa nie należała do zbyt pasjonujących. Prawdziwa gratka dla piłkarskich smakoszy rozpoczęła się bowiem w drugiej części tego spotkania. Na początku urazu doznał Jakub Kaczmarek, co postawiło w wątpliwość sens rozgrywania spotkania. Gracze Sante wykazali się jednakże fantastycznym przejawem fair-play, zdejmując z placu gry jednego zawodnika. Po chwili obydwie ekipy uzupełniły kadrowe braki, a na boisko wszedł ponownie (tym razem odmieniony) Jakub Kaczmarek, który moment wcześniej został trafiony piłką w twarz. Niewątpliwie jego postać jest kluczowa w kontekście analizy niezwykle wyrównanej gry, którą mieliśmy przyjemność oglądać. Trzy asysty oraz cztery bramki złożyły się na niezwykle dobry występ indywidualny. Niestety dla Szmulek na niewiele się to zdało w kontekście końcowego wyniku. Straty z pierwszej połowy sprawiły, że finalnie to rywal wygrał 16:7, zmniejszając tym samym różnicę do trzeciej w tabeli Perły WWA.

W spotkaniu FC Zoria Streptiv z ekipą Smoczej Furiozy spodziewaliśmy się wielu emocji i walki o każdy centymetr boiska. Obie ekipy w tej rundzie mają na swoim koncie komplet punktów, Smocza Furioza uciekła ze strefy spadkowej a Zoria z każdym swoim meczem zbliża się do podium 3 ligi. Spotkanie już od pierwszych minut nie zawodziło, byliśmy świadkami wielu ciekawych pojedynków i interesujących akcji. Jako pierwsi z trafienia cieszyli się goście, którzy za sprawą Janka Sądeja wyszli na prowadzenie. Zoria szybko wzięła się do odrabiania strat i kilka minut później na tablicy wyników mieliśmy już 1-1. Bramkę strzelił niezwykle bramkostrzelny napastnik Zurabi Saginagze. Kolejne minuty to ponownie wymiana ciosów po obu stronach boiska, w której lepiej czuli się goście, którzy najpierw dzięki bramce Filipa Wolskiego a następnie Aleksandra Janiszewskiego wyszli na dwubramkowe prowadzenie. Do końca tej części spotkania nie widzieliśmy już bramek. Na drugą połowę zdecydowanie bardziej zmotywowana wyszła drużyna gospodarzy, która dość szybko najpierw złapała kontakt a potem dzięki trafieniu Vladyslawa Burdy doprowadziła do remisu. Obu zespołom zależało na wygranej i żadnej ze stron nie zadawalał punkt, dlatego spotkanie w dalszym ciągu przebiegało w bardzo szybkim tempie. W następnych minutach padło po bramce dla każdej ze stron i na tablicy wyników dalej widniał remis 4-4. To był dość istotny moment spotkania. Dało się bowiem zauważyć spore zmęczenie w ekipie gości, co skutkowało brakiem dokładności w kluczowych podaniach. Brakowało również powrotów i zdecydowanej walki w obronie. Zoria natomiast grała swoją piłkę i powiększała przewagę. Od stanu 4-4, faworyci zdobyli trzy bramki, czym mocno podcięli skrzydła drużynie Smoczej Furiozy. W końcówce goście za sprawą Aleksandra Janiszewskiego zdobyli jeszcze jednego gola, jednak było to wszystko, na co tego dnia stać było Smoczą Furiozę. Spotkanie ostatecznie kończy się wynikiem 9-5 i po bardzo dobrze rozegranej drugiej połowie Zoria Streptiv wygrywa, dopisując na swoje konto kolejne trzy punkty.

W poprzedniej potyczce Husaria uległa Fuszerce 7:10, a goście kończyli rundę jesienną na najniższym stopniu podium. Ponowne spotkanie tych ekip ujawniło, w jak głębokim kryzysie znajduje się obecnie ekipa Kamila Weredy. Bardzo szybko okazało się, że będzie to mecz do jednej bramki – już pierwszy kontakt z piłką zawodników Husarii zakończył się golem Kamila Kapicy, po chwili było już 2:0, gdy trafił Dominik Leń, a w 9 minucie rzut wolny na gola zamienił Kuba Greń. Gra przenosiła się przez moment spod bramki do bramki – najpierw obudziła się ofensywa Fuszerki i gola zaliczył Maciej Chrzanowski, ale już w kolejnej akcji Husaria zripostowała golem Kamila Kapicy. Minutę później Maciej Chrzanowski ponownie zapakował piłkę do siatki Michała Sobieralskiego, ale był to poniekąd łabędzi śpiew, bo bezsprzeczna przewaga Husarii rosła z minuty na minutę. Jeszcze przed przerwą gospodarze wyszli na pewne prowadzenie 6:2 po golach Dominka Lenia i Tomka Hubnera. O tym co działo się w drugiej połowie ekipa gości zapewne wolałaby szybko zapomnieć. Zabójczy kwartet Kamil Kapica, Maciej Olszewski, Kuba Greń i Wiktor Kruczyński dosłownie zdemontował blok defensywny Fuszerki kończąc mecz z imponującymi statystykami w protokole. Warto tu wspomnieć o tym, że Wiktorowi Kruczyńskiemu niewiele zabrakło, aby naśladując pewnego znanego na całym świecie napastnika zdobyć 5 bramek w dziewięć minut, a Tomek Hubner strzelając gola w 41 minucie popisał się stoickim spokojem i przelobował zarówno bramkarza, jak i asekurującego go obrońcę. Ostateczny wynik 15:3 nie pozostawia złudzeń, kto był tego dnia lepszy, ale dla Fuszerki jest to też sygnał, że coś się musi zmienić, jeśli zespół ten myśli o pozostaniu w stawce 3 ligi.

Spotkanie Młodzieżowców z Cosmosem United było niezwykle ważnym meczem w kontekście utrzymania w lidze. Bardziej zmotywowani wydawali się gospodarze, którzy licznie stawili się tego wieczora na Arenie AWF, czego nie można powiedzieć o rywalach, którzy wystawili zaledwie siedmiu ludzi do gry, w tym bramkarza, który musiał zagrać w polu, by goście mieli jakąkolwiek zmianę. Choć akurat on poradził sobie w nowej roli całkiem nieźle i wcale nie odstawał od reszty. Mimo to mecz był naprawdę wyrównany i Cosmos postawił gospodarzom bardzo wymagające warunki. Szczególnie, że samo spotkanie zaczęło się dla nich kiepsko, bo od samobójczej bramki kapitana zespołu i team Salvadora de Fenixa musiał niemal od początku odrabiać straty. Nawet gdy było 2:0 to trudno było odnieść wrażenie, że jest to bezpieczny wynik dla Młodzieżowców. Niby gospodarze prowadzili grę, szukali swoich szans w ataku pozycyjnym, ale gdyby Cosmos lepiej wykańczał kontrataki, mecz mógłby potoczyć się w zupełnie innym kierunku. Na przerwę obie ekipy schodziły przy wyniku 2:1 – bramkę kontaktową zdobył Adrian Wartecki po fatalnym błędzie w obronie Młodzieżowców. W drugiej połowie mogliśmy oglądać podobny obraz gry co w pierwszej. Wynik był na styku, obie ekipy grały wyrównane zawody i można było odnieść wrażenie, że kolejna bramka będzie kluczowa. Albo Młodzieżowcy odskoczą od rywala i wykorzystają to, że będzie on musiał zaryzykować, albo Cosmos wyrówna i pójdzie za ciosem. Pierwszy scenariusz okazał się tym prawdziwym, bo bramka na 3:1 Tomka Krzyżańskiego dała większy spokój w poczynaniach Młodzieżowców. Chwilę później po trafieniach Marcina Kowalskiego i Leona Michalika było już 5:1 i stało się jasne, że 3 pkt powędrują do gospodarzy. Obie drużyny trafiły jeszcze po razie, a ostateczny wynik brzmi 6:2. Młodzieżowcy zrobili spory krok do utrzymania, ale kluczowy w tej kwestii będzie pojedynek za Szmulkami w następnej kolejce.

Cóż to był za mecz w niedzielny wieczór na Arenie AWF! Znakomite widowisko piłkarskie okraszone dopingiem niezawodnych fanów teamu z Targówka. Perła WWA liczy się w walce o medale i w spotkaniu z liderem chciała pokusić się o niespodziankę. Od początku oglądaliśmy sporo walki na boisku a dobrze ustawieni gospodarze postawili wysokie wymagania Kryształowi. Goście niesieni dopingiem mieli optyczną przewagę, ale długo nie przynosiło to efektu bramkowego. Perła nie ograniczała się tylko do defensywy, lecz starała się zagrozić bramce Kacpra Romanowskiego, który tego dnia miał sporo pracy i być może był to dla niego najcięższy mecz w tym sezonie. Szczególnie aktywny w obozie gospodarzy był Oliwier Tetkowski. Miał sporo odbiorów i zwłaszcza w defensywie wyróżniał się w swojej drużynie. Goście przed przerwą dopięli swego i Piotr Mściwujewski wyprowadził swój team na prowadzenie. Do przerwy mieliśmy wynik 0:1. Po zmianie stron Kryształ szybko podwyższył wynik i wydawało się, że gospodarze już się z tych okoliczności nie podniosą. Zareagowali jednak na stratę bramki znakomicie i to oni przejęli inicjatywę na boisku. Golkiper zespołu z Targówka miał sporo pracy a i szczęście mu sprzyjało w kilku sytuacjach. Wreszcie udało się złapać kontakt i bramka na 1:2 jeszcze bardziej uskrzydliła Perłę. Kryształ jakby zaskoczony wydarzeniami na boisku zaczął grać trochę poniżej swojego poziomu i to przełożyło się na bramkę wyrównującą dla rywali. Przy stanie 2:2 Perła miała jeszcze okazję na strzelenie bramki, ale wspomniany golkiper Targówka miał tego wieczora swój dzień. W końcówce Kryształ potrafił strzelić bramkę na 3:2 a dosłownie na sekundy przed końcem obrońca gospodarzy wybił piłkę ręką z bramki, za co dostał czerwoną kartkę a goście rzut karny, który skutecznie wykorzystali. Ostatecznie mecz zakończył się  wynikiem 2:4. Brawo dla obu ekip za znakomite spotkanie i śmiało możemy powiedzieć, że było to jeden z najlepszych piłkarsko spotkań na tym poziomie rozgrywek.

4 Liga

Nie spodziewaliśmy się, że konfrontacja między FC Shadows a BJM Development okaże się jedną z najciekawszych, jakie odbyły się na Arenie Grenady w ostatnią niedzielę. Tak naprawdę, to sami nie wiedzieliśmy, jaki to może być mecz, a w pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać, czy w ogóle do niego dojdzie, bo ekipa BJM dość wolno zbierała skład, ale ostatecznie udało się zebrać całkiem fajną kadrę. No i już w pierwszej połowie działo się naprawdę sporo. Drużyna BJM przegrywała początkowo 0:1, potem 1:2 i właśnie przy takim stanie Olivier Aleksander nie wykorzystał rzutu karnego dla Deweloperów (świetną paradą popisał się Yaroslav Smolin). Myśleliśmy, że to może w jakiś sposób podciąć skrzydła tej ekipie, ale nic z tych rzeczy – jeszcze przed przerwą BJM zdobywa dwa gole i wychodzi na prowadzenie. Druga połowa jest równie ciekawa. Nikt nie chce odpuścić, każda z drużyn ma swoje argumenty, aczkolwiek w ekipie Shadows coraz lepiej prezentuje się filigranowy Vladyslav Rakhmail, który wspólnie z Nikitą Ivanovem odpowiadał za wszystkie gole swojej drużyny. I to właśnie oni, gdy wynik brzmiał 4:4, wykorzystali troszkę słabszy okres gry przeciwników, zdobyli dwa gole z rzędu i Shadows prowadzili 6:4. Rywal się jednak nie poddał. Przegrywający grali do końca, udało im się nawet zaliczyć trafienie kontaktowe, ale na więcej nie starczyło czasu. Mimo wszystko brawa dla Deweloperów. Fajnie grał Maciek Flis, podobać mógł się Paweł Tamowski, a duże wrażenie zrobiła na nas gra Filipa Odolińskiego, którego znamy z roli bramkarza, a tutaj świetnie prezentował się jako defensor. Szkoda, że nie udało się tej dobrej gry spuentować choćby punktem. FC Shadows byli minimalnie lepsi, chociaż gdyby skończyło się tutaj remisem, to chyba o żadnej niesprawiedliwości nie byłoby mowy.

Zero zaskoczenia i zero emocji. W taki sposób – niestety – można podsumować spotkanie FC Dzików z Lasu z ekipą Popalonych Styków. Nie liczyliśmy tutaj na nie wiadomo jaki spektakl, bo jednak porównanie potencjału piłkarskiego jednych i drugich wypadało dużo korzystniej dla Dzików, natomiast tliła się w nas nadzieja, że Styki będą w stanie chociaż przez chwilę nawiązać równorzędną walkę z przeciwnikiem. Nic z tego. Dziki bardzo szybko przejęły niemal całkowitą kontrolę nad spotkaniem, objęły prowadzenie i chociaż rywalom udało się wyrównać, to nie było żadnych szans, by ta konfrontacja odbywała się w schemacie cios za cios. Faworyci zdobyli kolejnych pięć goli z rzędu i było pewne, kto dopisze sobie tutaj trzy punkty. Nawet Krzysiek Grabowski, który znany jest ze swojej ekspresji, nie był tak głośny jak zwykle, zdając sobie sprawę, że cokolwiek by nie zrobił, to i tak przeznaczenia nie oszuka. Sytuacja Popalonych była tym trudniejsza, że dwóch zawodników doznało szybkich kontuzji i w związku z tym ławka rezerwowych skróciła się do tylko jednego gracza. Ale nie oszukujmy się – nawet gdyby tutaj był najlepszy skład, to on niewiele by zdziałał. Końcowy wynik tego meczu bez historii to 13:4. Mimo wszystko brawa dla Styków, bo chłopaki walczyli do końca, co zaowocowało choćby pięknym golem Kornela Popowa, który był ozdobą spotkania. Dziki zrobiły z kolei swoje, ale nie sposób nie oprzeć się wrażeniu, że z takim składem ten zespół powinien grać przynajmniej dwie klasy wyżej. Zamiast tego – z całym szacunkiem dla wielu rywali – rozgrywa sobie sparingi, których jedyną niewiadomą jest różnica bramek.

Husaria po turbulencjach w pierwszych spotkaniach musiała po męsku porozmawiać w swoich szeregach, aby poprawić nie tyle grę, co atmosferę. Pantera ma trudną sytuację w tabeli i tylko nagły zwrot akcji i seryjnie zdobywane punkty mogłyby jeszcze dać nadzieję na utrzymanie. Początek spotkania to ataki ekipy Tomka Hubnera, lecz rywale wiedząc, że otwarta gra mogłaby się źle skończyć, cofnęli się do defensywy i czekali na swoje okazje do kontr. Husaria miała sporo sytuacji, ale Łukasz Kulesza potrafił wyczyniać cuda w bramce, stąd wynik długo utrzymywał się remisowy. Po nawałnicy jaka przetoczyła się pod bramką Pantery wyszło słońce i jeden z ataków dał niespodziewane prowadzenie. Daniel Sobotka zaskoczył defensywę gospodarzy i zrobiło się 0:1. Husaria grała nadal swoją piłkę i tuż przed przerwą co prawda nie z gry, ale z rzutu karnego Tomek Hubner wyrównał. Do przerwy mieliśmy wynik 1:1. Po zmianie stron obraz gry totalnie się zmienił. Goście którzy sporo sił stracili w pierwszej połowie nie wyglądali już tak dobrze fizycznie, co otworzyło szansę w ofensywie rywalom. Husaria rozwiązała worek z bramkami i totalnie zdominowała drugą połowę. Grający na luzie gospodarze strzelali kolejne bramki, jak choćby ta autorstwa Tomka Hubnera, która była ozdobą całego spotkania. Husaria Mokotów przełamała niemoc i zdobyła pierwsze punkty w rundzie rewanżowej. Pantera mimo ambicji i walki nadal pozostaje w strefie spadkowej czwartej ligi.

W meczu kończącym zmagania 4 ligi FC Kryształ Targówek II podejmował pierwszy zespół OldBoys Derby. Spotkaie zapowiadało się bardzo ciekawie, bo pomimo sporej różnicy w zgromadzonych punktach, obie ekipy prezentują naprawdę wysoki poziom piłkarski. Już od pierwszych minut byliśmy świadkami niezłego widowiska. Inicjatywę przejęli goście. OldBoys z wieloma bardzo dobrymi i doświadczonymi zawodnikami w swoim składzie starali się prowadzić grę, grając spokojnie i dokładnie rozgrywając piłkę. Kryształ Targówek liczył natomiast na swoich szybkich i wybieganych zawodników, którzy bardzo dobrze czuli się w grze jeden na jednego. Na pierwszą bramkę przyszło nam czekać do końcówki pierwszej połowy, gdy po podaniu Michała Kurowskiego bramkę zdobył Wojciech Nowak. Do końca pierwszej połowy wynik już się nie zmienił i na przerwę schodziliśmy przy wyniku 0-1. Druga odsłona stała na zdecydowanie wyższej intensywności. Obie ekipy wrzuciły trzeci i czwarty bieg, a akcje przenosiły od jednej, do drugiej strony boiska. Ciut lepiej prezentowali się zawodnicy gości, którzy udokumentowali swoją przewagę drugim trafieniem w tym meczu. Miłosz Suchta wypatrzył Jacka Pryjomskiego a ten z zimną krwią wykończył akcję i pokonał bezradnego bramkarza gospodarzy. Kilka minut później mieliśmy już 0-3. Tym razem jeden z najlepszych w tym spotkaniu Michał Kurowski do asysty dołożył też bramkę. Kiedy wydawało się, że wygraną gości powinna przyjść łatwo i przyjemnie, do pracy zabrali się młodzi zawodnicy z Targówka. W końcowych minutach na listę strzelców wpisał Jakub Zubkowicz i mamy 1-3, a chwilę później rezultat na tablicy wyników zmienił Mateusz Jasztal. Wyraźnie zmęczona ekipa OldBoys Derby czekała już na końcowy gwizdek. Gospodarze w końcówce próbowali zmienić rezultat spotkania, ale na więcej goli zabrakło czasu. Po bardzo interesującym pojedynku Kryształ Targówek II przegrywa z ekipą Marcina Wiktoruka i spółki 2-3. Dzięki wygranej OldBoysi tracą już tylko 3 punkty do strefy podium i z taką formą jaką obecnie prezentują, mogą liczyć wiosną na dobry wynik końcowy.

5 Liga

Przed spotkaniem Bartolini z BM mogliśmy nastawiać się na wyrównane widowisko. Z dwóch powodów – BM nie jest tak silny, jak był w poprzedniej rundzie, gdy pokonał Bartolini 8:2, z kolei ekipa Michała Cholewińskiego na pewno nie jest tak słaba, jak sugerowałaby to tabela przed tą kolejką. „Makaroniarze”  chyba też wyszli z podobnego założenia, bo od początku spotkania mieli pomysł jak grać i chociaż początkowo wychodziło różnie, a musieli też odrabiać stratę jednego gola, to im dalej, tym wyglądało to lepiej. Sprawnie doprowadzili do remisu, potem zdobyli dość kuriozalną bramkę z rzutu wolnego pośredniego, który wykonał ich bramkarz, bo gdyby golkiper rywali nie dotknął piłki, wówczas gol nie mógłby zostać zaliczony, ale rywal nie był tego świadomy i próbując interweniować, przyczynił się do straty prowadzenia przez BM. I o ile dwa pierwsze gole dla Bartolini nie były efektem zespołowej gry, o tyle trafienie na 3:1 to już fajna kombinacja, gdzie całość zamykał Mateusz Pęczek a podawał Michał Miłkowski. W drugiej połowie mecz długo był wyrównany, ale to prowadzący podwyższyli stan posiadania i wydawało się, że dość swobodnie domkną temat trzech punktów. Rywale nie chcieli się jednak poddać i najpierw doszli do stanu 4:2, a potem 5:3. W końcówce BM walczył zaciekle o remis, po trafieniu Andrija Okumy był nawet o jedno trafienie za rywalem, lecz nie zdążył pokusić się o kolejną bramkę i mała niespodzianka stała się faktem. Gracze Bartolini zasłużyli jednak na taki finał, bo grali konsekwentnie, skutecznie i kompletnie nie było widać, że z tym samym przeciwnikiem potrafili kilka miesięcy temu przegrać różnicą sześciu goli. Dzięki temu sukcesowi wreszcie wychylili głowę znad strefy spadkowej. Dla BM ta porażka oznacza drugą z rzędu stratę punktów i jak tak dalej pójdzie, to z marzeń o podium pozostaną niedługo tylko wspomnienia.

Zespół Old Eagles, zanim jeszcze wybrzmiał pierwszy gwizdek w spotkaniu z Munją, już był w dobrej sytuacji wyjściowej. A to za sprawą porażki BM, która powodowała, że Orzełki – przy założeniu własnej wygranej – mogły umocnić się na trzeciej pozycji w tabeli. To zadanie nie wydawało się specjalnie trudne. I piszemy tak nie dlatego, że nie doceniamy możliwości Munji, ale nie od dziś wiadomo, że ten zespół bardziej niż z rywalami, walczy sam ze sobą i ze swoimi problemami kadrowymi. W tę niedzielę nie było z tym tak źle, chociaż do ideału też brakowało. Przede wszystkim nie dojechał Dawid Orzechowski, główny motor napędowy zespołu, a już w trakcie meczu kontuzji nabawił się Jakub Jankowiak. No i na pewno miało to jakiś wpływ na przebieg spotkania. Old Eagles byli zespołem znacznie lepszym, jakkolwiek pierwszego gola, który rozpoczął proces rozbiórki rywala, zdobyli przy pomocy oponentów, którzy przeprowadzili zmianę w złym momencie, nikt nie przykrył Krzysztofa Józefiaka i było 1:0. Kolejne gole też padły dość łatwo dla faworytów i dopiero przy stanie 3:0, Munja trochę się ocknęła. Starczyło to na pierwszego gola i kilka innych niezłych akcji, niezakończonych jednak sukcesem. W drugiej odsłonie przegrywający mieli idealną okazję na trafienie kontaktowe, lecz Robert Rząca nie wykorzystał 100% sytuacji, co spotkało się z karą w postaci bramki na 1:4. Mimo wszystko drużynie Macieja Affka nie można było odmówić ambicji. W pewnym momencie przegrywali tylko 3:5, ale właśnie wtedy stracili zawodnika po żółtej kartce, rywal zrobił z tego użytek i było po meczu. Ostatecznie Old Eagles wygrali 8:3 i zapewnili sobie miłe, niedzielne popołudnie. Munja niby robiła co mogła i nie oddała tego spotkania tak jak z Zakapiorami, ale finał był podobny – trzecia z rzędu porażka stała się faktem.

Sportowe Zakapiory, po udanej poprzedniej kolejce, gdzie wygrały swój mecz i jednocześnie skorzystały z porażki Georgian Team, wróciły na pozycję lidera 5.ligi. Plan na ostatnią niedzielę był więc prosty – pokazać kawałek dobrej gry i utrzymać się na szczycie. A żeby tak się stało, należało zostawić w pokonanym polu FC Patriot. Ekipa Dmytro Bobyra to zespół środka tabeli, który jednak ma ostatnio swoje problemy. W obozie Patriotów dość często zmienia się skład, kapitan korzysta z możliwości dopisywania zawodników, ale wiadomo, że przy takiej rotacji trudno o zgranie, które jest podstawą do dobrych wyników. Potwierdził to mecz z Zakapiorami, które od samego początku uzyskały przewagę i kontrolowały to, co dzieje się na boisku. Na efekty nie trzeba było długo czekać, bo nominalni gospodarze prędko wyrobili sobie przewagę, a gdyby Daniel Lasota był odrobinę skuteczniejszy, to goli w pierwszej połowie mogło być znacznie więcej niż cztery. Patrioci w premierowych 25 minutach nie zaliczyli ani jednej bramki i nie oczekiwaliśmy, że będą w stanie napędzić konkurentom jakiegokolwiek stracha. Na szczęście finałowe 25 minut było bardziej wyrównane. Być może dlatego, że faworyci wiedzieli, iż krzywda im się nie stanie, co spowodowało, że ich szyki obronne nie były tak zwarte jak w pierwszej połowie. Ale w żadnym momencie nie było zagrożenia, że spotkanie wymsknie im się spod kontroli. Rywal nie miał wielkich atutów w ofensywie, starał się Yurii Buts, dwa gole zdobył Mykyta Rai, ale to było zdecydowanie za mało. I chociaż druga odsłona zakończyła się wynikiem 2:2, to cały mecz dość spokojnie na swoje konto zapisały Zakapiory w stosunku 6:2. W tym momencie chłopaki mają już 11 punktów przewagi nad 4 miejscem, co sugeruje, że cel minimum (czyli podium) został praktycznie zrealizowany i teraz trzeba powalczyć o złoto. Patrioci muszą natomiast skupić się na walce o utrzymanie, bo po dwóch kolejnych porażkach, ich przewaga nad strefą spadkową drastycznie się zmniejszyła…

Drużyna Deluxe Barbershop bardzo dobrze przepracowała okres zimowy, bo pierwsze dwa spotkania w rundzie wiosennej zapisał na swoje konto i to w dodatku z wyżej notowanymi rywalami. Zespół Inferno Team po długiej przerwie w końcu swoje ostatnie spotkanie wygrał i zamierzał przedłużyć swoją passę zwycięstw. Lepiej w mecz weszli goście, którzy już na początku spotkania objęli prowadzenie. Kolejna akcja przyniosła nam bramkę zawodników gospodarzy i ponownie mieliśmy remis. Następne minuty to bardzo dobra gra zawodników gości, czego efektem były strzelone dwie bramki. Pod koniec pierwszej części spotkania zawodnicy Inferno wyszli na trzybramkowe prowadzenie i nic nie wskazywało na to, że ich rywale będą w stanie coś jeszcze tutaj ugrać. W ostatniej akcji tej części spotkania zdołali jednak zdobyć bramkę i na przerwę drużyny schodziły z wynikiem 2:4. Druga połowa miała całkowicie inny przebieg. Szeroka kadra gospodarzy sprawiła, że to właśnie ci pierwsi zaczęli przejmować inicjatywę. Nie dość, że bardzo szybko odrobili wszystkie straty, to jeszcze z biegiem czasu zdobywali kolejne gole i powiększali swoją przewagę. Drużyna Inferno była bezradna – zarówno w defensywie, jak i ofensywie. Tym samym prowadząc do przerwy 4:1, ostatecznie przegrała mecz aż 4:11. Olbrzymie słowa uznania należą się zawodnikom Deluxe Barbershop, którzy długo byli tylko tłem dla rywali, ale wierzyli w zwycięstwo i zasłużenie zdobyli kolejne trzy punkty. Zespół Inferno Team po bardzo dobrej pierwszej części meczu w drugiej był już bezzębny i na kolejną zdobycz punktową musi poczekać do następnej niedzieli.

W ostatnim czasie ekipa ADS Scorpions łagodnie mówiąc, nie najlepiej radzi sobie na naszych boiskach. Dwa poprzednie spotkania dobitnie temu dowodzą, ponieważ zakończyły się porażkami. Mimo to na rozgrzewce przed spotkaniem widać było, że być może jakiś z trybów tej niegdyś prężnej maszyny zaskoczył i będziemy mogli ponownie ujrzeć ekipę Artura Kałuskiego w dobrych nastrojach po ostatnim gwizdku. Zadanie jednak nie należało do łatwych, bo naprzeciwko stanęli gruzińscy vice liderzy tabeli, reprezentujący barwy Georgian Team. Mimo że goście pierwsi stracili bramkę, to ich wola walki sprawiła, że z tej części spotkania wyszli obronną ręką, prowadząc 2:1. Kolejny etap tego pojedynku rozpoczął się jednak dla nich dramatycznie. Sześć bramek, które naprzemiennie strzelał ofensywny tercet przeciwnika złożony z Lomii, Giorgiego Gabrichidze oraz Saginadze sprowadził ekipę ADS-ów na kolana. Mimo nawałnicy ciosów, gdy wszystko zdawało się stracone, nadzieję na odwrócenie losów spotkania, ponownie wlał w serca kolegów Bartłomiej Filip. Od wyniku 7:2 rozpoczęła się natomiast otwarta wymiana ciosów. Boiskowe wydarzenia rozpieszczały obserwatorów, którzy mieli przyjemność oglądać niezwykle pasjonujące i szybkie spotkanie. W tej bohaterskiej wymianie lepsi okazali się gospodarze, którzy mimo roztrwonienia wysokiego prowadzenia, finalnie wygrali 10:8. Należy ponadto nadmienić, że dzięki zdobytym trzem punktom zachowali oni bliski kontakt z pierwszą drużyną tabeli, Sportowymi Zakapiorami.

 

6 Liga

Jednym z pierwszych spotkań rozpoczynających 11 kolejkę w Lidze Fanów było to między Bad Boys, a Crimson Boys. Warto zwrócić uwagę, iż ekipa gości zajmuje 3 miejsce w tabeli z 18 punktami, a Bad Boys z 13 jest obecnie na 6 lokacie. Gospodarze przystąpili do meczu bez bramkarza i wydawało się, że ten element mógł mocno pokrzyżować im plany, by gonić ligową czołówkę. Ale nic takiego nie miało miejsca. Mimo, że to Crimson Boys byli delikatnymi faworytami, to w pierwszej połowie nie mieli za wiele do powiedzenia. To ekipa Bad Boys tworzyła świetne sytuacje, klepiąc do pustej bramki lub doprowadzając do strzałów z bliska w polu karnym przeciwnika. Do przerwy wynik brzmiał 6:0. W drugiej części mecz wyglądał identycznie. Całe spotkanie błyszczał Maciek Pyrka, panując nad środkową strefą boiska w tym meczu. Z kolei Crimsoni tego dnia nie byli ekipą, która kojarzy nam się z dobrym poziomem. Przy wyniku 10:0 i mając niecałe 3 minuty do końca goście się budzą i Adrian Witaszczyk przejmuje rolę rasowego napastnika, zdobywając pierwszą bramkę dla swojej drużyny. Chwile później Bartek Podobas, który pełnił rolę bramkarza Bad Boys i pracował prawie całe spotkanie na czyste konto zostaje pokonany po raz drugi, tym razem po stracie pod własnym polem karnym. Nie ma to jednego wielkiego znaczenia dla końcowego rozstrzygnięcia, bo zespół gości obudził się zdecydowanie za późno. Spotkanie zakończyło się wynikiem 10:2.

Niezwykle ważny pojedynek w niedzielny poranek stoczyły ekipy Iglicy Warszawa i Więcej Sprzętu niż Talentu. Gospodarze walczą o utrzymanie w lidze i w każdym spotkaniu muszą grać na całego, by swój cel osiągnąć. W ten weekend przyszli w szerokim zestawieniu i po ostatnim zwycięstwie liczyli na kolejne punkty. Goście liczą się w walce o medale i zwycięstwo przy korzystnych wynikach w innych meczach mogło im dać podium po tej serii gier. Ekipa Łukasza Krysiaka pierwsza wyszła na prowadzenie. Gdy padła bramka na 0:2 wydawało się, że mają wszystko pod kontrolą. Jednak wtedy przebudził się zespół Radka Sówki. Będący w znakomitej formie ostatnio Sebastian Szczygielski najpierw dał gola kontaktowego a przed przerwą wyrównał wynik meczu. Zdobyte tuż przed przerwą dwie bramki uskrzydliły Iglicę i to ona sprawiała lepsze wrażenie na boisku. Do przerwy mieliśmy jednak remis 2:2. Po zmianie stron Więcej Sprzętu niż Talentu otrząsnęło się z letargu i wróciło do swojej gry. Jednak to gospodarze czekając na kontry potrafili po jednej z nich wyjść na prowadzenie. Goście musieli włączyć wyższy bieg, ale z akcji nic nie wychodziło. Dopiero po wrzucie z autu udało się ponownie osiągnąć remis. Końcówka niezwykle emocjonująca, gdzie więcej spokoju i skuteczności miał team Łukasza Krysiaka i to on strzelił bramkę dającą zwycięstwo. Iglica musi nadal walczyć o punkty praktycznie z każdym w tej lidze a Więcej Sprzętu niż Talentu wskoczyło na podium, ajednak przewaga nad ekipami ze środka tabeli jest znikoma i trzeba w kolejnych meczach wygrywać, by realnie myśleć o medalu.

Spotkanie zespołów, które w tym sezonie są na przeciwległych biegunach. Gospodarze potrzebują każdego punktu, bo może on być kluczowy w kontekście utrzymania, goście natomiast są na pozycji lidera, wypracowali sobie dużą przewagę punktową nad pozostałymi drużynami i pewnym krokiem zmierzają w kierunku 5 ligi. Zgodnie z przewidywaniami mecz rozpoczął się od mocnego uderzenia faworyta. Precyzyjnie z rzutu wolnego przymierzył Szymon Kolasa i mieliśmy otwarcie wyniku. Radość Mikstury nie trwała długo, bo kilka chwil później pod ich polem karnym dobrze spod opieki obrońcy uwolnił się Piotr Kawka i mocnym strzałem pod poprzeczkę zaskoczył Kubalskiego. To tylko podziałało mobilizująco na gości, którzy od tego momentu szybko starali się zdobyć kolejnego gola. I udało im się to w 10 minucie, gdy Patryk Zych przeprowadził piękną akcję, którą zakończył efektownym golem. I można powiedzieć, że od tego momentu pierwszej części gry do słowa doszli Wiecznie Drudzy. Najpierw ładnym, mierzonym strzałem popisał się Nowicki doprowadzając do wyrównania, później dwukrotnie po błędach przeciwnika i dobrych kontrach do bramki trafiał Krajewski. Wynik do przerwy 4:2! Druga odsłona obfitowała w sytuacje podbramkowe z jednej i drugiej strony. Mikstura miała jednak  swoich szeregach liderów, którzy w trudnym momencie wzięli odpowiedzialność na swoje barki. Patryk Zych po raz kolejny popisał się świetną indywidualną akcją i strzałem w długi róg bramki zaskoczył Zawadzkiego. Znowu z rzutu wolnego trafił też Kolasa. Ten sam zawodnik świetnie zachował się również w jednej z ostatnich akcji tego spotkania, kiedy to wykorzystał nieporozumienie w szykach obronnych przeciwników i trzeci raz w tym pojedynku wpisał się na listę strzelców. Ostatecznie lider tabeli dopisał kolejne 3 oczka na swoje konto, chociaż trzeba podkreślić, że Wiecznie Drudzy postawili naprawdę ciężkie warunki. 

Bez wątpienia zacięte starcie pomiędzy FC Vikersonn, a After Wola było najciekawszym meczem 6 ligi w 11 kolejce. Drugie miejsce w tabeli zajmowane przez gospodarzy gościło 4 miejsce, a w ligowej hierarchii te zespoły dzieliły zaledwie dwa punkty. Do 10 minuty wynik brzmiał 2:2. Kiedy jedna z drużyn wychodziła na prowadzenie, wystarczyły maksymalnie 3 minuty, aby to prowadzenie stracić. Wiele akcji było przerywanych faulem, co skutkowało później żółtą kartką. Warto też pochwalić obydwu bramkarzy, którzy ratowali swoje drużyny przed stratą większej liczby goli. Wynik do przerwy to 2:3. Na drugą połowę ekipa w białych koszulkach wydaje się być bardziej zmotywowana i lepiej przygotowana na mocne strony przeciwnika. Dzięki minimalnej przewadze ekipa z Woli mogła się bronić i grać na kontry, a wiadomo, że w taki sposób gra się najłatwiej. Mimo hattricka Yevheniego Kyrii oraz wielokrotnym nieziemskim interwencjom Serhiego Zaridze rywal Vikersonna wygrywa ten bardzo wyrównany mecz. Spotkanie zakończyło się wynikiem 3:4.

Kanonierzy kapitalnie zaczęli granie w 2024 roku. Najpierw pokonali Wiecznie Drugich, potem bez straty gola odprawili z kwitkiem Więcej Sprzętu niż Talentu i widać było, że są zdeterminowani, by w niedzielę skompletować hattrick zwycięstw. Były podstawy by sądzić, że ta sztuka się powiedzie, bo Czasoumilacze grają jak na razie w kratkę. Z jednej strony potrafią pokonać Bad Boys, by w następnej serii przegrać z Iglicą i stracić aż 10 goli. Do tego dochodził aspekt nowego boiska, albowiem na Arenie Grenady widzieliśmy ich po raz pierwszy. Ale trzeba przyznać, że było to raczej przyjemne doświadczenie, bo ten zespół okazał się fajny piłkarsko i wraz z rywalami stworzył emocjonujące zawody. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 2:2. Co prawda to Czasumilacze wyszli na prowadzenie, ale potem rywale doszli do głosu i wydawało się, że przy wyniku 2:1, Kanonierom pójdzie już z górki. Nie udało im się jednak utrzymać jednobramkowej przewagi, więc o wszystkim musiała zdecydować druga odsłona. Tutaj więcej okazji wyrobili sobie faworyci, tyle że zdołali to przekuć tylko na jednego gola - autorstwa Mateusza Nejmana. A gdy prowadzisz różnicą bramki, to musisz liczyć się z tym, że w końcówce spotkania może się zdarzyć wszystko. No i tak właśnie było – na trzy minuty przed ostatnim gwizdkiem Czasoumilaczom udało się stworzyć fajną akcję, Łukasz Szczerba zagrał do Mikołaja Kuszki, a ten strzałem po dalszym rogu, nie dał szans Oliwierowi Dołęgowskiemu. Wynik 3:3 nie zmienił już swojej postaci i drużyny musiały podzielić się punktami. Większe rozczarowanie na pewno towarzyszyło Kanonierom, bo oni mieli większe aspiracje, stworzyli ciut więcej okazji, no i przede wszystkim – nie możesz oddać wygranej, będąc tak blisko celu. Nie wolno jednak odbierać chwały Czasoumilaczom, którzy całe spotkanie dzielnie trzymali się za plecami przeciwników i zasłużyli, by nie wracać do domu z niczym. Ten remis nikogo więc nie krzywdzi.

7 Liga

Przed tym meczem Brazylijczycy mieli 6 punktów przewagi nad rywalem i wydawali się faworytem tego spotkania, choć pamiętaliśmy, że podczas jesiennej potyczki doszło do podziału punktów, więc gospodarze nie mogli liczyć na spacerek, szczególnie że Drunk Team uchodzi za zespół walczący do końca i niewygodny dla każdego. I tak właśnie było, bo przez pierwsze minuty mecz był bardzo zacięty i trudno było wskazać, czy któraś  z drużyn osiągnęła przewagę. Premierowego gola zobaczyliśmy w okolicach 10 minuty – Piotr Lechnio ograł przy linii rywala, zagrał piłkę w pole karne, a całą akcję sfinalizował Tomasz Redas. Od tego momentu gra Drunk Teamu mogła się coraz bardziej podobać i goście mieli szanse na podwyższenie prowadzenia, ale dobrze i pewnie między słupkami spisywał się Juan Agudelo. Niestety dla teamu Łukasza Walo, zamiast podwyższyć prowadzenie, goście stracili bramkę po składnej akcji Brazylijczyków. Na domiar złego na przerwę schodzili już przy jednobramkowej stracie, po tym jak Douglas Mesquita wykorzystał zawahanie obrońcy i sprytnym strzałem pokonał Marka Łukaszewicza. Druga część zaczęła się jeszcze lepiej dla Canarinhos, bo nie minęły trzy minuty drugiej połowy, a już mieliśmy 4:1, a dwukrotnie na listę strzelców wpisał się Aliyu Gomez. Drunk Team stanął przed trudnym zadaniem, bo Brazylijczycy występujący w naszej lidze znani są z twardej gry i skutecznej obrony i jak się okazało, te dwa atuty były tutaj kluczowe. Goście nie potrafili już zmusić do kapitulacji bramkarza Furduncio, sami tracąc jeszcze dwa gole. Nie pomogła nawet gra w przewadze, bo gdy żółtą kartą został ukarany jeden z rywali, chwilę później Drunk Team sam musiał grać o jednego zawodnika mniej. Ostatecznie skończyło się wynikiem 6:1 i Brazylijczycy obronili drugą lokatę, natomiast Drunk Team z 14 punktami znajduje się obecnie tuż nad strefą spadkową.

Bardzo dobry start rundy rewanżowej sprawił, że drużyna Bulbez Team Bemowo włączyła się do walki o strefę medalową. Ich rywale, zespół FC Ballers w ostatnich dwóch spotkaniach odniósł dwa zwycięstwa i pokazał, że jeszcze nie składa broni w walce o utrzymanie. Od początku mecz stał na bardzo wysokim poziomie i pierwsza groźna zakończyła się na strzale w słupek bramki FC Ballers. Niewykorzystana sytuacja szybko się zemściła i chwilę potem prowadzenie objęli goście. Stracona bramka wyraźnie podrażniła gospodarzy, którzy już po kilku akcjach zdołali doprowadzić do remisu. Pięć minut później dołożyli drugie trafienie, dzięki czemu wreszcie wyszli na prowadzenie. Po bardzo otwartym początku spotkania obydwie drużyny z mniejszą ochotą atakowały pole karne rywali, przez co więcej goli w tej części nie padło i na przerwę drużyny schodziły przy stanie 2:1 dla zawodników z Bemowa. Druga część zaczęła się po myśli graczy FC Ballers, którzy nie dość że odrobili straty, to zdołali wyrobić sobie delikatną przewagę. Na kwadrans przed zakończeniem meczu podopieczni Michała Rychlika doprowadzili do remisu i mecz rozpoczął się od początku. Pięć minut przed końcem goście ponownie wyszli na prowadzenie, ale ostatnie minuty to koncertowa i bardzo skuteczna gra zespołu w zielonych koszulkach, którzy za sprawą dwóch bramek byli bliżej zwycięstwa. Udało im się utrzymać tę przewagę i finalnie mecz zakończył się ich zwycięstwem. Dzięki tym trzem punktom wizja gry o poziom wyżej w przyszłym sezonie robi się coraz bardziej realna. FC Ballers miał doskonałą okazję do podtrzymania swojej passy, ale tym razem minimalnie swoje spotkanie przegrał i w niedzielę będzie musiał poszukać powrotu na zwycięską ścieżkę.

Ze zmiennym szczęściem ostatnie ligowe spotkanie zakończyły drużyny Zaruby United oraz KK Wataha Warszawa. Wyżej notowani gospodarze swój mecz nieznacznie przegrały, natomiast goście zdobyli komplet punktów. Od początku mocne tempo narzucili zawodnicy Watahy, którzy strzelając bramkę z rzutu karnego otworzyli wynik spotkania. Ten gol dodał im wiatru w żagle, bo dzięki kolejnym trzem trafieniom wyszli na wyraźnie prowadzenie. Pod koniec pierwszego kwadransa bramkarz gospodarzy ponownie zmuszony był wyjmować piłkę z siatki i zapowiadało się na pogrom. Jednak w kolejnych minutach rywalizacja się wyrównała, drużyna nie stwarzały sobie dobrych sytuacji  bramkowych i do końca pierwszej części meczu wynik nie uległ zmianie. Druga połowa była już bardziej wyrównana, a zaczęła się od trafienia zawodników Zaruby. Minutę później dołożyli oni następną bramę i mecz powoli zaczął nabierać rumieńców. Kolejne dwa celne trafienia były autorstwa gości, jednak ich rywale zdołali na nie odpowiedzieć trzykrotnie i na kilka minut przed ostatnim gwizdkiem w protokole meczowym widniał wynik 5:7. Jednak ostatnie słowo należało do podopiecznych Przemka Kacperskiego, którzy ustalili wynik spotkania na 5:8. Zawodnicy KK Watahy Warszawa odnieśli drugie zwycięstwo z rzędu, które sprawia, że bliżej im do strefy medalowej niż do spadkowej. Ich rywale po przespaniu pierwszej połowy próbowali gonić wynik, ale strata była za duża i nie udało się z tego spotkania ugrać nic więcej niż honorowa porażka.

Zawodnicy Virtualnego Ń rozpoczęli drugą część sezonu od falstartu. Najpierw remis z Bulbezem, potem zasłużona porażka z FC Ballers i ich przewaga nad resztą stawki troszkę się zmniejszyła. No i pewnie z tego powodu podopieczni Marka Giełczewskiego nie mogli być również niczego pewni w konfrontacji z Tornado Squad, bo chociaż byli zdecydowanymi faworytami tej potyczki, to ta runda trochę ich już doświadczyła. Inna sprawa, że Tornado notuje w ostatnich kolejkach fatalną serię meczów bez zwycięstwa. Wiele czynników się na to złożyło, ale choćby w niedzielę Michał Nawrocki nie mógł skorzystać z Andreasa Altanisa, kontuzjowany jest Piotr Bratkowski i to wszystko nie nastrajało optymistycznie. Ale do pewnego momentu w tym spotkaniu nie było widać różnicy w tabeli. Co prawda faworyci mieli więcej z gry i prowadzili nawet 2:0, ale oponenci ani myśleli się poddawać i za każdym razem skutecznie doprowadzali do remisu – najpierw 2:2 a potem 3:3. Virtualni nie po raz pierwszy (i pewnie nie po raz ostatni) mieli problem, by ich gra defensywna dorównywała ofensywnej, ale w końcówce pierwszej połowy udało im się zdobyć dwa gole nie tracąc żadnego i po 25 minutach prowadzili 5:3. W drugiej odsłonie kulminacyjny moment to prosty błąd Piotrka Markiewicza z Tornado. Znany z dobrego dryblingu zawodnik tym razem przeliczył się w swoich umiejętnościach, stracił piłkę w zagrożonej strefie, rywale zrobili z tego użytek i wszystko co było dalej, to już historia. Virtualni uszczelnili obronę, w czym duża zasługa Michała Burakowskiego, potem dołożyli jeszcze dwa gole (tutaj prym wiedli Szymon Kolasa oraz Michał Płotnicki) i ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 8:3. Niespodzianki więc nie uświadczyliśmy, Tornado było stać na mniej więcej 30 minut równej gry i niestety trzeba się było pogodzić z kolejną porażką, która umocniła ich w strefie spadkowej. Virtualni powrócili z kolei do punktowania za 3 i teraz całą swoją energię muszą skumulować na najbliższą kolejkę. Zmierzą się w niej z będącym tuż za ich plecami Furduncio i śmiemy twierdzić, że jeśli wygrają to spotkanie, to w kontekście mistrzostwa 7.ligi nic już ich nie powstrzyma.

8 Liga

Z samego rana na obiektach należących do warszawskiego AWF-u mieliśmy okazję przyglądać się starciu Dawida z Goliatem. Lider ósmej ligi, Na2Nóżkę podejmował broniącą się przed spadkiem ekipę Kozice Warszawa. Fenomenalnie dysponowani gospodarze od samego początku narzucili wymagające warunki. Ich rywal miał o wiele węższy wachlarz zmian, co bez wątpienia miało wpływ na przebieg rywalizacji. Strzelanie zgodnie z przewidywaniami postronnych obserwatorów rozpoczęli gracze Na2Nóżkę, którzy bardzo szybko wyszli na dwubramkowe prowadzenie. Przeciwnicy podjęli jednak rzucone wyzwanie i dzięki fantastycznej akcji zdobyli bramkę kontaktową, która okazała się ostatnią w tej części zawodów. Po zmianie stron uwidoczniła się przewaga faworytów. Regularne oraz dające dużą boiskową intensywność zmiany, przyniosły zamierzony efekt. Po kwadransie drugiej połowy gospodarze powiększyli swój bramkowy dorobek, zatrzymując swoje strzeleckie popisy, przy stanie 6:1. Od tego fragmentu, przy opadających siłach, do szaleńczych ataków rzucili się rywale. Pozytywny wpływ na grę wykazali Afifi oraz Valentine Chekwube, który później został wybrany według przeciwników zawodnikiem meczu. Niestety dla Kozic wymienione we wstępie dysproporcję uniemożliwiły im równorzędną walkę z przeciwnikiem. Cofnięci do kontrataku gracze Na2Nóżkę wyprowadzili dwa zabójcze ataki, które zakończyły się zdobytymi bramkami. Dzięki dobrej postawie w końcówce spotkania udało im się podkreślić całokształt widocznej dominacji, wygrywając finalnie 8:3.

W przypadku starcia Hiszpańskiego Galeonu z BRD Young Warriors spodziewaliśmy się naprawdę wyrównanego pojedynku, gdyż obu ekipom bardzo zależy na utrzymaniu w lidze, a obecnie okupują strefę spadkową. W początkowych minutach to goście zaskoczyli swoich rywali, gdy po podaniu z rzutu rożnego Rafała Dobrosza piłkę ładnym strzałem główką do bramki skierował Marek Sanecki. Hiszpanie jednak bardzo szybko otrząsnęli się ze straty gola i po chwili o swoim kunszcie strzeleckim dał znać Jacek Fijałek. Najpierw po podaniu Witolda Podgórskiego doprowadził do stanu 1:1, a następnie mocnym strzałem, po którym futbolówka odbiła się od jednego z graczy, wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Piłka amatorska ma jednak to do siebie, że w trakcie meczu potrafi być wiele zwrotów akcji i jeszcze przed przerwą to młodzi wojownicy zdołali wyjść na prowadzenie, i to dwubramkowe. Jak zawsze mogli liczyć na swojego etatowego snajpera, czyli Marka Saneckiego, który najpierw doprowadził do wyrównania, a tuż przed końcem pierwszej połowy był autorem gola ustalającego wynik pierwszej odsłony na 2:4. Zmiana stron rozpoczęła się od ładnej akcji dwójkowej Jacka Fijałka oraz Jury Lunio, w której pierwszy z wymienionych graczy podawał, a drugi zdobył bramkę kontaktową na 3:4. Tego dnia jednak nie do zatrzymania był Marek Sanecki, który po podaniu Maćka Karczewskiego popisał się pięknym strzałem z pół woleja, a kilka minut później pokazał, że potrafi zdobywać gole każdą częścią ciała i wyprowadził swój zespół na prowadzenie 4:6, wbijając piłkę do siatki brzuchem. Do końca meczu to Galeon dość intensywnie atakował bramkę strzeżoną przez Adriana Kloskowskiego i nawet raz udało się zbliżyć na jedną bramkę (5:6), jednak ostatnie słowo należało do BRD, a konkretnie do Patryka Zawady, który ustalił wynik spotkania na 5:7. Cenne trzy punkty sprawiły, że do wyjścia ze strefy spadkowej ekipie BRD Young Warriors brakuje już tylko jednego punktu. Hiszpański Galeon niestety zajmuje ostatnie miejsce z siedmioma oczkami.

W samo południe na Arenie AWF byliśmy świadkami starcia pomiędzy Saską Kępą a drużyną Warsaw Gunners. Spotkanie w 8 lidze zapowiadało się bardzo ciekawie, gdyż naprzeciwko siebie stanęły druga z trzecią ekipą w tabeli. Saska po serii 3 porażek z rzędu została strącona ze szczytu tabeli, a drużyna Warsaw Gunners straciła co prawda punkty z liderem, jednak wydaje się, że ich forma w tej rundzie jest zdecydowanie wyższa. Już od pierwszych minut meczu byliśmy świadkami bardzo zaciętego spotkania, które stało naprawdę na wysokim poziomie intensywności. Nieco lepiej ten mecz rozpoczęli goście, bo już w 7 minucie na prowadzenie wyprowadził ich Kamil Anioł. Kolejne fragmenty to już walka w środku pola I świetne interwencje obu bramkarzy. Na drugiego gola musieliśmy czekać aż do 23 minuty, kiedy to Patryk Szerszeń obsłużył podaniem Marka Reszczyńskiego a ten pięknym strzałem pokonał bramkarza Saskiej Kępy. Gospodarze nie potrafili znaleźć swojej gry, którą imponowali w pierwszej rundzie. Duże zmiany kadrowe oraz kontuzje nie pomagały w złapaniu optymalnej formy. Kilka minut później było już 0-3, kiedy to Sebastian Lisocki dobił odbitą piłkę do pustej bramki. Gospodarze próbowali atakować, często brakowało jednak zrozumienia i dokładności. Podopiecznym Korneliusza Troszczyńskiego co prawda udało się strzelić gola na 1-3, lecz po chwili bramkarz gości zmuszony był wyciągać piłkę z siatki po raz czwarty. Po zmianie stron Saska zdecydowanie postawiła na grę ofensywną co przyniosło korzyść na początku drugiej odsłony. Na tablicy wyników mieliśmy 2-4. Kolejne minuty to już wymiana ciosów, przy wyniku 3-5 zmęczenie w szeregach gospodarzy było już zauważalne i zawodnicy coraz częściej kierowali się w stronę ławki rezerwowych. Od tego momentu Saska stanęła i nie stworzyła sobie już bramkowych sytuacji, co z zimna krwią wykorzystał zespół Arkadiusza Trwogi, który w końcówce spotkania zdobył dwie bramki i dzięki temu całe spotkanie zakończyło się wynikiem 3-7. Porażka gospodarzy skutkuje spadkiem aż na 5 miejsce w tabeli 8 ligi. Straty do podium nie są duże, ale trzeba wygrywać kolejne spotkania. Gunnersi dzięki wygranej utrzymują drugą pozycję w tabeli i do lidera tracą zaledwie dwa punkty.

W tym wypadku spodziewaliśmy się szalenie wyrównanej rywalizacji i obie ekipy nie rozczarowały dostarczając emocjonującego widowiska, a boiskowa walka toczyła się do ostatniego gwizdka sędziego. Na starcie musimy wspomnieć o tym, że nowa w tej rundzie taktyka Shot DJ w postaci Jeremiego Szymańskiego w roli golkipera po raz kolejny okazała się kluczem do zwycięstwa. Już w pierwszej akcji meczu popisał się on refleksem i uchronił swój zespół przed utratą gola, a w premierowej połowie jeszcze kilkukrotnie wykazał się absolutnie fenomenalnymi obronami, co poniekąd ustawiło grę jego zespołu. Za to w ofensywie brylował Jan Jabłoński, który w 7 minucie otworzył wynik, a po kwadransie gry miał już dwa trafienia na swoim koncie. Dwie minuty później Shot prowadził już 3:0, a podanie z rzutu rożnego na gola zamienił Chris Kalaba. Gospodarze byli bardzo pewni siebie i kontrolowali przebieg gry, za to na początku drugiej części gry uaktywnili się w końcu zawodnicy Legionu. Goście błyskawicznie złapali gola autorstwa Oleksija Ivanuikovycha, a w ich grze pojawiła się świeżość, której zabrakło wcześniej. W 32 minucie za raczej niepotrzebny faul w obronie żółty kartonik obejrzał Chris Kalaba, a goście przewagę szybko zamienili na bramkę Denysa Froliahina, który uderzył z dystansu, a piłka odbijając się od pleców obrońcy zmyliła golkipera i wpadła do siatki. Gospodarze nie powiedzieli jednak ostatniego słowa i w 39 minucie hat-tricka zgarnął Jan Jabłoński. Shot DJ odzyskał animusz i w 43 minucie kapitalnym strzałem popisał się Bastien Piasecki. Już minutę później równie imponującym uderzeniem odpowiedział Vladyslav Barabash, a po chwili Vlad dołożył kolejne trafienie. Goście atakowali, ale zabrakło czasu na wyrównanie, a i Shot był bardzo bliski zdobycia gola. Ostatecznie gospodarze dowieźli korzystny wynik i wyszli z tego starcia zwycięsko z wynikiem 5:4. 

Zespół Mareckich Wyg od kilku kolejek jest niepokonany i seria ta daje mu miejsce w górnych rejonach tabeli. Z kolei gracze FC Polska Górom w ostatnich dwóch kolejkach nie zdobyli nawet punktu i niebezpiecznie zbliżają się do strefy spadkowej. Od początku lepiej prezentowali się zawodnicy z Marek, którzy już w 2 minucie objęli prowadzenie. W kolejnych fragmentach gra się wyrównała i jedna z pierwszych groźnych akcji gości zakończyła się bramka wyrównującą. Stracone prowadzenie wyraźnie podrażniło faworytów, którzy najpierw piłką trafili w słupek, a następnie byli już bardziej precyzyjni i ponownie wyszli na prowadzenie. Od tego momentu widać było, że w pełni kontrolują przebieg boiskowych wydarzeń. W pierwszej połowie nie dali się już zaskoczyć swoim rywalom a dodatkowo dwa razy pokonali ich golkipera, dzięki czemu na przerwę schodzili z prowadzeniem 4:1. Druga połowa miała identyczny przebieg jak pierwsze 25 minut. Z biegiem czasu gospodarze powiększali przewagę i tylko raz ich defensywa przysnęła, dzięki czemu oponenci zdołali zdobyć drugą bramkę, ale to było wszystko, na co było ich stać. Druga połowa zakończyła się identycznym wynikiem jak pierwsza część meczu i końcowy wynik brzmiał 8:2. Zawodnicy Mareckich Wyg przez całe spotkanie dominowali i inkasują zasłużone trzy punkty. Reprezentanci FC Polska Górom mimo starań nie byli w stanie przeciwstawić się dobrze grającym rywalom i kolejny mecz kończy się ich porażką.

9 Liga

Rywalizację w 9 lidze otwierało spotkanie ekipy Nagel z ADP Wolską Ferajną. Jesienią w starciu pomiędzy tymi zespołami padł remis, teraz patrząc na ich dyspozycję w rundzie rewanżowej zdecydowanym faworytem wydawał się team Kamila Jagiełły, który w dwóch pierwszych meczach wręcz zdemolował swoich rywali. Jednak goście zaczęli dość niemrawo, co mogło być spowodowane m.in. wczesną porą rozgrywania tego meczu. Pierwszy obudził się Oskar Nieskórski, który w 5 minucie otworzył wynik. Gospodarze zaczęli od środka, ale w mgnieniu oka stracili piłkę na rzecz wcześniej wspomnianego Oskara, który z zimną krwią ponownie umieścił futbolówkę w siatce. Gdy wydawało się, że Ferajna znów pewnie kroczy po wygraną, czerwoną kartką został ukarany Kamil Jagiełło. Bramkarz ADP wyszedł poza pole karne i odruchowo zatrzymał ręką piłkę zmierzającą do bramki. Goście musieli więc przez 10 minut grać w osłabieniu, co wydawało się wręcz wymarzonym scenariuszem dla rywali. Niestety dla gospodarzy, nie potrafili oni wykorzystać takiego prezentu, a w dodatku zupełnie nie poradzili sobie z organizacją gry w przewadze. Brakowało jednego, konsekwentnie realizowanego zamysłu, a brak spójności w ich szeregach wykorzystali oponenci, którzy dodatkowo podwyższyli na 0:3 za sprawą Mateusza Nejmana. Nagel w końcu się przełamał i zdobył swojego premierowego gola. Okres dziesięciominutowej gry w przewadze zakończył się remisem 1:1, a cała połowa prowadzeniem ADP 1:3. Po zmianie stron stosunkowo szybko goście podwyższyli na 1:4 i to po strzale… piętą, a w protokole meczowym wpisał się Damian Nieskórski. To już chyba totalnie podcięło skrzydła Nagelowi, za to ADP czuło się coraz swobodniej na boisku. Kolejne dwie bramki dołożył Mateusz Nejman, na co jeszcze odpowiedział trafieniem Radosław Przybylski, ale był to jedynie chwilowy przebłysk. Kolejne zdobycze po stronie ADP sprawiały, że wśród gospodarzy zaczęło dochodzić do coraz większych wzajemnych pretensji, a trzeci gol Nagela tylko ustalił wynik tego meczu na 3:10. ADP zalicza kolejny świetny mecz i jeżeli utrzyma formę, może w niedługim czasie przeskoczyć w tabeli Rodzinę Soprano. Nagel natomiast ma o czym myśleć. W rundzie jesiennej był to bardzo poukładany zespół, teraz niestety gra zbyt chaotycznie, brakuje wypracowanych automatyzmów, a wzajemne pretensje na pewno tego nie naprawią.

Minionej niedzieli, na obiektach warszawskiego AWF-u mieliśmy przyjemność obserwować niezwykle obiecująco zapowiadające się spotkanie. Drużynami, po których najwięcej spodziewano się w tej kolejce były: Hetman FC oraz Force Fusion FC. Zarówno goście, jak i gospodarze należą do grona ekip, które fantastycznie weszły w rozgrywki. Było to podyktowane dwiema ostatnimi kolejkami, w których jedni i drudzy wygrywali swoje mecze. Pierwsi do głosu doszli nominalni goście, znajdujący się w strefie spadkowej. Wszystko z powodu trafień Yakubiva oraz Paradowskiego. Po mniej więcej kwadransie gry, wyraźną przewagę zyskali natomiast gospodarze. Grający w czarnych strojach zawodnicy nie tylko odrobili straty, ale również zyskali na tyle pewności siebie, że na przerwę schodzili z podniesioną głową, przy stanie rywalizacji 2:4. Pomimo relatywnej przewagi, Hetman zbagatelizował na wstępie drugiej części zawodów rywali. Efektem była kolejna bramka napastnika drużyny przeciwnej. Na całe szczęście dla reprezentantów czwartej siły dziewiątej ligi po chwili udało się ponownie zyskać przewagę. Najpierw kapitalnym podaniem swojego kolegę obsłużył Oskar Kalicki, by później powtórzyć tę sztukę, zagrywając futbolówkę pod nogi Piotra Jankowskiego. Przy tak optymalnej przewadze, uwarunkowanej wysokim prowadzeniem (jak na tę część spotkania), margines błędu się zwiększył. Poskutkowało to chwilowym rozprężeniem tuż przed końcem meczu. Niestety dla zawodników z Ukrainy, jedynym pozytywnym efektem, była zaledwie jedna bramka, która zadecydowała, że ten mecz skończył się wynikiem 6:4.

Siódma w tabeli Varsovia podejmowała Elitarnych Gocław znajdujących się tuż pod podium. Gospodarze mimo trzech bramkarzy w kadrze, stawili się na mecz bez żadnego z nich. Chwilę przed rozpoczęciem meczu wspomógł ich Kartik Dutt i okazał się bardzo istotnym wzmocnieniem. Początkowo goście dyktowali warunki, zmuszając Varsovię do gry na własnej połowie i wyprowadzania kontrataków, oraz szukania szans do zdobycia gola ze stałych fragmentów. Mimo narzuconych warunków to gospodarze w 16 minucie wyszli na prowadzenie, po bezpośrednim strzale Cezarego Andrzejczuka z rzutu wolnego. Elitarni chwilę później mieli szansę wyrównać, lecz rzut karny po wślizgu w polu karnym obronił Kartik Dutt. Mecz z każdą upływającą minutą robił się coraz bardziej wyrównany, mimo lekkiego wskazania na chłopaków z Gocławia. Kiedy wydawało się, że pierwsza połowa zakończy się skromnym prowadzeniem Varsovii Grzegorz Bednorz zdobył gola wyrównującego. Drużyny na przerwę schodziły przy stanie 1:1, a druga odsłona tego spotkania zapowiadała się bardzo emocjonująco. Taka też była. Oba zespoły starały się przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, za bardzo się przy tym nie otwierając. Podobnie jak w pierwszej połowie, tak i w drugiej to gospodarze zdobyli pierwszego gola, zmuszając wyżej notowanego rywala do odrabiania strat. Kluczowym momentem była 35 minuta, kiedy to faulowany bramkarz Elitarnych Marcin Głębocki musiał opuścić boisko. Jego miejsce zajął zdobywca gola wyrównującego Grzegorz Bednorz. Trzy minuty po tej zmianie goście znów doprowadzili do remisu, lecz długo taki wynik nie utrzymał się na tablicy wyników i gospodarze ponownie objęli prowadzili. Remisowy wynik spotkania ustalił Karol Mroczkowski, którego trafienie samobójcze śmiało mogło by brać udział w konkursie na gola kolejki. Podział punktów nie specjalnie wpłynął na układ tabeli, lecz Elitarni spadli o jedną pozycję.

Zdecydowanym faworytem starcia Rodziny Soprano z FC Łazarskim byli oczywiście gospodarze, którzy mimo dość znaczącej straty do lidera nadal liczą się w walce o mistrzostwo. Natomiast goście desperacko szukają punktów w każdym meczu, gdyż grozi im spadek. Zgodnie z przewidywaniami, od początku meczu przewagę zdobyli zawodnicy Rodziny Soprano, a swoją dominację na boisku udokumentowali w postaci bramki strzelonej przez Krzysztofa Mikulskiego, przy której asystował Wiktor Stańczak. Sporadyczne akcje ofensywne gości były skutecznie zatrzymywane przez blok defensywny przeciwników, a strzelecką niemoc ekipy Łazarskiego szczególnie bezlitośnie wykorzystywał świetnie dysponowany tego dnia Krzysiek Mikulski. To właśnie jego trafienia, a także dublet Girmy Ramosa, sprawiły, że już do przerwy Rodzina Soprano prowadziła 6:0. Po zmianie stron gospodarze postawili na wesoły futbol, nieco odpuszczając szykany defensywne, przez co goście otworzyli worek z bramkami. O ile pod kątem zaciętości mecz raczej nie był najatrakcyjniejszy, o tyle zawodnicy obu ekip postarali się o naprawdę efektowne bramki. Najpierw gola na 7:0 z połowy boiska tuż po rozpoczęciu strzelił Krzysiek Mikulski. Ten sam zawodnik był autorem niesamowitego trafienia nożycami na 8:1. Efektywnych bramek pozazdrościli inni zawodnicy tego spotkania, w tym między innymi Girma Ramos, który bezpośrednio z rzutu rożnego strzelił gola, dodatkowo odbijając futbolówkę od słupka! Ozdobą meczu był chyba jednak gol Ertugula Gaziego, który wyrzuconą z autu piłkę skierował do bramki przewrotką. Bramek mogących kandydować na gola kolejki zobaczyliśmy w tym meczu naprawdę sporo, a ostatecznie Rodzina Soprano wygrała spotkanie aż 12:4.

W tym spotkaniu niespodzianki nie było, choć faworyzowane GLK musiało się ostro napracować nad wynikiem. Pierwsza połowa meczu była wyrównana, choć boiskowa dominacja gospodarzy z każdą minutą robiła się coraz bardziej wyraźna. W 7 minucie Mateusz Rozkres był bliski otworzenia wyniku – uderzył piłkę szczupakiem i obrońca Mistrzów Chaosu wybił ją dosłownie w ostatniej chwili z linii bramkowej. GLK tworzyło dużo groźnych sytuacji, jednak zawodziła skuteczność i mimo wielu okazji rzadko udawało się uderzyć w światło bramki. Goście, momentami zupełnie zepchnięci do defensywy, oddawali wyraźnie mniej strzałów i próbowali kąsać kontratakami, ale były one zbyt czytelne, aby realnie zagrozić bramce Łukasza Trzpioły. Wynik bezbramkowy utrzymywał się praktycznie do gwizdka kończącego pierwszą część gry. Chwilę przed przerwą rzutem z autu asystował Jakub Zieliński, a Mateusz Rozkres w końcu znalazł drogę do siatki Alana Bednarczyka. Natomiast w drugiej połowie w końcu odblokował się Sebastian Dominiak. W pierwszej części miał wiele okazji, ale nie udało się pokonać bramkarza Mistrzów Chaosu. Za to w 28 minucie Sebastian podwyższył prowadzenie swojego zespołu, a trafienie to było jego 200 (sic!) golem w rozgrywkach Ligi Fanów. Gol ten był też kamyczkiem, który poruszył lawinę, bo od tego momentu GLK złapało wiatr w żagle i rozpoczęło koncert celnych strzałów i błyskotliwych podań. Już w następnej akcji drugie trafienie zaliczył Mateusz Rozkres, a w 40 minucie zarówno Sebastian jak i Mateusz mieli już na koncie hat-tricka. Co ciekawe Mistrzowie Chaosu mimo wyniku 6:0, nie odpuszczali, ale gospodarze byli tego dnia po prostu lepsi w każdym aspekcie gry. Ich dominacja była bezdyskusyjna do tego stopnia, że nawet grając w osłabieniu po żółtej kartce dla Damiana Sawickiego zdołali dwukrotnie znaleźć drogę do siatki gości. Ostatecznie honor Mistrzów obronił w ostatniej minucie Kacper Owczarek i mecz zakończył się wyraźnym zwycięstwem GLK 9:1.

10 Liga

Swój drugi mecz w 10 lidze na naszych boiskach grała drużyna Fan Mogielnica, a jej rywalem była Kresowia Warszawa. Gospodarze rozpoczęli mecz bez nominalnego bramkarza, a próbował go zastąpić Kacper Wnuk. Zespół z Mogielnicy składający się głównie z młodych chłopaków szybko wyszedł na prowadzenie, lecz brak dobrej dyspozycji ich golkipera przyniósł gościom jeszcze szybsze wyrównanie. Widząc brak pewności miedzy słupkami w 16 minucie w bramce postanowił stanąć Mariusz Jarzębiński. Zawodnicy Kresowi w tej samej minucie wykorzystali brak rozgrzania nowego golkipera i po raz pierwszy objęli prowadzenie. Każda upływająca minuta minimalnie pokazywała faworyta tego spotkania – Kresowię Warszawa. Mimo iż goście zaczynali przeważać, to przeciwnicy grali do samego końca i jeszcze przed przerwą doprowadzili do wyrównania. Początek drugiej połowy był wyrównany a oba zespoły grały ładną dla oka piłkę, lecz na bramki musieliśmy poczekać. Pierwszego gola w tej części meczu zdobyli gracze Kresowi, a 7 minut później znów był remis. Dopiero ostatnie fragmenty tej potyczki wyłoniły zwycięzcę. Dłuższe obycie z grą na małym boisku okazało się kluczowe i Kresowia Warszawa mogła cieszyć się z trzeciego zwycięstwa z rzędu, co dało awans tuż za podium. Gospodarze muszą jeszcze chwilę poczekać na premierowe punkty, lecz młodość i zaangażowanie powinny spowodować, że ich dorobek zostanie otwarty lada moment.

Na arenie AWF o godzinie 18:00 zagrały ze sobą ekipy FC Po Nalewce i WKS Bęgal. Przed meczem sytuacja obu zespołów wyglądała następująco - FC Po Nalewce jako gospodarz tego spotkania i vice lider przystępowali w roli faworyta mając 21 punktów, a WKS Bęgal dysponował 10 punktami, zajmując 7 miejsce w tabeli. Goście szybko objęli prowadzenie za sprawą Przemysława Chojnackiego. Mimo gorszej gry gospodarze chwile później wyrównują. W dalszym ciągu to jednak Bęgal przeważał, lecz świetna forma Ruslana Yakubiva nie pozwoliła graczom w szarych koszulkach przegrać tego meczu. Wynik do przerwy 3:3. W drugiej części spotkania role się odwracają i to zdecydowanie ekipa Sławomira Ogorzelskiego przejęła panowanie nad meczem. Spotkanie stało na dobrym poziomie i było zacięte, lecz goście nie stwarzali już tyle sytuacji co wcześniej, a z remisowego wyniku gospodarze wyszli aż na trzybramkowe prowadzenie. Niewykorzystane sytuacje zaczęły się mścić na Bęgalach i mimo strzelenia dwóch bramek nie udało im się dogonić rywala. Mecz zakończył się wynikiem 8:5.

Lider 10 ligi zespół Bejern grał z Dynamo Wołomin, które zajmuje miejsce w dole tabeli. Gospodarze stawili się na to spotkanie tylko z jedną zmianą i musieli dobrze rozdysponować swoje siły, aby nie stracić punktów z niżej lokowanym rywalem. Od pierwszych minut oglądaliśmy sportową walkę o piłkę, jak również dwa style gry. Bejern grał bliżej swojej części połowy, aby celnym podaniem uruchomić kontratak. Dynamo natomiast początkowo preferowało system dużej ilości podań, zatrudniając do tego większość swoich graczy. Taktyka którą wybrali gospodarze okazała się skuteczniejsza i w 9 minucie po akcji Filip Pławiak - Tomasz Skórka to oni wyszli na prowadzenie, które zresztą dwie minuty później powiększyli. Zawodnicy z Wołomina udowodnili jednak, że tanio skóry nie sprzedadzą. Będący w polu karnym oponenta Mateusz Milczarek dostał piłkę od Michała Matyji i strzałem z bliska umieścił piłkę w siatce. Radość ze zdobytego gola trwała zaledwie parę sekund. Od razu po wznowieniu gry celny strzał ze środka boiska Filipa Pławiaka znowu dał dwubramkowe prowadzenie Bejernowi. Tę szybką wymianę ciosów zakończyli goście i do przerwy oglądaliśmy cały czas wyrównaną grę i trudno było przewidzieć, jak to się skończy. Początek drugiej połowy rozgrywał się podobnie do pierwszej, tylko tym razem to goście po 10 minutach gry zdobyli gola doprowadzając do remisu. Zdawało się, że to jest kluczowy moment spotkania. Tak też było w rzeczywistości, tylko że to faworyci zmotywowali się jeszcze bardziej i w szybkim tempie odskoczyli na trzy bramki. Dynamo Wołomin mimo ambitnej gry nie zdołało tym razem doskoczyć do przeciwnika i poniosło porażkę. Bejern dzięki zwycięstwu 9:5 umocnił się na pierwszym miejscu w tabeli.

O godzinie 21:00 w niedzielny wieczór na sektorze B, piąta w tabeli drużyna FC Patetikos podejmowała Oldboys Derby ll na 10 poziomie rozgrywkowym. W dużo szerszym zestawieniu pojawiła się ekipa w żółtych koszulkach. Pierwsza połowa należała do gospodarzy. Nie tylko wyglądali lepiej piłkarsko, ale także kreowali więcej sytuacji bramkowych, lecz nie potrafili tego przekuć na wynik. W 20 minucie pada wreszcie pierwsza bramka. Jej autorem został Bogdan Gołdyn, a asystentem Hubert Kalkowski. Kilka minut później ponownie ten sam zawodnik zapisuje się na listę strzelców. Dwie bramki prowadzenia w takim meczu to bardzo dużo. W ostatniej minucie przed przerwą goście zdobywają bramkę kontaktową na 2:1. W drugiej części spotkania wciąż mamy równe widowisko, ale dzięki dużej motywacji i podpowiedziom z ławki rezerwowych to Oldboys Derby ll wypracowują świetne sytuacje bramkowe i dokonują historycznego come backu. Wygrywają ten niesamowicie trudny mecz 2:3, a bohaterem spotkania został Łukasz Łukasiewicz, zdobywając obydwa gole dla swojej ekipy w drugiej połowie.

Stawka tego spotkania była szalenie wysoka, dlatego postawa ekipy gospodarzy wydaje się co najmniej rozczarowująca. Na Wariackich Papierach stawiło się na placu w bardzo okrojonym składzie, z zaledwie jednym zmiennikiem i tym samym podkręciło sobie poziom trudności jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Przebieg meczu pokazał zresztą, że przy szerszej ławce rezerwowych gospodarze mogliby powalczyć o dużo korzystniejszy wynik. Był to bowiem bardzo wyrównany mecz, a walka toczyła się niemalże non-stop w środkowej części boiska, przez co bramkarze obu ekip mieli wyjątkowo mało okazji do pokazania swoich umiejętności. Kluczowe okazały się dwie, bliźniaczo podobne sytuacje z 7 i 9 minuty, gdzie Michał Kwater wykładał piłkę podaniem ze skrzydła Jakubowi Lejmanowi, a ten zapewnił Heavyweight Heroes dwubramkowe prowadzenie. Mając taki wynik gościom grało się nieco bardziej komfortowo, ale nie byli w stanie pójść za ciosem i rozstrzygnąć spotkania jeszcze przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę. Druga część spotkania to niemalże kalka premierowej odsłony – niekończąca się walka o piłkę w środku pola. Mimo tylko jednej zmiany gospodarze nie opadali z sil i próbowali ataków na bramkę Artura Macka, ale brakowało błyskotliwej akcji, która zagroziłaby golkiperowi HH. Zarówno Lasha Kvelashvili jak i Krystian Chmielowiec harowali na boisku, lecz nie byli w stanie przedrzeć się przez defensywę gości. Heavyweight Heroes mając dwubramkową przewagę mądrze nie forsowali tempa, a Maciej Chrzanowski coraz śmielej zapuszczał się pod bramkę Konrada Sochackiego, którego pokonał w końcu w 44 minucie. Na Wariackich Papierach nie było w stanie odwrócić losów meczu i ostatecznie uległo Heavyweight Heroes 0:3.

11 Liga

Broke Boys oraz FC Torpedo tydzień temu na inaugurację wiosennych rozgrywek poniosły minimalne porażki. Teraz to wyżej notowani goście zdawali się pewnym faworytem do kompletu punktów z drużyną zajmującą miejsce w strefie spadkowej. Jednakże to gospodarze lepiej rozpoczęli mecz i po upływie zaledwie 5 minut prowadzili 2:0. Sensacja, która wisiała w powietrzu szybko została rozwiana i po takim samym czasie, jaki Broke Boys potrzebowali, aby wyjść na prowadzeni Fc Torpedo zdołało doprowadzić do remisu. Wymiana ciosów trwała w najlepsze i coraz trudniej było nam wskazać zespół, któremu bliżej do całej puli. Goście w jednej z ostatnich akcji tej połowy zdołali wyjść na prowadzenie i z odrobiną spokoju w głowach schodzili na przerwę. Ciąg dalszy meczu rozgrywał się na podobnych warunkach co przez pierwsze 25 minut. Oba zespoły grały otwarty futbol, lecz to podopieczni Władysława Nazaruka lepiej wykorzystywali swoje szanse odrabiając straty, aby następnie wyjść na prowadzenie. Minutę przed ostatnim gwizdkiem prowadzący mieli aż dwa gole zapasu i nic nie zwiastowało tego, co stało się w samej końcówce. Determinacja gości weszła na najwyższy możliwy poziom i potrzebowali oni zaledwie 60 sekund, aby przegrany mecz doprowadzić do remisu. Wynik 5:5 bardzo ucieszył FC Torpedo, które pozostało na 3 miejscu w tabeli. Natomiast Broke Boys można powiedzieć, że zremisowali wygrany mecz, tracąc bardzo cenne punkty w kontekście opuszczenia strefy spadkowej.

Choć przed rozpoczęciem 11 kolejki obie ekipy znajdowały się w strefie spadkowej, to spotkanie miało dla nich nieco odmienne znaczenie. Wombaty jako czerwona latania ligi w każdym meczu startuje z pozycji underdoga, przy czym teraz mierzyli się z zespołem, z którym zdobyli swoje jedyne punkty w tym sezonie, więc nadzieje mogły być nieco większe. Joga Bonito, pomimo że pozostaje w czerwonej strefie i przede wszystkim musi się skupić na walce o utrzymanie, jest nadal w grze o start w Pucharze Ligi Fanów i to na ten moment cel, do którego mogą śmiało dążyć. Problemy kadrowe z poprzedniego tygodnia zostały po części zażegnane i na boisku mogliśmy obejrzeć kilka nowych twarzy w teamie Grzegorza Szostaka. Do tego spora frekwencja u „starej gwardii” zapowiadała obiecujący mecz dla gości. I tak było, choć na pierwszą bramkę czekaliśmy do 7 minuty, kiedy to wynik otworzył Mateusz Bubrzyk. Ten sam zawodnik wpisał się na listę strzelców 5 minut później. Wombaty miały świetną okazję do zdobycia bramki kontaktowej, ale rzut karny przestrzelił Wojtek Grabowski. Stwierdzenie niewykorzystane sytuacje się mszczą okazało się nadzwyczaj trafne, bo zamiast 1:2 szybko zrobiło się 0:3. Chwilę później premierową bramkę dla Wombatów zdobył Jakub Ryś i trzeba przyznać, że było to kapitalne trafienie z woleja. Niestety dla gospodarzy nie poszli oni za ciosem, za to dwa kolejne gole padły łupem Jogi i na przerwę obie ekipy schodziły przy wyniku 1:5. Po zmianie stron ponownie na listę strzelców wpisał się Jakub Ryś, jednak jak się okazało, było to ostatnie trafienie dla Wombatów i stroną przeważającą do końca meczu pozostała Joga Bonito. Coraz lepiej na boisku czuł się Alan Małecki, który w drugiej części, gdy tylko był na boisku, nakręcał ataki faworytów, dzięki czemu zakończył mecz z dorobkiem czterech bramek i dwóch asyst. Ostateczny wynik 2:11 w pełni odzwierciedlał boiskowe wydarzenia. Joga, jeżeli taka frekwencja dopisze do końca sezonu, może jeszcze wskoczyć do górnej połowy tabeli. Wombaty natomiast muszą się skupić na każdym kolejnym meczu i liczymy, że przełamanie dla tej ekipy wkrótce nadejdzie.

Oczekiwaliśmy bardzo wyrównanego meczu w starciu FC Melange z Borowikami i nie zawiedliśmy się. Weterani z obozu Łukasza Słowika spisują się bardzo dobrze w tym sezonie i mają aspiracje na zdobycie mistrzostwa, jednak trzeba podkreślić, że ekipa Borowików to nie są chłopcy do bicia i o 3 punkty nie było na pewno łatwo. Lepiej w mecz weszli gracze popularnych Grzybków, gdy po stracie jednego z graczy gospodarzy piłkę przejął Daniel Kaczmarek i bardzo mocnym strzałem nie dał szans bramkarzowi rywali, otwierając wynik. Standardowo oglądaliśmy spowalnianie tempa gry w wykonaniu Melanżowników, ale to już jest ich strategia od dłuższego czasu. Borowiki natomiast wyczuwały swoją szansę w akcjach przeprowadzonych kontrą, jednak w pierwszej połowie nie zdołali już tego przekuć na gola. Tymczasem gospodarze zaskoczyli dość ładną akcją, kiedy po podaniu piętą Łukasza Krysiaka piłkę do bramki skierował Andy Carmona. Jeszcze przed przerwą w polu karnym faulowany był Marcin Godlewski, a przysłowiowe "wapno" na bramkę zamienił Łukasz Krysiak i do przerwy mieliśmy 2:1. Druga połowa wyglądała bardzo podobnie jak pierwsza odsłona starcia, natomiast trzeba pochwalić postawę obu bramkarzy, czyli Bartka Jakubiela oraz Przemka Jażdżyka, którzy skutecznie uniemożliwiali napastnikom rywali zmianę wyniku. Tam, gdzie nie mogli napastnicy, tam pomógł obrońca, czyli przeżywający drugą młodość Marcin Godlewski. Znany z występów w FC Górka zawodnik stworzył zadziwiająco skuteczny duet z Kamilem Pietrzykowskim. Najpierw Kamil dograł sprytnie do Marcina Godlewskiego, a ten mocnym strzałem podwyższył na 3:1, a następnie po podaniu tego samego zawodnika, Marcin Godlewski w zamieszaniu w polu karnym musnął piłkę, która wtoczyła się do bramki przeciwników. Był to gol ustalający wynik spotkania na 4:1, dzięki czemu FC Melange umocnił swoją drugą pozycję w tabeli. Brak punktów dla Borowików oznacza z kolei tylko jedno oczko przewagi nad strefą spadkową.

Dobre mecze nie zawsze obfitują w dużą ilość bramek, i tak było w starciu KS Centrum z weteranami z ekipy Złączonych. Gospodarze wciąż mają nadzieję na zajęcie miejsca na podium, natomiast goście w tym sezonie spisują się bardzo dobrze i od dłuższego czasu okupują pierwsze miejsce w tabeli. To właśnie ekipa Złączonych znacznie lepiej weszła w mecz, gdy po podaniu Dominika Kostrzewy ładnym płaskim strzałem popisał się Piotrek Gipsiak, a w swojej drużynie nie pomógł bramkarz KS Centrum, który dość niefortunnie interweniował. Etatowy snajper faworytów, czyli Piotrek Gipsiak, był także autorem bramki na 0:2, gdy po podaniu Michała Olejnika po raz kolejny płaskim strzałem zaskoczył golkipera drużyny przeciwnej. Młodzi gracze Centrum nie zamierzali jednak oddawać tego meczu bez walki, i po bardzo ładnej akcji dwójkowej Gustawa Kowalskiego oraz Kamila Tomali, drugi z wymienionych graczy ustalił wynik pierwszej odsłony na 1:2. Warto podkreślić, że Kamil Tomala rozpoczął to spotkanie między słupkami i naprawdę podpisał się tylko ma niezłymi interwencjami, a po przybyciu na mecz etatowego bramkarza świetnie odnalazł się w formacji ofensywnej. Druga połowa to bardzo wyrównana batalia i nieco agresji, która zaowocowała żółtymi kartonikami. Kiedy wydawało się, że po okresie dobrej gry ekipa KS Centrum doprowadzi do wyrównania, wtedy po raz kolejny o sobie przypomniał Piotrek Gipsiak, który bramką na 1:3 skompletował hattricka. Gospodarze mieli jednak jeszcze siłę na odpowiedź i po raz kolejny zrobił to duet Gustaw Kowalski & Kamil Tomala, i to w takiej samej konfiguracji jak przy pierwszym golu, czyli Gustek podawał, a Kamil wykańczał akcję. Ostatnie minuty to intensywny napór na bramkę strzeżoną przez Dominika Dziedzickiego, jednak golkiper Złączonych świetnie sobie poradził w tym gorącym okresie, dzięki czemu goście ostatecznie dowieźli skromne zwycięstwo 2:3 i umocnili się na pozycji lidera. KS Centrum nadal w środku stawki.

12 Liga

W niedzielny poranek o godzinie 9:00 na sektorze D drużyna Sportano Football Club podejmowała ekipę Niedzielni. Zespół gospodarzy przystępuje w roli faworyta, zajmując 3 miejsce w ligowej tabeli z 18 zgromadzonymi punktami, zaś goście obecnie są na 8 miejscu mając 10 oczek. Po kilku minutach zawodnicy w niebieskich koszulkach prowadzą już 2:0. Ich przewagę kreuje przede wszystkim Filip Motyczyński. Ale mimo zdecydowanie lepszej gry prezentowanej przez gospodarzy, na ich koncie po 25 minutach były tylko trzy gole. Z kolei NieDzielni, mimo wielu ataków nie potrafili domykać akcji do pustej bramki lub brakowało im ostatniego podania. Zdecydowanie to nie był ich szczęśliwy dzień. W drugiej części spotkania przez dłuższy czas wydawało się, iż ekipa w żółtych strojach odrobiła pracę domową, ale znów po golu Filipa Motyczyńskiego i asyście Patryka Kamoli (który również pokazywał świetną formę) wszystko w obozie NieDzielnych się posypało. Mecz zakończył się wynikiem 9:0, a wiele zmarnowanych ,,setek” i udanych interwencji pozwoliło zachować Dominikowi Kędzierskiemu czyste konto.

W 11 kolejce 12 ligi zmierzyły się ze sobą drużyny Bagstar Wszedło oraz WEiTI United. Dość szybko przekonali się, kto wyjdzie z tego spotkania zwycięsko. Mimo bezbramkowego remisu prawie do 10 minuty, to WEiTI mieli panowanie nad meczem. Byli przede wszystkim świetni w ataku pozycyjnym, wiele akcji kończyli golem po kilku podaniach i przejęciu piłki w okolicach własnego pola karnego. W ostatnich minutach pierwszej połowy honorową bramkę dla błękitnych koszulek strzela Filip Pacholczak. Szkoda tylko, że chwilę później kontuzji doznaje bramkarz Czarek Szczepanek, co tylko przelewa czarę goryczy w Bagstarze. Do przerwy wynik wynosił 1:7. W drugiej połowie mecz wyglądał identycznie jak w pierwszej odsłonie. WEiTI wykorzystywali szerszą kadrę i lepsze przygotowanie kondycyjne. Wynik końcowy to 4:15. Szanse na odbudowanie Bagstara w drugiej połowie zaprzepaściła kontuzja bramkarza i zbyt mała ilość zmian. Na pochwały zasługuje jedynie Filip Pacholczak, który skompletował hat-tricka. Z kolei na wyróżnienie wśród zwycięzców zasłużyli Łukasz Świątek, strzelając pięć bramek i notując dwie asysty oraz Jakub Kałuski, który skompletował siedem kluczowych podań.

Czy mieliśmy jakiekolwiek podstawy by sądzić, że zespół Ajaksu Warszawa będzie w stanie konkurować z Essing Gorillaz? Podczas gdy Ajaks okupował przed tą serią gier miejsce w strefie spadkowej, przeciwnicy prowadzili w tabeli 12.ligi i to bez straty punktu! I chociaż każda passa musi mieć kiedyś swój koniec, to nie spodziewaliśmy się, że w tej kwestii zmieni się coś 14 kwietnia. Życie potrafi jednak zaskakiwać, bo po raz kolejny okazało się, że w futbolu – nawet na poziomie amatorskim – nie ma faworytów. Zwłaszcza jeśli zespół teoretycznie słabszy obierze dobrą taktyką, a tak właśnie zrobiła drużyna Kevina Trana, która od początku fajnie zabezpieczała tyły, nie dała się rozhulać przeciwnikom, a z przodu bazowała głównie na swoim najlepszym zawodniku – Bartku Kopaczu. Ten plan sprawdzał się kapitalnie. Mądra i skuteczna gra powodowały, że w tym meczu kompletnie nie było widać, że te ekipy dzieli tyle punktów i tyle miejsc w tabeli. Gorylki miały co prawda większe posiadanie piłki, lecz nie potrafiły zrobić z tego użytku. No i już po pierwszej połowie pachniało tutaj niespodzianką, bo wynik brzmiał 1:1, a gole zdobywali Bartek Kopacz i Olek Florczuk. Druga połowa znów rozpoczyna się lepiej dla Ajaksu, ale potem do głosu wreszcie dochodzą oponenci. Udaje im się nawet wyjść na prowadzenie i w tym momencie chyba każdy myślał, że to początek końca marzeń zespołu w granatowych koszulkach o sensacji. Nic z tych rzeczy! Ajaksowi w sukurs przychodzą dwa stałe fragmenty gry – najpierw rzut karny, a potem rzut wolny. Obydwa idealnie egzekwuje Bartek Kopacz i na kilka minut przed końcem spotkania Essing jest na krawędzi porażki. Chłopaki robili wszystko, by wywalczyć choćby remis, lecz los wyraźnie im nie sprzyjał, bo albo trafiali w słupek, albo dobrze bronił Krystian Kontek. I stało się! Ajaks Warszawa dokonał niemożliwego i po 50 minutach gry wygrał mecz, którego – przynajmniej w teorii – wygrać nie miał prawa. Radość była ogromna, zwłaszcza że zawodnicy tej ekipy włożyli mnóstwo wysiłku w to spotkanie i po prostu zapracowali sobie na taki finał. To dla nich na pewno duża sprawa i bez względu na to, na którym miejscu skończą rozgrywki, tego osiągnięcia nikt im już nie odbierze. Brawo! Co do Gorylków, to znamy ich z dużo lepszej gry. Widać, że z zespołem dobrze poukładanym mieli problem, by wykorzystać swoje atuty. Ale spokojnie – to jeszcze młoda ekipa, dlatego nie ma co się tym wynikiem zbytnio przejmować. Zwłaszcza, że koniec jednej passy, to dobra okazja, by zacząć budować kolejną.

Warsaw Wilanów stanęło przed niepowtarzalną szansą na zbliżenie się do lidera rozgrywek, który niespodziewanie przegrał swój mecz z Ajaksem Warszawa. Nie wiemy czy gospodarze mieli świadomość możliwości przed jaką stanęli, bo ich mecz był rozgrywany na AWF-ie, a Essing Gorillaz swoje spotkanie grali na Arenie Grenady. Początek należał zgodnie z przewidywaniami do gospodarzy, którzy zaczęli wręcz fenomenalnie – od rozpoczęcia meczu, do umieszczenia piłki w siatce minęło niespełna 10 sekund i ta bramka może śmiało startować w konkursie najszybciej zdobytego gola na szóstkach. Po 10 minutach mieliśmy już 3:0 i nic nie wskazywało na to, że w tym meczu będziemy jeszcze  świadkami jakichkolwiek emocji. Ot pewna wygrana wicelidera, bez większego zaskoczenia, choć trzeba oddać, że Shitable miało parę okazji, ale bez zarzutu spisywał się bramkarz Warsaw Wilanów. Nawet gdy goście w końcu trafili na 3:1, gospodarze szybko odpowiedzieli i wynikiem 4:1 zakończyła się pierwsza połowa. Druga rozpoczęła się równie udanie jak premierowe 25 minut. Shitable znów dało się szybko zaskoczyć i Warsaw Wilanów podwyższył prowadzenie. Wydawało się, że nic złego już się gospodarzom nie stanie, ale wtedy jakby drużyny zamieniły się miejscami i goście zaczęli seryjnie zdobywać gole. Zawodnicy Shitable zagrali kapitalnie i nie dość, że w 15 minut zdążyli doprowadzić do remisu, to jeszcze po rzucie karnym Alexander Krivetsky wyprowadził swój zespół na prowadzenie 5:6! Warsaw Wilanów zszokowane takim obrotem sprawy rzuciło się do ataku i chwilę później doprowadziło do wyrównania. Ostatnie słowo należało jednak do Shitable, a konkretnie do Vladislava Yavdonki, który w samej końcówce zapewnił swojej drużynie 3 punkty. Gospodarze na pewno mogą sobie po meczu pluć w brodę, że wypuścili z rąk niemal pewne zwycięstwo, natomiast Shitable zaliczyło kapitalną remontadę i zagrało chyba najlepszy mecz w tym sezonie.

Zespół Lisy bez Polisy po raz drugi z rzędu zagościł na Arenie Grenady. Pierwsze podejście było nieudane, bo skończyło się porażką z Warsaw Wilanów, ale już wtedy pisaliśmy, że niedługo kiepska passa tej ekipy musi się skończyć, bo kolejnym przeciwnikiem byli AFC Niezamocni. Obóz Dawida Brzoskowskiego okupuje ostatnie miejsce w tabeli i nie zapowiadało się, że może sprawić Lisom większe problemy. Natomiast na pewno nie spodziewaliśmy się spotkania do jednej bramki. Co by nie mówić o outsiderze 12.ligi, to chociaż wyniki są średnie, to tutaj każdy mecz traktowany jest jako oddzielna historia i szansa na poprawienie dorobku punktowego. No i w niedzielę wcale nie było tak daleko, by coś dorzucić do koszyczka. Inna sprawa, że gdyby sędzia był formalistą, to już po pierwszej połowie byłoby po wszystkim, bo przy stanie 1:0 dla Lisów Arkadiusz Okurowski powinien opuścić pole gry, po tym jak zagrał piłkę ręką zmierzającą do siatki. Arbiter wykazał się jednak zrozumieniem, nie chciał zabijać meczu tak wcześnie i pokazał tylko żółtko, jednocześnie wskazując na punkt karny. I co ciekawe – będący awaryjnym bramkarzem Niezamocnych Adrian Dmowski obronił strzał Damiana Borkowskiego! Tym samym zrehabilitował się za jedyne trafienie z tej połowy, gdy niepotrzebnie dotknął piłkę rzuconą z autu przez przeciwnika i ta wpadła do bramki. Wynik 1:0 pozostał końcowym w premierowej odsłonie i dawał pewne nadzieje, na ciekawą finałową część spotkania. Zwłaszcza, że outsiderzy nie składali broni. Po trafieniu swojego kapitana Dawida Brzoskowskiego doprowadzili nawet do wyrównania, ale jak się później okazało – był to pierwszy i jednocześnie ostatni raz, gdy cieszyli się z bramki. Rywale mieli więcej argumentów z przodu, szybko doprowadzili do stanu 2:1, a potem mieli kolejnego karnego, lecz i w tym przypadku Adrian Dmowski okazał się lepszy – tym razem od Kacpra Bednarczyka. To oszukiwanie przeznaczenia nie mogło jednak trwać wiecznie. Lisy wreszcie doczekały się dwubramkowej przewagi i od tej chwili wszystko stało się dla nich prostsze. W końcówce podwyższyli jeszcze stan posiadania i wygrali mecz w stosunku 4:1. Zasłużenie, natomiast jak na boiskowe realia, być może Niezamocni zasłużyli na trochę niższą porażkę. Ogólnie nie był to ich zły mecz, jednak brakowało mocy w ofensywie. Rywale mieli w tej kwestii dużo więcej argumentów i chociaż trochę się męczyli, to najważniejsze, że misja zakończyła się sukcesem.

13 Liga

Mecz do jednej bramki – tak należy określić rywalizację Furduncio Brasil II z drugą drużyną NieDzielnych. Brazylijczycy grają w tej edycji świetnie, z kolei NieDzielni to zespół z dołu tabeli, który ma swoje problemy i chyba tylko najwięksi optymiści sadzili, że będzie w stanie zagrozić brazylijskiej ekipie Caio França. Gospodarze szybko udokumentowali swoją przewagę, bo spotkanie rozpoczęli od dwóch goli pokazując tym samym kto będzie tutaj dyktował warunki. NieDzielni próbowali grać bardzo nisko, skupiali się na obronie, wiedząc że nie ma sensu wchodzić w otwartą wymianę ciosów, bo wówczas może się to skończyć pogromem. Taki system gry nie sprawiał problemów gospodarzom w konstruowaniu skutecznych ataków. Można powiedzieć, że tak naprawdę pierwsza połowa odbyła się bez większej historii i zakończyła wynikiem 4-0. Po zmianie stron w grze obu ekip nic się nie zmieniło, byliśmy świadkami sporej przewagi gospodarzy, którzy z iście brazylijską fantazją wykańczali kolejne akcje bramkowe. W grze gości brakowało kogoś, kto mógłby wziąć ciężar gry na swoje barki. Furduncio z każdą minutą coraz bardziej bawiło się piłką i bez większych problemów wygrało bez straty choćby jednej bramki.

Lider 13 ligi zespół Piwo Po Meczu grał z Green Team, który zajmował miejsce w środku tabeli. Przed rozpoczęciem spotkania faworytem byli gospodarze, a 9 minut po pierwszym gwizdku ich dwubramkowe prowadzenie zapowiadało łatwe zwycięstwo. Green Team miał jednak inne plany i dążył do odrobienia strat. Gola kontaktowego zobaczyliśmy w 12 minucie i była to ostatnia bramka tej połowy. Mimo iż więcej goli nie uświadczyliśmy, to w zamian oglądaliśmy fajny piłkarski poziom obu zespołów. Druga część meczu rozpoczęła się od gola dla Piwoszy i dalej toczyła się na wyrównanym poziomie. Obie drużyny grały szybko i ofensywnie, dzięki czemu mecz się nie nudził. Nabrał on wręcz na swojej intensywności oraz atrakcyjności, kiedy to „Zieloni” po raz drugi złapali kontakt z ówczesnym liderem a cztery minuty później zdołali doprowadzić do wyrównania. Wyrównana, zacięta gra o jak najlepszy wynik była ucztą dla naszych oczu. Pięć minut przed końcowym gwizdkiem dość niespodziewanie ekipa Roberta Zawistowskiego wyszła na prowadzenie i sensacja wisiała w powietrzu. Gospodarze ruszyli do odrabiania strat, spychając rywala na własną połowę. Minutę przed końcem udało im się zdobyć gola na wage remisu i zespoły sprawiedliwie podzieliły się punktami. Taki wynik zepchnął Piwo Po Meczu na najniższy stopień podium, a ich rywal mimo spadku o jedną pozycję zbliżył się do czwartej drużyny w tabeli.

Pojedynek dwóch zespołów ze środka tabeli to zwykle wielka niewiadoma, ale na poziomie 13 ligi zawsze w takich starciach spodziewamy się gradu goli. O dziwo o bramki w starciu Gentlemen Warsaw Team z Szeregiem Homogenizowanym było bardzo ciężko, zarówno z uwagi na średnio nastawione celowniki obu ekip, ale także dzięki dobrej postawie obydwu golkiperów. Lekką przewagę optyczną od początku zdobyli gracze gości, jednak dość długo musieliśmy czekać, aż przekują to na zdobyte bramki. Ta sztuka w końcu się udała, kiedy po podaniu Michała Daniluka sytuacji nie zmarnował Artur Moczulski. Wynik pierwszej połowy mógł być znacznie wyższy, jednak naprawdę świetne zawody między słupkami rozgrywał Jakub Augustyniak. Po zmianie stron nadal więcej atakowali goście, ale także Dżentelmeni stwarzali sobie sytuacje strzeleckie, jednak ciężko było im pokonać dobrze grającego Jana Wosińskiego. Przełamaniem okazał się stały fragment gry, jakim był rzut rożny, kiedy to Piotrek Loże dośrodkował do Pawła Domańskiego, a ten z zimną krwią pokonał bramkarza przeciwników, doprowadzając do stanu 1:1. Strzelona bramka ewidentnie dodała skrzydeł gospodarzom, którzy coraz częściej zapędzali się pod pole karne Szeregu Homogenizowanego. Dużo większa aktywność ofensywie w końcu przyniosła efekt, gdy po kolejnym sprytnym podaniu Piotrka Loze w polu karnym bardzo dobrze odnalazł się Sebastian Bartosik, który wykorzystał zamieszanie i ostatecznie skierował piłkę do siatki, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie 2:1. Radość po tym golu była naprawdę ogromna, i trzeba przyznać, że rzadko na tym poziomie rozgrywkowym oglądamy aż taką eksplozję radości, co oczywiście było bardzo miłe dla oka. Szereg Homogenizowany miał jeszcze kilka dogodnych sytuacji na zdobycie bramki dającej chociażby remis, jednak doskonale między słupkami spisywał się Kuba Augustyniak, którego postawa w dużej mierze przyczyniła się do zdobycia przez Dżentelmenów kompletu punktów. Kuba dzięki świetnemu spotkaniu został wybrany na MVP kolejki!

Grand Derby trzynastej ligi i spotkanie, na które czekają oba zespoły przez cały sezon. Starcie dwóch ekip, które dobrze się znają i walczą o utrzymanie w lidze. Powstał czternasty poziom rozgrywkowy, dlatego pojawiła się kwestia spadku, co na jesieni nie było oczywiste. Początek to bramka dla gospodarzy autorstwa Norberta Plaka. Goście jednak szybko wyrównali. W niegroźnej - wydawałoby się - akcji bramkarz Pogromców wyszedł do piłki, ale szybszy okazał się Artur Gacoń, który skierował piłkę do bramki. Ten sam zawodnik kilka chwil później znów zainkasował trafienie, lecz tym razem zaskoczył własnego golkipera Przemka Białego i gospodarze prowadzili ponownie. Oldboys Derby jednak przed przerwą zerwali się do ataków i efektem tego były dwie bramki dla gości. Do przerwy mieliśmy wynik 2:3. Po zmianie stron obraz gry był podobny do pierwszej połowy. Trwała wymiana ciosów i oba zespoły czuły, że mogą przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Oglądaliśmy też kapitalne bramki. W Poprzeczkach świetną solową akcję zrobił Adam Maj i niczym wytrawny drybler minął kilku przeciwników, kończąc akcję golem. Z drugiej strony rzut wolny w wykonaniu Adama Włodarczyka ukazał kunszt strzelecki tego gracza. Najlepsze jednak czekało na nas w samej końcówce. Przy wyniku 3:5 uaktywnił się niezwykły talent piłkarski biegający na boiskach Ligi Fanów czyli Olek Markowski. Akcja solowa i perfekcyjne dogranie do Mateusza Niewiadomego stanowiły podwaliny pod bramkę na 4:5. Akcja dosłownie minutę później i strzał z dystansu to istna perełka tego spotkania. I tak młody perspektywiczny Olek stał się bohaterem meczu, w którym Pogromcy zremisowali z Oldboyami 5:5.

W tej rundzie naprawdę przyjemnie ogląda się w akcji zespół Asap Vegas. Co prawda nie zawsze przekłada się to na punkty, natomiast wydaje się kwestią czasu, gdy ta ekipa zacznie regularnie dorzucać coś do swojego dorobku. W niedzielę przeciwnikiem zespołu Norberta Dymińskiego byli Wystrzeleni. W tamtym momencie podopieczni Karola Rodaka (który obecnie leczy kontuzję) zajmowali trzecie miejsce w tabeli, ale dzięki remisowi Piwo Po Meczu mogli wskoczyć na drugą pozycję. No ale realizacja tego planu szła im opornie. Tydzień wcześniej mieli posiłki w postaci Oliviera Aleksandra i to on w dużej mierze robił im grę. Teraz ta odpowiedzialność musiała się rozłożyć na więcej osób i trochę trwało, zanim najważniejsi gracze Wystrzelonych wzięli sprawę w swoje ręce. Tym sposobem, chociaż tempo spotkania było niezłe – zwłaszcza jak na 13.ligę – to w pierwszej połowie goli nie obejrzeliśmy. Na szczęście druga była pod tym względem znacznie lepsza. I zaczęło się sensacyjnie, bo trafienie dla nominalnych gospodarzy zanotował w swoim debiucie Piotrek Grygiel. Radość trwała jednak krótko, bo bardzo szybko odpowiedział Adam Szczygielski. Na kolejnego gola czekaliśmy aż do 46 minuty. Wtedy znów dużym spokojem wykazał się Adam Szczygielski, który dostał dobre podanie od Bartka Bąka i z zimną krwią pokonał Daniela Olczaka. Ta bramka okazała się kulminacyjną. Asap musieli postawić wszystko na jedną kartę, ale nic to nie dało i zamiast gola wyrównującego, dali sobie wbić jeszcze dwa trafienia i przegrali 1:4. W naszej ocenie ten wynik nie odzwierciedla dramaturgii oraz wysokości poprzeczki, jaką zawiesili wyżej notowanemu przeciwnikowi. Bo było wiele momentów, gdzie grali lepiej, kreowali sobie więcej okazji, jednak wciąż muszą pracować nad wykończeniem. Rywale okazali się bardziej wyrachowani i chociaż całe spotkanie trudno nazwać w ich wykonaniu wybitnym, to trzeba im oddać, że w kluczowych momentach pokazali jakość. Jak na nowego wicelidera tabeli przystało.

14 Liga

W czternastej lidze Partyzant Włochy podejmował dobrze prezentujący się zespół LeoDream. Pierwsze spotkanie przed tygodniem pokazało, że goście mają zespół niezwykle równo grający i na tym poziomie ciężko będzie którejś z ekip powalczyć z nimi o punkty. Mając zawodników o dobrych umiejętnościach, być może w kolejnym sezonie ten team będzie chciał się sprawdzić w lidze sezonowej z ekipami na swoim poziomie sportowym. Gospodarze przegrali na inaugurację minimalnie i choć nie byli faworytem, to liczyli na dobry występ. Szybko jednak LeoDream pokazał, kto tego dnia będzie dominował na boisku. Po kilku minutach prowadził już dwoma bramkami i był lepszy w każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła. Partyzant próbował pojedynczych strzałów z dystansu, ale nie stanowiły one realnego zagrożenia dla bramki gości. Do przerwy mieliśmy wynik 0:5 i nic nie zwiastowało, że w tym meczu może się wydarzyć coś nadzwyczajnego. Po zmianie stron gospodarze doczekali się pierwszego trafienia. Napastników Partyzanta wyręczył Maxim Savoska, który niefortunnie interweniował i skierował piłkę do własnej bramki. LeoDream po stracie gola szybko zareagował i kolejne ataki dały bramki, które pozwoliły odskoczyć z wynikiem i pozbawiły złudzeń na korzystny wynik rywali. Trzeba zaznaczyć, że Piotrek Arendt w bramce gospodarzy robił co mógł, a w drugiej połowie również pokusił się o ułańską szarżę wyprowadzając piłkę niemal do połowy boiska. Jednak widząc klasę rywala nie robił tego częściej, zdając sobie sprawę, iż może to skutkować kolejnymi straconymi bramkami. W końcówce Damian Leśniak strzelił drugą bramkę dla Partyzanta, lecz było to trafienie na otarcie łez. Ostatecznie LeoDream wygrywają 2:13 i są głównymi kandydatami do wygrania ligi jednorundowej.

W 14 lidze doszło do pojedynku ekip, które przegrały swoje pierwsze potyczki w Lidze Fanów. Boiskowy Folklor po druzgocącej klęsce przed tygodniem liczył na przełamanie i przede wszystkim na pierwszego gola. Ekipa Santiago Remberteu przegrała swoje spotkanie różnicą jednej bramki, jednak efekt był taki sam. W niedzielne jedni i drudzy stawili się w licznych składach osobowych i bardzo zmotywowane przystąpiły do spotkania. Od pierwszych minut rysowała się przewaga gospodarzy, którzy wydawali się bardziej pewni i zdecydowani w podejmowaniu decyzji na boisku. Goście natomiast cofnęli się na własną połowę i tam starali się odpierać ataki przeciwników. Autorem pierwszego trafienia w tym spotkaniu został Bartosz Michalski, czym udokumentował przewagę swojego zespołu. Kolejne minuty przyniosły nam następne bramki gospodarzy. Na 2-0 i 3-0 wynik podwyższył Ariel Kucharski, który tego dnia był świetnie dysponowany. Santiago Remberteu próbowało znaleźć swoje szanse, niestety często brakowało dokładności i zdecydowania w wykończeniu akcji. Złą passę w końcówce pierwszej połowy przełamał Bartosz Chamera, który strzelił bramkę na 3-1. Kiedy sędzia miał już kończyć pierwszą odsłonę meczu, do siatki po raz trzeci trafił Kucharski i na pauzę schodziliśmy przy wyniku 4-1. Po zmianie stron obraz gry się nie zmienił, gospodarze grali swoją piłkę i z minuty na minutę powiększali swoją dominację. Kolejne dwie bramki dla gospodarzy to również popis strzelecki Ariela Kucharskiego. Goście próbowali jeszcze się podnieść i zagrozić rywalom, jednak w drugiej połowie dwie strzelone bramki przez Piotra Wójtowicza to wszystko, na co było ich stać. Spotkanie ostatecznie kończy się wynikiem 6-3. Gospodarze zdobywają pierwsze trzy punkty i z nadzieją na podtrzymanie dobrej formy mogą patrzeć w przyszłość. Goście natomiast muszą mocno wziąć się do pracy, by na koniec rundy znaleźć się w pierwszej części tabeli i powalczyć o udział w Pucharze Ligi.

W 11 serii gier 14 ligi zmierzyły się ze sobą ekipy FFK Oldboys II oraz FC Cały Czas Bomba. Warto podkreślić, że te drużyny po pierwszych swoich meczach zdobyły komplet punktów. Dość szybko po pierwszym gwizdku drużyna gości obejmuje prowadzenie, gdy Wiktor Wieczorek strzela do pustej bramki po podaniu Jakuba Dzieciątko. Zdecydowanie to ekipa w czerwonych strojach lepiej wygląda na boisku, posiadanie piłki oraz ilość sytuacji bramkowych są zdecydowanie po ich stronie. Po pewnym czasie drużyna gospodarzy dobrze wykorzystuje zasłoniętego golkipera rywali i z dystansu zdobywa swoją pierwszą bramkę w tym spotkaniu. Niestety marnuje też kilka korzystnych okoliczności, co perfekcyjnie wykorzystuje zespół FC Cały Czas Bomba, kompletując kilka bramek z kontry. Do przerwy mamy wynik 1:5, a drużyna Oldboys zupełnie nie pokazuje tego co tydzień wcześniej. Na drugą część spotkania ekipa gospodarzy wychodzi w nieco innym ustawieniu. W pierwszych minutach daje to kolejną bramkę, lecz później mecz znów wraca do pierwotnego stanu. Szczególnie w środku pola przewagę robił Jakub Dzieciątko, rozprowadzając całą grę faworytów. W ostatnich kilku minutach kapitalną bramkę z dystansu strzela Kacper Pyżalski. Mecz kończy się zasłużoną wygraną zespołu w czerwonych koszulkach z wynikiem 3:8.

Data utworzenia artykułu: Ponad tydzień temu, 2024-04-18
Facebook
Tabela
Poz Zespół M Pkt. Z P
4   TUR Ochota 13 21 6 4
5   ALPAN 13 18 6 7
8   FC Kebavita 13 10 3 9
3   FC Otamany 13 28 9 3
6   In Plus & Pojemna Halina 13 16 5 6
7   Explo Team 13 14 4 7
1   Gladiatorzy Eternis 13 34 11 1
9   Esportivo Varsovia 13 9 3 10
10   Warsaw Bandziors 13 4 1 11
2   EXC Mobile Ochota 13 33 10 0
Social Media
Youtube SUBSKRYBUJ



Reklama