usuń na 24h
menu ligowe
poziomy rozgrywek
aktualnośći
aktualnośći
Rozgrywki
Statystyki
Futbol.tv
turnieje
Wywiady
SOCCA CUP
Galeria
Ekstraklasa
1 Liga
2 Liga
3 Liga
4 Liga
5 Liga
6 Liga
7 Liga
8 Liga
9 Liga
10 Liga
11 Liga
12 Liga
13 Liga
14 Liga
15 Liga

RAPORT MECZOWY! 9. KOLEJKA - SEZON 24/25

Ostatnia kolejka rundy jesiennej Ligi Fanów za nami! To była decydująca okazja, aby poprawić swoją lokatę i zadbać o to, by przez zimową przerwę móc spoglądać na tabelę z satysfakcją. Komu to się udało?

 

Niektóre zespoły potrafiły wykorzystać moment na udane zakończenie pierwszej części sezonu. Inni z kolei będą musieli przemyśleć swoje działania przed wiosenną częścią rozgrywek. Kto więc triumfował, a kto musi jeszcze popracować nad swoją grą i wynikami? Sprawdźmy, jak potoczyły się mecze ostatniej serii gier w tym roku!

 
Opisy meczów 9.kolejki czekają już na Was w raportach, w zakładce PODSUMOWANIE SPOTKANIA. Ale mamy też coś dla tych, którym nie chce się za dużo klikać, a których interesują relacje wyłącznie z meczów ligi w której grają. Wchodząc w menu konkretnego poziomu rozgrywkowego dodaliśmy opcję RELACJE MECZOWE. Wszystkie streszczenia znajdziecie tam w jednym miejscu :)
 
Życzymy Wam przyjemnej lektury!

Ekstraklasa

W spotkaniu między Ogniem Bielany a Explo Team już od pierwszych minut widać było wysokie tempo, głównie za sprawą gospodarzy. Goście w okrojonym składzie, nie potrafili znaleźć swojego rytmu, a młoda i wybiegana ekipa z Bielan wydawało się, że przeważa pod każdym względem. Kacper Cetlin i Mateusz Michalski napędzali ofensywę gospodarzy, a ze strony przeciwników aktywny był Piotr Duma. Gospodarze szybko wyszli na prowadzenie i z każdą minutą powiększali prowadzenie. Ich akcje były szybkie, z dużą dozą finezji, z czym nie potrafili sobie poradzić obrońcy gości. W 15 minucie mieliśmy już 7:0 i chyba nikt ze zgromadzonych na arenie AWFu nie spodziewał się, że Explo Team nawiąże jeszcze walkę. Co prawda udało się im jeszcze zdobyć gola autorstwa Piotra Dumy, jednak przeciwnicy w pierwszej odsłonie dołożyli kolejne trzy i na przerwę schodziliśmy przy wyniku 10:1. Po zmianie stron obraz gry nie zmienił się. Goście ponownie seryjnie tracili bramki, a sami nie tworzyli zbyt wielu okazji. Problemy kadrowe oraz słaba dyspozycja dnia spowodowały, że byli tylko cieniem dla świetnie dysponowanych oponentów. W ekipie gospodarzy większość zawodników wpisała się do protokołu meczowego, a spotkanie ostatecznie zakończyło się wynikiem 18:3. Dzięki wygranej ekipa Kacpra Cetlina i spółki przerwę zimową spędzą na trzecim stopniu podium, tracąc do lidera zaledwie jeden punkt. Dla Explo Team przerwa w rozgrywkach to idealny czas, by pomyśleć o zmianach a przede wszystkim wzmocnieniach, by nawiązać walkę o pozostanie na najwyższym szczeblu rozgrywek.

TUR Ochota na początku sezonu przychodził w zestawieniu, które mogło dawać nadzieje na walkę o czołowe lokaty. Jednak w ostatnich kolejkach ta sytuacja uległa zmianie i Jarek Kotus miał ponownie problem, by skompletować skład. Z Otamanami miał co prawda kilku rezerwowych, ale lista kontuzjowanych zawodników i tak była znacząca a brak Konrada Wojtkielewicza, Piotra Branickiego czy Karola Bonieckiego, nie napawał optymizmem. Goście wystąpili za to w swoim niemal garniturze. Od początku spotkania to ekipa z Ukrainy narzuciła swój styl gry i dość szybko objęła prowadzenie. Od stanu 0:3 gospodarze zaczęli lepiej funkcjonować i mieli nawet swoje szanse. Dobrze w destrukcji grał Michał Bruździak, pomagając młodszym kolegom ustawiać się na boisku. TUR miał w końcówce pierwszej połowy dwie kapitalne sytuacje, ale dobrze w bramce spisywał się Oleg Bortnyk. Po zmianie stron goście szybko strzelili czwartą bramkę. Gospodarze wreszcie skuteczną akcję i Konrad Kowalski strzelił bramkę na 1:4. Gdy wydawało się, że wielokrotny mistrz Ligi Fanów jeszcze powalczy o coś w tym meczu, faworyci ponownie włączyli wyższy bieg. W końcówce ekipa z Ochoty zagrała z lotnym bramkarzem, ale nic nie wskórała, a po prostych stratach Otamany podwyższyły stan posiadania. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 1:9. Zwycięstwo było zasłużone i niepodlegające dyskusji.

Przed rozpoczęciem tego spotkania trudno było znaleźć kogoś, kto uwierzyłby w zwycięstwo Contry. Faworytem tej rywalizacji byli aktualni mistrzowie Ligi Fanów - Gladiatorzy Eternis. Po ostatnich występach gospodarzy wydawało się, że jedyną niewiadomą pozostanie rozmiar ich porażki. Zgodnie z przewidywaniami to goście od pierwszego gwizdka przejęli inicjatywę w posiadaniu piłki i budowali akcje ofensywne. Contra była głęboko cofnięta i ambitnie starała się utrudniać rywalom grę, a kiedy Gladiatorzy przedostawali się w pole karne, między słupkami świetnie spisywał się Damian Zalewski. Ku zaskoczeniu wszystkich, to jednak gospodarze jako pierwsi zdobyli bramkę. Contra przyjęła na ten mecz defensywną taktykę i wykorzystała jedną z kontr, obejmując niespodziewanie prowadzenie. Gol ten był sygnałem ostrzegawczym dla Gladiatorów, że nie mogą pozwolić sobie na zlekceważenie przeciwnika. Goście szybko odpowiedzieli i już dwie minuty później wyrównali, a do przerwy prowadzili 3:1. Po zmianie stron wydarzenia na boisku potoczyły się zgodnie z przewidywaniami. Gladiatorzy, dobrze czując się w ataku pozycyjnym, starali się sforsować cofniętą defensywę Contry. Regularnie stwarzali sobie sytuacje bramkowe i skutecznie je wykorzystywali. Gdy Gladiatorzy dołożyli kolejne dwie bramki, rozwiali całkowicie wątpliwości co do ostatecznego wyniku. Ambitna postawa Contry pozwoliła im na zdobycie swojej drugiej bramki, ale różnica między zespołami była widoczna. Spotkanie zakończyło się pewnym zwycięstwem Gladiatorów Eternis 7:2. Dzięki temu triumfowi awansowali na drugie miejsce w tabeli, tracąc już tylko jeden punkt do lidera. Choć Contrze nie brakowało ambicji, to ich postawa w rundzie jesiennej nie wystarczyła, by zdobyć jakiekolwiek punkty.

To spotkanie budziło sporo emocji i każdy kto zna historię potyczek między tymi ekipami wiedział, że zapowiada się kawał dobrego widowiska. Od początku niezwykle wysokie tempo sprawiało, że oglądaliśmy jedno z najlepszych spotkań w tej rundzie. Oczywiście nie zabrakło wzajemnych uszczypliwości, co początkowo nakręcało trochę nerwową atmosferę, ale dzięki temu, że po obu stronach kapitanowie gasili zapalniki, to z upływem czasu negatywne emocje opadały, a zawodnicy koncentrowali się na grze w piłkę. Pierwsza połowa, jak to bywa w takich starciach, przyniosła tylko jedno trafienie. Gospodarze wykorzystali błąd w ustawieniu i strzelili gola, który dawał im lekką przewagę. Browarek starał się niwelować atuty rywala i był groźny w swoich akcjach. Tyle że brakowało ostatniego podania. Szybcy gracze gości potrafili doskonale wprowadzać piłkę, lecz z wykończeniem sytuacji był niewątpliwie problem. Do przerwy mieliśmy wynik 1:0, co zapowiadało jeszcze większe emocje w drugich 25 minutach. Tutaj już na początku udało się wyrównać, a autorem bramki był Moatasem Aziz. Gracze EXC Mobile Ochota potrafili jednak spokojnie przeczekać słabsze kilka minut i ponownie zaczęli stwarzać dobre sytuacje. Wynik dla beniaminka długo Michał Sobieralski, gdzie kilka jego interwencji było z najwyższej półki. Jednak i on nie miał szans przy bramkach Michała Kępki i Damiana Patoki. Browarek od stanu 3:1 jeszcze potrafił dać sobie szansę na choćby remis. Wojtek Gajownik wyskoczył wysoko i głową dograł piłkę do Patryka Modzelewskiego, a ten wpakował ją do siatki i mieliśmy 3:2. Jednak w zespole gospodarzy patent na zamykanie meczu ma ostatnio Janek Grzybowski. To właśnie on pomknął środkiem boiska, wziął rywala na plecy i nie zmarnował swojej szansy, dając bramkę na 4:2. W tej rundzie Grzybo strzelał ważne bramki i po raz kolejny trafił w momencie, w którym drużyna najbardziej tego potrzebowała. Do końca wynik się nie zmienił i EXC dzięki zwycięstwu będzie liderem w Ekstraklasie po rundzie jesiennej. Browarek ma za sobą pierwsze mecze w Lidze Fanów i z pewnością to doświadczenie zaprocentuje. Stawiamy, że chłopaki jeszcze namieszają w czołówce, bo z pewnością nie odstają sportowo od ekip będących na podium.

Ten mecz był jednym z kilku na koniec rundy, w którym spodziewaliśmy się dobrego futbolu. Nie było zaskoczenia i to spotkanie stało na wysokim poziomie, a sami zawodnicy prezentowali się znakomicie. Pierwsza połowa zdecydowanie należała do Otamanów. Od początku weszli dobrze w mecz i efektem tego była strzelona bramka. Gladiatorzy szybko odpowiedzieli, lecz w ich grze nie widać było takie błysku jak zawsze. To wykorzystali rywale i potrafili zadać dwa ciosy, co dawało przewagę i komfort w grze. Gospodarze motywowali się do pracy i większego zaangażowania, a w myślach świtała im porażka z EXC. Goście mając wynik kontrolowali wydarzenia na boisku i mimo, że team Michała Dryńskiego atakował, to nie potrafił finalizować swoich sytuacji. Formą błysnął ponownie bramkarz Otamanów, który kilka razy znakomicie interweniował. Do przerwy mieliśmy 1:3 i w drugiej połowie ekipa Gladiatorów musiała wziąć się za odrabianie strat. Otamany po dobrej pierwszej odsłonie kompletnie nie wyszli na drugą. Już pierwsze minuty totalnie roztrwoniły wypracowaną zaliczkę i po kilku akcjach gospodarzy był remis. Od tego momentu większą kulturę gry i boiskową złość widać było po stronie Gladiatorów. Znakomicie grali Kuba Jóźwiak praz przede wszystkim Adrian Giżyński, który wygrywał większość pojedynków z Otamanami, często zabierając im piłkę i otwierając możliwość szybkich kontr. Goście starali się wrócić do meczu, ale nie mieli za wiele argumentów. Fakt, iż stracili sześć bramek w drugiej połowie i nie strzelili żadnej, podsumowuje jak słaby był to okres w ich wykonaniu. Gladiatorzy zasłużenie wygrywają i w kontekście obrony mistrzostwa mają nadal wszystko w swoich rękach. Podobnie zresztą jak Otamany, co zapowiada ogromne emocje w rundzie rewanżowej.

1 Liga

Mecz na zapleczu naszej Ekstraklasy pomiędzy trzecią w tabeli drużyną FC Impuls UA, a piątą Warsaw Rengers był pełen emocji. Dwie różne połowy przyszło nam obejrzeć w wykonaniu obydwu ekip. Pierwsza część meczu była dość wyrównana. Oba zespoły często kreowały akcje ofensywne, lecz goście przez pierwsze 15 minut byli bardziej skuteczni. Nieustępliwi gospodarze długo nie mogli znaleźć sposobu na przybliżenie się do oponenta. 5 minut przed przerwą zdołali odrobić część strat i brakowało im jednego trafienia, by wyrównać. W 22 minucie stały fragment na gola remisującego zamienił Vasyl Ivaniuk, wykorzystując brak wskazania przez sędziego gry na gwizdek. Podirytowani tą stratą prowadzenia Rangersi na przerwę schodzili niezbyt zadowoleni. Po chwili odpoczynku i zamianie stron drzemiąca złość gości dała upust ekspresowymi dwoma golami i powrotem na prowadzenie. Kluczowa dla meczu była 31 minuta, w której bramkarz Impulsu zobaczył asa kier za nieprzepisowe zatrzymanie rywala, który miał przed sobą pustą bramkę. Grający w osłabieniu gospodarze nie byli w stanie utrzymać wyniku i rywal coraz bardziej się oddalał. Kiedy na płycie boiska był już komplet zawodników, wynik 4:7 wydawał się jeszcze do odrobienia. Z każdą upływającą minutą atmosfera robiła się coraz bardziej gęsta, aż wybuchła, psując wrażenia z meczu. Minutę przed ostatnim gwizdkiem goście mieli już zapewnione zwycięstwo. Jednak po faulu na Oskarze Górce, sam poszkodowany nie wytrzymał i rzucił się na rywala, dostając „czerwo”. Faulujący również został ukarany kartką, tyle że żółtą. Niepotrzebne słowa, które padły, mamy nadzieję, że już się nie powtórzą, a stykowe sytuacje pójdą w zapomnienie. Ostatecznie Warsaw Rangers wygrali mecz 9:4, a wynik ten wyrównał walkę o podium.

Przed tym spotkaniem faworytem zdawali się zawodnicy z Husarii Mokotów. Chociaż obie drużyny miały swoje problemy w bieżącym sezonie, to właśnie Husaria prezentowała się dotychczas nieco lepiej. Niestety, już przed pierwszym gwizdkiem pojawiły się komplikacje dla gości – stanęli do rywalizacji z Warsaw Bandziors bez żadnych zawodników rezerwowych. Rodziło to pytanie: czy wystarczy im sił na całe spotkanie? Początek meczu należał zdecydowanie do gości. Husaria szybko wyszła na prowadzenie, a kluczową rolę odegrał duet Oskar Baruś i Patryk Olkowicz. Choć Bandziorsi zdołali zdobyć bramkę kontaktową, obrona Husarii, na czele z pewnym Norbertem Wierzbickim, nie pozwoliła im na więcej w pierwszej połowie. Husaria dominowała skutecznością, mimo wyrównanego posiadania piłki, drużyna prowadzona przez Tomka Hubnera schodziła na przerwę z solidną przewagą, prowadząc aż 4:1. Wydawało się, że goście są na dobrej drodze do zwycięstwa. Jednak druga połowa przyniosła nieoczekiwany zwrot akcji. Zmotywowani gospodarze ruszyli do odrabiania strat i już po siedmiu minutach drugiej odsłony doprowadzili do wyrównania. Co za niesamowity comeback w ich wykonaniu! Bandziorsi grali coraz lepiej, a Husaria wyraźnie opadała z sił. Ostatecznie Warsaw Bandziors odwrócili losy meczu, triumfując 8:6. Bohaterem tego spotkania był bez wątpienia kapitan gospodarzy Szymon Kołosowski, który popisał się czterema bramkami i asystą. To pierwsze zwycięstwo Bandziorsów w tym sezonie, które z pewnością podbuduje zespół przed rundą rewanżową. Z kolei Husaria, mimo dobrego początku, musi wyciągnąć wnioski z tego co stało się drugiej połowie.

To miał być mecz na szczycie pierwszej ligi i piłkarsko trzeba przyznać, że drużyny zaprezentowały się kapitalnie. Patrząc jednak pod względem negatywnych emocji, które narastały na boisku, to jesteśmy zadowoleni, że udało się w porę uspokoić gorące głowy niektórych zawodników. Początek spotkania to dobra gra gospodarzy, okraszona znakomitym strzałem Piotra Grabickiego, który otworzył wynik. Lakoksy początkowo potrzebowali czasu, by wejść w mecz i zanim się rozkręcili, musieli odrabiać straty. W obu obozach widać było determinację i wolę zwycięstwa, stąd w sytuacjach spornych zawodnicy mieli do dorzucenia swoje trzy grosze. Sędzia początkowo chciał dać grać zawodnikom, ale widząc, że ci szukają wzajemnych zaczepek, musiał w końcu zacząć temperować zapędy niektórych z nich. Pierwsza połowa skończyła się wynikiem 3:2, bo w ostatniej akcji przed przerwą Lakoksy potrafili złapać kontakt z rywalem. W drugiej odsłonie mieliśmy jeszcze więcej emocji. KSB ponownie lepiej zaczęło i wyszło na prowadzenie 5:2. Gdy sędzia podyktował rzut karny wydawało się, że kolejna bramka może już zamknąć to spotkanie. Jednak Maciek Grabicki przestrzelił tym i to dało paliwo gościom. Kolejne ataki i dwie szybko strzelone bramki zafundowały kolejną porcję wrażeń. Jednak rozgrzane głowy ekipy zawodników z Góry Kalwarii i dwie żółte kartki, dały kolejną szansę dla teamu Michała Tarczyńskiego na podwyższenie wyniku. Okres podwójnej przewagi nie dość, że nie został wykorzystany, to ekipa Bartka Królaka w osłabieniu strzeliła bramkę na remis. W końcówce temperatura sięgała zenitu i nerwy puszczały po obydwu stronach. Mecz ostatecznie zakończył się remisem 5:5 , a rewanż zapowiada się niezwykle ciekawie, bo obie ekipy będą chciały wygrać na wiosnę. Z pewnością będziemy wówczas monitorować niektórych graczy i jeżeli ponownie pojawią się zachowania niegodne sportowej rywalizacji, to będziemy wyciągać konsekwencje w postaci zawieszeń, bo chcemy oglądać dobre mecze, na wysokim poziomie, bez wycieczek personalnych i prowokacji, jakie miały miejsce w tej potyczce.

W normalnych warunkach to byłby naprawdę dobry mecz. W normalnych, czyli gdyby ekipa Inferno Team przyjechała w dobrym zestawieniu, z rezerwowymi. Niestety tak nie było – owszem, tym którzy przyjechali nie można odmówić jakości, ale wiele wskazywało na to, że przeciwko Ukranian Vikings, którzy mieli niezły skład i szeroką kadrę, nie starczy po prostu sił. No i nie pomyliliśmy się. Inferno Team przyjechało spóźnione, niektórzy prostu z samochodu wskoczyli na boisko i to po prostu nie miało prawa się dobrze skończyć. Zaczęło się od dwóch szybkich goli Wikingów, aczkolwiek na te bramki, ładnym trafieniem odpowiedział Daniel Dworecki. Tylko co z tego – zaraz błąd popełnił Hubert Załuska, z którego skorzystał Dima Olejnikow i było 3:1. Dziury w obronie Inferno robiły się coraz większe i chociaż przeciwnicy wielu swoich okazji nie wykorzystali, to część zamienili na gole i do przerwy prowadzili 6:1, mając świadomość, że tego spotkania nie da się przegrać. W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił. Gracze Inferno robili co mogli, ale czy możesz grać na 100% możliwości, gdy wiesz, że to i tak niewiele zmieni? Finałowa odsłona była więc niejako oczekiwaniem przez jednych i drugich na końcowy gwizdek, bo z tego spotkania chyba nikt nie miał wielkiej przyjemności. Ostatecznie Ukranian Vikings wygrali 11:2 i zakończyli rundę na 7 miejscu w tabeli. I można powiedzieć, że to jest jedyna rzecz, która łączy ich z Inferno. Bo rywale na pewno również są zawiedzeni swoją postawą. Przedostatnia lokata ekipy z takim potencjałem, to spora niespodzianka. Co będzie dalej z Inferno? To pytanie trzeba sobie dość szybko zadać. Jedno jest bowiem bezsporne – coś musi się zmienić, bo tak jak w tej rundzie, to nie może wyglądać.

Ostatnia kolejka przyniosła starcie dwóch uznanych drużyn, które prezentują jakość w każdym meczu – AK Volkswagen zmierzył się z ukraińskim zespołem Fair Partner. Było to jedno z najbardziej wyczekiwanych spotkań, a drużyna Oskara Zaksa, walcząca o wskoczenie na podium, nie mogła pozwolić sobie na stratę punktów. Mecz rozpoczął się jednak źle dla gospodarzy. Już w 5. minucie lider Fair Partner, Andrii Bubentsov, otworzył wynik, a chwilę później Mykola Kittor podwyższył prowadzenie po składnej akcji zespołu. Pokazało to, dlaczego są tak niebezpieczną drużyną – ich zgranie i jakość były widoczne od pierwszych minut. Volkswagen odpowiedział bramką Huberta Pakuły w 13. minucie, ale rywale szybko zareagowali, a Bubentsov w 19. i 20. minucie dołożył dwa kolejne trafienia, pokazując, dlaczego jest jednym z najlepszych strzelców w lidze. Wydawało się, że goście spokojnie dowiozą prowadzenie do przerwy, ale Volkswagen nie zamierzał odpuszczać. To drużyna, która celuje w awans do ekstraklasy i ma graczy doskonale znających specyfikę piłki sześcioosobowej. Zaks dwukrotnie trafił do siatki, a Adrian Dembiński popisał się potężnym uderzeniem, które przełamało ręce bramkarza przeciwników. Dzięki temu drużyny schodziły na przerwę przy stanie 4:4. Druga połowa przyniosła zmianę dynamiki. Tym razem to Volkswagen jako pierwszy wyszedł na prowadzenie, a Adrian Dembiński rozgrywał fenomenalne spotkanie. Jego precyzyjne wprowadzenia piłki i mocne strzały wielokrotnie kończyły się bramkami. Jednak za każdym razem, gdy Volkswagen zdobywał gola, Andrii Bubentsov znajdował sposób, by doprowadzić do wyrównania – jego gol w 17. minucie ustalił wynik na 7:7. Decydujący moment nadszedł na dwie minuty przed końcem. AK Volkswagen ponownie objął prowadzenie po bramce Dembińskiego, a tuż przed końcowym gwizdkiem dorzucił jeszcze jedno trafienie, przypieczętowując swoje zwycięstwo 9:7. Dzięki tej wygranej Volkswagen traci już tylko jeden punkt do drugiego miejsca, mając przy tym dwa mecze mniej rozegrane. Fair Partner, który świetnie rozpoczął sezon, zmagał się z problemami kadrowymi, co przełożyło się na straty punktowe z czołowymi rywalami. Jeżeli uda im się wzmocnić skład na wiosnę, mają szansę powalczyć o miejsce w top 3, bo potencjał drużyny jest niezaprzeczalny.

2 Liga

Korsarze - FC Niko UA to kolejne starcie, które w ostatniej kolejce miało miejsce na obiektach AWF. Ekipa Niko miała zapewne plan, aby po słabszym okresie zdobyć cenne trzy punkty. Z kolei zawodnicy Korsarzy niedawno wyszli ze strefy spadkowej i na pewno w głowach mieli cel, by iść już tylko w górę ligowej tabeli. Tyle tylko, że gdy tylko zobaczyliśmy, iż ekipa gospodarzy przyjechała na to spotkanie bez zmian, nie wróżyliśmy im sukcesu. Jak to pięknie, że futbol bywa przewrotny. W pierwszej połowie, po wymianie cios za cios, skończyło się na jednobramkowej przewadze Niko. Natomiast to, co wydarzyło się w drugiej odsłonie, nie śniło się chyba nikomu. Korsarze na tyle zdominowali swojego rywala, że ten nie był w stanie zdobyć nawet bramki. Duża w tym zasługa Damiana Zalewskiego, który był pewnym punktem zespołu zarówno na linii bramkowej, jak i w rozegraniu piłki do przodu. Przypomnijmy, że to właśnie Korsarze grali cały mecz bez ani jednej zmiany, natomiast w naszej ocenie to goście wyglądali, jakby zabrakło im tlenu. Pewna wygrana gospodarzy, dała im na ten moment piątą lokatę, tuż nad niedzielnymi rywalami. Sezon temu pokazali, że wiosna potrafi być dla nich jeszcze lepsza, dlatego niewykluczone, że w drugiej części sezonu pokażą jeszcze więcej. Tego też życzymy ekipie Niko, której przydałyby się jednak wzmocnienia, bo w przeciwnym wypadku czeka ich trudna walka o utrzymanie w 2.lidze.

W spotkaniu II ligi zmierzyły się dwie drużyny o teoretycznie wyrównanym potencjale, choć ostatnie wyniki wskazywały na odmienną formę. Dziki Młochów, walczące o podium, stanęły naprzeciw Kryształu Targówek, zbliżającego się w stronę strefy spadkowej, który desperacko potrzebuje punktów. Mimo nadziei na niespodziankę, mecz od początku układał się po myśli gości. Już w 10. minucie Dziki Młochów prowadziły 3:0. Dwie efektowne bramki z dystansu zdobył Michał Dobiegała, a trzecią dołożył Michał Stecyszyn. Kryształ próbował wrócić do gry, co częściowo udało się Mateuszowi Sidorowi, który zdobył kontaktową bramkę. Nie zatrzymało to jednak ofensywy gości – w 15. minucie Dobiegała skompletował hat-tricka, a przed przerwą piątym golem wynik podwyższył Viktor Herasymiuk. Pierwsza połowa zakończyła się rezultatem 2:5, po tym jak Igor Ruciński strzelił dla Kryształu gola dającego choć cień nadziei na odwrócenie losów meczu. Mimo optymistycznych założeń, Kryształ nie był w stanie nawiązać walki w drugiej części spotkania. Już w 10. minucie Maciej Cybulski, uważany za jednego z najlepszych zawodników w lidze, podwyższył wynik na 6:2 dla swojego zespołu. Jego dynamiczna gra i skuteczność były kluczowe dla Dzików. W kolejnych minutach ekipa z Młochowa całkowicie przejęła kontrolę nad spotkaniem, zwiększając przewagę do siedmiu bramek. Pojawiły się także emocje i drobne spięcia między zawodnikami, które szybko zostały zażegnane przez sędziego, rozdającego żółte kartki. Na pięć minut przed końcem było już jasne, że Kryształ zakończy rundę porażką. Mimo to zespół z Targówka zdołał zdobyć jeszcze dwie bramki, które nieco złagodziły skalę przegranej. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 9:4 dla Dzików Młochów, które pokazały, dlaczego aspirują do czołówki ligi. Kryształ musi poprawić swoją grę, jeśli chce uniknąć degradacji w dalszej części sezonu.

Rozpędzony Sirius przyjechał na boisko AWF z jasnym celem – zdobyć trzy punkty i przypieczętować perfekcyjną rundę, wygrywając wszystkie mecze. Ich przeciwnik, Orzeły Stolicy, mimo pozycji w strefie spadkowej, to doświadczony zespół, który chciał zakończyć jesień mocnym akcentem i zatrzeć złe wrażenie po wcześniejszych występach. Mecz rozpoczął się dynamicznie, a Sirius szybko pokazał swoją siłę. Już w 8. minucie Valerii Parshyn dał prowadzenie gospodarzom. Orzeły jednak nie podłamały się i błyskawicznie odpowiedzieli. Najpierw wyrównując, a chwilę później obejmując prowadzenie, w czym dużą rolę odegrał Adam Wownysz, który był motorem napędowym swojego zespołu. Mimo objęcia prowadzenia przez zespół ze stolicy, Sirius szybko wrócił do gry – najpierw Pidluzhnyi, potem ponownie Parshyn, a przed przerwą jeszcze dwie bramki dorzucili gracze lidera tabeli, pokazując swoją dominację. Goście schodzili do szatni z trzybramkową stratą i frustracją takim obrotem spraw. Na drugą połowę drużyna Jana Wnorowskiego wyszła odmieniona. Szybko zdobyli dwie bramki – sygnał do ataku dał sam Wnorowski, a chwilę później do siatki trafił Paweł Miłkowski. Gra stała się bardziej wyrównana, ale Sirius zachował kontrolę nad meczem, choć Orzeł momentami deptał im po piętach. W połowie drugiej części wynik wynosił już 7:5, lecz zawodnicy w bordowych koszulkach wciąż próbowali zaskoczyć lidera. Jednak Sirius, grając bez presji i z widocznym luzem, zawsze znajdował sposób na pokonanie defensywy rywala. W końcówce Maksym Kalenskyi podwyższył prowadzenie, ale ostatnie słowo należało do Orłów – wynik meczu na 8:6 ustalił Maciej Kiełpsz. Sirius zakończył rundę z kompletem dziewięciu zwycięstw, co jest imponującym osiągnięciem. Mimo porażki Orzeły Stolicy pokazali charakter i postawili trudne warunki przeciwnikom. Ich zaangażowanie i momenty dobrej gry pozwalają z optymizmem patrzeć na rundę wiosenną – z poprawą koncentracji i eliminacją błędów, mogą powalczyć o utrzymanie.

Późnym wieczorem na AWFie mogliśmy obejrzeć spotkanie pomiędzy walczącą o wyjście ze strefy spadkowej Husarią Mokotów III a walczącymi o strefę medalową chłopakami z Agape Team. Nie ma co ukrywać, że faworyt był jeden. Byli nim goście, którzy niejednokrotnie pokazali już w tej lidze, że gdy tylko przyjeżdża ich pełny skład i dobry bramkarz, to są w stanie wygrać z niemal każdym. Ale to spotkanie nie było wcale tak jednostronne, na jakie się zapowiadało! To gospodarze za sprawą Damiana Starosty, wyszli na prowadzenie w tym spotkaniu i trochę postraszyli gości. Nie trzeba było czekać długo na odpowiedź Agape, które wykorzystywało w tym meczu swojego bramkostrzelnego napastnika, jakim był Martynov. Ale to nie był koniec emocji w tej części spotkania. Husaria walczyła, ile tylko mogła, i za sprawą głównie Kamila Kapicy schodziła na przerwę z rezultatem remisowym. Druga część meczu, mimo iż z początku zacięta, to im dalej w las, tym zawodnicy Agape zaczęli dochodzić do głosu i przechylać szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Dalej strzelał niezawodny Martynov, ale i Filip Woźnica mocno zaakcentował swoją obecność w tym meczu dwoma trafieniami i trzema asystami. Z drugiej strony, wcześniej wspomniany Kamil Kapica, super snajper gospodarzy i autor łącznie sześciu trafień, dwoił się i troił, jak i reszta jego kolegów, ale to nie wystarczyło na wygraną. I tym sposobem dochodzimy do ciekawego przypadku. Ekipa Tomka Hubnera, po kolejnym meczu na naprawdę niezłym poziomie, ponownie przegrywa. Czy wciąż można nazywać to pechem? To pytanie zostawiamy zawodnikom Husarii i liczymy na ich przełamanie na wiosnę! Natomiast zawodnikom Agape gratulujemy kolejnego zwycięstwa w rozgrywkach oraz miejsca na podium, na które będą mogli patrzeć z dumą przez całą zimę!

Zdecydowanym faworytem spotkania Zorii z UEFA MAFIA byli goście, jednak już od pierwszych minut napotkali na opór rywali. Gospodarze mądrze grali piłką i w pierwszych minutach zdecydowanie nie było widać znaczącej różnicy na boisku, a przecież oba zespoły były na przeciwległych biegunach w ligowej hierarchii. Team Norberta Wilka potrafił jednak wykorzystać swoje okazje i wyszedł na prowadzenie. Gdy padła bramka na 0:2 wydawało się, że goście rozkręcą się na dobre. Jednak to ekipa z Ukrainy zaczęła lepiej funkcjonować i najpierw strzeliła bramkę kontaktową, by po chwili wyrównać. Gracze z Ursynowa przed przerwą powrócili na dobre tory i na krótki odpoczynek schodzili z przewagą jednego trafienia. Po 25 minutach rywalizacji było 2:3. Po zmianie stron goście chcieli odskoczyć z wynikiem, by nie zafundować sobie nerwowej końcówki. Kolejne ataki i zabójcze kontry dały dwie bramki, które wydawało się, iż ostudzą entuzjazm oponentów. Jednak przegrywający poddali się. Od stanu 3:6 strzelili szybko dwie bramki i w zespole UEFY wkradła się nerwowość. Po raz kolejny mając wynik, chwila rozprężenia i nonszalancji spowodowała niepotrzebną dramaturgię. Zoria potrafiła po raz kolejny zaskoczyć i doprowadziła do remisu. Było więc 6:6 na dosłownie dwie minuty przed końcem. Faworytów stać było jednak na zryw, a kapitalna akcja Adama Golenia dała trafienie na wagę trzech punktów. Jedni więc fetowali, drudzy rozpaczali, bo nie ma nic gorszego, niż stracić dorobek całego spotkania, w praktycznie ostatniej akcji.

3 Liga

Będąca w strefie spadkowej i po trzech porażkach z rzędu drużyna Perły WWA podejmowała Graczy Gorszego Sortu, którzy aspirowali do podium na koniec rundy jesiennej. Mecz przez cały czas upływał wręcz w przyjacielskiej atmosferze. Mimo to oba zespoły dawały z siebie wszystko, aby zakończyć sezon zwycięstwem. Pierwsze 13 minut szybko ustaliło nam wynik do przerwy 2:3. Wszystkie bramki dla GGS-u zdobył będący w dobrej dyspozycji Maciek Chojnacki. Niewielka różnica na tablicy wyników pokrywała się z sytuacją na boisku. Oba zespoły grały odważnie z przodu i rozsądnie w obronie. Ciężko było się dopatrzeć, kto ostatecznie zgarnie całą pulę a czas płynął nie ubłaganie. Druga część meczu odbiegała od pierwszej odsłony. Gospodarze szybko ruszyli do odrabiania strat i po upływie 4 minut to oni byli o gola z przodu. Powoli też zaczęli przejmować inicjatywę, zmuszając gości do gry na własnej połowie. GGS starał się odmienić losy meczu, lecz napastnicy Perły okazywali się skuteczniejsi. Ostatecznie mecz dość niespodziewanie wygrali gospodarze stosunkiem 9:5, z uśmiechem kończąc tą część sezonu. Gracze Gorszego Sortu, mimo dobrej gry tym razem nie udźwignęli roli faworyta. Jeżeli oba zespoły dobrze przepracują okres zimowy, to ich mecz rewanżowy zapowiada się ekscytująco.

W ramach 9 kolejki miały okazję zmierzyć się ze sobą zespoły Deluxe Barbershop i Sante. Gospodarze podrażnieni dwoma porażkami z rzędu od początku odważnie ruszyli do ataku i widać było w nich niezwykłą determinację, aby odnieść upragnione zwycięstwo. W mgnieniu oka odskoczyli rywalom na 3 bramki, lecz mimo wszystko nie zwalniali tempa, gdyż jak mawia klasyk: "najlepszą obroną jest atak". Z minuty na minutę coraz bardziej zarysowywała się ich przewaga, przez co po 25 minutach prowadzili 6:2. Rzeczą oczywistą było, że jeśli Sante chce wyrwać chociażby 1 punkt, musi zaryzykować i zagrać bardziej ofensywny futbol. Ta sztuka się jednak nie udała. Barberzy tego dnia byli świetnie dysponowani, każdy zawodnik grał na równie wysokim poziomie, jednak jak to zawsze bywa, nie zabrakło postaci, która szczególnie wyróżniała się dzięki swojej boiskowej postawie. Mowa tu o Raulu Mammadovie. Wyżej wspomniany gracz tego dnia mógł pochwalić się dorobkiem pięciu goli oraz zanotował jedno kluczowe podanie. Był wręcz do bólu skuteczny, co nie umknęło nawet rywalom, którzy zdecydowali się wybrać go zawodnikiem meczu. Ostatecznie gospodarze wygrali wysoko i pewnie. Końcowy wynik to 13:5, przez co kończą oni rundę upragnionym zwycięstwem, tym samym komplikując sytuację gości, którzy znajdują się w strefie spadkowej.

W meczu o trzecie miejsce na podium zmierzyły się dwie interesujące drużyny, co zapowiadało wyrównane starcie. Spotkanie od pierwszych minut trzymało w napięciu, choć w pierwszej połowie nie padło wiele bramek. W 10. minucie wynik otworzył Pavel Paduk, dając prowadzenie swojej drużynie. Obie ekipy próbowały narzucić swoje tempo – Ternovitsia starała się bombardować bramkę rywali strzałami z dystansu, natomiast Husaria miała problemy z finalizacją akcji i dokładnymi podaniami. Mimo niewielkiej liczby goli, mecz był dynamiczny, a napięcie rosło wraz z każdą minutą. Nie brakowało również fauli, które dodatkowo podgrzewały atmosferę. Husaria wyrównała na pięć minut przed końcem pierwszej połowy po trafieniu Marka Wdowińskiego, który dał swojemu zespołowi nadzieję na odwrócenie losów meczu. Jednak ich radość nie trwała długo. Ternovitsia odpowiedziała dwoma szybkimi bramkami – najpierw Volodymyr Hrydovyi wyprowadził ich na prowadzenie, a chwilę później Volodymer Hrabovskyi podwyższył wynik. Druga połowa także rozpoczęła się fatalnie dla gospodarzy. Już w pierwszych minutach Serhii Romanovskyi zdobył kolejną bramkę dla drużyny gości, zwiększając przewagę na 1:4. Widoczna frustracja w szeregach Husarii utrudniała skuteczne zorganizowanie gry. Tomasz Hübner, lider zespołu, próbował zmobilizować kolegów – w 11. minucie drugiej części spotkania strzelił gola, który dodał energii drużynie. Kilka chwil później Patryk Borowski zmniejszył stratę do jednej bramki, dając Husarii szansę na wyrównanie. Mimo dużego zaangażowania ekipy z Mokotowa, nie udało im się wrócić do meczu a Ternovitsia ponownie przeprowadziła skuteczny atak, powiększając przewagę. Wówczas Husaria zdecydowała się na odważne posunięcie – grę z lotnym bramkarzem. Choć teoretycznie posiadanie dodatkowego zawodnika w polu mogło pomóc w odrobieniu strat, problemem Husarii pozostawał brak dokładności w podaniach i finalizacji. Wysokie ustawienie zespołu zemściło się – ukraiński zespół skutecznie kontratakował, zdobywając kolejne bramki i przypieczętowując zwycięstwo. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 3:10. Ternovitsia zakończyła rundę na trzecim miejscu, prezentując się jako zespół dobrze zorganizowany i skuteczny w kluczowych momentach. Husaria pokazała momenty dobrej gry, ale brak zgrania i precyzji zaważył na końcowym wyniku. Jeśli poprawią te aspekty, wiosną mogą powalczyć o lepsze rezultaty.

Zwieńczeniem rundy jesiennej dla Lagi Warszawa było spotkanie z Warszawską Ferajną. Na 3 szczeblu rozgrywkowym gospodarze zajmują ostatnie miejsce z dorobkiem punktu, z kolei ich przeciwnik miał zdecydowanie lepszą sytuację wyjściową. Mecz zaczął się dużo lepiej dla Lagerów, gdyż to oni wyszli na prowadzenie 1:0, po pewnym trafieniu gwiazdy drużyny Juliana Wzorka. Niedługo później zostaje podyktowany rzut karny dla Ferajny, którego niestety nie wykorzystuje kapitan Kacper Domański. Zmarnowanych okazji było zresztą więcej i tę złą passę w końcu przerywa występujący w tym meczu na bramce Ferajny, Patryk Nowicki. Pokonał on golkipera oponentów strzałem z połowy boiska. Do przerwy, mimo wielu prób żadna z drużyn nie zdołała już zdobyć bramki dającej prowadzenie. Po zmianie stron mecz był równie zacięty jak w pierwszej połowie. Słupki oraz poprzeczki ratowały obie strony przed utratą goli. Skuteczniejsza okazała się drużyna gości, która pewnie wykorzystywała błędy defensywy oraz bramkarza. Po wyjściu na prowadzenie 1:3, po dłuższym czasie bez gola, Laga zdołała odrobić część strat. Chłopaki próbowali dalej, by wyszarpać tutaj chociaż remis. Nic z tego jednak nie wyszło i trzeba się było pogodzić z bolesną, jednobramkową porażką na koniec pierwszej części sezonu.

W ostatniej kolejce 3 ligi trafił się mecz na szczycie, pomiędzy drużynami zajmujące pierwsze oraz drugie miejsce w tabeli. Przed rozstrzygnięciem tego starcia BM wyprzedzał Dziki o dwa punkty, mimo to zdaniem wielu faworytem był vice lider. Z początku gospodarze nie wystawili wszystkich najlepszych zawodników, można więc powiedzieć, że najlepsze karty w talii zostawili na potem. W części rezerwowy skład nie do końca sobie radził z dobrze dysponowanym rywalem. Po dwóch pewnych i silnych strzałach Yeuhena Mushnina goście prowadzili 0:2 i trzeba przyznać, że wyglądali lepiej. Mieli więcej groźnych sytuacji i prowadzenie było jak najbardziej zasłużone. Gdy na boisko wkroczyły takie osoby jak Igor Ruciński, Karol Bienias oraz Konrad Adamczyk, mecz całkowicie zmienił oblicze. Gra Dzików wyglądało o wiele lepiej i jeszcze do przerwy zdążyli wyrównać 2:2. Po zmianie mimo wyjścia na prowadzenie 4:2, po świetnych strzałach Karola Bieniasa oraz znakomitej formie Konrada Adamczyka, nieugięte BM zdołało wyrównać. Widać było, że bardzo im zależy, ale to nie oni schodzili z boiska jako triumfatorzy. Paradoks polegał na tym, że chociaż Dziki dużo rozgrywali i utrzymywali się przy piłce, to ostatnie bramki strzelili po błędach rywali oraz kontraatakach. Końcowy rezultat meczu brzmiał 6:4. Zwycięstwo sprawiedliwe i raczej nikogo nie zaskakuje, bo mając tylu jakościowych zawodników w składzie, mistrzostwo w tej lidze powinno być dla Dzików formalnością.

4 Liga

Wiecznie Drudzy w ostatniej kolejce podejmowali FC Patriot. Obydwie drużyny znajdują się aktualnie w strefie spadkowej, więc ten mecz miał naprawdę sporą rangę, bo wygrana pozwalała na zbliżenie się do strefy utrzymania. Spotkanie było bardzo zacięte, i chociaż w pierwszej połowie bramki strzelali tylko goście, to mieliśmy przeczucie, że gospodarze ostatniego słowa jeszcze nie powiedzieli. Idźmy jednak po kolei. Jest to kolejny mecz tego dnia, w którym bramkarz, a dokładniej mówiąc, Vasyl Kharchenko zdobywa gola z połowy boiska, strzałem w prawy dolny róg. To nie był koniec pięknych trafień w tym spotkaniu. W drugiej połowie meczu Anatoli Ursu strzela bramkę bezpośrednio z rzutu wolnego, dając czwarte trafienie drużynie FC Patriot. Pewnie myślicie, że to koniec emocji? Otóż nie! Gospodarze rzucili się do odrabiania strat, a za sprawą dwóch trafień Antka Groneta i jednego gola Piotrka Kawki mieliśmy stykowy rezultat! Losy niemal się odwróciły, gdy nagle sędzia zagwizdał po raz ostatni, sygnalizując koniec meczu. Gospodarzom nie starczyło czasu na zdobycie choćby punktu i mimo, iż ich powrót był naprawdę imponujący, to i tym razem musieli obejść się smakiem. FC Patriot natomiast triumfuje i przybliża się na raptem jedno oczko do aż dwóch ekip znajdujących się nad nimi. To zwiastuje bardzo ciekawą rywalizację na wiosnę i walkę o utrzymanie w 4. lidze!

Mikstura i Zakapiory nie miały ostatniej zbyt ekskluzywnej passy. Jedni i drudzy dawno nie zaznali smaku zwycięstwa i było jasne, że w takim starciu oczekiwały przełamania. Tyle że obydwie ekipy, na zakończenie rundy przyjechały w składach, które dalekie były od optymalnych. Tyczyło się to zwłaszcza Zakapiorów, bo tutaj nie dojechał lider i kapitan, czyli Daniel Lasota i ogólnie na ławce rezerwowych był tylko jeden gracz. Po stronie Mikstura też zabrakło kapitana, Mateusza Jochemskiego i pewnie zarówno popularny Meli, jak i Daniel, liczyli to, że około godziny 11:30 otrzymają przyjemnego w treści smsa, o zwycięstwie swojej drużyny. Początkowo trudno było jednak wskazać, komu do tej wiktorii bliżej. Mijały minuty, a gole nie padały, chociaż okazji nie brakowało. Zakapiory zaczęły intensywnie, lecz potem więcej z gry mieli gracze Mikstury. Brakowało jednak dobrze nastawionego celownika. W końcu jednak udało się przełamać impas – Filip Junowicz dobił strzał Piotrka Stefaniaka i Andrzej Groszkowski wreszcie musiał się uznać za pokonanego. To był jedyny gol w premierowych 25 minutach, co świadczy o poziomie zaciętości tej potyczki. Na starcie drugiej odsłony mieliśmy kolejne trafienie, lecz tym razem dla Sportowych, a jego autorem Aleksy Sałajczyk. To trafienie napędziło zespół w biało-czarnych koszulkach i za chwilę Artur Trojanowski dobił swój własny strzał i zapachniało niespodzianką. Rywale pospieszyli z błyskawiczną ripostą i mniej więcej tak to również wyglądało później. Na gola jednych, drudzy odpowiedzieli i na kilka chwil przed końcem spotkania, było 3:3. I nawet jeśli uznamy, że optycznie lepiej wyglądała Mikstura, to zaangażowanie i poświęcenie Zakapiorów było warte jednego punktu. Ale niestety – w ostatniej akcji meczu Filip Junowicz wyprzedził zawodnika, do którego adresował piłkę Paweł Groszkowski, zrobił z nią kilka metrów i precyzyjnym strzałem zadał decydujący cios w tym starciu. Sędzia nawet nie wznawiał już gry, dzięki czemu triumfatorzy mogli w pełni świętować to wyszarpane zwycięstwo. Ale tak jak mówiliśmy – remis nikogo by tutaj nie skrzywdził, jednak trzeba grać do końca i choć to powiedzenie jest mocno wyświechtane, to jak pokazał ten mecz – wciąż bywa aktualne.

Niedzielne zmagania na Arenie AWF rozpoczęły się od starcia Bad Boysów z Szmulkami Warszawa – drużyn, które od początku sezonu niemal nieustannie sąsiadują ze sobą w tabeli. Spotkanie miało kluczowe znaczenie dla obu ekip, ponieważ jego wynik mógł zadecydować o tym, która z nich spędzi zimową przerwę w strefie spadkowej. Pierwsze minuty należały do Bad Boysów, którzy stworzyli sobie więcej okazji strzeleckich, lecz brakowało im skuteczności, by postawić przysłowiową "kropkę nad i". Dopiero w 13. minucie udało im się otworzyć wynik za sprawą trafienia Bartosza Staniszewskiego. Radość gospodarzy trwała jednak bardzo krótko – ledwie kilkanaście sekund później Szmulki doprowadziły do remisu. Wyrównana pierwsza połowa przyniosła jeszcze po jednej bramce dla każdej z drużyn, co sprawiło, że po 25 minutach rywalizacji było 2:2. Po zmianie stron Szmulki szybko objęły prowadzenie. Po świetnie przeprowadzonej kontrze wynik na korzyść gości zmienił Filip Pacholczak. Dla Bad Boysów druga połowa okazała się powtórką koszmaru z poprzedniego tygodnia – po solidnym początku ich gra kompletnie się załamała. Choć premierowa odsłona nie wskazywała na wyraźną dominację żadnej z drużyn, młoda ekipa Szmulek po przerwie przejęła inicjatywę i zaczęła skutecznie wykorzystywać błędy bardziej doświadczonych rywali. Goście regularnie punktowali, a ich ofensywa nie pozostawiała złudzeń. Spotkanie zakończyło się wysokim zwycięstwem Szmulek Warszawa 8:3. Dla ekipy Bartka Podobasa była to już trzecia porażka z rzędu, co oznacza, że Bad Boys spędzą zimową przerwę w strefie spadkowej. Z kolei Szmulki, dzięki tej wygranej, awansowały na szóstą pozycję w tabeli, choć ich sytuacja wciąż pozostaje niepewna – od zagrożonych rejonów dzieli ich zaledwie jeden punkt.

Dla gospodarzy miała być to raczej łatwa przeprawa, a ostatecznie okazało się, że ekipa FC Vikersonn musiała się sporo napocić, aby wywieźć ze spotkania z BJM Development trzy punkty. Początek nie wskazywał, że będzie to tak wyrównana rywalizacja, szczególnie w pierwszej odsłonie. Gospodarze szybko wyszli na prowadzenie, a gola zdobył Valerii Shulha. Dosłownie kilka chwil później było już 2:0, kiedy bramkę zdobył napastnik drużyny w pomarańczowych strojach, Zurabi Saginadze. Szybkie prowadzenie rozluźniło faworytów na tyle, że ich gra w kolejnych minutach zupełnie się posypała. Coraz częściej groźne akcje zaczęli wyprowadzać oponenci, którzy w swoich szykach mieli naprawdę dobrych graczy. To przyniosło bramkę Tomka Chmielewskiego i na tablicy wyników było 2:1. Spotkanie nabierało rumieńców, coraz częściej widzieliśmy pojedynki indywidualne, z których regularnie górą wychodzili zawodnicy BJM. Świetny okres ponownie został przypieczętowany bramką i ponownie na listę strzelców wpisał się Tomek Chmielewski. Wynik 2:2 zdecydowanie nie było po myśli gospodarzy, którzy w tym sezonie mają naprawdę wysokie aspiracje. W końcowych minutach pierwszej połowy inicjatywę ponowie przejęli reprezentanci FC Vikersonn.  Dało to efekt w końcówce pierwszej odsłony, gdy ponownie geniuszem w polu karnym błysnął Saginadze i na przerwę schodziliśmy przy wyniku 3:2. Po zmianie stron pierwsi zapunktowali gospodarze, a konkretnie Slawik Tuymkiw. Od tego momentu faworyci przejęli niemal całkowitą kontrolę. Obrona gości popełniali sporo prostych błędów, co ponownie wykorzystał Shulha. Spotkanie z minuty na minutę zaostrzało się, a zawodnicy niepotrzebnie kwestionowali decyzję sędziego. Mecz zrobił się mało atrakcyjny dla postronnego widza. Szybciej negatywne emocje opanowali gracze BJM, dzięki czemu widzieliśmy dwa trafienia, które zostały zapisane na ich konto. Wynik ponownie był na styku. Na nieszczęście dla gości w zespole FC Vikersonn świetne zawody rozgrywał Zurabi Saginadze i to dzięki jego kolejnemu trafieniu, gospodarze mogli odetchnąć z ulgą. W końcowych minutach ponownie widzieliśmy sporo niepotrzebnej agresji, która kładzie się cieniem na tym naprawdę niezłym, piłkarskim widowisku. Autorem ostatniej bramki został Yevhen Syrotiuk a jego trafienie przypieczętowało wygraną FC Vikersonn 7:4. Dzięki wygranej triumfatorzy zrównali się w tabeli z dotychczasowym liderem. Goście natomiast zakończyli rundę w środku ligowej stawki.

W hitowym starciu kolejki zmierzyły się ze sobą ekipy Team'u Ivulin oraz Rock'n Roll Warsaw. Tym samym trzecia drużyna rozgrywek podejmowała lidera, który jak dotąd zdominował resztę zespołów, wygrywając każde z dotychczasowych spotkań. Przed Białorusinami pojawiło się więc nie lada wyzwanie, ale znając potencjał tej ekipy, ze spokojem można było oczekiwać zaciętego i arcyciekawego spotkania. Obydwa zespoły rozpoczęły mecz od niezwykle szybkiej wymiany ofensywnej. Gra była składna, bez zbędnych przerw. W dynamicznej rozgrywce bardzo ciężko było wskazać ekipę, która wyraźnie przeważała. Mimo tego to gospodarze naszym zdaniem delikatnie lepiej wyglądali przy piłce, rozgrywając ją po ziemi, co zbliżone było do grania futsalowego. Takie rozwiązanie przyniosło zamierzony skutek. Po indywidualnej akcji gola zdobył Varapajeu. Szał radości nie trwał jednak długo. Rywale najpierw doprowadzili do wyrównania, by chwilę później wyjść na prowadzenie. Mimo pozornie patowej sytuacji, reprezentanci Team Ivulin jeszcze przed przerwą odpowiedzieli na boiskowe wydarzenia. Dwie bramki przed gwizdkiem dały im nadzieję, że przy wyniku 3:2 wszystko jest pod kontrolą. Druga połowa obfitowała w zbliżone, o ile nie większe emocje. Jakość obecna na placu gry nie zmniejszyła się mimo upływu minut. Prawdą jest natomiast to, że goście wyraźnie się otworzyli, stawiając wszystko na jedną kartę. Efektem tego była kolejna bramka, tym razem autorstwa Dimy Kostiuka, który mierzonym uderzeniem pokonał Leonida Isayenię. Zaledwie minuty przed końcem, gdy wszystko wskazywało na relatywnie sprawiedliwy podział punktów, ostatnie słowo należało do Team Ivulin. Po raz kolejny graczy Rock'n Roll Warsaw zaskoczył Varapajeu, który tym razem asystował przy trafieniu na 4:3. Tym wynikiem zakończyło się to jakże interesujące spotkanie.

5 Liga

W 9. kolejce 5. ligi fanów Broke Boys, zajmujący 9. miejsce, zmierzyli się z KS Iglica Warszawa, drużyną z zerowym dorobkiem punktowym i serią 8 porażek. Gospodarze przez większość meczu kontrolowali wydarzenia na boisku, jednak heroiczna postawa gości w końcówce pozwoliła im odwrócić losy spotkania i zdobyć pierwsze zwycięstwo w sezonie. Już na początku meczu Anton Liashuk dał Broke Boys prowadzenie, trafiając na 1:0. Mimo gry w osłabieniu, Iglica odpowiedziała szybko za sprawą Krystiana Wilczyńskiego, który pokonał bramkarza gospodarzy i wyrównał na 1:1. Gra była dynamiczna, a kolejne gole padały błyskawicznie. Broke Boys ponownie wyszli na prowadzenie, ale Iglica, wykazując ogromną determinację, ponownie doprowadziła do remisu. Końcówka pierwszej połowy należała jednak do Velko, który kapitalnym strzałem z połowy boiska dał gospodarzom prowadzenie 3:2. Druga połowa zaczęła się od kolejnego popisu Velko, który podwyższył na 4:2. Gdy wydawało się, że gospodarze kontrolują mecz, Iglica zareagowała natychmiast – Maciej Krupiński szybko zmniejszył stratę na 4:3. Broke Boys zdobyli jeszcze jedną bramkę i przy stanie 5:3 zdawało się, że spokojnie dowiozą wygraną. W końcówce meczu wydarzyło się jednak coś niebywałego. Goście, zmotywowani wizją pierwszego triumfu, przejęli inicjatywę. W ciągu kilku minut zdobyli trzy bramki, odwracając wynik na 6:5. Broke Boys, wyraźnie zaskoczeni takim obrotem spraw, nie zdołali odpowiedzieć, a Iglica świętowała swoje pierwsze zwycięstwo w sezonie.

Rywalizacja między Old Eagles Koło a ADS Scorpions miała nam odpowiedzieć na pytanie, kto przezimuje najbliższe miesiące w bardzo bliskiej odległości do podium 5.ligi. Do tego była potrzebna wygrana, a z dobrych źródeł wiemy, że za Orzełki trzymali też kciuki ci, którzy mieli ich na swoim kuponie. Wiele jednak w tym temacie było uzależnione od talizmanu drużyny z Koła, czyli obecności Sebastiana Żółkowskiego. Tak jak już pisaliśmy tydzień temu – z nim w składzie Old Eagles nie przegrywają, ale niestety – w niedzielę Sebastian na mecz nie dojechał. Podobnie zresztą jak wielu innych ważnych graczy. To stawiało sukces tego zespołu pod dużym znakiem zapytania. Skorpiony skład miały solidny, w dodatku nie brakowało rezerwowych i w naszej ocenie, to zespół Artura Kałuskiego był lekkim faworytem. Pierwsza połowa poniekąd to potwierdziła. ADS mieli więcej okazji, ale więcej też psuli. Z kolei Orzełki starały się być konkretne i po bramce Pawła Lewandowskiego, wyszły na prowadzenie. A potem miały idealną okazję, by podwyższyć stan posiadania. Kamil Faryniarz zobaczył bowiem żółtą kartkę i należało to bezwzględnie wykorzystać. Ale Old Eagles nie tylko nie zdobyli gola w przewadze, ale stracili i do przerwy było 1:1. W drugiej połowie obraz gry wyglądał bliźniaczo. Znów większość statystyk po stronie ADS, ale pierwszy gol w tej części pada dla nominalnych gospodarzy, po świetnym strzale w sam róg bramki Adriana Olwińskiego. Rywal błyskawicznie odpowiada i znów mamy remis. Nie sposób było przewidzieć, jak to się skończy, lecz biorąc pod uwagę upływający czas, to ranga kolejnego gola wydawała się ogromna. A zdobyli go podopieczni Artura Kałuskiego, a konkretnie Juri Łukjanec, z drobną dozą szczęścia. Orzełki nie odpuszczały i lada moment powinno być 3:3. Tyle że, tylko Krzysztof Józefiak wie, jak z doskonałej sytuacji doszło do tego, że mając przed sobą całą bramkę, nie trafił w jej światło. To mogło się szybko zemścić, bo rywale dostali zasłużony rzut karny. Naprzeciwko Janka Drabika stanął Jurij Pijasiuk, lecz golkiper Old Eagles fantastycznie przeczytał intencje rywala i odbił piłkę. Na niewiele to się jednak zdało. Więcej goli nie zobaczyliśmy i mecz zakończył się wynikiem 3:2. I być może pokusimy się o kontrowersyjną ocenę, ale jak na potencjał ludzki, to Skorpiony ten mecz wygrały szczęśliwie. Biorąc pod uwagę osłabienia przeciwników, to powinni tutaj triumfować różnicą kilku bramek, a zamiast tego do samego końca musieli drżeć, czy dowiozą trzy punkty. Orzełki walczyły dzielnie i nie sposób nie oprzeć się wrażeniu, że w pełnym składzie, to był mecz spokojnie do wygrania. Z drugiej strony – kogo to gdybanie obchodzi. Wynik idzie w świat i z perspektywy ADS tylko to się liczy.

Hetman, aby mieć pewność, że utrzyma drugie miejsce po rundzie jesiennej, musiał pokonać w niedzielę Georgian Team. Goście byli przed meczem w strefie spadkowej i żeby nie stracić kontaktu z ekipami będącymi nad nimi, miał obowiązek zapunktować. Tyle że brak dwóch czołowych gracz, już na starcie trochę obniżał szansę na korzystny wynik. Pierwsze minuty nie pozostawiły złudzeń, że w tym meczu może się wydarzyć niespodzianka. Gospodarze od początku narzucili swój styl gry i strzelili bramki, które kompletnie wybiły z rytmu rywala. Gdyby byli jeszcze skuteczniejsi, to praktycznie pierwsza połowa rozwiałaby wątpliwości co do wyniku. Gruzini starali się jak mogli, ale premierowego gola strzelili dopiero przy stanie 7:0. Do przerwy mieliśmy rezultat 8:2. Po zmianie stron goście z każdą minutą opadali z sił i widać było na ich twarzach zniechęcenie. Gospodarze poszli za ciosem i starali się maksymalnie wykorzystać swoje możliwości ofensywne. Bramki strzelała niemal cała drużyna i ostatecznie wyśrubowała najlepszy dla siebie wynik w tej rundzie. Hetman zasłużenie wygrywa i zimę spędzi na drugim miejscu w tabeli. Gruzini muszą w przerwie popracować nad frekwencją i formą, bo tej jesieni niestety były pewne przebłyski, ale patrząc po wynikach, o zadowoleniu nie może być mowy.  

Tonie Majami było zdecydowanym faworytem meczu z Bartolini Pasta. Od początku lider piątej ligi wziął się do pracy i po kilku minutach prowadził już czterema bramkami. Wydawało się, że ten mecz będzie się toczył do jednej bramki, ale goście choć nie mieli dobrego wejścia, to nie zamierzali ustępować. W jednej z akcji sędzia dopatrzył się przewinienia w polu karnym i Piotr Winek skutecznie wykorzystał rzut karny i było 4:1. Bartolini Pasta od tego momentu uwierzyło, że można powalczyć o korzystny wynik i dwie akcje przed przerwą powinny dać bramki, ale niestety szwankowała skuteczność. W ofensywie dobrze odnajdywał się tego dnia kapitan Michała Cholewiński, a wspierał go Adam Kubajek, który potrafił wygrywać pojedynki jeden na jednego. Tonie Majami dosłownie na sekundy przed końcem pierwszej połowy dysponowało stuprocentową okazją do strzelenia bramki, ale została ona zmarnowana. Po 25 minutach rywalizacji mieliśmy wynik 4:1. Po zmianie stron Bartolini szybko strzeliło bramkę na 4:2. Tonie Majami jakby złapało lekką zadyszkę i nie pamiętamy spotkania, by chłopaki zaliczyli aż taki przestój. Nakręceni na walkę o chociaż punkt goście złapali wiatr w żagle. Adam Kubajek był nie do zatrzymania i na kilka minut do końca meczu zaliczył asystę oraz bramkę co spowodowało, że mieliśmy remis 4:4. Tonie Majami od tego momentu mieli dwie stuprocentowe sytuacje i powinni prowadzić. Dopiero Filip Motyczyński wziął sprawy w swoje ręce i dał prowadzenie swojej ekipie. Przy stanie 5:4 ostatnia akcja meczu i bramka dla gości. Sędzia kończy spotkanie i niespodzianka stała się faktem! Tonie Majami mimo remisu zdecydowanie przewodzi w lidze, a Bartolini z pewnością na wiosnę będzie chciało powalczyć o czołowe lokaty.

Więcej Sprzętu niż Talentu podejmowali w ostatniej kolejce GLK. Rywalizacja ta zapowiadała się na naprawdę zaciętą, gdyż mowa tutaj o ligowych sąsiadach, a dokładniej o drużynach zajmujących przed tym meczem miejsca 3 i 4. I tak jak się zapowiadało, tak też było. Obie drużyny zostawiły kawał serducha na boisku. Pierwsza odsłona tego starcia to przewaga gości. Zieliński oraz Rozkres dwukrotnie pokonali bramkarza rywali, dzięki czemu GLK zbudowało sobie solidną zaliczkę przed drugą odsłoną. Finałowa część meczu to już prawdziwy rollercoaster. Co prawda goście dołożyli kilka goli i wynik przyjął postać 0:5, a potem 1:6, ale nagle coś się zmieniło. Pewność w grze gości gdzieś uciekła i gospodarze przejęli kierownicę. Pomogły w tym dwie bramki golkipera, Łukasza Krysiaka. Pomimo iż ten zawodnik przyzwyczaił nas, że lubi przymierzyć z dystansu, to jednak dwa gole GK to zawsze zaskoczenie. Goście zaczęli być nieskuteczni, a rozpędzeni oponenci wciąż napierali, czego efektem były kolejne trafienia. Niestety dla gospodarzy - zabrakło im czasu. Jesteśmy prawie pewni, że gdyby mecz potrwał jeszcze kilka minut, mogłoby dojść do remisu. A tak to goście, po bardzo dobrej pierwszej połowie i początku drugiej, wygrywają ostatnie spotkanie w rundzie. Gratulacje! Obydwie ekipy, mam ynadzieję, zobaczyć w takiej dyspozycji na wiosnę, gdyż było to bardzo zacięte i pełne emocji starcie, które świetnie się oglądało.

6 Liga

Pretendent do ścisłej czołówki 6 ligi, zespół Warsaw Gunners FC, miał możliwość przybliżyć się do swojego celu. Ostatniej niedzieli Kanonierzy zmierzyli się z aktualnym spadkowiczem, drużyną FC Popalone Styki. Obie ekipy miały jeden cel na ten mecz - wygrać. Wynik spotkania otworzyli goście, jednak gospodarze szybko wyrównali. Przepięknym trafieniem popisał się Patryk Szerszeń, kiedy to po jego strzale piłka dwukrotnie odbijała się od poprzeczki i ostatecznie wpadła do bramki. Wyrównanie stanu meczu dodało Gunnersom wiatru w żagle. Ich przewaga zaczęła się zarysowywać, tworzyli sobie więcej dogodnych sytuacji bramkowych, przez co kwestią czasu były kolejne gole w ich wykonaniu. Nic dziwnego więc, że po pierwszej połowie prowadzili 4:1, tym samym robiąc duży krok w stronę zwycięstwa. Druga połowa była bliźniaczo podobna do pierwszej. Gospodarze byli znacznie bardziej aktywni i kontrolowali przebieg zdarzeń na boisku. Warto wspomnieć o świetnym meczu w wykonaniu Janka Jabłońskiego, który był autorem jednej bramki oraz trzech asyst. Bez dwóch zdań był kreatorem większości akcji ofensywnych w wykonaniu gospodarzy, dodatkowo wykazywał się dużą pracowitością w obronie. Te wszystkie czynniki złożyły się na zasłużony tytuł zawodnika meczu. Ostatecznie gospodarze wygrali 7:2, tym samym znacząco zbliżając się do najniższego stopnia podium.

Spotkanie pomiędzy Inferno Team II a After Wolą miało wyraźnego faworyta w postaci zespołu gości. W przypadku wygranej chłopaki zakończyliby rundę na pozycji lidera. Zwycięstwo gospodarzy oznaczałoby, że prawdopodobnie wyszliby ze strefy spadkowej i rundę zakończyli na bezpiecznej lokacie. Niestety już na starcie okazało się, że Inferno będzie grało bez zmian, co nie zapowiadało nic dobrego. Od początku inicjatywę przejęli goście, którzy w 6 minucie objęli prowadzenie. Kolejną bramkę dołożyli chwilę później a pierwszy kwadrans gry zakończyli z trzecim trafieniem. To nie był koniec ich strzeleckich popisów i do przerwy było już 0:4 Druga połowa była już bardziej wyrównana i długimi fragmentami gospodarze grali jak równy z równym. Pierwsza bramka w tej części była autorstwa drużyny prowadzonej przez Igora Patkowskiego, ale to było wszystko, na co było ją stać. Goście pod koniec meczu dołożyli jeszcze jedno trafienie i spotkanie zakończyło się wynikiem 5: 1 dla After Woli. Dzięki temu zespół z Woli spędzi zimową przerwę na fotelu lidera. Mimo, że ekipa Inferno Team II nie zdobyła nawet punktu, to należą się jej słowa uznania, bo tanio skóry nie sprzedali.

W meczu 9. kolejki 12. ligi fanów Virtualne Ń zmierzyli się z Tylko Zwycięstwo, drużyną mającą aż 10 punktów przewagi w tabeli nad przeciwnikiem. Choć gospodarze podjęli walkę, ostatecznie to goście potwierdzili swoją klasę, wygrywając 3:5 i umacniając się na 2. miejscu, tracąc już tylko punkt do lidera. Spotkanie rozpoczęło się pod dyktando gości, którzy od pierwszych minut narzucili swój styl gry. Wynik otworzył Szymon Jałkowski, pewnie wykańczając składną akcję swojej drużyny. Niedługo później ten sam zawodnik podwyższył na 0:2, popisując się precyzyjnym strzałem, po pięknej wrzutce Grzegorza Dybcio. Gospodarze nie pozostali dłużni – zdobyli bramkę kontaktową, co pozwoliło im na chwilę złapać oddech. Jednak Tylko Zwycięstwo szybko odpowiedziało, a Grzegorz Dybcio lobem nad bramkarzem ustalił wynik pierwszej połowy na 1:3. Druga połowa zaczęła się od ambitnych prób Virtualnych Ń. Gospodarze zdołali zmniejszyć stratę na 2:3 i wydawało się, że mogą powalczyć o korzystny wynik. Jednak Grzegorz Dybcio ponownie przypomniał o sobie – jego potężne uderzenie zewnętrzną częścią stopy pod poprzeczkę było ozdobą tego meczu i dało gościom prowadzenie 2:4. Choć Virtualne Ń odpowiedzieli kolejnym pięknym strzałem z rzutu wolnego autorstwa Szymona Kolasy, na więcej zabrakło im sił. Goście dołożyli jeszcze jednego gola, pieczętując zwycięstwo wynikiem 3:5. Gracze Tylko Zwycięstwo pokazali, dlaczego są w czołówce tabeli – skuteczność, spokój i dominacja w kluczowych momentach. Z kolei Virtualne Ń wciąż muszą walczyć o oddalenie się od strefy spadkowej.

Spotkanie zapowiadało się niezwykle interesująco, gdyż naprzeciw siebie stanęły drużyny o diametralnie różnej charakterystyce. Dynamiczni, pełni energii zawodnicy Furduncio Brasil F.C. zmierzyli się z doświadczoną ekipą Oldboys Derby, znaną ze swojego niesamowitego zgrania. Gospodarze doskonale rozpoczęli mecz i już w 4 minucie objęli prowadzenie. Strzelcem pierwszego gola był Caio Barbosa. "Canarinhos" nie zamierzali zwalniać tempa – starali się szybko podwyższyć wynik, aby kontrolować przebieg gry. Jednak bramkarz Oldboysów, Michał Piątkowski, wykazał się świetnymi interwencjami, skutecznie powstrzymując kolejne ataki Furduncio. Jednak to zespół Oldboys Derby przypomniał, dlaczego nie można ich lekceważyć. Po szybkim kontrataku, wyprowadzonym w duecie przez Wiktoruka i Pryjomskiego, goście zdołali wyrównać. Furduncio odpowiedziało z niesamowitą siłą – ofensywny styl gry Brazylijczyków zaczął przynosić oczekiwane efekty. Już do przerwy gospodarze zdobyli aż siedem bramek, schodząc do szatni z przewagą nie do odrobienia. Po zmianie stron obraz gry nie uległ zmianie. Gospodarze nadal dominowali, prezentując widowiskowe akcje. Piłka momentami krążyła jak po sznurku, a zawodnicy z Ameryki Południowej znajdowali drogę do siatki rywali. Gomez Aliyu zagrał świetny mecz, zdobywając aż sześć goli i był bez wątpienia wyróżniająco się postacią tego spotkania. Ostatecznie Furduncio Brasil F.C. zwyciężyło 13:3, co pozwoliło im zachować stratę zaledwie dwóch punktów do strefy premiowanej awansem. Z kolei dla Oldboys Derby był to drugi z rzędu przegrany mecz, co sprawiło, że czołówka tabeli zaczęła im uciekać. Zimowa przerwa nadchodzi w odpowiednim momencie dla tego zespołu – czas na regenerację, przemyślenie strategii i powrót z nową energią. Możemy być pewni, że wiosną ponownie pokażą swoją klasę.

7 Liga

Hit 9. kolejki Ligi Fanów przyniósł dokładnie to, na co liczyli kibice – ogrom emocji, zaciętą walkę i pokaz umiejętności na wysokim poziomie. Obie drużyny, z identycznym bilansem bramkowym i statusem niepokonanych, rywalizowały o prymat w tabeli. Już od pierwszego gwizdka dało się zauważyć, że ten mecz będzie wyjątkowy. Defensywy obu ekip spisywały się bez zarzutu, a bramkarze skutecznie neutralizowali każdą próbę zdobycia gola. Pierwsze trafienie padło w 12. minucie, gdy gospodarze wykorzystali rzut rożny, a Maksym Hluschenko kilka minut później dołożył kolejną bramkę. Dwubramkowe prowadzenie pozwoliło ekipie Shot DJ nieco obniżyć tempo gry i skupić się na defensywie. Jednak tuż przed przerwą Krzysztof Kulibski popisał się perfekcyjnym uderzeniem z rzutu wolnego, zmniejszając stratę. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 2:1, a wszystkie bramki padły po stałych fragmentach, co świadczy o solidności obu bloków defensywnych. Po zmianie stron tempo meczu tylko wzrosło. Rodzina Soprano ruszyła do ataku, a duet Ramos & Kulibski szybko doprowadził do wyrównania. Hiszpański zawodnik idealnie zapanował nad piłką i obsłużył swojego kolegę, który nie dał szans bramkarzowi. Chwilę później pech dopadł Girmę, który w ferworze walki zderzył się ze słupkiem i musiał opuścić boisko, co było dużym osłabieniem dla jego zespołu. W 10. minucie drugiej połowy gospodarze ponownie wyszli na prowadzenie, gdy Michał Wasiak trafił do siatki po kreatywnym rozegraniu rzutu wolnego przez jego drużynę. Emocje rosły, a gra stawała się coraz bardziej zacięta, co skutkowało częstymi faulami. Uraz lidera ofensywy gospodarzy, Maksyma Hluschenki, dodatkowo zaostrzył rywalizację. Rodzina Soprano nie zamierzała jednak odpuszczać. W 15. minucie Krzysztof Mikulski popisał się indywidualną akcją, zakończoną golem wyrównującym. Mimo że obie drużyny miały jeszcze swoje szanse, a Shot DJ wyraźnie naciskał, Aleksander Grabowski w bramce Rodziny Soprano był nie do przejścia. Mecz zakończył się remisem, który pozostawił niedosyt w obu obozach, ale zapowiedział jeszcze większe emocje w rewanżu na wiosnę.

Obecny sezon dla ekipy Andrii'a Barana zdecydowanie nie należy do najprostszych. FC Torpedo zasadniczo od samego początku rozgrywek ma problemy, aby odnaleźć się na boiskach siódmej ligi. W efekcie zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli, z dwoma punktami straty do bezpiecznej lokaty. Niedzielny rywal nie należał do wygodnych. Jak powszechnie wiadomo ADP Wolska Ferajna, to zespół, z którym zawsze i do końca należy się liczyć. Tym samym można było się spodziewać dość jednostronnego spotkania. Jak wielkie było zatem nasze zdziwienie, kiedy obydwie ekipy ustawiły się głęboko w defensywie, preferując kontrataki, niż otwartą wymianę ciosów. Na starcie niezwykle wymagającym było stwierdzenie, która drużyna radzi sobie z takim stylem lepiej. Początkowo Torpedo przejęło inicjatywę, jednakże spora doza chaosu nie ułatwiła im zdobycia bramki. Ponadto szybko otrzymana żółta kartka za faul na bramkarzu, zdecydowanie nie pomogła w osiągnięciu celu. Zepchnięci do własnej bramki gracze Torpedo dwoili się i troili, aby uniknąć straty gola. Sztuka ta mimo osłabienia udała im się doskonale. Spory udział miał w tym bramkarz, Artem Bogatikov. Gdy wszystko zdawało się iść po ich myśli, a brakujący zawodnik powrócił na plac gry, zaledwie minuty później sytuacja powtórzyła się, a goście zmuszeni byli ponownie cofnąć się do obrony. Wymęczona takim obrotem spraw ekipa Torpedo w końcu skapitulowała. Około 20 minuty piłkę do siatki umieścił Snopek, który tuż przed przerwą zdołał pokonać golkipera ponownie. Ustalił on tym samym wynik do przerwy na 2:0. Po zmianie stron szybko zdobyta bramka autorstwa Deneha utrudniła zadanie przegrywającym. Mimo tego zdołali oni zdobyć bramkę kontaktową, lecz na nic to się zdało. Huraganowe ataki gospodarzy nie ustawały, a ofensywna kanonada zatrzymała się przy wyniku 6:1. Tuż przed końcowym gwizdkiem, drugie trafienie dla zespołu w pomarańczowych strojach zaliczył natomiast Tovchyha, kończąc ofensywne popisy tego dnia na wyniku 6:2.

Kresowia i KK Wataha walczyły w ostatniej kolejce, by odskoczyć od strefy zagrożonej spadkiem. Do tego potrzebne było zwycięstwo i już z perspektywy kilku dni możemy powiedzieć, że jedni i drudzy zrobili naprawdę wiele, by zgarnąć pełną pulę. Ogólnie było to bardzo wyrównane starcie i przy okazji z wieloma okazjami podbramkowymi, bo te zespoły miały dużą łatwość w kreowaniu okazji. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 2:2. Zaczęło się od gola z kontry Wojtka Wolnego z Watahy i zaraz mogło być 2:0, lecz dobrze interweniował bramkarz Kresowii, Filip Wójcicki. Przy tym zawodniku warto się na chwilę zatrzymać, bo grał naprawdę świetnie i obronił swojej ekipie wiele klarownych okazji, stworzonych przez oponenta. Dzięki niemu rywale nie objęli dwubramkowego prowadzenia, a zaraz zrobił się remis. I tak też wyglądała reszta pierwszej połowy – jedni strzelili, drudzy odpowiedzieli i mecz musiał się rozstrzygnąć w drugiej odsłonie. Tutaj zaczęło się dziać na dobre. Wpierw trafienie dla Watahy zanotował Hubert Korzeniewski. Był on bez wątpienia najlepszych graczem swojej ekipy, z kolei po stronie Kresowii podobał się Vital Alizarovich i to on doprowadził do remisu. Ten gol był początkiem dobrej serii zespołu Daniila Mikulicha. W krótkim odstępie chłopaki zanotowali dwa trafienia i wydawało się, że są na idealnej drodze do wygranej. Wataha nie odpuściła. Hubert Korzeniewski zaczął dokładać kolejnego gole do swojego konta, korzystał z dużej przestrzeni, jaką zostawiali mu rywale i doprowadził do remisu. Emocje zaczęły być coraz większe, chociaż samo spotkanie było bardzo czyste. Obydwa zespoły miały świadomość, że kolejna bramka może być niezwykle istotna. Zdobyli ją zawodnicy Kresowii, lecz Wataha miała perfekcyjną okazję, by wyrównać. Sędzia podyktował bowiem rzut karny, a do piłki ustawionej na wapnie podszedł Miłosz Czernecki. To była okazja na wagę jednego punktu, ale strzał okazał się fatalny, bo futbolówka powędrowała wysoko nad poprzeczką. To się zemściło, bo gracze w białych strojach dobili oponenta i wygrali ostatecznie 7:5. Czy komuś stałaby się krzywda, gdyby wynik był remisowy? Chyba nie. Zdecydowały detale oraz szczęście, ale tak to już w piłce bywa.

Po słabym starcie tego sezonu, zarówno drużyna Saskiej Kępy, jak i Q-ice Warszawa zaczęły grać na bardzo dobrym poziomie, notując odpowiednio trzy i dwie wygrane z rzędu. Dla gości były to przy okazji pierwsze punkty w obecnym sezonie. Mecz lepiej rozpoczęła Saska, która już po trzech minutach prowadziła dwoma bramkami. Riposta gości była niemal natychmiastowa. W pierwszej połowie zanotowaliśmy jeszcze dwa trafienia. Najpierw po strzale z dalszej odległości Edwarda Vakhidowa mieliśmy wynik remisowy a następnie goście ponownie wyszli na prowadzenie. Pierwsza połowa zakończyła się prowadzeniem Saskiej Kępy 3:2. Druga połowa to wymiana ciosów z obydwu stron. Na każdą bramkę gości odpowiadali rywale i kiedy w 48 minucie gospodarze ponownie wyszli na prowadzenie, wydawało się, że losy spotkania są przesądzone. Jednak w ostatniej akcji kapitan gości Łukasz Mróz zdecydował się na strzał, który sprawił olbrzymie problemy bramkarzowi rywali a piłka znalazła się w siatce. Mecz zakończył się wynikiem 6:66 a na uwagę zasługuje fakt, że aż trzech zawodników zakończyło spotkanie z hat-trickiem.

8 Liga

Spotkanie między Bulbez Team Bemowo a Ajaks Warszawa zapowiadało się jako jedna z najciekawszych potyczek tej kolejki. Na murawie zmierzyły się drużyny zajmujące przed tym meczem odpowiednio czwarte i piąte miejsce w tabeli ligowej. Stawka była wysoka, a trzy punkty mogły znacznie wpłynąć na układ sił w czołówce ligi. Od pierwszego gwizdka sędziego tempo było bardzo wysokie. Obie drużyny nastawiły się na otwartą grę, stwarzając sobie liczne sytuacje podbramkowe. Brakowało jednak skuteczności w finalizacji akcji. Pierwsze przełamanie nastąpiło, gdy Ajaks Warszawa wykorzystał błąd w rozegraniu piłki przez gospodarzy. Bartek Kopacz z zimną krwią pokonał wysoko ustawionego bramkarza Bulbezu, wyprowadzając swoją drużynę na prowadzenie. Mimo utraty bramki gospodarze nie złożyli broni, a mecz nabrał jeszcze większego wigoru. Zarówno Marcin Osowski, jak i Mateusz Nowak w bramkach swoich drużyn imponowali widowiskowymi interwencjami, które nieraz ratowały ich zespoły przed stratą gola. Mimo świetnej postawy bramkarzy pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 2:1 na korzyść Ajaksu, po tym jak oba zespoły dołożyły jeszcze po jednym trafieniu. Po przerwie gospodarze szybko doprowadzili do wyrównania, strzelając bramkę na 2:2. Ten gol wyraźnie dodał im skrzydeł i sprawił, że Bulbez Team rzucił się do ataku w poszukiwaniu kolejnych trafień. Ajaks wyczekiwał odpowiednich momentów, zespół Kevina Trana skutecznie przeprowadzał kontrataki, które pozwoliły im ponownie odskoczyć na dwubramkowe prowadzenie. Ofensywna gra obu ekip generowała sytuacje podbramkowe niemal co chwilę, a obie drużyny miały szanse zmienić losy spotkania. Ostatecznie to jednak Ajaks wykazał się większą skutecznością, wygrywając jednym golem przewagi. Zwycięstwo pozwoliło drużynie Ajaksu Warszawa zgarnąć komplet punktów i zamienić się miejscami w tabeli z Bulbez Team Bemowo. Gospodarze, mimo ambitnej postawy, muszą pogodzić się z porażką, która z pewnością pozostawiła w ich szeregach duży niedosyt.

Starcie New Samand z FC Fenix było dla gospodarzy ostatnią szansą na pozostawienie pozytywnego śladu w rozgrywkach, jednak los im nie sprzyjał. Problemy kadrowe zmusiły ich do skorzystania z zawodników z innych drużyn, bez których mecz nie mógłby się odbyć. Mimo tego wsparcia, gospodarze nie zdołali przeciwstawić się lepiej dysponowanemu rywalowi, który również przyjechał w osłabionym składzie – bez żadnych zmienników. Pierwsze 25 minut zakończyło się wynikiem 3:0 dla gości. FC Fenix pokazał, że jest lepszą drużyną, ale brak rezerwowych sprawił, że zagrali oszczędnie, nie forsując tempa i skupiając się na kontrolowaniu gry. Mimo przewagi nie oglądaliśmy wielu bramek, a emocji było niewiele, co nadawało spotkaniu bardziej charakter meczu towarzyskiego niż ligowego. Po przerwie zawodnicy Fenixu włączyli wyższy bieg. Strzelanie rozpoczął Nazar Mocyk, który tego dnia wyróżniał się na tle zarówno swoich kolegów z drużyny, jak i przeciwników. Zdobył hat-tricka, pokazując swoje umiejętności i dominując na boisku. Gospodarze, mimo trudnej sytuacji, nie poddali się i zdobyli bramkę honorową. Było to jednak jedynie symboliczne osiągnięcie przy ostatecznym wyniku 8:1 dla FC Fenix. Choć spotkanie było jednostronne, należy docenić postawę obu drużyn. FC Fenix wykorzystał swoje szanse i zaprezentował solidną grę, natomiast New Samand, mimo poważnych problemów kadrowych, podjęło wyzwanie i nie odmówiło rywalom przyjemności rozegrania meczu na boisku przy Marymonckiej 34.

Oldboys Derby II, oraz Tornado Squad nie mogą zaliczyć rundy jesiennej sezonu 2024/2025 do najlepszych. Oba zespoły znajdują się tuż nad strefą spadkową, a ich przewaga nad zespołami poniżej nie jest zbyt duża. Mecz o przysłowiowe 6 punktów, mimo końcowego wyniku, był dość wyrównany. Doświadczenie gospodarzy kontra młodość gości dały wciągające widowisko na murawie. Jako pierwsi na prowadzenie wyszli zawodnicy z osiedla Derby za sprawą Łukasza Łukasiewicza i fenomenalnego tego dnia Marcina Wiktoruka. Tornado Squad usilnie starało się pokonać stojącego w bramce Rafała Wieczorka, lecz to wcale nie było takie proste. Kluczowe dla meczu i pierwszej połowy okazało się zagranie Marcina Kusaka. Ten zawodnik, za faul na Marcinie Wiktoruku, który wychodził na „sam na sam”, otrzymał czerwoną kartkę. As kier na szczęście nie popsuł bardzo dobrej atmosfery na boisku. O dziwo grający w osłabieniu goście zdołali doprowadzić do wyrównania. Jednak ich starania w utrzymaniu dobrego wyniku zaburzyli gospodarze, którzy zanim stan zawodników się wyrównał, wykorzystali ostatnie minuty przewagi, wychodząc na dwubramkowe prowadzenie. Wynik 3:1 zapowiadał interesujący dalszy ciąg sportowej rywalizacji po przerwie. Po zamianie stron gra trochę zwolniła tempo. Nie oznaczało to jednak braku emocji. Tornado Squad wraz z upływającymi minutami miało coraz mniej do stracenia. Jednak na drodze do sukcesu wciąż stał kapitan gospodarzy Rafał Wieczorek, który swoimi interwencjami podcinał skrzydła gościom. Będący po przeciwnej stronie miedzy słupkami Jakub Rudnik również nie mógł narzekać na bezczynność. Wielokrotnie ratował swój zespół przed stratą bramki, lecz w tej części meczu musiał dwukrotnie pokłonić się duetowi Ł. Łukasiewicz / M. Wiktoruk. Tym samym w pojedynku doświadczenie vs młodość górę wzięli gospodarze, którzy przerwali pasmo porażek i na przerwę zimową wyprzedzili swojego rywala, zamieniając się z nim miejscami w tabeli.

FC Po Nalewce chciałoby jak najszybciej zapomnieć o tej rundzie. Problemy kadrowe nie pomagały, a światełko w tunelu po dwóch wygranych z rzędu zostało brutalnie zgaszone przez ekipę KS Driperzy. Będący na najniższym stopniu podium goście może nie zdominowali meczu, lecz skutecznie wykorzystywali błędy swojego rywala. Po upływie pierwszych 10 minut Driperzy prowadzili już trzema golami, zachowując czyste konto. Gospodarze przez cały czas nie byli skuteczni w ataku, a stojący w bramce gości Sebastian Papierz bronił bezbłędnie. Pozostałe 15 minut było bardziej wyrównane i dopiero w niemal ostatniej akcji pierwszej połowy goście powiększyli swoje prowadzenie. Styl gry i dość bezpieczna przewaga nie zapowiadały, aby Driperzy mogli przegrać to starcie. Początek drugiej połowy rozpoczął się od szybkiego powiększenia prowadzenia. Zawodnicy gospodarzy wciąż nieskuteczni w ataku nie mogli znaleźć remedium na pokonanie Papierza. Goście mimo dość wyrównanej gry w środku pola lepiej potrafili wykorzystać swoje szanse w ofensywie i systematycznie powiększali swój dorobek bramkowy. Ks Driperzy ostatecznie wygrali strzelając 8 goli i nie tracąc przy tym ani jednego, co udało im się po raz pierwszy w historii występów na naszych boiskach. Rundę jesienną zakończyli na najniższym stopniu podium. FC Po Nalewce mimo serca pozostawionego na boisku, nie dało rady odnieść trzeciego zwycięstwa z rzędu i najbliższe miesiące przezimuje na ostatniej lokacie w tabeli.

Mecz pomiędzy TRCH a Mareckimi Wygami to kolejne starcie w ostatniej kolejce w rundzie jesiennej. Nie ma co ukrywać, że faworytami byli goście, choćby z racji zajmowanego miejsca na podium. Gospodarze natomiast to solidna paczka, która niestety w konsekwencji ostatnich meczów spadła do strefy spadkowej. Spotkanie od początku było w naszej ocenie jednostronne. Ekipa gości była dużo konkretniejsza w ataku i sprawiała rywalom więcej kłopotów. I chociaż pierwsza połowa na to nie wskazywała – skromne prowadzenie 2:0 dla Mareckich Wyg – tak w drugiej odsłonie goście pokazali, dlaczego to oni są w strefie medalowej. Ich duet Hutarov - Jesionowski był tego dnia nie do zatrzymania. Ten duet zainkasował łącznie 7 goli i 5 asyst. Co ekipa gości zrobiłaby bez nich w składzie? Trudno sobie wyobrazić. Kapitalna współpraca tej dwójki w ataku to coś, co zdecydowanie musieliśmy wyszczególnić. Należy natomiast oddać szacunek gospodarzom. Widać było, że próbowali w tym meczu z całych sił i chociaż było ich tego dnia stać na zaledwie trzy trafienia, to i tak powinni zejść z boiska z przeświadczeniem, że zrobili tego dnia, tyle ile po prostu mogli. Rywal był po prostu lepszy i zasłużenie wygrał. Życzymy obydwu drużynom dużo wypoczynku i aby wrócili do nas na wiosnę z dużą dawką energii, która i jednym, i drugim przyniesie kolejne punkty w ligowej tabeli.

9 Liga

W ostatniej kolejce 9 ligi Dziki z Lasu ll podejmowały Legion. Nie da się ukryć, że faworytem spotkania była drużyna gospodarzy, mająca 21 punktów po 8 kolejkach. Zespół gości zajmuje miejsce w środkowej części tabeli, z dorobkiem 10 oczek. Mecz okazał się bardziej wyrównany, niż mogło się wydawać. Było przede wszystkim mało bramek, a wynikało to ze stosunkowo niewielkiej ilości celnych strzałów. Pierwsza połowa, mimo remisu 2:2, z lekką przewagą Legionu, szczególnie w rozegraniu, ale też w grze fizycznej. O wszystkim miała więc rozstrzygnąć druga połowa, a w niej dość szybko bramkarza gości zaskoczył Mateusz Okolus. Wydawało się, że zespół Ilii Kopyla wyszedł trochę nieprzytomny lub po prostu zmęczony na finałowe 25 minut. Gospodarze świetnie to wykorzystywali, bo chociaż zdobyli tylko jedną bramkę, to wystarczyło to, aby wygrać mecz 3:2 i cieszyć się pozycją lidera po rundzie jesiennej. Zespół Legionu pozostał w środku tabeli, jakkolwiek przy poprawie skuteczności na wiosnę, wciąż ma szansę na podium po rundzie rewanżowej.

W 9 lidze doszło do starcia pomiędzy zespołami Skra Warszawa a FC Warsaw Wilanów. Gospodarze przystąpili do tego meczu na wznoszącej fali trzech wygranych z rzędu i nie chcieli się zatrzymywać. Mimo wszystko mieli przed sobą spore wyzwanie, gdyż goście już niejednokrotnie udowodnili, że w piłkę grać potrafią i mierzą w najwyższe cele. Stan meczu zmieniał się niczym w kalejdoskopie. Od początku gospodarze ruszyli do ataku i szybko objęli prowadzenie, następnie skrupulatnie je podwyższali, aż w pewnym momencie tablica wyników wskazywała 4:0. Goście wybudzili się ze snu i udało im się zmniejszyć stratę do dwóch bramek, jednakże to nie rozwiązywało ich problemu. W drugiej połowie zdołali jednak wyrównać stan na 5:5, przez co tak naprawdę mecz zaczął nam się od nowa. Gdy wydawało się, że gracze z Wilanowa przejmują inicjatywę, do głosu ponownie doszła ekipa Skry. Beniaminek po raz kolejny odskoczył na trzy trafienia, tym razem nie trwoniąc przewagi i ostatecznie wygrywając 11:8. Zawodnikami, którzy bez dwóch zdań dołożyli największą cegiełkę do sukcesu, byli Nikodem Marcinkowski oraz Mateusz Borowski, którzy zanotowali odpowiednio 4 gole i 2 asysty oraz 5 trafień i 2 kluczowe podania. Ten stan rzeczy znacznie skomplikował sytuację drużyny FC Warsaw Wilanów, która spada na 4 miejsce, ustępując miejsca na podium Czasoumilaczom.

Zespół Blokersów w tym sezonie zdobył tylko 3 punkty i znajduje się w dolnych partiach ligowej tabeli. Ich rywal spisuje się znacznie lepiej i w przypadku wygranej wskoczyłby na miejsce gwarantujące brązowe medale. Wynik w 5 minucie otworzyli goście a za chwilę, za sprawą pięknego uderzenia Piotra Kasprzyka podwyższyli prowadzenie. Doskonałą sytuację na zmniejszenie strat mieli gospodarze, ale piłka trafiła w poprzeczkę. W okolicach 15 minuty Czasoumilacze ponownie pokonali dwa razy golkipera rywali i odskoczyli na cztery bramki przewagi. Pierwsza połowa zakończyła się jeszcze jednym trafieniem tego zespołu i do przerwy było 5:0. Druga połowa to otwarcie dorobku przez Blokersów, ale na niewiele się to zdało. Do końca meczu goście kontrolowali przebieg spotkania i skrzętnie pilnowali wysokiej przewagi. W ostatniej fazie meczu zanotowaliśmy jeszcze niewykorzystany rzut karny faworytów oraz po jednym trafieniu dla każdej z drużyn. Mecz zakończył się wysokim zwycięstwem Czasoumilaczy 8:2 a dzięki zdobytym punktom udało się skończyć rundę na podium. Dla zespołu Blokersów to kolejna porażka i szanse na drugie zwycięstwo w sezonie będą mieli dopiero po przerwie zimowej.

Inter Varsovia i FC Polska Górom stworzyli prawdziwe widowisko pełne emocji i pięknych akcji. Spotkanie od początku zapowiadało się wyrównanie, ale już w pierwszych minutach goście szybko narzucili swój styl gry, zdobywając trzy gole z rzędu. Wydawało się, że mecz zakończy się ich łatwym zwycięstwem, jednak gospodarze mieli inne plany. Inter Varsovia rozpoczęli swoją pogoń w 10. minucie, gdy Stefan Trojan pokonał bramkarza rywali, a chwilę później Michał Mazur zmniejszył straty do 2:3. Gospodarze wzmocnili nacisk, a duet Mogilnicki - Mazur zaczął błyszczeć. Mogilnicki doprowadził do wyrównania, a następnie wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie 4:3. Goście odpowiedzieli, wyrównując na 4:4, co dodatkowo podgrzało atmosferę. Do przerwy wynik zmieniał się niemal co chwilę, a na tablicy widniało 6:5 dla gospodarzy po kolejnym golu Mazura. Druga połowa zaczęła się spokojniej, obie drużyny starały się lepiej kontrolować grę. Wynik długo oscylował wokół remisu, aż do stanu 7:7. W końcówce meczu Inter Varsovia zdominowali boisko, a ich ofensywni liderzy – Mazur i Mogilnicki – wzięli sprawy w swoje ręce. Dwójka ta stworzyła kilka błyskotliwych akcji, które przesądziły o końcowym wyniku. Spotkanie zakończyło się wynikiem 9:7 dla Inter Varsovii, którzy dzięki temu zwycięstwu odbili się od dna tabeli i pokazali, że mają potencjał, by powalczyć o utrzymanie. Dla FC Polska Górom była to bolesna porażka, ale obie drużyny zasłużyły na pochwały za świetne widowisko.

W ostatniej kolejce 9. ligi Mistrzowie Chaosu podejmowali Heavyweight Heroes. Gospodarze, po zeszłotygodniowej porażce, mieli prosty plan: to, co stracili tydzień temu, zdobyć na niżej notowanym rywalu. Goście z kolei, po dwóch porażkach z rzędu, aby dać sobie szansę na uniknięcie strefy spadkowej na zimę, musieli dać z siebie 100%, aby wygrać to spotkanie i zainkasować komplet punktów. Pierwsza połowa toczyła się pod dyktando gospodarzy, którzy konsekwentnie realizowali swój plan. Po bramkach Bartka Cieślaka i Mateusza Serafina mieli pewne prowadzenie, które utrzymali do końca pierwszej odsłony. Druga część meczu była bardziej obfita w emocje. Goście rzucili się do odrabiania strat, a ich lider, Maciej Chrzanowski, był w tej połowie nie do zatrzymania. Często solowymi akcjami, bądź obsługiwany długimi podaniami, samotnie próbował kiwać, dając swoim kolegom iskierkę nadziei w tym meczu. I tak się stało, gdyż jego trzy trafienia znacząco podkręciły tempo meczu. W pewnym momencie tej rywalizacji mieliśmy istną wymianę cios za cios. Z tej batalii lepiej wyszli gospodarze, którzy po ponownym trafieniu Cieślaka wyszli na prowadzenie 5:3, a bramka strzelona przez Heavyweight Heroes na sam koniec nie zmieniła zwycięzcy tego wyrównanego spotkania. Triumfatorom gratulujemy udanej rundy jesiennej. Co do gości, życzymy powodzenia w drugiej części sezonie. Mają oni w swoim składzie konkretną gwiazdę oraz na tyle dużo jakości, by powalczyć o utrzymanie na tym poziomie rozgrywkowym.

10 Liga

Zamykająca tabelę dziesiątej ligi drużyna MWSP podejmowała ekipę Bielany Legends, plasującą się na piątej pozycji. Goście, którzy ostatnio wpadli w dołek formy, stali się idealnym przeciwnikiem dla MWSP na poprawę sytuacji ligowej tuż przed zimową przerwą. Od pierwszego gwizdka gospodarze narzucili wysokie tempo, ruszając do ofensywy. Już w początkowych minutach Jan Michna dwukrotnie sprawdził czujność bramkarza Bielan, który popisał się udanymi interwencjami. Z każdą chwilą optyczna przewaga MWSP rosła, co zwiastowało rychłe trafienie. W 9 minucie Maksymilian Mytko otworzył wynik meczu, wyprowadzając gospodarzy na prowadzenie. Chwilę później zawodnicy MWSP powiększyli przewagę do dwóch trafień. Goście nie potrafili znaleźć sposobu na skuteczną obronę rywali, a tuż przed przerwą gospodarze dorzucili kolejną bramkę, ustalając wynik pierwszej połowy na 3:0. Po zmianie stron MWSP kontynuowali świetną grę. Ich akcje były przemyślane i składne, co pozwalało regularnie kreować kolejne sytuacje strzeleckie. Takie podejście zaowocowało kolejnymi trafieniami, które powiększyły prowadzenie gospodarzy. Bielany Legends starały się odpowiadać, ale ich próby przeważnie kończyły się na doskonale dysponowanym Macieju Majewskim, bramkarzu MWSP. W końcu jednak goście przełamali się, zdobywając honorową bramkę. Ostatecznie mecz zakończył się zasłużonym zwycięstwem gospodarzy 5:1. Dla MWSP to doskonały prognostyk przed rundą rewanżową. Z kolei Bielany Legends pogłębiły swoją kryzysową serię, nadal poszukując formy, którą zgubiły w trakcie sezonu.

Zarówno Asap Vegas FC jak i WKS Bęgal bardzo słabo grały w obecnym sezonie Ligi Fanów i przed meczem zajmowały miejsca w strefie spadkowej ligowej tabeli. Od początku mecz był prowadzony w bardzo fajnym tempie i zaczął się od pięknego trafienia gospodarzy, Roberta Rzący. Na kolejną bramkę czekaliśmy aż do 21 minuty, kiedy doszło do wyrównania. Z rezultatem 1:1 drużyny schodziły na przerwę. Więcej sytuacji bramkowych mieliśmy w drugiej połowie. Już w pierwszych pięciu minutach tej części goście zdołali zdobyć trzy bramki. Gospodarze podjęli rękawice i minutę później zdołali zmniejszyć straty do dwóch bramek. Po upływie 60 sekund doczekaliśmy się kolejnego pięknego trafienia - tym razem w wykonaniu Michała Czapnika z WKSu. W tej odsłonie trwała wymiana ciosów i na każde trafienie jednych, drudzy odpowiadali i tak aż do wyniku 5:7 dla gości. Za zagranie ręką w polu karnym zawodnik gospodarzy otrzymał czerwoną kartkę i w ostatnich fragmentach na boisku istniała już tylko jedna drużyna. Co prawda rzutu karnego nie udało się wykorzystać, ale potem chłopaki dołożyli kolejne trzy bramki i ostatecznie wygrali 10:5. Do tego cennego triumfu przyczynił się Cezary Basior, który ostatecznie zakończył mecz z sześcioma trafieniami i jedną asystą. Zdobyte punkty pozwoliły WKS Bęgal przeskoczyć swoich bezpośrednich rywali i wyjść ze strefy spadkowej.

Sytuacja w tabeli 10 ligi jest bardzo ciekawa, a różnice punktowe między czołową trójką bardzo małe. W niedzielne popołudnie wicelider Hiszpański Galeon mierzył się z FC Astrą, zespołem plasującym się na czwartym miejscu. Faworytem wydawała się ekipa Magnusa Michalskiego. Spotkanie długo toczyło się bez bramek, oba zespoły raziły niedokładnością, często też brakowało odpowiednich decyzji w rozegraniu akcji. Taki obraz gry widzieliśmy aż do 11 minuty, kiedy to bramkę dla Astry strzelił Tymur Velikdus. Po tym trafieniu spotkanie nieco się ożywiło. Oba zespoły nie broniły już tak dobrze, a na boisku robiło się coraz więcej przestrzeni. W takiej szybkiej, choć nieco chaotycznej grze zdecydowanie lepiej czuli się gospodarze, którzy poszli za ciosem. Bramkę na 2:0 strzelił Danylo Kononczuk, chwilę później podwyższył Velikdus i było już 3:0. Ten sam zawodnik jeszcze przed przerwą ustrzelił hat-tricka, dzięki czemu gospodarze prowadzili już 4:0. To zdecydowanie nie było po myśli gości, którzy szukali różnych rozwiązań, aby poprawić niekorzystny rezultat. Kapitan starał się częściej rotować i znaleźć odpowiednie ustawienie, które pozwoliłoby odrobić straty. Sygnał do walki dał Adam Strobel i to on jeszcze przed przerwą zmienił wynik na 4-1. Po zmianie stron dalej górowała FC Astra. Gospodarze całkowicie kontrolowali przebieg spotkania a mimo utraty bramki, nie zmieniali taktyki i dalej prezentowali bardzo ofensywny futbol. Wiedzieli, że zamknięcie się na własnej połowie, prędzej czy później przyniesie głupie błędy. W kolejnych minutach spotkanie nieco bardziej się otworzyło, dzięki czemu jedni i drudzy zdobyli po jednym trafieniu i na tablicy wyników było 5:3. Zawodnicy Hiszpańskiego Galeonu mieli jeszcze nadzieję na odrobienie strat, lecz ta szybko przygasła, gdy goście stracili szóstą bramkę. Spotkanie ostatecznie zakończyło się wynikiem 7:4, który wydaje się sprawiedliwy. Porażka kosztowała Hiszpański Galeon spadek na trzecie miejsce w tabeli, a FC Astra zbliżyła się do gości na zaledwie jeden punkt.

Pojedynek Essing Gorillaz z Gamba Veloce miał kilka podtekstów, które sprawiały, że choć obie ekipy dzieliła spora odległość w tabeli, to jednak był on nad wyraz interesujący. Gracze obu teamów doskonale się znają, trudno więc było sądzić, że są w stanie się czymkolwiek zaskoczyć. Bardzo długo utrzymywał się bezbramkowy remis i choć oba teamy próbowały przełamać strzelecki impas, na pierwszego gola musieliśmy czekać aż do 14 minuty, gdy piłkę do siatki skierował Alan Długołęcki. 5 minut później było już 0:2 i znów bramka padła po tym, jak goście odebrali piłkę rywalowi na jego połowie. Jak się zatem okazało, wysoki pressing odniósł zamierzony skutek. Po zmianie stron gospodarze szybko zdobyli bramkę kontaktową i wydawało się, że ten mecz nabierze rumieńców, jednak te nadzieje okazały się płonne, bo w drugiej części Gamba Veloce zdominowała swojego rywala. Rozkręcił się Filip Wolski, po bezbarwnej pierwszej połowie, drugą zagrał wybitnie – zdobył cztery bramki i dwukrotnie asystował swoim kolegom. Ale właściwie można tak napisać o całej drużynie – zdecydowanie w drugich 25 minutach faworyci włączyli wyższy bieg, a wraz z tym jak wynik rósł, zyskiwali więcej miejsca i podkręcali tempo. Essing dzielnie walczyło, ale jednak więcej jakości miał po swojej stronie rywal i Gamba Veloce odniosła zasłużone zwycięstwo 1:9. A że wpadkę w tej kolejce zaliczył Pers, okazało się, że goście rzutem na taśmę zdobyli mistrzostwo jesieni, natomiast gospodarze spadli na ostatnie miejsce w tabeli i na wiosnę czeka ich trudna walka o utrzymanie.

Przed tym starciem drużyna gości zajmowała pozycję lidera w 10. lidze, jednak ścisk na górze tabeli jest tak duży, że strata choć jednego punktu mogła Persów srogo kosztować. Ekipa gospodarzy plasuje się środku tabeli, a do ligowego pudła brakuje jej aż 9 punktów. Pierwsza część spotkania toczyła się pod dyktando zespołu FC Pers. Więcej atakowali, utrzymywali się przy piłce a napastnicy, pewnie wchodząc w skuteczny drybling, wychodzili na wygrane pozycje. Tak dobra gra w pierwszej połowie przy dużej nieskuteczności obu drużyn, zamknęła wynik w stosunku 0:2 po 25 minutach rywalizacji. Oczywiście Compatibl, mimo iż sytuacji kreowali o wiele mniej, to jednak swoje argumenty potrafili pokazać, ale też brakowało precyzji. W drugą połowę świetnie weszła drużyna gospodarzy, która w krótkim czasie odrobiła całą stratę z pierwszej odsłony. Przez tak szybką stratę prowadzenia, w szeregach drużyny Pers wdarły się kłótnie, niedokładność oraz zamieszanie, z czego coraz częściej przeciwnik zaczął korzystać. W pewnym momencie było już 5:2. Wściekła drużyna Pers rozpoczęła oblężenie bramki Compatibl. Mimo wielu sytuacji znów byli nieskuteczni i udało się zdobyć dwie bramki, co jak na ich potrzeby było za mało. Tym samym, tuż przed końcem rundy, stracili pozycję lidera. Gospodarze zagrali świetne spotkanie, które na pewno pozostanie na długo w pamięci, ponieważ rywal postawił trudne warunki, a mimo to udało odrobić się stratę i wygrać. To powinno dać im fajne perspektywy na drugą część sezonu. Bo skoro wygrali z liderem, to mogą wygrać z każdym.

11 Liga

Starcie Force Fusion z Dżentelmenami już przed pierwszym gwizdkiem zapowiadało się obiecująco. Gospodarze wciąż mieli bowiem szanse na wyprzedzenia lidera, oczywiście w przypadku ich potknięcia. Goście natomiast liczyli na łut szczęścia, który pozwoliłby im sprawić sporą sensację oraz złapać oddech w próbach ucieczki przed grupą pościgową ze strefy spadkowej. Po pierwszych minutach, kiedy boiskowa sytuacja ustabilizowała się, znacznie bardziej widoczna była przewaga gospodarzy, którzy błyskawicznie udokumentowali ją, otwierając wynik, za sprawą trafienia niezawodnego Ruslana Yakubiva. Z upływem czasu ukraińska ekipa podkreślała swoją dominację. Kolejne ataki często kończyły się ogromnym zagrożeniem, z którego Dżentelmeni mieli problem wyjść obronną ręką. Pomimo usilnych starań podjęcia równorzędnej walki, pierwsza odsłona meczu zakończyła się wysokim prowadzeniem Force Fusion 5:0. W drugiej połowie obraz spotkania nie uległ drastycznej zmianie. Jedna z drużyn wyglądała wyraźnie lepiej od drugiej. Mimo tak dużej dysproporcji sił należy podkreślić ogrom zaangażowania gości, którzy nawet na moment nie odpuścili. Poziom zaangażowania widoczny w ich grze mógł napawać optymizmem. Jest to bezapelacyjnie świetny prognostyk przed rundą rewanżową, w której po poznaniu umiejętności wszystkich ligowych przeciwników, będą mogli podejść do każdej rywalizacji w sposób bardziej indywidualny. Niestety tym razem pozostało im jedynie przełknąć gorycz wysokiej porażki i wyciągnąć wnioski. Pomimo wyniku 10:1 ich gra nie wyglądała aż tak źle, jak mogłoby się wydawać, patrząc tylko na odniesiony rezultat. Tym razem rywal był po prostu o klasę lepszy.

Spotkanie pomiędzy Boiskowym Folklorem a Furduncjo Brasil F.C II było starciem ekip, które znajdują się w dolnych rejonach ligowej tabeli. Od początku drużyny bardzo poważnie podeszły do swoich obowiązków a głównym celem było zabezpieczenie tyłów. Mimo kilku bardzo dobrych sytuacji bramkowych, wynik nie ulegał zmianie. Na pierwszego gola czekaliśmy aż do 24 minuty i był ona autorstwa gospodarzy. Na przerwę ekipy schodziły z niecodziennym jak na warunki Ligi Fanów wynikiem 1:0. Znacznie więcej działo się w drugiej części meczu, bo już w 31 minucie gospodarze podwyższyli prowadzenie. Dwie minuty później dołożyli kolejne dwa trafienia i odskoczyli przeciwnikom na bezpieczną odległość. To były kluczowe minuty, w których drużyna Boiskowego Folkloru miała już pełną kontrolę nad meczem. W ostatnich fragmentach spotkania prowadzący dołożyli jeszcze trzy bramki i dzięki doskonałej grze w drugiej części oraz świetnej dyspozycji strzeleckiej Mateusza Izdebskiego, zgarnęli bardzo ważne trzy punkty. Drużyna Furduncio Brasil F.C. II mimo bramki strzelonej w ostatniej akcji meczu, która ustaliła wynik spotkania na 1:7, nadal okupuje ostatnie miejsce w ligowej stawce.

FC Legion UA kontra FC Astana – na ten mecz czekaliśmy! Jedni i drudzy w dobrej formie, w czołówce 11. Ligi, więc zapowiadało się na dobre widowisko. Wyjątkowości tej potyczki dodawała też aura – mecz był rozgrywany przy padającym śniegu, warunki nie były łatwe i byliśmy ciekawi, kto poradzi sobie z nimi lepiej. Początek należał do Astany, która jednak nie potrafiła zamienić swojej przewagi na gole. Łatwo się domyślić, jak to się wszystko skończyło. Wynik napoczęli przeciwnicy, a konkretnie Andrii Morar. Zespół z Kazachstanu nie czekał jednak długo z odpowiedzią. Po akcji duetu Aidyn Yessaly – Zhasulan Kamantay szybko zrobiło się 1:1. I taki wynik ostał się do końca pierwszej połowy. Druga odsłona rozpoczęła się niemal identycznie jak pierwsza. Astana znów miała swoje okazje, lecz rywale dobrze blokowali strzały lub skutecznie bronił bramkarz. Z kolei Legion był bardziej konkretny i za sprawą Dimy Vysotskiego wyszedł na prowadzenie 2:1. To nakręciło ekipę nominalnych gospodarzy. Za chwilę zrobiło się 3:1 i z perspektywy Astany, zaczęło się robić naprawdę źle. Chłopaki nie zamierzali się jednak poddać. Dwa gole z rzędu pozwoliły doprowadzić do wyrównania, a potem sprawy w swoje nogi wziął Aidyn Yessaly. Po indywidualnej akcji i nawinięciu przeciwnika, zdecydował się na precyzyjne uderzenie, po którym Astana po raz pierwsza w tym meczu była o gola z przodu. Na porażkę Legionu nie chciał się zgodzić Dima Vysotskyi. Jego strzał z lewej nogi przełamał dłonie bramkarza oponentów i zrobiło się 4:4. I chociaż obydwie strony dążyły do wygranej, to skończyło się remisem. Zasłużonym, bo to był dobry, wyrównany mecz i podział punktów nikogo nie krzywdzi. Astanie pozwolił on utrzymać się na pierwszym miejscu w tabeli po rundzie jesiennej, z kolei Legion skończył na czwartej lokacie, lecz w kontekście walki o podium, na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Żadnych innych drużyn w 11. lidze nie toczył ostatnio taki kryzys, jak Jogę Bonito i Borowiki. Chłopaki powoli zaczęli przyzwyczajać się do porażek, dlatego pewnie nie mogli doczekać się bezpośredniego starcia, by w końcu przypomnieć sobie, jak smakuje zwycięstwo. Lekkiego faworyta widzieliśmy w Borowikach, ale niczego nie należało przesądzać. Pokazał to początek meczu, gdzie po naprawdę szybkiej akcji, złożonej z dwóch podań, do siatki trafił Dorian Kwieciński. Joga nie cieszyła się jednak długo z prowadzenia, bo po sprytnie rozegranym rzucie wolnym, wyrównał Michał Rzeczkowski. Ten sam zawodnik lada moment dobrze dołożył stopę do podania jednego z kolegów i było już 1:2. Joga Bonito cierpiała w tym okresie na nieskuteczność, bo spokojnie mogła doprowadzić do remisu, ale zamiast tego straciła bramkę i przełamała się dopiero pod koniec pierwszej połowy. Tym samym po 25 minutach rywalizacji było 2:3. Początek drugiej połowy świetnie zainaugurowali gracze Grześka Szostaka. Dobrze dysponowany Konrad Ciesielczyk popisał się dobrym strzałem z dystansu i z prowadzenia Borowików pozostały wspomnienia. Myśleliśmy, że przewaga psychologiczna graczy Bonito, zrobi tutaj różnicę i to ta ekipa pokusi się o następne trafienia. Tak naprawdę, to ten okres gry był równy, jedni i drudzy mogli zdobyć kluczową bramkę na 4:3, ale więcej skuteczności wykazali nominalni goście. Wystarczyło dosłownie kilka chwil, by cały wysiłek graczy Jogi poszedł na marne. Ze stanu 3:3 zrobiło się bowiem 3:7, co oznaczało cztery gole z rzędu dla obozu Krzyśka Porębskiego. Takich strat nie dało się odrobić. Joga próbowała, ale z marnym efektem, co doprowadziło do porażki 5:8. Można powiedzieć, że to był koronny dowód na to, jak chwila dekoncentracji może rzutować na końcowy wynik. Joga nie była tutaj dużo słabsza, a rezultat pokazuje, jakbyśmy mieli do czynienia z pewnym zwycięstwem Borowików. Mecz był równy, natomiast zwycięzcy wiedzieli, kiedy zadać decydujący cios. A po nim poszło już z górki. Triumfatorzy kończą rundę na miejscu piątym, a Joga w strefie spadkowej, ale tę drużynę stać, by na wiosnę zaprezentować się znacznie lepiej.

Meczem otwierającym zmagania w 11 lidze był pojedynek Shitable z Lisami bez Polisy. Gospodarze opromienieni wygraną sprzed tygodnia z Force Fusion, chcieli dobrze zakończyć rundę, umacniając się na podium. W starciu z Lisami byli zdecydowanym faworytem, bo choć goście potrafili zagrać w tej rundzie naprawdę świetne mecze, to jednak przydarzały im się gorsze momenty, jak chociażby remis z Boiskowym Folklorem. O dziwo jednak, team Roberta Prządki długo stawiał opór rywalom. W pierwszej części zarówno Shitable, jak i Lisy miały swoje okazje do strzelenia gola, ale długo utrzymywał się bezbramkowy remis. Goście bardzo dobrze się bronili, dobrze interweniował Krystian Załucki, ale i gracze w pomarańczowych trykotach nie pozostawali dłużni i atakowali bramkę Artura Zhola. I to właśnie Lisy objęły w tym meczu prowadzenie, po golu Kamila Jarosza w 16 minucie spotkania. Shitable dość szybko odpowiedziało, ale to rywale schodzili na przerwę przy prowadzeniu 1:2. Niespodzianka wisiała w powietrzu, ale w drugiej części Shitable podkręciło tempo i mocno dążyło do zmiany wyniku. To się udało na początku drugiej połowy, gdy gospodarze doprowadzili do wyrównania. W dalszej części spotkania problemem była skuteczność, bo choć okazji było sporo, to jednak w tym najważniejszym momencie zawodziła finalizacja. Lisy szukały swoich okazji w kontratakach, ale tu również bez większych sukcesów. Wszystko zmieniło się w na kilka minut przed końcem, gdy Stanislau Krayeuski trafił na 3:2 dla Shitable. Lisy nie miały już czego bronić, a to w pełni wykorzystał rywal, trafiając jeszcze dwukrotnie do siatki gości. Shitable wygrało ostatecznie 5:2, choć przez długi czas Lisy okazały się bardzo wymagającym rywalem. Gospodarze zakończyli rundę na drugim miejscu w tabeli, natomiast Lisy z dorobkiem 11 pkt uplasowały się na szóstej lokacie. 

12 Liga

W meczu 9. kolejki 12. ligi fanów AC Choszczówka, zajmująca 3. miejsce, zmierzyła się z drużyną Wystrzelonych, która walczy o wydostanie się ze strefy spadkowej. Zdecydowanym faworytem byli gospodarze, którzy pewnie wygrali to starcie. Spotkanie rozpoczęło się od pechowego błędu gości – już w 3. minucie Bartek Bąk niefortunnie skierował piłkę do własnej bramki, dając Choszczówce prowadzenie. Gospodarze szybko poszli za ciosem – po doskonałym dograniu Olka Śpiewaka, Michał Kochanowski podwyższył wynik na 2:0. Wystrzeleni nie zamierzali jednak łatwo oddać pola. W 10. minucie Witek Kalinowski popisał się pięknym uderzeniem z 20 metrów, które nie dało bramkarzowi szans, zmniejszając stratę na 2:1. Mimo kilku okazji z obu stron, to Choszczówka kontrolowała przebieg gry. Jeszcze przed przerwą gospodarze odzyskali dwubramkowe prowadzenie, wychodząc na 3:1. Druga połowa zaczęła się od kolejnej udanej akcji Kalinowskiego, który ponownie wpisał się na listę strzelców, zdobywając bramkę na 3:2. Ten gol na chwilę dał nadzieję Wystrzelonym, ale Choszczówka szybko zareagowała. W końcówce spotkania show dał Olek Śpiewak – najpierw trafił na 4:2, a kilka minut później mocnym strzałem przypieczętował zwycięstwo, ustalając wynik na 5:2. Dzięki temu triumfowi AC Choszczówka umacnia się na 3. miejscu w tabeli i jako jedyna drużyna w 12. lidze, pozostaje niepokonana przed rundą rewanżową. Wystrzeleni, choć walczyli dzielnie, muszą szukać punktów w kolejnych spotkaniach, by opuścić dolne rejony tabeli, jednakże jesteśmy zdania, że ta drużyna może jeszcze pozytywnie zaskoczyć.

Do bardzo interesującego spotkania doszło w 12 lidze, gdzie drużyna Piwo Po Meczu FC zajmująca drugie miejsce podejmowała lidera, ekipę FC Patetikos. Te zespoły w tabeli dzieliło 5 punktów, dlatego mecz był bardzo istotny dla układu tabeli przed przerwą zimową. Obie ekipy od początku grały z dużym animuszem, jednak czuć było rangę spotkania, przez co obie strony bały się zaryzykować. Na pierwszego gola czekaliśmy do 9 minuty, kiedy to po podaniu Michała Świercza bramkę zdobył Piotr Zakrzewski. W kolejnej fazie meczu widzieliśmy głównie walkę w środku pola i sporo niewykorzystanych szans po obu stronach. FC Patetikos starali się przejąć inicjatywę i dążyli do wyrównania, jednak świetnie tego dnia prezentowała się cała defensywa gospodarzy, na czele z bramkarzem Łukaszem Kaplą. To czego nie udało się FC Patetikos, po raz drugi dokonali oponenci. Tym razem po dwójkowej akcji Stankiewicz - Staniszewski ten drugi pewnie pokonał bramkarza i mieliśmy 2:0. Mimo jeszcze kilku ofensywnych akcji z obu stron, wynik do końca pierwszej połowy nie uległ zmianie. Po przerwie goście starali się atakować jeszcze z większym nakładem sił, dużo biegali i pressowali konkurentów już na ich połowie. Nic to jednak nie dawało. Twarda i solidna obrona gospodarzy opłaciła się, bo to oni wyprowadzili kolejną akcję bramkową, a gola zdobył Michał Świercz. Trzeba przyznać obiektywnie, że wynik nie odzwierciedlał okazji bramkowych, bo goście momentami grali bardzo dobrze. No i wreszcie w 43 minucie FC Patetikos strzela bramkę, a nadzieja na chociaż remis odżyła. Na krótko. Po indywidualnej akcji Piotra Zakrzewskiego Piwo Po Meczu zdobywa czwartą bramkę i wygrywa to bardzo ważne spotkanie 4:1. Dzięki wygranej różnica między zespołami zmalała do dwóch punktów, co zapowiada ogromne emocje w rundzie rewanżowej. 

W ramach 9 kolejki w 12 lidze spotkały się zespoły FC Cały Czas Bomba i Unión Latina. Faworytem spotkania byli gospodarze ze względu na lepszą dyspozycję od początku rundy jesiennej, jak również przez wyższą pozycję w tabeli. Mimo wszystko wynik starcia otworzyli goście, a dokładnie uczynił to Juan Garzón. Przedstawiciele Unionu długo nie cieszyli się jednak z prowadzenia, gdyż do wyrównania doprowadził Szymon Endzel, pewnie wykonując rzut karny. Przez chwilę sytuacja na boisku się unormowała, aż do momentu rzutu wolnego. Wówczas pięknym uderzeniem w okienko bramki strzeżonej przez Kacpra Kacperskiego popisał się Maks Czyżewski, który wyprowadził swoją ekipę na prowadzenie, a dodatkowo ustalił ostateczny wynik pierwszej połowy. Druga część starcia również była lepsza w wykonaniu gospodarzy. Byli znacznie konkretniejsi i skuteczniejsi względem swoich rywali, co miało bezpośrednie przełożenie na wynik. Z tego miejsca należy docenić postawę wspomnianego Maksa Czyżewskiego, który bez dwóch zdań był postacią wyróżniającą się na tle zarówno swoich kolegów z drużyny, jak również rywali. Brał udział przy pięciu bramkach swojego zespołu na sześć strzelonych przez ekipę FC Cały Czas Bomba. Ostatecznie gospodarze zwyciężyli zasłużenie w stosunku 6:3.

W 12 lidze FC Razam podejmowali BRD Young Warriors. Obie ekipy w tym sezonie są zdecydowanie na różnych biegunach. Gospodarze rywalizują o czołowe lokaty, goście natomiast grają słabo i zajmują ostatnie miejsce w tabeli. Niedzielne spotkanie jedni i drudzy rozpoczęli z dużym animuszem, co zwiastowało spore emocje. Wraz z upływem kolejnych minut rysowała się przewaga zawodników z Białorusi, którzy z każdą akcją czuli się pewniej na boisku. To szybko przyniosło pozytywny efekt i bramkę, której autorem był Kiryl Tutski. Drużyna FC Razam poszła za ciosem i raptem w kilka chwil odskoczyła z wynikiem. Goście takim obrotem spraw byli zdecydowanie zaskoczeni, przez większość premierowej odsłony nie potrafili poważnie zagrozić bramce rywala, a gdy już wyprowadzali jakiś atak, świetnie prezentowała się obrona gospodarzy. FC Razam przed przerwą dołożyli jeszcze jedno trafienie i na tablicy wyników mieliśmy 4:0. Gdy pierwsza część dobiegała końca, mieliśmy pierwszy ofensywny atak Wojowników, który zakończył się powodzeniem. Po stracie w środku pola i akcji Karola Makowskiego, BRD otworzyło dorobek. Chwilę później sędzia zakończył pierwszą odsłonę. Druga połowa była już zdecydowanie bardziej wyrównana. Po mocnych słowach w przerwie, do odrabiania strat wzięli się goście. Ta sztuka udała im się dość szybko i w ledwie kilka minut zainkasowali dwie bramki, dzięki czemu złapali kontakt z rywalem. W kolejnych minutach spotkanie ponownie się wyrównało i widzieliśmy głównie grę w centrum boiska. Na następne trafienie przyszło nam poczekać aż do 45 minuty. Wtedy to fenomenalną bramką popisał się Władysław Sopot i mieliśmy 5:3. To zdecydowanie był kluczowy moment spotkania. Chwilę później zrobiło się 6-3 i 7-3, co ustawiło mecz. Goście co prawda odpowiedzieli bramką, jednak było to trafienie na pocieszenie, bo spotkanie ostatecznie kończy się wynikiem 7:4. BRD Young Warriors mieli swoje okazje i szansę na odwrócenie wyniku, jednak w kluczowych momentach zdecydowały indywidualności i trochę szczęścia. FC Razam kończy rundę tuż za podium i cały czas liczy się w walce o awans. BRD z zaledwie 2 punktami musi szukać formy i wzmocnień, bo inaczej ciężko będzie im wyjść z zagrożonej strefy.

13 Liga

Aktualny wicelider, zespół Gentleman Warsaw Team, podejmował drużynę, która nie radzi sobie najlepiej w rundzie jesiennej. Mowa tu o Old Boys Derby III, którzy zajmują ostatnią pozycję w 13 lidze. Żelaznym faworytem byli rzecz jasna gospodarze, którzy stanęli na wysokości zadania i odnieśli w pełni zasłużone zwycięstwo 5:2. Już od początku widać było, że są drużyną zwyczajnie lepszą. Grali z pomysłem, konstruowali znacznie więcej akcji ofensywnych w porównaniu do rywali, którzy wydawali się nie radzić sobie z tempem narzuconym przez wicelidera. W pierwszej połowie Gentlemani ustawili mecz, gdyż zbudowali solidną, trzybramkową zaliczkę. Druga połowa była znacznie spokojniejsza. Tempo gry się ustabilizowało, co działało na korzyść gospodarzy, którzy mieli wynik. Inicjatywa leżała po stronie graczy Old Boysów, którzy nie zdołali jej przejąć. Postaciami wyróżniającymi się na tle innych byli Sebastian Bartosik, który zanotował dwie bramki i regularnie straszył przeciwników swoimi rajdami wzdłuż linii bocznej boiska. Drugim zawodnikiem, który rozegrał kapitalne spotkanie, był Paweł Domański, który tego dnia zanotował trzy kluczowe podania do swoich kolegów z drużyny. Głównie dzięki wyżej wymienionym graczom Gentlemani odnieśli zasłużoną wygraną i wciąż gonią Klub Sportowy Sandacz, aby przejąć zajmowany przez nich fotel lidera.

W 13 lidze jednym z ostatnich spotkań rundy jesiennej był mecz pomiędzy Green Team oraz Inferno Team lll. Goście należeli do faworytów tego starcia, bo chociaż drużyny znajdowały się na podobnych pozycjach w tabeli, to wszystko wskazywało na to, że to ekipa Igora Patkowskiego odniesie zwycięstwo. Problemy zaczęły się jednak już na starcie, bo na mecz z Zielonymi, gracze Inferno pojawili się bez zmian i bez bramkarza. Kapitan drużyn postanowił stanąć między słupkami i choć trochę utrudnić rywalom dostęp do bramki. Mimo że drużyna gości wyglądała lepiej piłkarsko, to przeciwnik postawił ciężkie warunki. Wspomniany brak nominalnego bramkarza był bardzo widoczny przez całe spotkanie. Z siedmiu zdobytych bramek przez Green Team, ponad połowa nie powinna wpaść do siatki. Gola zdobyli nawet po bezpośrednim uderzeniu z połowy boiska. Brak zmian w ekipie gości również coraz częściej dawał o sobie znać. Do przerwy mecz był dość zacięty, a wynik brzmiał 3:4. Po zmianie stron, dość niespodziewanie to gospodarze zaczęli mniej biegać, mimo iż mieli aż trzech zmienników. Całą drugą połowę zespół gości prowadził różnicą trzech lub czterech goli. Końcowy wynik spotkania to 7:10. Z przebiegu meczu i obrazu gry, to sprawiedliwy werdykt. Inferno Team musi porządnie wykorzystać zimowe okno transferowe, bo to co udało się przeciwko Zielonym, na wiosnę może na innych rywali po prostu nie wystarczyć.

W 13 lidze doszło do starcia CWKS Ferajny Warszawa oraz FC Wombatów. Murowanym faworytem przed tym spotkaniem byli gospodarze, patrząc na zajmowane przez nich miejsce w tabeli oraz ogólną dyspozycję w rundzie jesiennej. Jak pokazał mecz, premiowana ekipa nie zawiodła. Od pierwszego gwizdka kontrolowali przebieg gry, wręcz dyktowali warunki na placu gry. W pierwszej połowie skrupulatnie powiększali przewagę, przez co na przerwę schodzili z dwubramkową zaliczką. To jednak głównie w drugiej połowie przypieczętowali dominację, czego najlepszym potwierdzeniem są liczby. W finałowych 25 minutach strzelili aż 8 goli, nie tracąc żadnego. Zdominowali rywali na każdej płaszczyźnie. W tym meczu ciężko znaleźć zarówno słaby punkt w ich zespole, jak również trudno wybrać osobę, która szczególnie wyróżniała się na tle innych. Każdy zawodnik zagrał solidne spotkanie. Finalnie zwyciężyli aż 11:1, tym samym zajmując 3 miejsce na koniec tej części sezonu. A ta potyczka była ewidentnym sygnałem, że zamierzają sięgać po jeszcze wyższe cele.

Mecz KS Sandacz z Szeregiem miał jednego faworyta, choć przewidywaliśmy, że jeżeli team Artura Moczulskiego pojawi się w najmocniejszym składzie, może pokusić się o niespodziankę. Nasze przewidywania sprawdziły się połowicznie, bo co prawda Szereg pojawił się w liczbie 12 osób, ale tym razem niekoniecznie ilość poszła w parze z jakością, bo zamiast wyrównanego pojedynku, byliśmy świadkami meczu do jednej bramki. Brak takich zawodników jak Jan Mitrowski, Filip Ptaszek czy Michał Łuczka odbił się na dyspozycji Szeregu. Mecz rozpoczął się wręcz fantastycznie dla Sandaczy – nie minęło 5 minut, a gospodarze prowadzili już 3:0. Rywale szybko odpowiedzieli bramką Tomasza Świeczki, ale nie poszli za ciosem. Walcząc z takim przeciwnikiem, było zbyt dużo niedokładności w rozegraniu, a to tylko napędzało Sandaczy. Kto jak kto, ale w 13 lidze gospodarze chyba najlepiej wyglądają z piłką przy nodze, potrafią paroma podaniami rozmontować obronę rywala, a korzystny rezultat sprawił, że czuli się bardzo swobodnie. Do przerwy prowadzili 6:1. Po zmianie stron to Szereg jako pierwszy trafił do siatki, ale były to miłe złego początki. Druga część to już Karol Czuba Show – napastnik KS Sandacz był tego dnia nie do zatrzymania i tylko w drugich 25 minutach zdobył aż 6 bramek i zaliczył asystę, nie pozostawiając złudzeń, która drużyna tego dnia jest lepsza. Szereg jak rozpoczął drugą połowę od strzelenia bramki, tak zamknął ją klamrą, zdobywając również ostatniego gola w meczu, ustalając wynik na 14:3. Spodziewaliśmy się nieco więcej po tym spotkaniu. Na pewno nie sądziliśmy że będzie ono aż tak jednostronne, ale też trzeba oddać, że KS Sandacz po prostu potwierdził swoją dobrą dyspozycję w całej rundzie, w której nikt nie był w stanie ich pokonać. Szereg natomiast pozostaje na czwartym miejscu, ale wciąż zachowuje realne szanse na awans. 

Spotkania derbowe rządzą się swoimi prawami - autor tych słów zdecydowanie nie mógł się spodziewać, że zostaną one użyte w kontekście zmagań trzynastej ligi. Jednakże jak powszechnie wiadomo, każdy z poziomów rozgrywkowych ma swoje małe szlagiery. Nie inaczej było minionej niedzieli, kiedy na zakończenie zmagań na czternastym szczeblu, stanęły naprzeciwko siebie ekipy Pogromców Poprzeczek oraz Niedzielnych. Gospodarze od samego początku przejęli inicjatywę, co przełożyło się na relatywnie szybkie otwarcie wyniku. Po trafieniu Mateusza Niewiadomego piłka zatrzepotała jednakże po drugiej stronie boiska zaledwie minuty później. Precyzyjny rzut wolny wykorzystał bowiem Jan Wójcik, dając tym samym upragnione wyrównanie. Chwilę później po fantastycznej dwójkowej akcji w wykonaniu Arkadiusza Lenarta oraz Michała Drosio, goście mogli cieszyć się z wyrwanego tuż przed przerwą prowadzenia. Mimo wyrównanej rywalizacji, ekipa goście delikatnie odstawała od gospodarzy. Tempo oraz umiejętność zamieniania akcji na bramki, była tego dnia po ich stronie. Dodatkowo kapitalny występ zaliczył wyżej wspomniany kapitan, Jan Wójcik, który po przerwie zaaplikował rywalowi kolejną bramkę. Nie oznacza to jednak, że Pogromcy Poprzeczek zdecydowali się na ustąpienie lepszemu przeciwnikowi. W odpowiedzi na taki obrót spraw gra wyraźnie się otworzyła, a w efekcie mogliśmy oglądać bramkę kontaktową w wykonaniu graczy w granatowych strojach. Gdy wszystko zdawało się układać na korzyść Poprzeczek, oponenci ponownie zaskoczyli zdobywając trafienie na 2:4. Mimo usilnych prób wyrównania szalony pościg został zatrzymany przy wyniku 3:4, kiedy to w ostatniej akcji meczu Maciej Piątek pokonał Adama Maja, strzałem niemalże na pustą bramkę. Tym samym spotkanie zakończyło się wynikiem 3:5.

14 Liga

Mecz ostatniej szansy – tak śmiało możemy określić spotkanie pomiędzy Cockpit Country a Nieuchwytnymi. Drużyny te przed spotkaniem zajmowały ostanie dwa miejsca w ligowej tabeli i żeby myśleć o lepszej wiośnie, musiały tutaj wygrać. Lepiej mecz rozpoczęli goście, którzy już w 5 minucie objęli prowadzenie. Kolejne fragmenty to bardzo dobra gra bramkarza Nieuchwytnych, który kilka razy świetnie interweniując, uchronił swój zespół od straty bramki. W końcowych fragmentach pierwszej połowy gospodarze dopięli swego i ustalili wynik pierwszej połowy na 1:1. Druga część spotkania zdecydowanie należała do zawodników Cockpitu, którzy coraz częściej gościli w polu karnym rywali. Długimi fragmentami nie byli jednak w stanie zmienić wyniku. Aż wreszcie w 38 minucie dopięli w końcu swego i wyszli na prowadzenie. Chwile później szansę na wyrównanie mieli Nieuchwytni, ale piłka po ich strzale wylądowała na poprzeczce. W ostatniej akcji gospodarze podwyższyli stan posiadania i mecz zakończył się ich zwycięstwem 3:1. Dla Cockpit Country to bardzo cenne punkty, które zbliżają ich do bezpiecznej pozycji w środkowej części tabeli. Nieuchwytni ponosząc kolejną porażkę zamykają stawkę, z kilkupunktową stratą do miejsca gwarantującego utrzymanie.

Gospodarze, po słabym początku, z kolejki na kolejkę radzą sobie coraz lepiej i od pewnego czasu mogliśmy mówić o pewnym odrodzeniu tej ekipy. W końcu w czterech ostatnich meczach zaliczyli trzy zwycięstwa i remis. Sokil mógł pochwalić się jeszcze lepszą serią, ale jeżeli goście sądzili że, podobnie jak w pierwszym meczu tych zespołów, czeka ich łatwe zwycięstwo, mogli się srogo zawieść. I jak się okazało, początek tej rywalizacji należała do Synów Księdza. Już w 2 minucie po szybko rozegranym rzucie rożnym Damian Węgierek dał swojej drużynie prowadzenie. Sokil musiał ruszyć do odrabiania strat, ale w 9 minucie nadział się na kontrę i gospodarze wyszli na dwubramkowe prowadzenie. Sytuację swojej drużyny mógł zmienić Dmytro Petriianchuk, ale w 15 minucie nie wykorzystał rzutu karnego. Jednak co się odwlecze… Jeszcze w pierwszej części Sokil dopiął swego, zdobywając trafienie kontaktową i na przerwę oba teamy schodziły przy stanie 2:1. Druga część to ponownie szybkie trafienie Synów Księdza, w związku z czym Sokil musiał rzucić wszystkie siły na ofensywę, zostawiając na swojej połowie zaledwie jednego obrońcę. To było odważne zagranie, ale niosło za sobą pewne ryzyko, bo przy stracie piłki rywale mogli groźnie kontrować. I tak właśnie się stało w 32 minucie, gdy Synowie Księdza przejęli niedokładne podanie oponenta, wyszli z akcją 3 na 1 i co prawda na raty, ale pokonali golkipera Sokila. W dalszej części meczu, pomimo usilnych starań z jednej i drugiej strony, zobaczyliśmy już tylko jedną bramkę. Zdobył ją na 5:1 Damian Węgierek z rzutu wolnego, tym samym pieczętując wygraną swojej ekipy. Dzięki temu zwycięstwu gospodarze mają już tylko 3 pkt straty do podium i wiosną czeka nas pasjonująca walka o medale. 

Mecz pomiędzy Zaruby United a Vikersonn II zakończył się zdecydowanym zwycięstwem gości, którzy pokonali gospodarzy wynikiem 10:4. Spotkanie było niezwykle jednostronne ze wskazaniem na drużynę Vikersonna, który od początku narzucił swoje tempo. Już w pierwszych minutach gry widać było przewagę ekipy z Ukrainy, która skutecznie wykorzystywała błędy w defensywie Zarubów. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 5:1. Kluczową rolę odegrał tutaj ofensywny lider Vikersonna, Shokhruh Saidakhmedov, który zaliczył hat-tricka. Gospodarze starali się odwrócić losy meczu, jednak zdecydowanie brakowało im skuteczności i pomysłu w grze. Choć w drugiej połowie zdobyli 3 gole, to nie wystarczyło, by zatrzymać rozpędzonych rywali. Vikersonn II wciąż dominował, dobijając rywala kolejnymi trafieniami. Szybkie kontry okazały się zabójcze wobec dziurawej defensywy Zarubów. Pomimo tego, że bramkarz gospodarzy, Łukasz Kulesza, dwoił się i troił, aby utrzymać przy życiu swoją ekipę, nie był w stanie odmienić losów starcia. Vikersonn II grał niezwykle skuteczną, ofensywną piłkę, a nie zapominał też o obronie, gdzie skutecznie neutralizował próby ataków rywali. Wszystkie te czynniki złożyły się na pewną wygraną lidera tabeli.

W 14. lidze odbyło się wyjątkowe starcie – derby drużyn z Azji. Spotkania tych zespołów zawsze budzą emocje, choć tym razem poza sportową rywalizacją widzieliśmy również wiele wzajemnego szacunku. Mecz był spokojny, ale nie zabrakło ciekawych zwrotów akcji, mimo że zespoły dzieliła odległość w tabeli, a gospodarze byli faworytami. Już w 7. minucie Maksat Torayev niespodziewanie wyprowadził gości na prowadzenie, co było dużym zaskoczeniem. Jego drużyna, skazywana na porażkę, pokazała, że nie zamierza łatwo oddać punktów. Gospodarze jednak szybko odpowiedzieli. Lider ich drużyny, Mati Musoev, wyrównał wynik, a chwilę później Kamol Obidov strzelił gola na 2:1. Gra była chaotyczna, co jest częste w niższych ligach. Obie ekipy próbowały swoich sił w kontratakach i długich podaniach, ale skuteczność pozostawiała wiele do życzenia. Dopiero przed przerwą Yakub Jr. dołożył kolejnego gola dla Sultana, ustalając wynik na 3:1. Po przerwie wydarzenia nabrały tempa. W ciągu zaledwie 10 minut padły trzy bramki. Najpierw duet Gutlyev i Kuliyev zdołał doprowadzić do remisu 3:3, co było dużym ciosem dla gospodarzy. Mimo chwilowej utraty kontroli nad spotkaniem, zespół Sultana ponownie objął prowadzenie, podkreślając swoją determinację aby zakończyć rundę na pierwszym miejscu. Wynik jednak wciąż był otwarty, a emocje rosły z każdą minutą. W 17. minucie drugiej połowy Shavkat Norkizilov zdobył bramkę, która zapewniła jego drużynie cenny punkt, ustalając wynik na 4:4. Mimo, że to była "tylko" 14. liga, obie drużyny pokazały serce do walki, a mecz dostarczył widzom wielu emocji. Remis jest dowodem na wyrównany poziom rozgrywek i pokazuje, że w tej lidze każdy punkt może być kluczowy. Gospodarze utrzymali swoją pozycję na podium, a goście zaskoczyli solidnym występem, który może być dla nich budujący na dalszą część sezonu.

15 Liga

W 15 lidze doszło do starcia pomiędzy ekipami FC Babice a Warsaw Pistons. Od początku spotkania gospodarze ruszyli do zmasowanych ataków. Te zaowocowały objęciem prowadzenia. Co więcej, wygrywali oni po 10 minutach aż 3:0. Autorem wszystkich trafień dla zespołu Babic był znakomicie dysponowany tego dnia Maciek Radoń. Warto wspomnieć o jego przepięknym golu z rzutu wolnego, kiedy to wpakował piłkę w samo okienko bramki, tym samym zmusił do kapitulacji bezradnego golkipera rywali. Mimo wszystko zespół gospodarzy nie zamierzał rezygnować, wręcz przeciwnie. Stale "dokręcał śrubę" i atakował, przez co na koniec pierwszej połowy prowadził wynikiem 6:1. Kolejne 25 minut nie zapowiadało sensacji. Goście próbowali powalczyć, aby opuścić Arenę AWF-u chociażby z dorobkiem punktu, jednakże straty z pierwszej części spotkania okazały się zbyt wysokie, wręcz niemożliwe do odrobienia. Co prawda zmniejszyli oni dystans, jednak i tak musieli uznać wyższość rywala, który po prostu zagrał lepiej i w pełni zasłużył na komplet punktów. Faworyci wygrali 9:5, notując dwie zwycięstwo z rzędu, zaś Warsaw Pistons doznali siódmej porażki w rundzie jesiennej.

W niedzielny wieczór doszło do emocjonującego starcia pomiędzy Santiago Remberteu a FC Nieśmiertelnymi Wojownikami. Dla obu ekip mecz miał ogromne znaczenie – gospodarze walczyli o zmniejszenie dystansu do czołówki, podczas gdy goście chcieli za wszelką cenę umocnić się na pozycji lidera. Początek spotkania należał do Nieśmiertelnych Wojowników, którzy już po pięciu minutach prowadzili 2:0, dzięki dwóm trafieniom Arkadiusza Słojkowskiego. Po piorunującym otwarciu tempo meczu wyrównało się, a obie drużyny zaczęły kreować dogodne sytuacje podbramkowe. W 12. minucie Piotr Wójtowicz zdobył bramkę kontaktową, dając nadzieję swojej drużynie. Strzelona bramka zadziałała pobudzająco na Santiago Remberteu niczym poranna kawa. Goście odzyskali rytm gry, wykazując się przy tym wysoką skutecznością. Nie tylko odrobili straty, ale jeszcze przed przerwą wyszli na prowadzenie 4:2. Po zmianie stron faworyci ponownie ruszyli do ofensywy. Tworzyli sobie dogodne sytuacje, ale kilkukrotnie świetnie zatrzymał ich bramkarz Wojowników, Igor Kovinko. Dwukrotnie sytuację ratowali również obrońcy Santiago, ofiarnie wybijając piłkę z linii bramkowej. Mimo ogromnego zaangażowania Nieśmiertelnych Wojowników, to goście kontrolowali przebieg drugiej połowy. Dołożyli trzy kolejne trafienia, zachowując przy tym czyste konto. Ostatecznie Santiago Remberteu triumfowali 7:2, dopisując cenne trzy punkty i umacniając swoją pozycję lidera 15 ligi. Dla Nieśmiertelnych Wojowników była to druga z rzędu porażka, która poważnie komplikuje ich ambitne plany na ten sezon.

W starciu czołowych drużyn tabeli emocji nie brakowało. FC Mocny Narket przystąpili do tego meczu, walcząc o umocnienie swojej pozycji na trzecim miejscu, a Karabakh Azerbejdżan chciał im pokrzyżować plany. Spotkanie zaczęło się od ofensywnej gry obu zespołów, ale to goście jako pierwsi znaleźli drogę do siatki. W 5. minucie Khazar Narimanli pewnie wykończył podanie, otwierając wynik na 0:1. Radość gości nie trwała długo – już chwilę później Dawid Brzeziński wyrównał strzałem z dystansu, który idealnie trafił po ziemi do bramki. Reszta pierwszej połowy była bardzo wyrównana, z szansami po obu stronach, ale ostatecznie obie drużyny schodziły na przerwę z remisem 1:1, zapowiadając emocjonującą drugą część spotkania. Po zmianie stron lepiej prezentowali się goście. Zdominowali środek pola, co szybko przełożyło się na dwa kolejne gole. Gospodarze znaleźli się w trudnej sytuacji, przegrywając 1:3. Wszystko wskazywało na to, że zawodnicy Karabakh Azerbejdżan wyjadą z kompletem punktów, ale gospodarze pokazali niezwykłą determinację. Końcowe minuty należały do jednego zawodnika – Dawida Brzezińskiego. Ten napastnik był nie do zatrzymania, zdobywając łącznie tego dnia cztery bramki i notując asystę. Jego seria fenomenalnych akcji pozwoliła gospodarzom nie tylko wyrównać, ale i przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. W ciągu zaledwie kilku minut FC Mocny Narket strzelił cztery gole, ostatecznie triumfując 5:3. Gospodarze swoim imponującym zwycięstwem wysłali reszcie ligi jasny sygnał, że są drużyną, która nigdy się nie poddaje, nawet w obliczu trudnych sytuacji. Pokazali, że potrafią odwrócić losy meczu dzięki determinacji, zespołowej grze i skuteczności swoich liderów, takich jak Dawid Brzeziński. Tym samym udowodnili, że będą trudnym rywalem w dalszej części sezonu i nie zamierzają oddawać miejsca w czołówce bez walki. To zwycięstwo podkreśliło ich ambicje i gotowość do rywalizacji o najwyższe cele.

To spotkanie zapowiadało się na jednostronny pojedynek. Przedostatni w tabeli KS Partyzant Włochy podejmował aspirującą do mistrzostwa drużynę Elitarnych Gocław. Od początku meczu goście narzucili swoje tempo, bezlitośnie obnażając wszystkie słabości ekipy Olka Markowskiego. Już w pierwszych minutach Elitarni rozpoczęli strzelanie i było jasne, kto kontroluje wydarzenia na boisku. Pierwsza połowa to prawdziwy popis skuteczności zawodników z Gocławia, którzy aż dziewięciokrotnie pokonali bramkarza Partyzanta Włochy, tracąc przy tym tylko jednego gola. Goście kompletnie zdominowali grę, nie dając rywalom żadnych szans. Na przerwę schodzili przy wyniku 9:1, który praktycznie przesądzał o losach spotkania. Druga połowa przyniosła kontynuację ofensywy Elitarnych, którzy dołożyli cztery kolejne trafienia. Partyzant Włochy, mimo sporej różnicy poziomów, zdołał odpowiedzieć dwoma bramkami, pokazując momenty niezłej gry. Najjaśniejszą postacią gospodarzy, która sprawiała problemy rywalom okazał się debiutujący Maks Młynarczyk. Jednak to było zbyt mało, by zagrozić przeciwnikom. Mecz zakończył się wysokim zwycięstwem Elitarnych Gocław 13:3. Drużyna z Gocławia w świetnym stylu zakończyła rundę jesienną, utrzymując drugą pozycję w tabeli i tracąc zaledwie trzy punkty do lidera. Natomiast KS Partyzant Włochy wydaje się już pogodzony z trudnym sezonem. Pomimo porażek, zawodnicy czerpią radość z gry, co również zasługuje na uznanie.

Facebook

Tabela

Poz Zespół M Pkt. Z P
1   EXC Mobile Ochota 9 22 7 1
2   Gladiatorzy Eternis 9 21 7 2
3   Ogień Bielany 9 21 7 2
4   FC Otamany 9 19 6 2
5   KS Browarek 9 15 5 4
6   ALPAN 9 13 4 4
7   TUR Ochota 9 13 4 4
8   Explo Team 9 6 2 7
9   MKS Piaseczno 9 0 1 8
10   Contra 9 0 0 9

Social Media

Youtube

Reklama