Menu podręczne - Sezon 2024/2025
Relacje meczowe: 7 Liga
Obecny sezon dla ekipy Andrii'a Barana zdecydowanie nie należy do najprostszych. FC Torpedo zasadniczo od samego początku rozgrywek ma problemy, aby odnaleźć się na boiskach siódmej ligi. W efekcie zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli, z dwoma punktami straty do bezpiecznej lokaty. Niedzielny rywal nie należał do wygodnych. Jak powszechnie wiadomo ADP Wolska Ferajna, to zespół, z którym zawsze i do końca należy się liczyć. Tym samym można było się spodziewać dość jednostronnego spotkania. Jak wielkie było zatem nasze zdziwienie, kiedy obydwie ekipy ustawiły się głęboko w defensywie, preferując kontrataki, niż otwartą wymianę ciosów. Na starcie niezwykle wymagającym było stwierdzenie, która drużyna radzi sobie z takim stylem lepiej. Początkowo Torpedo przejęło inicjatywę, jednakże spora doza chaosu nie ułatwiła im zdobycia bramki. Ponadto szybko otrzymana żółta kartka za faul na bramkarzu, zdecydowanie nie pomogła w osiągnięciu celu. Zepchnięci do własnej bramki gracze Torpedo dwoili się i troili, aby uniknąć straty gola. Sztuka ta mimo osłabienia udała im się doskonale. Spory udział miał w tym bramkarz, Artem Bogatikov. Gdy wszystko zdawało się iść po ich myśli, a brakujący zawodnik powrócił na plac gry, zaledwie minuty później sytuacja powtórzyła się, a goście zmuszeni byli ponownie cofnąć się do obrony. Wymęczona takim obrotem spraw ekipa Torpedo w końcu skapitulowała. Około 20 minuty piłkę do siatki umieścił Snopek, który tuż przed przerwą zdołał pokonać golkipera ponownie. Ustalił on tym samym wynik do przerwy na 2:0. Po zmianie stron szybko zdobyta bramka autorstwa Deneha utrudniła zadanie przegrywającym. Mimo tego zdołali oni zdobyć bramkę kontaktową, lecz na nic to się zdało. Huraganowe ataki gospodarzy nie ustawały, a ofensywna kanonada zatrzymała się przy wyniku 6:1. Tuż przed końcowym gwizdkiem, drugie trafienie dla zespołu w pomarańczowych strojach zaliczył natomiast Tovchyha, kończąc ofensywne popisy tego dnia na wyniku 6:2.
Po słabym starcie tego sezonu, zarówno drużyna Saskiej Kępy, jak i Q-ice Warszawa zaczęły grać na bardzo dobrym poziomie, notując odpowiednio trzy i dwie wygrane z rzędu. Dla gości były to przy okazji pierwsze punkty w obecnym sezonie. Mecz lepiej rozpoczęła Saska, która już po trzech minutach prowadziła dwoma bramkami. Riposta gości była niemal natychmiastowa. W pierwszej połowie zanotowaliśmy jeszcze dwa trafienia. Najpierw po strzale z dalszej odległości Edwarda Vakhidowa mieliśmy wynik remisowy a następnie goście ponownie wyszli na prowadzenie. Pierwsza połowa zakończyła się prowadzeniem Saskiej Kępy 3:2. Druga połowa to wymiana ciosów z obydwu stron. Na każdą bramkę gości odpowiadali rywale i kiedy w 48 minucie gospodarze ponownie wyszli na prowadzenie, wydawało się, że losy spotkania są przesądzone. Jednak w ostatniej akcji kapitan gości Łukasz Mróz zdecydował się na strzał, który sprawił olbrzymie problemy bramkarzowi rywali a piłka znalazła się w siatce. Mecz zakończył się wynikiem 6:66 a na uwagę zasługuje fakt, że aż trzech zawodników zakończyło spotkanie z hat-trickiem.
Hit 9. kolejki Ligi Fanów przyniósł dokładnie to, na co liczyli kibice – ogrom emocji, zaciętą walkę i pokaz umiejętności na wysokim poziomie. Obie drużyny, z identycznym bilansem bramkowym i statusem niepokonanych, rywalizowały o prymat w tabeli. Już od pierwszego gwizdka dało się zauważyć, że ten mecz będzie wyjątkowy. Defensywy obu ekip spisywały się bez zarzutu, a bramkarze skutecznie neutralizowali każdą próbę zdobycia gola. Pierwsze trafienie padło w 12. minucie, gdy gospodarze wykorzystali rzut rożny, a Maksym Hluschenko kilka minut później dołożył kolejną bramkę. Dwubramkowe prowadzenie pozwoliło ekipie Shot DJ nieco obniżyć tempo gry i skupić się na defensywie. Jednak tuż przed przerwą Krzysztof Kulibski popisał się perfekcyjnym uderzeniem z rzutu wolnego, zmniejszając stratę. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 2:1, a wszystkie bramki padły po stałych fragmentach, co świadczy o solidności obu bloków defensywnych. Po zmianie stron tempo meczu tylko wzrosło. Rodzina Soprano ruszyła do ataku, a duet Ramos & Kulibski szybko doprowadził do wyrównania. Hiszpański zawodnik idealnie zapanował nad piłką i obsłużył swojego kolegę, który nie dał szans bramkarzowi. Chwilę później pech dopadł Girmę, który w ferworze walki zderzył się ze słupkiem i musiał opuścić boisko, co było dużym osłabieniem dla jego zespołu. W 10. minucie drugiej połowy gospodarze ponownie wyszli na prowadzenie, gdy Michał Wasiak trafił do siatki po kreatywnym rozegraniu rzutu wolnego przez jego drużynę. Emocje rosły, a gra stawała się coraz bardziej zacięta, co skutkowało częstymi faulami. Uraz lidera ofensywy gospodarzy, Maksyma Hluschenki, dodatkowo zaostrzył rywalizację. Rodzina Soprano nie zamierzała jednak odpuszczać. W 15. minucie Krzysztof Mikulski popisał się indywidualną akcją, zakończoną golem wyrównującym. Mimo że obie drużyny miały jeszcze swoje szanse, a Shot DJ wyraźnie naciskał, Aleksander Grabowski w bramce Rodziny Soprano był nie do przejścia. Mecz zakończył się remisem, który pozostawił niedosyt w obu obozach, ale zapowiedział jeszcze większe emocje w rewanżu na wiosnę.
Kresowia i KK Wataha walczyły w ostatniej kolejce, by odskoczyć od strefy zagrożonej spadkiem. Do tego potrzebne było zwycięstwo i już z perspektywy kilku dni możemy powiedzieć, że jedni i drudzy zrobili naprawdę wiele, by zgarnąć pełną pulę. Ogólnie było to bardzo wyrównane starcie i przy okazji z wieloma okazjami podbramkowymi, bo te zespoły miały dużą łatwość w kreowaniu okazji. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 2:2. Zaczęło się od gola z kontry Wojtka Wolnego z Watahy i zaraz mogło być 2:0, lecz dobrze interweniował bramkarz Kresowii, Filip Wójcicki. Przy tym zawodniku warto się na chwilę zatrzymać, bo grał naprawdę świetnie i obronił swojej ekipie wiele klarownych okazji, stworzonych przez oponenta. Dzięki niemu rywale nie objęli dwubramkowego prowadzenia, a zaraz zrobił się remis. I tak też wyglądała reszta pierwszej połowy – jedni strzelili, drudzy odpowiedzieli i mecz musiał się rozstrzygnąć w drugiej odsłonie. Tutaj zaczęło się dziać na dobre. Wpierw trafienie dla Watahy zanotował Hubert Korzeniewski. Był on bez wątpienia najlepszych graczem swojej ekipy, z kolei po stronie Kresowii podobał się Vital Alizarovich i to on doprowadził do remisu. Ten gol był początkiem dobrej serii zespołu Daniila Mikulicha. W krótkim odstępie chłopaki zanotowali dwa trafienia i wydawało się, że są na idealnej drodze do wygranej. Wataha nie odpuściła. Hubert Korzeniewski zaczął dokładać kolejnego gole do swojego konta, korzystał z dużej przestrzeni, jaką zostawiali mu rywale i doprowadził do remisu. Emocje zaczęły być coraz większe, chociaż samo spotkanie było bardzo czyste. Obydwa zespoły miały świadomość, że kolejna bramka może być niezwykle istotna. Zdobyli ją zawodnicy Kresowii, lecz Wataha miała perfekcyjną okazję, by wyrównać. Sędzia podyktował bowiem rzut karny, a do piłki ustawionej na wapnie podszedł Miłosz Czernecki. To była okazja na wagę jednego punktu, ale strzał okazał się fatalny, bo futbolówka powędrowała wysoko nad poprzeczką. To się zemściło, bo gracze w białych strojach dobili oponenta i wygrali ostatecznie 7:5. Czy komuś stałaby się krzywda, gdyby wynik był remisowy? Chyba nie. Zdecydowały detale oraz szczęście, ale tak to już w piłce bywa.