Menu podręczne - Sezon 2024/2025
Relacje meczowe: 11 Liga
Meczem otwierającym zmagania w 11 lidze był pojedynek Shitable z Lisami bez Polisy. Gospodarze opromienieni wygraną sprzed tygodnia z Force Fusion, chcieli dobrze zakończyć rundę, umacniając się na podium. W starciu z Lisami byli zdecydowanym faworytem, bo choć goście potrafili zagrać w tej rundzie naprawdę świetne mecze, to jednak przydarzały im się gorsze momenty, jak chociażby remis z Boiskowym Folklorem. O dziwo jednak, team Roberta Prządki długo stawiał opór rywalom. W pierwszej części zarówno Shitable, jak i Lisy miały swoje okazje do strzelenia gola, ale długo utrzymywał się bezbramkowy remis. Goście bardzo dobrze się bronili, dobrze interweniował Krystian Załucki, ale i gracze w pomarańczowych trykotach nie pozostawali dłużni i atakowali bramkę Artura Zhola. I to właśnie Lisy objęły w tym meczu prowadzenie, po golu Kamila Jarosza w 16 minucie spotkania. Shitable dość szybko odpowiedziało, ale to rywale schodzili na przerwę przy prowadzeniu 1:2. Niespodzianka wisiała w powietrzu, ale w drugiej części Shitable podkręciło tempo i mocno dążyło do zmiany wyniku. To się udało na początku drugiej połowy, gdy gospodarze doprowadzili do wyrównania. W dalszej części spotkania problemem była skuteczność, bo choć okazji było sporo, to jednak w tym najważniejszym momencie zawodziła finalizacja. Lisy szukały swoich okazji w kontratakach, ale tu również bez większych sukcesów. Wszystko zmieniło się w na kilka minut przed końcem, gdy Stanislau Krayeuski trafił na 3:2 dla Shitable. Lisy nie miały już czego bronić, a to w pełni wykorzystał rywal, trafiając jeszcze dwukrotnie do siatki gości. Shitable wygrało ostatecznie 5:2, choć przez długi czas Lisy okazały się bardzo wymagającym rywalem. Gospodarze zakończyli rundę na drugim miejscu w tabeli, natomiast Lisy z dorobkiem 11 pkt uplasowały się na szóstej lokacie.
Starcie Force Fusion z Dżentelmenami już przed pierwszym gwizdkiem zapowiadało się obiecująco. Gospodarze wciąż mieli bowiem szanse na wyprzedzenia lidera, oczywiście w przypadku ich potknięcia. Goście natomiast liczyli na łut szczęścia, który pozwoliłby im sprawić sporą sensację oraz złapać oddech w próbach ucieczki przed grupą pościgową ze strefy spadkowej. Po pierwszych minutach, kiedy boiskowa sytuacja ustabilizowała się, znacznie bardziej widoczna była przewaga gospodarzy, którzy błyskawicznie udokumentowali ją, otwierając wynik, za sprawą trafienia niezawodnego Ruslana Yakubiva. Z upływem czasu ukraińska ekipa podkreślała swoją dominację. Kolejne ataki często kończyły się ogromnym zagrożeniem, z którego Dżentelmeni mieli problem wyjść obronną ręką. Pomimo usilnych starań podjęcia równorzędnej walki, pierwsza odsłona meczu zakończyła się wysokim prowadzeniem Force Fusion 5:0. W drugiej połowie obraz spotkania nie uległ drastycznej zmianie. Jedna z drużyn wyglądała wyraźnie lepiej od drugiej. Mimo tak dużej dysproporcji sił należy podkreślić ogrom zaangażowania gości, którzy nawet na moment nie odpuścili. Poziom zaangażowania widoczny w ich grze mógł napawać optymizmem. Jest to bezapelacyjnie świetny prognostyk przed rundą rewanżową, w której po poznaniu umiejętności wszystkich ligowych przeciwników, będą mogli podejść do każdej rywalizacji w sposób bardziej indywidualny. Niestety tym razem pozostało im jedynie przełknąć gorycz wysokiej porażki i wyciągnąć wnioski. Pomimo wyniku 10:1 ich gra nie wyglądała aż tak źle, jak mogłoby się wydawać, patrząc tylko na odniesiony rezultat. Tym razem rywal był po prostu o klasę lepszy.
FC Legion UA kontra FC Astana – na ten mecz czekaliśmy! Jedni i drudzy w dobrej formie, w czołówce 11. Ligi, więc zapowiadało się na dobre widowisko. Wyjątkowości tej potyczki dodawała też aura – mecz był rozgrywany przy padającym śniegu, warunki nie były łatwe i byliśmy ciekawi, kto poradzi sobie z nimi lepiej. Początek należał do Astany, która jednak nie potrafiła zamienić swojej przewagi na gole. Łatwo się domyślić, jak to się wszystko skończyło. Wynik napoczęli przeciwnicy, a konkretnie Andrii Morar. Zespół z Kazachstanu nie czekał jednak długo z odpowiedzią. Po akcji duetu Aidyn Yessaly – Zhasulan Kamantay szybko zrobiło się 1:1. I taki wynik ostał się do końca pierwszej połowy. Druga odsłona rozpoczęła się niemal identycznie jak pierwsza. Astana znów miała swoje okazje, lecz rywale dobrze blokowali strzały lub skutecznie bronił bramkarz. Z kolei Legion był bardziej konkretny i za sprawą Dimy Vysotskiego wyszedł na prowadzenie 2:1. To nakręciło ekipę nominalnych gospodarzy. Za chwilę zrobiło się 3:1 i z perspektywy Astany, zaczęło się robić naprawdę źle. Chłopaki nie zamierzali się jednak poddać. Dwa gole z rzędu pozwoliły doprowadzić do wyrównania, a potem sprawy w swoje nogi wziął Aidyn Yessaly. Po indywidualnej akcji i nawinięciu przeciwnika, zdecydował się na precyzyjne uderzenie, po którym Astana po raz pierwsza w tym meczu była o gola z przodu. Na porażkę Legionu nie chciał się zgodzić Dima Vysotskyi. Jego strzał z lewej nogi przełamał dłonie bramkarza oponentów i zrobiło się 4:4. I chociaż obydwie strony dążyły do wygranej, to skończyło się remisem. Zasłużonym, bo to był dobry, wyrównany mecz i podział punktów nikogo nie krzywdzi. Astanie pozwolił on utrzymać się na pierwszym miejscu w tabeli po rundzie jesiennej, z kolei Legion skończył na czwartej lokacie, lecz w kontekście walki o podium, na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Spotkanie pomiędzy Boiskowym Folklorem a Furduncjo Brasil F.C II było starciem ekip, które znajdują się w dolnych rejonach ligowej tabeli. Od początku drużyny bardzo poważnie podeszły do swoich obowiązków a głównym celem było zabezpieczenie tyłów. Mimo kilku bardzo dobrych sytuacji bramkowych, wynik nie ulegał zmianie. Na pierwszego gola czekaliśmy aż do 24 minuty i był ona autorstwa gospodarzy. Na przerwę ekipy schodziły z niecodziennym jak na warunki Ligi Fanów wynikiem 1:0. Znacznie więcej działo się w drugiej części meczu, bo już w 31 minucie gospodarze podwyższyli prowadzenie. Dwie minuty później dołożyli kolejne dwa trafienia i odskoczyli przeciwnikom na bezpieczną odległość. To były kluczowe minuty, w których drużyna Boiskowego Folkloru miała już pełną kontrolę nad meczem. W ostatnich fragmentach spotkania prowadzący dołożyli jeszcze trzy bramki i dzięki doskonałej grze w drugiej części oraz świetnej dyspozycji strzeleckiej Mateusza Izdebskiego, zgarnęli bardzo ważne trzy punkty. Drużyna Furduncio Brasil F.C. II mimo bramki strzelonej w ostatniej akcji meczu, która ustaliła wynik spotkania na 1:7, nadal okupuje ostatnie miejsce w ligowej stawce.
Żadnych innych drużyn w 11. lidze nie toczył ostatnio taki kryzys, jak Jogę Bonito i Borowiki. Chłopaki powoli zaczęli przyzwyczajać się do porażek, dlatego pewnie nie mogli doczekać się bezpośredniego starcia, by w końcu przypomnieć sobie, jak smakuje zwycięstwo. Lekkiego faworyta widzieliśmy w Borowikach, ale niczego nie należało przesądzać. Pokazał to początek meczu, gdzie po naprawdę szybkiej akcji, złożonej z dwóch podań, do siatki trafił Dorian Kwieciński. Joga nie cieszyła się jednak długo z prowadzenia, bo po sprytnie rozegranym rzucie wolnym, wyrównał Michał Rzeczkowski. Ten sam zawodnik lada moment dobrze dołożył stopę do podania jednego z kolegów i było już 1:2. Joga Bonito cierpiała w tym okresie na nieskuteczność, bo spokojnie mogła doprowadzić do remisu, ale zamiast tego straciła bramkę i przełamała się dopiero pod koniec pierwszej połowy. Tym samym po 25 minutach rywalizacji było 2:3. Początek drugiej połowy świetnie zainaugurowali gracze Grześka Szostaka. Dobrze dysponowany Konrad Ciesielczyk popisał się dobrym strzałem z dystansu i z prowadzenia Borowików pozostały wspomnienia. Myśleliśmy, że przewaga psychologiczna graczy Bonito, zrobi tutaj różnicę i to ta ekipa pokusi się o następne trafienia. Tak naprawdę, to ten okres gry był równy, jedni i drudzy mogli zdobyć kluczową bramkę na 4:3, ale więcej skuteczności wykazali nominalni goście. Wystarczyło dosłownie kilka chwil, by cały wysiłek graczy Jogi poszedł na marne. Ze stanu 3:3 zrobiło się bowiem 3:7, co oznaczało cztery gole z rzędu dla obozu Krzyśka Porębskiego. Takich strat nie dało się odrobić. Joga próbowała, ale z marnym efektem, co doprowadziło do porażki 5:8. Można powiedzieć, że to był koronny dowód na to, jak chwila dekoncentracji może rzutować na końcowy wynik. Joga nie była tutaj dużo słabsza, a rezultat pokazuje, jakbyśmy mieli do czynienia z pewnym zwycięstwem Borowików. Mecz był równy, natomiast zwycięzcy wiedzieli, kiedy zadać decydujący cios. A po nim poszło już z górki. Triumfatorzy kończą rundę na miejscu piątym, a Joga w strefie spadkowej, ale tę drużynę stać, by na wiosnę zaprezentować się znacznie lepiej.