Menu podręczne - Sezon 2024/2025
Relacje meczowe: 2 Liga
Rozpędzony Sirius przyjechał na boisko AWF z jasnym celem – zdobyć trzy punkty i przypieczętować perfekcyjną rundę, wygrywając wszystkie mecze. Ich przeciwnik, Orzeły Stolicy, mimo pozycji w strefie spadkowej, to doświadczony zespół, który chciał zakończyć jesień mocnym akcentem i zatrzeć złe wrażenie po wcześniejszych występach. Mecz rozpoczął się dynamicznie, a Sirius szybko pokazał swoją siłę. Już w 8. minucie Valerii Parshyn dał prowadzenie gospodarzom. Orzeły jednak nie podłamały się i błyskawicznie odpowiedzieli. Najpierw wyrównując, a chwilę później obejmując prowadzenie, w czym dużą rolę odegrał Adam Wownysz, który był motorem napędowym swojego zespołu. Mimo objęcia prowadzenia przez zespół ze stolicy, Sirius szybko wrócił do gry – najpierw Pidluzhnyi, potem ponownie Parshyn, a przed przerwą jeszcze dwie bramki dorzucili gracze lidera tabeli, pokazując swoją dominację. Goście schodzili do szatni z trzybramkową stratą i frustracją takim obrotem spraw. Na drugą połowę drużyna Jana Wnorowskiego wyszła odmieniona. Szybko zdobyli dwie bramki – sygnał do ataku dał sam Wnorowski, a chwilę później do siatki trafił Paweł Miłkowski. Gra stała się bardziej wyrównana, ale Sirius zachował kontrolę nad meczem, choć Orzeł momentami deptał im po piętach. W połowie drugiej części wynik wynosił już 7:5, lecz zawodnicy w bordowych koszulkach wciąż próbowali zaskoczyć lidera. Jednak Sirius, grając bez presji i z widocznym luzem, zawsze znajdował sposób na pokonanie defensywy rywala. W końcówce Maksym Kalenskyi podwyższył prowadzenie, ale ostatnie słowo należało do Orłów – wynik meczu na 8:6 ustalił Maciej Kiełpsz. Sirius zakończył rundę z kompletem dziewięciu zwycięstw, co jest imponującym osiągnięciem. Mimo porażki Orzeły Stolicy pokazali charakter i postawili trudne warunki przeciwnikom. Ich zaangażowanie i momenty dobrej gry pozwalają z optymizmem patrzeć na rundę wiosenną – z poprawą koncentracji i eliminacją błędów, mogą powalczyć o utrzymanie.
W spotkaniu II ligi zmierzyły się dwie drużyny o teoretycznie wyrównanym potencjale, choć ostatnie wyniki wskazywały na odmienną formę. Dziki Młochów, walczące o podium, stanęły naprzeciw Kryształu Targówek, zbliżającego się w stronę strefy spadkowej, który desperacko potrzebuje punktów. Mimo nadziei na niespodziankę, mecz od początku układał się po myśli gości. Już w 10. minucie Dziki Młochów prowadziły 3:0. Dwie efektowne bramki z dystansu zdobył Michał Dobiegała, a trzecią dołożył Michał Stecyszyn. Kryształ próbował wrócić do gry, co częściowo udało się Mateuszowi Sidorowi, który zdobył kontaktową bramkę. Nie zatrzymało to jednak ofensywy gości – w 15. minucie Dobiegała skompletował hat-tricka, a przed przerwą piątym golem wynik podwyższył Viktor Herasymiuk. Pierwsza połowa zakończyła się rezultatem 2:5, po tym jak Igor Ruciński strzelił dla Kryształu gola dającego choć cień nadziei na odwrócenie losów meczu. Mimo optymistycznych założeń, Kryształ nie był w stanie nawiązać walki w drugiej części spotkania. Już w 10. minucie Maciej Cybulski, uważany za jednego z najlepszych zawodników w lidze, podwyższył wynik na 6:2 dla swojego zespołu. Jego dynamiczna gra i skuteczność były kluczowe dla Dzików. W kolejnych minutach ekipa z Młochowa całkowicie przejęła kontrolę nad spotkaniem, zwiększając przewagę do siedmiu bramek. Pojawiły się także emocje i drobne spięcia między zawodnikami, które szybko zostały zażegnane przez sędziego, rozdającego żółte kartki. Na pięć minut przed końcem było już jasne, że Kryształ zakończy rundę porażką. Mimo to zespół z Targówka zdołał zdobyć jeszcze dwie bramki, które nieco złagodziły skalę przegranej. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 9:4 dla Dzików Młochów, które pokazały, dlaczego aspirują do czołówki ligi. Kryształ musi poprawić swoją grę, jeśli chce uniknąć degradacji w dalszej części sezonu.
Zdecydowanym faworytem spotkania Zorii z UEFA MAFIA byli goście, jednak już od pierwszych minut napotkali na opór rywali. Gospodarze mądrze grali piłką i w pierwszych minutach zdecydowanie nie było widać znaczącej różnicy na boisku, a przecież oba zespoły były na przeciwległych biegunach w ligowej hierarchii. Team Norberta Wilka potrafił jednak wykorzystać swoje okazje i wyszedł na prowadzenie. Gdy padła bramka na 0:2 wydawało się, że goście rozkręcą się na dobre. Jednak to ekipa z Ukrainy zaczęła lepiej funkcjonować i najpierw strzeliła bramkę kontaktową, by po chwili wyrównać. Gracze z Ursynowa przed przerwą powrócili na dobre tory i na krótki odpoczynek schodzili z przewagą jednego trafienia. Po 25 minutach rywalizacji było 2:3. Po zmianie stron goście chcieli odskoczyć z wynikiem, by nie zafundować sobie nerwowej końcówki. Kolejne ataki i zabójcze kontry dały dwie bramki, które wydawało się, iż ostudzą entuzjazm oponentów. Jednak przegrywający poddali się. Od stanu 3:6 strzelili szybko dwie bramki i w zespole UEFY wkradła się nerwowość. Po raz kolejny mając wynik, chwila rozprężenia i nonszalancji spowodowała niepotrzebną dramaturgię. Zoria potrafiła po raz kolejny zaskoczyć i doprowadziła do remisu. Było więc 6:6 na dosłownie dwie minuty przed końcem. Faworytów stać było jednak na zryw, a kapitalna akcja Adama Golenia dała trafienie na wagę trzech punktów. Jedni więc fetowali, drudzy rozpaczali, bo nie ma nic gorszego, niż stracić dorobek całego spotkania, w praktycznie ostatniej akcji.
Korsarze - FC Niko UA to kolejne starcie, które w ostatniej kolejce miało miejsce na obiektach AWF. Ekipa Niko miała zapewne plan, aby po słabszym okresie zdobyć cenne trzy punkty. Z kolei zawodnicy Korsarzy niedawno wyszli ze strefy spadkowej i na pewno w głowach mieli cel, by iść już tylko w górę ligowej tabeli. Tyle tylko, że gdy tylko zobaczyliśmy, iż ekipa gospodarzy przyjechała na to spotkanie bez zmian, nie wróżyliśmy im sukcesu. Jak to pięknie, że futbol bywa przewrotny. W pierwszej połowie, po wymianie cios za cios, skończyło się na jednobramkowej przewadze Niko. Natomiast to, co wydarzyło się w drugiej odsłonie, nie śniło się chyba nikomu. Korsarze na tyle zdominowali swojego rywala, że ten nie był w stanie zdobyć nawet bramki. Duża w tym zasługa Damiana Zalewskiego, który był pewnym punktem zespołu zarówno na linii bramkowej, jak i w rozegraniu piłki do przodu. Przypomnijmy, że to właśnie Korsarze grali cały mecz bez ani jednej zmiany, natomiast w naszej ocenie to goście wyglądali, jakby zabrakło im tlenu. Pewna wygrana gospodarzy, dała im na ten moment piątą lokatę, tuż nad niedzielnymi rywalami. Sezon temu pokazali, że wiosna potrafi być dla nich jeszcze lepsza, dlatego niewykluczone, że w drugiej części sezonu pokażą jeszcze więcej. Tego też życzymy ekipie Niko, której przydałyby się jednak wzmocnienia, bo w przeciwnym wypadku czeka ich trudna walka o utrzymanie w 2.lidze.
Późnym wieczorem na AWFie mogliśmy obejrzeć spotkanie pomiędzy walczącą o wyjście ze strefy spadkowej Husarią Mokotów III a walczącymi o strefę medalową chłopakami z Agape Team. Nie ma co ukrywać, że faworyt był jeden. Byli nim goście, którzy niejednokrotnie pokazali już w tej lidze, że gdy tylko przyjeżdża ich pełny skład i dobry bramkarz, to są w stanie wygrać z niemal każdym. Ale to spotkanie nie było wcale tak jednostronne, na jakie się zapowiadało! To gospodarze za sprawą Damiana Starosty, wyszli na prowadzenie w tym spotkaniu i trochę postraszyli gości. Nie trzeba było czekać długo na odpowiedź Agape, które wykorzystywało w tym meczu swojego bramkostrzelnego napastnika, jakim był Martynov. Ale to nie był koniec emocji w tej części spotkania. Husaria walczyła, ile tylko mogła, i za sprawą głównie Kamila Kapicy schodziła na przerwę z rezultatem remisowym. Druga część meczu, mimo iż z początku zacięta, to im dalej w las, tym zawodnicy Agape zaczęli dochodzić do głosu i przechylać szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Dalej strzelał niezawodny Martynov, ale i Filip Woźnica mocno zaakcentował swoją obecność w tym meczu dwoma trafieniami i trzema asystami. Z drugiej strony, wcześniej wspomniany Kamil Kapica, super snajper gospodarzy i autor łącznie sześciu trafień, dwoił się i troił, jak i reszta jego kolegów, ale to nie wystarczyło na wygraną. I tym sposobem dochodzimy do ciekawego przypadku. Ekipa Tomka Hubnera, po kolejnym meczu na naprawdę niezłym poziomie, ponownie przegrywa. Czy wciąż można nazywać to pechem? To pytanie zostawiamy zawodnikom Husarii i liczymy na ich przełamanie na wiosnę! Natomiast zawodnikom Agape gratulujemy kolejnego zwycięstwa w rozgrywkach oraz miejsca na podium, na które będą mogli patrzeć z dumą przez całą zimę!