USUŃ NA 24H
MENU LIGOWE
POZIOMY ROZGRYWEK
AKTUALNOŚCI
ROZGRYWKI
STATYSTYKI
FUTBOL.TV
TURNIEJE
WYWIADY
Puchar Fanów
GALERIA
Ekstraklasa
1 Liga
2 Liga
3 Liga
4 Liga
5 Liga
6 Liga
7 Liga
8 Liga
9 Liga
10 Liga
11 Liga
12 Liga
13 Liga
14 Liga
RAPORT MECZOWY - KOLEJKA 16.

W weekend obejrzeliśmy końską dawkę 55 meczów, z których niestety jedno zakończyło się walkowerem. Nie obyło się bez niespodzianek, choć akurat liderzy utrzymali swoje miejsca w klasyfikacji ogólnej. W Ekstralidze z tonu nie spuszcza Tur Ochota. Ważny mecz "o sześć punktów" wygrali AnonyMMous! Potknęła się za to Margerita Team i FC Hazard 86 co w konsekwencji może doprowadzić, że marzenia o podium trzeba przełożyć na kolejny sezon. O wszystkich niedzielnych spotkaniach w ramach 16 kolejki Ligi Fanów przeczytacie w naszych cotygodniowych relacjach meczowych. Zapraszamy!

 

UWAGA! ZANIM PRZYSTĄPICIE DO LEKTURY NASZEGO ARTYKUŁU, PAMIĘTAJCIE O MOŻLIWOŚCI ODDANIA GŁOSU NA PROJEKT "MODERNIZACJA BOISKA NA ARENIE GRENADY". ZAJMIE WAM TO NIE WIĘCEJ NIŻ 3 MINUTY!  WIĘCEJ INFORMACJI PO KLIKNIĘCIU NA LINK

 

-->> DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ <<---

 

EKSTRAKLASA

 

TUR Ochota już w poprzedniej kolejce zapewnił sobie tytuł mistrzowski i do starcia z Narodowym Śródmieściem podchodził już na spokojnie co nie oznaczało, że nie chciał wygrać tego spotkania. Przed pierwszym gwizdkiem ładny gest wykonali zawodnicy Marka Szklennika robiąc szpaler dla drużyny z Ochoty. Dość szybko na prowadzenie wyszli gospodarze, kiedy to po efektownej akcji Piotr Leśniewicz pokonał Stefana Neculę. Jednak szybko Damian Talarek wyrównał i wydawało się, że to spotkanie może być niezwykle ciekawe i obfite w bramki. Szczególnie aktywni byli napastnicy Tura. Zarówno Konrad Kowalski jak i Konrad Wojtkielewicz stwarzali spore zagrożenie pod bramką rywali i szybko przerodziło się to w bramki. Narodowe Śródmieście starało się atakować, ale często akcje zatrzymywały się na grającym świetne zawody w destrukcji Marcinie Konopce. Do przerwy Tur miał bezpieczną, trzybramkową przewagę i na tablicy wyników widniał wynik 5:2. Po zmianie stron wydawało się, że goście mogą w tym spotkaniu jeszcze coś ugrać. Ekipa z Ochoty nie forsowała zbytnio tempa, często grała z bramkarzem Pawłem Wysockim i Narodowe Śródmieście musiało sporo się nabiegać, by odzyskać piłkę. W pewnym momencie wydawało się, że już złapali kontakt z przeciwnikiem po bramkach Talarka i Rolka, ale gdy tylko dochodzili rywali, to Tur odskakiwał i nie dał rywalowi w końcówce złudzeń, kto tego dnia był lepszy. Ostatecznie gospodarze wygrali 8:5, odbierając tym samym Narodowemu jakiekolwiek szanse na medale.

 

Pisaliśmy w naszych prognozach, że gospodarze są niezwykle niewygodnym rywalem dla drużyn z czołówki tabeli i przynajmniej pierwsze fragmenty meczu nie wskazywały na to, by tym razem tak było. East Wind dość szybko wyszedł na prowadzenie i w pewnym momencie wydawało się, że ten mecz może się nawet skończyć pogromem. Po piętnastu minutach było już 0:5 i nic nie wskazywało na to, że Wawalions będą w stanie odwrócić losy spotkania. Jednak Ihor Linchenko przełamał niemoc i strzelił pierwszego gola dla swojego teamu. Jeszcze przed przerwą zobaczyliśmy kolejne dwie bramki - najpierw z rzutu karnego, a tuż przed gwizdkiem końcowym po zamieszaniu w polu karnym i niespodziewanie zrobiło się już tylko 3:5. Po zmianie stron emocje dopiero się zaczęły na dobre. Zawodnicy zarówno jednej jak i drugiej ekipy nie odpuszczali i naprzemiennie strzelali bramki. Druga połowa była prowadzona w niezwykle szybkim tempie, wiele było akcji stykowych, stąd też arbiter spotkania nie zawsze mógł dobrze ocenić daną sytuację. Jednak jak już się mylił, to w obie strony i być może właśnie przy takich spotkaniach dobrze by było, żeby to dwóch sędziów obsługiwało takie starcia. Niemniej jednak wojnę nerwów i więcej zimnej krwi miała drużyna Sebastiana Dąbrowskiego i to ona minimalnie była lepsza w końcowym rozrachunku. Ostatecznie wynik 8:9 po 50 minutach pokazuje, jak ciekawie było w niedzielny poranek na Grenady.

 

To miało być kluczowe starcie w kontekście walki o podium i zarówno Contra jak i FC Kebavita wiedziały, że porażka w tym spotkaniu może oznaczać koniec marzeń o medalach. Od początku spotkania oglądaliśmy dużo walki na boisku i długo czekaliśmy na pierwszego gola. Padł on po rzucie karnym dla gości, a egzekutorem był Kamil Majorek. Contra szybko odpowiedziała po indywidualnej akcji Karola Kuzimińskiego i wynik 1:1 utrzymywał się aż do końcówki pierwszej połowy. Wtedy lepiej zaczęła grać Kebavita, która wykorzystała niepewność bramkarza i błędy w defensywie gospodarzy. Potężnym strzałem z dystansu Maciej Banasek dał prowadzenie, a chwilę później było już 1:4. Ponownie Kamil Majorek oraz Baris Kazkondu okazali się katami rywali. Do przerwy to Kebavita miała dobry wynik i wyglądała na tle przeciwnika dużo lepiej. Po zmianie stron liczyliśmy, że gospodarze postarają się odrobić straty. Jednak tego dnia w cieniu pozostawał Dawid Biela, który w poprzednich meczach błyszczał, a Aleksander Szyszka też nie mógł wejść w rytm, do którego nas przyzwyczaił grając chociażby na jesieni. To powodowało, że goście czując że przeciwnik nie ma za wiele argumentów powiększali przewagę. Nie pomogło także zdjęcie z boiska Macieja Antczaka i gra z lotnym bramkarzem, bo Contra rozgrywała piłkę za wolno, nie miała pomysłu na sforsowanie dobrze ustawionej defensywy i ostatecznie musiała pogodzić się z porażką. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 2:9 i to Kebavita jest praktycznie pewna medali, nie wiemy tylko z jakiego kruszcu.

 

Tylko Zwycięstwo zmierzyło się z AnonyMMous! w walce o utrzymaniu w ekstraklasie. Gospodarze na chętnych do gry raczej nigdy nie narzekali, za to Maciek Miękina praktycznie co kolejkę musi obawiać się o frekwencję w swoim zespole, ale tym razem Anonimowi zebrali się w solidnym składzie i patrząc na papier stawialiśmy ich w roli faworytów. Początek meczu zapowiadał nawet dominację po stronie ekipy z Bemowa, bo już w pierwszej minucie meczu Konrad Kozłowski oddał potężny strzał na bramkę Kuby Karasińskego, a Patryk Ułasiuk strzelił z dobitki i AnonyMMous objęli szybkie prowadzenie. Po tej bramce coś odcięło prąd Anonimowym, bo z minuty na minutę grali coraz mniej pewnie, aż w 7 minucie bramkę zdobył Mateusz Górski i zrobiło się 1:1. Kryzys w zespole gości pogłębiał się, a Tylko Zwycięstwo poczuło krew i jeszcze przed przerwą wyszło na bezpieczne prowadzenie 3:1 po golach Andrzej Morawskiego i Maćka Dombrowicza. Plan taktyczny zespołu z Bemowa zdecydowanie nie wypalił, ale w przerwie meczu chłopaki musieli powiedzieć sobie kilka „ciepłych" słów, bo po gwizdku rozpoczynającym drugą część spotkania weszli na murawę zupełnie odmienieni. Już w 27 minucie Maciej Latosiewicz strzelił na 3:2, a po chwili był remis po golu Michała Głębockiego. AnonyMMous grali jak natchnieni, wyprowadzali szybkie i agresywne ataki i praktycznie non-stop zagrażali bramce Kuby Karasińskiego. Blok obronny TZu zacieśnił się, ale na niewiele się to zdało, bo w 31 minucie Konrad Kozłowski wyprowadził swój zespół na prowadzenie, którego AnonyMMous nie oddali już do końca meczu. Ekipa braci Jałkowskich nie składała broni, ale wyraźnie zwiędła w kwestii pomysłów na ofensywę i dało się zauważyć, że to goście są stroną napierającą. Anonimowi zdecydowanie kontrolowali przebieg drugiej części spotkania i dokładali kolejne bramki. Mecz zakończył się wynikiem 3:8 i śmiało można powiedzieć, że ekipie Maćka Miękiny udało się w tym meczu uciec spod topora, dzięki czemu zachowuje spore szanse na utrzymanie.

 

1:13 – takim rezultatem skończyło się spotkanie Bulbezu z Cykaczami i zasadniczo wynik całkiem dobrze opisuje to, co działo się na boisku. Drużyna z Bemowa trawiona fatalną frekwencją wystawiła zaledwie 7 zawodników i praktycznie pozbawiona trzonu swojego zespołu nie była w stanie przeciwstawić się będącym w bardzo dobrej dyspozycji zawodnikom Krzyśka Gołosa. Początek meczu nie zapowiadał takiego pogromu, bo pierwszą bramkę autorstwa Damiana Bedynka goście zdobyli dopiero w 8 minucie. Po chwili trafienie dołożył Piotr Płatek i przewaga Cykaczy była już wyraźna. Mecz był praktycznie rozstrzygnięty, kiedy w 17 minucie meczu kontuzji doznał Marcin Osowski i Bulbez musiał zdjąć swojego nominalnego bramkarza, a w tę rolę musiał wcielić się Maciej Nockowski, przez co gospodarze stracili jedyną zmianę. Cykacze przed przerwą podwyższyli na 0:3, a druga połowa była już tylko pokazem umiejętności strzeleckich Krzyśka Gołosa, Piotra Płatka i Mateusza Muranowskiego. Bulbez zupełnie rozsypał się w obronie, a Cykacze urządzili sobie kanonadę na bramkę gospodarzy, którzy wprawdzie starali się odpowiadać kontratakami, ale w żadnym momencie meczu nie byli w stanie zagrozić drużynie gości. Końcowy wynik jest smutnym pomnikiem tego, jak Bulbez Team Bemowo stał się cieniem drużyny, która kilka sezonów temu miała ambicje bić się o najwyższe cele. Liczyliśmy na to, że Bulbezowi rzutem na taśmę uda się pozostać w ekstraklasie, ale po tym występie obawiamy się o przyszłość drużyny z Bemowa. Cykacze za to nie mogą zaliczyć pierwszego sezonu w ekstraklasie Ligi Fanów do udanego, ale z obecną formą dają solidne nadzieje na ciekawe występy w przyszłości.

 

LIGA 1

 

Spotkanie Chłopców z Bielan i Mixamatora było dla drużyny gości meczem o mistrzostwo 1 ligi i zdecydowanie wyglądało jak rywalizacja o najwyższą stawkę. Obie drużyny przystąpiły do batalii maksymalnie skoncentrowane, bo dla gospodarzy był to ostatni dzwonek w drodze po złoto, a Mixamatorowi wystarczył nawet remis, aby zdobyć historyczny awans do ekstraklasy. Już po pierwszej akcji meczu Kamil Kamiński dostał podanie z prawego skrzydła od Victora Yaremii i tylko świetna interwencja Norberta Wierzbickiego uchroniła jego zespół przed utratą bramki. CHzB grało zachowawczo, za to Mixamator przycisnął i w 6 minucie wrzutkę w pole karne wykonał Damian Krupa, a Bartosz Nowodworski tylko dostawił nogę i goście wyszli na prowadzenie. Napór ze strony Mixów nie ustawał i w 10 minucie Victor Yaremii stanął przed szansą podwyższenia, ale nie trafił czysto w piłkę i strzelił obok bramki. Pierwsza połowa zdecydowanie należała do ekipy Michała Fijołka, która tworzyła więcej groźnych akcji pod bramką Norberta Wierzbickiego, ale zawiodła skuteczność i wynik utrzymał się do przerwy. Po gwizdku rozpoczynającym drugą część spotkania gospodarze wzięli się do roboty i już po minucie gry wyrównał Krzysztof Mamla. O ile w pierwszej połowie wyraźnie przeważał Mixamator, tak w drugiej połowie inicjatywa przeszła na stronę ekipy Tomka Miziurkowskiego. Grzegorz Augustyniak co i rusz musiał ratować swój zespół przed utratą bramki, ale w 34 minucie nie zdążył sięgnąć po piłkę odbitą od własnego obrońca i po golu samobójczym Chłopcy wyszli na prowadzenie 2:1. Wynik ten utrzymał się raptem minutę, bo Mixamator błyskawicznie odpowiedział golem Bartosza Nowodworskiego i emocje rozpoczęły się na nowo. Moment przewagi gości, podanie Mikołaja Prybińskiego i Bartosz zdobył hat-tricka i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. CHzB przyspieszyło tempo spotkania, wypracowało kilka akcji i Paweł Pająk wykorzystał moment zawahania w obronie Mixów i znów mieliśmy remis. Chwilę później emocje sięgnęły zenitu, kiedy Arsen Oleksiv został ukarany żółtym kartonikiem i goście musieli 3 minuty grać w osłabieniu. Bardzo mądra i przede wszystkim odważna walka defensorów Mixamatora skutecznie zatrzymywała Chłopców przed strzeleniem gola, a mieli oni kilka wyśmienitych ku temu okazji. Najpierw Szymon Krauz mógł trafić do pustej bramki, ale w ostatniej chwili strzał zablokował obrońca Mixów, a po chwili w identycznej sytuacji znalazł się Krzysztof Mamla i tylko ofiarność zawodników zespołu gości uratowała ich przed utratą gola. Kiedy składy wyrównały się, obie drużyny szukały sposobu na przełamanie defensywy przeciwników i napięcie trwało do ostatniego gwizdka sędziego. Mecz zakończył się wynikiem 3:3, a Mixamator w pięknym stylu został mistrzem 1 ligi!

 

W ostatnich dwóch meczach zespół Bękartów Warszawy miał bardzo duże problemy kadrowe, co zaowocowało dwoma walkowerami dla przeciwników. Na szczęście na mecz z Deportivo La Chickeno udało im się uzbierać skład posiadając nawet zawodnika rezerwowego. Ich przeciwnik również ma często problemy kadrowe, przez co ich wyniki i miejsce w tabeli są znacznie poniżej ich oczekiwań. Początek meczu należał do gości, którzy w 4 minucie otworzyli wynik spotkania. Chwile później goście strzelili kolejne dwie bramki i zrobiło się 3:0. W piętnastej minucie zawodnicy Deportivo przeprowadzili zmianę zawodników w niedozwolonym miejscu, przez co przez 3 minuty byli zmuszeni grać w osłabieniu. Drużyna gospodarzy nie skorzystała z tego prezentu i pomimo przewagi liczebnej straciła kolejne 3 bramki. Do przerwy jeszcze dwukrotnie bramkarz gospodarzy musiał wyjmować piłkę z bramki. Na przerwę goście schodzili w doskonałych humorach, ponieważ w protokole widniał wynik 0:8. W drugiej połowie zawodnicy Deportivo w dalszym ciągu stwarzali sobie mnóstwo sytuacji bramkowych, czego efektem były kolejne cztery bramki. Od tego momentu zawodnicy gości mocno rozluźnili swoje szyki obronne, dzięki czemu Bękarty mieli coraz więcej sytuacji bramkowych. Efektem tego były bramki strzelane przez obydwie drużyny co spowodowało, że na koniec spotkania mieliśmy iście hokejowy wynik 5:16 dla gości. Bardzo skuteczni tego dnia byli dwaj zawodnicy Deportivo - Patrych Zych i Mateusz Rudnicki, którzy łącznie strzelili dziewięć bramek. Gospodarze mimo fajnej gry w drugiej połowie ponieśli bardzo wysoką porażkę, natomiast goście zdobywając trzy punkty praktycznie zapewnili sobie utrzymanie w lidze.

 

Zarówno Alpan jak i FC Niezłomni rozegrali ostatnio wyjątkowo widowiskowe i pełne emocji spotkania, więc jeśli ktoś spodziewał się fajerwerków po bezpośrednim starciu tych ekip szybko doczekał się meczu obfitującego w ciekawe sytuacje. Wprawdzie Alpan stracił już szansę na podium, ale chłopakom absolutnie nie zabrakło zaangażowania i postawili Niezłomnym bardzo twarde warunki. Początek meczu zdecydowanie należał do ekipy gości – już w 4 minucie strzał Oleksandra Krytiuka dobił Taras Mysko i Ukraińcy wyszli na prowadzenie. Drużyna Rafała Dębskiego miała spore problemy z poskładaniem bloku obronnego, co goście bezlitośnie punktowali. W 11 minucie Taras Mysko wyłożył piłkę Serhiiowi Avkhimovychowi, a ten nie dał szans golkiperowi gospodarzy. Sebastian Nowakowski wyciągał piłkę z siatki dwie minuty później po trafieniu Tarasa Mysko. Na 0:4 podwyższył Oleksandr Krytiuk i jeśli ktoś myślał, że jest już po meczu, srogo się mylił, bo nadzieje w serca drużyny gospodarzy wlał Marcin Kowalski strzelając gola kontaktowego. Ofensywa Alpana przebudziła się i już pół minuty później było 2:4 po pięknym strzale Krzysztofa Kasperskiego, który trafił w samo okno braki Vitaliya Yashchuka. Nie minęły 2 minuty, a Alpan strzelił trzeciego gola i Niezłomni poczuli widmo utraty przewagi. Tempo meczu wzrosło niebotycznie, a napastnicy drużyny przyjezdnej urządzili sobie oblężenie bramki Sebastiana Nowakowskiego i przed przerwą oglądaliśmy jeszcze 3 gole! Najpierw błąd bramkarza gospodarzy wykorzystał Taras Mysko, już akcję później trafienie dołożył Oleh Verbovskyi, a przed samym gwizdkiem trafił Serhii Avkhymovych i goście wypracowali sobie bezpieczną przewagę 3:7. Kiedy sędzia rozpoczął drugą połowę Alpan wziął się za odrabianie wyniku i już po minucie gry bramkę zdobył Norbert Petasz. Kiedy żółtą kartką ukarany został Serhii Avkhymovych, gospodarze rozpoczęli marsz po wyrównanie i na sam koniec kary Czarek Petasz strzelił na 5:7! Chwilę później Niezłomni mieli dwie wyśmienite okazje do zdobycia bramki, ale Sebastian Nowakowski obronił dwie „setki" niemalże jedna po drugiej. Napastnicy Alpana podziękowali za ofiarną postawę swojego golkipera wykorzystując kontratak i Norbert Petasz zdobył bramkę na 6:7. Sensacyjny comeback Alpana wisiał w powietrzu, ale Niezłomni nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Bohaterem swojego zespołu został Serhii Avkhymovych, który zrehabilitował się za żółty kartonik i w 45 minucie zdobył szalenie ważnego gola. Mając wynik 6:8 Niezłomni zwolnili nieco tempo gry i starali się uniemożliwiać gospodarzom konstruowanie groźnych akcji i plan ten powiódł się. Niezłomni wygrywając przybliżyli się do zdobycia srebrnych medali, a Alpan pokazał, że nawet grając o nic, jest w stanie pokazać widowisko godne 1 ligi.

 

W spotkaniu pomiędzy FC Górka, a drużyną FC HAZARD 86, goście przyjechali na mecz w szampańskich nastrojach. Była to dla nich bowiem okazja na pozornie łatwe trzy punkty. Zdecydowanie nie spodziewali się, że ich bardziej wiekowi rywale nie tyle postawią się drużynie walczącej o awans, co będą prowadzili grę i przez większość czasu dominowali. Efektem tego było zdecydowanie rozluźnienie, które poskutkowało dwoma straconymi bramkami w pierwszej połowie. Autorami trafień byli odpowiednio Staniszewski i Sienkiewicz. Przy relacjonowaniu tego meczu należy bardziej szczegółowo pochylić się nad bramką na 1:0, która to padła po fenomenalnym krosie z własnego pola karnego Dolegi wprost na nogę Staniszewskiego. Rywalizacja w drugiej części spotkania nie odbiegała zbytnio od przebiegu pierwszej odsłony meczu. Gracze FC Górka sukcesywnie bowiem powiększali swoją przewagę, kończąc na stanie bramkowym 5:0. Bez wątpienia i z czystym sumieniem możemy powiedzieć, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci- w tym wypadku bardziej wiekowi zawodnicy pokazali, że czuć od nich piłkarski sznyt i boiskową jakość. Udowodnili oni grupie niedowiarków swoją wartość i pokazali, że nie jest to jeszcze czas aby schodzić ze sceny amatorskiej piłki nożnej. Na wyróżnienie zasługuje niewątpliwie Jacek Staniszewski, który trzema trafieniami przyczynił się do sukcesu drużyny.

 

Ciekawie zapowiadał się pojedynek Drunk Teamu z PGU. Obie drużyny znane są z walecznego i ofiarnego stylu gry, a posiadając solidny skład mogą powalczyć z najlepszymi. Na dodatek dla gospodarzy był to ważny mecz w kontekście utrzymania się w 1 lidze, a boisko bardzo szybko pokazało pełne zaangażowanie w obu ekipach. Wynik już w 4 minucie otworzył Damian Wolski, który nie dał szans bramkarzowi PGU. Goście zagrali początek meczu nieco ospale, ale już w 10 minucie podanie Adriana Gajosa na gola zamienił Oskar Górecki i z każdą kolejną akcją PGU grało coraz szybciej i pewniej, co w efekcie dało gola Adriana Gajosa i goście objęli prowadzenie. Mecz nabrał tempa, a tytaniczną pracę na połowie gości wykonywał Łukasz Walo, który swoimi rajdami wiązał obrońców, otwierając kolegom drogę do bramki Artura Kopiejka, ale napastnicy Drunk Teamu razili nieskutecznością. PGU za to zapunktowało przed przerwą jeszcze dwukrotnie – najpierw Adrian Gajos, a po chwili Oskar Górecki drugi raz zapisali się w protokole i goście schodzili do szatni z bezpiecznym prowadzeniem 1:4. W drugiej połowie mecz nabrał jeszcze więcej kolorów – w 29 minucie Łukasz Walo wyłożył piłkę Tomaszowi Redasowi i zrobiło się 2:4. W 33 minucie Tomasz przebiegł niemal całe boisko, minął trzech obrońców i ku zaskoczeniu drużyny Adriana Gajosa strzelił na 3:4. Bramka ta zdecydowanie podgrzała emocje na boisku. Obie drużyny ruszyły do ataku, ale wojnę nerwów lepiej przetrzymali goście – w 37 minucie Marcin Łyczkowski przepięknym strzałem od poprzeczki zdobył bramkę na 3:5, a chwilę później Drunk Team stanął przed szansą na złapanie wyniku, ale rzutu karnego nie wykorzystał Damian Wolski, który tylko obił słupek. Nadzieje gospodarzy na wyrównanie pogrzebał w 44 minucie Maciej Dudziński i mecz zakończył się wynikiem 3:6. Dzięki temu zwycięstwu PGU złapało bezpieczną przewagę nad strefą spadkową, a Drunk Team będzie musiał srogo napracować się w przyszłym meczach, aby zachować szansę na utrzymanie.

 

LIGA 2

 

Niespodzianki nie było w spotkaniu Un Mate Teamu z Olimpikiem, ale samo spotkanie dostarczyło sporo emocji i obie drużyny postarały się o ciekawe widowisko piłkarskie. Goście byli tutaj zdecydowanym faworytem, ale okazało się, że w ekipie Nazariego Kharytonova zabrakło nominalnego bramkarza, co zmusiło ukraiński team do zastąpienia golkipera zawodnikiem z pola. Taktyka tak śmiała jak i zaskakująca, ale również – początkowo – mało skuteczna. Stanisław Oseledchenko dwa razy postraszył strzałem z dystansu, ale to Un Mate otworzył wynik, kiedy w 6 minucie meczu Ariel Guelfi oddał strzał zza połowy, a daleko wysunięty Dmytro Zhdanov nie zdążył dobiec do piłki i gospodarze wyszli na prowadzenie. Ogólną konsternację odczuliśmy już po minucie, kiedy w podobnej sytuacji gola zdobył bramkarz Un Mate'u – Tomasz Malczewski i nagle zrobiło się 2:0 dla gospodarzy. Bramka ta podziałała na Ukraińców jak kubeł zimnej wody, bo bardzo szybko poukładali swoją grę i zaczęli rozgrywać piłkę w swoim stylu. Błyskawicznie przyniosło to efekty w postaci kontaktowego gola Ihora Puzenki, a po trzech minutach Olimpik prowadził 2:3 po golach Antona Hopkalo i Volodymyra Oksaka. Zespół gości rozkręcał się i grał coraz odważniejszy i dynamiczny futbol, a jeszcze przed przerwą zapunktował dwukrotnie i na tablicy mieliśmy wynik 2:5. W drugiej połowie ukraińska ekipa praktycznie zamknęła Argentyńczyków na ich połowie i bramka Tomasza Malczewskiego była pod nieustannym oblężeniem, ale na kolejną bramkę musieliśmy czekać aż do 44 minuty. Na 2:6 podwyższył Ihor Puzenko, który dopadł do piłki odbitej po strzale Stanisława Oseledchenki. Gospodarze nie byli w stanie wykorzystać przewagi, która nadarzyła się po tym, jak obrońca Olimpiku został ukarany kartką, a sama końcówka meczu to szybka wymiana ciosów – Najpierw na 2:7 trafił Anton Hopkalo, Argentyńczycy odpowiedzieli akcją Mariano Konopki, a dwa ostatnie słowa należał do Serhiia Hrynki i Stanisława Oseledchenki i Un Mate Team uległ Olimpikowi 3:9. Ekipa z Ukrainy zachowuje fotel lidera i brakuje jej tylko jednego zwycięstwa do sięgnięcia po mistrzostwo 2 ligi.

 

Zdecydowanym faworytem spotkania FC Melange z FC Popalonymi Stykami byli gospodarze, którzy pomimo kilku porażek w rundzie rewanżowej nadal liczą się w walce o miejsce na podium. Goście natomiast przed meczem zajmowali ostatnią pozycję w tabeli, ale pomimo kilkupunktowej straty nadal mają realne szanse na utrzymanie się w lidze. Lepszego początku meczu gospodarze nie byli w stanie sobie wyobrazić - już pierwsza ich akcja zakończyła się bramką. Chwilę potem sprytnym strzałem z własnej połowy popisał się Kamil Sadowski i podwyższył prowadzenie swojego zespołu. Pod koniec pierwszego kwadransu gry goście przeprowadzili dwie składne akcje, które doprowadziły do remisu. Kolejne akcje to wymiana ciosów po których obydwie drużyny dołożyły po jednej bramce. Ostatecznie na przerwę z jednobramkową przewagą schodzili zawodnicy Melange, którzy za sprawą Łukasza Słowika ustalili wynik na 4-3. Druga połowa rozpoczęła się od żółtej kartki zawodnika gości. Przewagę liczebną doskonale wykorzystali gospodarze, którzy podwyższyli swoją przewagę do dwóch bramek. Kolejne minuty to świetne interwencje Bartosza Jakubiela, które z biegiem czasu coraz bardziej podcinały skrzydła zawodnikom Popalonych Styków. Ostatnie minuty należały już tylko do gospodarzy, którzy stopniowo powiększali swoją przewagę. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 8-3. Zawodnicy FC Melange nadal są w grze o mistrzostwo, ale muszą też zerkać za swoje plecy, ponieważ w przypadku porażek w dwóch ostatnich meczach nie będą mieli miejsca nawet na podium. Porażka gości natomiast mocno utrudniła ich pozostanie w lidze i oprócz zwycięstw w ostatnich kolejkach, będą musieli liczyć na potknięcia drużyn zainteresowanych pozostaniem na tym poziomie rozgrywek.

 

W ramach szesnastej kolejki Wierny Służewiec podejmował AbyDoPrzodu. Goście zdecydowanie weszli z buta w drugą ligę i nie mają sobie równych, dlatego to oni byli faworytami tego spotkania. Od pierwszych minut meczu kształtowała się przewaga gości. Wierny przez większość meczu musiał cofać się na swoją połowę i bronić się przed atakami rywala. Bramkarz gospodarzy musiał po raz pierwszy skapitulować w 8 minucie spotkania. Autorem bramki był Wiktor Gajewski. Przez kolejne minuty goście nie mogli znaleźć sposobu na ponowne umieszczenie piłki w siatce rywala. Natomiast wyłączyli też skutecznie z gry Tomasza Krzyżańskiego i Adama Żychlińskiego, którzy byli bardzo groźni pod ich polem karnym. Solidna gra w defensywie w obu ekipach spowodowała, że nie oglądaliśmy więcej bramek do przerwy. Od początku drugiej części spotkania obrońcy AbyDoPrzodu ponownie skutecznie wyłączyli z gry napastników Wiernego i dążyli do podwyższenia wyniku. Na drugie trafienie musieli poczekać aż do 33 minuty spotkania, kiedy to Maciej Kamiński pokonał golkipera rywali. Kolejne minuty należy już tylko do gości, którzy rozpracowali obronę rywali. Na początku na 0:3 podwyższył Kamil Melcher, a później na 0:4 Kamiński. Wierny nie zamierzał składać broni i po jednym z jego ataków sędzia wskazał na wapno. Do rzutu karnego podszedł Żychliński i pewnie umieścił piłkę w siatce. Wynik spotkania w 46 minucie ustalił na 1:5 Kamil Kamiński kompletując hattricka.

 

Widowiskowy mecz rozegrały ekipy FC Nova Group z drużyną Warszawska Ferajna. Mecz miał spore znaczenie dla układu tabeli 2 ligi. Spotkanie lepiej rozpoczęli goście, którzy to już w 3 minucie po spektakularnym uderzeniu z połowy boiska Bartosza Panasiuka wychodzą na prowadzenie. Spotkanie toczone było w szybkim tempie i akcje przeniosły się z jednej bramki pod drugą. Świetnymi paradami w tej części spotkania popisywał się Rafał Michalak. Goście szukali drugiej bramki i to im się udało w 6 minucie, Franciszek Pogłód strąca piłkę głową i wyprowadza swój zespół na dwubramkowe prowadzenie. Goście przeważali i kontrolowali przebieg spotkania, kiedy to przytrafił im się błąd i strata, która była brzemienna w skutkach. Daniel Makus strzela gola i Nova Group łapie kontakt z przeciwnikiem. Końcówka pierwszej połowy to ponownie przewaga gości, która to została przypieczętowana bramką bezpośrednio z rzutu wolnego Michała Wójcika. Na przerwę zawodnicy schodzili przy wyniku 1-4, bo gola w samej końcówce dołożył Bartosz Panasiuk. Na drugą połowę bardziej zmotywowani wyszli gospodarze. Już kilka minut po wznowieniu gry, Kamil Filipek strzela gola i na tablicy wyników mieliśmy 2-4. Nie było to jednak ostatnie słowo tego zawodnika w tym meczu, w 42 minucie Filipek zapisuje kolejne trafienie na swoim koncie i Nova Group ponownie łapie kontakt z Warszawską Ferajną. Gospodarze odzyskali inicjatywę w tym meczu, musieli się odkryć w poszukiwaniu wyrównującego gola, co ułatwiało zadanie gościom. Do końca meczu bramki zdobywała już tylko Warszawska Ferajna, w 43 i 48 minucie dwa gole zdobywa Kacper Domański. Mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 3-7, bo w samej końcówce spotkania samobójcze trafienie zalicza jeden z zawodników gospodarzy. Warszawska Ferajna wygrywa, dopisuje sobie trzy punkty i w ostatnich dwóch kolejkach sezonu zachowuje szanse na pierwszą trójkę w ligowej tabeli.

 

Mecz pomiędzy Green Lantern, a Orzełami Stolicy był dla obydwu ekip niezwykle istotny. Cenne trzy punkty zdobyte w tym spotkaniu pozwalały gospodarzom rozsiąść się wygodniej na pozycji vice lidera, a gościom uciec od grupy pościgowej. Mimo niewątpliwie sensacyjnego prowadzenia gości odpowiednio 0:1 i 1:2 te dwie bramki, oraz remis do przerwy to niestety jedyne co udało im się tego wieczora osiągnąć. Kapitalna dyspozycja Patryka Podgórskiego i Kacpra Bełczyńskiego, którzy to w duecie zdobyli połowę bramek i zanotowali niemalże wszystkie asysty, pozwoliła na komfortowy przebieg meczu. W ramach ciekawostki należy nadmienić, że cztery z łącznie dziesięciu bramek, które padły w tym spotkaniu wynikały z kapitalnie rozegranych autów. Niestety poważnej kontuzji nabawił się zawodnik drużyny Green Lantern. W końcowych fragmentach spotkania, podczas jednego z pojedynków biegowych doszło do zderzenia dwóch zawodników, a kolano Kuby Mendaka nienaturalnie wykręciło się. Uraz ten jednak nie powstrzymał jego kolegów od zdobycia cennych punktów, które rzecz jasna zadedykowali kontuzjowanemu przyjacielowi. Mamy nadzieje, iż nie jest to nic poważnego, ale z boku wydawało się, że wydarzenie to może przekreślić szanse zawodnika na dogranie ligowego sezonu. Podsumowując, gospodarze zrealizowali postawiony sobie cel i niewątpliwie przybliżyli się do finalnego sukcesu w drugo-ligowej kampanii odjeżdżając goniącej ich drużynie FC MELANGE. Finalny wynik tego spotkania to 8:2.

 

 LIGA 3

 

Spotkanie Furduncio Brasil F.C. z Junakiem zapowiadało się bardzo interesująco z uwagi na pozycje zajmowane przed obie ekipy. Mecz dla Junaka bez dwóch zdań był za przysłowiowe „sześć" oczek. Mocny start na początku meczu, ponieważ zarówno gospodarze jak i goście oddali groźne strzały. Junak na początku potrafił przycisnąć rywali do głębokiej defensywy, ale wydawało się, że ich rywalom taka strategia odpowiadała. W końcu jednak kontrola nad meczem zmieniała się jak w kalejdoskopie, bramka wisiała w powietrzu, jednak nadal utrzymywał się wynik bezbramkowy. Gospodarze przed gwizdkiem nie wykorzystali dwóch doskonałych okazji, raz w przewadze 3 vs 1 i tym samym remis 0:0 po pierwszej połowie był faktem. Po zmianie stron był fragment szarpanej gry, w szeregach Junaka pewnie spisywał się między słupkami Andrzej Groszkowki. Worek z bramkami rozwiązał Luciano, który huknął z daleka. To bardzo dobrze wpłynęło na dyspozycję jego kolegów, którzy w kolejnych akcjach stwarzali zagrożenie, ale co dla nich najważniejsze, potrafili je przekuć na bramki. Doskonałe minuty zanotował Bruno, który dwukrotnie asystował i raz wpisał się na listę strzelców, warto również docenił wkład Caio Franca. Ostatecznie gospodarze uciekają Junakowi w ligowej tabeli i zbliżają się do walki o miejsca na podium. Ostateczny wynik to 5:0

 

Świetnie spisujący się w tej rundzie zawodnicy Otamanów byli zdecydowanym faworytem w spotkaniu z Wiecznie Drugimi, choć ich forma ostatnio jest coraz lepsza. Obie ekipy licznie stawiły się na Arenie Picassa, co mogło zapowiadać ciekawe spotkanie. Otamany od początku prezentowały dużo jakości piłkarskiej, natomiast Wiecznie Drudzy przyjęli taktykę zbliżoną do tej ze spotkania z GGSem, czyli byle nie stracić bramki, a z przodu coś wpadnie. O ile faktycznie z przodu coś wpadło, to nie udało się tak dobrze, jak przed tygodniem bronić. Już w jednej z pierwszych akcji spotkania gospodarze objęli prowadzenie i szybko udało się zdobyć drugą bramkę. Tym samym spotkanie nam się otworzyło, Piotr Kawka ze swoją drużyną musieli bardziej zaryzykować i spróbować zaatakować, co przyniosło pożądane efekty w postaci bramki Krzysztofa Żmijewskiego. W pierwszej połowie więcej bramek nie zobaczyliśmy, choć i jedni i drudzy mieli ku temu swoje okazje. Drugą połowę znów lepiej rozpoczęli Otamany i znów udało im się odskoczyć na dwubramkowe prowadzenie. Bramkę kontaktową po sprytnym wrzucie piłki na głowę zdobył Szymon Małkowski. Niestety dla Wiecznie Drugich to był ostatni pozytyw podczas tego spotkania. Swój show rozgrywał Oleksandr Gryb który poprowadził swój zespół do końcowego zwycięstwa w tym meczu zdobywając cztery bramki, dodatkowo zanotował dwie asysty. Mecz zakończył się wynikiem 7-2. Taki rezultat sprawia, że Wiecznie Drudzy spadają z trzeciej ligi, a Otamany cały czas są blisko czołówki i nie zamierzają odpuszczać.

 

W kolejnym meczu na arenie Picassa Energia mierzyła się z Lujwaffe Tarchomin. Oba zespoły dzieliło kilka miejsc w ligowej tabeli, a faworytem spotkania wydawali się być gospodarze którzy cały czas mają szansę na końcowe podium. Od mocnego akcentu zaczęli to spotkanie zawodnicy z Tarchomina, bo już w 1 minucie po strzale Damiana Dobrowolskiego wyszli na prowadzenie. W dalszej części spotkania obserwowaliśmy wymianę ciosów z obu stron. Na kolejnego gola trzeba było czekać do 13 minuty spotkania, kiedy to ponownie Dobrowolski podwyższa prowadzenie gości. Zespół Lujwaffe zaczął kontrolować przebieg pierwszej części spotkania, gracze Energii wydawali się być bezradni. Na nic się zdała kontaktowa bramka Yakubiaka, bo już po chwili popularne „Luje" dokładają kolejne dwa trafienia i na przerwę schodzą prowadząc 1-4. W drugiej połowie goście nadal mieli przewagę, atakowali z jeszcze większą pasją i intensywnością jak w I połowie, a bramki wisiały w powietrzu. Wynik na 1-5 podwyższył Patryk Podgórski. Goście prezentowali się znakomicie, potrafili wykorzystywać kontry, grali odważnie i często oddawali strzały, a to skutkowało kolejnymi golami. W 45 minucie na tablicy wyników mieliśmy już wynik 1-8 i mecz był w zasadzie rozstrzygnięty. Obie ekipy dołożyły jeszcze po jednym trafieniu i końcowy rezultat to 2-9. Z taką grą Lujwaffe Tarchomin systematycznie będzie piąć się w ligowej tabeli i utrzyma się w 3 lidze.

 

Do ciekawego meczu doszło w meczu lidera, Chacarity z zajmującą miejsce na dole tabeli Miksturą. Ekipa Mateusza Jochemskiego stawiła się na tym meczu swoją najsilniejszą kadrą, z kolei w Chacaricie przed samym rozpoczęciem meczu okazało się, że zabraknie ich bramkarza. Od początku spotkania obie ekipy prezentowały bardzo dużo jakości piłkarskiej. Akcje przenosiły się spod jednego pola karnego pod drugie w bardzo szybkim tempie. Na prowadzenie zespół Chacarity wyprowadził Łukasz Lachowski. Szybko za odrabianie strat wzięli się zawodnicy w żółtych strojach i daleki rzut z autu prosto na głowę Szymona Kolasy dał wyrównanie. Chwila spokoju pod bramką Czarka Kubalskiego chyba go trochę rozluźniła, bo w teoretycznie niegroźnej sytuacji chcąc wybić piłkę ze swojego pola karnego zrobił to na tyle niefortunnie, że na torze lotu piłki stanął Bartek Czarnecki, który takich prezentów nie zwykł marnować. Goście po raz drugi tego dnia wyszli na prowadzenie i po chwili te prowadzenie stracili, najlepszy napastnik Mikstury - Damian Patoka wykorzystał swój instynkt snajpera i skierował piłkę do pustej bramki wyrównując stan spotkania. Początek drugiej połowy to jakieś rozluźnienie Mikstury, którzy w bardzo krótkim czasie stracili trzy bramki, co w zasadzie już ustawiło spotkanie do końca. Mikstura mozolnie odrabiała straty, atakowała ile było sił w nogach, nawet udało się im dojść do tylko jednej bramki straty. W końcówce jednak Chacarita wyszła na dwubramkowe prowadzenie, którego już nie oddała do końca spotkania, tym samym znacząco przybliżając się do mistrzostwa, jednocześnie zrzucając Miksturę do czwartej ligi.

 

Niezwykle emocjonująco zapowiadało się spotkanie na szczycie trzeciej ligi, gdzie Gracze Gorszego Sortu podejmowali Saską Kępę. Od początku spotkania wiedzieliśmy, że żadna z drużyn tutaj nie odpuści i będzie chciała pokazać swoją wyższość. Początek i w zasadzie pierwsza minuta meczu to konsternacja w ekipie gospodarzy, bo Sebastian Borkowski dał prowadzenie teamowi Korneliusza Troszczyńskiego. Radość z prowadzenia trwała dosłownie trzy minuty i Karol Wierzchoń strzelił na remis. Od tego momentu rozpędzony GGS coraz groźniej atakował i mimo, że Saska dobrze się broniła, to kwestią czasu były kolejne bramki. Do piętnastej minuty mieliśmy wynik 1:1, aż ponownie Karol Wierzchoń wpisał się na listę strzelców. To napędziło ekipę Adriana Kanigowskiego i dość szybko przewaga urosła do czterech bramek. Jeszcze przed przerwą Maciej Kryczka dał gościom drugiego gola, ale w perspektywie pierwszej odsłony wynik brzmiał 5:2 co stawiało w dużo lepszej sytuacji GGS. Po zmianie stron Saska starała się ryzykować i próbowała zniwelować straty. To jednak wiązało się z ryzykiem kontr i właśnie po jednej z nich Łukasz Kulesza podwyższył wynik spotkania. Goście, mimo że strata była już spora, do końca starali się za wszelką cenę zniwelować straty. I to przyniosło efekt w postaci dwóch bramek. Niestety straty z pierwszych 25 minut nie dało się odrobić i ostatecznie to gospodarze zgarniają zasłużenie trzy punkty wygrywając 6:4.

 

LIGA 4

 

Pisaliśmy w zapowiedziach, że dla Virtualnych spotkanie z Iglicą Warszawa wcale nie musi być takie proste. Ekipa Marka Giełczewskiego miała pecha i w podwójnej kolejce, mimo że zdobyła sześć punktów, to nie musiała wychodzić na boisko, bo rywale nie stawili się na meczach. Do tego gospodarze prezentowali się do tej pory solidnie i w każdym spotkaniu ich gra była lepsza niż wyniki. W niedzielny poranek jednak na meczu pojawiło się zaledwie pięciu zawodników gospodarzy i to nie zwiastowało niczego dobrego dla Iglicy. Początek, dopóki jeszcze było sporo sił, był wyrównany i do dziesiątej minuty utrzymywał się wynik 1:2. Z biegiem czasu jednak goście stwarzali sobie coraz więcej sytuacji strzeleckich i worek z bramkami rozwiązał się na dobre. W ataku szczególnie skuteczni byli Patryk Brzozowski i Szymon Kolasa. Do przerwy na tablicy wyników było 1:8. W drugiej połowie obraz gry nie zmieniał się, a coraz bardziej zmęczeni Igliczanie nie nadążali z powrotami do defensywy, co totalnie wyśrubowało wynik tego spotkania. Jednak trzeba pochwalić tych, którzy stawili się na mecz, bo grali niezwykle ambitnie i do końca walczyli o kolejne bramki. Ostatecznie pojedynek zakończył się wynikiem 3:21 i to sprawia, że goście nadal liczą się w walce o medale. Gospodarze zaś już są pogodzeni ze spadkiem, jednak mamy nadzieję, że w ostatnich dwóch kolejkach pokażą się z jak najlepszej strony.

 

Pojedynek OKS Nowy Raków z Joga Bonito to był pojedynek dwóch kreatywnych zespołów. Trudno wskazać jednoznacznie faworyta tego spotkania. Od początku żadna z drużyn nie potrafiła się dłużej utrzymać przy piłce, ale właściwie te krótkie akcje ofensywne miały swój urok, przez co mecz był rozgrywany na wysokiej intensywności. W końcu jedna z drużyn rozpoczęła festiwal bramek, byli to goście, a dokładniej Patryk Pawłowski, który huknął nie dając żadnych szans Arturowi Mackowi. Nowy Raków szybki zremisował po czym mieliśmy dalej dużo gry w środku pola, trochę nerwowości wkradło się w szeregi obu zespołów, ale to przełamali goście, którzy na przerwę schodzili z dobrą zaliczką w postaci prowadzenia 3:7. Po zmianie stron Nowy Raków, jak i Joga Bonito dużo biegali, ale zapominali o skuteczności przy konstruowani swoich akcji. Byli zbyt mało precyzyjni, a odbiło się to na jakości spotkania. Druga połowa była praktycznie bez historii, oprócz kilku naprawdę efektownych prób strzałów zza pola karnego. Do końca meczu Joga Bonito podtrzymywali wynik spotkania i to wpłynęło na to, że OKS Nowy Raków musiał pogodzić się z porażką w tym spotkaniu. Warto na koniec podkreślić wkład i aktywność w trakcie meczu Patryka Pawłowskiego oraz Sebastiana Kluczka w końcowy wynik spotkania.

 

Zdecydowanym faworytem spotkania Diabła Trzeci Róg z Awanturą Warszawa byli goście. Od początku spotkania to na boisku emocji nie brakowało a to za sprawą gola już w 1 minucie meczu dla Awantury autorstwa Grzegorza Himkowskiego. Z każdą upływającą minutą coraz groźniejsze sytuacje pod bramką gospodarzy stwarzali sobie zawodnicy gości. Efektem jest drugi gol, po zagraniu Himkowskiego, Patryk Królak podwyższa wynik spotkania i mamy 0-2. Popularne „Diabły" nie zamierzały się poddawać, Filip Olender wykorzystuje podanie Macieja Biernackiego i w 7 minucie meczu na tablicy wyników mamy 1-2. Na odpowiedź gości czekaliśmy niespełna minutę, szybka akcja Chystiakova podanie do Artura Dębskiego i Awantura Warszawa ponownie odskakuje na dwubramkowe prowadzenie. Końcówka pierwszej połowy to już akcje raz z jednej raz z drugiej strony i na przerwę obie ekipy schodziły przy wyniku 2-4, zdobywając w końcówce po jednej bramce. W drugą połowę zdecydowanie lepiej weszli gospodarze, i dzięki temu przejęli inicjatywę w całym meczu. Szybko zdobyty gol Kruszyńskiego na 3-4 wlał nadzieję w serca „Diabłów", co skutkowało kolejnymi golami. W 44 minucie spotkania Filip Olender odwraca wynik spotkania i wyprowadza gospodarzy na prowadzenie 5:4. To podrażniło gości, którzy rzucili się do odrabiania strat. W 46 minucie Sebastian Dominiak wykorzystuje podanie Himkowskiego i ponownie mamy remis. Ostatnie fragmenty spotkania w zasadzie toczyły się na połowie gospodarzy. Strzały z daleka, liczne dośrodkowania, rzuty rożne, akcje indywidualne przyniosły w końcu upragnionego gola Patryka Królaka. Mecz ostatecznie kończy się wynikiem 5-7, bo w ostatnich sekundach meczu Dominiak dobija rywali. Bardzo cenna wygrana Awantury Warszawa pozwala jeszcze realnie myśleć o awansie i mistrzostwie 4 ligi.

 

Liderująca ekipa z Koła podejmowała mającą jeszcze nadzieję na mistrzowski tytuł drużynę Playboys Warszawa. Już na początku spotkania widać było, że obu ekipom zależy na komplecie punktów i nikt tutaj nie zamierzał kalkulować. Lepiej zaczęli gospodarze, którzy po atomowym strzale Piotra Sadowskiego wyszli na prowadzenie. Goście szybko wzięli się do roboty i ich ataki były coraz groźniejsze. Kilka razy z dystansu próbował Piotr Parol, ale piłka mijała bramkę Łukasz Kulpana. Wreszcie po zamieszaniu w polu karnym i zbyt krótkim wybiciu obrońcy Rafał Flak dał wyrównanie i wszystko zaczęło się od początku. Widać było sporo walki na boisku i każda z drużyn miała swoje okazje. Kluczowa dla przebiegu całego spotkania była końcówka pierwszej połowy. W dwie minuty Playboysi strzelili dwie bramki, które dały spokój w grze i zapewniły komfort w postaci wyniku. Do przerwy było 3:1, i liczyliśmy na jeszcze większe emocje w drugich 25 minutach. Po zmianie stron Orzełki starały się odrobić straty. Jednak świetnie przygotowani motorycznie zawodnicy gospodarzy dobrze operowali piłką, mieli chłodne głowy w sytuacjach, gdy goście stosowali pressing i sami czyhali na kontry. Po jednej z nich Piotr Sadowski podwyższył wynik na 4:1 i to kompletnie podcięło skrzydła teamowi z Woli. Końcówka to mało przyjemny fragment meczu, gdzie było dużo fauli i wzajemnych utarczek słownych jednak w kontekście całego spotkania trzeba przyznać, że to spotkanie nie zawiodło i oglądaliśmy kawał dobrego futbolu. Wynik do końca nie uległ zmianie i Playboysi zasłużenie pokonali lidera 4:1.

 

LIGA 5

 

W ramach szesnastej kolejki Dental Doctor podejmował Margerita Team. Gospodarze podchodzili do tego spotkania z wolną głową, ponieważ już oficjalnie spadli na niższy poziom rozgrywkowy. Do ostatniej godziny przed spotkaniem ważyła się w ogóle obecność drużyny, gdyż miała problem z zebraniem składu na ten mecz. Natomiast Margerita wciąż miała szansę na strefę medalową, dlatego była brana w tym meczu za faworyta. Początek spotkania zwiastował łatwe zwycięstwo gości. Już w pierwszych minutach spotkania goście nie wykorzystali sytuacji sam na sam po błędzie jednego z defensorów gospodarzy. Pierwsza bramka padła dopiero w 15 minucie meczu i to ku zaskoczeniu wszystkich dla gospodarzy. Autorem bramki był Paweł Piekut, który wykorzystał błąd bramkarza rywali i pewnie umieścił piłkę w siatce. Zaledwie dwie minuty później oglądaliśmy kolejne trafienie Piekuta i Dental prowadził już 2:0. Gościom udało się tuż po minucie złapać kontakt i dalej chcieli pressować rywala. Ich konsekwentna gra pozwoliła na doprowadzenie do remisu po bramce Patryka Czajkowskiego. Margerita napierała na przeciwników, ale gospodarzy ratował nawet słupek. Jedna kontra Dentala wystarczyła na wywalczenie rzutu karnego, którego pewnie wykorzystał Marek Sanecki dając ponowne prowadzenie swojej drużynie. Jednak radość z niego nie trwała długo, bo po zaledwie kilkunastu sekundach podrażniona Margerita wyrównała stan meczu po trafieniu Radosława Rogalińskiego. Ostatnie minuty spotkania były bardzo zacięte. Kluczowym momentem meczu było poślizgnięcie się obrońcy gości, po którym Patryk Zawada zdołał przejąć piłkę i pewnie pokonał bramkarza rywali. Indywidualne błędy graczy Margerita Team spowodowały, że z tego meczu schodzili na tarczy.

 

Zawodnicy Freedom w starciu ze Świadomie Gorszymi byli zdecydowanymi faworytami tego spotkania, z uwagi na formę w ostatnich pojedynkach w piątej lidze, ale także charakterystykę swoich zawodników, czyli bardzo fizycznych, wszechstronnych. Początek spotkania to bezapelacyjna kontrola gospodarzy, dążenie do szybkiego zdobycia pierwszego gola, który nieco uspokoi grę. Ta sztuka im się udała i wydawało się, że spotkanie sobie ułożą, tym bardziej, że po chwili na 2:0 ponownie bramkę zdobył Kyrylo Ivashchenko. Do przerwy 3:1. Po zmianie stron mieliśmy jeszcze bardziej otwartą grę, mnóstwo sytuacji podbramkowych, trochę niepotrzebnych starć na granicy fair play, jednak sędzia trzymał dyscyplinę na boisku, dzięki czemu uniknęliśmy żółtych i co gorsza czerwonych kartek. Długa ławka rezerwowych w szeregach FC Freedom bardzo pomogła w osiągnięciu zamierzonego celu, jakim było zwycięstwo i umocnienie się w tabeli na pierwszej pozycji. Świadomie Gorsi nieco bez argumentów na tle mocniejszego rywala potrafili kilkukrotnie zaskoczyć szyki obronne rywali, ale tego dnia to było po prostu za mało. Mimo bolesnej porażki na pewno wyciągną wnioski i na kolejny mecz wyjdą z przeświadczeniem, że może być tylko lepiej i tego powinni się trzymać. Ostatecznie wynik tego starcia zakończył się na 9:2. A sam wynik zdecydowanie oddaje różnicę, jaką widzieliśmy na boisku między przeciwnikami.

 

Mecz o ogromnym ciężarze gatunkowym, Internationale i Oldboys Derby walczą cały czas o miejsca premiujące awansem do czwartej ligi. Początek meczu właśnie tak wyglądał, w obu ekipach było widać czwartoligowe aspiracje, ale i było widać, że w tym meczu mogą się rozstrzygnąć losy awansu. Po dłuższej chwili walki w środku pola w końcu zaczęło dziać się więcej pod jedną i drugą bramką. Yurii Biliyavskiy jako pierwszy wpisał się na listę strzelców, ale jego zespół nie cieszył się z tego prowadzenia zbyt długo, bo chwilę po rozpoczęciu gry ze środka boiska do wyrównania doprowadził Wojciech Nowak, który ładnym strzałem w kierunku dalszego słupka pokonał bramkarza rywali. Pierwsza połowa nie obfitowała w dużą liczbę bramek, a ostania bramka w pierwszej połowie padła, kiedy to fatalny błąd popełnił bramkarz Oldboysów. Lecącą niemal ze środka boiska piłkę bramkarz chciał przyjąć, niestety zrobił to na tyle niefortunnie, że piłka wturlała się do bramki i Internationale wyszli na prowadzenie. Druga połowa, to już pełna dominacja gospodarzy. Co prawda zawodnicy z osiedla Derby starali się wychodzić z kontrami, lecz zazwyczaj brakowało dokładności w podaniach, lub dobrze ustawieni byli obrońcy rywali. W drugiej połowie bramki strzelali już tylko zawodnicy Internationale, którzy jeszcze trzy razy znaleźli piłką drogę do bramki rywali. Zasłużone zwycięstwo i pewne minimum drugie miejsce w tabeli oraz tylko jeden punkt straty do lidera, to na pewno dobre informacje dla Internationale, którzy teraz bez oglądania się za siebie mogą atakować pozycję lidera na zakończenie sezonu, natomiast Oldboysi znacznie utrudnili sobie walkę o awans, tak naprawdę szanse na to są już tylko matematyczne i nie do końca już wszystko zależy od nich samych.

 

W końcu się udało! Takie stwierdzenie powinno paść z ust każdego sympatyka Drwali, którzy po świetnym początku rundy wiosennej, w kolejnych 5 meczach mocno cieniowali i powoli zaglądało im w oczy widmo walki o utrzymanie do ostatniej kolejki. Gospodarze niedzielnego starcia - Miejskie Ziemniaczki, nie grają już o nic, bo przyszły sezon z całą pewnością spędzą w niższej klasie rozgrywkowej. Mecz zaczął się niesamowicie, bo Łukasz Łukasiewicz zdecydował się na strzał... ze środka boiska. Piłka zaraz po pierwszym gwizdku sędziego wpadła do bramki MZ i gospodarze zaczynali właściwie to spotkanie od razu z jednobramkową stratą. Obie ekipy nie miały tego dnia okazałych składów osobowych, ale udało im się stworzyć niezłe widowisko. Pierwsza połowa to jednak dominacja Tartaku, który na przerwę schodził z wynikiem 0:4. Świetną partię rozgrywał Łukasiewicz, który już do przerwy skompletował hat-tricka. Jedną bramkę dołożył Alek Peszko i złoto-czarni mogli się cieszyć z wysokiego prowadzenia. Po przerwie niewiele się zmieniło, bo dość szybko bramkę na 0:5 zdobył Łukasiewicz i stało się jasne, że tego dnia raczej nic nie zabierze punktów Drwalom. Owszem, MZ zaczęły grać lepiej, ale bramki zdobyte przez Mateusza Pytlosa i Jakuba Kaczmarę były tylko sposobem na otarcie łez. Kilka minut przed końcem spotkania trafił kapitan Drwali – Luc Kończal, a kropkę nad i postawił najlepszy tego dnia Łukasz Łukasiewicz. Wynik 2:7 oznaczał, że Miejskie Ziemniaczki pozostają na razie na dnie tabeli, a Tartak zapewnia sobie utrzymanie i awansuje na 5 miejsce w ligowej drabince. Po fali kiepskich wyników, można to uznać za sukces Tartaku.


W ramach szesnastej kolejki Byczki Stare Babice podejmowały FC Albatros. Obie drużyny potrzebowały kompletu punktów przed tym spotkaniem do realizacji swoich celów. Gospodarze do utrzymania się w strefie medalowej, a goście do pozostania na aktualnym poziomie rozgrywkowym. Pewniej w mecz weszła drużyna Byczków, która już na początku spotkania postraszyła rywala, ale piłka odbiła się od słupka i wróciła do gry. Kilka minut później udało się im wyjść na prowadzenie za sprawą Kacpra Krzyta. Goście chcieli jak najszybciej odrobić straty i ruszyli do zmasowanego ataku. Po mocnym strzale zza pola karnego Artiom Pastushyk doprowadził do wyrównania stanu meczu. Zaledwie kilkanaście sekund później Albatros cieszył się już z wyjścia na prowadzenie po bramce Michała Karasia. Po strzelonej bramce goście cofnęli się na swoją połowę i grali statycznie. Kluczowym piłkarzem dla gospodarzy okazał się Mateusz Kaczyński, który w przeciągu dwóch minut dwukrotnie pokonał bramkarza i dał Byczkom prowadzenie. Ponadto po wznowieniu gry po przerwie po raz trzeci umieścił futbolówkę w siatce tworząc kolegom z zespołu dwubramkową przewagę. Gospodarze zaczęli mieć mecz pod kontrolą i tworzyli coraz więcej okazji na podwyższenie wyniku. Autorem bramki na 5:2 był Bartek Matejczuk, który wykorzystał podanie od Dominika Trzaskowskiego. W ostatnich minutach spotkania goście byli już pewni zwycięstwa i w ich szeregach pojawiło się lekkie rozluźnienie. Zostało ono wykorzystane przez Bartłomieja Łaciaka. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 5:3.

 

LIGA 6

 

Drużyna Landtech F.C. w starciu z Przypadkowymi Grajkami liczyła wyłącznie na trzy punkty, z racji ich straty punktowej do lidera ligi szóstej. Natomiast Przypadkowi przed meczem plasowali się na bezpiecznej pozycji w środku tabeli. Od pierwszych minut spotkania mogliśmy oczekiwać bardzo wyrównanego meczu, obie drużyny nie obawiały się walki bark w bark oraz braku zachowawczej gry, to było otwarte starcie! Pierwszą bramkę w spotkaniu zdobył w trochę szczęśliwych okolicznościach Maciek Krupiński, który zmieścił piłkę przy słupku, po chwili mógł, a wręcz powinien strzelić bramkę na 2:0, jednak po przechwycie piłki od bramkarza rywali nie trafił z połowy boiska do pustej bramki. Krótkie akcje z obydwu stron, wiele bramek, tak w pigułce wyglądała pierwsza połowa, która ostatecznie zakończyła się rezultatem 4:4. Mimo kilku straconych bramek trzeba pochwalić postawę Mateusza Tuzina, który możliwie najlepiej wspierał drużynę Przypadkowych Grajków. Po zmianie stron to goście z Damianem Gałeckim, Danielem Mikołajczykiem, czy Mateuszem Nejmanem stwarzali kolejne, groźne okazje. Byli w drugiej części bardziej skuteczni od rywali, wykorzystali swoje doświadczenie z gry na dużych boiskach i ostatecznie zwyciężyli po emocjonującym meczu 7:9. Obie ekipy mają przed sobą jeszcze trudnych rywali, więc z całą pewnością ciężko nam przewidzieć, jakie będą ostateczne miejsca w ligowej tabeli. Należy jednak zauważyć, że Landtech wspiął się na podium, a Przypadkowe Grajki znacząco oddalili się od ligowego pudła.

 

Od początku spotkania drużyna gospodarzy, czyli ADP Wolska Ferajna zdominowała rywalizację. W starciu z outsiderem, ale warto podkreślić ambitnym zespołem NieDzielnych często swoje ataki rozgrywali piłkę przez środkową strefę boiska, przez co zawodnicy gospodarzy kreowali sobie akcje ofensywne. Mimo, iż sam początek był wyrównany, ponieważ obie drużyny szybko strzeliły po golu, tak później do pracy zabrał się Daniel Guba, który cały czas walczy w klasyfikacji strzelców 6. ligi o najwyższą pozycję. Pierwsza połowa bez większej historii i do przerwy schodziliśmy z wynikiem 6:1. W drugiej połowie nad Areną Grenady zbierały się czarne chmury i to dla obu ekip zwiastowało kłopoty. Mimo to nadal widzieliśmy kolejne bramki. Jedną z nich zanotował bramkarz gospodarzy, Piotrek Serafimowicz, który skutecznie wyegzekwował rzut karny, wywalczony przez jednego z kolegów. Do końca spotkania pełna kontrola nad przebiegiem spotkania, NieDzielni w pojedynczych kontratakach stwarzali zagrożenie, ale były to jedynie zrywy. Na dwie minuty przed końcem meczu nadeszła olbrzymia burza, która nie pozwalała dokończyć spotkania w normalnych warunkach i po wyrażeniu zgody obu zespołów sędzia spotkania zakończył rywalizację. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 16:2 dla gospodarzy. Tym samym APD Wolska Ferajna zmazała plamę po zeszłotygodniowym rozczarowaniu i porażce z dużo niżej notowanymi Bad Boys.

 

W meczu Bad Boys z Zakonem Bonifratrów tylko jedna drużyna miała o co walczyć. Gospodarze w przypadku wygranej zwiększyli by swoje szanse na pozostanie w lidze. Goście natomiast z racji małego dorobku punktowego są już pewni spadku. Jednak pomimo pewnego losu właśnie oni lepiej rozpoczęli mecz. Już w trzeciej minucie wynik otworzył Paweł Bireta. Kolejne minuty nie przyniosły zmiany rezultatu. Dopiero w dwunastej minucie gospodarze przeprowadzili skuteczną akcję, strzelając bramkę po sprytnym rozegraniu wrzutu z autu. Chwilę później ponownie na prowadzenie wyprowadził swoją drużynę strzelec pierwszej bramki dla gości. Pierwsza połowa zakończyła się rzutem rożnym dla złych chłopców, którzy kolejny raz wykonując stały fragment gry doprowadzili do remisu. Druga połowa zaczęła się dużo spokojniej, niż pierwsza część meczu. Sytuacji bramkowych było bardzo mało, a jak któraś z drużyn oddawała celny strzał, to na posterunku byli obydwaj bramkarze. W 35 minucie pierwszy raz na prowadzenie wyszli gospodarze kończąc swoją akcję ładnym uderzeniem z dystansu. Kolejne minuty to bardzo dobra gra bramkarza Zakonu Michała Mikołajczuka, który w kilku swoich interwencjach pokazał na czym polega fach bramkarski. W ostatniej części meczu goście opadli już z sił, co bardzo skrupulatnie wykorzystali przeciwnicy. Najpierw kolejny raz z rzutu rożnego strzelili następną bramkę, by po chwili po kontrze ustalić wynik spotkania na 5:2. Bad Boysi dzięki zwycięstwu zbliżyli się na dwa punkty do bezpiecznej strefy gwarantującej utrzymanie. Natomiast Zakon Bonifratrów pomimo utrzymywaniu przez większość spotkania pozytywnego wyniku kolejny raz schodził z boiska bez zdobyczy punktowej.

 

Spotkanie pomiędzy ekipami BRD Young Warriors, a FC Po Nalewce było dla obydwu drużyn niezwykle ciężkim, ale i również wartościowym sprawdzianem. Mianowicie chodzi nam o hipotetyczne, niezwykle cenne trzy punkty, które przybliżyłyby którąś ze stron do postawionego sobie celu. Założenie, o którym mowa to oczywiście awans, przez co mogliśmy spodziewać się zaciętego meczu. Predykcje bez wątpienia sprawdziły się, gdyż wynik do przerwy był 2:1. Bramki Bieńka zapewniły gospodarzom komfort psychiczny do przerwy, przez co w drugą odsłonę spotkania gospodarze mogli wejść o wiele spokojniej. Takie podejście poskutkowało lekkim rozprężeniem, przez co po dośrodkowaniu z rzutu rożnego w wykonaniu Wiktoruka piłkę do bramki głową skierował Łukasz Gaba, który dosłownie kilka sekund wcześniej kapitalnie urwał się spod krycia stoperów rywala. Niestety dla drużyny FC Po Nalewce nie był to punkt zwrotny w przebiegu meczu i nie zdołali dowieźć wyniku do końca lub wyjść na prowadzenie. O stanie rywalizacji zaważyła dobra dyspozycja Mateusza Adamca, który podobnie jak swój kolega dwukrotnie pokonał golkipera rywali. Pierwsze trafienie padło po dwójkowej akcji z Bieńkiem, który wyłożył mu piłkę na pustą bramkę, a drugie natomiast po dobitce strzału w wykonaniu Marcina Bińka. Finalny wynik to 4:2, a drużyna BRD Young Warriors może cieszyć się z zasłużonych i niezwykle istotnych w kwestii ligowej batalii punktów.

 

Takie zakończenia zmagań lubimy najbardziej! Na Arenie Picassa dzień kończyliśmy spotkaniem LTM-u Warsaw z Radlerem Świętokrzyskim. Gospodarze w przypadku wygranej zapewniliby sobie tytuł mistrzowski. Tymczasem Radler w dalszym ciągu musi bronić się przed spadkiem i każdy punkt dla tej ekipy jest cenniejszy niż złoto. Pierwsza połowa to dość wyrównana walka obu ekip z lekkim wskazaniem na LTM. Gospodarze mieli w swoich szeregach przede wszystkim Krzysztofa Kulibskiego, który tradycyjnie już ostrzeliwał bramkę rywali. Pewnym zaskoczeniem było to, że Kula trafiał tym razem po stałych fragmentach gry, a konkretnie po nieźle rozegranym rzucie rożnym i rzucie karnym. Do przerwy wynik 2:0 wskazywał, że LTM jest bardzo blisko tytułu. Chcielibyśmy wiedzieć, czy Radler w przerwie odpalił jakiś kociołek Panoramiksa, ale po odpoczynku zobaczyliśmy inny zespół występujący w żółtych strojach. Maciej Lis strzelił gola kontaktowego, a kilka minut później mieliśmy remis, bo Jakub Tomasiak również znalazł drogę do bramki. LTM był mocno zaszokowany takim obrotem spraw, a tymczasem Marcin Matuszek, który wcześniej odnajdywał podaniami kolegów zaliczając 2 asysty, sam postanowił powiększyć swoje konto bramkowe i strzelił obok wyczyniającego cuda na bramce Kuby Kapronia. To w końcu obudziło LTM, bo po minucie wyrównał Jakub Lipnicki, ale to było wszystko, na co było stać gospodarzy w ten ciepły, czerwcowy wieczór. Remis 3:3 nie satysfakcjonuje nikogo, ale w naszej opinii z perspektywy czasu, obie ekipy powinny go docenić, bo pokazały kawał dobrego futbolu!

 

LIGA 7

 

W ramach szesnastej kolejki Elitarni Gocław podejmowali zespół NAF Genduś. Mecz zapowiadał się bardzo interesująco, bo mierzył się lider z drużyną zajmującą trzecią lokatę. Po ostatnich spotkaniach na lekkiego faworyta wysunęła się drużyna gospodarzy. Obie ekipy od pierwszych minut spotkania były bardzo zmotywowane i skoncentrowane. Postawa w defensywie po obu stronach powodowała, że sytuacji bramkowych mieliśmy jak na lekarstwo. Wszystko zmieniło się w 11 minucie spotkania, kiedy to Łukasz Dawid obsłużył Łukasza Eljasiaka, który dał Elitarnym prowadzenie. Potem gospodarze dalej atakowali i częściej gościli przy bramce rywala niż NAF Genduś. Jednak to goście mieli groźniejsze sytuacje, ale gospodarzy wielokrotnie ratował słupek ich bramki. Ta duża ilość szczęścia pozwoliła dowieźć prowadzenie do przerwy. Tuż po wznowieniu gry goście od razu mieli doskonałą sytuację do wyrównania stanu meczu, ale tym razem piłka odbiła się od poprzeczki i wróciła do gry. Z minuty na minutę rosła przewaga NAF Genduś. Elitarni znacznie cofnęli się na własną połowę i czekali na okazję z kontr. Natomiast goście na spokojnie rozgrywali atak pozycyjny i wierzyli, że bramka wyrównująca prędzej, czy później wpadnie. Tak się jednak nie stało. W ostatnich minutach spotkania Elitarni mieli doskonałe sytuacje na rozstrzygnięcie meczu, ale fenomenalnie między słupkami zachowywał się Adam Królak, który nie jest nominalnym bramkarzem gości. Elitarni Gocław pewnie utrzymują się w walce o medale, a NAF Genduś musi kolejny tydzień poczekać na ewentualne świętowanie mistrzostwa siódmej ligi.

 

Sytuacja w strefie spadkowej siódmej ligi przedstawia się nam niezwykle interesująco. Mianowicie na cztery spotkania przed końcem rozgrywek, o utrzymanie nadal walczą cztery zespoły. Z tego powodu spotkanie to rysowało się w optymistycznych barwach, oczywiście pod kątem pasjonującej rywalizacji. Pierwsza połowa spotkania byłaby dla przeciętnego kibica dość nużąca, jednakże należy wyciągnąć z niej wnioski. Obydwie drużyny darzyły się wzajemnym szacunkiem i boiskowym respektem, nie chcąc się zbytnio otworzyć. Efektem tego jest skromny rezultat 1:1 do przerwy. Autorami bramek byli odpowiednio Gilewski z Laissez Faire United, oraz doświadczony Kamil Pozorski dla Mikrostrzelb. Drugi z wyżej wymienionych graczy popisał się kapitalny trafienie ala Kazimierz Deyna - trafiając wprost z rzutu rożnego. Zagranie bez wątpienia nieszablonowe zaskoczyło rywali, którzy byli kompletnie nieprzygotowani na taką ewentualność. Druga odsłona rywalizacji to natomiast zajadła wymiana ciosów i ciągła zmiana stanu bramkowego. Od 2:2 po 2:5 i finalną pogoń za wynikiem gospodarzy, którym niestety nie udało się wyrównać. Nad finalnym rezultatem zadecydowały bramki Pokorskiego, który to minął bramkarza, oraz trafienie Gilewskiego, który to strzałem z pokaźnego dystansu pokonał golkipera rywali. Goście wychodzą z tego starcia z tarczą natomiast gospodarze nie mają prawa opuszczać areny Picassa z opuszczonymi głowami, w końcu zabrakło tak niewiele. Mecz zakończył się wynikiem 4:5.

 

W siódmej lidze doszło do kolejnego już pojedynku drużyn, które cały czas mają o co walczyć. Zarówno FC Polska Górom jak i ich przeciwnicy, czyli Gastro Sparta potrzebują punktów żeby utrzymać się na tym poziomie rozgrywkowym. W nieco lepszej sytuacji byli przed meczem gospodarze, którzy do tej pory uzbierali kilka punktów więcej. Jednak sytuacja w tabeli często odbiega od tego, co się wydarzy na boisku. Od początku meczu zawodnicy gości przejęli inicjatywę. Już w piątej minucie mieli doskonałą sytuację do strzelenia bramki, jednak piłka zatrzymała się na słupku. Chwilę potem wynik otworzył Dylan Mirchani, wyprowadzając drużynę gości na prowadzenie. W kolejnej minucie powinno być już 2:0 lecz na posterunku był najlepszy na boisku Kamil Nowak, bramkarz ekipy gospodarzy, który wybronił sytuację sam na sam. Warto też odnotować, że w pierwszych dziesięciu minutach gospodarze nie zanotowali żadnego celnego strzału. Drugie dziesięć minut to lepsza gra drużyny Polska Górom, którzy nie dość że strzelili dwie bramki, to jeszcze mieli okazję na podwyższenie wyniku, ale tym razem bramkarz gości Serhii Lytvyn obronił w sytuacji sam na sam. Do przerwy wynik już się nie zmienił i gospodarze schodzili z jednobramkowym prowadzeniem. Tuż po wznowieniu drugiej połowy gospodarzy ponownie uratował słupek. Przez kolejne minuty spadło tempo meczu, sytuacji bramkowych było jak na lekarstwo. Dopiero w 44 minucie byliśmy świadkami kolejnej bramki autorstwa zawodnika gości - Radosława Siwka. Do końca meczu trwała walka z obydwu stron o zmianę wyniku, jednak na niewiele się to zdało. Wynik 2-2 z przebiegu meczu bardzo zasłużony, jednak tylko gospodarze mogli się z niego cieszyć. Zdobyty punkt praktycznie już zapewnił im utrzymanie. Natomiast ich dzisiejszy rywal - Gastro Sparta posiada już tylko matematyczne szanse aby się utrzymać.

 

Fenomenalny wprost popis ze strony braci Markowicz. Rodzinny duet z ekipy Slavicu niemalże samodzielnie rozmontował ekipę rezerw Awantury. Gospodarze gładko poradzili sobie z jednym z kandydatów do spadku, tym samym przybliżając się do trzeciego miejsca, które premiowane jest awansem do 6 ligi. Bracia Markowicz mieli w tym niebywale dużą zasługę, jeżeli policzyć ich asysty i bramki to wynik będzie następujący: trzy z dziesięciu bramek, oraz pięć z sześciu asyst. Należy również wspomnieć o tym iż większość podań dających podwyższenie rezultatu, bracia wymieniali między sobą. Kończąc już gloryfikowanie ekipy gospodarze musimy również przytoczyć fakt, iż Awantura w drugiej odsłonie spotkania przeżyła swoistą przemianę. Porównując obie połówki, kiedy to w pierwszej odsłonie było aż 7:1, w drugiej skończyło się 3:3. Niestety, heroiczna walka o jak najmniejszą porażkę zakończyła się na wyniku 10:4. Gościom w tym spotkaniu zabrakło niestety trochę skuteczności, oraz zawodnika, który miałby mieć tego dnia swój „dzień konia". Podsumowując brak indywidualności naszym zdaniem zaważył nad finalnym rezultatem i przekreślił szansę gości na jakiekolwiek punkty w tej rywalizacji. Doskonale zdajemy sobie również sprawę, jak skomplikowanym logistycznie procesem jest prowadzenie dwóch drużyn naraz przez co automatycznie rezerwy mają utrudnione zadanie na placu gry. Mimo wszystko cesarzowi należy oddać to co cesarskie, a rywalom szacunek za zaangażowanie.

 

Bardzo interesująco zapowiadało się spotkanie pomiędzy FFK Oldboys oraz CompatibL. Obydwie drużyny znajdują się blisko pozycji medalowej i zwycięzca spotkania znacząco przybliżyłby się do zajęcia miejsca na podium na koniec sezonu. Początek meczu to kilka ciekawych akcji gospodarzy, którzy w czwartej minucie wyszli na prowadzenie. Kolejna ciekawa sytuacja miała miejsce w czternastej minucie, kiedy to w niegroźnej sytuacji, kiedy piłka wypadała daleko za boisko ręką zagrał zawodnik gospodarzy Przemysław Szabat. Sędzia spotkania zmuszony był dać zawodnikowi żółtą kartkę, a to skutkowało graniem w osłabieniu przez trzy minuty. Ciekawostką jest, że dwie kolejki wcześniej ten sam zawodnik dostał za to samo taką samą karę. Goście nie wykorzystali gry w przewadze, ale chwilę później, kiedy drużyny grały w komplecie zdołali wyrównać. Ich radość trwała jednak tylko dwie minuty, ponieważ wspomniany kartkowicz zrehabilitował się za osłabienie drużyny i sprytnym strzałem z rzutu wolnego wyprowadził swoją ekipę na prowadzenie. Druga cześć spotkania była jeszcze bardziej emocjonująca od pierwszej. Chwilę po rozpoczęciu drugiej połowy goście doprowadzili do remisu. Stracona bramka zadziałała motywująco na gospodarzy, którzy odpowiedzieli dwoma trafieniami. Kolejne cztery bramki były autorstwa zawodników CompatibLu. Na te bramki ponownie odpowiedzieli Oldboysi i w 40 minucie spotkania ponownie mieliśmy remis. Ostatnie minuty należały jednak do gości, którzy aż trzykrotnie znaleźli drogę do bramki rywala. Z kolei gospodarze byli w stanie tylko raz skutecznie zakończyć swoje akcje i niestety dla nich musieli pogodzić się z porażką, która nie zamyka jednak ich drogi do pierwszej trójki ligi. Goście natomiast po meczu wskoczyli na drugie miejsce w tabeli i do końca będą się liczyć w walce o mistrza siódmej ligi.

 

LIGA 8

 

Zmierzająca pewnie po mistrzowski tytuł Ekipa Remontowa podejmowała mającą bezpieczne miejsce w tabeli FC Alfę. Ekipa jak przyjdzie na mecz w swoim najsilniejszym zestawieniu, to w tej lidze jest w stanie pokonać każdego, kto stanie im na drodze. W niedzielę Alfa tylko w początkowych fragmentach meczu dzielnie stawiała opór faworyzowanej Ekipie. Alfa nawet jako pierwsza wyszła na prowadzenie, co chyba dodatkowo zadziałało na zawodników w czarnych strojach. Po stracie bramki Kacper Pękała wziął się za rozgrywanie piłki, czym stwarzał kolegom sytuację za sytuacją do strzelenia bramki. Gospodarzom szybko udało się odrobić straty, dodatkowo odskakując od przeciwnika na kilka bramek. Trzeba przyznać, że Alfa dzielnie walczyła w tym spotkaniu, co jakiś czas udawało im się przedostać pod pole bramkowe rywali, tylko zazwyczaj albo na drodze stawał ostatni obrońca, bądź dobrze interweniował bramkarz. Wynik 7:1 do przerwy nie spowodował, żeby jedni bądź drudzy odpuścili sobie poważne granie. Druga połowa to niemal kopia pierwszej, Alfa zdobywa bramkę, co działa mobilizująco na rywali, którzy znów po pierwszym ostrzeżeniu zaczęli strzelać bramkę za bramka. Ekipa wygrała wysoko ten mecz aż 14:2, natomiast docenić należy fakt, że Alfa mimo, że traciła kolejne gole to starała się cieszyć grą w piłkę.

 

Gdybyśmy chcieli opisać spotkanie pomiędzy Tekton Capital, a rezerwami Oldboyów minuta po minucie, to musielibyśmy chyba stworzyć oddzielny artykuł. Członkowie organizacji momentami nie nadążali z wypełnianiem protokołu meczowego, bo obie drużyny raz za razem ostrzeliwały swoje bramki, a gole padały jeden po drugim! Spotkanie to miało ogromny ciężar gatunkowy, bo zwycięzca mógł jeszcze mieć nadzieję na utrzymanie się w lidze. Tekton w końcu przystąpił do tego spotkania w przyzwoitym składzie, a w swoich szeregach miał poważne wzmocnienia między innymi w postaci Dawida Zadrowskiego, który walnie przyczynił się do zwycięstwa w tym spotkaniu. Zacznijmy jednak od tego, że już w pierwszej połowie obie ekipy nie oszczędzały się, a wynik 5:4 wskazuje na widowisko toczone w konkretnym tempie. Prawdziwa kanonada nadeszła jednak w drugiej połowie, bo obie ekipy skupiły się przede wszystkim na tym, żeby tego dnia jak najwięcej bramek padło, a zgromadzeni kibice mieli co oglądać. Gospodarze wygrali to spotkanie ostatecznie 12:9, a zadowolenia nie krył Prezes Tekton Capital – Darek Tajerle, z którym wywiad może obejrzeć na naszym fanpejdżu. Do tego zwycięstwa walnie przyczynił się MVP całej 8 ligi w tej kolejce – Sebastian Dominiak oraz wspomniany już wcześniej Dawid Zadrowski. Nie sposób jednak nie wspomnieć o dzielnych Oldboyach, w szeregach których z całą pewnością na uwagę zasługuje gra Sławka Ogorzelskiego i Jana Dominiewskiego, którzy mocno przyczynili się do tak okazałej liczby zdobytych bramek. Mamy nadzieję, że w najbliższych tygodniach obejrzymy więcej takich wspaniałych pojedynków.

 

W ramach szesnastej kolejki Ukranian Vikings podejmował Mobilis. Mecz zapowiadał się bardzo interesująco, bo mierzył się lider z drużyną zajmującą trzecią lokatę. Przez pierwsze dwadzieścia minut utrzymywał się bezbramkowy remis. Była widoczna przewaga gospodarzy, jednak fenomenalnie między słupkami spisywał się Łukasz Kulesza, który niejednokrotnie ratował swój zespół od utraty bramki. Pierwszy raz musiał skapitulować na rzecz Arsena Oleksiv'a. Zaledwie minutę później do wyrównania doprowadził po asyście Pawła Janiszewskiego Kacper Tomaszewski. W drugą część spotkania lepiej weszła drużyna Mobilisu i tu duży wpływ miała gra Aleksandra Janiszewskiego, który brał na siebie ciężar gry. Po jego podaniu Paweł Janiszewski wyprowadził gości na prowadzenie. Jednak radość nie trwała długo, bo po zaledwie kilkunastu sekundach Ivan Markovych doprowadził do wyrównania stanu meczu. Kolejne minuty budowały przewagę Vikings. Najpierw gości uratowała poprzeczka, a później obrońca Mobilis zablokował strzał na linii bramkowej ratując remis dla swojego zespołu. Gospodarze nacierali, ale zabrakło im już czasu na zainkasowanie kompletu punktów. Ostatecznie obie drużyny muszą zadowolić się podziałem punktów.

 

W ramach szesnastej kolejki Green Team podejmował Szukamy Sponsora. Zdecydowanym faworytem tego spotkania był zespół Szukamy Sponsora. Na dodatek gospodarze pojawili się w dość okrojonym składzie i nie mieli żadnego zawodnika na zmianę. Od pierwszych minut spotkania było widać przewagę gości, którzy co chwilę gościli w polu karnym rywala. Gospodarze walczyli o każdą piłkę, ale to było za mało. Po przejęciu piłki brakowało im pomysłu na grę, a wiele z ich zagrań było chaotycznych. Oprócz tego obrońcy Szukamy Sponsora skutecznie wyłączali z gry Piotra Osińskiego, który starał się brać na siebie ciężar rozgrywania piłki. Niektóre z tych sposobów nie były jednak przepisowe i zawodnik musiał zejść z boiska, ponieważ nie był w stanie kontynuować dalej gry. W tym momencie spotkania goście mieli wypracowaną sporą zaliczkę bramkową. Po porozumieniu się drużyn i propozycji ze strony Szukamy Sponsora oba zespoły grały po czterech zawodników w polu, żeby mecz nie utracił na jakości. Pomimo równej liczbie graczy na placu gry, goście przez większość czasu byli w posiadaniu piłki i z łatwością przemieszczali się pod pole karne rywala. Kluczowymi zawodnikami dla Szukamy Sponsora okazali się: Daniel Lasota, Michał Podlecki oraz Piotr Maciuk, którzy znaleźli sposób na rozpracowanie rywala. Natomiast jedynym strzelcem po stronie gospodarzy był Sebastian Szeleszczuk.

 

Spotkanie pomiędzy drużynami Orły Białe Auuu, a Tsubasa Ozora, było meczem w środku tabeli. Obydwie ekipy nie mają już nawet matematycznych szans na awans, ale porażka w tym meczu mogłaby rozochocić depczący im po piętach Tekton, który ciągle jeszcze może się utrzymać. Gospodarze niestety nie zdołali zebrać zbyt licznej grupy zawodników, przez comusieli ratować się drugoligowymi posiłkami. Niestety dla nich na nic się to zdało, ponieważ oprócz momentu, gdy remisowali 1:1 ani razu już w tym spotkaniu nie zbliżyli się znacząco do rywali. Do przerwy to rywale prowadzili 2:4. W drugiej odsłonie rywalizacji gracze Tsubasy Ozora sukcesywnie powiększali przewagę, nie dając dojść do głosu swoim rywalom. Fenomenalny w tym spotkaniu Niemirski, który zdobył tego wieczora aż pięć bramek, był niewątpliwie motorem napędowym gości. Absolutnie rządził on i dzielił na boisku przy ulicy Vincenta van Gogha 1. Podsumowując niestety braki kadrowe zaważyły nad finalnym rezultatem. Wielka szkoda, bo mecz bez wątpienia miał ogromny potencjał aby nie być, aż tak jednostronny. Mimo usilnych starań gospodarzy niestety na dużym zaangażowaniu i próbach zmniejszenia wysokości porażki nie udało im się wyjść z tego starcia z tarczą. Goście natomiast mogą się cieszyć z powodu osiągniętego celu. Finalny rezultat tej rywalizacji to 5:10.

 

Obie ekipy przystępowały do tego spotkania już po jednym rozegranym meczu w tym dniu. Tekton i Ekipa solidarnie zwyciężyły swoje pierwsze spotkania, dodatkowo Tekton zjawił się na obu meczach w silnym zestawieniu kadrowym, co zapowiadało nam niemałe emocje w rywalizacji z Ekipą Remontową. To był dziwny mecz. Niby z jednej strony ciągłe ataki Ekipy, niby znacząca przewaga, ale goli z tego było mało. Zupełnie inaczej wyglądało to ze strony Tektonu, którzy co tylko mogli strzelić, to strzelali i piłka znajdowała drogę do bramki awaryjnie strzeżonej przez Patryka Barchwica. Ekipa mając z tyłu głowy fakt, że do finalnego triumfu w lidze nie dużo im brakuje jeszcze bardziej podkręciła tempo gry i delikatnie poprawiła swoją skuteczność, udało się wyjść na trzybramkowe prowadzenie i wydawało się, że kolejny mecz uda się zakończyć zdobywając komplet punktów. Tekton jednak nie odpuszczał, niezwykle ambitnie prezentowali się tego dnia, a szalejący w ataku Sebastian Dominiak robił co mógł byle tylko nie przegrać tego spotkania. Trzeba przyznać, że obrona Remontowców mu w tym pomagała, bo tak prostych błędów nie można popełniać na żadnym poziomie rozgrywkowym, a co dopiero kandydat na mistrza ósmej ligi. Tekton ma czego żałować, bo jeszcze na trzy minuty przed końcem spotkania prowadził jedną bramką. Niestety dla nich kolejny przebłysk geniuszu tego dnia miał Kacper Pękała, który w samej końcówce spotkania doprowadził do wyrównania.

 

LIGA 9

 

W niedzielne południe wiele emocji towarzyszyło starciu FC Vikersonn z drużyną Borowików. Obie ekipy dysponowały bardzo solidnymi składami i to zwiastowało niezłe widowisko. Goście zaczęli to spotkanie wyśmienicie i zgodnie z oczekiwaniami dość szybko prowadzili. Strzałem z rzutu wolnego popisał się Nedashkivskyj. Po trzynastu minutach było już 4:0 i widać było, że gospodarze będą mieli sporo problemów, by nawiązać sportową walkę z faworyzowaną ekipą Borowików. Pierwsza część spotkania zakończyła się wynikiem 1-5 i wydawało się, że to najniższy wymiar kary dla ekipy Vikersonn. Druga część spotkania, podobnie jak pierwsza, rozpoczęła się od ataków drużyny Borowików, to oni pierwsi strzelają gola. Tym razem pięknym strzałem popisał się najlepszy na boisku tego dnia Oleksandr Shafran. Kiedy wydawało się, że emocji w tym meczu już nie będzie, to Vikersonn za sprawą Kyriia strzela kolejne dwie bramki. Gospodarze rzucili się do odrabiania strat, jednak ich poczynania były bardzo chaotyczne. Odkryli się znacznie z tyłu, a to skrzętnie wykorzystali goście. Borowiki zdobywają kolejne 3 bramki i podwyższając wynik na 3-9. W końcówce meczu mieliśmy trochę twardej męskiej gry, a sędzia zmuszony był do pokazania żółtych kartek dla zawodników z obu ekip. Borowiki wygrywają, dopisują trzy punkty i zapewniają sobie awans i pierwsze miejsce w ligowej tabeli. Gratulacje!

 

Mecz na szczycie - tak śmiało możemy określić pojedynek Decco Team z A.D.S. Scorpion's. Obydwie drużyny znajdują się na podium w 9 lidze i zwycięzca tego pojedynku znacznie przybliżyłby się do drugiego miejsca na koniec sezonu. Lepiej w ten mecz weszli gospodarze, którzy już w pierwszej akcji spotkania strzelili pierwszą bramkę. Kilka chwil później wynik spotkania wyrównał zawodnik gości i mecz zaczął się od nowa. W dziesiątej minucie ponownie na prowadzenie wyszli gospodarze, ale po raz kolejny ich radość trwała bardzo krótko - w 16 minucie w protokole meczowym widniał remis 2-2. Pod koniec pierwszej połowy doskonałą sytuację zmarnowali gospodarze - ich strzał zakończył się na słupku. Od razu po tym strzale goście przeprowadzili skuteczną kontrę, która ustaliła wynik pierwszej połowy na 2:3. Pierwsza groźna akcja drugiej połowy ponownie miała miejsce pod bramką Scorpionów i kolejny raz w tym meczu mieliśmy remis. Chwile później obydwie drużyny zdobyły po kolejnej bramce i w trzydziestej minucie wynik brzmiał 4-4. Kilka minut później drużyna gospodarzy pomimo wcześniejszego kilkukrotnego zwracania uwagi błędnie przeprowadziła zmianę, czego efektem była żółta kartka. Trzy minuty grania w przewadze nie przyniosło żadnych korzyści i wynik cały czas się nie zmieniał. Ostatnia bramka w tym meczu padła w 42 minucie i strzelił ją najlepszy na boisku zawodnik gości Sebastian Mikołajczak. Od tego momentu drużyna gospodarzy bardziej niż na grze skupiła się na rozmowach z sędzią i organizatorami. Efektem tego było żółta kartka zawodnika Decco. W ostatnich sekundach spotkania mieliśmy jeszcze do czynienia z nieprzyjemną sytuacją - dwóch zawodników wyskoczyło do siebie z rękoma i obydwaj ostatnie sekundy pojedynku obejrzeli już przy linii bocznej a w protokole przy ich nazwiskach pojawiły się czerwone kartoniki. Wygrana zespołu Scorpionsów bardzo przybliżyła ich do drugiego miejsca, natomiast zawodnicy Decco Team myśląc o srebrnych medalach oprócz wygrania ostatniego meczu muszą liczyć także na stratę punktów swoich dzisiejszych przeciwników.

 

Co zrobić, gdy jeden z zawodników drużyny przeciwnej ma swój dzień i mimo tego, że starasz się mu przeszkadzać ze wszystkich sił, to i tak nie jesteś w stanie go powstrzymać? Takie pytanie powinni zadać sobie gracze Vistuli Varsovia, którzy zmierzyli się w niedzielę z Phoenix Warsaw. Gospodarze po wygranej z Pogromcami Poprzeczek chcieli mieć nadzieję, że uda im się zdobyć jakieś punkty w starciu z Feniksami. Zupełnie inny plan na ten weekend miały Feniksy, które chciałyby zająć 5 miejsce w ligowej tabeli. Pojedynek między tymi ekipami okazał się wyjątkowo udany dla Michała Kurowskiego i Przemka Prusaczyka, którzy wyprowadzili swój zespół na trzybramkowe prowadzenie w pierwszej połowie, a cały mecz odbywał się pod ich dyktando. Dopiero po tych 3 ciosach obudziła się Vistula i odpowiedziała bramką Ignacego Jastrzębowskiego. To jednak było za mało, bo wspomniany duet Kurowski- Prusaczyk odpowiedział kolejnymi bramkami, co poskutkowało trzybramkowym prowadzeniem Feniksów do przerwy. Po zmianie stron Vistula ruszyła do ataku pełna nadziei, że uda im się zmienić losy tego meczu, jednak to nie był dzień graczy w różowych strojach, którzy wyraźnie przegrywali pojedynki fizyczne i natykali się na kontrataki. Końcowy rezultat 4:9 wskazuje, że to goście byli stroną dominującą, a ich zwycięstwo nie było ani przez chwilę zagrożone przez graczy Vistuli. Gospodarze muszą czekać na kolejne punkty, a goście spokojnie plasują się w środku tabeli 9 ligi mistrzów.

 

Okropna pogoda, którą wątpliwie uraczeni zostaliśmy w minioną niedziele idealnie podtrzymywała dramaturgię tego spotkania. Gracze Pogromców Poprzeczek w pierwszej odsłonie spotkania pewnie prowadzili 1:3 po dwóch bramkach Luca Kończala, który tego dnia w naszej opinii był jednym z najpewniejszych punktów drużyny. Niestety starania jego, oraz kolegów z drużyny na nic się zdały, gdyż gospodarze podnieśli się w drugiej odsłonie rywalizacji i od momentu wyrównania na 5:5 nie oddali pola gry rywalowi. Odpowiedzią Polskiego Drewna na Luca Kończala był Paweł Szydziak, który w porównaniu do wcześniej wymienianego przedstawiciela Pogromców zdołał trafić do bramki aż cztery razy, zaliczając przy tym asystę. Należy również nadmienić fakt, iż było to dla niego drugie z kolei spotkanie. W końcu, zaledwie godzinę przed tym spotkaniem rozgrywał mecz w innej drużynie. Nie przeszkodziło mu to jednak kondycyjnie, aby wspomóc swoich kolegów w meczu niższej ligi. Jego zaangażowanie i zdolności piłkarskie były widoczne gołym okiem, przez co naprawdę miło się nam patrzyło na jego boiskowe poczynania. Finalny wynik rywalizacji to 8:6 przez co stwierdzić możemy, że wynik był na styku, a ligowe trzy punkty niezwykle cenne, bo wywalczone z charakterem. Mimo wszystko musimy wspomnieć o tym, iż od momentu powrotu Kończala „czerwona latarnia" dziewiątej ligi zdaje się zaliczać pokaźny progres. Z minionych wyników na niekorzyść Pogromców w stylu 21:4 nauczyli się oni minimalizować straty, a kto wie może nawet nauczą się zdobywać ligowe punkty. Na kolejną szansę jednak goście tego meczu będą musieli poczekać do kolejnej niedzieli.

 

 

LIGA 10

 

W meczu 16 kolejki w roli murowanego faworyta stawiana była ekipa Żoliballe. To gospodarze po dobrej serii czterech pierwszych meczy, w których odnieśli pewne zwycięstwa, oraz poważnie zagrozili liderującej Ochocie podchodzili do tego meczu z dużą dozą optymizmu. Oczywiście przewagi „na papierze" nie można było im odmówić, jednakże jak już doskonale wiemy ten „papier" rzadko ma moc sprawczą by wygrywać mecze. Na tym etapie sezonu każda z drużyn zdaje już sobie sprawę na co może liczyć, ale nie zmienia to faktu iż każdy kolejny mecz to oddzielna i samodzielna historia. Podchodząca do tego starcia drużyna gości zajmowała siódme miejsce, nie sprawiło im to jednak problemu, aby dokonać czegoś na pozór niemożliwego. Osłabiona ekipa z warszawskiego Żoliborza nie zebrała zbyt szerokiej kadry, czego pokłosiem była wyrównana gra tylko w pierwszej połowie i wynik 2:2. Druga odsłona to już natomiast okres dominacji graczy w białych koszulkach. Fantastyczna gra w tercecie Amanowicz – Sobieraj - Szczęśniak zapewniła drużynie z Włoch chyba najcenniejsze jak dotąd trzy punkty w tym sezonie. Warto odnotować również, iż na duże słowa uznania zasługuje bramkarz Partyzanta Piotr Arendt, który w porównaniu z ostatnimi meczami zaliczył ogromny progres pod kątem formy i dyspozycji. Dzięki dobrej współpracy ze stoperami stracił on w tym spotkaniu zaledwie trzy bramki – co jak na mecz z tak ambitną i poukładaną drużyną jak Żoliballe bez dwóch zdań zasługuje na pochwałę. Finalny wynik tego spotkania to 3:9.

 

Kolejnym spotkaniem w 10 lidze był mecz drużyn FC Jordanek kontra Zjednoczeni Ochota. Już na starcie meczu gospodarze mieli duży problem ze skompletowaniem składu, co zwiastowało, że ten mecz będzie miał jednostronny przebieg i tak też było. Początek spotkania to bardzo szybko strzelone 3 bramki przez Adriana Wrońskiego, który tego dnia był nie do powstrzymania dla drużyny rywali. Zjednoczeni imponowali spokojem, dokładnością w rozgrywaniu piłki i pewnością siebie. Gospodarze próbowali odgryzać się nielicznymi kontrami i w stałych fragmentach szukali swojej szansy na zdobycie bramki. Niestety na niewiele to się zdało i pierwszą połowę kończyliśmy przy wyniku 0-6. Druga połowa to już całkowita dominacja gości, którzy to, co chwilę nakręcali się zdobytą bramką. Przy wyniku 0-9, po tragicznej w skutkach stracie dość niespodziewanie gola dla FC Jordanka zdobył Jan Wojtyczek i jak się później okazało, było to jedyne i honorowe trafienie gospodarzy. Najbardziej niezadowolony z takiego obrotu spraw był bramkarz Ochoty Przemysław Morawski, który liczył tego dnia na czyste konto. Końcówka meczu to już bardziej walka z wynikiem, niż z przeciwnikiem. Zjednoczeni dokładali bramkę za bramką, licząc że osiągną pułap dwudziestu zdobytych goli w jednym spotkaniu. Niestety sztuka ta się nie udała i po szalonej końcówce w wykonaniu gości mecz kończy się wynikiem 1-19. Najlepszym zawodnikiem tego spotkania został wybrany Adrian Wroński, który zaliczył 6 trafień i dołożył do tego 3 ostatnie podania, warto również zaznaczyć postawę Daniela Gałązki który zdobył 5 bramek. Zjednoczona Ochota dopisuje 3 punkty i umacnia się na prowadzeniu w 10 lidze.

 

W niedzielne popołudnie na arenie Picassa spotkały się zespoły FC Karmelicka i drużyna FC Alliance. Pomimo sporych braków kadrowych zdecydowanym faworytem tego spotkania była Karmelicka. Zawody od samego początku były pod kontrolą gospodarzy, widać że do spotkania podeszli zmotywowani oraz pewni swego. Wydawało się, że wszystko szło po myśli gospodarzy, kiedy w 10 minucie dość niespodziewanie gola strzela Viktor Voloshyn i wyprowadza FC Alliance na prowadzenie. Podrażnieni zawodnicy gospodarzy od razu wzięli się do odrabiania strat i rozpoczęli oblężenie bramki Mykoli Gaidara. Na wyrównanie nie trzeba było długo czekać, w 14 minucie precyzyjnym strzałem popisał się Kuba de Stefano i mieliśmy 1-1. Po strzeleniu wyrównującej bramki Karmelicka sukcesywnie zwiększała przewagę, by w ostatnich minutach pierwszej połowy wyjść na prowadzenie 2-1. Strzelcem gola był Albert Białkowski. Obraz gry w drugiej połowie wyglądał podobnie jak przed przerwą, na boisku zarysowała się jeszcze większa przewaga gospodarzy, czego efektem były trzy kolejne bramki Karmelickiej. FC Alliance stać było już tylko ma jedno trafienie bezpośrednio z rzutu wolnego. Do końca meczu gospodarze kontrolowali przebieg spotkania i jeszcze przed końcem meczu dobili rywala zadając szóste trafienie. Mecz zakończył się wynikiem 6-2. Gospodarze mają nadal szansę na wejście wyżej w ligowej tabeli, tymczasem goście na dobre stracili szanse na awans ze strefy spadkowej.

 

Piekielnie wyrównany pojedynek obejrzeliśmy na Arenie Picassa w zmaganiach 10 ligi pomiędzy Cosmos United, a Eternisem. Gospodarze rozpoczęli to spotkanie w cudowny dla siebie sposób, bo Maciej Bogusz dwukrotnie skierował piłkę do bramki rywali i Cosmos wyszedł na prowadzenie 2:0. To w pewnym sensie rozjuszyło graczy Eternisu, bo wzięli się ostro do pracy i po kilku minutach za sprawą Grzegorza Goliszewskiego mieliśmy na boisku wynik 2:2. Od czego jednak jest kapitan – Salvador de Felix, który znów wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Po chwili odpowiedział jednak Michał Żwinis i tego typu sytuacje idealnie opisują pierwszą połowę, w której walka była niesamowicie wyrównana, a obie ekipy nie odpuszczały ani na sekundę. Wynik do przerwy – 5:4 potwierdza, że obserwatorzy mieli co oglądać, a na trybunach nie raz został wstrzymany oddech przez kibiców. Druga połowa rozpoczęła się jednak lepiej dla graczy Eternisu, bo Grzesiek Goliszewski i Konrad Dzięcioł wyprowadzili swój zespół na prowadzenie 5:6. Przez chwilę zwątpiliśmy, czy Cosmos United będzie się w stanie podnieść po kolejnej bramce Michała Żwinisa, ale okazało się, że nasze obawy są niepotrzebne. Kolejny raz Salvador de Fenix poderwał swoją drużynę do walki bramką, a po chwili Paweł Kucharski trafił do bramki i wyrównał stan meczu na 7:7. W końcowych fragmentach gry nic się nie zmieniło i obie drużyny podzieliły się punktami, co oznacza, że sprawa medali w dalszym ciągu pozostaje nierozstrzygnięta.

Spotkanie Chłopców z Bielan i Mixamatora było dla drużyny gości meczem o mistrzostwo 1 ligi i zdecydowanie wyglądało jak rywalizacja o najwyższą stawkę. Obie drużyny przystąpiły do batalii maksymalnie skoncentrowane, bo dla gospodarzy był to ostatni dzwonek w drodze po złoto, a Mixamatorowi wystarczył nawet remis, aby zdobyć historyczny awans do ekstraklasy. Już po pierwszej akcji meczu Kamil Kamiński dostał podanie z prawego skrzydła od Victora Yaremii i tylko świetna interwencja Norberta Wierzbickiego uchroniła jego zespół przed utratą bramki. CHzB grało zachowawczo, za to Mixamator przycisnął i w 6 minucie wrzutkę w pole karne wykonał Damian Krupa, a Bartosz Nowodworski tylko dostawił nogę i goście wyszli na prowadzenie. Napór ze strony Mixów nie ustawał i w 10 minucie Victor Yaremii stanął przed szansą podwyższenia, ale nie trafił czysto w piłkę i strzelił obok bramki. Pierwsza połowa zdecydowanie należała do ekipy Michała Fijołka, która tworzyła więcej groźnych akcji pod bramką Norberta Wierzbickiego, ale zawiodła skuteczność i wynik utrzymał się do przerwy. Po gwizdku rozpoczynającym drugą część spotkania gospodarze wzięli się do roboty i już po minucie gry wyrównał Krzysztof Mamla. O ile w pierwszej połowie wyraźnie przeważał Mixamator, tak w drugiej połowie inicjatywa przeszła na stronę ekipy Tomka Miziurkowskiego. Grzegorz Augustyniak co i rusz musiał ratować swój zespół przed utratą bramki, ale w 34 minucie nie zdążył sięgnąć po piłkę odbitą od własnego obrońca i po golu samobójczym Chłopcy wyszli na prowadzenie 2:1. Wynik ten utrzymał się raptem minutę, bo Mixamator błyskawicznie odpowiedział golem Bartosza Nowodworskiego i emocje rozpoczęły się na nowo. Moment przewagi gości, podanie Mikołaja Prybińskiego i Bartosz zdobył hat-tricka i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. CHzB przyspieszyło tempo spotkania, wypracowało kilka akcji i Paweł Pająk wykorzystał moment zawahania w obronie Mixów i znów mieliśmy remis. Chwilę później emocje sięgnęły zenitu, kiedy Arsen Oleksiv został ukarany żółtym kartonikiem i goście musieli 3 minuty grać w osłabieniu. Bardzo mądra i przede wszystkim odważna walka defensorów Mixamatora skutecznie zatrzymywała Chłopców przed strzeleniem gola, a mieli oni kilka wyśmienitych ku temu okazji. Najpierw Szymon Krauz mógł trafić do pustej bramki, ale w ostatniej chwili strzał zablokował obrońca Mixów, a po chwili w identycznej sytuacji znalazł się Krzysztof Mamla i tylko ofiarność zawodników zespołu gości uratowała ich przed utratą gola. Kiedy składy wyrównały się, obie drużyny szukały sposobu na przełamanie defensywy przeciwników i napięcie trwało do ostatniego gwizdka sędziego. Mecz zakończył się wynikiem 3:3, a Mixamator w pięknym stylu został mistrzem 1 ligi!         

W ostatnich dwóch meczach zespół Bękartów Warszawy miał bardzo duże problemy kadrowe, co zaowocowało dwoma walkowerami dla przeciwników. Na szczęście na mecz z Deportivo La Chickeno udało im się uzbierać skład posiadając nawet zawodnika rezerwowego. Ich przeciwnik również ma często problemy kadrowe, przez co ich wyniki i miejsce w tabeli są znacznie poniżej ich oczekiwań. Początek meczu należał do gości, którzy w 4 minucie otworzyli wynik spotkania. Chwile później  goście strzelili kolejne dwie bramki i zrobiło się 3:0. W piętnastej minucie zawodnicy Deportivo przeprowadzili zmianę zawodników w niedozwolonym miejscu, przez co przez 3 minuty byli zmuszeni grać w osłabieniu. Drużyna gospodarzy nie skorzystała z tego prezentu i pomimo przewagi liczebnej straciła kolejne 3 bramki. Do przerwy jeszcze dwukrotnie bramkarz gospodarzy musiał wyjmować piłkę z bramki. Na przerwę goście schodzili w doskonałych humorach, ponieważ w protokole widniał wynik 0:8. W drugiej połowie zawodnicy Deportivo w dalszym ciągu stwarzali sobie mnóstwo sytuacji bramkowych, czego efektem były kolejne cztery bramki. Od tego momentu zawodnicy gości mocno rozluźnili swoje szyki obronne, dzięki czemu Bękarty mieli coraz więcej sytuacji bramkowych. Efektem tego były bramki strzelane przez obydwie drużyny co spowodowało, że na koniec spotkania mieliśmy iście hokejowy wynik 5:16 dla gości. Bardzo skuteczni tego dnia byli dwaj zawodnicy Deportivo - Patrych Zych i Mateusz Rudnicki, którzy łącznie strzelili dziewięć bramek. Gospodarze mimo fajnej gry w drugiej połowie ponieśli bardzo wysoką porażkę, natomiast goście zdobywając trzy punkty praktycznie zapewnili sobie utrzymanie w lidze.

Zarówno Alpan jak i FC Niezłomni rozegrali ostatnio wyjątkowo widowiskowe i pełne emocji spotkania, więc jeśli ktoś spodziewał się fajerwerków po bezpośrednim starciu tych ekip szybko doczekał się meczu obfitującego w ciekawe sytuacje. Wprawdzie Alpan stracił już szansę na podium, ale chłopakom absolutnie nie zabrakło zaangażowania i postawili Niezłomnym bardzo twarde warunki. Początek meczu zdecydowanie należał do ekipy gości – już w 4 minucie strzał  Oleksandra Krytiuka dobił Taras Mysko i Ukraińcy wyszli na prowadzenie. Drużyna Rafała Dębskiego miała spore problemy z poskładaniem bloku obronnego, co goście bezlitośnie punktowali. W 11 minucie Taras Mysko wyłożył piłkę Serhiiowi Avkhimovychowi, a ten nie dał szans golkiperowi gospodarzy. Sebastian Nowakowski wyciągał piłkę z siatki dwie minuty później po trafieniu Tarasa Mysko. Na 0:4 podwyższył Oleksandr Krytiuk i jeśli ktoś myślał, że jest już po meczu, srogo się mylił, bo nadzieje w serca drużyny gospodarzy wlał Marcin Kowalski strzelając gola kontaktowego. Ofensywa Alpana przebudziła się i już pół minuty później było 2:4 po pięknym strzale Krzysztofa Kasperskiego, który trafił w samo okno braki Vitaliya Yashchuka. Nie minęły 2 minuty, a Alpan strzelił trzeciego gola i Niezłomni poczuli widmo utraty przewagi. Tempo meczu wzrosło niebotycznie, a napastnicy drużyny przyjezdnej urządzili sobie oblężenie bramki Sebastiana Nowakowskiego i przed przerwą oglądaliśmy jeszcze 3 gole! Najpierw błąd bramkarza gospodarzy wykorzystał Taras Mysko, już akcję później trafienie dołożył Oleh Verbovskyi, a przed samym gwizdkiem trafił Serhii Avkhymovych i goście wypracowali sobie bezpieczną przewagę 3:7. Kiedy sędzia rozpoczął drugą połowę Alpan wziął się za odrabianie wyniku i już po minucie gry bramkę zdobył Norbert Petasz. Kiedy żółtą kartką ukarany został Serhii Avkhymovych, gospodarze rozpoczęli marsz po wyrównanie i na sam koniec kary Czarek Petasz strzelił na 5:7! Chwilę później Niezłomni mieli dwie wyśmienite okazje do zdobycia bramki, ale Sebastian Nowakowski obronił dwie „setki” niemalże jedna po drugiej. Napastnicy Alpana podziękowali za ofiarną postawę swojego golkipera wykorzystując kontratak i Norbert Petasz zdobył bramkę na 6:7. Sensacyjny comeback Alpana wisiał w powietrzu, ale Niezłomni nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Bohaterem swojego zespołu został Serhii Avkhymovych, który zrehabilitował się za żółty kartonik i w 45 minucie zdobył szalenie ważnego gola. Mając wynik 6:8 Niezłomni zwolnili nieco tempo gry i starali się uniemożliwiać gospodarzom konstruowanie groźnych akcji i plan ten powiódł się. Niezłomni wygrywając przybliżyli się do zdobycia srebrnych medali, a Alpan pokazał, że nawet grając o nic, jest w stanie pokazać widowisko godne 1 ligi.

W spotkaniu pomiędzy FC Górka, a drużyną FC HAZARD 86, goście przyjechali na mecz w szampańskich nastrojach. Była to dla nich bowiem okazja na pozornie łatwe trzy punkty. Zdecydowanie nie spodziewali się, że ich bardziej wiekowi rywale nie tyle postawią się drużynie walczącej o awans, co będą prowadzili grę i przez większość czasu dominowali. Efektem tego było zdecydowanie rozluźnienie, które poskutkowało dwoma straconymi bramkami w pierwszej połowie. Autorami trafień byli odpowiednio Staniszewski i Sieńkowski. Przy relacjonowaniu tego meczu należy bardziej szczegółowo pochylić się nad bramką na 1:0, która to padła po fenomenalnym krosie z własnego pola karnego Dolegi wprost na nogę Staniszewskiego. Rywalizacja w drugiej części spotkania nie odbiegała zbytnio od przebiegu pierwszej odsłony meczu. Gracze FC Górka sukcesywnie bowiem powiększali swoją przewagę, kończąc na stanie bramkowym 5:0. Bez wątpienia i z czystym sumieniem możemy powiedzieć, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci- w tym wypadku bardziej wiekowi zawodnicy pokazali, że czuć od nich piłkarski sznyt i boiskową jakość. Udowodnili oni grupie niedowiarków swoją wartość i pokazali, że nie jest to jeszcze czas aby schodzić ze sceny amatorskiej piłki nożnej. Na wyróżnienie zasługuje niewątpliwie Jacek Staniszewski, który trzema trafieniami przyczynił się do sukcesu drużyny.

Ciekawie zapowiadał się pojedynek Drunk Teamu z PGU. Obie drużyny znane są z walecznego i ofiarnego stylu gry, a posiadając solidny skład mogą powalczyć z najlepszymi. Na dodatek dla gospodarzy był to ważny mecz w kontekście utrzymania się w 1 lidze, a boisko bardzo szybko pokazało pełne zaangażowanie w obu ekipach. Wynik już w 4 minucie otworzył Damian Wolski, który nie dał szans bramkarzowi PGU. Goście zagrali początek meczu nieco ospale, ale już w 10 minucie podanie Adriana Gajosa na gola zamienił Oskar Górecki i z każdą kolejną akcją PGU grało coraz szybciej i pewniej, co w efekcie dało gola Adriana Gajosa i goście objęli prowadzenie. Mecz nabrał tempa, a tytaniczną pracę na połowie gości wykonywał Łukasz Walo, który swoimi rajdami wiązał obrońców, otwierając kolegom drogę do bramki Artura Kopiejka, ale napastnicy Drunk Teamu razili nieskutecznością. PGU za to zapunktowało przed przerwą jeszcze dwukrotnie – najpierw Adrian Gajos, a po chwili Oskar Górecki drugi raz zapisali się w protokole i goście schodzili do szatni z bezpiecznym prowadzeniem 1:4. W drugiej połowie mecz nabrał jeszcze więcej kolorów – w 29 minucie Łukasz Walo wyłożył piłkę Tomaszowi Redasowi i zrobiło się 2:4. W 33 minucie Tomasz przebiegł niemal całe boisko, minął trzech obrońców i ku zaskoczeniu drużyny Adriana Gajosa strzelił na 3:4. Bramka ta zdecydowanie podgrzała emocje na boisku. Obie drużyny ruszyły do ataku, ale wojnę nerwów lepiej przetrzymali goście – w 37 minucie Marcin Łyczkowski przepięknym strzałem od poprzeczki zdobył bramkę na 3:5, a chwilę później Drunk Team stanął przed szansą na złapanie wyniku, ale rzutu karnego nie wykorzystał Damian Wolski, który tylko obił słupek. Nadzieje gospodarzy na wyrównanie pogrzebał w 44 minucie Maciej Dudziński i mecz zakończył się wynikiem 3:6. Dzięki temu zwycięstwu PGU złapało bezpieczną przewagę nad strefą spadkową, a Drunk Team będzie musiał srogo napracować się w przyszłym meczach, aby zachować szansę na utrzymanie. 

Data utworzenia artykułu: 2021-06-17 18:09
Facebook
Tabela
Poz Zespół M Pkt. Z P
5   TUR Ochota 12 18 5 4
4   ALPAN 12 18 6 6
8   FC Kebavita 12 10 3 8
3   FC Otamany 12 25 8 3
6   In Plus & Pojemna Halina 12 15 5 6
7   Explo Team 12 11 3 7
2   Gladiatorzy Eternis 12 31 10 1
9   Esportivo Varsovia 12 9 3 9
10   Warsaw Bandziors 12 4 1 10
1   EXC Mobile Ochota 12 32 10 0
Social Media
Youtube SUBSKRYBUJ



Reklama