USUŃ NA 24H
MENU LIGOWE
POZIOMY ROZGRYWEK
AKTUALNOŚCI
ROZGRYWKI
STATYSTYKI
FUTBOL.TV
TURNIEJE
WYWIADY
Puchar Fanów
GALERIA
Ekstraklasa
1 Liga
2 Liga
3 Liga
4 Liga
5 Liga
6 Liga
7 Liga
8 Liga
9 Liga
10 Liga
11 Liga
12 Liga
13 Liga
14 Liga
RAPORT MECZOWY - 10.KOLEJKA

Za nami pierwsza kolejka rundy rewanżowej! Przeczuwaliśmy, że może ona przynieść nieoczekiwane rezultaty, bo wiele ekip dokonało solidnych wzmocnień, wysyłając sygnał, że nie wolno spisywać ich na straty. I nie myliliśmy się, bo liczba zwycięstw drużyn z dołu tabeli nad tymi wyżej notowanymi była naprawdę bardzo duża!

 
Niedzielne granie, tak naprawdę poza jednym małym incydentem przebiegało dość spokojnie. Warunki sprzyjały, a czasami - zwłaszcza dla drużyn mających wąskie składy - była czasami większym rywalem, aniżeli przeciwnik. Ale nie będziemy psuć Wam zabawy i zdradzać wszystkiego - zapraszamy do lektury relacji, przygotowanych przez naszych koordynatorów!
 
Opisy meczów 10.kolejki czekają już na Was w raportach, w zakładce PODSUMOWANIE SPOTKANIA. Ale mamy też coś dla tych, którym nie chce się za dużo klikać, a których interesują relacje wyłącznie z meczów ligi w której grają. Wchodząc w menu konkretnego poziomu rozgrywkowego dodaliśmy opcję RELACJE MECZOWE. Wszystkie streszczenia znajdziecie tam w jednym miejscu :)
 
Życzymy Wam przyjemnej lektury!

Ekstraklasa

Spotkanie Otamanów z Turem Ochota trzymało w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Goście mimo że nie przyjechali w optymalnym składzie, nie zamierzali oddawać pola ekipie z Ukrainy. Od początku mądrze na boisku ustawił Bartek Osoliński i gospodarze mieli problemy, by sforsować defensywę zespołu z Ochoty. Tur szukał swoich okazji i pierwszy wyszedł na prowadzenie. Oponenci mieli jednak w swoich szeregach tego dnia Borysa Ostapenko, który starał się kreować grę drużyny i przed przerwą udało się Otamanom wyrównać. Początek meczu był spokojny pod względem temperatury, ale w końcówce pierwszej połowy stawka dawała o sobie znać. Po zmianie stron było jeszcze goręcej na boisku. Najpierw goście wyszli na prowadzenie po rzucie karnym strzelonym przez Bartka Osolińskiego. Jednak gospodarze twierdzili, że faul był przed polem karnym co dopiero będzie można zweryfikować przy pomocy kamery VEO. Podobnych sytuacji, gdzie zawodnicy nie mogli się pogodzić z decyzją sędziego było zresztą więcej. Otamany podkręciły tempo goniąc wynik i najpierw wyrównały, by po chwili prowadzić 3:2. Mieli jeszcze po drodze rzut karny, ale świetna obrona Pawła Wysockiego utrzymywała w meczu ekipę Tura. Popularny Cypis tego dnia bronił kapitalnie i zasłużenie znalazł się w gronie wyróżnionych zawodników 10.kolejki Goście gonili wynik grając z lotnym bramkarzem i to połowicznie się udało. Kapitalny tego dnia Bartek Osoliński wyrównał, ale czasu na strzelenie zwycięskiego gola zabrakło. Tur ponownie traci punkty i ma coraz mniejsze szanse na medale w tym sezonie. Otamany muszą szanować ten remis i jeśli wygrają z EXC Mobile Ochota i Gladiatorami, to wciąż mają szansę na mistrzowski tytuł.

Oba zespoły walczą o utrzymanie w lidze, dlatego bezpośrednie starcie było niezwykle ważne w kontekście walki o ligowy byt. Gospodarze przyszli praktycznie swoim żelaznym składem z wyjątkiem obsady bramki, z którą Kebavita ma problem po tym, jak Bartek Gwoźdź nie przychodzi na mecze tego zespołu. W bramce stanął zatem Burak Can i całkiem nieźle sobie radził na tej pozycji. Explo też w weekend bez golkipera i to Mateusz Włudarski musiał założył rękawice, by strzec bramki gości. Mecz jak przystało na ekipy walczące o dużą stawkę był zacięty i wynik zmieniał się dość dynamicznie. Za zespołem nominalnych gości ciągnie jeszcze się plaga kontuzji z jesieni, stąd Łukasz Dziewicki sięgnął po kolejnych zawodników, którzy mają pomóc w utrzymaniu Explo w ekstraklasie. Pierwsza połowa zakończyła się remisem 4:4, co zwiastowało ciekawe drugie 25 minut. Po zmianie stron obraz gry był podobny. Oba zespoły za wszelką cenę chciały wygrać, ale jak się za bardzo chce, to nieraz nie wychodzi. Explo dysponowała okazją, by zapisać to spotkanie na swoje konto, lecz gdy gospodarze mają problemy, to mają od takich sytuacji Azamata Qutpiddinova, który potrafi wejść na wyższy poziom i strzelając cztery gole walnie przyczynił się do zdobycia punktu w tym meczu. Ten remis najbardziej ucieszył bezpośrednich rywali w tabeli. Kebavita jest obecnie tuż nad strefą spadkową a team Łukasza Dziewickiego ze stratą trzech oczek do bezpiecznej strefy.

Spotkanie Gladiatorów Eternis z ekipą ALPAN niestety nie przyniosło zbyt wielu piłkarskich emocji w kontekście zaciętej rywalizacji. Od samego początku bardzo wyraźną przewagę na boisku uzyskali gospodarze i szybko przekuli to na korzystny wynik. Premierowe trafienie to akcja dwójkowa Roberta Guma oraz Kamila Kuczewskiego, w której po efektownym dryblingu gola zdobył drugi z wymienionych zawodników. Podwyższenie na 2:0 przyszło dość szybko, kiedy dokładnym podaniem popisał się Tomasz Pietrzak, a piłkę do bramki skierował wspomniany wcześniej jako asystent Robert Guma. Przy dwubramkowym prowadzeniu swój ofensywny potencjał uwolnił Kuba Jóźwiak, który był autorem trzech kolejnych trafień, po których Gladiatorzy wyszli na prowadzenie 5:0. Niestety dla widowiska zespół gości zdawał się być bezradny i nie potrafił przełamać defensywy dobrze grających przeciwników. Jeszcze przed zmianą stron na listę strzelców zapisali się Tomasz Pietrzak oraz Kuba Jóźwiak i przy stanie 7:0 po pierwszej odsłonie meczu było raczej jasne, że ALPAN nie wywalczy tego dnia punktów. Druga połowa pod kątem wyniku była troszkę bardziej wyrównana i zakończyła się zwycięstwem gospodarzy 4:1, a honorowego gola dla gości po bardzo ładnej indywidualnej akcji zdobył Kamil Melcher. Niemniej, przewaga sponsorowanej przez Eternis ekipy była aż nadto widoczna, podobnie jak w pierwszej połowie. Ostatecznie Gladiatorzy Eternis wygrali 11:1, a fantastyczne statystyki zanotowali Kuba Jóźwiak, który aż siedmiokrotnie wpisywał się na listę strzelców, oraz Tomasz Pietrzak, autor sześciu kluczowych zagrań i dwóch bramek.

Dwóch szóstkowych weteranów o jednej z największej jakości w kraju. Ekipy bardzo doświadczone, nie tylko piłkarsko, ale i przez los. Zarówno Esportivo, jak i Halina są w trakcie potężnej przebudowy. Te ekipy w przeszłości świętowały niejeden triumf, ale ostatni czas, zarówno dla zespołu Eryka Zielińskiego, jak i Bartka Przyborka nie był zbyt dobrym, o czym najlepiej świadczą aktualne pozycje tych zespołów - Halina szóste miejsce z zaledwie dziesięcioma punktami oraz Esportivo na dopiero dziewiątym, przedostatnim miejscu z zaledwie sześcioma oczkami. Dla nieznającego tych drużyn kibica byłby to gigantyczny szok, bo umiejętności tworzą duży dysonans względem zajmowanych lokat. W niedzielny wieczór mieliśmy przyjemność oglądać wielu kapitalnych, bardzo jakościowych zawodników. Początek spotkania to bardzo wysokie tempo z obu stron i dość nieoczekiwane prowadzenie Esportivo. W głównej mierze było ono zasługą bramkarza tej drużyny, który długo swoimi paradami na linii wyrastał na MVP spotkania. W końcu jednak napór Haliny był tak duży, a sytuacje zaczęły się tak piętrzyć i mnożyć, że kwestią czasu było, aż Pojemna załaduje kilka bramek. Tak też się stało, a bramkarz Esportivo był bezradny, kiedy obrona zaczęła "istnieć" tylko w teorii. Duże luki i przestrzenie między graczami sprawiły, że Halina wchodziła jak do siebie. Nie zmienia to jednak faktu, że obie ekipy jeśli utrzymają te składy, jeszcze bardziej nabiorą zgrania i stabilizacji, to w przyszłym sezonie spokojnie mogą bić się o ligowe podium. Jednak aby mieć ku temu okazję, wpierw trzeba się w lidze utrzymać, a w przypadku Esportivo na tę chwilę nie jest to takie pewne...

Zwieńczeniem dnia było starcie głównego pretendenta do głównego triumfu w najwyższej lidze LF, czyli eXc Mobile Ochoty z zamykającą ligową tabele drużyną Bandziorsów. Podział ról przed tym meczem na faworyta i underdoga był raczej jasny. Drużyna z Ursynowa w dotychczasowych dziewięciu meczach uzyskała zaledwie cztery punkty, ale ostatnie mecze zaczęły wyglądać lepiej i chociażby ostatni wynik z bardzo silnym Turem (3:3) zwiastował, że nie wszystko jest aż tak oczywiste. Zespół Sebastiana Dąbrowskiego i Kamila Jurgi dojechał na spotkanie z lekkim poślizgiem, ale na sam mecz, po piłkarsku, jak najbardziej dojechali na czas, gdyż już po niecałym kwadransie dzięki dwóm trafieniom wyżej wspomnianego Sebastiana mieliśmy 2:0. Nadzieję w serca Bandziorsów na chwilę wlał pięknym uderzeniem z dystansu Maciej Kiełpsz. Był to jednak ostatni dzwonek ostrzegawczy dla Ochoty. Potem nominalni gospodarze tego spotkania, czyli eXc nie pozostawił złudzeń. W dodatku w czasie trwania spotkania dojechało trio Nowakowski, Bienias oraz Prybiński i mówiąc kolokwialnie - było pozamiatane. Zawodnicy z Ursynowa chyba sami wiedzieli, iż nic dziś z tego już nie będzie, więc nie forsowali tempa, a drużyna z Ochoty włączyła tryb oszczędzania energii. Widowisko więc szybko straciło na intensywności i jakimkolwiek kolorycie.

1 Liga

Zdecydowanym faworytem w spotkaniu pomiędzy AnonyMMous! a Ukrainian Vikings byli goście, którzy znajdują się w czubie ligowej tabeli i pewnie zmierzają do awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej. Zespół gospodarzy to zawsze wielka niewiadoma, bo co tydzień występują w innym składzie, a w takich okolicznościach trudno o zgranie. Od początku widać było, że obydwie drużyny przystąpiły do spotkania z dużym animuszem. Pierwsza dobra sytuacja bramkowa zamieniona na celne trafienie była autorstwa zawodników Anonimowych, jednak kolejne gole strzelili goście i to oni wyszli na prowadzenie. Po upływie dziesięciu minut gry ponownie mieliśmy remis. Do końca pierwszej połowy padły jeszcze trzy bramki i o jedno trafienie lepsi byli zawodnicy z Ukrainy, którzy na przerwę schodzili z prowadzeniem 4:3 Druga część meczu ponownie rozpoczęła się od licznych sytuacji z obydwóch stron, czego efektem była duża ilość bramek. Na pięć minut przed końcowym gwizdkiem sędziego grając w osłabieniu zawodnicy gospodarzy zdołali wyrównać i mecz rozpoczął się niemal od początku. W ostatnich minutach więcej zimnej krwi zachowali goście, którzy w ostatecznym rozrachunku byli lepsi o trzy trafienia i mecz zakończyli ze zwycięstwem 11:8. Zawodnicy Ukrainian Vikings dopisują sobie kolejne trzy oczka i zrobili kolejny krok w walce o najwyższe lokaty. Zawodnicy AnonyMMous! po bardzo otwartym spotkaniu schodzą bez zdobyczy punktowej, ale ich gra momentami przypominała tę, z której słynęli w najlepszych czasach.

W niedzielne przedpołudnie GGS będący w środku ligowej tabeli chciał powtórzyć wyczyn z końca listopada, kiedy to dość nieoczekiwanie ograli drużynę Wilków 7:4. Nieskutecznie. Drużyna Rafała Ślubowskiego dowodzona głównie z przodu przez Janiszewskiego i Gajownika oraz świetnie spajającego ten duet Radkevicha, nie pozostawiła złudzeń rywalowi pewnie ich ogrywając 9:3. Już do przerwy losy meczu wydawały się rozstrzygnięte. Bezpieczny wynik 4:1 dla Wilków sprawiły, że ci mogli spokojnie wyczekać GGS. Tak też się stało i pomimo kilku prób drużyny Adriana Kanigowskiego trudno było o zniwelowanie strat. W dodatku coraz groźniejsze zaczęły się robić kontry Wilków. Długo świetnymi interwencjami Patryk Kieszkowski trzymał jeszcze GGS przy życiu, ale po cudownym trafieniu z dystansu Radkevicha losy spotkania na dobre zostały przesądzone. Wilki tym samym wyraźnie potwierdziły swoje aspiracje, którymi jest gra w elicie Ligi Fanów od przyszłego sezonu. Gracze Gorszego Sortu to świetna ekipa, ale jednak na tę chwilę co najmniej pięterko niżej od Wilków. Pytanie więc, czy to Wilki są za mocne na pierwszą ligę, czy GGS na nią zbyt słaby. Naszym zdaniem zdecydowanie to pierwsze.

W słoneczny niedzielny dzień na Arenie AWF Energia podejmowała ekipę Sirius. W przedmeczowych zapowiedziach naszym zdaniem większe szanse na zwycięstwo miała Energia, między innymi z powodu ligowego doświadczenia. Sirius dopiero oswaja się z Ligą Fanów i nie pokazali jeszcze w pełni na co ich stać. Od początku meczu zarysowała się duża przewaga gości. W 4 minucie spotkania festiwal strzelecki swojej ekipy rozpoczął Vova Pidluzhnyi. Z każdą kolejną minutą przewaga Siuriusa zwiększała się w głównej mierze dzięki świetnej organizacji i konsekwentnie wykonywanym zaleceniom taktycznym. Energia wyglądała momentami na bezradnych, a jeśli już udało im się zagrozić bramce rywali, to świetnie między słupkami spisywał się bramkarz Vitalii Toniuk. Gospodarze zostali kompletnie zdominowani przez kontynuujących strzeleckie popisy gości. Do przerwy Energia znalazła się w trudnym położeniu, przegrywając już 0:7. W drugiej połowie gospodarze musieli postawić wszystko na jedną kartę, aby spróbować odrobić straty. Po zmianie stron wciąż dominacja pozostała po stronie gości. Energia zdołała zdobyć zaledwie dwie bramki, które w żaden sposób nie odzwierciedlały ich wcześniejszych nadziei na zwycięstwo. Pierwszego gola zanotował Yevhenii Skrebtiienko, a w zdobyciu drugiej pomógł kapitan Siriusa David Khidisheli, który interweniując wbił piłkę do własnej siatki. Należy podkreślić, że to był dzień triumfu dla Siriusa, którzy zaliczyli swoje pierwsze historyczne zwycięstwo w Lidze Fanów. Ich ambitne plany gry z najlepszymi zespołami zaczynają nabierać realnego kształtu, a ta wygrana to potwierdzenie, że ich aspiracje nie są tylko "słowami rzuconymi na wiatr". Po tej porażce Energia traci już osiem punktów do najniższego miejsca na podium, co stanowi dla nich poważne wyzwanie. Jeśli chcą włączyć się do walki o awans, muszą szybko wrócić na ścieżkę zwycięstw i udowodnić swoją siłę na boisku.

Często się mówi, że w ligach amatorskich o sukcesach wcale nie decydują mecze bezpośrednie między tymi najlepszymi, ale te z zespołami niżej notowanymi. I coś w tym jest, bo często bywa tak, że jakaś ekipa traci punkty z teoretycznym outsiderem i to właśnie tych „oczek” brakuje jej potem np. do awansu. Contra też się o tym swojego czasu przekonała – choćby przed rokiem, gdzie zremisowała ze Zjednoczoną Ochotą i gorzko tego pożałowała. Dlatego w ostatnią niedzielę przeciwko MixAmatorowi w grę nie wchodziło nic innego jak wygrana. Ale rywale chociaż zajmują odległą pozycję, nie są chłopcami do bicia. Dwa tygodnie temu urwali punkty GGS i teraz zamierzali zrobić kolejnego psikusa. I dość długo wyglądało to tak, że ten plan mógł się powieść. MixAmator znowu zagrał dobry mecz, a szczególnie w pierwszej połowie napsuł sporo krwi faworytom. Mateusz Karpiński i spółka co prawda dość szybko stracili gola, ale potem wyrównali, a następnie po rzucie rożnym wyszli na prowadzenie. Co więcej – za sprawą Pawła Orzechowskiego mieli doskonałą okazję na 3:1, ale ten zmarnował idealną sytuację. To się zemściło i wynik do przerwy brzmiał 2:2. W drugiej połowie obraz gry się nie zmieniał. Niby optyczna przewaga była po stronie Contry, lecz MixAmator był groźny i po trafieniu Żeni Baiewa znów prowadził. Faworyci musieli wziąć się w garść. Grunt powoli palił im się pod nogami, tym bardziej, że nie byli w stanie wykorzystać przewagi zawodnika po wykluczeniu jednego z rywali. Na szczęście mieli tego dnia w swoich szeregach Mateusza Tumulca. Ten gracz – obok Maćka Kurpiasa – był wyróżniającą się postacią swojej ekipy i to za jego sprawą Contra zaczęła marsz w stronę trzech punktów. Jego bramki na 4:3 i 5:4 miały ogromne znaczenie i pozwoliły drużynie Michała Raciborskiego wejść na odpowiedni dla siebie poziom. Liderom tabeli udało się uspokoić grę, z kolei w obozie rywali wdała się nerwowość, która kosztowała ich kolejne dwa trafienia i porażkę w stosunku 4:7. Ale ten wynik na pewno nie oddaje poziomu zaciętości tej potyczki. To był równy mecz, gdzie zdecydowały detale. Contra wytrzymała ciśnienie w kluczowych momentach, ale bez wątpienia najadła się sporo nerwów. Natomiast gracze MixAmatora na pewno żałują, że to już drugie spotkanie gdzie są tak blisko, a zostają z niczym. Mogli zdobyć w nich sześć punktów, a zostali z zaledwie jednym.

Niesamowity zwrot akcji mieliśmy w meczu Impulsu i Ognia Bielany. Dla obu ekip zwycięstwo było nadrzędnym celem, wszak obie myślą o grze w ekstraklasie. Goście zaczęli znakomicie strzelając szybko bramkę. Po chwili było już 0:2 i wydawało się, że gospodarze zostali myślami jeszcze na parkingu. Ogień grał szybko, kombinacyjnie i to totalnie zaskoczyło rywali. W składzie pojawił się reprezentant Polski Socca Kacper Cetlin, który w sobotę debiutował w meczach kadry narodowej. W pierwszej połowie świetnie uzupełniał się z Antonim Sidorem, który w ofensywie wyglądał imponująco. Do przerwy ekipa z Bielan prowadziła 1:5 i nic nie zapowiadało remontady zespołu z Ukrainy. Druga połowa zaczęła się od ataków gospodarzy, którzy strzelili dwie bramki w dwie minuty. To nakręciło ich do walki i dało nadzieję na punkty. Ogień jakby przygasł i nie wiemy do końca co spowodowało, że gracze w białych trykotach popełniali tyle błędów w defensywie. Zmęczony weekendem Kacper Cetlin też nie wyglądał już tak jak w pierwszej połowie i zmęczenie fizyczne widoczne było u tego gracza. W Impulsie znakomicie grał Borys Ostapenko który nie tylko strzelał, ale i napędzał kolejne ataki swojego zespołu. Gdy na kilka minut przed końcem gospodarze wyszli na prowadzenie 6:5 wydawało się, że będziemy świadkami czegoś niezwykłego. Ogień jednak wyrównał i ostatecznie remisem zakończyło się to spotkanie. Żadna z ekip nie może być usatysfakcjonowana, lecz ten podział punktów z perspektywy całego meczu jest jak najbardziej sprawiedliwy.

2 Liga

Orzeły Stolicy chcąc zachować swoje szanse na ligowe podium II ligi muszą takie spotkania jak to wygrywać. I trzeba przyznać, że - choć wynik na to nie do końca wskazuje - uczynili to bez większych kłopotów, od początku do końca będąc drużyną znacznie lepszą. Szczególnie Maciej Kiełpisz bezpośrednio zaangażowany w pięć z ośmiu trafień (3 gole oraz 2 asysty) widać było, że robi diametralną różnicę oraz że ten poziom, najzwyczajniej w świecie, po prostu przerasta. Nic dziwnego - w końcu na co dzień jest zawodnikiem Bandziorsów z Ekstraklasy. Orzeły mieli po tym spotkaniu dopisać trzy punkty i swoje zadanie wykonali, tym samym wciąż będą liczyli się o medale drugiej ligi. Z kolei Tylko Zwycięstwo co prawda nadal ma bufor bezpieczeństwa pomiędzy miejscem gwarantującym utrzymanie a spadek, wynoszący cztery punkty, ale trzeba zachować wzmożoną czujność, gdyż przewaga ta może błyskawicznie stopnieć do zera.

Bez wątpienia hit 10. kolejki drugiej ligi. Dwie silne, bardzo jakościowe ekipy, które spokojnie mogłyby grać na wyższym poziomie. Trudno było przed meczem jednoznacznie stwierdzić, kto jest faworytem. Z jednej strony Dziki zajmowały wyższą pozycję w tabeli - drugą, zaś UEFA - czwartą, ale to ci pierwsi sprawiali wrażenie, że po kapitalnym początku lekko zaczęli w ostatnich kolejkach puchnąć. W przeciwieństwie do drużyny z Ursynowa, która w fatalnym stylu przywitała się z Ligą Fanów od trzech porażek z rzędu, w tym m.in. właśnie z Dzikami 3:8. Po tamtej ekipie nie ma już jednak śladu, bo od tego momentu UEFA wygrała aż pięć meczów z rzędu! Przechodząc do samego spotkania to trzeba przyznać, iż zakończyło się ono zanim na dobre rozpoczęło. Czerwona kartka jednego z najlepszych (jak nie najlepszego) zawodnika z Młochów już w trzeciej minucie sprawiła, że emocje ostygły. Na tym poziomie taki błąd kosztuje zbyt wiele. Ponadto ewidentnie było widać, że Dziki mentalnie totalnie się rozpadły, bo spuszczone głowy już po kilkuset sekundach od startu spotkania niczego dobrego zwiastować nie mogły. UEFA widząc to oraz dokładając do tego swoją jakość bez kłopotów uporała się z wyżej notowanym rywalem, który czekał już jedynie "na ścięcie". Wynik mógł być zresztą wyższy, gdyby nie dobre interwencje bramkarza Młochowa oraz zbyt duże rozluźnienie młodych graczy z Ursynowa. Mimo wszystko rezultat 13:5 i tak robi ogromne wrażenie.

W niedzielne popołudnie o godzinie 17:00 na sektorze A doszło do starcia 2 ligi pomiędzy KSB Warszawa, a FC Niko UA. Drużyna gospodarzy zajmuje obecnie 3 miejsce w tabeli ze zgromadzonymi 18 oczkami, przeciwna drużyna weszła do ligi za AFC Goodfellas przejmując jej punkty. Ekipa gości wystąpiła w bardzo szerokiej kadrze w przeciwieństwie do drużyny KSB, która tego dnia nie miała zmian. Przez długi czas w meczu nie padła żadna bramka, a sytuacji dogodnych do jej zdobycia z obu stron było niewiele. Po dłuższym czasie zostaje podyktowany rzut wolny dla zielonych koszulek, który znakomicie wykorzystuje Paweł Szafoni wyprowadzając swoją drużynę na prowadzenie. Na koniec połowy dochodzi do wymiany ,,ciosów” po ładnych akcjach kombinacyjnych. Wynik do przerwy to 2:1. Na drugą odsłonę dojeżdża dodatkowy zawodnik do KSB Aleksander Giżyński. W drugiej części spotkania ekipa Michała Tarczyńskiego wraca z dalekiej podróży na właściwe tory. Zdominowali totalnie grę doprowadzając aż do wyniku 6:2. Na szczególne uznanie zasługują Mikołaj Sitarek oraz Maciej Grabicki, bo to główne oni konstruowali ataki KSB. Ostatnie 10 minut meczu rozgrzewa do czerwoności, bo drużyna Niko UA zaczyna gonić. Zabrakło jednak czasu na dobicie śpiącego KSB w ostatnich minutach, które wygrywa ten równy mecz 7:6 i wskakuje na pozycję vicelidera tabeli.

W pierwszym spotkaniu pomiędzy ekipami Green Lantern oraz Husarii Mokotów w ramach rozgrywek drugiej ligi, to goście okazali się wyraźnie lepsi. Teraz przyszło im się zmierzyć ponownie. Nas interesowało głównie to, czy gracze gospodarzy poprawili swoją skuteczność, której brakiem wykazali się w pierwszym starciu. Niestety dla nich drużyna Tomasza Hubnera od początku narzuciła bardzo wymagające warunki. Wysokie tempo rywalizacji szybko doprowadziło reprezentantów zielonej latarni do pierwszych oznak zmęczenia. Krótka - jednoosobowa ławka rezerwowych - zdecydowanie nie pomagała im w tamtym momencie. Efektem tego były szybko zdobyte trzy bramki, które zasadniczo zabezpieczyły wynik do przerwy. Mimo tego Mikołaj Wysocki i spółka nie poddali się, zdobywając przed przerwą jedno trafienie. Finalny akt tego spektaklu nie odbiegał znacząco od poprzedniego. Gra Green Lantern pomimo usilnych prób i starań nie odbiegała od tej z poprzedniej połowy, a ograniczony wachlarz możliwości spowodowany brakami kadrowymi sprawił, że szósta drużyna tabeli musiała ponownie uznać wyższość rywali z warszawskiego Mokotowa, tym razem w stosunku 3:8.

Niemałych emocji dostarczyły nam zespoły Korsarzy oraz Warszawskiej Ferajny. A co ciekawe, początek spotkania tego zupełnie nie zwiastował. Gospodarze prędko przejęli inicjatywę i zupełnie zaskoczyli zespół Kacpra Domańskiego, szybko strzelając bramki. Bardzo dobrze w pierwszych minutach starcia spisywał się Bartek Kowalewski, który był autorem dwóch trafień. Gościom nie pomogła także żółta kartka dla jednego z ich zawodników, a fakt gry w przewadze wykorzystali Korsarze, którzy za sprawą podania Adama Woźniaka i celnego strzału Loïca Bonneta podwyższyli prowadzenie na 3:0. Kiedy wydawało się, że Ferajna zaczyna się podnosić z kolan, gospodarze zadali dwa kolejne ciosy, a na listę strzelców wpisywali się Damian Zalewski oraz Loïc Bonnet i mieliśmy aż 5:0. Przełamanie strzeleckiego impasu po stronie graczy w czerwonych trykotach nastąpiło, gdy po podaniu Patryka Gregorczuka piłkę w końcu do bramki rywali skierował Łukasz Niedźwiedź. W odpowiedzi golem na 6:1 popisał się Jakub Łojek, a wynik pierwszej połowy na 6:2 ustalił Kuba Żmijewski. Zmiana stron przyniosła nam nieco zmieniony obraz gry, zatem należy przyjąć, że kapitan Warszawskiej Ferajny, Kacper Domański, wygłosił mobilizujące przemówienie. Goście zaczęli strzelanie od fantastycznego wykonania rzutu wolnego, po którym piłkę w okno bramki skierował Patryk Gregorczuk. Kiedy po sprytnym wykonaniu rzutu rożnego po raz drugi do meczowego protokołu wpisał się Łukasz Niedźwiedź, na boisku zrobiło się naprawdę ciekawie. Obejrzeliśmy kilkunastominutową wymianę ciosów, a przebieg wyników kształtował się następująco: 7:4, 7:5, 8:5, 8:6. Gole w tym czasie zdobywali Bartek Kowalewski, Patryk Gregorczuk, Damian Zalewski oraz Franciszek Pogłód. Bardzo liczyliśmy na to, że do końca spotkania wynik będzie na styku, jednak mobilizacja w szeregach Korsarzy była skuteczna, i to oni byli autorami ostatnich trzech trafień. A szczególnej urodzie była bramka Mateusza Marcinkiewicza z połowy boiska oraz gol Bartka Kowalewskiego, zdobyty po efektownym dryblingu Damiana Zalewskiego. Końcowy wynik to 11:6, dzięki czemu piracka ekipa włączyła się do walki o utrzymanie w lidze.

3 Liga

Pierwsze starcie ekipy Sante z drużyną trzeciej drużyny Husarii zakończyło się minimalną wygraną gości z minionej niedzieli. Tym samym mogliśmy się spodziewać nie lada emocji w rewanżu. Nie pomyliliśmy się, a samo spotkanie okazało się jednym z najlepszych tego dnia. Początkowo przewagę objęli gospodarze, którzy pełni wigoru rozbijali  akcje swoich przeciwników. Ofensywny tercet w postaci Michała Aleksandrowicza, Pawła Kowalskiego oraz Tomasza Cacko sprawił, że gospodarze bardzo sprawnie wyszli na prowadzenie 3:0. To właśnie w tym momencie do głosu doszła Husaria, a konkretnie kapitalny tego dnia Kamil Kapica. Niestety wszystko na co było go stać w tej odsłonie to jedna bramka, co w zestawieniu z czterema drużyny przeciwnej zamknęło stan rywalizacji w premierowej odsłonie. W drugiej części meczu sytuacja na boisku zrobiła się o wiele ciekawsza, a sama gra była bardziej otwarta. Przez to mogliśmy oglądać prawdziwy grad bramek oraz wielokrotne zmiany boiskowego obrazu. Od wyniku 5:1 ekipa z warszawskiego Mokotowa nieśmiało się rozkręcała, stopniowo łapiąc wiatr w żagle. Efektem tego było najpierw doprowadzenie do sensacyjnego remisu aż wreszcie objęcie prowadzenia. Radość nie trwała jednak długo. Rozjuszeni zawodnicy Sante kolejny raz pokazali, że należy się z nimi liczyć. Trafienia wcześniej wymienionych Kowalskiego oraz Cacki ponownie sprawiły, że gracze w granatowych strojach mogli cieszyć się z bramkowej przewagi. Być może ta radość okazała się zbyt wczesna, ponieważ na sekundy przed końcem piłkę do bramki skierował Brajan Alterman, ustalając wynik spotkania na 7:7.

W spotkaniu 10 kolejki Ligi Fanów drużyna Fuszerki podejmowała Smoczą Furiozę, która zdecydowanie nie może zaliczyć rundy jesiennej do udanych i na wiosnę ich podstawowym celem jest wyjście ze strefy spadkowej. Fuszerka natomiast w rundzie rewanżowej ma spory apetyt na awans i była to świetna okazja do postawienia kolejnego kroku w tym kierunku. W pierwszej połowie obie ekipy stwarzały sobie sytuacje i mimo, że gra stała na bardzo dobrym poziomie, to bramek oglądaliśmy jak na lekarstwo. Powodem takiego obrotu spraw była dobra dyspozycja obu bramkarzy. Na pierwsze trafienie musieliśmy poczekać aż do ostatniej minuty pierwszej połowy. Wtedy to Smocza Furioza wyszła na prowadzenie po bramce swojego niekwestionowanego lidera Aleksandra Janiszewskiego. W drugiej części spotkania Fuszerka zabrała się do odrobienia strat i po czterech minutach od rozpoczęcia drugiej połowy Łukasz Prusik po asyście Kamila Weredy doprowadził do wyrównania, co jeszcze bardziej napędziło tempo spotkania. W 33 minucie goście znów wyszli na prowadzenie, którego nie oddali już do końca spotkania. Fuszerka miała swoje sytuacje, żeby odwrócić losy tego spotkania, ale w bramce Smoków cuda robił doświadczony bramkarz Łukasz Kulesza, który dopiero co dołączył do tej ekipy. Świetny ruch transferowy, który przyczynił się do zwycięstwa tego wieczoru. Fuszerka ostatecznie przegrała 2:4, ale mimo to utrzymała się na miejscu premiowanym awansem i potknięcie na początku rundy rewanżowej może być dla nich mobilizacją na dalszą część sezonu. Z kolei Smocza Furioza pokazała się jako groźny przeciwnik, który może jeszcze wiele namieszać w rundzie rewanżowej i jest już blisko wyjścia ze strefy spadkowej. Ich obiecująca gra daje nadzieję na dalsze sukcesy w nadchodzących meczach.

Drużyna Kryształu Targówek jak burza idzie przez 3 ligę, tracąc punkty w tylko jednym spotkaniu i pewnym krokiem zmierza po końcowy sukces. Ich rywale, Młodzieżowcy po serii słabszych meczów znaleźli się blisko strefy spadkowej. Ale początek spotkania nie odzwierciedlał różnicy punktowej. Niewielką przewagę mieli gospodarze, ale pojedyncze sytuacje nie zakończyły się strzeloną bramką. Zawodnicy z Targówka w końcu dopięli swego i wyszli na prowadzenie. Jednak to nie załamało rywali, którzy konsekwentnie grali swoją piłkę – mądra obrona i czekanie na błędy przeciwnika. Jedna z takich akcji została zamieniona na bramkę i po kwadransie gry mieliśmy remis. Ostatnia minuty pierwszej części to ponowna przewaga gospodarzy, którzy jednak nie dość, że nie zdołali pokonać golkipera rywali, to jeszcze nadziali się na kontrę w wykonaniu Młodzieżowców. I to właśnie ta drużyna schodziła na przerwę w lepszych humorach, prowadząc 2:1. Początek drugiej części to znów inicjatywa faworytów, którzy tym razem szybko zdobyli dwie bramki i wyszli na prowadzenie. W kolejnych minutach trwała wymiana ciosów i obydwie drużyny strzelając po dwie bramki doprowadziły do wyniku 6:4 dla zawodników z Targówka. Ostatnie celne uderzenie również należało do zawodników gospodarzy, którzy ustalili rezultat na 7:4. FC Kryształ Targówek zgarnął kolejne ważne trzy punkty w walce o mistrzostwo a głównym motorem napędowym ich poczynań w ofensywie był Igor Ruciński, zdobywając cztery bramki i notując dwie asysty. Zespół Młodzieżowców przez większość spotkania grał jak równy z równym, ale w decydujących momentach to rywale zdołali przechylić szalę na swoją stronę.

Będąca w strefie spadkowej drużyna Szmulki Warszawa rozgrywała mecz z FC Zoria Streptiv, która ulokowana była w środku tabeli. Mecz przez cały swój czas rozgrywał się na naprawdę wysokim poziomie, lecz niestety było w nim wyczuwalne napięcie, które z każdą upływającą minutą powoli zaczynało eskalować. Zanim doszło do najgorszego, zawodnicy obu zespołów zaspokajali nasze apetyty na gole, które to śmiało mogłyby padać na poziomie ekstraklasy. Jako pierwszy w 3 minucie po piłkę z własnej siatki musiał sięgnąć bramkarz Szmulek, lecz trzy minuty później rolę się odwróciły. Wyrównana walka o prowadzenie trwała cały czas i przybierała na sile. Przy wyniku 2:3 gospodarze zobaczyli pierwszą kartkę w tym meczu i pomimo gry w osłabieniu, zdołali utrzymać kontakt z rywalem, aby w ostatnich minutach po raz pierwszy objąć jednobramkowe prowadzenie. Kiedy zawodnicy po chwili przerwy wrócili na boisko, goście wzięli się za odrabianie strat. Ich radość trwała zaledwie minutę, gdyż rywale szybko odpowiedzieli. Zoria Streptiv nic sobie z tego nie zrobiła i lada moment ponownie mieliśmy remis. Goście mogli znów objąć prowadzenie, lecz strzał z „wapna” obronił występujący w roli bramkarza Krystian Rzeszotek. Wynik remisowy utrzymywał się bardzo długo i wiele wskazywało na to, że skończy się podziałem punktów. Niestety na niespełna 10 minut przed końcem po prowokacji bramkarza Szmulek doszło do rękoczynów, czego efektem były dwie czerwone kartki i jedna żółta. Te wydarzenia zepsuły naprawdę fajny mecz i miały pośredni wpływ na wynik końcowy. Kiedy sytuacja się uspokoiła i powróciliśmy do grania w piłkę, gole zdobywali już tylko gracze gości, wygrywając to spotkanie i awansując o jedną pozycję w ligowej tabeli. Szmulki pozostały na przedostatnim miejscu.

Minionej niedzieli na obiektach warszawskiego AWF-u mierzyły się ze sobą ekipy o znacznie odmiennych aspiracjach. Naprzeciwko siebie stanęły drużyny Cosmosu United oraz Perły WWA. Gospodarze podczas minionej rundy nie prezentowali się najlepiej i to sformułowanie jest zasadniczo i tak dość łagodne. Do ostatniej chwili ich kapitan Salvador de Fenix poszukiwał graczy, aby w ogóle wystartować w rozgrywkach. Sztuka ta ostatecznie mu się udała. Ich rywal wciąż walczy z kolei o trzecie miejsce, które premiowane jest awansem. Z tego powodu po obydwu drużynach mogliśmy się spodziewać zaciętej walki, bo mimo różnicy punktowej cel był jeden, a mianowicie zwycięstwo. Pierwsza odsłona dla graczy w niebieskich strojach rozpoczęła się szybką utratą trzech trafień. Bezapelacyjnie fatalne wejście w mecz pokrzyżowało ich przedmeczowe założenia. Co prawda Bartosz Gilewski zdołał zdobyć dla nich jedną bramkę, ale na nic się to zdało, ponieważ rywal przed przerwą pokonał Patryka Świtaja jeszcze dwa razy. W drugiej połowie Perła WWA kontynuowała boiskową dominację, zwiększając tempo swoich akcji kosztem dokładności. Efektem tego była wysoka wygrana 4:13, która biorąc pod uwagę potknięcie Fuszerki (bezpośredni rywal z trzeciej lokaty), przybliżyła ich do podium. Dla Cosmosu jest to kolejny mecz, w którym muszą obejść się smakiem. Liczymy jednak, że niegdysiejszy kolektyw ponownie złapie wiatr w żagle i w rundzie rewanżowej jeszcze nieraz miło nas zaskoczy.

4 Liga

Wskazanie faworyta w meczach, w których do rywalizacji stają zespoły z dwóch krańców tabeli, jest wbrew pozorom dużo trudniejsze niż taka próba w przypadku sąsiadujących ze sobą w klasyfikacji drużyn. Dokładnie taka sytuacja miała miejsce w starciu Husarii Mokotów II oraz Kingstyle, które zimą przeszło przebudowę składu. Ekipa z dołu tabeli dość szybko przejęła inicjatywę w grze, czym zaskoczyła gospodarzy, a gracze Tomka Hubnera byli mocno skonsternowani, gdy po podaniu Maksyma Syneniuka piłkę do bramki skierował Nikita Ivanov, otwierając tym samym wynik spotkania. Gol na 0:2 Husarze stracili na własne życzenie, gdy niedokładnie zagraną piłkę przejął Vladyslav Fesian i z zimną krwią podwyższył wynik. Na szczęście dla Husarii jej gracze ocknęli się jeszcze w pierwszej odsłonie, gdy po przeprowadzonej przez Patryka Gorzyckiego kontrze gola kontaktowego zdobył Marek Wdowiński i mieliśmy do przerwy 1:2. Po zmianie stron oba zespoły były bardzo zdeterminowane, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, jednak to znowu goście rozpoczęli strzelanie, gdy bezpośrednio z rzutu wolnego trafienie na 1:3 zdobył Vladyslav Fesian. W odpowiedzi po podaniu Patryka Borowskiego gola kontaktowego skompletował Kamil Kwiatkowski. Kingstyle jednak mieli w swoim składzie Treventino Onwaeze, który fantastycznym rajdem przez całe boisko i strzałem obok bramkarza podwyższył na 2:4. Gospodarze słyną jednak z charakteru na boisku, i tym razem to oni wykorzystali błąd bramkarza, który na bramkę kontaktową zamienił Patryk Borowski. Jednak tego dnia to goście byli zdecydowanie bardziej zdeterminowani w wyścigu o komplet punktów, co potwierdzili jeszcze dwoma trafieniami autorstwa Bakyta Nurmatova oraz Treventino Onwaeze. Trzeba także pochwalić Yaroslava Smolina za fantastyczną postawę między słupkami, gdyż jego interwencje w dużej mierze pozwalały gościom utrzymywać prowadzenie w tym meczu. Ostatecznie Kingstyle pokonało rywali 3:6, dzięki czemu nieco oddalili się od strefy spadkowej.

Mecz przeciwko niepokonanej drużynie, jaką w tym sezonie są FC Dziki z Lasu, to zawsze bardzo duże wyzwanie, a przed takim zadaniem stanęli zawodnicy BJM Development. Szczególnie że w zespole gości widzieliśmy dość ciekawe ustawienie, w którym Filip Odoliński, znany z fantastycznych umiejętności bramkarskich, grał w polu. Gospodarze bardzo szybko nakręcili wysokie tempo i stworzyli kilka dogodnych sytuacji, które błyskawicznie zamienili na korzystny dla siebie wynik. Strzelanie rozpoczął Michał Janowicz, który po podaniu Konrada Adamczyka mocnym strzałem posłał piłkę pod tzw. "ladę". Konrad Adamczyk był również autorem asysty przy bramce na 2:0, kiedy jego prostopadłe podanie dotarło do Karola Bieniasa, a ten podpisał się efektownym zwodem i umieścił piłkę w siatce. Goście zdołali odpowiedzieć bramką po akcji kombinacyjnej Pawła Tamowskiego, który obsłużył dokładnym podaniem Patryka Ciborskiego. Jednak jeszcze przed przerwą Dziki zdołały wyjść na wyraźne prowadzenie 4:1, a świetny okres gry zanotował Piotrek Jamroż, który był autorem dwóch trafień. Druga połowa rozpoczęła się od przebłysku talentu strzeleckiego Konrada Adamczyka, który najpierw ładnym strzałem z dystansu podwyższył na 5:1, a następnie po podaniu Michała Ossowskiego wyprowadził swój zespół na wysokie prowadzenie 6:1. Odpowiedzi BJM Development były raczej symboliczne i nie prowadziły do nawiązania równorzędnej walki z przeciwnikiem. Godne odnotowania było trafienie Karola Bieniasa na 10:3, gdy ten zawodnik po efektownym zwodzie na wysokości połowy boiska posłał lewą nogą piłkę tak mocno, że ta obiła słupek i wpadła do bramki. Ostatecznie Dziki z Lasu pewnie wygrały mecz 11:3, dzięki czemu umocniły swoją pozycję lidera.

Późnym popołudniem na arenie AWF o godzinie 16:00 na sektorze A zmierzyły się FC Popalone Styki z Compatibl. Drużyny reprezentują 4 poziom rozgrywkowy, gdzie gospodarze zajmują 5 miejsce w tabeli z 12 punktami, zaś ekipa gości ostatnie z jednym oczkiem. Mimo niezłego startu spotkania i kilku zmarnowanych sytuacji w wykonaniu Compatibl, to Popalone Styki prezentowały się w pierwszej połowie nieco lepiej. Moment przełomowy nastąpił w 10 minucie, kiedy Antoni Zieliński wykorzystał podanie bramkarza Krzysztofa Grabowskiego i zdobywa jedyną bramkę w tej połowie. Druga część spotkania była o wiele ciekawsza. Rozpoczęła się od zdobycia trafienia przez Compatybilnych. Niedługo potem pada kolejna bramka - tyle że dla dla gospodarzy. Wydaje się, że ten moment mógł być kluczowy, bo gdy wydawało się, że zespół w białych koszulkach wraca do gry, nagle musiał pogodzić się ze stratą kolejnych trafień. W ostatnich minutach Kuba Sidoruk strzela drugą bramkę dla Compatibl, dając nadzieje na wyrównanie swojej drużynie. Mecz przyjmuje jednak zupełnie odwrotny scenariusz. To gospodarze wracają do strzelanie, dokładają kolejne trafienia i wygrywają mecz w stosunku 6:2.

W 10 kolejce Ligi Fanów Laga Warszawa podejmowała drugą drużynę Kryształu Targówek. Laga to lider 4 ligi i z pewnością główny kandydat do awansu. Druga drużyna Kryształu Targówek co prawda nie prezentuje takich umiejętności co pierwsza, ale z pewnością również ma swoje ambicje. Początek spotkania to bardzo intensywny i szybki mecz, gdzie obydwu ekipom bardzo zależało, by zdobyć premierową bramkę. Nie upłynęło kilka minut spotkania, a już nasze przedmeczowe przewidywania zaczęły się sprawdzać. Laga Warszawa szybko objęła prowadzenie po golu Szymona Dudzika. Choć wydawało się, że faworyci pójdą za ciosem, to na kolejne trafienia musieliśmy trochę poczekać. Niemniej jednak po 15 minutach mieliśmy pewne prowadzenie 3:0. Goście grali dobrze, ale strasznie chaotyczne. Jeżeli zaś mielibyśmy szukać plusów w drużynie Kryształu, to na pewno byłby to bramkarz. Po 25 minutach mieliśmy wynik 4-0 i zwycięstwo gospodarzy nie było w żaden sposób zagrożone a niewiadomą pozostawała przewaga, z jaką zakończą spotkanie. Choć Kacper Romanowski robił co mógł między słupkami coraz częściej musiał wyciągać piłkę z siatki. Lagerzy rozpędzali się z każdą minutą, a bezpieczny wynik tylko dodawał im animuszu. Wygrywali niemal każdą stykową piłkę, która bardzo szybko wracała w okolice pola karnego gości. Wynik 9-0 nie pozostawia złudzeń, kto był w tym spotkaniu lepszy. Jesteśmy spokojni, że z taką formą Laga Warszawa dość szybko zapewni sobie awans, a jeśli chodzi o Kryształ Targówek II to ekipa, która z całą pewnością nie pokazała jeszcze pełni potencjału i z całą pewnością odbierze punkty jeszcze niejednemu zespołowi.

W niedzielny wieczór drużyna OldBoys Derby podjęła rywalizację z aktualnym spadkowiczem ligi, Panterą. Ku zaskoczeniu wielu, drużyna plasująca się o dwie pozycje niżej w tabeli otworzyła wynik meczu. Przechwyt na połowie graczy w żółtych strojach w wykonaniu Damiana Fabisiaka, ten idealnie podał do niepilnowanego Karola Kurasa, który wpakował piłkę do bramki i już od początku gracze OldBoys byli zmuszeni odrabiać straty. Po wspaniałym początku zespołu Pantery, do głosu częściej zaczęli dochodzić rywale. 4 minuta meczu, wrzut z autu do Jacka Pryjomskiego, który został sfaulowany w polu karnym, sędzia nie miał wątpliwości i wskazał na "jedenastkę". Do strzału podszedł Marcin Wiktoruk, jednak jego uderzenie zostało wspaniale wybrane przez bramkarza przeciwników. Chwilę później Wiktoruk popisuje się kapitalnym podaniem do Rafała Bujalskiego, a ten precyzyjnym strzałem pokonał bramkarza rywali, czym wyrównał rezultat. Ta bramka dała graczom OldBoys "wiatru w żagle". Z każdą kolejną minutą stwarzali sobie coraz lepsze okazje na zdobycie gola, aż wreszcie Miłosz Suchta, swoim rajdem pomiędzy zawodnikami rywali doszedł do sytuacji sam na sam z bramkarzem, gdzie technicznym strzałem nie dał mu szans na skuteczną interwencję. Mamy 2:1 i właśnie z takim wynikiem oba zespoły schodziły na przerwę. W drugiej połowie jako pierwsi zaczęli atakować gracze w żółtych koszulkach. Akcja z lewej strony, cudowna wrzutka do Wiktoruka, który w tej sytuacji się nie pomylił, co oznaczało, że piłkarze w szarych trykotach mają już dwie bramki straty. Zawodnicy OldBoys nawet nie myśleli, aby zwolnić tempo. Rzut wolny, do uderzenia podchodzi Wiktoruk i rehabilituje się po zmarnowaniu rzutu karnego z pierwszej połowy. Cudowny strzał w prawy, górny róg bramki. Przeciwnicy nie mieli żadnej recepty na świetnie dysponowanego tego dnia Wiktoruka. Cała druga połowa pod pełną kontrolą graczy gospodarzy, o czym świadczy wynik końcowy - 8:1 dla OldBoys.

5 Liga

Rywalizację w 5 lidze zaczęliśmy już o 8:00 meczem zespołów z dolnej części tabeli, czyli będącym w strefie spadkowej Bartolini Pasta oraz znajdującymi się tuż nad nimi, z trzypunktową przewagą, Skorpionami. Spotkanie rozpoczęło się wręcz idealnie dla gospodarzy, który już w 20 sekundzie objęli prowadzenie. Świetne prostopadłe podanie Krzysztofa Gniadka wykorzystał Michał Cholewiński. Gracze Bartolini nie cieszyli się jednak zbyt długo, bo już dwie minuty później wyrównał Paweł Poniatowski. Bramka była dość niecodzienna, bo w rejonie z którego zawodnik Skorpionów oddał strzał pojawiła się piłka z drugiego boiska, co zdaniem gospodarzy miało wpływ na utratę gola. Sędzia uznał inaczej, o co część zawodników Bartolini miała do niego spore pretensje. Gra toczyła się dalej, a sam mecz, po tak intensywnym początku nieco zwolnił tempo i żadna ze stron nie potrafiła osiągnąć znaczącej przewagi. Kolejną bramkę zobaczyliśmy dopiero w 17 minucie. Zawodnik gości podał z autu do bramkarza, który miał trudności z opanowaniem piłki. Trafiła ona pod nogi Arkadiusza Kamińskiego, ten zagrał do Mateusza Brożka, który pewnym strzałem umieścił piłkę w siatce. Do przerwy 2:1 dla Bartolini. Po zmianie stron gospodarze podwyższyli wynik na 3:1, znów wykorzystując indywidualny błąd zawodnika A.D.S. Scorpion’s. Goście nie mieli już nic do stracenia, ale zamiast zmniejszyć straty, stracili kolejną bramkę. Dopiero w 44 minucie Paweł Poniatowski dał jeszcze wiarę w korzystny rezultat, ale skuteczna kontra Bartolini te nadzieje skutecznie zgasiła. Warto odnotować w tej kontrze udział Mateusza Brożka, który najpierw odebrał piłkę, rozprowadził ją na skrzydło, a następnie spokojnie sfinalizował akcję, po drodze jeszcze wykopując piłkę, która wpadła z innego boiska (tym samym historia z wpadającymi piłkami zatoczyła koło). Na otarcie łez bramkę na 3:5 dla Skorpionów zdobył Bartek Filip. Bartolini zagrało dobre spotkanie jako kolektyw, bo trudno było kogoś jednoznacznie wyróżnić za ten mecz – każdy dołożył swoją cegiełkę do wygranej. Skorpiony natomiast mogą być niepocieszone, bo to ich druga porażka tej wiosny, do tego zrównały się punktami z zespołami ze strefy spadkowej. Błędy indywidualne i kiepska skuteczność pod bramką rywala – to w dużej mierze zadecydowało o tej przegranej.

Konfrontacja Munji ze Sportowymi Zakapiorami zapoczątkowała nie tylko niedzielne zmagania w 10.kolejce na Arenie Grenady, ale całą rundę rewanżową na tym obiekcie. W pierwszej części sezonu, gdy te ekipy mierzyły się ze sobą na jesieni zdecydowanie lepsi byli podopieczni Daniela Lasoty, wygrywając 14:4. To mogło sugerować, że Munja leży Zakapiorom, a dodatkowo faworytom ułatwił zadanie stan personalny oponentów. Nie po raz pierwszy brakowało wielu ważnych zawodników, co spowodowało, że Maciej Affek musiał dopisać dwóch kolejnych graczy. Nie wróżyło to najlepiej i niestety te przewidywania się sprawdziły. Mecz okazał się starciem bez historii, ale czy mogło być inaczej, skoro Zakapiory już w po pierwszych dwóch akcjach prowadziły 2:0? Widać było, że ta drużyna chce szybko wrócić na zwycięskie tory po porażce z Deluxe Barbershop i można powiedzieć, że zmiotła z planszy swojego rywala. Do przerwy było 8:2, a druga połowa to już prawdziwy pogrom Munji, która zwłaszcza w końcówce spotkania totalnie odpuściła, rywale robili co tylko chcieli i ta część meczu zakończyła się wynikiem 0:12, a cały pojedynek aż 2:20. Tak naprawdę, to w obozie pokonanych na uwagę zasługują tylko jedna rzecz – debiut Julii Szczepanik. Cała reszta do zapomnienia. Z kolei Zakapiory pokazują, że poprzednia porażka była jedynie wypadkiem przy pracy, a ponieważ swój mecz w tej kolejce przegrał Georgian Team, to Daniel Lasota i spółka powrócili na szczyt 5.ligi. Czyli tam, gdzie zamierzają być po ostatniej kolejce.

BM i Old Eagles Koły stworzyły w rundzie jesiennej bardzo fajne i wyrównane widowisko. Ekipa BM notowała wówczas passę kilku zwycięstw z rzędu, która została jednak przerwana właśnie przez drużynę z Koła. Zastanawialiśmy się, czy teraz jest szans na rewanż, zwłaszcza że skład zespołu nominalnych gospodarzy trochę się zmienił względem pierwszej części sezonu. No i to długimi fragmentami było widać. Orzełki znacznie lepiej weszły w to spotkanie i do przerwy zbudowały sobie dwubramkową przewagę, a na uwagę zasługuje zwłaszcza indywidualna akcja Piotrka Parola, zakończona golem na 2:0. Gdy ten sam zawodnik uderzył celnie z rzutu wolnego i zmienił wynik na 3:0, myśleliśmy że wszystko jest rozstrzygnięte. Impuls ekipie BM dał jednak Yeuhen Mushnin. Ten zawodnik pojawił się na boisku dopiero w drugiej połowie, ale błyskawicznie rozruszał grę swojej ekipy i to on zdobył bramkę na 1:3. Potem trafienie kontaktowe zaliczył Oleksandr Smoliar i sytuacja z perspektywy Old Eagles nie była już tak różowa. Tym bardziej, że pod koniec spotkania zespół z Koła nie wykorzystał bardzo dobrej okazji, za co spotkała go kara w postaci wyrównującej bramki Oleha Blintsova. To jednak nie był koniec emocji. Orzełkom udało się ponownie odzyskać prowadzenie w tym spotkaniu i myśleliśmy, że ich doświadczenie zrobi tutaj swoje i nie dadzą sobie wyrwać trzech punktów. Rywale grali jednak do ostatniego gwizdka i zanim sędzia użył swojego atrybutu po raz ostatni, ładnym strzałem zza pola karnego popisał się Oleksandr Smoliar i mecz zakończył się remisem 4:4. Z perspektywy Old Eagles to oczywiście strata dwóch punktów, bo to starcie należało „dopchnąć” i ten zespół powinien to zrobić. Nie wolno jednak odbierać chwały rywalom, którzy mimo iż całe spotkanie gonili, to nie załamywali się i los ich za to wynagrodził. Ten remis z perspektywy tabeli jest zresztą wynikiem idealnym, bo powoduje, że walka o najniższy stopień podium będzie trwała w najlepsze.

Po tym jak ekipa Deluxe Barbershop pokonała dwa tygodnie temu Sportowe Zakapiory, byliśmy pewni, że chłopaki z Azerbejdżanu będą chcieli pójść za ciosem. By tak się stało, należało pokonać FC Patriot. Drużyna Dmytro Bobyra znajdowała się co prawda wyżej w tabeli, jednak była w zasięgu podopiecznych Amina Huseynova. Początek meczu był wyrównany i jeszcze wtedy trudno było przewidzieć, na którą stronę może przechylić się szala zwycięstwa. W końcu nastąpił jednak przełom – gracze Deluxe zdobyli dwa szybkie gole i widać było, że to oni szybciej złapali wiatr w żagle. Patrioci odpowiedzieli co prawda swoim trafieniem, ale końcówka pierwszej połowy to już skuteczna gra oponentów, którzy ze stanu 1:2 zrobili 1:5. Być może ta różnica byłaby mniejsza, ale kapitalnie w obozie Deluxe sprawował się bramkarz. Aziz Latifov bronił fenomenalnie i stanowił mur nie do przeskoczenia dla napastników FC Patriot. To powodowało, że gdy reprezentanci Azerbejdżanu zdobywali kolejne trafienia, Patrioci frustrowali się następnymi, niewykorzystywanymi sytuacjami. A wynik rósł. W pewnym momencie zapachniało tutaj nawet dwucyfrówką, ale ostatecznie gracze Barbershop wygrali 9:1. Oczywiście zasłużenie, natomiast w naszej ocenie zdecydowanie zbyt wysoko jak na to, co widzieliśmy na boisku. Ta porażka powoduje jednak, że strata Patriotów do podium robi się coraz większa i trzeba szybko wrócić do punktowania. Z kolei Deluxe odbijają się powoli od dna i brakuje im bardzo niewiele, by wychylić głowę znad strefy spadkowej. I widząc w jakiej są formie, to sytuacja gdzie wskakują do bezpiecznej strefy, wydaje się tylko kwestią czasu.

Inferno Team w poprzedniej rundzie grało koszmarnie, ale w rundzie rewanżowej kapitan Igor Patkowski zapowiadał że zobaczymy odmieniony zespół, który powalczy o punkty z każdym. Georgian Team po udanym turnieju przed startem ligi pewnie wygrał zaległe spotkanie i do starcia z ostatnim zespołem w stawce przystępował w roli zdecydowanego faworyta. Od początku meczu widać jednak było, że gości czeka ciężka przeprawa i nie będzie łatwo o punkty. Gospodarze choć pierwsze minuty mieli dość słabe a gra była troszkę rwana, to z każdą minutą szczególnie napastnicy rozkręcali się na dobre. Do przerwy mieliśmy wynik 3:5, tak więc druga odsłona zapowiadała się emocjonująco. Szybkie tempo meczu z każdą minutą dawało się we znaki Gruzinom, a niepewny wynik potęgował coraz więcej dyskusji w drużynie. Inferno realizowało swoje założenia i nie dość, że potrafiło dogonić wynik to w pewnym momencie wyszło na trzybramkowe prowadzenie. Znakomicie współpracowało trio ofensywne Hull, Łojek, Cioth, które strzelało kolejne bramki. Do tego niepotrzebna frustracja wykluczyła z gry Sabę Lomię, który dostał dwie żółte kartki, czym jeszcze bardziej osłabił zespół. Przegrywający zdołali się jeszcze podnieść i za sprawą braci Gabrichidze dogonili wynik, bo zrobiło się 10:10. Jednak końcówka należała do Inferno i to oni wygrali zasłużenie to spotkanie w kosmicznym wyniku 14:10.

6 Liga

Niezwykle ciekawe spotkanie oglądaliśmy w szóstej lidze, gdzie mierzył się lider z viceliderem rozgrywek. Ekipa z Ukrainy miała trzy punkty straty do Mikstury, dlatego wiedziała że musi wygrać, bo porażka znacznie oddaliłaby szansę na mistrzostwo w tym sezonie. Od początku mecz był niezwykle intensywny i obie ekipy chciały narzucić swój styl gry. Dzięki temu stwarzały sobie sytuacje, lecz dobrze spisywali się bramkarze, przez co długo musieliśmy czekać na pierwsze trafienie w meczu. Goście nie mieli tego dnia do dyspozycji Rafała Jochemskiego, ale na spotkanie przybył Kuba Krysiński grający kiedyś w ekipie Mocno Wola, będący kolejnym w tej rundzie wzmocnieniem teamu Mateusza Jochemskiego. Intensywna pierwsza połowa skończyła się prowadzeniem Mikstury. Akcje bramkową zainicjował Filip Junowicz, który wypatrzył w polu karnym Szymona Kolasę a ten nie dał szans bramkarzowi rywali. Do przerwy mieliśmy zatem wynik 0:1 i druga odsłona zapowiadała się niezwykle ciekawie. Po zmianie stron Vikersonn starał się odwrócić losy spotkania. Mecz trochę się zaostrzył, lecz arbiter panował nad rozgrzanymi głowami gospodarzy temperując ich kartkami. Gra w osłabieniu nie pomagała, ale Mikstura nie potrafiła wykorzystać przewagi. Vikersonn nadal pozostawał w meczu mając nadzieję na korzystny wynik. Kluczową akcję przy stanie 1:2 przeprowadził najlepszy tego dnia na boisku Filip Junowicz. Mający ekstraklasową przeszłość zawodnik zabrał się z piłką i pokonał golkipera teamu z Ukrainy ustalając wynik na 1:3. Mikstura wygrywa i ma już sześć oczek przewagi nad drugim Vikersonnem, któremu jednak zaczynają deptać po piętach inne zespoły, mające aspiracje do medali w tym sezonie.

FC Kanonierzy to drużyna, która występuję na naszych boiskach od wielu lat. Jeżeli opis tej ekipy zakończylibyśmy na tych słowach, pauzujący z powodu urazu Artur Baradziej-Szczęśniak i jego koledzy mogliby czuć się pokrzywdzeni. Gracze w czerwonych strojach prezentowali bowiem zawsze wysoki poziom sportowy, co jednak nie miało przełożenia na tabelę. Wiedzieliśmy jednak, że każda zła passa kiedyś się kończy. Okazja na powrót na właściwe tory miała miejsce minionej niedzieli, podczas pojedynku z wyżej notowanym rywalem, Więcej Sprzętu niż Talentu. Zawodnicy gości jak dotąd zdobyli trzynaście punktów, co pozwoliło im znaleźć się równo w połowie stawki (miejsce piąte). Taki układ sił zwiastował nam niezwykle ciekawe widowisko. Przez cały okres tego meczu na boisku obydwa składy grały podobną, opartą na kontratakach piłkę. Przełom w taktycznych szachach przyniósł gol Mateusza Nejmana, który wykorzystał celne podanie Dominika Szczapy. Na tym trafieniu licznik bramek się zatrzymał, a Tomasz Karpiński oznajmił o przerwie w zawodach. W drugiej odsłonie pojedynku sytuacja nie odbiegała od tego, do czego przyzwyczaili nas zawodnicy obydwu ekip. Twarda, męska i przede wszystkim ładna gra cieszyła nasze oczy przez kolejne 25 minut. Prawdziwym kunsztem popisywał się natomiast bramkarz Kanonierów Oliwier Dołęgowski, którego pokonanie wydawało się zza linii bocznej wręcz nierealne. Zrezygnowanych graczy Więcej Sprzętu niż Talentu, którzy walili ciągle głową w mur, dobił ponownie etatowy snajper gospodarzy, Mateusz Nejman, tym samym ustalając wynik spotkania na 2:0.

Crimson Boys dostali w niedzielę dobrą okazję, by wskoczyć na podium 6.ligi. Swój mecz przegrała ekipa Więcej Sprzętu niż Talentu i gdyby Damian Kucharczyk i spółka pokonali After Wolę, to zacumowaliby na trzecim miejscu w tabeli. Zadanie nie było proste, bo w składzie Crimson brakowało kilku ważnych graczy, ale zdecydowanie większe osłabienia były po drugiej stronie boiska. After Wola nie dość, że nie mogła skorzystać choćby z Patryka Abbassiego czy Kacpra Włodarczyka, to całe spotkanie musiała grać bez zmian. Ale początkowo radziła sobie świetnie. Chłopaki grali mądrze taktycznie, oszczędzali siły, a jednocześnie byli skuteczni i wyszli nawet na dwubramkowe prowadzenie. Ich rywalom niewiele wychodziło, co budziło irytację przede wszystkim kapitana, Damiana Kucharczyka. I to właśnie on dał sygnał do odrabiania strat, gdy ładnym strzałem z dystansu zmniejszył różnicę do jednej bramki. Ten sam zawodnik popisał się równie kapitalnym uderzeniem na początku drugiej części i był już remis. Wydawało się, że zmęczeni gracze After Woli nie będą w stanie odpowiedzieć, ale przy stanie 2:2 mieli wyborną okazję, by znów być o gola z przodu, lecz Kacper Łopuszyński zmarnował sytuację sam na sam z dobrze broniącym Wiktorem Stankowskim. To się zemściło. Co prawda Crimson Boys długo męczyli się, by zdobyć kluczową bramkę na 3:2, ale wreszcie dopięli swego, a gdy na 4:2 podwyższył Adrian Witaszczyk, wszystko stało się jasne. Ostatecznie gracze w czerwono-czarnych koszulkach wygrali 5:2, ale powiedzmy sobie uczciwie – to co wystarczyło na zdekompletowaną After Wolę, to będzie zdecydowanie za mało, jeśli chłopaki myślą, by utrzymać miejsce na podium. Warto też popracować tutaj nad mentalem, bo na pewno zawodnikom Crimson nie jest przyjemnie słuchać od kapitana, że „więcej z nimi nie zagra”. Nie tędy droga do zbudowania dobrej atmosfery, która przecież determinuje wyniki. Co do After Woli, to zagrali na tyle, na ile starczyło im sił. Szkoda kilku niewykorzystanych szans w drugiej połowie i być może gdyby przeciwnicy nie mieli tak dobrze dysponowanego bramkarza, to tutaj udałoby się zakręcić wokół remisu. Mimo wszystko wstydu nie było, natomiast w kolejnych spotkaniach nie można już sobie pozwolić na grę bez zmian. Zwłaszcza jeśli ta ekipa wciąż marzy o awansie.

Miniona runda dla graczy KS Iglicy Warszawa zdecydowanie nie była udana. Jednakże po każdej burzy prędzej, czy później zawsze wychodzi słońce. Pierwszą okazją do nadrobienia boiskowych zaległości i wygrania pierwszego meczu od dawna mieli minionej niedzieli. Mierzyli się bowiem z Czasoumilaczami, którzy wygrali swój poprzedni mecz 6:5 z Bad Boysami. Strzelanie rozpoczęli gospodarze, którzy objęli prowadzenie za sprawą trafienia Mikołaja Kuszki. Ich rywal nie zamierzał jednak pozostawić tego bez odpowiedzi, czego efektem były kolejno bramki Sebastiana Szczygielskiego oraz Michała Wszeborowskiego. Goście następnie doprowadzili do remisu, ale od tego momentu inicjatywa została wyraźnie przejęta przez Iglicę. Ofensywne akcje wcześniej wspomnianego duetu cieszyły nasze oczy, pomimo niemiłosiernego żaru, który lał się z nieba na boisko sektora D. Wynik 3:5 do przerwy dodatkowo podgrzewał atmosferę, sprawiając, że Czasoumilacze zmuszeni byli, aby bardziej się otworzyć. Nie wyszło im to jednak na dobre. Perfekcyjnie ustawiona obrona rywala, którą jak z nut dyrygował Daniel Szmańda, rozbijała kolejne ataki przeciwników, wyprowadzając zabójcze kontry. Taka taktyka sprawdziła się w 100%, ponieważ rywal zdecydowanie stracił masę sił próbując znaleźć lukę w formacji obronnej. Poukładana gra z tyłu zaowocowała również tym, że napastnikom łatwiej było wykreować okazję u odsłoniętego przeciwnika. Efektem tego była pewna wygrana 10:5 w wykonaniu Iglicy.

7 Liga

Drużyna Drunk Team do meczu z Zarubami United przystępowała ze stratą ośmiu punktów do swojego rywala w ligowej tabeli. Tak więc pozycja i dorobek punktowy wskazywał nominalnych gości jako faworytów tego pojedynku. Ale od początku mecz był bardzo wyrównany i w premierowej części meczu mimo kilku dobrych sytuacji bramkowych utrzymywał się wynik remisowy. Pierwsze celne trafienie było autorstwa gości, którzy w kolejnych minutach starali się utrzymywać jednobramkową przewagę. Sztuka ta udała im się prawie do końca pierwszej połowy, ponieważ ich rywale ostatnie kilka minut zagrali koncertowo i zdobywając dwie bramki ustalili wynik pierwszej połowy na 2:1 na swoją korzyść. Początek drugiej części meczu również należał do Drunk Team, którzy już po upływie kilku minut wyszli na dwubramkowe prowadzenie. W kolejnych fragmentach gra toczyła się głównie w środkowej strefie boiska i zawodnicy gospodarzy skutecznie bronili swojej przewagi. Na dziesięć minut przed końcem Drunkersi ponownie zdołali pokonać golkipera przeciwników, ale chwilę później z rzutu karnego straty częściowo odrobili oponenci i zapowiadało się na bardzo ciekawą końcówkę. W ostatnich fragmentach tego meczu obydwie drużyny po razie zdołały umieścić piłkę w bramce przeciwników i po bardzo ciekawym spotkaniu zespół Drunk Team pokonał Zaruby United 5:3. Dla gospodarzy to bardzo cenne trzy punkty, dzięki którym mają kilka oczek przewagi nad strefą spadkową. Przegrana zespołu gości sprawia z kolei, że na tę chwilę wypadają ze strefy medalowej, lecz różnice w górnej części tabeli są niewielkie i wszystko jest jeszcze do nadrobienia.

W ramach 10. kolejki 7 ligi mierzyły się z sobą Bulbez Team Bemowo oraz Tornado Squad. Południowy żar powoli zaczął ustępować, a warunki do gry przy zachodzącym słońcu na obiektach AWF zagwarantowały idealne warunki do gry. A grać było o co, bo każdy z zespołów ma przed sobą jasny cel: Bulbez Team zakończyć sezon na pudle i awansować ligę wyżej, natomiast Tornado Squad wywalczyć utrzymanie. Z racji na rolę oraz pozycję w tabeli faworyt spotkania był oczywisty. Bulbez rolę tę dźwignął i bez większych problemów ograł niżej notowanego rywala. Na wyróżnienie zasługuje drugi w tym sezonie hattrick Łukasza Żendziana. Dzięki temu zwycięstwu zespół z Bemowa ma realną szansę, aby w czerwcowy wieczór na ich szyjach zawisły odpowiedniej ciężkości medale. Pytanie jedynie jakiego koloru. Tornado z kolei traci punkt do miejsca gwarantujące utrzymanie, aczkolwiek jesteśmy przekonani, że pozostanie na tym poziomie jest spokojnie w ich zasięgu.

W ramach 10 kolejki Ligi Fanów drużyna Furduncio Brasil F.C. podejmowała FC Tartak. Zdecydowanym faworytem spotkania byli gospodarze, którzy w tym sezonie dzielnie walczą o podium. Potwierdziło się to w pierwszych minutach, gdzie Canarinhos grali z iście brazylijskim polotem. Tartak starał się bronić nisko i całą drużyną odpierać ataki rywali, lecz taka taktyka nie sprawdziła się zbyt długo, bo już w 3 minucie meczu Douglas Mesquita pokonuje bramkarza rywali. Kolejne gole wydawały się być tylko kwestią czasu. Gospodarze byli szybsi, grali dokładniej a przed wszystkim z każdą kolejną minutą stwarzali sobie coraz to groźniejsze akcje. W 7 minucie było już 2-0 a lada moment ekipa Brazylijczyków dokłada bramkę na 3-0. Autorem obu trafień był Luciano Sant'ana. Gospodarze nie zwalniali tempa a ich przewaga rosła. Tartak starał się dzielnie bronić i wyprowadzać jakieś kontry, ale zawsze brakowało ostatniego podania. Jeszcze przed upływem pierwszych 25 minut Furduncio dokłada dwa kolejne trafienia i pewnie prowadzi 5:0. Kiedy wszyscy myśleli, że takim wynikiem zakończy się premierowa połowa, Tartak dość niespodziewanie strzela bramkę. Świetnym rajdem po przejęciu piłki popisał się Mateusz Decyk, a następnie obsłużył lepiej ustawionego kolegę i Łukasz Łukasiewicz nie miał żadnych problemów z wykończeniem akcji. Druga połowa ponownie zaczęła się od huraganowych ataków gospodarzy. Furduncio grało tak, jakby chciało jak najszybciej rozstrzygnąć to spotkanie. Bramki padały po składnych zespołowych akcjach, widać było, że Canarinhos bawią się piłką, a każda kolejna zdobyta bramka sprawia im ogromną satysfakcję. W 40 minucie meczu było już 8-1 i tylko najwięksi optymiści liczyli jeszcze, że Tartak choćby przez chwilę poważnie zagrozi rywalom. W 43 minucie bramkę na 9-1 zdobywa Eduardo Kanela. Piłka po bardzo silnym i precyzyjnym strzale wylądowała w samym okienku bramki. W końcowych minutach gospodarzom udaje się strzelić jeszcze jednego gola i mecz ostatecznie kończy się wynikiem 10-1. Pomimo dość dużej przewagi jednej z ekip, spotkanie oglądało się ciekawie i z zainteresowaniem, głównie dzięki popisom zawodników z Brazylii. Po tej wygranej Furduncio Brasil awansowało na drugą pozycję i realnie włącza się do walki o mistrzostwo 7 ligi.

Ekipa FC Ballers była przed niedzielnym spotkaniem na ostatnim miejscu w tabeli. W kuluarach przed rundą wiosenną mówiło się nawet, że nie wiadomo czy ten zespół przystąpi do drugiej części sezonu, ale ostatecznie udało się zbudować skład i przed dwoma tygodniami chłopaki pokonali bez straty gola Tornado Squad. Teraz zadanie było znacznie trudniejsze. Virtualne Ń to lider tabeli i główny kandydat do mistrzowskiego tytułu. Przynajmniej na papierze, bo w ostatni weekend podopieczni Marka Giełczewskiego na pewno jak na faworyta przystało nie zagrali. Już w pierwszej akcji stracili premierowego gola, a po trzech minutach przegrywali 0:3. Tak naprawdę, to patrząc na boiskowe realia, można się było zastanawiać kto tutaj jest liderem, a kto outsiderem. FC Ballers kompletnie zdominowali swoich rywali i w pewnym momencie prowadzili już 6:0! W końcówce pierwszej połowy do głosu zaczęli w końcu dochodzić Virtualni. Udało im się zdobyć trzy bramki z rzędu, ale na początku drugiej odsłony przeciwnicy ponownie podkręcili tempo i znów zbudowali sobie bezpieczną przewagę. I trudno powiedzieć, czy za wcześnie uwierzyli, że mecz sam się dogra, ale znów zdarzył im się przestój, połączony z lepszą grą ekipy w zielonych koszulkach. Virtualni zaczęli gonić, doszli nawet do stanu 8:6, a w tzw. międzyczasie nie wykorzystali rzutu karnego, bo Szymon Kolasa obił słupek. Ballersi chyba się zorientowali, że tutaj trzeba jeszcze dać coś od siebie i Artiom Pastushyk zdobył kluczową z ich perspektywy bramkę na 9:6. Rywale walczyli do końca, za chwilę zmienili wynik na 9:7, a mieli jeszcze doskonałą okazję za sprawą Michała Płotnickiego. Wynik nie uległ jednak zmianie i lider tabeli poniósł zasłużoną porażkę. Zryw tej ekipy okazał się spóźniony, ale nie mogło się to skończyć inaczej. Przeciwnicy byli lepszym zespołem i to w dosłownym znaczeniu tego słowa. W ich składzie aż siedmiu zawodników maczało palce przy bramkach, z kolei po drugiej stronie boiska wózek ciągnęła praktycznie dwójka graczy – Michał Płotnicki i Szymon Kolasa. To było za mało i chociaż dla niektórych obserwatorów suchy rezultat może być zaskoczeniem, to z perspektywy boiska nie był on żadną niespodzianką.

W niedzielny wieczór o godzinie 22:00 na sektorze C odbył się mecz pomiędzy KK Wataha Warszawa a TRCH. Ekipa gospodarzy zajmuje 5 miejsce w tabeli ze zgromadzonymi 13 punktami. Drużyna gości co ciekawe jest jeden stopień pod nimi, mając 2 oczka mniej. Mecz zapowiadał się więc na bardzo równe widowisko. Na początku spotkania zostaje odgwizdana jedenastka dla TRCH, a do karnego podchodzi Kamil Pasik, lecz niestety nie wykorzystuje swojej szansy. Często się mówi, że niewykorzystane sytuacje lubią się mścić, a sytuacja w tym meczu jest idealnym tego przykładem. Minutę później Karol Fundanicz strzela pierwszą bramkę w tym meczu z rzutu wolnego. Kolejne minuty spotkania to schemat gol za gol, co dało nam ciekawy mecz z naprzemiennie fetowaną radością. Warto zwrócić uwagę, że w pierwszej połowie wpadły aż trzy bramki z rzutów wolnych. Chwilę po przerwie zespół gości wyrównuje na 4:4. Potem było jeszcze 5:5, lecz Ostatnie 5 minut to zdecydowanie koncert Watahy. Świetnie rozegrali dwie akcje i wygrali ten równy i trudny mecz w stosunku 7:5.

8 Liga

W meczu lidera z drużyną znajdującą się nad strefą spadkową faworyt może być tylko jeden. Tak było w spotkaniu między Saską Kępą a Kozicami Warszawa. Gospodarze w ostatnim swoim meczu ponieśli wysoką porażkę, dlatego też na to spotkanie stawili się w zdecydowanie mocniejszym składzie. Początek rozpoczął się zgodnie z oczekiwaniami i dość szybko z gola cieszył się Mariusz Zgórzak. W dalszej części meczu grę prowadziła Saska, jednak nie potrafiła udokumentować tego kolejnymi bramkami. Z zimną krwią wykorzystali to goście, którzy po akcji Grzybowski – Fryniasz doprowadzili do wyrównania I mecz rozpoczął się na nowo. Gospodarze prowadzili grę i z minuty na minutę coraz bardziej atakowali bramkę Kozic, niestety wciąż zawodziła skuteczność. Ta nie przeszkadzała gościom, którzy dzielnie się bronili i wyprowadzaniem groźne kontry. I po dwóch takich akcjach najpierw Robert Afifi a potem Debal Bose wyprowadzają swój zespół na dwubramkowe prowadzenie. Do końca pierwszej połowy wynik już się nie zmienił I na przerwę schodziliśmy przy rezultacie 1-3. Po zmianie stron gospodarze przystąpili do odrabiania strat. Szybko narzucili swój styl gry i z każdą minutą powiększali swoją przewagę, którą udokumentowali najpierw bramką Sebastiana Sitka a chwilę później Marka Kwiatkowskiego. Remis nie zadawalał żadnej z ekip i obie starały się wygrać to spotkanie. Końcówka meczu to już wymiana ciosów raz z jednej, raz z drugiej strony i obustronna gra nerwów. Lepiej z tym wszystkim poradzili sobie goście. Najpierw Olek Ciężar zdobywa bramkę na 3-4, a chwilę później wynik podwyższa Robert Afifi i mamy 3-5. Saska próbowała jeszcze odwrócić wynik, udało jej się nawet zdobyć bramkę kontaktową, jednak na więcej zabrakło już czasu. Saska ostatecznie przegrywa drugi mecz z rzędu i jak się później okazało, traci również fotel lidera. Kozice dzięki wygranej uciekają strefie spadkowej i przy takiej grze mogą jeszcze powalczyć o zdecydowanie lepsze miejsce w ligowej tabeli.

Shot Dj po wygranej w zaległej kolejce grał przeciwko BRD Young Warriors. Oba zespoły na mecz przyszły bez swoich nominalnych bramkarzy i spodziewaliśmy się gradu goli. Byliśmy jednak pozytywnie zaskoczeni postawą w bramce Jeremiego Szymańskiego, oraz Mateusza Adamca, którzy udanie zastąpili swoich kolegów i w całym meczu - dzięki ich zasłudze - obejrzeliśmy tylko pięć goli. Gospodarze od pierwszych minut mieli nieznaczną przewagę na boisku, którą sformalizowali w 7minucie. Goście mający swoje okazje na oddanie strzałów w światło bramki byli szybko blokowani lub piłkę odbijał bramkarz i mimo starań nie byli wstanie zmienić wyniku. Oba zespoły preferowały zupełnie inny styl gry, lecz ich wola walki o zwycięstwo była na tak samym wysokim poziomie. Nim sędzia odgwizdał koniec pierwszej części meczu zobaczyliśmy dużo ładnej sportowej walki, lecz skromne prowadzenie gospodarzy pozostało do przerwy. Druga odsłona meczu rozpoczęła się od zmasowanej gry ofensywnej obu zespołów. Początkowo Shot Dj trafił w słupek, a chwilę później BRD w poprzeczkę. Osiem minut przed końcem spotkania Jan Jabłoński podwyższył prowadzenie gospodarzy, lecz mecz trwał w najlepsze i goście przyparci do muru wciąż wierzyli w odwrócenie losów spotkania. Sygnał do tego dał Marek Sanecki, który wykorzystał strzał z „wapna”, odrabiając część strat. Niestety dla BRD gospodarze w tej samej minucie powrócili na dwubramkowe prowadzenie, aby po niespełna trzech minutach ustalić wynik spotkania na 4:1. Dzięki wygranej Shot Dj traci do „pudła” tylko trzy oczka, pozostając na szóstej pozycji. BRD Young Warriors zaliczyło trzecie potknięcie z rzędu i ma już cztery punkty do odrobienia, aby opuścić strefę spadkową.

W niedzielne popołudnie ekipa Na2Nóżkę podejmowała znajdujący się w strefie spadkowej Hiszpański Galeon. Gospodarze plasują się na drugim miejscu i do lidera tracą już tylko 3 punkty, goście mają swoje problemy i z 7 punktami zajmują ostatnie miejsce. W pojedynku wicelidera z drużyną znajdującą się w strefie spadkowej faworyt mógł być tylko jeden. Spotkanie rozpoczęło się zgodnie z oczekiwaniami od ataków gospodarzy. Licznie zgromadzona na to spotkanie ekipa N2N prezentowała się świetnie, atakując i nie pozwalając rozwinąć skrzydeł oponentom. Gospodarze szybko udokumentowali swoją przewagę strzelając bramki. Znakomicie rozgrywali ataki, a Hiszpański Galeon miał niezmiernie ciężko przejąć inicjatywę na boisku. Szczególnie aktywni byli Wiktor Sląz oraz Mateusz Rusłanowski. Przy wyniku 3:0 przegrywającym udało się strzelić bramkę po indywidualnej akcji Mishy Lishtwana i na przerwę schodziliśmy przy wyniku 3-1. Po zmianie stron goście próbowali jeszcze nawiązać walkę, ale przy dobrze dysponowanym rywalu nie mieli za wiele możliwości do rozwinięcia skrzydeł. Ekipa N2N wiedząc, że ma mecz pod kontrolą spuściła trochę z tonu i przy wyniku 5-1 zatrzymała swoją strzelecką ofensywę. Wykorzystali to rywale, którzy co prawda strzelili dwie bramki, jednak na więcej zabrakło już czasu i to gospodarze zasłużenie wygrywają 5:3. Dzięki tej wygranej zgarniają 3 punkty, a dzięki korzystnym innym wynikom, udało im się awansować na pozycję lidera 8.ligi.

Mecz pomiędzy Mareckimi Wygami a Legionem to pojedynek drużyn, które swoje pierwsze tegoroczne spotkania zakończyły zwycięsko. Jednak ich sytuacja w tabeli jest zgoła odmienna – gospodarze celują w tym sezonie w miejsce gwarantujące awans o ligę wyżej, natomiast ich rywale znajdują się w strefie spadkowej. Spotkanie lepiej zaczęło się dla niżej notowanego zespołu, który w 7 minucie wyszedł na prowadzenie. W trakcie kolejnych fragmentów drużyny stworzyły sobie sporo dobrych sytuacji bramkowych, lecz tego dnia dobrze dysponowani byli golkiperzy obydwu drużyn. Zmiana wyniku nastąpiła dopiero pod koniec pierwszej połowy, kiedy swoje prowadzenie powiększyli goście. Potem obydwie drużyny jeszcze po razie pokonały obydwu golkiperów i na przerwę drużyny schodziły z wynikiem 3:1 dla drużyny z Ukrainy. Druga połowa rozpoczęła się od ataków przybyszów z Marek, ale na kolejne trafienie musieliśmy czekać aż do 36 minuty, kiedy częściowo straty odrobili gospodarze i na kwadrans przed zakończeniem spotkania mieli już tylko jedną bramkę straty. W ostatnich fragmentach meczu dopięli jednak swego i w końcu doprowadzili do wyrównania, ustalając wynik końcowy na 3:3. Po bardzo ciekawym i wyrównanym spotkaniu padł remis 3:3 i oba zespoły dopisały sobie do dorobku po jednym punkcie.

W niedzielny wieczór na Arenie AWFu przystąpiły do rywalizacji ekipy Polska Górom i Warsaw Gunners. Obie drużyny miały po 15 punktów i grając ostatni mecz w tej lidze miały świadomość, że wygrana może spowodować, iż wskoczą na trzecie miejsce w tabeli. Wszystko to w związku z remisem Mareckich Wyg, które straciły punkty z Legionem. Od początku dobrze się oglądało to spotkanie. Jedni i drudzy niezwykle aktywnie przystąpili do spotkania, chcąc szybko zdobyć bramkę. Strzelanie rozpoczęli gospodarze a konkretnie Aleksander Kuśnierz. Goście jednak potrafili szybko odpowiedzieć i mecz rozpoczął się na nowo. Z biegiem czasu nic na tablicy wynikowej się nie zmieniało, aż do momentu gdy przebudził się instynkt strzelecki Kacpra Kowalskiego. Gunnersi nie pozostali dłużni i także strzelili bramkę, która dała remis w połowie rywalizacji. Po zmianie stron sprawa punktów pozostawała otwarta. Stawka meczu potęgowała coraz większe emocje, które przełożyły się na jeszcze ostrzejszą grę. Po jednej z akcji zawodnikom trochę puściły nerwy, ale arbiter w porę zaprowadził spokój na boisku. Polska Górom starała się atakować, lecz kontry rywali były zabójcze. Goście wyszli na prowadzenie i skrzętnie punktowali błędy w defensywie oponentów. Mądra gra Gunnersów, którzy utrzymywali się przy piłce i grali często z wykorzystaniem bramkarza dała im cenne trzy punkty i trzecią pozycję w tabeli.

9 Liga

W niedzielny poranek o godzinie 8:00 na sektorze B zagrały ze sobą drużyny Force Fusion FC oraz Nagel. Ekipa gości zajmuje jedno ze środkowych lokat w tabeli, a drużyna gospodarzy obecnie jest w strefie spadkowej na przedostatnim miejscu. Faworytem był więc Nagel, jednak wiemy że piłka nożna lubi bardzo zaskakiwać. Tuż po gwizdku rozpoczynającym spotkanie napastnik z numerem 7 zespołu w niebieskich barwach Maksimo Stesiuk pokonuje bramkarza rywali Volodymyra Antoshka strzałem z ostrego kąta w długi róg. Mimo wielu dobrych prób, ekipa grająca w pomarańczowych znacznikach nie mogła pokonać bramkarza przeciwników. W końcu po indywidualnej akcji Ruslan Yakubiv daje bramkę wyrównującą Force Fusion. Parę minut później ponownie zdobywa gola. co pozwala ekipie gości zejść z jednobramowym prowadzeniem na przerwę. Po krótkim odpoczynku obie strony wychodzą bardzo zmotywowane na boisko. Po bramce na 3:1 wydaje się, iż mecz zaczyna się rozstrzygać, ale to dopiero początek. W ciągu kilku minut Maksimo Stesiuk zdobywa dwie bramki dając nadzieję Nagel nawet na wygranie tego spotkania. Zdecydowanie to był jego mecz.  Tyle że w drużynie przeciwnej był Ruslan Yakubiv, który w ostatnich minutach kompletuje hat-tricka, i tym samym prowadzi swój zespół do cennego zwycięstwa w stosunku 4:3!

Zajmująca drugie miejsce  w tabeli Rodzina Soprano podejmowała mającą nadzieję na walkę o medale Varsovię. Goście nie mogli skorzystać z jednego z liderów swojej ekipy Karola Mroczkowskiego, który oglądał kolegów zza linii końcowej boiska. O tym ile znaczy Karol dla swojego zespołu nie musimy nikogo przekonywać, dlatego już na starcie gospodarze mieli pewną przewagę a dysponując w składzie na tę rundę świeżą krew, liczyli na komplet punktów. Wszystko zaczęło się zgodnie z planem i faworyci wyszli na prowadzenie. Varsovia starała się grać nisko i szczelnie w obronie, czym chciała niwelować atuty rywali. Ci mając na skrzydłach szybkich graczy starali się rozciągać defensywę przeciwników, licząc że z każdą upływającą minutą rywale będą mieli coraz mniej sił. Varsovia przeczekała napór i nieoczekiwanie wyrównała. Bartosz Krajewski huknął z dystansu i bramkarz Rodziny Soprano kompletnie zaskoczony musiał wyjmować piłkę z siatki. Do przerwy wynik remisowy utrzymał się, więc goście mogli być  w miarę zadowoleni z rozwoju wydarzeń na boisku. Po zmianie stron gospodarze ruszyli do ataku a szczególnie aktywny był Girm Ramos, który swoimi akcjami siał sporo zamieszania pod bramką Varsovii. Gospodarze w końcu dopięli swego i po bramkach Ramosa wyszli na prowadzenie. Ekipa gości mimo ambicji i walki do samego końca nie zdołała zdobyć punktów. Mecz zakończył się wynikiem 5:2 i jedyne pocieszenie dla ekipy Karola Mroczkowskiego to ładna bramka Bartosza Krajewskiego z rzutu wolnego w drugiej połowie.

Bardzo dobrze rozpoczęły granie w tym roku zespoły Hetmana FC oraz Mistrzów Chaosu, wygrywając swoje mecze. Jednak obydwie drużyny mają inne cele na ten sezon – gospodarze celują w miejsce na podium, goście starają się wyjść ze strefy spadkowej. Niespodziewanie lepiej spotkanie rozpoczęli ci drudzy, którzy po dwóch ciosach w pierwszych minutach meczu wyszli na dwubramkowe prowadzenie. Po stracie goli do roboty wzięli się faworyci, którzy bardzo szybko doprowadzili do wyrównania. Ostatnie fragmenty pierwszej części meczu to bardzo duża dominacja zespołu Hetmana, który aż trzykrotnie pokonał golkipera gości, doprowadzając do wyniku 5:2. Drugą połowę ponownie lepiej rozpoczęli Mistrzowie Chaosu, dzięki czemu udało im się delikatnie zmniejszyć straty. Kluczowe dla losów spotkania były kolejne minuty, kiedy to strzelając trzy bramki zawodnicy Hetmana odskoczyli na bezpieczną przewagę. W końcowych fragmentach meczu rywalom udało się strzelić jeszcze jedną bramkę, jednak w tym meczu to było wszystko na co było ich stać i mecz zakończył się zwycięstwem faworytów 8:4. Na uwagę zasługuje świetna forma strzelecka Oskara Kalickiego, który zdobył aż sześć bramek. Zespół Mistrzów Chaosu długimi fragmentami grał jak równy z równym, ale zanotował dwa słabsze momenty, co skrzętnie wykorzystali rywale i trzeba się było obejść smakiem.

Minionej niedzieli ADP Wolska Ferajna rozegrała spotkanie przeciwko drużynie FC Łazarski. Jesienią Łazarski wygrał z zawodnikami z Woli 4-1, ale miał wtedy wzmocnienia prosto z Hiszpanii. Byliśmy niezmiernie ciekawi czy znalezione przez nich antidotum również zda egzamin na wiosnę. Gospodarze przyłożyli się do odrobienia pracy domowej i na rewanż przygotowali się perfekcyjnie. Już od początku spotkania widać było ich przewagę i goście momentami nie mieli nic do powiedzenia. Świetnie tego dnia współpracował duet Oskar Nieskórski i Mateusz Nejman, który łącznie brał udział przy aż 16 bramkach zdobytych na rzecz swojej ekipy! Dominacja Kamila Jagiełło i spółki była niepodważalna, a wygrana była tylko kwestią czasu. Obserwując ten mecz można było zadawać sobie jedynie pytanie, jak wysoki będzie wynik końcowy. Ostatecznie mecz zakończył się rezultatem 18:3 dla drużyny ADP! Dobra forma gospodarzy umocniła ich w czołówce ligi, gdzie ambitnie walczą o awans do wyższej klasy rozgrywkowej. Z kolei FC Łazarski nie był w stanie stawić realnego oporu w tym meczu i kolejna porażka sprawiła, że nadal pozostaje w trudnej sytuacji, zamykając tabelę 9.ligi. Z taką grą będzie mu jednak ciężko, by uciec z ostatniej lokaty.

Czy Elitarni mogli zagrozić GLK? To pytanie wydawało się na czasie przed 10. kolejką spotkań 9.ligi. Co prawda ci drudzy są wyraźnym liderem tabeli, ale Elitarni na pewno mieli potencjał, by troszkę uprzykrzyć życie murowanemu faworytowi. A przynajmniej tak się wydawało, lecz nasze nadzieje – podobnie jak zawodników tej ekipy – okazały się płonne. Dość powiedzieć, że ten mecz ledwo się zaczął, a tak naprawdę już się skończył. Pierwsza akcja – 1:0. Druga akcja – 2:0. Za chwilę trzecia sytuacja dla GLK i były już trzy bramki różnicy. Zespół braci Głębockich wyglądał na kompletnie nieprzygotowany do rywalizacji, zostawiając przeciwnikom zdecydowanie za dużo miejsca, z czego ci skrzętnie korzystali. Dopiero po tych trzech golach gra zespołu z Gocławia trochę się zazębiła. Defensywa była bardziej szczelna, coś ruszyło się w ataku i udało się zdobyć bramkę otwierającą dorobek. Były też inne okazje, natomiast okazało się, że był to jedynie przebłysk dobrej gry tego zespołu. Za chwilę wszystko wróciło do normy, podopieczni Mateusza Rozkresa dorzucili do swojego dorobku jeszcze dwa gole w pierwszej części spotkania i prowadzili 5:1. Było jasne, że krzywda im się nie stanie. Tej opinii nie zmienił gol Grzegorza Bednorza na starcie drugiej połowy. Nie dość, że nie poszły za nim kolejne, to zaczęło brakować konsekwencji w obronie. To spotkało się z drakońską karą wymierzoną przez liderów rozgrywek. Zespół GLK zamierzał wykorzystać każdą nadarzającą się okazję, byle tylko podreperować swój dorobek bramkowy. I chociaż nie udało się zamienić na gole wszystkich sytuacji, to końcowy wynik 12:2 i tak był okazały. Niestety było to spotkanie bez większej historii. Faworyci mieli wszystko pod kontrolą i dla swoich niedzielnych oponentów byli za szybcy i za sprytni. Elitarni starali się, natomiast przy tak dużym dysonansie w potencjale, nie da się wszystkiego nadrobić chęciami. Zwłaszcza że tych pod sam koniec również zaczęło brakować.

10 Liga

W dziesiątej kolejce zespół Fan Mogielnica podejmował ekipę WKS Bęgal. Bez większego zaskoczenia to drużyna plasująca się na 7 miejscu w tabeli była stroną dominującą. Gracze w niebieskich strojach skrupulatnie dążyli do objęcia prowadzenia w tym meczu, co finalnie udało im się osiągnąć w 10 minucie. Daleki wrzut z autu w wykonaniu Patryka Opęchowskiego, piłka minęła całe pole karne i trafiła do niepilnowanego Ernesta Iwana, który bezbłędnie wykorzystał podanie od kolegi z drużyny. Chwilę później po raz kolejny to goście doszli do głosu. Szybka klepka graczy Bęgali, płaskie dośrodkowanie z prawej strony w wykonaniu Przemysława Chojnackiego w miejsce, w którym stał Franciszek Sulkiewicz, a ten dopełnił formalności. Mamy 0:2. Ostatni cios w pierwszej połowie wymierzył drużynie oponentów Kuba Szabłowski, który umieścił piłkę pomiędzy nogami bramkarza, przez co jego drużyna schodziła na przerwę mając 3 bramki zapasu. W drugiej części meczu Fan Mogielnica zmniejszyła straty za sprawą trafienia Dawida Wiśnika, który wykorzystał bierność rywali w obronie i dał swojej drużynie pierwszego gola w tym spotkaniu. Zachwyt graczy w białych koszulkach trwał dokładnie 8 minut, bowiem na 1:4 trafił Przemysław Chojnacki po podaniu od Patryka Opęchowskiego. Gracze Bęgali nie myśleli, aby się zatrzymywać. Stale konstruowali ataki, które zaowocowały następnym trafieniem, ponownie za sprawą Ernesta Iwana. Po raz kolejny niefrasobliwość w obronie Mogielnicy dała się we znaki. Na listę strzelców wpisał się Maksymilian Korczak, co oznaczało pięciobramkową zaliczkę dla zespołu w niebieskich strojach. Pod koniec meczu zespół gospodarzy odpowiedział szybko dwoma bramkami, lecz było to za mało, aby odmienić losy meczu.

Minionej niedzieli na Arenie AWF oglądaliśmy spotkanie Bejernu z Oldboys Derby II, który zapowiadał się niezwykle ciekawie. Bejern tydzień wcześniej po raz pierwszy zaznał goryczy porażki w obecnym sezonie i jak najszybciej chciał udowodnić reszcie stawki, że był to wyłącznie wypadek przy pracy. Nie miał łatwego zadania, bo tym razem czekała go rywalizacja z rozpędzonym zespołem Oldboysów, który w swoim ostatnim spotkaniu wysoko rozbił FFK Oldboys II. Pierwsze minuty spotkania to głównie walka w środku pola i brak widocznej przewagi żadnej ze stron. W 15 minucie Patryk Czerniejewski popisał się dobrym przeglądem pola i podał piłkę do niepilnowanego w polu karnym Macieja Starnawskiego, który otworzył wynik spotkania. Radość Bejernu nie trwała długo, ponieważ minutę później Olboysi doprowadzili do wyrównania. Co prawda „na raty” uderzał Kamil Koćwin, ale ostatecznie nie dał szans dobrze interweniującemu przy pierwszym strzale Dominikowi Trzaskowskiemu. Wynikiem 1:1 zakończyła się pierwsza połowa i wiadomo było, że druga odsłona przyniesie nam wiele emocji. Po zmianie stron mogliśmy zaobserwować kopię sytuacji z pierwszej części gry, ponieważ w 27 minucie Bejern strzelił bramkę na 2:1, a goście po minucie odpowiedzieli trafieniem dającym remis. W 33 minucie mocnym strzałem z woleja po długim słupku popisał się Wojciech Kamiński i ponownie wyprowadził Bejern na prowadzenie, którego zawodnicy tej ekipy nie oddali już do samego końca. Gracze z osiedla Derby na pewno czują niedosyt po strzelonej bramce kontaktowej na 4:3, ale ostatecznie to Bejern triumfował w tym starciu. Gospodarze po wygranej wciąż wiodą prym w 10 lidze, mając 5 punktów zapasu w stosunku do drugiego miejsca. Goście natomiast zajmują miejsce tuż nad strefą spadkową i nadal mają za plecami widmo czerwonej strefy.

Chcąca pozostać w ścisłej czołówce tabeli 10.ligi drużyna pod przywództwem Adriana Pagasa musiała wygrać z Dynamo Wołomin, które jest w zgoła odmiennej sytuacji. Mecz ten od pierwszych minut był rozgrywany przez oba zespoły ofensywnym stylem i bramkarze wraz z obrońcami, regularnie musieli wykazywać się na powierzonych im pozycjach. Pierwszy gol padł w 7 minucie spotkania i został dopisany na konto gospodarzy. Sportowo poirytowani zawodnicy z Wołomina próbowali z jeszcze większą zaciekłością odrobić stratę, lecz dobrze tego dnia był dysponowany bramkarz Konrad Sochacki. Co nie udawało się jednym, udało się gospodarzom. Bartosz Krajewski wykorzystał podanie od kapitana dając już dwubramkowe prowadzenie, a po upływie niespełna 120 sekund tym razem Adrian Pagas pokonał golkipera Dynama. Wiarę w odwrócenie losów przez Dynamo starał się przywrócić duet Marcin Kubik - Maciej Dorsz, który zatroszczył się o pierwszego gola dla tej drużyny. Więcej bramek w tej części spotkania nie obejrzeliśmy, mimo, że każda z drużyn miała jeszcze okazję na zmianę wyniku. Druga połowa nie różniła się bardzo od pierwszej. Zespoły naprzemiennie częstowały się kontratakami, które skutecznie zatrzymywali bramkarze. Dopiero na 7 minut przed końcowym gwizdkiem gospodarze podwyższyli prowadzenie i idąc za ciosem trzy minuty później mieli 5 goli przewagi. Honorowe trafienie dla gości - tak samo jak w pierwszej odsłonie - zdobył Marcin Kubik, który przewidział podanie bramkarza i przeciął je, aby następnie umieścić piłkę w siatce. Wygrana ekipy Na Wariackich Papierach sprawiła, że dzięki pozostałym wynikom awansowali na najniższy stopień podium. Dynamo Wołomin bez jednej ze swoich gwiazd Adama Domidowicza musi popracować nad efektywnością w ofensywie, bo w przeciwnym wypadku trudno będzie opuścić strefę spadkową.

Absolutna deklasacja wyżej notowanych gospodarzy! Tymi słowami należy podsumować pojedynek pomiędzy Heavyweight Heroes, a Kresowią Warszawa. Gospodarze tydzień temu pokazali nam swój ogromny potencjał w meczu z Dynamem Wołomin. Jednakże tym razem stanowili tylko cień kolektywu z zaległej kolejki. Goście natomiast wznieśli się na piłkarskie wyżyny, stając na wysokości zadania. Pierwsza połowa już od samego początku wskazywała na to, kto będzie rządził i dzielił na boisku. Reprezentanci ekipy ze wschodu byli wyraźnie szybsi od swoich rywali, co w zestawieniu z zabójczą skutecznością przyniosło wysokie prowadzenie 4:0. W drugiej odsłonie tego spotkania gra wyglądała podobnie. Kolejne akcje Kresowii i próby podjęcia równej walki w wykonaniu Heavyweight Heroes utwierdzały sympatyków obydwu drużyn w przekonaniu, kto jest lepszy. Finalny wynik to 1:9, dzięki któremu ekipa w czarnych strojach mogła cieszyć się z trzech punktów i nadgonienia dystansu pomiędzy resztą stawki. Przegrani muszą się z kolei wziąć w garść, bo ekipie z takim potencjałem podobne porażki nie przystoją.

Wicelider tabeli, FC Po Nalewce, mierzył się z ekipą FC Patetikos. Zespół gospodarzy rozpoczął mecz w wymarzony dla siebie sposób. Ruslan Yakubiv po zagraniu od Łukasza Gaby otworzył wynik tego spotkania. Mamy 1:0. Długo jednak gracze FC Po Nalewce nie cieszyli się z prowadzenia. Bogdan Gołdyn cudownym uderzeniem dał swojej drużynie remis. W pierwszej połowie to gracze gości byli bardziej aktywni, co zaowocowało wyjściem na prowadzenie. Na listę strzelców wpisał się Paweł Stachura po dograniu od Bogdana Gołdynia, który do gola w tym meczu dołożył również asystę. Do przerwy to piłkarze Patetikos mieli jednobramkową zaliczkę. Druga połowa szybko jednak zweryfikowała, kto w tym meczu zgarnie 3 oczka. Do wyrównania doprowadził Michał Kurowski. Gracze w żółto-czerwonych koszulkach szybko wyszli na prowadzenie. Płaskie dośrodkowanie w pole karne, gdzie stał Łukasz Wileński, którego piłka trafiła w tak niefortunny sposób, że zaliczył gola samobójczego, co sprawiło, że Patetikos byli zmuszeni do odrabiania strat. Gospodarze wciąż się nie zatrzymywali i cierpliwie budowali swoje ataki, co sprawiło, że mieli już 2 bramki przewagi. Na 4:2 trafił ponownie Ruslan Yakubiv, dla którego był to dublet w tym spotkaniu. Ostatecznie wynik ustanowił Łukasz Gaba strzelając na 5:2, tym samym wbijając "gwóźdź do trumny" graczom Patetikos.

11 Liga

Mecz o sześć punktów -  tak śmiało możemy określić pojedynek pomiędzy zespołami Borowików i Joga Bonito. Obydwie drużyny znajdują się w okolicach strefy spadkowej i dla każdej z nich zdobyte punkty mogą mieć kolosalne znaczenie w kontekście walki o utrzymanie. Spotkanie rozpoczęło się od ataków z obydwu stron i pierwsi na listę strzelców wpisali się goście. Riposta gospodarzy była niemal natychmiastowa, bo najpierw zdołali wyrównać a następnie w ciągu kilku minut odskoczyć na trzybramkowe prowadzenie. Trzy minuty później drugą bramkę zdobyli goście i zespoły na przerwę schodziły z wynikiem 4:2 dla Borowików. Ten dość skromna różnica nie miała jednak prawa się utrzymać, ze względu na brak zmian w obozie przegrywających. Wykorzystywali to rywale, którzy od pierwszych chwil w drugiej części przejęli inicjatywę i stwarzali sobie dużo okazji. Golkiper Jogi dwoił się i troił, ale nie był w stanie zatrzymać huraganowych ataków oponentów. Zespół Borowików z biegiem czasu stopniowo powiększał przewagę a dodatkowo bardzo szczelnie bronił swojej bramki. Nic więc dziwnego, że łącznie wygrał aż 10:2. Warto odnotować fakt, że w zespole gospodarzy więcej osób zdobyło bramki, niż w zespole gości było zawodników na placu. Bardzo mądra i skuteczna gra dała im cenne trzy punkty, które pozwoliły uciec od strefy spadkowej. Drużyna Joga Bonito tylko na początku spotkania była w stanie przeciwstawić się rywalom, ale kłopoty kadrowe sprawiły, że nic więcej nie dało się tutaj zrobić.

Na 11 poziomie rozgrywkowym zmierzyły się ze sobą drużyny Red Rebels oraz FC Wombaty. Spotkanie odbyło się o godzinie 9:00 na sektorze B. Zespół gospodarzy walczy o ,,pudło”, mimo że zajmuje 6 miejsce w tabeli, ale ścisk jest tutaj niesamowity. Ekipa gości jest obecnie na ostatnim miejscu w tabeli z dorobkiem 3 punktów. Zdecydowanie w szerszym zestawieniu pojawiła się na ten mecz drużyna Wombatów, tyle że piłkarsko lepiej prezentowała się drużyna w czerwonych koszulkach. Pomimo mało widocznej przewagi w pierwszej połowie Red Rebels wygrali tę część 3:1. Warto jednak odnotować bramkową akcję Wombatów, którą przeprowadził Jan Śmigielski podając piłkę do Macieja Stąporka. Drugą połowę można nazwać ,,przebudzenie Wombatów”. Ten zespół w końcu się zmobilizował i zaczął grać znacznie lepiej. Chwilę po powrocie na boisko zdobył bramkę na 3:2. Potem przyszedł jednak gorszy moment, ale wciąż widać było ducha walki i wielką poprawę w stosunku do premierowych 25 minut. Ostatecznie mecz kończy się wynikiem 7:4. Gospodarze zasłużenie wygrali mecz, choć posiadali jedynie jedną zmianę. Z przodu szczególnie widoczny był duet imienników Azamata Bazarova oraz Azamata Charyyeva, którzy mieli udział przy każdej możliwej sytuacji bramkowej swojej drużyny.

To miał być wielki rewanż za pierwszy mecz tych drużyn, w którym Złączeni zdeklasowali rywala wygrywając z nim aż 16:0. Od tamtej pory gospodarze zaczęli radzić sobie o wiele lepiej, a tak fatalny początek okazał się zwykłym falstartem. Rundę wiosenną zaczęli jednak od porażki z FC Melange i kolejna strata punktów mogła ich znacznie oddalić od podium. Jak się okazało, Złączeni chyba po prostu mają patent na tę ekipę. Goście objęli prowadzenie w 7 minucie po świetnej zespołowej akcji, gdzie podaniami z pierwszej piłki skutecznie zgubili obronę. Na drugiego gola musieliśmy czekać kolejne 10 minut – tym razem zespół z Grodziska wyprowadził niezwykle zabójczą kontrę. Choć do przerwy utrzymał się wynik 0:2, to goście właściwie mieli ten mecz pod całkowitą kontrolą. Niekoniecznie chcieli pressować rywala, za to cofnęli się i wyczekiwali na kolejne błędy przeciwnika. I tak wyglądała druga połowa – szybkie podwyższenie na 0:3 Piotra Gipsiaka utwierdziło nas w przekonaniu, że Złączeni w tym meczu punktów nie stracą. Swoją drogą supersnajper nominalnych gości na dobre obudził się właśnie w drugich 25 minutach, zdobywając wszystkie cztery bramki swojego teamu w tej części meczu. Wynik 0:6 w pełni odzwierciedla boiskowe wydarzenia, bo gospodarze niespecjalnie zmusili bramkarza Złączonych do jakiegoś wielkiego wysiłku i zwyczajnie brakowało w ich poczynaniach pomysłu na sforsowanie szeregów obronnych rywala.

Zdecydowanie najciekawszym starciem w 11 lidze był mecz pomiędzy FC Torpedo oraz FC Melange, gdyż obie drużyny nadal liczą się w walce o mistrzostwo tego poziomu rozgrywkowego, a to starcie mogło zdecydować o rotacji w tabeli na samym szczycie. Zgodnie z przewidywaniami gospodarze bardzo szybko narzucili wysokie tempo gry, co w przypadku weteranów z Melanżu stanowi niemały problem. Szybka i składna gra przyniosła efekt już w pierwszych minutach, gdy po podaniu Vladyslava Serheieva piłkę do bramki sprytnym strzałem posłał Maksym Marchenko. Odpowiedź gości nastąpiła po dość niefortunnym błędzie bramkarza, który złapał piłkę poza polem karnym, co zaowocowało rzutem wolnym, a ten został zamieniony na gola autorstwa Łukasza Słowika, po sprytnym rozegraniu przez Łukasza Krysiaka. Jeszcze przed przerwą Melanżownikom udało się wyjść na prowadzenie 1:2, gdy po podaniu od swojego bramkarza piłkę sprytnie końcówką stopy przelobował nad bramkarzem rywali Łukasz Słowik. Po zmianie stron zdecydowanie częściej przy futbolówce byli gracze Torpedo, i to oni stworzyli sobie więcej sytuacji bramkowych, jednak doskonały jak zwykle w bramce był Bartosz Jakubiel. Tym razem jednak śmiało można powiedzieć, że Bartek w pojedynkę utrzymywał na prowadzeniu swoich kolegów z drużyny, gdyż niektóre z jego interwencji były wręcz niesamowite. Ekipie Łukasza Słowika udało się wejść na w miarę bezpieczne prowadzenie 1:3, gdy dość zaskakującym strzałem z dystansu podpisał się Grzegorz Mac. Torpedo nadal podkręcało tempo, a Melanż je obniżał, co bardzo skutecznie pozwoliło im utrzymać prowadzenie do ostatniej minuty starcia. W ostatniej akcji świetnym strzałem popisał się Kyrylo Kud, a jego bramka ustaliła wynik meczu na 2:3. Dzięki temu zwycięstwu FC Melange wskoczył na drugą pozycję w tabeli, spychając swoich niedzielnych rywali na najniższy stopień podium.

W spotkaniu dziesiątej kolejki na obiekcie warszawskiego AWF-u mierzyły się ze sobą ekipy KS Centrum oraz Broke Boys. Rywalizujące ze sobą drużyny mają na tę rundę odmienne cele. KS Centrum walczy o wejście do strefy medalowej, Broke Boys marzy o jak najszybszym opuszczeniu miejsca zagrożonego spadkiem. Gospodarze w swoim poprzednim meczu ponieśli wysoką porażkę, natomiast goście przekonująco wygrali 11-1 z zamykającymi stawkę 11 ligi FC Wombatami. Zapowiadało się niezłe widowisko i takie również zaprezentowali nam zawodnicy obu zespołów. Świetny początek spotkania zaliczyli gracze Broke Boys i ich najjaśniejsza postać w tym spotkaniu Nazar Yavoriv, który już po zaledwie czterech minutach od pierwszego gwizdka cieszył się z dwóch trafień. Ten wynik utrzymywał się do 22 minuty. Wtedy to Hubert Marczyk posłał piłkę z własnego pola karnego, która przewędrowała nad całym boiskiem i zatrzepotała w siatce nominalnych gości. W kolejnych minutach oglądaliśmy zawrotną wymianę ciosów, wynik ciągle balansował na granicy remisu, ale ostatecznie KS Centrum schodziło na przerwę z przewagą jednej bramki, a wynik brzmiał 5:4. W drugiej części gry wciąż spotkanie toczyło się w szybkim tempie. Gospodarzom udało się podwyższyć wynik na 6:4 a kluczowym momentem tego widowiska mógł być rzut karny na korzyść KS Centrum, który pewnie wykorzystał Jakub Bembas i jego zespół odskoczył rywalom na różnicę trzech bramek. Broke Boys próbowali jeszcze powalczyć o punkty, lecz ich pogoń za rywalem zakończyła się fiaskiem. Finalnie KS Centrum wygrało 9:8 ale przez cały mecz czuli oddech rywali na karku. Po 10 kolejce młodzież z Centrum traci tylko 2 punkty do podium. Natomiast Broke Boys stoją przed trudnym wyzwaniem, do bezpiecznego miejsca gwarantującego utrzymanie brakuje im aż 10 oczek.

12 Liga

Podczas pierwszego meczu rundy rewanżowej zmierzyły się ze sobą ekipy Shitable oraz Sportano Football Club. Gospodarze niedzielnego starcia znajdowali się przed tym meczem w środku tabeli, z niewielką stratą do czołówki. Goście natomiast z taką samą liczbą punktów co Weiti, okupowali ex aequo trzecie miejsce. Mogliśmy się więc spodziewać zaciętej rywalizacji. I nie pomyliliśmy się, ponieważ strzelanie rozpoczęło się bardzo szybko. Wynik otworzyli zawodnicy w niebieskich strojach za sprawą trafienia Filipa Motyczyńskiego, którego na dogodnej pozycji wypatrzył Patryk Kamola. To wydarzenie otworzyło nam worek z bramkami, czego efektem było stopniowo powiększane prowadzenie. Przy wyniku 0:4 co prawda gospodarze zdobyli swojego pierwszego gola, jednak w momencie, kiedy nabierali wiatru w żagle, arbiter główny tego spotkania, Piotr Krajczyński zagwizdał na przerwę. Po zmianie stron do głosu doszli ponownie reprezentanci Sportano Football Club, jednakże radość nie trwała zbyt długo. Rozjuszeni gracze Shitable wzięli się za odrabianie strat, a ich gra przypominała tę z końcówki pierwszej części. Udało im się bowiem zbliżyć się do rywala na zaledwie dwie bramki. Niestety to było wszystko, na co było ich stać. Być może gdyby spotkanie potrwałoby jeszcze kwadrans, wszystko byłoby możliwe. Próżno jednak gdybać. Finalnie mecz zakończył się wynikiem 3:5.

Rywalizacja NieDzielnych z Bagstarem była pojedynkiem zespołów ze strefy spadkowej. Obie ekipy choć przegrały swoje pierwsze mecze tej wiosny, pozostawiły po sobie całkiem niezłe wrażenie, dlatego trudno było tu wskazać jednoznacznego faworyta. Szczególnie, że zwycięstwo było niezwykle ważne, bo nie dość, że zwiększało szansę na utrzymanie, to jeszcze dawało nadzieję na walkę o środek tabeli. Wydaje się, że kluczowy dla losów tego pojedynku był sam początek, bo nie minęło jeszcze pięć minut, a NieDzielni prowadzili już 2:0. Najpierw wynik otworzył Marcin Aksamitowski, a chwilę później podwyższył Michał Karaś. Goście nie mieli wyboru, musieli się otworzyć, ale nie za bardzo mieli pomysł na konstruowanie akcji. Z dystansu próbował uderzać Filip Pacholczak, ale brakowało mu precyzji. Gospodarze natomiast po tak świetnym początku stracili nieco animuszu, ale w 14 minucie znów trafili do siatki rywala. Tym razem podanie z rzutu rożnego Michała Drosio wykorzystał Michał Karaś. 3:0 - takim wynikiem zakończyła się pierwsza część tego spotkania. W drugiej części Wszedło zaczęło grać lepiej, mecz był wyrównany, ale teamowi Rafała Jagóry brakowało skuteczności. Obili słupek i poprzeczkę, a reszta strzałów, które leciały w światło bramki dobrze bronił golkiper NieDzielnych. Nie pomogła nawet gra w przewadze po żółtej kartce dla zawodnika oponentów. Można było odnieść wrażenie, że tej niedzieli, nawet gdyby Wszedło grało drugi taki mecz, to nie daliby rady strzelić bramki. Zwyczajnie nie był to dzień dla graczy Bagstara, NieDzielni natomiast dowieźli korzystny rezultat, choć sami również mieli parę sytuacji do podwyższenia. Komplet punktów pada więc łupem teamu Jana Wójcika, który jest coraz bliżej wydostania się ze strefy spadkowej.

Godzina 12:00 w taki dzień, jak ostatnia niedziela, to na pewno nie jest idealna pora do gry w piłkę. Ale taka właśnie przypadła na rywalizację z 12.ligi między Lisami bez Polisy a FC Warsaw Wilanów. Wystarczył szybki rzut oka na tabelę, by wskazać zdecydowanego faworyta w tej parze, jakkolwiek warto zauważyć, że chociaż te ekipy dzieli kilka miejsc w ligowej hierarchii, to Lisy były w stanie jako jedna z dwóch drużyn, zabrać punkty drużynie z Wilanowa w tamtej rundzie. W związku z tym chłopaki mogli sobie pomyśleć, że skoro udało się wtedy, to dlaczego ma się nie udać teraz. Plan był ambitny, natomiast mecz długo był bardzo wyrównany. Co więcej – to Lisy za sprawą Kamila Jarosza objęły prowadzenie, którego jednak nie utrzymały do końca pierwszej połowy. Wynik 1:2 niczego jednak nie przekreślał, zwłaszcza że żadna ze stron nie miała przewagi i każdy scenariusz był równie prawdopodobny. W obozie Warsaw Wilanów widać było jednak więcej atutów ofensywnych, które wreszcie przełożyły się na konkrety. Po ładnej dwójkowej akcji między Karolem Kowalskim a Kubą Świtalskim do bramki trafił ten drugi i faworyci na chwilę zbudowali sobie dwubramkowy bufor. Rywale nie zamierzali odpuszczać. Trafienie Piotra Plewy, po kolejnej asyście Damiana Borkowskiego i było tylko 2:3. Ostatnie minuty to już nerwówka, bo tutaj nawet przypadkowa wrzutka w pole karne mogła spowodować, że wynik zmieni swoją postać. Wszystko rozstrzygnęło się w 48 minucie. Wówczas błąd popełnił Damian Borkowski, który stracił piłkę w newralgicznej strefie na rzecz Kuba Świtalskiego, a ten znalazł sposób na Krystiana Załuckiego i podstemplował sukces nominalnych gości. Te trzy punkty, nawet jeśli były raczej planowane przez zespół z Wilanowa, muszą dobrze smakować, bo rywal był trudny i to nie był spacerek. Lisy pokazały charakter i według nas jeszcze niejednej wyżej notowanej ekipie popsują humor w niedzielne popołudnie. Życzymy im tego jak najszybciej, zwłaszcza że ciągnie się za nimi passa czterech kolejnych porażek. Ale ponieważ w najbliższej kolejce zagrają z Niezamocnymi, to wydaje się, że koniec tej czarnej serii jest już blisko.

W 12 lidze o godzinie 15:00 na sektorze A zmierzyły się ze sobą ekipy Ajaks Warszawa i Weiti United. Drużyna gospodarzy zajmuje obecnie miejsce nad strefą spadkową z dorobkiem 10 punktów, ekipa gości jest 4 i zgromadziła przez rundę jesienną 15 oczek. Bardzo szybko zespół Kevina Long Trana traci pierwszą bramkę. Starając się odrobić straty i jednocześnie grając zbyt wysoko, tracą kolejną bramkę. Zespół przeciwny pokazuje swoją dobrą grę przez mądre ustawienie i skuteczne rozgrywanie piłki w defensywie ze spokojnym atakiem pozycyjnym. W końcu po dobrym podaniu kapitana zespołu z obrony, Ajaks zdobywa pierwszą bramkę w tym spotkaniu a strzelcem został Bartek Kopacz. Do przerwy wynik był sprawiedliwy, dobrze odzwierciedlający spotkanie, czyli 1:3 dla Weiti. Po wyjściu na drugą część spotkania drużyna niebieskich koszulek niestety zniknęła. Ekipa gospodarzy przejęła całą kontrolą nad boiskowymi wydarzeniami, mimo kilku znakomitych interwencji na bramce Huberta Soroki. Weiti nie wypuściło już zwycięstwa z rąk i wygrało aż 7:1.

Patrząc na ostatnie spotkanie tych ekip w rundzie jesiennej spodziewaliśmy się meczu do jednej bramki i pewnej wygranej znaczącą ilością goli w wykonaniu Essing Gorillaz. Po pierwszych trzech minutach spotkania, ku naszemu zaskoczeniu to Niezamocni otworzyli wynik za sprawą Dawida Antoniaka. Prowadzenie gospodarzy utrzymywało się do 10 minuty. Wtedy to duet Skwirtniański i Florczuk po bramce tego pierwszego doprowadził do wyrównania. Kilkanaście sekund później ponownie w roli głównej wystąpił ten sam duet i tym razem to Florczuk wyprowadził Goryli na prowadzenie. Gra do końca pierwszej połowy szła pod dyktando gości i do przerwy Niezamocni przegrywali już 2-5. Po zmianie stron jako pierwszy na listę strzelców ponownie wpisał się Olek Florczuk. Bramka zdobyta przez MVP 10 kolejki to prawdziwa ozdoba tego spotkania. Olek mocnym i precyzyjnym strzałem z okolic połowy boiska zmieścił piłkę tuż obok słupka pokonując bezradnego bramkarza. AFC Niezamocni nie złożyli broni i mimo wyraźniej przewagi Goryli starali się odmienić losy meczu. Wykorzystali rozluźnienie w szykach obronnych gospodarzy, spowodowane teoretycznie pewnym wynikiem i w drugiej połowie zdobyli pięć bramek. Pokazali wolę walki i okupując ostatnią pozycję w tabeli nawiązali rywalizację z liderem, mimo spisywania ich na straty, za co należy się im pełne uznanie. Ostatecznie przegrali dwiema bramkami, ale widać w nich ogromny zapał do walki. Drużyna Essing Gorillaz wygrywa i wciąż jest niepokonana w Lidze Fanów. Mimo to nadal mamy odczucie, że nie pokazali nam jeszcze pełnego potencjału i nie grają na 100% swoich możliwości. Ich regularna seria zwycięstw wskazuje na to, że aspirują do wyższych celów, chcą osiągnąć awans i sprawdzić się na wyższym poziomie rozgrywkowym.

13 Liga

Gentlemani i Pogromcy Poprzeczek mieli przed bezpośrednią rywalizacją taką samą liczbę punktów. Ten fakt sugerował, że zobaczymy w tej parze ciekawe widowisko, aczkolwiek na lekkiego faworyta wyrastali tutaj podopieczni Michała Danga, którzy końcówkę poprzedniej rundy, jak i początek tej mieli zdecydowanie lepszy aniżeli Pogromcy. Ale to rywale lepiej weszli w mecz – po ładnej asyście Mateusza Niewiadomego gola zdobył Aleksander Peszko, który chociaż głównie odpowiada za defensywę, to potrafi znaleźć się w polu karnym rywali. Mimo wszystko nie wyciągaliśmy z tego trafienia daleko idących wniosków. Zresztą – nawet na ławce rezerwowych Gentlemanów zdało się słyszeć, że oni zawsze kiepsko zaczynają, ale dużo lepiej kończą. I faktycznie jakość ich gry zaczęła rosnąć. Jeszcze w pierwszej połowie udało się wyjść na prowadzenie, a gola na 2:1 zdobył celnym uderzeniem z lewej nogi Michał Dang. Widać było, że gracze w czarnych koszulkach coraz lepiej czują się na boisku i gdy na starcie drugiej odsłony na 3:1 podwyższył Piotrek Loze, ten mecz powoli zaczął się rozstrzygać. Pogromcy mieli za mało argumentów z przodu. A nawet jak już coś wyklarowali, dobrze spisywał się Jakub Augustyniak. Stan posiadania Poprzeczek nie zwiększał się, natomiast rywale konsekwentnie powiększali dorobek i prowadzili już 5:1. Właśnie wtedy przytrafiła się prawdopodobnie jedyna wpadka golkiperowi Gentlemanów, który opuścił swój posterunek, oddał zbyt lekki strzał, piłka padła łupem Karoliny Figiel, a ta bez problemów umieściła ją w pustej bramce i ustaliła wynik spotkania na 5:2. Pogromcy znów przegrali i dużo bardziej podobali nam się tydzień wcześniej. Tutaj nie mieli wiele argumentów i zwycięstwo przeciwników było zasłużone. Docenić chcemy za to obydwie strony za atmosferę, bo fauli było jak na lekarstwo i chociaż tylko jedna drużyna ma w nazwie Gentleman, to nie brakowało ich po obydwu stronach.

W tym meczu wyraźnym faworytem była drużyna Furduncio Brasil F.C. II, lecz jak się później okazało, było to błędne założenie. Worek z bramkami otworzył nam się dopiero po 15 minutach. Złe rozegranie rywali, co skutecznie wykorzystali gracze w żółtych trykotach. Wspaniałym dryblingiem wówczas popisał się Pablo Ferreira, omijając dwóch przeciwników i pokonując bramkarza rywali, czym dał prowadzenie swojej drużynie. Cała pierwsza połowa była pod dyktando wicelidera tabeli. Byli oni stroną przeważającą pod względem kreowania sobie sytuacji bramkowych i wyrobili się jednobramkową zaliczkę. Początek drugiej połowy pokazał nam, że piłka nożna jest nieprzewidywalnym sportem. Daleki wrzut z autu Andrzeja Garmana z ekipy Old Boys Derby III, piłka minęła całe pole karne i dotarła w miejsce, gdzie stał Piotr Grudzień, który trafił do bramki doprowadzając do remisu. Podrażniona stratą gola ekipa Furduncio Brasil F.C. II stale atakowała przeciwników, stwarzając sobie mnóstwo dogodnych okazji na ponowne objęcie prowadzenia, lecz nie miało to większego przełożenia na rezultat. Zamknięci na swojej połowie gracze w niebieskich strojach regularnie próbowali się odgryźć, lecz ich akcje były błyskawicznie neutralizowane, co ostatecznie spowodowało, że oba zespoły były zmuszone do podzielenia się punktami.

Trudno było mieć wielkie oczekiwania przed spotkaniem, którego uczestnikiem był zespół ze szczytu 13.ligi oraz ligowy outsider. Ale ekipę Piwo Po Meczu widzieliśmy ostatnio na Arenie Grenady przeciwko Pogromcom Poprzeczek i mimo zwycięstwa nie zachwycili. Z kolei Asap Vegas gładko poradzili sobie z NieDzielnymi II, więc podstawy by sądzić, że nie będzie to jednostronny mecz były. Szkoda tylko, że gracze Vegas postanowili sami utrudnić sobie życie, przyjeżdżając na spotkanie bez zmian. No i niestety ta potyczka długo nie układała się po ich myśli. W początkowych fragmentach mieli problem, by powstrzymać kapitana Piwoszy Piotra Zakrzewskiego, który zdobył dwie z trzech bramek dla swojej ekipy. Vegas odpowiedziało jednym trafieniem, ale gdy w drugiej połowie faworyci powrócili do trzybramkowego prowadzenia, to nie widzieliśmy tutaj szans na jakąkolwiek niespodziankę. Jednak w poczynania aktualnego lidera 13.ligi wdało się chyba rozprężenie. Być może chłopaki myśleli, że to spotkanie samo się dogra, a rywal rozłoży przed nimi czerwony dywan. Oponenci nie zamierzali się jednak poddawać i dzięki świetnej skuteczności Norberta Dymińskiego, zaczęli odrabiać straty. W pewnym momencie było nawet 4:3, ale wtedy przypomniał o sobie Michał Świercz. Ten gracz ma umiejętność zdobywania kluczowych goli, bo tak samo było 14 dni wcześniej z Pogromcami. Teraz także pokusił się o trafienie, które niemal zamknęło dywagacje co do trzech punktów. Niemal, bo gracze Vegas wciąż nie odpuszczali, znów udało im się zminimalizować różnicę do jednego gola, ale na więcej nie starczyło czasu i sił. Mimo wszystko brawa dla nich, że mimo trudnych okoliczności starali się i w wielu fragmentach byli równorzędnym przeciwnikiem dla faworytów. To dobrze wróży na następne kolejki. Z kolei Piwosze dzięki wygranej wskoczyli na pierwsze miejsce w tabeli, ale na pewno zdają sobie sprawę, że to co najtrudniejsze, dopiero przed nimi. Ważne jednak, by nakręcać się kolejnymi zwycięstwami, bo ta pewność siebie przyda im się w meczach, które rozstrzygną o medalach w 13.lidze.

Zarówno NieDzielni II jak i Green Team czekają na zwycięstwo w Lidze Fanów od kilku dobrych miesięcy. Ci pierwsi swój ostatni triumf odnotowali na początku listopada, drudzy pod koniec października i na pewno w obydwu szeregach przebijało się przekonanie, że najwyższa pora wrócić na zwycięską ścieżkę. Lekkim faworytem byli Zieloni, natomiast przez długi czas nie było tego widać na boisku. To NieDzielni wydawali się ekipą lepiej poukładaną, co zresztą zaowocowało dwoma trafieniami. Dobrze w tym okresie spisywał się przede wszystkim Łukasz Kacprzak, po którym widać było dużą chęć do gry. Nominalni gospodarze prowadzili już 2:0, ale pod koniec pierwszej połowy stracili całą wypracowaną przewagę. Mylił się jednak ten który sądził, że to początek marszu Green Teamu w stronę trzech punktów. Na starcie drugiej połowy znów lepiej prezentowali się podopieczni Marcina Aksamitowskiego i po dwóch trafieniach ponownie wyrobili sobie dość bezpieczny bufor. Wtedy sprawy w swoje nogi zaczął powoli brać Piotr Waszczuk. Był to dla niego dopiero drugi mecz w barwach zespołu Roberta Zawistowskiego, ale to nie przeszkodziło mu instruować kolegów i brać odpowiedzialności na siebie. Po jego golu zrobiło się 4:3, a potem wyrównał równie aktywny Michał Kaźmierczak. To był jednak dopiero początek emocji. NieDzielni na dwa gole oponentów odpowiedzieli swoim, potem znów doszło do wyrównania, a w 46 minucie po faulu na Robercie Zawistowskim, sędzia wskazał na wapno dla Green Teamu. Do piłki podszedł Piotr Waszczuk i… trafił w słupek! Wydawało się, że los czuwa nad NieDzielnymi, ale to było tylko złudzenie. Lada moment Piotr Waszczuk rehabilituje się za nieudaną egzekucję stałego fragmentu gry, potem pada jeszcze jeden gol dla Zielonych i mecz kończy się wynikiem 7:5. Tak naprawdę, to gdyby tutaj rezultatem ostatecznym był remis, to nikomu krzywda by się nie stała, bo NieDzielni tego wieczora nie byli słabsi od rywali. W naszej ocenie zdecydowała większa determinacja triumfatorów i być może więcej sił zachowanych na końcówkę. Brawa jednak dla obydwu uczestników tego widowiska za niezłe zawody, które mimo późnej pory nie pozwoliły oderwać wzroku od boiskowej rywalizacji.

Batalia między Szeregem Homogenizowanym a Wystrzelonymi kończyła zmagania 10.kolejki na Arenie Grenady. A ponieważ po dwóch stronach barykady stanęły zespoły z czołówki 13.ligi, to mogliśmy oczekiwać niezłego spotkania, które szybko nie przyniesie rozstrzygnięcia. Wtedy jednak nie wiedzieliśmy, że Wystrzeleni skorzystają z możliwości dopisania zawodników. Okazało się, że w ich składzie pojawili się gracze z dużo wyższej klasy rozgrywkowej, a konkretnie Olivier Aleksander i Gracjan Kowalewski, gdzie zwłaszcza pierwszy z nich nie jest kimś anonimowym. No i ten duet zrobił różnicę, przyczyniając się do sukcesu nominalnych gości. Tak naprawdę, to tutaj od samego początku przewaga bramkowa była po stronie Wystrzelonych, którzy w ani jednym momencie spotkania nie przegrywali, a poza początkiem nawet nie remisowali. Cały czas mieli 1-2 gole przewagi, a z czasem ta różnica zaczęła się zwiększać. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 2:4 i tutaj Szereg był jeszcze w stanie w wielu fragmentach utrzymywać tempo podyktowane przez faworytów. Na uwagę zasługuje na pewno gol Artura Moczulskiego, który zanotował trafienie głową, po czym wykonał niesamowity sprint radości. Według nieoficjalnych źródeł nigdy wcześniej tak szybko nie biegł. Druga połowa nie była już tak wyrównana jak pierwsza. Wystrzeleni zdobyli trzy gole z rzędu i było jasne, że nie wypuszczą trzech punktów z rąk. Końcówka spotkania to z kolei wolna amerykanka. Brakowało obrony po obydwu stronach, oglądaliśmy trochę podwórkową grę, padły jeszcze dwa gole (po jednym dla każdej ze stron) i mecz zakończył się rezultatem 8:3. Niespodzianki więc nie było, ale tak jak napisaliśmy na wstępie – Wystrzeleni mieli solidne posiłki i wykorzystali zaistniałe okoliczności. Mimo wszystko brawa dla Szeregu, który porażkę przyjął bez większego rozczarowania. Widać, że w tej ekipie panuje dobra atmosfera a wyniki są tylko dodatkiem. Liczy się przede wszystkim fun.

14 Liga

Spotkanie na rozpoczęcie zmagań w 14 lidze rozgrywało się pomiędzy LeoDream, a Boiskowym Folklorem. Pierwsza połowa tego meczu nie zwiastowała późniejszych wydarzeń na boisku i była wyrównana. Oba zespoły rozpoczęły ostrożnie i sprawdzały się wzajemnie. Trochę lepiej wyglądali gospodarze, którzy już w 6 minucie objęli prowadzenie. Goście dzielnie stawiali im czoła i tylko dzięki dobrej grze w defensywie oraz bramkarzowi nie tracili kontaktu z rywalem. Natomiast zawodnicy LeoDream z każdą upływającą minutą lepiej odnajdywali się na boisku i pięć minut przed przerwą zdobyli drugiego gola, który był ostatnim w tej części meczu. Po zamianie stron Boiskowy Folklor zmęczony małą liczbą zmian, która spadła niemal do zera przez kontuzję jednego zawodnika, nie był wstanie zatrzymać swojego oponenta. LeoDream szybko przejął inicjatywę, systematycznie powiększając swoje prowadzenie. Gospodarze posiadając coraz większą przewagę nie dopuszczał gości do zagrożenia pod własną bramką wygrywając ostatecznie 10:0 i jako pierwszy objął prowadzenie w ligowej tabeli. Mamy nadzieję, że Boiskowy Folklor szybko pozbędzie się problemów kadrowych związanych z kontuzjami i w następnych spotkaniach powalczy o jak najlepsze rezultaty.

Nowy poziom rozgrywkowy, ale kilka dobrze znanych twarzy, jak chociażby Kacper Chimczuk z ekipy FC Cały Czas Bomba, a także praktycznie cały skład KS Partyzant Włochy, który do sezonu przystąpił w składzie retro. Od początku widać było, że zawodnicy obydwu ekip stawiają na dobrą zabawę i raczej oszczędzali się nawzajem, jeżeli chodzi o agresję boiskową. Piłkarsko lepiej rozpoczęli gospodarze, którzy po podaniu Kacpra Chimczuka i płaskim strzale Michała Urbana wyszli na prowadzenie. Odpowiedź była jednak bardzo szybka, a dobre podanie Fryderyka Solarza wykorzystał Krystian Miszkurka i mieliśmy 1:1. Do końca pierwszej połowy obie drużyny wymieniały się ciosami, a bramki zdobywali: dla gospodarzy Kacper Chimczuk po podaniu Jakuba Dzieciątko, a dla gości Damian Leśniak oraz Jarek Gryc. Szczególnie ostatnia bramka ustalająca wynik pierwszej odsłony na 2:3 była niecodziennej urody, gdyż Jarek Gryc strzałem z własnej połowy przelobował bramkarza. Po zmianie stron ekipa z Włochów zdołała nieco odskoczyć z wynikiem na 2:4, a miało to miejsce po podaniu Krystiana Miszkurki i strzale bardzo dobrze spisującego się w tym spotkaniu Damiana Leśniaka. Od tego momentu jednak Partyzanci nieco stanęli, co skrzętnie wykorzystali ich przeciwnicy. Był to punkt zwrotny meczu, a na popisy strzeleckie zdecydował się Kacper Chimczuk, po których dwóch trafieniach Bombiarze doprowadzili do remisu. Co więcej, gracze w czerwonych terkotach przechylili ostatecznie szalę zwycięstwa na swoją stronę, kiedy po podaniu Jakuba Dzieciątko zwycięskiego gola na 5:4 strzelił Wiktor Wieczorek. Ciekawe i zacięte widowisko z małą remontadą to coś, co w niedzielę popołudnie chętnie oglądają kibice.

W niedzielę 7 kwietnia wystartowała 14 liga. W odróżnieniu od pozostałych będzie trwała tylko przez okres wiosenny. O godzinie 21:00 na sektorze D zagrały ze sobą FFK Oldboys II oraz Santiago Remberteu. Ciężko było przed meczem wskazać znacznego faworyta, gdyż ekipa gości wróciła do nas po lidze letniej. Wynik spotkania otworzył zawodnik drużyny gospodarzy Paweł Kwiatkowski,który po indywidualnej akcji pokonał bramkarza przeciwników w 5 minucie. Chwilę później ten zawodnik znów wpisał się do protokołu. Dzięki szybkiego zdobyciu prowadzenia drużyna w żółtych strojach miała czas na odbudowanie i ustawienie się oraz mądrą obronę. Przez długi czas piłka nie mogła znaleźć właściwej drogi do bramki. W końcu Szczepan Kozioł zdobywa premierową bramkę dla swojej drużyny, a niedługo później bramkarz rywali popełnia fatalny błąd, który doprowadza do remisowego wyniku 2:2. W ostatnich minutach po świetnej akcji i podaniu Marcina Bonio, Paweł Rogalski tuż przed końcem połowy wyprowadza na prowadzenie zespół Oldboys. W drugiej części spotkania tempo nadal było na wysokim poziomie. Drużyna gości zdobywa bramkę wyrównującą na 3:3 po dobitce Bienkiewicza. Ostatnie 10 minut meczu to już creme de la creme. Obie drużyny bardzo dużo biegały i zapowiadało się, że ekipa która zdobędzie następnego gola dociągnie zwycięstwo do końca i przechyli szalę na swoją korzyść. Tak też się stało. Przemek Budnicki wykorzystuje swoją szanse i daje zwycięską bramkę swojej drużynie, która wygrywa mecz 4:3. Bardzo dobre i równe spotkanie, w którym mogły wygrać obie strony.

Data utworzenia artykułu: Ponad 2 tygodnie temu, 2024-04-11
Facebook
Tabela
Poz Zespół M Pkt. Z P
4   TUR Ochota 13 21 6 4
5   ALPAN 13 18 6 7
8   FC Kebavita 13 10 3 9
3   FC Otamany 13 28 9 3
6   In Plus & Pojemna Halina 13 16 5 6
7   Explo Team 13 14 4 7
1   Gladiatorzy Eternis 13 34 11 1
9   Esportivo Varsovia 13 9 3 10
10   Warsaw Bandziors 13 4 1 11
2   EXC Mobile Ochota 13 33 10 0
Social Media
Youtube SUBSKRYBUJ



Reklama