Menu podręczne - Sezon 2024/2025
Relacje meczowe: 1 Liga
W normalnych warunkach to byłby naprawdę dobry mecz. W normalnych, czyli gdyby ekipa Inferno Team przyjechała w dobrym zestawieniu, z rezerwowymi. Niestety tak nie było – owszem, tym którzy przyjechali nie można odmówić jakości, ale wiele wskazywało na to, że przeciwko Ukranian Vikings, którzy mieli niezły skład i szeroką kadrę, nie starczy po prostu sił. No i nie pomyliliśmy się. Inferno Team przyjechało spóźnione, niektórzy prostu z samochodu wskoczyli na boisko i to po prostu nie miało prawa się dobrze skończyć. Zaczęło się od dwóch szybkich goli Wikingów, aczkolwiek na te bramki, ładnym trafieniem odpowiedział Daniel Dworecki. Tylko co z tego – zaraz błąd popełnił Hubert Załuska, z którego skorzystał Dima Olejnikow i było 3:1. Dziury w obronie Inferno robiły się coraz większe i chociaż przeciwnicy wielu swoich okazji nie wykorzystali, to część zamienili na gole i do przerwy prowadzili 6:1, mając świadomość, że tego spotkania nie da się przegrać. W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił. Gracze Inferno robili co mogli, ale czy możesz grać na 100% możliwości, gdy wiesz, że to i tak niewiele zmieni? Finałowa odsłona była więc niejako oczekiwaniem przez jednych i drugich na końcowy gwizdek, bo z tego spotkania chyba nikt nie miał wielkiej przyjemności. Ostatecznie Ukranian Vikings wygrali 11:2 i zakończyli rundę na 7 miejscu w tabeli. I można powiedzieć, że to jest jedyna rzecz, która łączy ich z Inferno. Bo rywale na pewno również są zawiedzeni swoją postawą. Przedostatnia lokata ekipy z takim potencjałem, to spora niespodzianka. Co będzie dalej z Inferno? To pytanie trzeba sobie dość szybko zadać. Jedno jest bowiem bezsporne – coś musi się zmienić, bo tak jak w tej rundzie, to nie może wyglądać.
Ostatnia kolejka przyniosła starcie dwóch uznanych drużyn, które prezentują jakość w każdym meczu – AK Volkswagen zmierzył się z ukraińskim zespołem Fair Partner. Było to jedno z najbardziej wyczekiwanych spotkań, a drużyna Oskara Zaksa, walcząca o wskoczenie na podium, nie mogła pozwolić sobie na stratę punktów. Mecz rozpoczął się jednak źle dla gospodarzy. Już w 5. minucie lider Fair Partner, Andrii Bubentsov, otworzył wynik, a chwilę później Mykola Kittor podwyższył prowadzenie po składnej akcji zespołu. Pokazało to, dlaczego są tak niebezpieczną drużyną – ich zgranie i jakość były widoczne od pierwszych minut. Volkswagen odpowiedział bramką Huberta Pakuły w 13. minucie, ale rywale szybko zareagowali, a Bubentsov w 19. i 20. minucie dołożył dwa kolejne trafienia, pokazując, dlaczego jest jednym z najlepszych strzelców w lidze. Wydawało się, że goście spokojnie dowiozą prowadzenie do przerwy, ale Volkswagen nie zamierzał odpuszczać. To drużyna, która celuje w awans do ekstraklasy i ma graczy doskonale znających specyfikę piłki sześcioosobowej. Zaks dwukrotnie trafił do siatki, a Adrian Dembiński popisał się potężnym uderzeniem, które przełamało ręce bramkarza przeciwników. Dzięki temu drużyny schodziły na przerwę przy stanie 4:4. Druga połowa przyniosła zmianę dynamiki. Tym razem to Volkswagen jako pierwszy wyszedł na prowadzenie, a Adrian Dembiński rozgrywał fenomenalne spotkanie. Jego precyzyjne wprowadzenia piłki i mocne strzały wielokrotnie kończyły się bramkami. Jednak za każdym razem, gdy Volkswagen zdobywał gola, Andrii Bubentsov znajdował sposób, by doprowadzić do wyrównania – jego gol w 17. minucie ustalił wynik na 7:7. Decydujący moment nadszedł na dwie minuty przed końcem. AK Volkswagen ponownie objął prowadzenie po bramce Dembińskiego, a tuż przed końcowym gwizdkiem dorzucił jeszcze jedno trafienie, przypieczętowując swoje zwycięstwo 9:7. Dzięki tej wygranej Volkswagen traci już tylko jeden punkt do drugiego miejsca, mając przy tym dwa mecze mniej rozegrane. Fair Partner, który świetnie rozpoczął sezon, zmagał się z problemami kadrowymi, co przełożyło się na straty punktowe z czołowymi rywalami. Jeżeli uda im się wzmocnić skład na wiosnę, mają szansę powalczyć o miejsce w top 3, bo potencjał drużyny jest niezaprzeczalny.
Przed tym spotkaniem faworytem zdawali się zawodnicy z Husarii Mokotów. Chociaż obie drużyny miały swoje problemy w bieżącym sezonie, to właśnie Husaria prezentowała się dotychczas nieco lepiej. Niestety, już przed pierwszym gwizdkiem pojawiły się komplikacje dla gości – stanęli do rywalizacji z Warsaw Bandziors bez żadnych zawodników rezerwowych. Rodziło to pytanie: czy wystarczy im sił na całe spotkanie? Początek meczu należał zdecydowanie do gości. Husaria szybko wyszła na prowadzenie, a kluczową rolę odegrał duet Oskar Baruś i Patryk Olkowicz. Choć Bandziorsi zdołali zdobyć bramkę kontaktową, obrona Husarii, na czele z pewnym Norbertem Wierzbickim, nie pozwoliła im na więcej w pierwszej połowie. Husaria dominowała skutecznością, mimo wyrównanego posiadania piłki, drużyna prowadzona przez Tomka Hubnera schodziła na przerwę z solidną przewagą, prowadząc aż 4:1. Wydawało się, że goście są na dobrej drodze do zwycięstwa. Jednak druga połowa przyniosła nieoczekiwany zwrot akcji. Zmotywowani gospodarze ruszyli do odrabiania strat i już po siedmiu minutach drugiej odsłony doprowadzili do wyrównania. Co za niesamowity comeback w ich wykonaniu! Bandziorsi grali coraz lepiej, a Husaria wyraźnie opadała z sił. Ostatecznie Warsaw Bandziors odwrócili losy meczu, triumfując 8:6. Bohaterem tego spotkania był bez wątpienia kapitan gospodarzy Szymon Kołosowski, który popisał się czterema bramkami i asystą. To pierwsze zwycięstwo Bandziorsów w tym sezonie, które z pewnością podbuduje zespół przed rundą rewanżową. Z kolei Husaria, mimo dobrego początku, musi wyciągnąć wnioski z tego co stało się drugiej połowie.
To miał być mecz na szczycie pierwszej ligi i piłkarsko trzeba przyznać, że drużyny zaprezentowały się kapitalnie. Patrząc jednak pod względem negatywnych emocji, które narastały na boisku, to jesteśmy zadowoleni, że udało się w porę uspokoić gorące głowy niektórych zawodników. Początek spotkania to dobra gra gospodarzy, okraszona znakomitym strzałem Piotra Grabickiego, który otworzył wynik. Lakoksy początkowo potrzebowali czasu, by wejść w mecz i zanim się rozkręcili, musieli odrabiać straty. W obu obozach widać było determinację i wolę zwycięstwa, stąd w sytuacjach spornych zawodnicy mieli do dorzucenia swoje trzy grosze. Sędzia początkowo chciał dać grać zawodnikom, ale widząc, że ci szukają wzajemnych zaczepek, musiał w końcu zacząć temperować zapędy niektórych z nich. Pierwsza połowa skończyła się wynikiem 3:2, bo w ostatniej akcji przed przerwą Lakoksy potrafili złapać kontakt z rywalem. W drugiej odsłonie mieliśmy jeszcze więcej emocji. KSB ponownie lepiej zaczęło i wyszło na prowadzenie 5:2. Gdy sędzia podyktował rzut karny wydawało się, że kolejna bramka może już zamknąć to spotkanie. Jednak Maciek Grabicki przestrzelił tym i to dało paliwo gościom. Kolejne ataki i dwie szybko strzelone bramki zafundowały kolejną porcję wrażeń. Jednak rozgrzane głowy ekipy zawodników z Góry Kalwarii i dwie żółte kartki, dały kolejną szansę dla teamu Michała Tarczyńskiego na podwyższenie wyniku. Okres podwójnej przewagi nie dość, że nie został wykorzystany, to ekipa Bartka Królaka w osłabieniu strzeliła bramkę na remis. W końcówce temperatura sięgała zenitu i nerwy puszczały po obydwu stronach. Mecz ostatecznie zakończył się remisem 5:5 , a rewanż zapowiada się niezwykle ciekawie, bo obie ekipy będą chciały wygrać na wiosnę. Z pewnością będziemy wówczas monitorować niektórych graczy i jeżeli ponownie pojawią się zachowania niegodne sportowej rywalizacji, to będziemy wyciągać konsekwencje w postaci zawieszeń, bo chcemy oglądać dobre mecze, na wysokim poziomie, bez wycieczek personalnych i prowokacji, jakie miały miejsce w tej potyczce.
Mecz na zapleczu naszej Ekstraklasy pomiędzy trzecią w tabeli drużyną FC Impuls UA, a piątą Warsaw Rengers był pełen emocji. Dwie różne połowy przyszło nam obejrzeć w wykonaniu obydwu ekip. Pierwsza część meczu była dość wyrównana. Oba zespoły często kreowały akcje ofensywne, lecz goście przez pierwsze 15 minut byli bardziej skuteczni. Nieustępliwi gospodarze długo nie mogli znaleźć sposobu na przybliżenie się do oponenta. 5 minut przed przerwą zdołali odrobić część strat i brakowało im jednego trafienia, by wyrównać. W 22 minucie stały fragment na gola remisującego zamienił Vasyl Ivaniuk, wykorzystując brak wskazania przez sędziego gry na gwizdek. Podirytowani tą stratą prowadzenia Rangersi na przerwę schodzili niezbyt zadowoleni. Po chwili odpoczynku i zamianie stron drzemiąca złość gości dała upust ekspresowymi dwoma golami i powrotem na prowadzenie. Kluczowa dla meczu była 31 minuta, w której bramkarz Impulsu zobaczył asa kier za nieprzepisowe zatrzymanie rywala, który miał przed sobą pustą bramkę. Grający w osłabieniu gospodarze nie byli w stanie utrzymać wyniku i rywal coraz bardziej się oddalał. Kiedy na płycie boiska był już komplet zawodników, wynik 4:7 wydawał się jeszcze do odrobienia. Z każdą upływającą minutą atmosfera robiła się coraz bardziej gęsta, aż wybuchła, psując wrażenia z meczu. Minutę przed ostatnim gwizdkiem goście mieli już zapewnione zwycięstwo. Jednak po faulu na Oskarze Górce, sam poszkodowany nie wytrzymał i rzucił się na rywala, dostając „czerwo”. Faulujący również został ukarany kartką, tyle że żółtą. Niepotrzebne słowa, które padły, mamy nadzieję, że już się nie powtórzą, a stykowe sytuacje pójdą w zapomnienie. Ostatecznie Warsaw Rangers wygrali mecz 9:4, a wynik ten wyrównał walkę o podium.