Stało się to, co stać się musiało - Tur Ochota zapewnił sobie mistrzostwo Ligi Fanów. W innych ligach najważniejszych rozstrzygnięć jeszcze nie znamy, ale z tygodnia na tydzień mistrzów będzie przybywać. Trzy ostatnie weekendy sezonu ligowego zapowiadają się pasjonująco, bo przecież jest jeszcze walka o medale, awanse czy uniknięcie spadków. Zapraszamy już teraz do Relacji meczowych z 15 kolejki Ligi Fanów!
EKSTRAKLASA
Tur Ochota po zwycięstwie w sobotę z Anonimowymi w niedzielnym spotkaniu z Wawalions musiał wygrać, by już w maju świętować mistrzostwo w ekstraklasie Ligi Fanów. Od początku spotkania zespół Konrada Kowalskiego wszedł na wysokie obroty i już po pięciu minutach prowadził 2:0. Ekipa z Ukrainy starała się atakować, ale ustawieni z tyłu Michał Bruździak i Maciek Baranowski czyścili wszystko i Paweł Wysocki nie miał w pierwszej fazie meczu praktycznie nic do roboty. Po kilku efektownych akcjach goście podwyższali swoje prowadzenie, by do przerwy schodzić z bilansem 0:5. Po zmianie stron mimo, że mistrz nie nakręcał jakiegoś zawrotnego tempa to i tak Wawalions nie mieli argumentów, by chociażby zbliżyć się do remisu. Dopiero przy stanie 0:7 Tur stracił bramkę grając już na luzie i myśląc o fecie pomeczowej. Jedynym zawodnikiem który próbował coś wykreować pod bramką rywali był Ihor Linchenko, ale sam w pojedynkę nie miał szans, by rozmontować dobrze zorganizowaną obronę rywali. Mecz zakończył się pewnym zwycięstwem Tura 2:9 i po końcowym gwizdku rozpoczęła się feta. Szampan, serpentyny i taniec radości okraszony wymownym: Turo Turo... rozległ się na arenie Grenady. Mistrz nie ma zamiaru się zatrzymywać i czeka na drużynę, która będzie w stanie nawiązać walkę i postawi wysokie warunki w kolejnej kampanii. Wawalions po dwóch porażkach z weekendu muszą w kolejnych meczach zdobyć punkty, by przypieczętować utrzymanie w ekstraklasie.
Pisaliśmy w zapowiedziach że ekipa Tylko Zwycięstwo gra naprawdę solidny futbol i jeżeli Kebavita nie zagra na wysokich obrotach to może mieć problemy. Początek jednak nie zapowiadał, że team Buraka Cana może mieć tutaj kłopoty, bo Kebavita szybko objęła prowadzenie po bramce Azamata Qutpiddinova i miała jeszcze kilka dobrych okazji. Gdy padł gol na 2:0 przypomniało się spotkanie z soboty, gdzie goście do przerwy przegrywali z East Windem 6:0. Jednak ten scenariusz nie miał miejsca i po składnych akcjach Tylko Zwycięstwo stwarzało coraz większe zagrożenie. Efektem dobrej gry były dwie bramki w końcowych minutach pierwszej połowy. Najpierw Andrzej Morawski, a chwilę później Mateusz Walczak trafili do siatki i nieoczekiwanie do przerwy wynik brzmiał 2:2. Po zmianie stron i odprawie taktycznej Buraka Cana ponownie na prowadzenie wyszła Kebavita. Znowu w rolach głównych wystąpił Azamat Qutpiddinov, który potrafił zrobić przewagę i najpierw sam strzelił bramkę, a w kolejnej akcji dostrzegł dobrze ustawionego Barisa Kazkondu i znowu gospodarze prowadzili dwoma bramkami. Kto myślał, że goście nie będą grać do końca to się grubo mylił. Najpierw braterska akcja, po której Mateusz Jałkowski podał idealnie na głowę Szymona Jałkowskiego i było już 4:3. Nerwowość w obronie Kebavity zaczęła powodować kolejne błędy, z których skorzystał Andrzej Morawski dogrywając idealnie piłkę do Mateusza Walczaka, a ten nie pomylił się i mieliśmy remis 4:4. Niespodzianka wisiała w powietrzu i mimo rozpaczliwych prób gospodarzy wynik do końca nie uległ zmianie.
Będący ostatnio w dobrej formie East Wind podejmował Bulbez Team Bemowo i na papierze wszystko przemawiało za ekipą Sebastiana Dąbrowskiego Goście trapieni słabą frekwencją zostali zmuszeni do wystawienia kilku młodszych zawodników i raczej nikt nie spodziewał się tutaj niespodzianki. Boisko szybko zweryfikowało ten stan rzeczy, bo East Wind cały mecz okrutnie męczył się z ekipą z Bemowa. Od samego początku gospodarze zamknęli przeciwnika na jego połowie i męczyli Marcina Osowskiego gradem strzałów, ale musimy przyznać, że Marcin był tego dnia w wyśmienitej formie i napastnicy East Windu z niedowierzaniem patrzyli na niektóre jego parady. Golkiper Bulbezu skapitulował dopiero w 9 minucie, kiedy podanie Michała Nowaka wykorzystał Filip Junowicz. Goście wciąż zamknięci na swojej połowie byli w stanie odpowiadać tylko kontratakami, ale w 12 minucie Marcin Taras przejął piłkę w środku boiska i zdobył bramkę wyrównującą. Nie zmieniło to nic w obrazie gry – East Wind wciąż bezskutecznie atakował i dało się zauważyć lekką frustrację zawodników drużyny gości, a wynik 1:1 utrzymał się do przerwy. W drugiej połowie Napastnicy East Windu z coraz większym niepokojem patrzyli na zegarki – minuty mijały, a bramka nie chciała wpaść. Bulbez wyprowadził kilka groźnych kontr i Sebastian Dąbrowski podjął decyzję o zmianie bramkarza na golkipera lotnego. Taktyka okazała się słuszna, bo w końcu w 43 minucie Maciej Dylewski nie dał żadnych szans Marcinowi Osowskiemu i East Wind znów wyszedł na prowadzenie. Bramka ta dodała trochę animuszu zawodnikom gospodarzy, którzy z nieco większym luzem ale i pewnością zaczęli rozgrywać piłkę, a w samej końcówce meczu po bramce dołożyli jeszcze Damian Patoka i Maciek Dylewski i East Wind zdobył ważne, choć nieco wymęczone trzy punkty.
Anonimowi po porażce z Turem licznie pojawili się na niedzielnym spotkaniu, licząc na przełamanie w spotkaniu z Narodowym Śródmieściem. Na początku spotkania nic nie wskazywało na to, że gospodarze po raz kolejny doznają wysokiej porażki. Początek co prawda nie był zbytnio udany, bo Damian Talarek silnym strzałem pokonał Maćka Miękinę ale Anonimowi szybko, za sprawą Patryka Paszko wyrównali. W ogóle pierwsza połowa była niezwykle interesująca, bo oba teamy postawiły na ofensywę i oglądaliśmy sporo efektownych akcji. Tempo spotkania było bardzo wysokie i widać było, że zespoły po ostatnich słabszych spotkaniach w ich wykonaniu chcą koniecznie się przełamać. Do przerwy minimalnie lepsi byli goście i prowadzili 2:3. Po zmianie stron nie wiemy dokładnie co się stało, bo wyrównane spotkanie skończyło się, delikatnie mówiąc, linczem. Swoją drogą całe spotkanie miało jednego bohatera, a był nim Damian Talarek. O ile w poprzednich meczach grał przeciętnie, to w niedzielne popołudnie przypominał zawodnika z jesieni, który imponował skutecznością i determinacją na boisku. Strzelił osiem bramek i zaliczył dwie asysty co spowodowało, że gospodarze odliczali minuty do końca spotkania. Narodowe Śródmieście, widząc słabość rywala nie zatrzymywało się i ku radości Marka Szklennika widać, że kryzys jest już poza nimi. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 5:13 i trzeba przyznać, że to najmniejszy z możliwych wyników. Po spotkaniu kapitan AnonyMMous nie krył złości, że jego ekipa nie może odnaleźć formy, którą prezentowała już na naszych boiskach. Do końca pozostały jeszcze trzy kolejki i jeżeli nic się nie zmieni, to widmo spadku do pierwszej ligi stanie się bardzo realne tym bardziej, że bezpośredni rywale do utrzymania prezentują się bardzo dobrze.
W niedzielny wieczór jako ostatni w ekstraklasie w tej serii gier wybiegli zawodnicy Contry i Cykaczy. Już pierwsze minuty pokazały że gospodarze są bardzo zdeterminowani, by wygrać to spotkanie dodatkowo wiedząc, że ich jeden z rywali do podium Kebavita straciła punkty w swoim spotkaniu. Dość szybko po solowej akcji Dawid Biela wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Cykacze jakby jeszcze nie weszli dobrze w spotkanie, a już musieli gonić wynik. Kilka akcji zaczepnych inicjował Piotr Płatek, ale dobrze grała defensywa kierowana przez Wojtka Osobińskiego. W ataku aktywny był duet Biela-Raciborski i jeszcze przed przerwą Contra stopniowo podwyższała wynik. Do przerwy było 4:0 i nic nie wskazywało na to, że goście mogą w jakikolwiek sposób zagrozić gospodarzom. Po zmianie stron Cykacze jeszcze aktywniej zagrażali bramce przeciwników. Szczególnie groźne były ataki Damiana Bedynka i Piotra Płatka, którzy kilka razy zmuszali do ogromnego wysiłku Macieja Antczaka. Contra jakby trochę uśpiona wysokim prowadzeniem zaczęła popełniać coraz więcej błędów w obronie i wynik 4:2 na piętnaście minut do końca meczu nie był już tak komfortowy. Gospodarze jednak mają bardzo doświadczoną drużynę i nie chcąc gotować sobie nerwowej końcówki włączyli wyższy bieg i dość szybko podwyższyli wynik. Cykacze walczyli do końca, ale nie zdołali odrobić strat z pierwszych 25 minut. Contra wygrywa zasłużenie i ostatnie trzy kolejki będą dla nich decydujące w kontekście walki o podium. Cykacze pogodzeni ze spadkiem będą chcieli na pewno zdobyć punkty na koniec sezonu i godnie pożegnać się z ekstraklasą.
LIGA 1
Mecz ma szczycie 1 ligi czyli starcie Chłopców z Bielan z FC Niezłomnymi również okazało się nie lada widowiskiem. W zapowiedziach pisaliśmy, że Niezłomni to niezwykle waleczna drużyna, która walczy do samego końca niezależnie od wyniku i spotkanie to okazało się idealnym obrazkiem do tego opisu. CHZB grało bez swojego bramkostrzelnego napastnika Damiana Kowalewskiego, ale Tomek Miziurkowski postarał się o solidny skład swojego zespołu i w pierwszej połowie przewaga po stronie drużyny gospodarzy była widoczna. Od pierwszego gwizdka Niezłomni rozpoczęli ataki na bramkę Sebastiana Stankiewicza i szczególnie aktywny był Anatolii Ursu, ale ofensywne poczynania Ukraińców były nieskutecznie i piłka często lądowała w bocznej siatce bramki Chłopców. Gospodarze odpowiadali akcjami całego zespołu i w 12 minucie wynik otworzył Marcin Zawadzki. Obraz gry nie zmienił się do końca pierwszej połowy – Niezłomni atakowali bez większych rezultatów, a Chłopcy z Bielan dołożyli kolejną bramkę autorstwa Krzystofa Mamly. W drugiej części spotkania Niezłomni zwiększyli nacisk w ofensywie i atakowali coraz groźniej, a Sebastian Stankiewicz popisywał się nie lada paradami bramkarskimi – w przeciągu kilku minut wybronił praktycznie dwie „setki" i w szeregach Niezłomnych pojawiła się lekka frustracja. W efekcie w 36 minucie Krzysztof Mamla strzelił kolejną bramkę, a już dwie minuty później było 4:0 po golu Marcina Szewczyka. Wydawało się, że reszta meczu będzie już tylko spacerkiem dla Chłopców z Bielan, ale Niezłomni po raz kolejny pokazali przysłowiowego „pazura" i w 41 minucie doszło do kompletnego zwrotu akcji. W przeciągu jednej minuty Niezłomni zdobyli aż trzy gole! Z 4:0 zrobiło się 4:3 i ekipa Tomka Miziurkowskiego poczuła, że wynik zaczyna się jej wyślizgiwać z rąk. Gospodarze uspokoili nieco grę, ale Niezłomni nie ustawali w atakach na bramkę Sebastiana Stankiewicza. Gospodarze odpowiedzieli kilkoma groźnymi kontrami i gdyby nie świetna postawa Mykhaila Vakaliuka mogłoby być po meczu. Kiedy w 48 minucie bramkę zdobył Oleksandr Krytiuk w drużynie Niezłomnych nastąpił potężny wybuch radości. Do ostatniego gwizdka obie drużyny starały się jeszcze przechylić szalę na swoją stronę, ale ostatecznie zabrakło czasu i po niezwykle emocjonującym spotkaniu Chłopcy z Bielan zremisowali z FC Niezłomnymi 4:4, dzięki czemu ci pierwsi wskoczyli na podium, a drudzy utrzymali drugie miejsce w tabeli.
W kolejnym spotkaniu na szczycie FC Hazard 86 podejmował Mixamator. Mieliśmy apetyt na dobre piłkarskie widowisko i obie drużyny postarały się, by emocji w tym pojedynku nie zabrakło. Od pierwszej minuty spotkania widać było, że tutaj dużo bramek nie będziemy oglądać. Oba zespoły posiadały dobrze zorganizowaną obronę, a że na pozycji bramkarza mają świetnych fachowców - jednych z najlepszych w całej lidze to powodowało, że długo czekaliśmy na pierwsze trafienie w tym meczu. Przyjemnie się patrzyło na walkę, składne akcje i zaangażowanie na boisku. Był to mecz czysto piłkarski, gdzie nie było dyskusji z sędzią, po faulach zawodnicy przybijali piątki wiedząc, że rywal nie ma zamiaru specjalnie faulować, a wynika to ze stawki meczu i chęci zwycięstwa. Pierwszy gol padł tuż przed przerwą, a sposób na wymanewrowanie obrony znalazł Krzysztof Batorski i w 24 minucie dał prowadzenie Hazardowi. W przerwie Michał Fijołek mobilizował swoich zawodników do jeszcze większego zaangażowania w drugiej odsłonie. Poskutkowało to już na początku drugiej połowy i Mikołaj Prybiński wyrównał po kapitalnej akcji całego zespołu. Miksy złapały wiatr w żagle i widząc, że przeciwnik z minuty na minutę traci siły jeszcze bardziej przycisnęły. Efektem był gol Bartosza Nowodworskiego i gospodarze musieli się trochę otworzyć chcąc wywalczyć w tym spotkaniu choćby punkt. Jednak to Mixamator był bardziej skuteczny i sam kapitan strzelił gola na 1:3, co pozwoliło na trochę swobody i luzu w grze gości. Ostatecznie wynik do końca nie uległ zmianie i Miksy mogły się cieszyć z kolejnych trzech punktów przybliżających ich do mistrzostwa pierwszej ligi. Brawa należą się także dla Hazardu który mimo porażki zagrał bardzo dobre zawody, a sam mecz piłkarsko był na poziomie ekstraklasy.
W kolejnym meczu zmierzyły się ze sobą ekipy Deportivo la Chickeno i FC Górka. Liczyliśmy, że zobaczymy dobry piłkarsko spektakl.... nie zawiedliśmy się! Gospodarze cały czas muszą szukać punktów, aby zapewnić sobie utrzymanie w 1 lidze, goście natomiast są już raczej pogodzeni ze spadkiem i bez większej presji podchodzili do niedzielnego spotkania. Obie ekipy stawiły się w bardzo okrojonych i nieco zmęczonych składach, z zaledwie jedną zmianą. Od mocnego uderzenia zaczęła ekipa z Tarchomina, która od początku spotkania prezentowała się nieco lepiej. Po błędzie bramkarza gospodarzy Roberta Jaoko, FC Górka wychodzi na prowadzenie 0-1. Mecz toczył się w żywym i szybkim tempie. Mimo dobrej gry, goście nie potrafili utrzymać korzystnego wyniku i dość szybko stracili bramkę na 1-1. Taki obrót spraw rozsierdził gości i nagle ich akcje zaczęły kleić się znacznie lepiej, czego efektem była bramka na 1-2. W pierwszej połowie FC Górka dołożyła jeszcze kilka bramek i na przerwę ekipa Konrada Litwiniuka schodziła prowadząc 1-4. Gra „Chikenów" w pierwszej połowie raziła niedokładnością, widzieliśmy bardzo dużo niedokładnych podań oraz mało składnie stworzonych sytuacji podbramkowych. W drugiej połowie meczu oglądaliśmy już odmieniony zespół Deportivo. Gospodarze narzucili swój styl gry i mocno wzięli się za odrabianie strat, czego efektem były szybko strzelone trzy bramki. FC Górka ewidentnie opadła z sił, a rozpędzona drużyna gospodarzy nacierała coraz mocniej. Na pierwsze prowadzenie w tym meczu dla zespołu Deportivo musieliśmy czekać aż do końcówki spotkania. Autorem gola był najlepszy zawodnik tego spotkania Eryk Agnyziak. Co prawda goście zdołali jeszcze wyrównać po rewelacyjnym strzale Konrada Litwiniuka w same „widły" bramki „Chikenów", była to jednak bramka na otarcie łez. Do końca spotkania gole zdobywali już tylko zawodnicy gospodarzy. Mecz ostatecznie kończy się wynikiem 7-5, FC Górka ma już tylko iluzoryczne szanse na utrzymanie, a Deportivo la Chickeno będzie musiało walczyć do ostatniej kolejki.
Rozpędzony na wiosnę Alpan podejmował walczący o utrzymanie Drunk Team. Gospodarze wygrywając to spotkanie mieli szanse na walkę nawet o podium. Jednak już od początku spotkania widać było, że nie będzie tutaj łatwo o ligowe punkty. Goście szczelnie ustawili obronę i praktycznie w pierwszej połowie tylko kilka razy byli przez dłuższą chwilę w posiadaniu piłki. Gospodarze grali długo piłką po obwodzie, ale robili to za wolno i bez elementu zaskoczenia. Dopiero Czarek Petasz strzałem z dystansu pokonał bramkarza rywali. Drunk Team mimo, że miał w pierwszej połowie rzadko piłkę przy nodze to jak już kontrował, to wręcz ze stuprocentową skutecznością. Przy stanie 2:2 pomogła też kara dla Piotra Morawskiego, który dostał żółtą kartkę i goście w przewadze umieli strzelić bramkę i do przerwy prowadzili 2:3. Po zmianie stron Alpan zagrał z lotnym bramkarzem, ale tego dnia niestety nic nie wychodziło ekipie Rafała Dębskiego. Wszystkie strzały na bramkę były blokowane przez obrońców, a gra z jednym zawodnikiem więcej w ogóle nie była wykorzystywana. Do tego proste błędy w obronie i seryjnie marnowane akcje pod bramką Michała Sujkowskiego spowodowały, że goście mieli szanse na łatwe bramki. W defensywie Drunkersów świetnie spisywał się Kamil Wróbel, który wygrywał praktycznie wszystkie pojedynki z napastnikami przeciwników i świetnie uruchamiał napastników. Sam był też autorem dwóch bramek i walnie przyczynił się do sukcesu drużyny. Ostatecznie po słabym meczu Alpan przegrywa zasłużenie z teamem Łukasza Walo, który nadal ma duże szanse na utrzymanie na zapleczu ekstraklasy.
LIGA 2
Zmagania w 2 lidze rozpoczęliśmy od pojedynku Un Mate Team i Warszawskiej Ferajny. Gospodarze tradycyjnie już niestety stawili się na naszych boiskach w dość wąskim składzie. Tymczasem goście z uwagi na fakt, że grali w tym dniu 2 spotkania, mieli szeroką kadrę i spokojnie mogliby zagrać na 2 składy. Jeżeli komuś wydawało się, że Un Mate Team będzie w stanie nawiązać równorzędną walkę z gośćmi, to dość szybko musiał się wyleczyć z tego poglądu. Owszem, po bramce Konrada Pietrzaka dłuższą chwilę musieliśmy czekać na kolejne trafienia, ale jak na boisku pojawił się Kacper Domański, to właściwie nie było co zbierać. Kapitan Ferajny, który występuje z kontuzją, ustrzelił w ciągu kilku minut hat-tricka i ostatecznie chyba podciął skrzydła drużynie z południowej Ameryki. Przed przerwą trafił jeszcze Kacper Galan i rezultat wskazywał jasno, kto wygra to spotkanie. Pięciobramkowa strata nie powstrzymywała oczywiście Argentyńczyków i cały czas próbowali zdobyć choćby bramkę honorową, jednak nie było im to dane tego dnia. Tymczasem Ferajna złapała luz i zakończyła to spotkanie z 9 trafieniami na koncie. Warto podkreślić fakt, że czyste konto nie zdarza się zbyt często w Lidze Fanów, ale w tym spotkaniu goście mieli bardzo szczelną obronę i to zdecydowanie pomogło im odnieść sukces. Mimo zwycięstwa sytuacja Ferajny nie jest idealna, bo medale trochę uciekły graczom Kacpra Domańskiego. Wiemy jednak, że goście na pewno nie poddadzą się do ostatnich minut na naszych boiskach.
Spotkanie pomiędzy drużynami Orzeły Stolicy a FC Nova Group było dla obydwu ekip niezwykle istotne pod kątem ligowego bytu. Gospodarze meczu starali oddalić się od spadkowego peletonu, natomiast goście próbowali włączyć się w batalie o ligowe pudło. Mecz zapowiadał się tym samym niezwykle ciekawie oraz wyrównanie. Potwierdzenie tych słów znajdziemy bez problemu w bramkowym stanie rywalizacji. Goście od początku meczu narzucili wysokie tempo gry, dzięki czemu objęli dwubramkowe prowadzenie, nie oddając go aż do przerwy. Po rozpoczęciu drugiej odsłony widowiska gracze FC Nova Group nie cieszyli się z niego jednak zbyt długo, gdyż rywale nie tyle wyrównali, co po fantastycznej grze Mikołaja Kiełpsza nawet prowadzili. Mimo relatywnie szybkiego wyrównania rywali piłkarze w bordowych strojach zdołali podwyższyć swoje prowadzenie doprowadzając do dwubramkowej przewagi. W chwilową konsternacje jednak wprawił ich Łukasz Wirski, który z rzutu rożnego zaliczył asystę. Była to akcja bezapelacyjne nietuzinkowa, gdyż piłka podkręcona po ziemi wprost pod nogi Kamila Filipka zatrzepotała w sieci. Goście natomiast nie mieli w planach opuszczać głowy i na boisku byli konsekwentni idąc za ciosem. Swoim charakterem oraz wolą walki tuż przed finalnym gwizdkiem po sporym zamieszaniu podbramkowych dosłownie wkopali piłkę do siatki, dzięki czemu rzutem na taśmę zapewnili sobie punkty z tego ciężkiego starcia. Mecz ten mógł niewątpliwie pomóc obydwu drużynom, jednakże żadnej z nich nie udało się zaznaczyć swojej wyższości i postawić przysłowiowej „kropki nad i". Finalny rezultat to 5:5.
AbyDoPrzodu w rundzie wiosennej kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa, więc ciężko było się spodziewać, że walczące o utrzymanie Popalone Styki sprawią drużynie gospodarzy problemy, szczególnie, że goście mieli już jedno spotkanie w nogach w tym dniu, a 8 osobowa kadra na to spotkanie nie zapowiadała nagłego zwrotu akcji. Tymczasem początek spotkania zaskoczył chyba nieco gospodarzy, bo Styki dobrze broniły i przy okazji próbowały się odgryzać kontrami. Na ich nieszczęście nie udało się w tym okresie trafić do bramki rywali, a kilka minut później udało się to gospodarzom, którzy za sprawą Przemka Wycecha wyszli na prowadzenie. Ten sam zawodnik podwyższył kilka minut później wynik na 2:0, a przed przerwą trafił jeszcze Artur Radomski i obie drużyny schodziły na przerwę z wynikiem 3:0. W drugiej połowie solidne otwarcie zaliczyli gospodarze, którzy szybko zdobyli 2 bramki i wyszli na prowadzenie 5:0. W tym miejscu trzeba zauważyć, że trochę się ta maszyna ofensywna AbyDoPrzodu zacięła po tej bramce, a do głosu doszli goście. Kamil Paszek i Krzysiek Kądzioła pokonali Michała Wytrykusa i zrobiło się 5:2. Rozpoczęła się wymiana ciosów, która skończyła się oczywiście na korzyść gospodarzy, ale można zauważyć pewną prawidłowość, że od stanu 5:0... goście zremisowali pozostałą część meczu 3:3. Końcowy rezultat to wygrana AbyDoPrzodu 8:3. Gospodarze mają nadal szansę na wejście wyżej w ligowej tabeli, tymczasem goście muszą w dalszym ciągu walczyć o ligowy byt.
Dla FC Melange mecz z Wiernym Służewcem był niezwykle istotny z punktu widzenia walki o medale, a nawet mistrzostwo. Po słabszym początku rundy przyszło przełamanie z Un Mate i kolejny komplet punktów był niezwykle istotny. Niestety, wśród gospodarzy brakowało trzech kluczowych zawodników, a niektórzy musieli grać z drobnymi urazami. Wierny już od pierwszych minut wyczuł swoją szansę i od początku miał groźniejsze sytuacje. Melange grał z lotnym bramkarzem, ale od pierwszych minut nie wychodziło im to zbyt dobrze, przez co po stratach narażali się na utratę bramki. Tak też się stało po kilku minutach i Tomasz Krzyżański otworzył wynik meczu. Druga bramka dla Wiernego wisiała w powietrzu, ale dobre interweniował Grzegorz Mac, ratując parokrotnie swój zespół. Nie miał jednak nic do powiedzenia, kiedy kolejny błąd w rozegraniu wykorzystał Marcin Kowalski. Na domiar złego podczas starcia w polu karnym kontuzji kostki nabawił się jeden z graczy Melange i musiał przedwcześnie opuścić boisko. Wierny mógł zamknąć mecz już w pierwszej połowie, ale nieskuteczność pod bramką przeciwnika, aż nadto dawała o sobie znać i kolejne okazje były koncertowo marnowane. Melange po pewnym czasie w końcu się obudził i miał swoje okazje, ale żadnej nie wykorzystał. Co więcej tuż przed przerwą gospodarze stracili kolejną bramkę i po 25 minutach było 0:3. Po zmianie stron znów więcej z gry mieli zawodnicy Piotra Gratkowskiego, ale nie potrafili tego wykorzystać . Za to Melange trafił na 1:3 i wydawało się, że może jeszcze być ciekawie. Niestety po kolejnym ostrzejszym faulu zawodnika ze Służewca doszło do małej wymiany zdań pomiędzy zawodnikami i atmosfera zrobiła się lekko mówiąc napięta. Emocje jednak dość szybko opadły i można było wrócić do gry. Do końca meczu padła już tylko jedna bramka i spotkanie zakończyło się wynikiem 1:4. Był to głównie mecz walki, ale lepiej zaprezentował się Wierny, który jeszcze ma szansę na utrzymanie.
Na koniec zmagań w 2 lidze doczekaliśmy się prawdziwej, piłkarskiej uczty. Na Arenie Picassa, przy licznym gronie widzów, zmierzyły się ze sobą ekipy Green Lantern i Olimpiku. Gospodarze w przypadku wygranej mogli wskoczyć na pozycję lidera, tymczasem goście chcieli tą pozycję obronić ze wszystkim sił. Już od początku spotkania byliśmy świadkiem naprawdę zaciętego meczu, gdzie nikt nie chciał się zbyt szybko otworzyć i pozwolić rywalowi na zdobycie bramki. Pierwsze minuty to optyczna przewaga Green Lantern, którzy udokumentowali swoją dobrą formę bramką Mikołaja Wysockiego, który wykorzystał podanie Kacpra Bełczyńskiego. Wybuch radości kibiców gospodarzy został trochę przyćmiony faktem, że Dmytro Zhdanov dość szybko wyrównał stan gry. Kilka minut później trafił Nazarii Kharytonov i oznaczało to, że goście zejdą na przerwę z wynikiem korzystnym dla swojej drużyny. Obie ekipy żywiołowo dyskutowały co można poprawić po przerwie w swojej grze, ale to nie składna akcja zdecydowała o tym, że gospodarze wyrównali. Faul w polu karnym i do piłki podszedł Patryk Podgórski. Napastnik Zielonych Latarni strzelił mocno, ale świetnie obronił ten strzał Andryi Rybka! Wobec dobitki był jednak bezradny i gospodarze doprowadzili do remisu. Obie ekipy miały trochę pecha w swoich poczynaniach, bo szczególnie Latarnie upodobały sobie strzały w obramowanie bramki i dwukrotnie trafiały w metalową część bramki. Olimpik na chwilę przejął inicjatywę i po raz drugi w tym spotkaniu wyszedł na prowadzenie. Stanisław Oseledchenko podał, a Nazarii Kharytonov po raz drugi tego dnia pokonał Michała Dąbrowskiego. Całe szczęście, że mecz się jeszcze nie kończył, bo oglądanie ofensywnych ataków gospodarzy to sama przyjemność, a jak Latarnie podkręcają tempo, to już naprawdę uczta dla oczu. Po jednej z takich akcji Mikołaj Wysocki wypatrzył Patryka Podgórskiego i ten wyrównał stan meczu! Oba zespoły próbowały przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść, ale nic z tego wyjść nie mogło, bo bramkarze mieli swój dzień w tym przypadku i kolejnych bramek nie zobaczyliśmy. Remis 3:3 to prawdziwe ukoronowanie zmagań na Arenie Picassa, obie ekipy zachowują swoje szanse na mistrzostwo 2 ligi, a my prosimy o więcej tak niesamowicie zaciętych meczów na naszych boiskach.
LIGA 3 |
Spotkanie FC Otamanów z Junakiem potwierdziło, że ukraińska ekipa rozkręca się długo, ale gdy już złapie swoje tempo, jest praktycznie nie do zatrzymania. Mecz rozpoczął się lepiej dla drużyny gości. W 5 minucie złe rozegranie wykorzystał Adam Rakowski i nie dał szans bramkarzowi Otamanów Olegowi Bortnykowi. Gospodarze wyglądali momentami na lekko onieśmielonych stylem gry Junaka, ale z minuty na minutę coraz mocniej atakowali bramkę gości i Andrzej Groszkowski musiał się solidnie napracować między słupkami. Goście grali ciasno w obronie i oblężenie Otamanów długo nie przynosiło efektu, ale i Junak nie był w stanie wyprowadzić nawet kontrataku. Dopiero w 21 minucie podanie Romana Pigarieva na bramkę zamienił Konstiantyn Didenko. Bramkę do szatni wbił tuż przed gwizdkiem Oleksandr Gryb i drużyny udały się na odpoczynek. W przerwie obóz gospodarzy musiał solidnie przedyskutować swoją taktykę, bo choć początek drugiej połowy był jeszcze w miarę wyrównany i nie zwiastował pogromu, jakiego potem byliśmy świadkami, to od 33 minuty istniała już tylko drużyna Otamanów. Junak nie miał pomysłu na zatrzymanie napastników gospodarzy, którzy grali jak natchnieni. Drużyna Romy Starykha skupiła się na wyprowadzaniu ultra szybkich ataków, często wymieniali raptem dwa podania przed oddaniem strzału i doprowadzali do sytuacji strzeleckich, w których nawet Andrzej Groszkowski nie był w stanie nic zdziałać. Wynik 14:1 mówi bardzo dużo o formie FC Otamanów, którym brakuje już tylko 5 punktów do podium, co jest wynikiem wyjątkowym, zważywszy na to, że drużyna ta dołączyła dopiero w połowie sezonu.
Patrząc na tabelę trzeciej ligi wydawałoby się, że zdecydowanym faworytem spotkania Mikstury z Energią byli goście. Jednak gospodarze patrząc na mecze które rozgrywali do tej pory nie odstawali znacząco od rywali i często pechowo przegrywali spotkania jedną bramką. Gdyby mieli trochę więcej szczęścia to pozycja w tabeli byłaby zgoła odmienna. Pierwsza połowa była niezwykle wyrównana i widać było po obu stronach determinację na boisku i wolę wygrania tego starcia. W Miksturze jak zawsze dobrą robotę w ofensywie robił Damian Patoka i to jego bramki wyprowadziły zespół braci Jochemskich na prowadzenie. Podkreślić też trzeba jak zawsze wysoką formę Patryka Zycha, który starał się kreować sytuacje i dogrywać ciasteczka swoim kolegom. Energia mimo, że początek nie był najlepszy w ich wykonaniu starała się trzymać wynik na styku i liczyła że uda się odrobić straty do przeciwników. Do przerwy było 4:2 i druga odsłona zapowiadała nie lada emocje. Niestety goście w drugiej odsłonie mimo, że starali się odwrócić losy spotkania to tego dnia nie byli na tyle dobrze dysponowani, by zagrozić swoim rywalom. Mikstura grała wręcz perfekcyjnie w każdej formacji i stopniowo powiększała przewagę. Wynik drugiej połowy pokazuje jak bardzo gospodarze zdominowali ekipę z Ukrainy. Wynik 6:1 podsumowuje kto dzielił i rządził w drugich 25 minutach. Ostatecznie Mikstura w całym spotkaniu wygrywa 10:3 i pokazuje, że pozycja w tabeli nie odzwierciedla prawdziwego potencjału drużyny z Bielan. Energia tą porażką pokrzyżowała sobie trochę plany i w kolejnych meczach musi wygrywać, jeżeli chce myśleć o podium w tym sezonie.
Kolejnym spotkaniem na Arenie Picassa był mecz Lujwaffe Tarchomin z drużyną FURDUNCIO Brasil F.C. Obie drużyny przystąpiły do spotkania bardzo zmobilizowane i zdeterminowane, dlatego od początku trwała ostra walka o panowanie na boisku. Początek należał do gości, to oni częściej atakowali i przeprowadzali składniejsze akcje, ale nie przełożyło się to na zdobycz bramkową. Po okresie przewagi Brazylijczycy nieco spuścili z tonu, a z biegiem upływających minut do głosu zaczęli dochodzić gospodarze. W kolejnych minutach spotkania zespół z Tarchomina tylko powiększał swoją przewagę, czego rezultatem był strzelony gol. Po zamieszaniu w polu karnym bramkę zdobywa Patryk Podgórski, który od samego początku spotkania spisywał się znakomicie. Po chwili szybka kontra gospodarzy, którą wykańcza Bieliński i mamy 2-0. Z każdą minutą spotkania przewaga gospodarzy rosła, a jej efektem były dwa kolejne gole strzelone przed przerwą. Przy wyniku 4-0 popularne „Luje" cofnęli się nieco do obrony, co skrzętnie wykorzystali zawodnicy FURDUNCIO, gola na 4-1 strzela Caio França. Obraz gry w drugiej połowie wyglądał podobnie jak przed przerwą. W grze Brazylijczyków widać było niemoc w ataku, nie mieli pomysłu na grę, a ich jedynym atutem były groźne strzały z dystansu. Lujwaffe Tarchomin kontrolowało całkowicie to spotkanie i grali na coraz "większym luzie" co poskutkowało kolejnymi trafieniami. Warto wspomnieć, że klasą samą w sobie w tym spotkaniu był Patryk Podgórski, który zaliczył w tym spotkaniu 3 bramki oraz 3 asysty. Ostatecznie mecz zakończył się wysoką wygraną gospodarzy 8-1, którzy cały czas liczą na utrzymaniu w 3 lidze.
Oba zespoły wygrały swoje sobotnie spotkania i do niedzielnych zawodów przystępowali w dobrych humorach. A to dziwi szczególnie w kontekście zespołu Graczy Gorszego Sortu, który gdzieś się zaciął w tej rundzie i nie potrafił wygrać w kilku ostatnich kolejkach. Wiecznie Drudzy byli napędzeni po wygranej z Brazylijczykami i zapowiadało nam się dobre widowisko. Chyba nie przesadzimy w stwierdzeniu, że było to spotkanie w stylu FC Barcelony z Atletico Madryt z ich najlepszych sezonów. GGS postawił się w pozycji drużyny Dumy Katalonii, nie oddawali piłki rywalom, stwarzali sobie sporo groźnych sytuacji w polu bramkowym rywala, nawet na początku meczu udało się zdobyć bramkę, którą jednak arbiter musiał anulować za zagranie ręką. Piotrek Kawka ustawił swój zespół niczym Diego Simeone, pięciu zawodników zawsze było za linią piłki, a że GGS operował praktycznie całe spotkanie na połowie Wiecznie Drugich, to ci byli zmuszeni grać niemal cały czas w okolicy swojego pola karnego licząc na pojedyncze błędy w ofensywie Gorszego Sortu i próbując wyprowadzić jakąś skuteczną kontrę. Plan Piotrka Kawki w pierwszej połowie zdał egzamin, bo udało się nie stracić bramki, a remis w tym meczu byłby sporym osiągnięciem. Druga połowa wyglądała bliźniaczo podobnie z tym, że Łukasz Kulesza i Karol Wierzchoń zdobyli po bramce dla swojego zespołu. Mimo niekorzystnego wyniku Wiecznie Drudzy nie zmieniali swojego planu na ten mecz. I trzeba przyznać, że ten plan był dobry, bo udało się zniwelować największe atuty GGSu. W końcówce meczu nadzieję choćby na remis dał Kawka który pewnie wykorzystał podyktowany wcześniej rzut karny. Wynik meczu jednak już do końca się nie zmienił i GGS wygrał 2:1. Bramek może było mało, ale emocji za to nie brakowało.
W niedzielny wieczór doszło do niezwykle ciekawie zapowiadającego się pojedynku vice-mistrza Saskiej Kępy a drużyną Chacarity, która to przewodzi w 3 lidze. Faworytem spotkania byli goście, którzy w tej rundzie kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa i mogą pochwalić się serią czterech wygranych meczy z rzędu. Od samego początku meczu zarysowała się spora przewaga Chacarity, która to za sprawą Łukasza Lachowskiego wyszła dość szybko na prowadzenie 0-1. Goście nie spoczywali na laurach i konsekwentnie przeprowadzali groźne ataki, brakowało jednak wykończenia. Stare piłkarskie przysłowie mówi, że niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. Tak też było w tym meczu. Chacarita po raz kolejny nie strzeliła "setki", co skrzętnie wykorzystali gospodarze. Po akcji Kamila Łukasika gola dla Saskiej Kępy strzela Sebastian Borkowski i mamy 1-1. Niestety dla „Saskiej", były to miłe złego początki. Szybko ponownie do głosu doszli goście, którzy z minuty na minutę coraz bardziej dominowali na boisku. Krok po kroku sukcesywnie powiększali swoją przewagę nie pozwalając na dużo drużynie Korneliusza Troszczyńskiego. Gol na 1-2 to kontra, którą to po podaniu Frąckiewicza wykańcza Wędzyński. Niestety jeszcze przed przerwą kolejną niefrasobliwość w obronie Saskiej wykorzystali przyjezdni i na przerwę schodzili z dwubramkową przewagą, a gola strzelił Maciej Frąckiewicz. Drugą połowę z wysokiego „C" zaczęli zawodnicy Chacarity, szybkie dwie bramki i na tablicy wyników mieliśmy 1-5. Gospodarzy po przerwie stać było już tylko na jedno trafienie, którego autorem był Kamil Łukasik. W dalszej części meczu strzelali tylko gracze Chacarity, świetnie na boisku prezentował się duet Wędzyński - Frąckiewicz i to głównie za sprawą tych zawodników, goście wysoko wygrywają całe spotkanie. Faworytem spotkania byli zawodnicy Chacarity, ale nawet najwięksi optymiści nie spodziewali się, że goście rozgromią Saską Kępę, aż 8-2.
LIGA 4
Piłkarską ucztę przygotowały ekipy KS Iglicy Warszawa i FC Kanonierów. Iglica zdecydowanie nie może zaliczyć tego sezonu do udanych, ale wciąż jest ekipą, która może powalczyć z każdym. Kanonierzy po ostatnich zwycięstwach zbliżyli się do podium tabeli i każde zwycięstwo jest teraz dla nich na wagę medali. Mobilizacja w zespole była wyraźnie widoczna i już w 3 minucie wynik otworzył Mateusz Nejman. Minutę później gola dołożył Adam Domidowicz, po chwili Mateusz trafił ponownie, a w 9 minucie było już 0:4 po golu Czarka Petasza. Mogłoby się wydawać, że Kanonierzy kompletnie zdominują to spotkanie, ale Iglica broni nie składała i bramkę kontaktową ustrzelił Patryk Cyranowski. Nie minęły cztery minuty gry, a Patryk dołożył kolejne trafienie i w obozie Kanonierów pojawił się lekki niepokój, który szybko zgasił Czarek Petasz, który strzałem z rzutu wolnego nie dał szans Jakubowi Zielińskiemu. Wynik do przerwy 2:5 zwiastował, że druga połowa może być niezwykle zacięta. Drugą połowę rozpoczęła bramka dla Kanonierów autorstwa Oskara Nowickiego i po raz drugi w tym spotkaniu goście wyszli na czterobramkowe prowadzenie. Od tego momentu mecz nabrał kolorów, bo Iglica wzięła się do odrabiania strat. Najpierw zapunktował Michał Wszeborowski, po chwili sędzia gwizdnął rzut wolny, a nie czekając na gwizdek Patryk Cyranowski posłał piłkę do siatki. Obrona Kanonierów straciła koncentrację i w 34 minucie Patryk Cyranowski strzelił na 5:6. Comeback Iglicy stawał się coraz bardziej realny, a drużyna Radka Sówki poczynała sobie coraz śmielej w środkowej części boiska. 40 minuta meczu przyniosła bardzo wiele emocji – bramkarz Iglicy Jakub Zieliński posłał daleką piłkę w kierunku bramki Kanonierów, a ta wpadła do siatki i mieliśmy remis 6:6! Pozostało dziesięć minut gry, atmosfera gęstniała, ale sędzia rzadko sięgał po gwizdek. Obie drużyny czuły presję spotkania, ale lepiej ciężar meczu znieśli Kanonierzy. W 46 minucie Czarek Petasz rozładował napięcie w swojej drużynie i strzelił na 6:7. Dwie minuty później trafienie dołożył Adam Domidowicz, a goście dowieźli wynik do końca, choć Iglica nie ustawała w atakach do ostatniego gwizdka. Po tym zwycięstwie Kanonierom brakuje już tylko dwóch punktów do podium!
Playboys po porażce z Kanonierami nieco skomplikowali sobie sytuację w tabeli i nie mógł już pozwolić sobie na porażkę z Munją. Dlatego, mając też mocniejszy skład niż w sobotę od razu ruszyli na rywala. Dzięki temu już w 1 minucie objęli prowadzenie za sprawą Dominika Kansika. Taki obrót spraw zdecydowanie zaskoczył przeciwnika. Na 2:0 podwyższył Kacper Włodarczyk, ale to już spotkało się z szybką ripostą Munji, która odwdzięczyła się bramką Panshera Bozorzoda. Goście szukali swoich szans na wyrównanie, próbując między innymi bliżej podejść pod rywala. Jednak Playboysi radzili sobie z tym i bramka na 3:1 padła właśnie po bardzo dobrym wyjściu spod pressingu rywala. Obie ekipy na dobre rozstrzelały się w końcówce pierwszej części. Na 5 minut przed końcem Michał Konopka trafił na 4:2 i dał nadzieję zespołowi gości na korzystny rezultat. Szybko jednak te nadzieje zgasły, bo Playboys w 3 minuty zdobyli 3 bramki. Najpierw rzut karny wykorzystał Kacper Włodarczyk, chwilę później znów trafił do siatki, a wynik przypieczętował Mikołaj Kosieradzki. Po 25 minutach mieliśmy wynik 7:2 i właściwie było już po meczu. Munja w przerwie zmieniła bramkarza i między słupki wszedł Michał Sztajerwald. W drugiej części Playboys mieli wiele niewykorzystanych szans na zdobycie bramki, przez co też rezultat dość długo utrzymywał się w niezmienionym stanie. Dopiero w 37 minucie coś się ruszyło i oba zespoły w ciągu dosłownie paru minut trafiły po 2 razy. Wynik na 10:4 ustalił Mateusz Szymczak. Playboys zagrali dobry mecz i gdyby w takim składzie pojawili się w sobotę, prawdopodobnie w weekend zdobyliby 6 pkt. Munja w drugiej części zagrała lepiej, ale nie miała zbyt wielu argumentów przeciwko rywalowi.
Meczem na szczycie 4 ligi był pojedynek pomiędzy Old Eagles Koło a Awanturą Warszawa. Był to pojedynek, który mógł mieć znaczący wpływ na to w czyje ręce wpadnie trofeum. Lepiej zaczęły Orzełki, bo już w 4 minucie Paweł Lewandowski doskoczył do odbitej przez bramkarza piłki i spokojnie umieścił piłkę w siatce. Potem długo wynik się nie zmieniał, choć sytuacji nie brakowało. Obie ekipy mocno walczyły na boisku, ale lepiej zbudowani gracze z Koła mieli sporą przewagę fizyczną, co w pełni wykorzystywali. Po 10 minutach Orzełki ponownie trafiły do siatki, za sprawą Macieja Maciejewskigo, który w ciągu dwóch minut dwukrotnie pokonał bramkarza rywali. Co więcej mógł szybko skompletować hat-tricka, ale z bliskiej odległości przeniósł piłkę nad poprzeczką. Gospodarze przeważali w pierwszej części i nie dawali zbyt często dochodzić do głosu Awanturze. Do przerwy utrzymał się wynik 3:0 i obie ekipy mogły zejść na odpoczynek. Po zmianie stron zespół z Koła podwyższył jeszcze rezultat na 4:0 i wydawało się że już nic w tym meczu się nie wydarzy, a Orzełki będą punktować rywala. Jednak bramka na 4:1 Patryka Dominiaka była tym, czego jego drużynie było potrzeba. Awantura na nowo uwierzyła że jeszcze nie wszystko jest stracone i ruszyła do ataków. Bracia Dominiak swoimi trafieniami doprowadzili do stanu 4:3 i emocje na nowo pojawiły się w tym spotkaniu. Goście dążyli do wyrównania, walczyli o każdą piłkę, ale Orzełki nie dały sobie wbić kolejnej bramki. Zespół z Koła również miał swoje okazje i mógł zamknąć wcześniej ten mecz, a tak wynik ważył się do ostatniej sekundy. Górą Old Eagles, którzy są coraz bliżej mistrzostwa.
Jeżeli ktoś przed meczem miałby wskazać zwycięzcę tego meczu, większość osób wybrałaby drużynę Joga Bonito. Zespół ten znajduje się tuż nad strefą spadkową, jednak jego przewaga nad trzema ostatnimi drużynami jest już pokaźna. Ich rywal, Diabła Trzeci Róg nie dość, że zajmuje ostatnie miejsce w tabeli, to również ma duże problemy kadrowe. W ostatniej kolejce zespół ten zmuszony był oddać walkowera, natomiast na ten mecz stawił się bez zmian. Początek meczu należał zdecydowanie do gospodarzy, którzy po trzech minutach prowadzili 2-0. Chwilę później bramkę kontaktową zdobył Piotr Kruszyński. W minucie dwunastej goście odrobili straty, ale cieszyli się z remisu tylko chwilę ponieważ szybkie trzy bramki zdobyli zawodnicy Jogi. Nieprzemyślane zmiany w drużynie gospodarzy doprowadziły do dużego zamieszania w ich szeregach, co skrzętnie wykorzystali zawodnicy gości aplikując rywalom trzy bramki w ciągu dwóch minut. W końcowym fragmencie pierwszej połowy wynik już się nie zmienił i zawodnicy schodzili na przerwę z remisem 5-5. Początek drugiej połowy zaczął się bardzo spokojnie, gospodarze starali się nie dopuścić rywali do swojej bramki natomiast goście grając bez zmian chcieli wyczekać przeciwnika i w odpowiednim momencie skontrować. W końcu w trzydziestej ósmej minucie gospodarzom udało się wyjść na prowadzenie, jednak kolejny raz skutecznie odpowiedzieli goście. Kiedy w czterdziestej minucie zawodnik Jogi nie znając przepisów drugi raz ostro wszedł wślizgiem w swojego rywala, czego efektem była czerwona kartka, wydawało się że może zapachnieć niespodzianką. Jednak mimo grania w osłabieniu faworytom udało się strzelić bramkę. W tym momencie z zawodników Diabła zeszło powietrze i na domiar złego stracili kolejne dwie bramki. W ostatnich minutach meczu udało im się strzelić jedną bramkę, która niestety zmniejszyła tylko skalę ich porażki. Wynik końcowy 9-7 dla Jogi Bonito, ale goście mimo grania przez cały mecz bez zmian pokazali że w piłkę grać potrafią i liczymy, że w kolejnych meczach będą posiadali większą kadrę meczową.
LIGA 5 |
Dental Doctor nie miał łatwego weekendu, bo po sobotnim spotkaniu z Byczkami tym razem czekał na nich kolejny wymagający rywal – FC Internationale. Goście z kolei walczą o mistrzostwo, więc dla nich porażka w spotkaniu z zespołem ze strefy spadkowej nie wchodziła w grę. Zwłaszcza, że między słupkami u Doktorów musiał stanąć Marek Sanecki, który nominalnym bramkarzem nie jest. Co należy odnotować kapitan Dental, przynajmniej w pierwszych minutach całkiem nieźle radził sobie na bramce. Wynik otworzyli zawodnicy FC Internationale, a dokładniej Igor Petlyak. Dental jednak nie dawał za wygraną i po bramce Łukasza Jaronia wyrównał stan meczu. W dalszej części meczu obie ekipy trafiły po razie i wtedy do akcji wkroczył Yuriy Bilyavskiy, który dwukrotnie pokonał bramkarza rywali. Na przerwę Internationale schodziło z prowadzeniem 2:4. Po zmianie stron wciąż utrzymywała się jedno-dwubramkowa przewaga gości, którzy nie mogli odskoczyć rywalowi. Kluczowa akcja miała miejsce przy wyniku 5:7 kiedy to ręką w polu karnym zagrał Ihar Bakun. Czerwona kartka, 10 minut gry w osłabieniu i rzut karny – chyba nie mogło być gorszej sytuacji dla Internationale. Do piłki podszedł Marek Sanecki, ale nie wykorzystał swojej szansy i zmarnował rzut karny. Dental ruszył do ataku, ale musiał też uważać na groźne kontry. Bramkarz również wyszedł wysoko zostawiając pustą bramkę, co mogło się zemścić, kiedy to po przejęciu piłka wylądowała na poprzeczce opuszczonej bramki Dentali. Gospodarze nie dali rady doścignąć rywali, a już zupełnie plany pokrzyżował im Yuriy Bilyavskiy trafiając na 8:6. Wynik na 8:7 ustalił Michał Zieliński i zabrakło już czasu żeby coś więcej z tego meczu wycisnąć. Internationale wygrywa, choć pewnie spodziewali się znacznie łatwiejszej przeprawy.
Dla Margerity mecz z FC Freedom był szansą do rewanżu za wysoką porażkę z zeszłej rundy, kiedy to Ukraińcy bardzo szybko wypracowali przewagę, której team Aleksandra Celucha nie był w stanie zniwelować. Na pewno pomógł wtedy efekt zaskoczenia, bo Margerita nie była przygotowana na starcie z twardym stylem gry Freedomu. Goście tym razem nie mogli już na ten efekt liczyć, ale początek spotkania wyglądał bardzo podobnie jak rundę temu – 3 minuta i podanie Mykyty Zghury wykorzystał Kyrylo Ivashchenko otwierając wynik spotkania. Margerita wyprowadziła bardzo groźny atak i za zagranie ręką Dmytro Bobyn został ukarany żółtą kartką. Dla gospodarzy była to świetna okazja do wyrównania, ale Margerita nie tylko nie była w stanie strzelić gola, to na dodatek momentami rozgrywała piłkę jakby w ogóle nie miała przewagi jednego zawodnika. Po wyrównaniu składów Freedom rozkręcał się – w 12 minucie gola zdobył Maksym Oliinyk, a już dwie minuty później było 0:3 po trafieniu Oleha Shevtsova. Widmo powtórki z poprzedniego meczu zajrzało Margericie w oczy, kiedy w 20 minucie Radosława Rogalińskiego pokonał Mykyta Zghura. Akcję później bramkę kontaktową zdobył Olaf Jasiński i pierwsza połowa skończyła się wynikiem 1:4. W drugiej części spotkania wyraźnie ożywiła się gra Margerity. Zawodnicy Olka Celucha mądrze rozgrywali piłkę w środkowej części boiska i coraz częściej odwiedzali rejony pola karnego Volodymyra Antoshki, ale brakowało klarownych sytuacji strzeleckich. Obrońcy Freedomu twardo bronili dostępu do swojej bramki i pojawiło się sporo nerwowych sytuacji, a sędzia często musiał sięgać po gwizdek. Gospodarze w końcu przełamali się i w 33 minucie bramkę zdobył Olaf Jasiński i zrobiło się 2:4. Mecz nabrał kolorów, Margerita atakowała coraz więcej i coraz groźniej i dało się odczuć, że Freedom nie będzie miał lekko. Impet gospodarzy nie zelżał, ale w 45 minucie gola na 2:5 trafił Kyrylo Ivashchenko. Gospodarze odpowiedzieli błyskawicznie trafieniem Damiana Irzyka i do końca meczu kontynuowali ataki na bramkę Freedomu, ale Ukraińcy zamurowali do niej dostęp i ostatecznie dowieźli do końca wynik 3:5.
W kolejnym meczu Miejskie Ziemniaczki podejmowały Byczki Stare Babice. Gospodarze pojawili się na meczu o wiele liczniej niż w sobotę, co mogło dawać nadzieję na znacznie lepszy wynik niż dzień wcześniej. I musimy przyznać, że przynajmniej na początku Ziemniaczki zagrały bez kompleksów i mimo ogromnej różnicy w tabeli, na boisku oglądaliśmy w miarę wyrównane spotkanie. Dopiero po ok. 10 minutach zobaczyliśmy pierwszą bramkę, kiedy to wynik meczu otworzył Kacper Krzyt. I od tego momentu worek z bramkami się rozwiązał. Co prawda gospodarze dość szybko odpowiedzieli trafieniem Jakuba Malickiego, ale w dalszej części to Byczki punktowały rywala. Najpierw na 1:2 trafił Mateusz Kaczyński, a potem drugie trafienie zaliczył Kacper Krzyt. Swoją drogą kapitan Byczków tego dnia świetnie odnajdywał się na boisku, zbierając wybijane piłki przed polem karnym rywala, by potem oddawać precyzyjne strzały na bramkę oponentów. Goście na dobre rozstrzelali się na 7 minut przed końcem pierwszej części, aż pięciokrotnie pokonując bramkarza przeciwników. Po 25 minutach mieliśmy więc wynik 1:8. Po zmianie stron jako pierwsi bramkę zdobyli zawodnicy Ziemniaczków, ale ani przez moment wygrana ekipy ze Starych Babic nie podlegała dyskusji. W drugiej połowie widzieliśmy otwarty futbol, przy którym padło wiele bramek. Byczki zdecydowanie przeważały, ale Ziemniaczki również miały swoje sytuacje. Mecz zakończył się wygraną Byczków 5:16, dzięki której umocnili się na trzecim miejscu w tabeli i z taką grą są na dobrej drodze, by skończyć sezon na podium.
Zdziesiątkowany kontuzjami Tartak podejmował w tej kolejce zespół Albatrosów. Drużyna Luca Kończala pojawiła się na tym meczu bez zmian, Albatrosy przyjechał na to spotkanie w całkiem szerokim zestawieniu. O dziwo jednak na początku spotkania nie było widać tej dysproporcji, bo przez kwadrans utrzymywał się bezbramkowy remis, aczkolwiek optyczną przewagę mieli zawodnicy gości. Problemy kadrowe znalazły jednak w końcu swoje odzwierciedlenie w wyniku, bo do przerwy trafiali tylko gospodarze. Najpierw Konrada Dudka pokonał Krzysiek Górecki, chwilę później podwyższył Bartłomiej Łaciak, a wynik na 3:0 ustalił Michał Kowalczyk. To zapowiadało kolejne niezbyt wesołe spotkanie dla Tartaku, który chyba marzy już tylko o tym, żeby ta runda w końcu się skończyła. Gdy po przerwie do bramki Drwali trafił Michał Karaś, wydawało się, że Albatrosy strzelą kolejne bramki rywalom. Coś jednak drgnęło w grze złoto-czarnych, bo w końcu przełamał się Łukasz Łukasiewicz. Chwilę później Michał Karaś trafił po raz kolejny, ale to nie złamało Drwali. Niesamowitą partię rozgrywał Łukasz Łukasiewicz, który przypomniał sobie chyba o tym, że jeszcze rok temu odbierał statuetki w indywidualnych klasyfikacjach i prezentował się w tamtym czasie zdecydowanie lepiej. Wspomagany przez swoich kolegów doprowadził do wyniku 4:5 na półtorej minuty przed przerwą. Jeszcze Drwale próbowali zdobyć choćby punkt, ale niestety zabrakło im czasu. Mimo to, należą się ogromne brawa gospodarzom za walkę do ostatnich minut. Tymczasem goście mogą cieszyć się z 3 punktów, bo widmo spadku oddaliło się od nich wyraźnie.
Na zakończenie niedzielnych zmagań w 5 lidze mogliśmy obejrzeć spotkanie Oldboys Derby przeciwko Świadomie Gorszym. Gospodarze w dalszym ciągu walczą o medale w tegorocznych rozgrywkach, tymczasem goście są uwikłani w walkę o utrzymanie. Od pierwszych minut stało się jasne, że pretendent do medali nie jest przypadkowy, bo gra Oldboyom kleiła się wyśmienicie. Niesamowitą partię rozgrywał przede wszystkim Jacek Pryjomski, który był autorem czterech pierwszych bramek w tym spotkaniu. Przed przerwą trafił jeszcze Tomasz Ciesielski i przy wyniku 5:0 oba zespoły zeszły na przerwę, celem uzupełniania płynów w organizmie. Po zmianie stron w zespole gości zmienił się bramkarz i musimy przyznać, że była to słuszna decyzja, bo gospodarze zaczęli mieć większy problem z wykorzystywaniem swoich sytuacji. Z kolei Świadomie Gorsi jakby sobie przypomnieli, że przecież potrafią grać w piłkę i stwarzać groźne sytuacje. Worek z bramkami rozwiązał co prawda gracz Oldboyów – Paweł Mamiński, który podwyższył wynik na 6:0, ale już kolejne 2 bramki były autorstwa Świadomie Gorszych. To rozruszało trochę ten mecz i ochotę na bramki wśród gości. Ich entuzjazm ochłodził nieco Andrzej Garman, bo podwyższyłwynik na 7:2. Ostatnie słowo należało jednak do gracza, który w naszych statystykach nazywa się Samobójem. Nie był on jednak sprzymierzeńcem drużyny gości, bo tym razem zdobył 2 bramki na korzyść gospodarzy i Oldboye wygrywają to spotkanie 9:2!
LIGA 6 |
W ramach piętnastej kolejki FC Radler Świętokrzyski podejmował NieDzielnych. Zespół gospodarzy był rozpędzony po triumfie nad Bad Boys'ami. Natomiast NieDzielni od dłuższego czasu schodzą z boiska na tarczy, dlatego faworytem tego spotkania była drużyna Radlera. Od pierwszych minut meczu gospodarze narzucili rywalom swój styl gry. Zespół gości był zepchnięty w pole karne i mógł liczyć tylko na okazję z kontr. Zmasowany atak pozwolił szybko wyjść Radlerowi na prowadzenie. Jako pierwszy bramkarza pokonał Marcin Matuszek. Natomiast przy drugim trafieniu jeden z obrońców gości skierował piłkę do własnej bramki. Goście popełniali dużo błędów w obronie. Po jednym z nich Matuszek po raz drugi wpakował piłkę do siatki. Czwarta bramka została zdobyta po indywidualnej akcji Jakuba Tomasiaka. Tuż przed końcem pierwszej połowy Marcin Aksamitowski dosłownie wepchnął futbolówkę do bramki swoim biodrem po rzucie z autu. Na przerwę gospodarze schodzili z wynikiem 4:1. Druga część spotkania ponownie toczyła się pod dyktando gospodarzy, którzy kontrolowali przebieg gry, a po straconej bramce szybko odpowiadali kolejną. Na pewno należy wyróżnić postawę NieDzielnych, którzy pomimo ogromnego zmęczenia walczyli o każdą piłkę do samego końca. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 9:4. FC Radler Świętokrzyski zdecydowanie ten weekend może zaliczyć do udanych, ponieważ w dwóch spotkaniach zdobył komplet punktów.
W ramach piętnastej kolejki Bad Boys'i podejmowali ADP Wolską Ferajnę. W roli faworyta stawialiśmy drużynę gości, ale ten mecz pokazał, że w piłce wszystko jest możliwe i bardzo ważna jest dyspozycja dnia. Jednak początek spotkania należał do Ferajny, która dosyć szybko objęła prowadzenie po bramce Oskara Nowickiego. Na pierwszy rzut oka można było pomyśleć, że goście będą kontrolowali przebieg spotkania, ale z minuty na minuty pojawiała się lekka zadyszka i zmęczenie, które mogła spowodować poprzednia kolejka. Natomiast gospodarze grali konsekwentnie swoją piłkę i nie zamierzali nic w jej zmieniać. Dwa szybkie trafienia Damiana Borowskiego pozwoliły Bad Boysom objąć prowadzenie. Kilka minut później na 3:1 podwyższył Adam Ochenkowski. Ferajna miała doskonałą okazję do złapania kontaktu z rywalem, ale jeden z jej zawodnik przestrzelił karnego. Oprócz dobrej postawy gospodarzy w ofensywie, fenomenalnie na bramce spisywał się Krystian Matysek, który uprzykrzał grę rywalom. Do przerwy Bad Boys'i prowadzili 6:1. Druga połowa spotkania była już bardziej wyrównana. Ferajna chciała jak najszybciej odrobić stratę i odwrócić losy meczu. Jedyne bramki dla gospodarzy w drugiej połowie zdobył Artur Miszkiewicz. Gospodarze prowadzili 8:2. Po upływie kilkunastu minut drugiej połowy Bad Boys'i zwolnili grę i oddali więcej pola rywalom. Ferajna walczyła do samego końca, ale nie mogła zbyt szybko znaleźć sposobu na pokonanie Matyska. Rozluźnienie w defensywie gospodarzy spowodowało utratę trzech bramek, ale wypracowana zaliczka z pierwszej połowy pozwoliła Bad Boys'ą zdobyć komplet punktów. Ostateczny rezultat meczu to 8:5.
Zdecydowanym faworytem spotkania Przypadkowych Grajków z Zakonem Bonifratrów byli gospodarze. Od początku spotkania widać było, że chcą szybko zdominować przeciwnika. Na pierwszą bramkę nie musieliśmy długo czekać, akcję Jakuba Palki wykończył Maciej Krupiński. W pierwszej połowie gospodarze całkowicie kontrolowali wydarzenia na boisku. Po chwili na tablicy wyników mieliśmy już wynik 2-0, po szybkiej kontrze bramkę zdobywa Czarek Gozdołek. Mimo dwóch straconych goli, w bramce zakonników świetnie prezentował się bramkarz Michał Mikołajczuk, który zachowywał czujność i swoimi interwencjami hamował ofensywne zapędy Przypadkowych Grajków. Dwubramkowe prowadzenie na tyle uspokoiło gospodarzy, że dali się zaskoczyć i kontaktową bramkę po pięknej akcji całej drużyny zdobywa Jerzy Kurowicki. Do końca pierwszej połowy wynik już się nie zmienił. Po zmianie stron faworyt nie odpuszczał i powiększał swoją przewagę. „Przypadkowi" długo utrzymywali się przy piłce, grali z polotem i z łatwością rozmontowywali obronę rywala. Konsekwencją dobrej dyspozycji była strzelona bramka, której autorem był Jakub Palka. Za chwile goście co prawda zdobyli jeszcze bramkę kontaktową, ale po kolejnym świetnie rozegranym rzucie rożnym to gospodarze za sprawą Czarka Klimkowskiego ponownie wychodzą na dwubramkowe prowadzenie. Mecz był bardzo czysty i prowadzony w sportowej atmosferze. Do końca spotkanie widzieliśmy jeszcze kilka bramek, jednak gospodarze w pełni kontrolowali wydarzenia na boisku i ostatecznie wygrali to spotkanie 7-4. Wygląda więc na to, że sprawa bezpośredniego awansu do 5 ligi jest jeszcze otwarta i w zasięgu Przypadkowych Grajków.
Hitowe spotkanie 6-tej Ligi Fanów zapowiadało się arcyciekawie. LTM Warsaw po dwóch meczach bez zwycięstwa byli żądni krwi, natomiast tracący do lidera zaledwie dwa punkty gracze FC Po Nalewce mieli doskonałą okazję, aby w końcu zająć najwyższe miejsce w tabeli. Od samego początku próbę przejęcia inicjatywy podjęli gospodarze. Znani ze swojej nieustępliwości oraz twardego charakteru zawodnicy ekipy Irka Webera natrafiali jednak na dobrze zorganizowany blok defensywny gości i dość długo ich ataki nie przynosiły efektu. Kiedy już dochodziło do celnego strzału, dzielnie między słupkami radził sobie Michał Piątkowski. Receptę na strzelecką niemoc znalazł jednak Kamil Krupa, który po indywidualnej akcji otworzył wynik spotkania. Ten sam gracz, tym razem jednak w asyście Krzyśka Kulibskiego, był autorem trafienia podwyższającego prowadzenie gospodarzy na 2:0, a przy okazji było to trafienie ustalające wynik pierwszej odsłony. Po przerwie kilka okazji na dogonienie wyniku mieli gracz "Nalewki", jednak świetnie dysponowany w bramce gospodarzy był Kuba Kaproń, który za nic w świecie nie zamierzał wyciągać piłki z siatki. O swoim talencie przypomniał młodziutki Filip Dubel, który po stracie rywali bezlitośnie wykorzystał zaistniałą sytuację i podwyższył na 3:0. Nieco nadziei na dobry wynik tchnął w swoich kolegów Yurii Rubinskyi. Ten zawodnik całe spotkanie bardzo dobrze się prezentował, a jego rajdy na bramkę LTM-u, choć przez długi czas nieskuteczne, były imponujące. Zwieńczeniem wysiłków Yurija była bramka na 3:1. Do końca spotkania gospodarze kontrolowali jednak przebieg wydarzeń. Potwierdzeniem ich przewagi była bramka Krzyśka Kulibskiego na 4:1, przy której asystę zapisał Wojtek Król. Wynik spotkania ustaliła akcja Denisa Jugasa, po której piłkę w bramce umieścił popularny "Kula" ustalając rezultat końcowy na 5:1. Dzięki temu zwycięstwu LTM umocnił się na pozycji lidera. FC Po Nalewce, mimo porażki, utrzymało drugie miejsce w tabeli.
Niezwykle ciekawy przebieg miało spotkanie LandTech F.C. z drużyną BRD Young Warriors. Obie ekipy grają na zbliżonym poziomie, co odzwierciedlała różnica zaledwie 1 punktu w ligowej tabeli przed rozegraniem tego meczu. Drużyny przystąpiły do spotkania bardzo zmobilizowane i zdeterminowane, dlatego od początku trwała ostra walka o panowanie na boisku. Początek spotkania przebiegał pod dyktando gospodarzy, którzy udokumentowali to zdobyciem pierwszej bramki. Akcję całego zespołu po podaniu Darka Pliszki wykorzystuje Daniel Mikołajczyk. Na drugiego gola gospodarzy nie musieliśmy długo czekać, akcję Mateusza Repczyńskiego wykańcza Mateusz Nejman. Wprawdzie LandTech mocno przeważał w tym spotkaniu jeśli chodzi o ofensywę, liczbę i jakość skonstruowanych akcji, ale dość przeciętnie spisywał się w obronie, co skrzętnie wykorzystali gospodarze. Po jednej z kontr gola kontaktowego na 2-1 dla ekipy z Bródna strzela Arkadiusz Bieniek. Do końca pierwszej połowy mieliśmy więcej twardej, męskiej gry, niż radosnego futbolu, co poskutkowało brakiem bramek z obu stron do gwizdka kończącego pierwszą połowę. Druga część spotkania to prawdziwy roller-coster i bramka za bramkę, pierwsi strzelanie rozpoczęli gospodarze, ponownie asystuje Pliszka a gola strzela Damian Gałecki. Na odpowiedź „wojowników" nie musieliśmy długo czekać, autorem gola Paweł Naszkiewicz który skutecznie dobija piłkę po strzale kolegi. Goście postawili wszystko na jedną kartę i rzucili się do odrabiania strat. W końcówce mocno się odkryli i nadziali na zabójczą kontrę, gola ponownie strzela Gałecki i na tablicy wyników mamy 4:2. Gdy wszyscy myśleli, że to już koniec meczu, bramkę po strzale z dystansu zdobywa Adrian Nogieć, aczkolwiek trzeba przyznać, że utracona bramka obciąża konto bramkarza gospodarzy, który w tym przypadku mógł być lepiej ustawiony. Dzięki zwycięstwu LandTech utrzymuje wysokie 3 miejsce na podium i w końcówce sezonu dalej walczy o awans do 5 ligi.
LIGA 7 |
Awantura Warszawa II na starcie z aspirującym do mistrzostwa 7-mej Ligi Fanów zespołem Elitarnych Gocław stawiła się w nienajgorszym składzie, aczkolwiek bez swojej gwiazdy - Daniela Pyzy. Od początku spotkania zdecydowaną przewagę uzyskali goście, a na szczególne pochwały zasługiwało dwóch graczy - Łukasz Eljasiak oraz Łukasz Girjotas. To głównie dzięki tym Panom po kilku minutach gry Elitarni prowadzili już 0:4. Obaj trafiali dwukrotnie, a przy wszystkich trafieniach udział brał Eljasiak, który asystował przy trafieniach "Jotiego". Z obrazu oblężenia bramki strzeżonej przez Marcina Kabańskiego wyłonił się jeden człowiek, który zagroził bramce ekipy z Gocławia. Trafienie na 1:4 autorstwa Bastiana Giroud dało przez chwilę nadzieję na pogoń, jednak tlący się żar szybko został ugaszony. Reszta pierwszej odsłony to kontynuacja dominacji grających w błękitnych strojach graczy. Łukasz Dawid, Mariusz Głębocki, Marcin Branowski oraz tuż przed gwizdkiem kończącym pierwszą część meczu, po raz kolejny, Łukasz Eljasiak i było aż 1:8. W drugiej odsłonie goście nieco spuścili z tonu, czego efektem była znacznie bardziej wyrównana gra. Dość powiedzieć, że zakończyła się ona wynikiem 2:3, co w porównaniu z pogromem w premierowej połowie było wręcz zadziwiające. Jedynym graczem, który nie zamierzał odpuszczać rywalom był Łukasz Eljasiak, który w tym okresie gry trafiał jeszcze dwukrotnie, w całym spotkaniu notując pięć trafień i cztery asysty, dzięki czemu trafił do TOP6 kolejki. Dla Awantury II trafiał Marcin Janczurewicz oraz po raz drugi Bastian Giroud i to właśnie jego trafienie ustaliło wynik meczu na 3:11. Deklasacja, po której ekipa Alberta Zimocha musi się liczyć z walką o utrzymanie, a Elitarni wskakują na podium bardzo spłaszczonej tabeli ligowej.
Dla zespołów z górnej części tabeli często najbardziej niebezpieczne są mecze, w których muszą mierzyć się z drużynami walczącymi o ligowy byt. Tak było w mecze Laissez Faire United ze Slavic Warszawa. Gospodarze cały czas muszą starać się zdobywać punkty, bo ich spadek byłby na pewno sporym rozczarowaniem. Tymczasem goście są nadal w grze o medale, chociaż wyniki w tej rundzie to istna sinusoida. Początek meczu to świetna akcja Arka Zarzyckiego, któremu dogrywał Przemek Harciarek. Slavic objął prowadzenie i wydawało nam się, że z przebiegu gry, to do nich będzie należało to spotkanie. „Figa z Makiem" pomyśleli gospodarze i odpalili prawdziwe fajerwerki. Alex Milinski, Karol Prokurat i Daniel Domański sprawili, że na tablicy wyników widniało 3:1. Warto nadmienić, że dawno nie widzieliśmy takiej dominacji w wykonaniu Laissez Faire. Gospodarze zazwyczaj mają trochę szarpany styl gry, ale tym razem ich poczynania mogły się podobać postronnym obserwatorom. Goście zdołali jednak odpowiedzieć bramką Huberta Markowicza i na przerwę schodziliśmy przy prowadzeniu 3:2 dla gospodarzy. W przerwie obie ekipy mobilizowały się jak przystało na porządny mecz 7 ligi! Początek drugiej połowy był jednak dość spokojny w ich wykonaniu, gdy nagle Arek Zarzycki otrzymał kolejne świetne podanie od Przemka Harciarka i... wyrównał stan meczu! Hoho, ależ powiało optymizmem w szeregach Slavicu, który z całych sił dążył do zwycięstwa, gdy tymczasem gracze Laissez Faire totalnie zgubili swój pomysł na grę. To nie mogło przejść bez echa, a dezorganizację przeciwników wykorzystał Hubert Markowicz, który ustalił wynik spotkania na 3:4!!! Warto nadmienić, że to spotkanie miało twarz Przemka Harciarka, bo zawodnik Slavicu asystował przy wszystkich trafieniach swoich kolegów! Szanujemy takie występy i jak to mawiają koszykarze" „dzielenie się piłką".
Gastro Sparta jest w ogromnym dołku formy, co widać po wynikach tego zespołu. Ich rywal, FFK Oldboys mimo porażki w poprzedniej kolejce, nadal liczy się w walce o medale. Mecz rozpoczął się z kilkuminutowym poślizgiem, bo część graczy FFK miało małe problemy z dotarciem na Arenę Picassa. Gdy już udało się rozpocząć spotkanie, to byliśmy w lekkim szoku. Gracze Gastro Sparty nic nie robili sobie z tego, że grają z pretendentem do miejsc premiujących awansem do wyższej ligi i śmiało rozgrywali sobie piłkę na połowie rywali. Udało im się szybko strzelić bramkę, która jeszcze bardziej pozwoliła im uwierzyć w swoje siły. Cała pierwsza połowa, to popis gry Karola Rodaka i jego kolegów z boiska. Do przerwy udało im się zyskać aż czterobramkowe prowadzenie. Gastro Sparcie wigoru starczyło tylko na 25 minut. Druga połowa to z kolei popis fantastycznej gry FFK Oldboys, z których szczególnie wyróżnił się duet Przemysław Szabat – Darek Filipek. Ten pierwszy wziął na swoje barki rozgrywanie akcji, ten drugi skutecznie je wykańczał. Przełożyło się to na aż trzy bramki Darka Filipka, który natchnął swój zespół do walki w drugiej połowie i trzeba przyznać, że mu się to udało. Po fantastycznej remontadzie zespół FFK wygrał to spotkanie 5:4 czym przybliżył się do walki o pozycje medalowe, ale należy pamiętać, że nie zawsze uda się odwrócić losy spotkania i pomarańczowa armia w następnych kolejkach musi lepiej rozpoczynać swoje mecze.
Powszechnie wiadomo, że ofensywa NAF Genduś opiera się na talencie strzeleckim Pawła Madeja. Jako, że stawił się on na meczu, przed obrońcami FC Polska Górom stało niemałe wyzwanie, jednak ekipa Olka Kuśmierza ma w swoich szeregach równie zdolnych strzelecko zawodników, zatem zapowiadała się ciekawa potyczka. Widowisko od samego początku bardzo zacięte i zgodnie z przewidywaniami, destrukcja gości skupiona była na wspomnianym napastniku "Gendusiów". Paweł nie był w stanie w pierwszej połowie wpisać się na listę strzelców, a doskonale w konstrukcji radzili sobie natomiast rywale. Najpierw Dawid Mally celnym podaniem otworzył drogę do bramki Kamilowi Krysianowi, a napastnik FCPG celnym strzałem otworzył wynik spotkania. Dawid był również kreatorem trafienia na 0:2, kiedy to wypuszczona przez niego piłka otworzyła drogę do rajdu Oskara Zakrzewskiego, zakończonego bramką dla gości. Gospodarze odpowiedzieli sprytnym rozegraniem wyrzutu z autu, kiedy to Dorian Kwieciński dostrzegł wbiegającego w pole karne Krzyśka Niewierkiewicza, a ten głową mocno skierował piłkę do bramki rywali, ustalając wynik pierwszej odsłony na 1:2. W drugiej części meczu sporo fauli ze strony gości stworzyło okazje dla ekipy NAF z rzutów wolnych, jednak silne i celne strzały gospodarzy bardzo dobrze bronił Kamil Nowak. Niewykorzystane akcje się zemściły, a swoje nazwisko na liście strzelców zapisał Dawid Mally, któremu świetną asystą zrewanżował się, za akcję z pierwszej połowy, Oskar Zakrzewski. "Polska Górom" była nastawiona na grę z kontry, jednak sami padli ofiarą swojej taktyki. Piłkę po jednej z akcji przejął bowiem Dorian Kwieciński, który stworzył dogodną sytuację dla Pawła Madeja, a doświadczony napastnik NAF pewnie wykończył akcję, skracając dystans do 2:3. Na pomoc gościom ruszył duet Kamil Krysian / Jakub Renowski, gdzie drugi z Panów podwyższył na 2:4. Do końca meczu oglądaliśmy wymianę ciosów i nieco dramaturgii, bowiem "Gendusie" jeszcze dwa razy strzelali gole kontaktowe. Po trafieniu na 3:5 Dawida Mally, bramkę na 4:5 zapisał na swoim koncie po raz kolejny Paweł Madej. Gospodarze rzucili wszystkie siły do ataku, jednak wynik nie uległ już zmianie i ostatecznie ze zwycięstwa cieszyli się goście. Tym razem, śmiało można powiedzieć: "Polska Góroom" !
Spotkanie CompatiBLu z Mikrostrzelbami było pełne niespodziewanych zwrotów akcji. Gospodarze pokonali ostatnio lidera tabeli, ale i Mikrostrzelby pokazały, że są drużyną, której nie wolno lekceważyć i choć obie drużyny znajdują się po przeciwnych stronach tabeli, to bezpośrednie starcie wyglądało na niezwykle wyrównane. Emocji nie brakowało, ale oglądaliśmy bardzo czysty mecz i sędzia rzadko sięgał po gwizdek. Nie minęła nawet minuta meczu, a Oleksander Fedosiuk broniący bramki gospodarzy musiał dwukrotnie ratować swój zespół przed utratą bramki. Chwilę później Roman Popadiuk trafił w słupek i zaskakująca przewaga Mikrostrzelb zaczęła być coraz bardziej wyczuwalna. Goście coraz mocniej naciskali na obronę przeciwnika i w 12 minucie meczu wynik otworzył Roman Popadiuk, a dwie minuty później było już 0:2, kiedy potężnym strzałem w samo okno gola zdobył Marek Jasiński. CompatiBL zdobył bramkę kontaktową jeszcze przed przerwą – w 22 minucie Yauhenii Volin pociągnął akcję środkiem boiska i wykończył ją precyzyjnym strzałem nie dając szans Danielowi Kosińskiemu. W drugiej połowie sytuacja na boisku zmieniała się jak w kalejdoskopie. W 30 minucie CompatiBL dostał prezent w postaci rzutu karnego, który pewnym strzałem wykorzystał Andrei Ivanov i mieliśmy remis. Już minutę później Yauhenii Volin wyprowadził CompatiBL na prowadzenie, ale Mikrostrzelby szybko otrząsnęły się i Roman Popadiuk wyrównał w 35 minucie. Gospodarze znów wyszli na prowadzenie, kiedy w 39 minucie zamieszanie pod bramką Daniela Kosińskiego wykorzystał Edvard Radkevich. W 44 minucie obraz gry zmienił się o 180 stopni, bo najpierw podanie Tomasza Kowalczyka zamienił na bramkę wyrównującą Roman Popadiuk, a już w kolejnej akcji Roman dostał piłkę od Jakuba Zygmunta i to Mikrostrzelby objęły prowadzenie! Goście nie zdołali utrzymać przewagi zbyt długo, bo już minutę później daleki wyrzut bramkarza CompatiBLu strącił głową Yauhenii Volin i znów mieliśmy remis. W końcówce CompatiBL miał jeszcze szanse na bramkę zwycięską, ale w sytuacji jeden na jeden bezbłędny okazał się Daniel Kosiński i ostatecznie szalenie ciekawy mecz zakończył się wynikiem 5:5.
LIGA 8 |
Oczekiwaliśmy sporej dawki emocji w starciu Szukamy Sponsora, którzy słyną z waleczności i temperamentu, z niepokonanym na wiosnę zespołem Ukrainian Vikings. Show od samego początku skradli bramkarze obu zespołów. Patryk Kowalczyk stawał na drodze strzałów gości tak wiele razy, że na twarzach Wikingów pojawiła się frustracja. Z kolei Serhii Orenchuk skakał w bramce niczym lekkoatleta, wyciągając strzały rywali nawet z okienka. Tutaj musimy koniecznie odnieść się do interwencji Serhieja, w której piłka lecąca na "zdjęcie pajęczynki" została przez niego jakimś cudem obroniona. Parada była tak spektakularna, że graczom i widzom opadły szczęki. Jednak i na tak klasowego golkipera znalazł się sposób, kiedy to podczas kontry Michał Podlecki znalazł dobrze ustawionego Kamila Możdzonka, a ten z zimną krwią umieścił piłkę w siatce. Jednak "Sponsorzy" cieszyli się z prowadzenia raptem minutę, po upływie której Eduard Vakhidov dobrym podaniem obsłużył Vasyla Pidluzhnego i mieliśmy 1:1. Ten sam zawodnik wyprowadził gości na prowadzenie po raz pierwszy, kiedy po dobrej obronie "Puszka" dopadł do piłki w polu karnym i drugiej szansy nie zmarnował. Również na raty i również z bliska piłkę do siatki skierował Krzysiek Westenholz, dzięki czemu wynik brzmiał 2:2, a widowisko było naprawdę bardzo dobre i w atmosferze wzajemnego szacunku. Niestety, gospodarzom zaczęły nieco puszczać nerwy i dochodziło do nieporozumień wewnątrz zespołu. Sporo strat i przerywanie akcji faulami. Po jednym z nich, bardzo dobrze rzut wolny wykonał Vasyl Pidluzhny, po strzale którego piłka odbiła się od dwóch słupków i zatrzepotała w siatce. Ukraińcy radzili sobie co raz lepiej, czego efektem były jeszcze dwa trafienia w pierwszej połowie autorstwa Arsena Oleksiva oraz Ivana Markovycha i do przerwy było 2:5. Zmiana stron niestety nie ostudziła wzburzonej krwi gospodarzy. Sporo błędów miało miejsce na koniec dobrze przeprowadzanych akcji, co budowało coraz większą frustrację, co z kolei poskutkowało żółtym kartonikiem. Grę w przewadze bez skrupułów wykorzystali goście, którzy w tym czasie dwukrotnie pokonywali golkipera gospodarzy - najpierw efektownym "krzyżakiem" Vadim Korob, a następnie urodzinowe trafienie zaliczył Eduard Vakhidov i mieliśmy 2:7. Tuż przed ostatnim gwizdkiem losy spotkania przypieczętował Vasyl Pidluzhny, dla którego było to czwarte trafienie w tym spotkaniu. Trochę szkoda, że w ostatnich minutach pierwszej połowy Szukamy Sponsora się pogubili, gdyż było to naprawdę świetne spotkanie i przy stanie 2:2 naprawdę wynik był otwartą sprawą. Stało się jednak inaczej i to Ukrainian Vikings zakończyli zawody efektowną wygraną.
Kolejne spotkanie zespołów z dwóch różnych krańców tabeli. OldBoys Derby II nadal wierzą w utrzymanie i na każdy mecz przychodzą bardzo zmotywowani. Ekipa Remontowa walczy o mistrzostwo 8-mej ligi i spodziewaliśmy się, że do tego spotkania podejdą z założeniem "muszą być trzy punkty". Lepiej w mecz weszli jednak gospodarze. Ekipa jakby na początku próbowała wyczuć formę rywali i trochę przez to zaspali, co wykorzystał Artur Gacoń, który dobrym podaniem otworzył drogę do bramki przeciwników Sławkowi Ogorzelskiemu, a ten ładnym, silnym strzałem po ziemi zaskoczył golkipera rywali. Odpowiedź była jednak szybka i efektowna, gdyż po podaniu Rafała Molskiego piłkę w okienku bramki, bronionej awaryjnie przez Przemka Białego, zapakował Mateusz Jochemski. Kiedy po akcji Norberta Bilskiego bramkę na 1:2 strzelił Oleg Svinchuk wydawało się, że "Remontowcy" będą kontrolowali mecz. Szybko jednak się przekonaliśmy, że drugi zespół OldBoys nie przyszedł dostarczyć punktów rywali, gdy po zamieszaniu w polu karnym piłkę do bramki wbił Michał Wąż. Remis utrzymywał się przez dłuższą chwilę, głównie dzięki Robertowi Dybczyńskiemu, który dzielnie strzegł bramki gości. Jego postawa dodała skrzydeł kolegom z pola, którzy jeszcze przed przerwą dwukrotnie trafiali do siatki, a były to bramki autorstwa Norberta Bilskiego i Oleha Svinchuka i tym samym pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 2:4. Niestety dla widowiska, początek drugiej połowy to odjazd Ekipy Remontowej. Indywidualna akcja Rafała Molskiego na 2:5, dwójkowa akcja Bilskiego ze Svinchukiem na 2:6 oraz świetne podanie Michała Jacyka do Zbyszka Brzezińskiego zakończone skutecznym strzałem i było już 2:7. Niestety dla gospodarzy, nie udało im się podnieść z takiego deficytu. Co prawda bramki jeszcze strzelali Sławek Ogorzelski oraz Przemek Biały z karnego, ale na tym pogoń się skończyła. Bramkę ustalającą wynik meczu na 4:8 zdobył w ostatniej minucie Zbyszek Brzeziński, a asystował mu Michał Jacyk. Pewne zwycięstwo pozwoliło Ekipie Remontowej na zachowanie jednopunktowego dystansu do lidera, a więc sprawa mistrzostwa otwarta !
Na cztery kolejki przed końcem sezonu obydwie drużyny nie były pewne utrzymania. FC Alfa w przypadku przegranej niebezpiecznie mogłaby się zbliżyć do strefy spadkowej. Natomiast zawodnicy Tsubasa Ozora mają kilka oczek mniej od rywali i każdy zdobyty punkt jest dla nich na wagę złota. Początek meczu był bardzo wyrównany - po dziesięciu minutach w protokole meczowym widniał remis 1-1. Po pierwszym kwadransie zaczęła się zarysowywać lekka przewaga zespołu gości udokumentowana dwoma strzelonymi bramkami. Chwilę później najlepszy zawodnik gospodarzy Piotr Marszałek strzelił bramkę kontaktową, na którą szybko odpowiedzieli goście. Do przerwy 2-4 i wynik był sprawą otwartą. Niestety w drugiej połowie gospodarze posiadający tylko jedną zmianę nie wytrzymali tempa gry. Goście od trzydziestej minuty stopniowo powiększali swoją przewagę dorzucając kolejne bramki. W trzydziestej siódmej minucie przy wyniku 2-10, ostatni zryw zademonstrowali zawodnicy FC Alfa, którzy w ciągu minuty zdobyli dwie bramki. Niestety to było wszystko na co było ich stać tego dnia. Dodatkowo zawodnicy Tsubasy zdobyli kolejne dwie bramki ustalając wynik na 4-12 i po końcowym gwizdku to oni byli w lepszych humorach. Porażka gospodarzy sprawiła, że nie są oni jeszcze pewni utrzymania i w ostatnich kolejkach myśląc o miejscu w środkowej części tabeli powinni dorzucić jeszcze kilka punktów. Drużyna zwycięska, Tsubasa Ozora odskoczyła od strefy spadkowej, ale przewaga nad drużynami goniącymi jest niewielka i do końca ligi będą jeszcze musieli udowodnić, że zasługują na utrzymanie.
Wydawało się że w spotkaniu Mobilisu z Green Teamem nie powinno się wydarzyć nic zaskakującego. W końcu mierzyli się ze sobą lider i ostatnia drużyna w tabeli. A jednak po pierwszych minutach mogliśmy mówić o niemałej sensacji. Najpierw wynik spotkania otworzył Piotr Osiński, a następnie po samobóju gracza Mobilisu było już 0:2 dla Green Team! Gospodarze po pierwszym szoku potrzebowali chwili, żeby się otrząsnąć, ale w końcu im się to udało. Najpierw zdobyli bramkę kontaktową, a następnie, po faulu bramkarza, sędzia podyktował rzut karny dla Mobilisu. „Jedenastkę" pewnie wykorzystał Mariusz Dziedzic i mecz zaczął się na nowo. Green Team nie odpuszczał i ponownie po akcji Daniel Kurowski – Piotr Osiński wyszedł na prowadzenie. Końcówka należała jednak do Mobilisu, który po dwóch bramkach Rafała Dudy schodził na przerwę wygrywając 4:3. W drugiej części Mobilis jeszcze powiększył swoją przewagę po bramce Michała Zdanowskiego. Rywal wciąż liczył na odrobienie straty, ale Mobilis przetrwał ataki graczy w zielonych strojach, a następnie swoje umiejętności pokazał Aleksander Janiszewski. Ten zawodnik w krótkim czasie ustrzelił hat-tricka, kompletnie pozbawiając nadziei oponentów na korzystny rezultat. Jeszcze Piotr Osiński trafił na 8:4, ale potem Mobilis kompletnie przejął inicjatywę, zdobywając kolejne bramki. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 13:4. Póki starczyło Green Teamowi sił bardzo dobrze radził sobie z liderem, szczególnie w pierwszej połowie, ale w drugiej części od pewnego momentu byli już tylko tłem dla rywala. Mobilis wygrał zasłużenie, ale Green Team też zaprezentował się całkiem nieźle.
LIGA 9 |
Niedzielny poranek, piękna słoneczna pogoda, a na boisku pojawiły się ekipy Borowików i Pheonix Warsaw FC. Gospodarze to faworyt do końcowego tryumfu w 9 Lidze Mistrzów, z kolei Feniksy to zespół, który z całą pewnością jest faworytem grupy spadkowej. Patrząc na zestawienia osobowe mogliśmy się domyślać, że to będzie trudny dzień dla gości. Nasze obawy potwierdziły się, gdy wynik meczu otworzył Dmytro Zhdanov, który trafił do bramki rywali po przejęciu piłki. To był jednak dopiero początek, bo swój show rozpoczynał dopiero Mykola Senkiv. SuperSnajper Grzybków tego dnia był nie do zatrzymania. W pierwszej połowie zaliczył sześć trafień, a w drugiej dołożył do swojego dorobku kolejne cztery trafienia. Sami Państwo odpowiedzcie sobie na pytanie, czy to jest jeszcze normalne? Naszym zdaniem Kapitan Borowików znalazł Senkiva chyba na Marsie, bo gość jest nie z tej planety. Poza bramkami Mykoli, w pierwszej połowie trafił jeszcze Krystian Miszkurka i do przerwy był wynik 7:1. W drugiej połowie obudził się trochę Phoenix, a Borowiki spokojnie stosowały sobie rotację w składzie. Dla gości trafiał jeszcze raz Miszkurka, a także Przemek Prusaczyk i tajemniczy zawodnik „Samobój". Dla gospodarzy trafili jeszcze Dima Nedashkivskyi i Ariel Paklepa. Końcowy rezultat 14:4 dobrze opisuje przebieg tego spotkania. Mamy jednak nadzieję, że w rundzie finałowej zobaczymy w 9 Lidze Mistrzów wiele ciekawszych i bardziej wyrównanych spotkań.
FC Vikersonn na wiosnę gra d w kratkę, przeplatając zasłużone zwycięstwa ze sromotnymi porażkami. DECCO Team z kolei gra świetnie, a po odprawieniu z kwitkiem lidera 9-tej Ligi Fanów, Borowików, byli zdecydowanym faworytem tego starcia, mimo, że na mecz stawili się tylko z jednym zmiennikiem. Od samego początku bardzo dobrze prezentował się Tomek Lipka i to właśnie on był autorem premierowego trafienia w tym meczu. Z odsieczą po stronie gospodarzy przyszedł duet Andrii Stafiniak / Oleksandr Bilous, gdzie drugi z wymienionych zapisał na swoim koncie trafienie na 1:1. Zdecydowanie do boju ruszyli młodzi gracze DECCO, którzy po trafieniach Adama Piotrowskiego, Maćka Kucy oraz Staszka Tymińskiego odjechali z wynikiem na 1:4. Po stronie Vikersonn'ów bardzo dobrze w ofensywie spisywał się wspomniany duet Stafiniak / Bilous - obaj Panowie zdobyli jeszcze po jednej bramce w pierwszej odsłonie potyczki. Gola ustalającego wynik do przerwy zdobył jednak gracz gości, Michał Janik i mieliśmy 3:6. Zmiana stron przyniosła nam podobny obraz gry co w pierwszej połowie, chociaż ta część meczu odbywała się w jeszcze większym wymiarze pod dyktando gości. Doskonale w tej części meczu spisywał się wspomniany Michał Janik, który raz po raz nękał obronę ekipy z Ukrainy atakami ze skrzydła. Efektem były kolejne dwa trafienia oraz dwie asysty. Dla gospodarzy trafiali jeszcze Andrii Stafiniak - bardzo ładne uderzenie z dystansu - oraz Ihor Makhlai, jednak to ostatnie trafienie było jedynie na pocieszenie, gdyż po nim wynik brzmiał 5:10. Ostatnie słowo należało jednak do DECCO, kiedy to bramkę na 5:11 zdobył Tomek Lipka. Jeżeli młodzi zawodnicy DECCO utrzymają formę, niewykluczone, że będą w stanie jeszcze strącić z fotelu lidera - Borowiki !
Zespół A.D.S Scorpion's przystępował do tego spotkania z serią czterech kolejnych zwycięstw i na pewno z nastawieniem na zdobycie kolejnego kompletu oczek zjawili się na Arenie Picassa, gdzie ich rywalem było Polskie Drewno, które nie dość, że nie ma tak dobrej dyspozycji jak Scorpionsi, to jeszcze mecz rozegrali bez swojego superstrzelca Maćka Zaroda. W Role napastnika Polskiego Drewna w tym spotkaniu wszedł Paweł Szydziak razem z Michałem Trzcińskim. W pierwszej połowie obaj panowie stwarzali sobie sporo sytuacji bramkowych pod bramką A.D.S-u, czasami aż zastanawialiśmy się która to ekipa walczy o medale w lidze. Można mówić o dominacji, obaj panowie w pierwszych 25 minutach zdobyli po dwie bramki, wydawało się że będziemy świadkami co najmniej niespodziewanego wyniku na koniec spotkania. Jednak jeszcze w pierwszej połowie Paweł Poniatowski dał sygnał swoim kolegom z drużyny do walki, zdobył bramkę kontaktową, co dodało skrzydeł całej jego drużynie. W przerwie co prawda nastroje w obozie Scorpionsów nie były najlepsze, ale na pewno trener swoimi decyzjami i przemową wpłynął na zespół. Zaczęło się od zmiany bramkarza, którego w drugiej połowie zawodnikom Polskiego Drewna nie udało się pokonać ani razu. Dalej swój show odgrywał Paweł Poniatowski, który zakończył występ z trzema bramkami na koncie, do tego jedną zdobyczą może pochwalić się Sebastian Mikołajczak i jak weźmiemy pod uwagę raz jeszcze świetny występ bramkarza ADS w drugiej połowie, to wyjdzie nam świetny mecz, który ostatecznie nie przyniósł rozstrzygnięcia. Brawa za ten mecz należą się Polskiemu Drewnu, którzy bez swojego najlepszego strzelca postawili się walczącym o podium rywalom.
Absolutny hit 9-tej Ligi Fanów. Dwa zespoły walczące z własnymi słabościami, robiące z meczu na mecz postępy w grze. Pogromcy Poprzeczek do tej pory nie zaznali smaku punktów, natomiast Vistula Varsovia, po serii thrillerów z ich udziałem, zdawała się być bardzo głodna zwycięstwa. Ku zaskoczeniu wielu obserwatorów, to gospodarze byli zdecydowanie lepszym zespołem w pierwszych minutach. Stwarzali sporo sytuacji bramkowych, jednak bardzo dobrze w bramce gości spisywał się Arek Pawluczuk. "Wiślanie" również mieli kilka doborowych okazji, jednak między słupkami gospodarzy świetnie spisywał się nowy nabytek - Robert Dybczyński. Potężne strzały Piotrka Jarmakowskiego często kończyły swój lot w piłkochwycie za bramką, jednak kilka strzałów było na tyle groźnych, że golkiper rywali musiał wyciągać się jak długi, aby uchronić swój zespół przez utratą gola. Zazwyczaj w tego typu meczach pada grad bramek, jednak tym razem w pierwszej odsłownie obejrzeliśmy tylko jedną. Po błędzie w rozegraniu piłki przez Varsovię, piłkę przejął Mateusz Niewiadomy. Przejętą piłkę podbił jeszcze nad rywalem i strzałem z półwoleja nie dał szans bramkarzowi rywali. Warto dodać, że zarówno poprzeczki, jak i słupki obu bramek były niemiłosiernie ostrzeliwane przez Luca Kończala i Piotra Jarmakowskiego, więc bramek mogło być więcej. Zmiana stron przyniosła szybkie wyrównanie, kiedy to po podaniu Wojtka Podgórskiego na listę strzelców wpisał się wspomniany wcześniej "Jarmak" i mieliśmy 1:1. Zachwyt publiczności po raz drugi tego dnia było słychać, kiedy po podaniu Luca Kończala piłkę w okienku bramki, strzałem z dystansu, umieścił Bartłomiej Rafał. "Lucu" był również kreatorem akcji na 3:1, kiedy to po jego podaniu, po raz drugi w tym meczu, trafienie na swoim koncie zapisał Mateusz Niewiadomy. W tym miejscu trzeba zadać sobie pytanie: " Co to się stanęło ?!". Pogromcy na własne życzenie oddali inicjatywę. Co prawda świetnie w ofensywie Vistuli radził sobie Piotrek Jarmakowski, jednak obrona "Poprzeczek" nie utrudniła mu za bardzo zadania, kiedy po błędzie defensywy rosły zawodnik Vistuli przejął piłkę i zapakował ją w okno bramki. Bramka na 3:3 to sprytna akcja kombinacyjna Wojtka Podgórskiego, po której "Jarmak" doprowadził do wyrównania. Kiedy spodziewaliśmy się podziału punktów, bramkę na 3:4 dla Vistuli, w ostatniej sekundzie meczu, zdobył Mateusz Legacki. Ogromny wkład w to trafienie miał bramkarz Varsovii, Arek Pawluczuk, który rzutem przez całe boisko obsłużył kolegę z ataku. Vistula wygrywa 3:4, a Pogromcy muszą zadowolić się dobrym meczem i kiepskim wynikiem.
LIGA 10 |
W ramach piętnastej kolejki KS Partyzant Włochy podejmował FC Alliance. Oba zespoły musiały pogodzić się z porażkami w sobotę, dlatego miały one coś do udowodnienia tym spotkaniem. Żadna z drużyn nie była stawiana w roli faworyta, co pozwalało sądzić, że będzie to dosyć ciekawe widowisko. Przez pierwsze minuty spotkania to drużyna gospodarzy wyglądała i prezentowała pewniejsze zagrania. Goście potrzebowali czasu, aby wejść na właściwe tory i złapać rytm meczowy. Ten okres wykorzystał duet Sobieraj – Pisarek, który wyprowadził Partyzanta na dwubramkowe prowadzenie. Niestety chwilę później w szeregach defensywy gospodarzy pojawiło się rozluźnienie, które wykorzystał Zatorskyi. Goście zaczęli nacierać na przeciwnika, ale rywali ratował słupek. Oba zespoły miały duże problemy w formacjach defensywnych, przez co napastnicy mieli sporo miejsca do oddawania strzałów. Jedną z takich sytuacji wykorzystał Sobieraj i Partyzant prowadził już 3:1. Od tego momentu kluczowym zawodnikiem dla gości okazał się Stefanovich, który brał na siebie ciężar gry i z łatwością omijał rywali. Jego podania pozwoliły gościom wyrównać stan meczu. Gra była bardzo zacięta, a napastnicy obu drużyn byli bardzo skuteczni. Ostatecznie do przerwy goście wyszli na dwubramkowe prowadzenie. Początek drugiej połowy należał ponownie do gospodarzy, którym szybko udało się doprowadzić do remisu. Jednak goście nie pozwolili im objąć prowadzenia i szybko zdobywali bramkę. W ostatnich minutach meczu ponownie doszło do remisu. Było 9:9, ale chłodną głowę zachował Stefanovich, który przerzucił szalę zwycięstwa na konto swojej drużyny. Mecz był emocjonujący do ostatnich minut, ale oba zespoły zdecydowanie muszą popracować nad grą w defensywie, bo zawodnicy ofensywni nie zawiedli w tym spotkaniu.
Jeżeli chce się podjąć walkę z pretendentem do mistrzostwa 10-tej Ligi Fanów, trzeba mieć bardziej zmobilizowany skład niż Laga Warszawa. Panowie zdołali co prawda ostatecznie skompletować meczową szóstkę, ale dosłownie w ostatniej chwili. Eternis przyszedł natomiast z kilkoma solidnymi zmianami i był faworytem do zgarnięcia kompletu punktów. Zaczęli zgodnie z planem a autorem trafienia był lider gości, Aleksander Bendkowski, który nie zmarnował dobrego podania Konrada Dzięcioła. "Lagersi" jednak bardzo szybko podjęli rękawice i mimo konieczności gry dość oszczędnie pod względem fizycznym, dzielnie stawiali opór. Efekt ? Akcja wykreowana przez Janka Bajka z rzutu rożnego i celna główka Karola Pawełka na 1:1. Mieliśmy cichą nadzieję, że była to oznaka walki o punkty, jednak myliliśmy się. Od tego momentu, w pierwszej części meczu istniał tylko Eternis. Świetnie prezentowali się Aleksander Bendkowski oraz Michał Żwinis, którzy brali udział przy kolejnych pięciu trafieniach. Swoich parę groszy dorzucił także Rafał Grzywacz, strzelając rzut karny. Rafał zaczął mecz między słupkami, gdzie radził sobie bardzo dobrze, jednak w obliczu kontuzji kolegi, musiał wejść w pole, gdzie radził sobie co najmniej przyzwoicie. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 1:6. Mający bezpieczna przewagę goście nieco poluzowali szyki obronne w drugiej odsłownie, czego efektem był "wesoły futbol" z obu stron. Wykorzystał to Jędrzej Święcicki, który po zmianie stron zanotował klasycznego hat-tricka. W szeregach Eternisu doskonale radził sobie Konrad Dzięcioł, które całe spotkanie zakończył z imponującymi statystykami: cztery asysty oraz dwa gole. Również świetny występ zapisać sobie może Aleksander Bendkowski, którego cztery trafienia oraz asysta znacznie przyczyniły się do wygranej w wymiarze 5:10. Eternis nadal na drugim miejscu z szansami na mistrzostwo, jednak muszą liczyć na potknięcie Zjednoczonej Ochoty, z którą przegrali bezpośrednie starcie. Będzie ciekawie !
W ramach piętnastej kolejki Gramy na Chaos podejmował FC Jordanek. Oba zespoły jak dotąd nie zgromadziły żadnego punktu w ligowej tabeli, dlatego ten mecz nie miał zdecydowanego faworyta. Przez pierwsze minuty spotkania każda z ekip musiała na nowo wejść w rytm meczowy. Szybciej tej sztuki dokonali goście, którzy jako pierwsi wyprowadzili skuteczny cios. Worek z bramkami otworzył Jan Wojtyczek. Jednak szybko do wyrównania doprowadził Mateusz Legacki. Po strzelonej bramce gospodarze ponownie oddali inicjatywę gry rywalom, którzy coraz częściej zaczęli gościć pod ich polem karnym. Ponowne prowadzenie swojemu zespołowi dał Wojciech Drzewecki. Jordanek przyspieszył grę i po dwóch trafieniach Eryka Zawadzkiego wypracował sobie bezpieczną przewagę. W końcowych minutach pierwszej połowy Dawid Markiewicz pokonał golkipera gości i zmniejszył przewagę gości na 2:4. Druga część spotkania zaczęła się lepiej dla gospodarzy, którym udało się zdobyć bramkę kontaktową. Jednak błędy w obronie nie pozwoliły im na doprowadzenie do remisu, a ich bramkarz musiał dwukrotnie skapitulować na rzecz rywali. Jordanek zaczął przeważać, ale brakowało mu szczęścia i futbolówka wracała do gry po obiciu słupka gospodarzy. Niewykorzystane okazję rywala skutecznie wykorzystali zawodnicy Gramy na Chaos. Po trafieniu Przemysława Nowosada i bramce samobójczej gospodarze ponownie złapali kontakt. Jednak ostatnie minuty spotkania należały do Wojciecha Drzeweckiego, którego dwa trafienia pozwoliły na spokojnie rozgrywanie piłki do końcowego gwizdka przez gości.
W rozgrywkach dziesiątej ligi jesteśmy już za połową sezonu. Ekipy FC Karmelickiej i Cosmosu United w 15 kolejce zmierzyły się ze sobą w pojedynku mającym na celu wyłonienie pretendenta, a w zasadzie drużyny, której bliżej będzie do awansu. Zarówno gospodarze jak i goście przed meczem mieli 9 punktów, dzięki czemu mogliśmy spodziewać się niezwykle ciekawego i wyrównanego spotkania. Pierwsza połowa meczu była przepełniona wzajemnym szacunkiem, oraz spokojem na boisku. Obydwie drużyny badały się wzajemnie, sprawdzając na co tak naprawdę mogą sobie pozwolić. Efektem tego był skromny rezultat do przerwy 1:2 na korzyść gości. Gracze w niebieskich strojach dysponowali zaledwie jednym zawodnikiem na zmianę – w sytuacji, kiedy to goście mieli na rezerwie czterech graczy więcej. Potencjał kondycyjny zatem wydawał się na tyle pokaźny, iż kwestia końcowego wyniku zdawała się być wciąż otwarta. Doświadczona drużyna Karmelickiej jednak nie zdołała finalnie osiągnąć korzystnego rezultatu w tym spotkaniu. Mimo usilnych starań aby wyrównać stan rywalizacji począwszy od wyniku 2:5 - pogoń za ligowym przeciwnikiem nie udała się. Rywale okazali się znacząco lepsi, a przede wszystkim bardziej skuteczni. Postawa kapitalnego w tym spotkaniu Salvadora De Fenixa ( cztery bramki i trzy asysty) zdecydowanie przyczyniła się do finalnego sukcesu Cosmosu, oraz zwycięstwa 5:10.
Absolutny hit 10 ligi czyli mecz niepokonanych do tej pory ekip Zjednoczonej Ochoty oraz Żoliballi dostarczył spodziewanych emocji. Już od pierwszego gwizdka było widać, że obu drużynom wyjątkowo zależało na zwycięstwie w tym pojedynku. Goście weszli w mecz nieco lepiej – groźne ataki oglądaliśmy po obu stronach boiska, ale Żoliballe z impetem ostrzeliwali bramkę Przemysława Morawskiego, aż w 11 minucie bramkarz Zjednoczonej skapitulował po strzale Kacpera Kuczki. Gol ten rozdrażnił napastników gospodarzy i już po dwóch minutach odpowiedzieli golem Adriana Wrońskiego. Oglądaliśmy dużo twardej gry i atmosfera meczu zaczęła gęstnieć proporcjonalnie do stawki. W 18 minucie na prowadzenie wyszli gospodarze, kiedy podanie Przemysława Kostrzyckiego na bramkę zamienił Krystian Kołodziejski. Zjednoczona Ochota nie nacieszyła się prowadzeniem zbyt długo, a wyrównanie przyszło w dość kuriozalnej sytuacji, ponieważ gospodarze źle dokonali zmianę, a minutę przewagi Żoliballe wykorzystali, uzyskując rzut wolny w okolicach pola karnego. Dawid Farbowicz oddał mocny strzał, a bramkarz lekko zawahał się w swojej interwencji i nie zdążył sięgnąć piłki. Do przerwy 2:2 zwiastowało, że w drugiej połowie będzie jeszcze ciekawiej i momentami boisko wrzało od emocji. Żoliballe znów wywalczyli rzut wolny, ale tym razem strzał odbił się od muru. Po chwili mieliśmy przyjemność oglądać jedną z najpiękniejszych bramek sezonu, kiedy Krystian Kołodziejski wyłożył piłkę Adrianowi Wrońskiemu, a Adrian strzałem z pierwszej piłki trafiła w samo okno. Ataki Zjednoczonej Ochoty nie zelżały i po chwili było już 4:2 po golu samobójczym, ale Żoliballe nie poddawali się do samego końca. Gospodarze ostatnie minuty bronili wyniku i nawet, kiedy w 49 minucie Staś Womela trafił na 4:3 nie byli pewni zwycięstwa. Gościom czasu na przełamanie zabrakło i Zjednoczona Ochota pozostaje jedyną niepokonaną w tym sezonie drużyną z 10 ligi.