reklama reklama
usuń na 24h reklama
menu ligowe
Archiwum
poziomy rozgrywek
aktualnośći
aktualnośći
Rozgrywki
Statystyki
Futbol.tv
turnieje
Wywiady
SUPERBET CUP
Galeria
1 Liga
2 Liga
3 Liga
4 Liga
5 Liga
6 Liga
7 Liga

RAPORT MECZOWY! 18. KOLEJKA - SEZON 24/25

Wybrzmiał ostatni gwizdek sezonu ligowego 2024/25. Za nami miesiące emocji i walki o każdy punkt. Mistrzem zostali Gladiatorzy Eternis – drużyna, której hegemonia trwa w najlepsze. Ich dominacja budzi podziw, ale i rodzi pytania: jak długo jeszcze będą rządzić ligą? Czas pokaże. Jedno jest pewne – ten sezon przejdzie do historii.

1403 – tyle spotkań rozegraliśmy w zakończonej właśnie kampanii. Część z nich odbyła się jeszcze w ostatniej kolejce, choć nie oglądaliśmy już rywalizacji w 14. i 15. lidze, a niektóre starcia rozstrzygnięto walkowerem. Mimo to emocji nie brakowało, dlatego z przyjemnością zapraszamy Was na podróż przez to, co wydarzyło się w finałowym tygodniu rozgrywek!

Opisy meczów 18. kolejki czekają już na Was w raportach, w zakładce PODSUMOWANIE SPOTKANIA. Ale mamy też coś dla tych, którym nie chce się za dużo klikać, a których interesują relacje wyłącznie z meczów ligi w której grają. Wchodząc w menu konkretnego poziomu rozgrywkowego dodaliśmy opcję RELACJE MECZOWE. Wszystkie streszczenia znajdziecie tam w jednym miejscu :)
 
Życzymy Wam przyjemnej lektury!

Ekstraklasa

Na zakończenie sezonu w Ekstraklasie mieliśmy okazję obejrzeć mecz drużyn, które oprócz identycznej nazwy dzielnicy w szyldzie, kończą rozgrywki z poczuciem niedosytu. TUR nie zdołał załapać się nawet do czołowej piątki, a eXc miało jeszcze matematyczne szanse na brąz, ale musiało nie tylko wygrać, lecz także liczyć na potknięcie Ognia Bielany.

To gospodarze powinni byli być bardziej zmotywowani, jednak zawiodła frekwencja. Co prawda nieobecność takich graczy jak Karol Bienias czy Krystian Nowakowski można wytłumaczyć ich udziałem w zdobywaniu mistrzostwa Euro Socca 2025, ale reszta zespołu Sebastiana Dąbrowskiego również nie dopisała – eXc musiało rozegrać cały mecz bez ani jednego zmiennika.

Tymczasem TUR, wzmocniony przez młodych zawodników dzięki staraniom Jarka Kotusa, od początku narzucił swoje warunki. Już w 8. minucie niedokładne podanie gospodarzy przejął Aleksander Czyż i otworzył wynik. Jednak chwilę później, po niemal identycznej stracie TUR-u, do wyrównania doprowadził Jan Grzybowski. Scenariusz powtórzył się kilka minut później – bramkę dla TURa zdobył Kamil Majorek, lecz eXc błyskawicznie wyrównało za sprawą Sebastiana Dąbrowskiego. W 20. minucie Bartosz Mazurek wznowił grę z autu, precyzyjnie uruchamiając Czyża, który znów wykorzystał swoją szybkość i ustalił wynik pierwszej połowy na 2:3.

Po przerwie inicjatywę przejęli gospodarze. Damian Patoka najpierw zmarnował sytuację sam na sam, ale chwilę później sprytnie rozegrany rzut rożny dał eXc remis 3:3. W 32. minucie gospodarze wyszli na prowadzenie, którego już nie oddali do końca meczu. TUR próbował odpowiedzieć, ale brakowało im skutecznego wykończenia. Tymczasem eXc dołożyło kolejne trafienie – w 39. minucie na 5:3 podwyższył Sebastian Dąbrowski.

Goście jeszcze walczyli – Bartosz Mazurek zdobył gola kontaktowego, ale Jan Grzybowski odpowiedział błyskawicznie, kompletując hat-tricka efektownym uderzeniem z niemal połowy boiska. TUR strzelił jeszcze bramkę na 6:5 autorstwa Konrada Kowalskiego, ale nie ruszył zdecydowanie do odrabiania strat. W ostatniej akcji meczu Damian Patoka przejął niedokładne podanie między obrońcą a bramkarzem i spokojnie ustalił wynik na 7:5.

eXc wygrało to spotkanie, kończąc sezon pozytywnym akcentem, mimo problemów kadrowych. TUR natomiast musi przełknąć gorycz porażki i dokonać głębokiej analizy, by w kolejnym sezonie odgrywać w Ekstraklasie poważniejszą rolę.

Bezpośredni pojedynek Gladiatorów i Otamanów rozstrzygnął losy mistrzowskiego tytułu w ekstraklasie Ligi Fanów.

Początek spotkania zdecydowanie należał do ekipy z Ukrainy, która dwukrotnie wychodziła na prowadzenie i wydawało się, że jest na dobrej drodze do osiągnięcia celu, jakim były złote medale. Jednak od stanu 1:2 to gospodarze weszli na wyższy poziom – a właściwie perfekcyjnie wykorzystali błędy w defensywie rywala. Proste straty i fatalne wyprowadzanie piłki z własnej strefy skutkowały kolejnymi bramkami dla Gladiatorów. Dwoił się i troił Borys Ostapenko, ale sam nie był w stanie przełamać dobrze zorganizowanej obrony przeciwnika. Dodatkowo, ekipa Michała Dryńskiego skutecznie neutralizowała lidera Otamanów, co znacząco utrudniało mu rozwinięcie skrzydeł. Do przerwy było 5:2, a 25 minut dzieliło zespół Michała Dryńskiego od mistrzostwa.

Po zmianie stron przez długi czas nie oglądaliśmy żadnych bramek. Dopiero w końcówce meczu, po szóstym trafieniu Gladiatorów, Otamany zdecydowały się na grę z lotnym bramkarzem. Szkoda, że tak późno – według wielu ten manewr był spóźniony i nie przyniósł oczekiwanego efektu.

Gladiatorzy zasłużenie wygrywają to spotkanie i zapisują się w historii jako zespół, który potrafił obronić mistrzowski tytuł. Otamany, po brązowym medalu w poprzednim sezonie, zdobywają srebro – wyraźny progres, który z pewnością motywuje ich, by za rok powalczyć o najwyższy stopień podium.

Na koniec warto wspomnieć, że mecz stał na bardzo wysokim poziomie piłkarskim, dlatego zachęcamy do obejrzenia go na Veo. Nie sposób też pominąć pochwały dla zespołu sędziowskiego z Łodzi, który wykonał solidną robotę – był niemal niewidoczny, co w takich meczach jest absolutnie kluczowe, bo to zawodnicy powinni być głównymi aktorami widowiska.

Runda wiosenna w wykonaniu Explo Teamu obfitowała w niespodzianki, a drużyna Łukasza Dziewickiego kilkukrotnie potrafiła zaskoczyć wyżej notowanych rywali. Nie inaczej było i tym razem - choć Alpan jako pierwszy objął prowadzenie, to już po kilku minutach role się odwróciły i to zespół Kamila Melchera musiał gonić wynik.

Gospodarze od początku wykazywali dużą aktywność - często uderzali na bramkę, choć większość strzałów była niecelna. W 9. minucie prowadzenie Alpanowi dał Patryk Skrajny, jednak już pięć minut później Jan Zapolski skutecznie zamknął dośrodkowanie Marka Pawłowskiego i doprowadził do remisu. Dwie minuty później kontratak rozpoczęty przez Dziewickiego wykończył Oskar Górecki, dając Explo prowadzenie. W 19. minucie ponownie Górecki wpisał się na listę strzelców, tym razem po strzale Daniela Klebera i skutecznej dobitce. Goście jednak nie zamierzali odpuszczać — jeszcze przed przerwą Skrajny zdobył drugą bramkę, ustalając wynik pierwszej połowy na 3:2.

Po zmianie stron gospodarze nadal byli bardziej aktywni, lecz zmarnowali stuprocentową okazję, a chwilę później stracili gola. Po strzale Kamila Melchera i ofiarnej interwencji Dziewickiego piłka mimo wszystko wtoczyła się do bramki — było 3:3. Chwilę później Alpan mógł pójść za ciosem, ale fantastyczną paradą popisał się Lucjan Baran, ratując swój zespół w wielkim stylu.

W 37. minucie Oskar Górecki skompletował hat-tricka, a kilka minut później błysnął Mateusz Włudarski, który początkowo nie planował występu, ale jego decyzja o wejściu na boisko okazała się kluczowa. W 42. minucie Alpan zyskał szansę na kontaktową bramkę — rzut karny pewnie wykorzystał Melcher. W 45. minucie Explo odpowiedziało kolejnym trafieniem autorstwa Daniela Klebera. Goście jeszcze zdołali zdobyć jedną bramkę, a Melcher skompletował hat-tricka, ale na wyrównanie zabrakło już czasu.

Explo Team zakończył swój ostatni występ w Ekstraklasie zwycięstwem, udowadniając, że ambicją i zaangażowaniem można postawić się każdemu rywalowi.

Ogień Bielany przystępował do meczu jako wyraźny faworyt. Drużyna Jana Napiórkowskiego miała jasny cel – wygrać i zapewnić sobie trzecie miejsce na koniec sezonu. Potknięcie nie wchodziło w grę, zwłaszcza że eXc wygrało swój mecz i czekało na rozstrzygnięcia z tego starcia. Zadanie nie było jednak łatwe, bo jak zwykle KS Browarek okazał się wymagającym przeciwnikiem.

Po dziesięciu minutach gry wciąż utrzymywał się bezbramkowy remis. Dopiero rzut karny otworzył wynik na korzyść Ognia. W 14. minucie prowadzenie podwyższył Antoni Sidor. Gospodarze wydawali się mieć mecz pod kontrolą, jednak zaledwie chwilę później Daniel Rosiński wyprowadził kontratak, zakończony golem Michała Koszeli. W 19. minucie ten sam Koszela świetnie dograł do niepilnowanego Mariusza Chmielewskiego, który pokonał Szymona Świercza i doprowadził do remisu 2:2.

Chwilę później Ogień był bliski odzyskania prowadzenia, ale skończyło się tylko na trafieniu w słupek. Tuż przed przerwą niewiele brakowało, by Browarek sam sobie strzelił gola – piłka po niefortunnym odbiciu znów zatrzymała się na obramowaniu bramki. Do przerwy wynik pozostał remisowy.

Po zmianie stron tradycyjna już słabość Browarka dała o sobie znać. Ogień Bielany szybko odzyskał prowadzenie dzięki trafieniu Piotra Milewskiego. W 35. minucie podwyższył Kacper Cetlin, a kilka chwil później Mateusz Michalski dołożył czwarte trafienie, dając swojej drużynie bezpieczne prowadzenie 5:2. Gościom wyraźnie zabrakło pomysłu na sforsowanie dobrze zorganizowanej defensywy rywali. Nawet w sytuacji sam na sam Szymon Świercz zachował zimną krew i uratował swój zespół. W końcówce meczu Piotr Milewski skompletował hat-tricka, praktycznie zamykając spotkanie. Browarek odpowiedział jeszcze jednym trafieniem autorstwa Jakuba Starosa, ale ostatnie słowo należało do Mateusza Michalskiego, który ustalił wynik na 7:3.

Choć przed sezonem apetyty były jeszcze większe, to i tak debiutancka kampania Ogniu Bielany w Ekstraklasie Ligi Fanów kończy się sukcesem – brązowym medalem. Gratulujemy!

1 Liga

BetterStyle Husaria Mokotów podkreśliła świetną wiosnę wygraną z Impulsem. Goście od początku dominowali, ale brakowało im skuteczności. Kiedy wydawało się, że w końcu padnie bramka dla przyjezdnych, Roman Sołtys po kontrataku umieścił piłkę w siatce. Chwilę później Michał Drabik wyrównał, jednak przez całą pierwszą połowę można było odnieść wrażenie, że Husarii brakuje odrobiny spokoju w grze. Za każdym razem, gdy goście się rozpędzali, gospodarze karcili ich kontrami. W ten sposób FC Impuls wychodził na prowadzenie w pierwszej odsłonie aż trzykrotnie! Ostatecznie było to za mało, by odskoczyć rywalowi, a wynik do przerwy wynosił 3:3. Mało tego – to goście powinni prowadzić po pierwszej połowie, jednak Filipowi Bućko kilkukrotnie zabrakło szczęścia: raz trafił w słupek, a w innych sytuacjach górą był Mykola Osichnyi.

W przerwie BetterStyle Husaria Mokotów wyciągnęła odpowiednie wnioski z pierwszej części meczu. Tym razem goście nie tylko podkręcili tempo, ale też grali precyzyjniej. Mimo krótszej ławki rezerwowych to właśnie przyjezdni wyglądali na lepiej przygotowanych na trudy spotkania. Gospodarze nie byli w stanie pokonać Norberta Wierzbickiego, a jednocześnie Husaria z każdą minutą coraz bardziej się rozpędzała. Trzy szybkie bramki między 32. a 37. minutą rozwiały wszelkie wątpliwości, kto ostatecznie wygra to spotkanie. Co więcej, w ostatnich minutach padły kolejne dwie bramki dla gości. Dopiero przy wyniku 3:8 gospodarze zaczęli grać bardziej agresywnie, jednak na comeback było już za późno. Na otarcie łez, tuż przed końcem, Igor Petlyak zmniejszył rozmiary porażki do 4:8.

Gospodarze byli wskazywani jako murowani faworyci i nie tylko spełnili oczekiwania, ale zrobili to z ogromnym rozmachem, efektownie kończąc sezon. Choć mecz rozpoczął się w fatalnych warunkach pogodowych – oba zespoły wchodziły na murawę w strugach deszczu – Połczyn Brothers od pierwszego gwizdka narzucili zabójcze tempo. Już po trzech minutach prowadzili 2:0, a w ciągu kwadransa praktycznie rozstrzygnęli losy spotkania.

Gole Adriana Dembińskiego, Maksymiliana Kopczyńskiego, Damiana Klepackiego i Marka Wieteckiego sprawiły, że wynik brzmiał 5:0. Rangers zdołali odpowiedzieć jedynie trafieniem Pavla Klimiankou, ale był to bardziej incydent niż realna próba odrobienia strat. Drużyna Olafa Gontarka pojawiła się na spotkaniu w mocno okrojonym składzie, co znacznie utrudniło im walkę z rozpędzonym przeciwnikiem. Trudno powiedzieć, jak potoczyłby się ten mecz, gdyby goście mieli pełną kadrę.

Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 8:3, ale w drugiej Rangers byli już tylko tłem. Połczyn Brothers kontynuowali ofensywną grę, wykorzystując każdą okazję do poprawienia swoich statystyk. Do wspomnianej wcześniej czwórki strzelców dołączyli Franek Walczak, Kamil Marczak i Krzysztof Witecki, dorzucając kolejne trafienia i asysty.

Mimo braku zbędnej nonszalancji, Połczyn Brothers zakończyli spotkanie z imponującym wynikiem 18:5. Ten mecz pokazał ogromny potencjał drużyny i z niecierpliwością czekamy na ich występy w przyszłym sezonie. Rangers natomiast powinni potraktować minione rozgrywki jako cenną lekcję – czas na odbudowę i powrót silniejszym w kolejnej kampanii.

Gdy rozpoczynał się mecz Łowców z Lakoksami, Miłosz Nowakowski – gracz gości – odbierał w Mołdawii złote medale Mistrzostw Europy. W tym czasie jego koledzy rywalizowali z ekipą z Ukrainy, a początek spotkania nie układał się najlepiej.

Gospodarze od pierwszych minut narzucili swój styl gry i w początkowej fazie drużynie Bartka Królaka trudno było nawiązać równorzędną walkę. Goście mieli spore problemy ze stwarzaniem sytuacji bramkowych, co przełożyło się na prowadzenie Łowców. Do przerwy wynik brzmiał 4:1, ale kibice liczyli, że Lakoksy zaprezentują się lepiej po zmianie stron.

I rzeczywiście – goście bardzo dobrze weszli w drugą połowę, na tyle, że rywale zaczęli odczuwać realne zagrożenie. Wynik wcale nie musiał być przesądzony. Czy to geniusz menedżera Bartka Królaka, czy po prostu boiskowa złość, zmobilizowała Lakoksów do walki – efektem było odrabianie strat i coraz większa nerwowość w szeregach gospodarzy. Łowcy zaczęli reagować emocjonalnie – niemal każdy faul rywala był kwitowany sugestiami do sędziego o konieczność sięgnięcia po kartkę. Arbiter jednak nie dał się wyprowadzić z równowagi i konsekwentnie trzymał poziom prowadzenia zawodów.

Choć pogoń gości była imponująca, nie udało się doprowadzić do wyrównania – Łowcy wygrali to spotkanie 7:5. Mimo porażki, Lakoksy, grające bez kilku kluczowych zawodników, zaprezentowały się solidnie i były bliskie sprawienia niespodzianki.

Dla Łowców było to kolejne zwycięstwo – zakończyli rundę z kompletem wygranych. Teraz wszyscy zastanawiają się, czy sięgną również po Puchar Ligi Fanów na zakończenie sezonu.

Mistrz 1. ligi, zespół KSB Warszawa, podchodził do ostatniego spotkania sezonu w nastroju pełnym luzu i satysfakcji. Awans do Ekstraklasy był już faktem, a przy boisku zawisł stosowny baner celebrujący ten sukces. Zupełnie inne emocje towarzyszyły ekipie Fair Partner, która miała zaledwie punkt przewagi nad strefą spadkową, a losy ich utrzymania wciąż pozostawały otwarte, zwłaszcza że bezpośredni rywal grał dopiero wieczorem.

Od początku było widać, że gospodarze są maksymalnie skoncentrowani, ale to KSB jako pierwsze zagroziło bramce Maksa Shtykhana. Z czasem jednak do głosu zaczęli dochodzić zawodnicy Fair Partner, którzy coraz śmielej atakowali, sprawdzając formę Czarka Wachnika uderzeniami m.in. Bubentsova i Kashuby. Wydawało się, że gospodarze łapią rytm, gdy nagle Kiryl Semerenko wykorzystał stały fragment gry i precyzyjnym strzałem z rzutu wolnego wyprowadził KSB na prowadzenie.

Dla Fair Partner był to moment alarmowy. Po kilku mocnych słowach z ławki gospodarze podkręcili tempo, zaczęli grać zdecydowanie bardziej agresywnie i składnie. Ich determinacja szybko przełożyła się na gole. Szczególną rolę odegrał Dmytro Kashuba, który aż pięciokrotnie wpisał się na listę strzelców, zostając niekwestionowanym bohaterem spotkania. Warto dodać, że obaj bramkarze KSB – Wachnik w pierwszej, Kułakowski w drugiej połowie – nie ustrzegli się błędów, co również miało wpływ na przebieg rywalizacji.

Choć można się zastanawiać, jak wyglądałby ten mecz, gdyby stawka dla obu zespołów była wciąż otwarta, to faktem pozostaje, że Fair Partner wygraną po prostu sobie wywalczył. Zespół z Ukrainy zapewnił sobie ligowy byt w bezpośrednim starciu z mistrzem, który z kolei miał już zapewniony tytuł, ale zagrał fair i ambitnie do końca.

Gratulacje dla Fair Partner za utrzymanie i dla KSB Warszawa za mistrzostwo 1. ligi!

2 Liga

Spotkanie pomiędzy We Love Life Husarią Mokotów a Orzełami Stolicy miało ogromne znaczenie dla dolnych rejonów tabeli. Gospodarze walczyli o utrzymanie, mając minimalną przewagę nad strefą spadkową, natomiast goście – zamykający ligową tabelę – szukali premierowego zwycięstwa w tej rundzie i chcieli zakończyć sezon z podniesioną głową.

Mecz od początku był bardzo wyrównany. Pierwszy sygnał do ataku dała Husaria – na listę strzelców wpisał się Vladyslav Rakhmail, który wykorzystał doskonałe podanie kolegi. Orzeły jednak szybko odpowiedziały – po sześciu minutach wykorzystały zamieszanie w polu karnym gospodarzy i doprowadziły do wyrównania. W dalszej części pierwszej połowy gra była otwarta i dynamiczna, obie drużyny stwarzały sobie groźne sytuacje. Do przerwy na tablicy wyników widniał remis 3:3.

Po zmianie stron tempo gry nieco spadło, ale to Orzeły zaczęły przejmować inicjatywę. Świetne zawody rozgrywał Maciej Kiełpsz, który wziął ciężar gry na swoje barki i skompletował hat-tricka w drugiej połowie. Goście wykorzystywali błędy rywali i grali z większym spokojem, co przełożyło się na końcowy wynik – 6:4 dla przyjezdnych. To długo wyczekiwane zwycięstwo pokazało, że mimo zajmowania ostatniego miejsca, potrafią grać skutecznie i z charakterem.

Husaria Mokotów mimo porażki może mówić o szczęściu – utrzymali się nad strefą spadkową i zachowali ligowy byt, choć końcówka sezonu zdecydowanie nie należała do łatwych.

Niedzielny mecz 2. ligi idealnie pokazał, jak ogromne znaczenie może mieć obecność jednego kluczowego zawodnika. Starcie pomiędzy Korsarzami a FC Niko UA nie miało już wpływu na końcowy układ tabeli — gospodarze mieli zapewniony udział w Pucharze Ligi, a goście wiedzieli, że spadają do niższej ligi. Mimo to obie drużyny podeszły do spotkania z pełnym zaangażowaniem.

Początek należał do FC Niko UA. Już w 2. minucie Vitalii Diiev sfinalizował ładną, wielopodaniową akcję gości. Obie strony próbowały dalej atakować, ale zbyt często brakowało im precyzji — czy to w ostatnim podaniu, czy w wykończeniu. Kiedy wydawało się, że do przerwy nie zobaczymy już zbyt wielu emocji, gra nabrała rozpędu. W 15. minucie dwa razy błysnął Beniamin Chrapowicki – najpierw wykorzystał świetne podanie od Marcinkiewicza, a chwilę później z determinacją ograł bramkarza i obrońcę, by dograć piłkę do Woźniaka i dać Korsarzom prowadzenie. Ich radość nie trwała jednak długo. W 18. minucie przypomniał o sobie lider FC Niko, Anatolii Ursu. Rozpoczął akcję od własnego pola karnego, popędził w pole karne rywala i wykończył ją bez asysty ze strony obrońców. Kilkanaście sekund później oddał sytuacyjny strzał lewą nogą — piłka wpadła do siatki, a goście schodzili na przerwę z prowadzeniem 3:2.

Druga połowa mogła potoczyć się różnie, ale wtedy na boisku pojawił się Jan Jabłoński i odmienił grę Korsarzy. Wniósł energię, uporządkował poczynania zespołu i natychmiast dał impuls ofensywie. W 30. minucie asystował przy kolejnym trafieniu Chrapowickiego, chwilę potem obił poprzeczkę. FC Niko próbowało jeszcze zagrozić bramce Zalewskiego - najbliżej wyrównania był Nikita Zgura, ale bramkarz Korsarzy spisał się znakomicie.

W końcówce Jabłoński wywalczył jeszcze rzut karny, a Chrapowicki, który był bezbłędny tego dnia, skompletował hat-tricka. Korsarze, mimo dwukrotnej straty prowadzenia, potrafili podnieść się i ostatecznie zasłużenie wygrali spotkanie.

Jeśli kończyć ligę, to tylko w taki sposób! Fantastyczne widowisko zapewnili nam zawodnicy Sirius oraz UEFA Mafia Ursynów, którzy spotkali się w prestiżowym starciu na szczycie tabeli 2. ligi.

Pierwsza odsłona toczyła się praktycznie cios za cios, choć ze wskazaniem na zespół przyjezdnych z Ursynowa. Od początku goście próbowali pokonać Bohdana Bezkrovnyiego, jednak bramkarz Sirius był w znakomitej formie. Gospodarze przetrwali nawałnicę, a pierwszy gol padł po przechwycie na połowie przeciwnika – Vadym Rossokhatyi wykorzystał świetne podanie Yevheniego Androshchuka. Chwilę później Sirius podwyższył na 2:0 i wydawało się, że wszystko mają pod kontrolą. Jednak rzut karny dał gościom wiatr w żagle. Jeszcze przed przerwą Michał Piłatkowski doprowadził do wyrównania, a gospodarze nie mogli otrząsnąć się z kryzysu. Nawet gdy Sirius dochodził do sytuacji strzeleckich, coś zawsze stawało na przeszkodzie. Na szczególne uznanie zasługuje postawa obu bramkarzy – gdyby nie oni, w pierwszej połowie zobaczylibyśmy grad bramek.

Po przerwie UEFA Mafia Ursynów wyszła na upragnione prowadzenie, lecz wtedy Sirius wrzucił wyższy bieg. Jeszcze przy wyniku 2:3 gospodarze stworzyli dwie groźne sytuacje, ale sprawdziło się przysłowie, że "do trzech razy sztuka" – Ivan Gul wyrównał na 3:3.

Od tego momentu na boisku dominowała już tylko jedna drużyna – Sirius raz po raz rozmontowywał defensywę gości, co przekładało się na kolejne bramki. Przyjezdni próbowali się jeszcze obudzić w końcówce, ale dzięki świetnym interwencjom Bohdana Bezkrovnyiego Sirius pozostał poza ich zasięgiem.

Tak powinny wyglądać spotkania o pietruszkę! W meczu AGAPE Team z Zorią było wszystko – zabójcze tempo, dużo bramek i emocje do samego końca! Już w trzeciej minucie Adrian Wełpa błysnął umiejętnościami – przejął piłkę, pobiegł do kontrataku, minął przeciwnika i wyłożył futbolówkę koledze. Bramka Filipa Woźnicy na pustaka była już tylko formalnością.

Później jednak skuteczniejsi byli goście, którzy szybko przeszli do kontrofensywy. Najpierw AGAPE dostało sygnał ostrzegawczy, gdy Zoria trafiła w poprzeczkę, jednak później przyjezdni byli już bezbłędni. Vladyslav Burda wykorzystał pressing kolegów i z najbliższej odległości pokonał Bartka Sobczyka. Chwilę później Yauheni Novik pewnie wykorzystał rzut karny i zrobiło się 1:2. Gracze AGAPE próbowali przetrwać okres dominacji gości, jednak na przerwę schodzili z dwubramkową stratą – tuż przed końcem pierwszej połowy Vladyslav Burda świetnym strzałem przy słupku ustalił wynik na 1:3.

W przerwie gospodarze musieli przekazać sobie sporo cennych uwag, bo na początku drugiej odsłony wyglądali zdecydowanie lepiej. Najpierw Michał Knajdrowski skopiował zagranie Burdy z końcówki pierwszej połowy i w niemal identyczny sposób pokonał Stanislaua Piashkę, zmniejszając stratę do jednej bramki. Chwilę później Vladyslav Martynov pewnie wykorzystał rzut karny i przy remisie 3:3 wydawało się, że inicjatywę przejęli gospodarze. Nic bardziej mylnego! Jeszcze w tej samej minucie Yaroslav Zmiivskyi trafił na 3:4 i od tego momentu drużyny zaczęły wymieniać ciosy. Po jednym z kontrataków Oleksii Solop na raty pokonał bramkarza gospodarzy (3:5), a Zoria zaczęła budować przewagę. Na 10 minut przed końcem, po kolejnym kontrataku, przewaga gości wzrosła do trzech goli, a AGAPE Team musiał postawić wszystko na jedną kartę. Dwa trafienia pozwoliły zmniejszyć straty do zaledwie jednego gola i do ostatnich chwil spotkania byliśmy świadkami wielkich emocji.

Ostatecznie mecz rozstrzygnął Oleksii Solop, który z własnego pola karnego spróbował zaskoczyć daleko wysuniętego Bartka Sobczyka. Bramkarz gospodarzy musiał ratować się zagraniem ręką poza polem karnym, za co został odesłany z boiska. Oleksii potężnym strzałem zamienił rzut wolny na bramkę, rozwiewając wszelkie wątpliwości, kto zgarnie trzy punkty.

W niedzielny wieczór na Arenie Grenady odbył się mecz o wszystko – starcie dwóch ekip walczących o utrzymanie w II Lidze Fanów. Dziki Młochów podejmowały FC Kryształ Targówek i od pierwszego gwizdka było jasne, że emocji nie zabraknie.

Początek spotkania był bardzo wyrównany. Obie drużyny grały ofensywnie, stwarzając groźne sytuacje pod bramkami rywali. Świetnie spisywali się jednak bramkarze, którzy kilkukrotnie ratowali swoje zespoły przed stratą gola. Przełamanie nastąpiło w 15. minucie – Przemysław Skrzydlewski otworzył wynik spotkania, wyprowadzając Dziki na prowadzenie. Gospodarze poszli za ciosem i chwilę później Viktor Herasymiuk podwyższył na 2:0.

Piłkarze z Targówka nie zamierzali się poddawać – już minutę po drugim trafieniu Dzików kontaktowego gola zdobył Bazyli Grabiec, dając swojej drużynie nadzieję na odwrócenie losów meczu. Ta jednak szybko zgasła. Końcówka pierwszej połowy należała do Dzików, którzy zdobyli kolejne dwa gole, ustalając wynik do przerwy na 4:1.

Po zmianie stron tempo gry nieco spadło, choć obie drużyny nadal próbowały atakować. Przez długi czas brakowało jednak skuteczności. Dopiero na około 10 minut przed końcem Viktor Herasymiuk po raz drugi wpisał się na listę strzelców, podwyższając prowadzenie gospodarzy na 5:1. Kryształ odpowiedział błyskawicznie, zdobywając drugą bramkę i zmniejszając stratę do trzech goli. Ostatnie słowo należało jednak do Herasymiuka, który skompletował hat-tricka i ustalił wynik meczu na 6:2.

Dziki Młochów dzięki tej wygranej zapewniły sobie utrzymanie w II Lidze Fanów. FC Kryształ Targówek natomiast żegna się z tą klasą rozgrywkową i w kolejnym sezonie zagra na niższym szczeblu.

3 Liga

Spotkanie pomiędzy Elite Team a Perłą WWA było jednym z tych meczów, które – przynajmniej na papierze – nie zapowiadały większych emocji. Tabela była już praktycznie zamknięta: Perła żegna się z ligą, a Elite Team, po bardzo solidnym sezonie, pewnie kończy zmagania na 5. miejscu.

Niestety, piłkarsko było podobnie – mecz nie porwał tempa, a gospodarze kontrolowali przebieg spotkania od początku do końca, ostatecznie zwyciężając 11:3.

Mimo braku dramaturgii, było kilka momentów, które warto zapamiętać. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Jakub Haponiuk, który czterokrotnie wpisał się na listę strzelców i pokazał niesamowitą skuteczność oraz wyczucie pola karnego. Do tego zobaczyliśmy parę spektakularnych trafień, które zdecydowanie podniosły widowiskowość tego starcia. Gol bramkarza w okienko z połowy boiska? Rzadkość nawet na poziomie amatorskim! A techniczny strzał Mateusza Muszyńskiego z pierwszej piłki, po którym piłka wylądowała w siatce, to czysta poezja futbolu.

Na uznanie zasługuje również postawa Perły, która mimo spadku do końca walczyła i nie odpuściła meczu – w przeciwieństwie do niektórych ekip, które końcówkę sezonu potraktowały ulgowo. To się ceni – za ducha walki i szacunek dla rywali.

Na zakończenie pozostaje tylko podziękować obu zespołom za cały sezon – zaangażowanie, obecność i sportową postawę. Do zobaczenia w kolejnych rozgrywkach!

Warszawska Ferajna miała już zapewnione utrzymanie, a Ternovitsia mogła spokojnie cieszyć się z trzeciego miejsca na podium. Indywidualne osiągnięcia zawodników gości również wydawały się niezagrożone – Volodymyr Hrydovyi przewodził w klasyfikacji strzelców, a Pavel Paduk w liczbie asyst.

Czy to sprawiło, że zespół z Ukrainy podszedł do meczu rozluźniony? Niekoniecznie. Ale mimo wszystko, po kilkunastu minutach niespodziewanie to gospodarze prowadzili 3:1. Bramki dla Ferajny zdobyli Konrad Pietrzak, Daniel Mikołajczyk oraz Wiktor Kozłowski. A jak padł gol dla Ternovitsii? Nietrudno zgadnąć – Paduk asystował, Hrydovyi wykończył. Ten duet kontynuował swój popis również przy kolejnych trafieniach gości.

Ferajnę było jeszcze stać na jedno efektowne trafienie – Michał Wójcik przymierzył z rzutu wolnego i lewą nogą trafił w samo okienko bramki Vasyla Borysa. Gospodarze próbowali jeszcze podwyższyć wynik, m.in. za sprawą mocnych, choć niecelnych strzałów Adriana Dembińskiego, ale więcej goli już nie zdobyli.

Ternovitsia natomiast imponowała precyzją – show skradł tym razem Paduk, który do sześciu asyst dołożył jeszcze trzy bramki. Hrydovyi poprawił swój bilans o kolejne trzy trafienia, czym przypieczętował tytuł króla strzelców.

Zespołowi Ternovitsii gratulujemy awansu i z ciekawością będziemy śledzić ich grę na wyższym poziomie rozgrywkowym.

W ostatniej kolejce sezonu na boisku spotkały się drużyny z dwóch biegunów tabeli – mistrzowie 3. ligi BM oraz żegnający się z tą klasą rozgrywkową RCD Los Rogalos. Choć wynik sportowy był już znany, to gra bez presji czasami skutkuje brakiem kompleksów i tak właśnie było w miniony weekend.

Spotkanie rozpoczęło się od niespodzianki – to goście jako pierwsi zdobyli bramkę, skutecznie kontrując i zaskakując faworyzowanych gospodarzy. Chwilowa dekoncentracja BM szybko jednak ustąpiła miejsca pełnej mobilizacji. Mistrzowie przejęli kontrolę nad meczem i nie pozwolili przeciwnikom złapać oddechu. Do przerwy prowadzili aż 7:1, a RCD tylko sporadycznie przekraczało połowę i ograniczało się do prób blokowania strzałów oraz przechwytów.

Po zmianie stron obraz gry się nie zmienił. Gospodarze zdominowali każdy fragment boiska, a goście, choć walczyli ambitnie, nie byli w stanie zagrozić poważnie bramce BM. Co więcej – w drugiej połowie do ofensywy włączył się nawet bramkarz BM, który... zdobył dwa gole! Łącznie aż dziesięciu zawodników gospodarzy zanotowało bramki lub asysty, co tylko pokazuje skalę dominacji.

Rogale stworzyli jeszcze jedną groźną akcję – lob był bliski celu, ale obrońca BM w ostatniej chwili wybił piłkę z linii. Najlepszym strzelcem meczu został Oleksandr Maksymov, który pięciokrotnie wpisał się na listę strzelców. Mecz zakończył się imponującym zwycięstwem faworytów aż 20:1.

BM przypieczętowało tytuł w wielkim stylu – jak na mistrza przystało. RCD Los Rogalos mimo porażki zasłużyło na szacunek – za sportową postawę, pozytywne nastawienie i walkę do końca. Trzymamy kciuki za ich szybki powrót do 3. ligi! ;)

Na zakończenie trzecioligowych zmagań dostaliśmy przysłowiowy „mecz o pietruszkę”, w którym naprzeciw siebie stanęły P.P.B. Artel Husaria Mokotów oraz FC Dziki z Lasu. Obie drużyny miały już jasną sytuację w tabeli – Dziki miały zapewnione srebrne medale, a Husaria – pewny awans do Pucharu Ligi Fanów Superbet. Mecz przebiegał więc w harmonijnej, niemal przyjacielskiej atmosferze – celem było dogranie sezonu bez kontuzji.

Choć stawka nie była wysoka, poziom sportowy absolutnie nie odbiegał od ligowych standardów. Obie drużyny od pierwszych minut udowodniły, że potrafią konstruować przemyślane akcje w ataku pozycyjnym. W pierwszej połowie oglądaliśmy wymianę cios za cios, choć wynik długo pozostawał bezbramkowy. Husarię ratowało wybicie piłki z linii bramkowej, z kolei Dziki zawdzięczały czyste konto świetnej postawie Piotra Jamroża, który kilkakrotnie bronił groźne strzały.

W końcu jednak błysk geniuszu Kuby Sosnowskiego i jego perfekcyjne dośrodkowanie na głowę Aleksandra Janiszewskiego dały Dzikom prowadzenie. Chwilę później przy narastającym naporze gości Kamil Ostapiński musiał się solidnie napracować, ale jego kluczowe interwencje pozwoliły Husarii zebrać siły i... wyprowadzić dwa ciosy – oba autorstwa Filipa Przygody, któremu asystowali kolejno Jakub Brzeski i Jakub Cegiełka. Reakcja Dzików była natychmiastowa – już minutę później Kamil Wiktorowicz wyrównał po efektownym podaniu raboną autorstwa Michała Ossowskiego. Jeszcze przed przerwą Husaria ponownie objęła prowadzenie – po błędzie gości Tomek Hübner wyłożył piłkę Cegiełce, a ten spokojnie zwiódł rywala i umieścił futbolówkę w siatce.

Druga połowa, choć rozgrywana w podobnym, spokojnym tonie, przyniosła jeszcze więcej bramek. Przez pierwsze sześć minut Dziki musiały się solidnie napracować, by odzyskać kontrolę nad meczem. Po dwóch niemal identycznych akcjach Janiszewski obsługiwał Jamroża, który – jako lotny bramkarz – dwukrotnie trafił na „pustaka”. Wynik na 3:5 podwyższył Wiktorowicz po podaniu Szymona Bednarskiego. Jak zareagowała Husaria? Dokładnie tak, jak przystało na zespół tej klasy. W niecałe dwie minuty zdominowali rywala i zdobyli dwie bramki – autorami byli Jakub Brzeski oraz Jakub Machoń. Dzikom nie pozostało nic innego, jak szybko odpowiedzieć – po efektownej, zespołowej akcji na listę strzelców wpisał się ponownie Janiszewski.

Gdyby nie kunszt Ostapińskiego, Husaria prawdopodobnie przegrałaby to spotkanie, ale w końcówce udało się jeszcze wymusić błąd rywali, przechwycić piłkę i zdobyć bramkę na wagę remisu – znów za sprawą Brzeskiego.

Końcowy wynik 6:6 był zdecydowanie sprawiedliwy i dał obu drużynom to, czego najbardziej potrzebowały: spokojne zakończenie sezonu bez kontuzji, w dobrym stylu i przy pełnym szacunku dla przeciwnika.

W ostatniej kolejce sezonu trzeciej ligi zmierzyły się drużyny o zupełnie różnych celach. Deluxe Barbershop, zajmujący miejsce w środku tabeli, chciał zakończyć rozgrywki z podniesioną głową, mimo ostatnich problemów kadrowych i nierównej formy. Ich rywalem była Laga Warszawa – zespół zamykający ligową stawkę, który tydzień wcześniej poniósł bolesną, dwucyfrową porażkę i szukał choćby symbolicznego odkupienia.

Początek spotkania sugerował, że gospodarze bez problemu dopiszą sobie trzy punkty. Deluxe szybko zdobyło dwa gole, wykorzystując błędy rywali, i wyglądało na zespół w pełni kontrolujący sytuację. Ale to był tylko chwilowy obraz gry. Laga po kilkunastu minutach się przebudziła i zupełnie odmieniła przebieg meczu.

Goście przejęli inicjatywę i ruszyli do zdecydowanego ataku, zdobywając aż siedem bramek z rzędu i kompletnie dominując w końcówce pierwszej połowy. Do przerwy prowadzili 2:7, a Deluxe był w totalnym rozsypce. Po zmianie stron obraz gry się nie zmienił – Laga dalej grała koncertowo, podczas gdy gospodarze nie byli w stanie się pozbierać.

Prawdziwym bohaterem meczu był Julian Wzorek – autor sześciu bramek i trzech asyst, który rozegrał jedno z najlepszych spotkań w sezonie. Dla niego i jego zespołu był to mecz, który – mimo że nie zmienił ich pozycji w tabeli – pozwolił zakończyć sezon z podniesionym czołem i dał impuls do walki w przyszłości.

Laga Warszawa pewnie wygrała to spotkanie, kończąc rozgrywki na ostatnim miejscu, ale z jasnym sygnałem, że potrafi grać na wysokim poziomie. Deluxe Barbershop utrzymał się w lidze, jednak ten mecz pokazał, że przed zespołem sporo pracy – przede wszystkim nad ustabilizowaniem formy i wzmocnieniem składu, jeśli w przyszłym sezonie chce mierzyć wyżej.

4 Liga

Ostatnia, 18. kolejka 4. ligi przyniosła absolutny hit w dolnej części tabeli – mecz o wszystko między Bad Boys a Szmulkami Warszawa. Obie drużyny znajdowały się tuż nad strefą spadkową i walczyły o bezpieczne utrzymanie w lidze. Bad Boys mieli przed meczem 21 punktów, Szmulki – 20. Stawką tego starcia było więc pozostanie w lidze bez konieczności oglądania się na wyniki innych.

Pierwsza połowa, mimo ogromnej presji i determinacji obu zespołów, zakończyła się bezbramkowo 0:0. Choć optyczną przewagę mieli gospodarze, między słupkami fenomenalnie spisywał się Karol Dębowski – bramkarz Szmulek Warszawa. Jego refleks, gra na przedpolu i świetna intuicja kilkukrotnie ratowały gości przed stratą gola i utrzymywały ich w grze.

Po przerwie jednak Bad Boys przełamali opór rywali i pokazali, że nie zamierzają spadać bez walki. Na prowadzenie gospodarzy wyprowadził niezawodny Kuba Sołecki – i był to dopiero początek jego koncertu. Sołecki zdobył aż 5 bramek i dołożył asystę, stając się niekwestionowanym bohaterem tego spotkania. Jego zwinność, szybkość i kliniczna skuteczność sprawiły, że defensywa Szmulek kompletnie się posypała. 

Ostatecznie Bad Boys wygrali pewnie 6:3, kończąc sezon z 24 punktami i zapewniając sobie utrzymanie w lidze. Szmulki, z dorobkiem 20 punktów, muszą pogodzić się z niestety z tym, że w kolejnej kampanii będą grali o klasę niżej.

W 4. lidze losy mistrzostwa były już przesądzone — Vikersonn jako pierwsi w Lidze Fanów zapewnili sobie tytuł. W 18. kolejce przyszło im zmierzyć się z BJM Development. Niespodziewanie skład gości zasiliło aż czterech nowych zawodników, w tym Kuba Jóźwiak z ekstraklasowych Gladiatorów oraz bramkarz Robert Jaoko z Warsaw Rangers (1. liga). Dzięki takim wzmocnieniom BJM Development stało się - przynajmniej na papierze - jedną z najmocniejszych drużyn tej ligi.

Vikersonn było wyraźnie zaskoczone takim obrotem spraw. Choć do przerwy prowadzili 4:2, to goście prezentowali się lepiej pod względem gry ofensywnej. Słupek, poprzeczka, słabsze wykończenia oraz świetne interwencje bramkarza gospodarzy powstrzymały ich przed wyrównaniem. Przewagą Vikersonna było lepsze zgranie i organizacja gry, ale pod względem umiejętności indywidualnych to BJM dominowało.

Druga połowa rozpoczęła się dobrze dla mistrzów — podwyższyli prowadzenie na 5:2. Jednak na tym ich strzelecki dorobek się zatrzymał. Trudno powiedzieć, co było tego przyczyną — dekoncentracja, brak motywacji czy po prostu fizyczne zmęczenie. BJM natomiast złapało wiatr w żagle i zaczęło bezlitośnie wykorzystywać każdy błąd gospodarzy. Z wyniku 5:2 zrobiło się 5:7, a goście zanotowali imponujący comeback.

To ciekawa i nietypowa sytuacja — gdyby mecz miał znaczenie w kontekście układu tabeli, BJM prawdopodobnie zostałoby ukarane walkowerem na rzecz Vikersonna ze względu na nieuprawnionych zawodników. Tym razem jednak kończy się to „jedynie” drugą porażką mistrzów w sezonie.

Zapowiadaliśmy mecz na styku – i faktycznie tak było. Przez większość spotkania Team Ivulin dzielnie przeciwstawiał się faworyzowanemu Rock’n Rollowi, jednak w końcowym rozrachunku to goście okazali się lepsi.

Długimi fragmentami Rock’n Roll grał z przesadnym luzem, co pozwalało Ivulinowi utrzymywać się w grze. Gospodarze, dzięki ciężkiej pracy na boisku, za każdym razem odpowiadali na trafienia rywali. Dopiero pod koniec pierwszej połowy wicemistrz 4. ligi przykręcił śrubę i odskoczył na dwa trafienia. A mogło być jeszcze wyżej – w ostatniej chwili Hierman Rutkouski wybił piłkę z linii bramkowej.

W drugiej odsłonie oglądaliśmy więcej tego samego co wcześniej. Chwila rozprężenia przyjezdnych wystarczyła, by Team Ivulin doprowadził do wyrównania. Idealnie ten moment oddaje bramka Maksima Tarasievicha na 5:5 – Vladyslav Voronov niecelnie podał w okolice połowy boiska, a gdy zawodnicy Rock’n Rolla musieli przerwać akcję faulem, poszkodowany szybko wziął piłkę i przelobował wracającego do bramki golkipera gości. Zaangażowanie gospodarzy wystarczyło niestety na 40 minut wyrównanej walki, po których na tablicy widniał wynik 6:6. Podobnie jak w pierwszej części meczu, Rock’n Roll przyspieszył w końcówce i nie pozostawił Ivulinowi szans na zdobycie choćby punktu. Goście w tej fazie zdobyli cztery bramki – po wyjściu na prowadzenie 6:8, gospodarze rzucili się do ataku i zdołali strzelić kontaktowego gola (7:8), jednak kolejne próby nie przyniosły efektu.

Wykorzystując zmęczenie przeciwników, w ostatnich trzech minutach meczu Oleksandr Targomin podwyższył na 7:9, a wynik spotkania w ostatnich sekundach ustalił Vladyslav Voronov.

5 Liga

Oto płynniejsza i poprawiona wersja Twojego tekstu:Spotkanie pomiędzy A.D.S Scorpion’s a KS Iglica Warszawa nie miało już większego wpływu na końcowy układ tabeli. Gospodarze wcześniej zapewnili sobie utrzymanie, natomiast goście byli już pogodzeni ze spadkiem.

Pierwsza połowa rozpoczęła się bardzo wyrównanie. Obie drużyny grały ostrożnie w defensywie, ale jednocześnie próbowały kreować ofensywne akcje. Bramka wisiała w powietrzu, jednak przez długi czas żadnej ze stron nie udało się otworzyć wyniku. Mecz toczył się w sportowej atmosferze, z widocznym szacunkiem dla przeciwnika.

Gdy wydawało się, że do przerwy utrzyma się bezbramkowy remis, końcówka pierwszej części przyniosła sporo emocji. Najpierw, po zamieszaniu w polu karnym, prowadzenie dla KS Iglica zdobył Adam Dźwigała. Bramkarz Scorpion’s obronił pierwszy strzał, piłka po dobitce odbiła się od poprzeczki, ale przy trzecim uderzeniu nie miał już szans. Radość gości nie trwała jednak długo – w ostatniej akcji pierwszej połowy dośrodkowanie z rzutu rożnego Sebastiana Zwierzchowskiego wykorzystał Aleksander Gradil i mieliśmy remis 1:1.

Po przerwie mecz nabrał jeszcze większych rumieńców. Już na początku drugiej połowy goście znów wyszli na prowadzenie po efektownym uderzeniu Sebastiana Szczygielskiego. Scorpion’s odpowiedzieli błyskawicznie – świetna akcja indywidualna Tomasza Świeczki zakończyła się asystą do Kamila Faryniarza, który trafił do pustej bramki. Chwilę później Świeczka sam wpisał się na listę strzelców, dając gospodarzom prowadzenie 3:2.

KS Iglica nie zamierzała się jednak poddawać – wyrównali na 3:3, a gdy Scorpion’s ponownie objęli prowadzenie 4:3, znów doprowadzili do remisu. Gdy wszystko wskazywało na to, że mecz zakończy się sprawiedliwym podziałem punktów, w jednej z ostatnich akcji bohaterem został Jakub Zając. Jego precyzyjny strzał zapewnił gościom zwycięstwo 5:4.

Choć wynik nie zmienił układu tabeli, oba zespoły stworzyły emocjonujące widowisko, pełne zaangażowania i walki do ostatnich minut.

W spotkaniu pomiędzy Broke Boys a Georgian Team byliśmy świadkami jednego z najbardziej emocjonujących pojedynków ostatniej kolejki. Obie drużyny zaprezentowały wysoki poziom i ogromną determinację, by zakończyć sezon zwycięstwem. Ostatecznie to Georgian Team sięgnął po trzy punkty, wygrywając 10:9 po prawdziwym rollercoasterze.

Pierwsza połowa należała zdecydowanie do gości. Georgian Team od początku narzucił swoje warunki gry, konstruując wiele groźnych sytuacji pod bramką przeciwnika. Po raz kolejny klasę pokazali bracia Gabrichidze, którzy są niekwestionowanymi liderami swojego zespołu. Broke Boys wyglądali na nieco zagubionych, mieli trudności z wejściem w rytm meczowy i na przerwę schodzili z bagażem aż trzech bramek straty.

Prawdziwa walka rozgorzała jednak w drugiej części meczu. Gospodarze ruszyli do odrabiania strat z pełnym zaangażowaniem i bardzo szybko doprowadzili do remisu 6:6. Od tego momentu spotkanie zamieniło się w wymianę ciosów – gol za golem, akcja za akcją. Żadna z drużyn nie potrafiła utrzymać prowadzenia na dłużej, a emocje sięgały zenitu.

W końcówce to Broke Boys wydawali się bliżsi zwycięstwa, jednak Georgian Team zadał dwa decydujące ciosy dosłownie w ostatnich minutach meczu. Zespół z Gruzji zachował zimną krew, wykazał się skutecznością i ostatecznie triumfował 10:9.

To było widowisko godne zakończenia sezonu – pełne zwrotów akcji, bramek i niesamowitego tempa. Broke Boys mogą czuć się zawiedzeni, bo wynik równie dobrze mógł paść na ich korzyść – ale taki właśnie jest urok piłki sześcioosobowej.

W 18. kolejce rozgrywek doszło do emocjonującego starcia pomiędzy Old Eagles Koło a Bartolini Pasta. Mecz miał duże znaczenie prestiżowe – obie drużyny chciały zakończyć sezon mocnym akcentem. Ostatecznie to gospodarze pokazali większą jakość i determinację, zwyciężając 5:3, mimo że do przerwy przegrywali 1:2.

Pierwsza połowa pokazała, że Bartolini Pasta potrafi wykorzystać błędy rywala i groźnie kontratakować. Choć brakowało im zorganizowanych schematów ofensywnych, zdołali zdobyć dwie bramki przy jednej odpowiedzi gospodarzy. W ich grze widoczny był jednak chaos – zbyt dużo improwizacji, niewystarczająco przemyślane akcje i brak współpracy w fazie finalizacji.

Po przerwie na boisku istniała już tylko jedna drużyna – Old Eagles Koło. Gospodarze wyszli z szatni zupełnie odmienieni, narzucili swoje warunki gry i szybko przejęli inicjatywę. Kluczową postacią był Przemek Długokęcki, który zdobył hat-tricka, imponując przeglądem pola i pewnością w wykończeniu akcji. Wsparciem dla niego był Mariusz Żywek, który zanotował dwie asysty i pokazał, jak ważna jest rola rozgrywającego z wizją. Zespół Old Eagles Koło imponował lepszą organizacją gry, skutecznym pressingiem i umiejętnością kontrolowania tempa meczu. Bartolini Pasta nie był w stanie odpowiedzieć – ich ataki były rwane, przewidywalne i łatwe do zatrzymania, co pozwoliło gospodarzom spokojnie dowieźć przewagę do końca.

Końcowy wynik 5:3 to zasłużona wygrana Old Eagles Koło, którzy zakończyli sezon w dobrym stylu. Tylko co z tego, skoro ostatecznie musieli pogodzić się ze spadkiem, podczas gdy Bartolini utrzymało się w tej klasie rozgrywkowej.

Hetman FC do ostatniej kolejki miał prawo wierzyć, że lider – Tonie Majami – potknie się, a ich zwycięstwo pozwoli pozostać w grze o mistrzostwo. Rywalem był zespół Więcej Sprzętu niż Talentu – ekipa z potencjałem, której w tym sezonie często brakowało szczęścia. Zapowiadało się zacięte, wyrównane starcie.

Niestety dla gospodarzy, mecz rozpoczął się pechowo jeszcze przed pierwszym gwizdkiem – z powodu urazu barku z gry wypadł Piotr Zieliński. To osłabiło szeregi Hetmana, a goście bezlitośnie to wykorzystali. Już w 4. minucie Banasiewicz precyzyjnym strzałem po ziemi po rozegraniu rzutu rożnego otworzył wynik. Chwilę później Piwowarski podwyższył prowadzenie, skutecznie wykańczając akcję z bliska. Hetman próbował odpowiedzieć, ale na drodze do bramki stawał świetnie dysponowany bramkarz gości, który kilkakrotnie ratował swój zespół. Przed przerwą drużyna Więcej Sprzętu niż Talentu dołożyła jeszcze trzecie trafienie – po zamieszaniu w polu karnym Dąbrowski wpakował piłkę do siatki, ustalając wynik pierwszej połowy na 0:3.

Po zmianie stron Hetman ruszył z animuszem. Kucharczyk zdobył bramkę po strzale między nogami obrońcy. Jednak zryw gospodarzy został szybko zatrzymany – Banasiewicz w sytuacji sam na sam ponownie wpisał się na listę strzelców, przywracając trzybramkowe prowadzenie. W końcówce Hetman zdołał jeszcze zmniejszyć rozmiary porażki – Dębski zachował zimną krew w polu karnym i ustalił wynik meczu na 2:4.

Ostatecznie wynik ten nie wpłynął na układ tabeli – obie drużyny zakończyły sezon na dotychczasowych pozycjach. Hetman może mówić o niedosycie, a Więcej Sprzętu niż Talentu pokazało, że mimo braku stawki, potrafi grać z zaangażowaniem do samego końca.

Już przed pierwszym gwizdkiem zawodnicy Tonie Majami wiedzieli, że bez względu na wynik zostali mistrzami 5. ligi – wszystko dzięki sensacyjnej wygranej Więcej Sprzętu niż Talentu nad Hetmanem. GLK natomiast od jakiegoś czasu miał już zapewnione trzecie miejsce. Choć wszystkie najważniejsze rozstrzygnięcia były znane, mogliśmy liczyć na ciekawy i otwarty mecz.

Początek spotkania ułożył się po myśli GLK – już po 7 minutach i dwóch bramkach Mateusza Grabowskiego goście objęli prowadzenie. Tonie Majami musiało atakować, ale długo nie potrafiło przebić się przez szczelną defensywę rywali. Warto dodać, że GLK wystąpiło bez nominalnego bramkarza, co teoretycznie powinno być handicapem dla gospodarzy. Nic z tych rzeczy – Marcin Rumianowski świetnie spisywał się w nowej roli i przez długi czas nie dał się pokonać.

Tonie Majami próbowało różnych sposobów na przełamanie defensywy – rozgrywanie piłki z wysoko ustawionym bramkarzem, pressing, szybkie wymiany podań – jednak bez efektu. Pressing często zawodził, bo ktoś zawsze spóźniał się z przesunięciem, co GLK potrafiło świetnie wykorzystać do zgubienia krycia. W ofensywie gości bardzo dobrze funkcjonował duet Jakub Zieliński – Mateusz Grabowski i to głównie dzięki nim GLK schodziło na przerwę przy prowadzeniu 0:4.

Po zmianie stron Tonie Majami ruszyło z impetem do ataku, co przyniosło wreszcie upragnioną bramkę. Jednak tego dnia gospodarze byli po prostu słabsi. Obie ekipy trafiły jeszcze po razie, ale od stanu 2:5 do końca spotkania gole zdobywali już tylko gracze GLK – ponownie Grabowski i Zieliński, którzy zagrali wręcz koncertowo.

Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 2:7 i w pełni zasłużonym zwycięstwem GLK. Tonie Majami mogło jednak odetchnąć – gdyby Hetman choćby zremisował swoje spotkanie, tytuł mistrzowski powędrowałby właśnie do niego. Tak więc porażka nie miała większych konsekwencji, choć gospodarze z pewnością byli zaskoczeni, jak trudne warunki postawił im w tym meczu zespół GLK.

6 Liga

Choć mecz zapowiadał się jako starcie drużyn z dwóch krańców tabeli, na boisku różnicy niemal nie było widać. Popalone Styki postawiły faworyzowanemu Tylko Zwycięstwo bardzo trudne warunki, a gospodarze zapewnili sobie wygraną dopiero w końcówce spotkania.

Początek był piorunujący – już w pierwszej akcji meczu Łukasz Walo wykorzystał zawahanie bramkarza rywali i głową otworzył wynik. Jednak odpowiedź gości przyszła błyskawicznie – chwilę później nieporozumienie w defensywie TZu wykorzystał Konrad Dzięciołowski, wyrównując na 1:1. Popalone Styki od początku grały odważnie, bez respektu dla przeciwnika, i w 6. minucie zmarnowały doskonałą okazję na objęcie prowadzenia. Niewykorzystana sytuacja szybko się zemściła – najpierw Walo zdobył drugiego gola, a chwilę później na listę strzelców wpisał się Mateusz Walczak. Gospodarze przejęli inicjatywę, a w 17. minucie Szymon Jałkowski podwyższył wynik na 4:1. Wydawało się, że mecz może być rozstrzygnięty, ale Styki nie złożyły broni. Tuż przed przerwą Filip Targowski wykorzystał zamieszanie pod bramką TZu i strzelił gola kontaktowego.

Po zmianie stron goście przeszli do ofensywy i już w 27. minucie przeprowadzili dwie świetne akcje – najpierw dwójkowe rozegranie Dzięciołowski–Cygan zakończyło się bramką, a chwilę później Kornel Popow, po podaniu Dzięciołowskiego, doprowadził do remisu 4:4. Emocje sięgnęły zenitu. Obie strony miały swoje szanse, jednak długo żadna nie potrafiła przechylić szali na swoją stronę – gospodarzy raz uratował słupek, a później świetną interwencją popisał się ich bramkarz Andrzej Morawski. W 37. minucie gospodarze obili bramkę, ale dopiero Łukasz Walo – tego dnia w znakomitej formie – przełamał impas i wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie 5:4. Gra zrobiła się nerwowa, nie zabrakło fauli i słownych spięć, jednak obie drużyny szybko wróciły do sportowej rywalizacji.

Styki jeszcze próbowały naciskać, ale szczęście im nie sprzyjało. W 47. minucie Walo skompletował hat-tricka, czym podciął skrzydła ambitnym gościom. W końcówce Tylko Zwycięstwo dołożyło jeszcze dwa trafienia, pieczętując zwycięstwo 8:4 i zapewniając sobie drugie miejsce na koniec sezonu.

Spotkanie trzeciej drużyny ligi z ekipą ze środka tabeli było jednym z ciekawszych meczów minionego weekendu. After Wola, która wciąż miała szansę – choć niewielką – na drugie miejsce (przy potknięciu TZ) i mogła powalczyć o nagrody indywidualne, podejmowała Oldboysów, którzy z pewnością liczyli na lepszy sezon.

Pierwsza połowa to zdecydowana dominacja gospodarzy. Nie będzie zaskoczeniem, jeśli znów wspomnimy nazwisko Patryka Abbassiego – był absolutnym liderem swojej drużyny, zdobywając aż 7 bramek i dokładając asystę. Tego dnia był po prostu nie do zatrzymania.

Druga połowa była już zupełnie innym widowiskiem – Oldboysi pokazali charakter i za swoją ambitną postawę zostali nagrodzeni pięcioma trafieniami. Choć przewaga After Woli była bezpieczna, to goście do samego końca walczyli o każdy centymetr boiska. Oczywiście, Abbassi nadal trafiał, utrzymując komfortowe prowadzenie swojego zespołu. Końcowy wynik 12:6 dobrze oddaje przebieg meczu – pierwsza połowa to pokaz siły gospodarzy, druga to wyrównana walka i zdecydowanie bardziej emocjonujące widowisko. I właśnie takich meczów chcemy oglądać więcej – pełnych walki, wyrównanych i z sercem zostawionym na boisku.

Dziękujemy obu drużynom za cały sezon – za zaangażowanie, charakter i sportowe podejście od pierwszej do ostatniej kolejki!

O godzinie 19:00 na sektorze B areny AWF-u naprzeciw siebie stanęły drużyny Warsaw Gunners FC oraz Green Lantern. Gospodarze przystępowali do meczu z 7. miejsca w tabeli, natomiast ich rywale – zajmujący 9. pozycję – byli już pewni spadku do niższej ligi, niezależnie od wyniku.

Początek meczu był dość wyrównany, a obie ekipy prezentowały podobny poziom. Z czasem minimalną przewagę zaczęli zyskiwać zawodnicy Green Lantern. Spotkanie toczyło się w dobrym tempie – gra była szybka, a akcje przemyślane, co z pewnością mogło się podobać kibicom. Choć w pierwszej połowie padły tylko dwa gole – oba na korzyść Green Lantern – to był to dopiero wstęp do znacznie bardziej emocjonującej drugiej odsłony.

Po przerwie mecz zdecydowanie nabrał rumieńców. Gunners poprawili swoją grę i ruszyli do ataku, próbując odrobić straty. Mimo ich zaangażowania nie udało się jednak zatrzymać najlepiej dysponowanych tego dnia graczy Green Lantern – Sebastiana Bartczuka i Tomasza Ciużyńskiego – którzy poprowadzili swój zespół do zwycięstwa 8:5.

Obie drużyny zostawiły na boisku dużo serca, tworząc bardzo efektowne widowisko. Ostatecznie, mimo wygranej, Green Lantern żegna się z ligą i spada poziom niżej. Warsaw Gunners, mimo porażki, kończą sezon na 7. miejscu i zachowują ligowy byt. Ale jasnym jest, że ten sezon skończył się bardzo daleko od ich oczekiwań.

Inferno Team II, podejmując w ostatniej kolejce ekipę Na2Nóżkę, zapewniło sobie bezpieczne miejsce w ligowej tabeli. Rywale, gdyby nie spadek formy w ostatnich meczach, mogli realnie powalczyć o trzecie miejsce, jednak tym razem musieli obejść się smakiem.

Już od samego początku oba zespoły grały na wysokiej intensywności – dużo dynamiki, mnóstwo podań po ziemi, walka o pozycję i niezliczone próby zdobycia bramki. Bramkarze mieli pełne ręce roboty! Wynik otworzyli goście, wykorzystując błąd golkipera. Kolejne minuty to kontynuacja obranej taktyki – ataki dużą liczbą zawodników, efektowne popisy techniczne i m.in. piękna indywidualna akcja Kubickiego, zakończona golem. Po pierwszej połowie goście prowadzili 1:3 i zasłużenie schodzili do szatni z przewagą.

Po zmianie stron mecz jeszcze bardziej nabrał tempa, choć w końcówce warunki atmosferyczne znacząco utrudniły grę. Ostatnie dziesięć minut to istna ściana deszczu – zrobiło się ciemno, wiał wiatr, jakby to miał być ostatni mecz w życiu! Kibice skryci pod kapturami i parasolami nie przestawali jednak dopingować swoich bliskich w walce o ligowe punkty.

Na wyróżnienie w szeregach gospodarzy zasłużyli m.in. Artur Cioth oraz Tymek Sabadasz – prawdziwe utrapienie dla rywali w środku pola. W ekipie Na2Nóżkę świetny występ zaliczył bramkarz Olek Sordyl, który zanotował co najmniej osiem skutecznych interwencji i znacząco przyczynił się do końcowego sukcesu swojego zespołu. Oprócz niego błysnęli także Sebastian Rogulski, autor dwóch bramek, oraz Maciej Samoraj, który zanotował dwie asysty.

Ostatecznie górą byli goście, którzy zwyciężyli 4:5 i zakończyli sezon kompletem punktów. Gospodarzom zabrakło przede wszystkim skuteczności w wykończeniu – sytuacji nie brakowało, ale zabrakło kropki nad „i”.

W ostatniej kolejce 6. ligi decydowały się losy mistrzostwa. Furduncio Brasil potrzebowało zwycięstwa, by móc świętować tytuł – i jak zapowiadano, licznie stawili się na obiekcie AWF-u. Virtualni nie mieli już szans na utrzymanie, ale chcieli zakończyć sezon w dobrym stylu, przystępując do meczu z zamiarem sprawienia niespodzianki.

Początek spotkania należał do gości, których ataki z każdą minutą stawały się coraz groźniejsze. Jurek Modzelewski miał sporo pracy, ale długo skutecznie bronił dostępu do swojej bramki. Dopiero po stałym fragmencie gry Bruno Martins wyprowadził Brazylijczyków na prowadzenie. Chwilę później było już 0:2, a gospodarze musieli ruszyć w pogoń. Ekipa Marka Giełczewskiego miała problemy z wyprowadzaniem piłki – przeciwnicy skutecznie stosowali pressing, a dodatkowo Szymon Kolasa, kluczowy zawodnik Virtualnych, był dobrze kryty i nie miał miejsca, by rozwinąć skrzydła. Przewaga Furduncio była wyraźna, co przełożyło się na kolejne dwa gole. Do przerwy było 0:4, a nic nie wskazywało na to, że może dojść do zwrotu akcji.

Po zmianie stron szybko zdobyta bramka na 0:5 wydawała się definitywnie zamykać temat. Jednak niespodziewany zryw Virtualnych i dwa trafienia w ciągu zaledwie dwóch minut dały gospodarzom nadzieję. Chwilę później skutecznie wykonany rzut karny przez drużynę Marka Giełczewskiego oznaczał wynik 3:5 i lekką konsternację w szeregach Furduncio. Niestety dla gospodarzy – kolejne zdarzenie pokrzyżowało ich plany: Michał Burakowski obejrzał drugą żółtą kartkę, co dało Furduncio grę w przewadze. Co więcej, dobrze spisujący się w defensywie zawodnik gospodarzy nie mógł już wrócić na boisko, co było znaczącym osłabieniem. Zespół z Brazylii dołożył jeszcze jedno trafienie i kontrolował mecz aż do ostatniego gwizdka.

Po zakończeniu spotkania wybuchła prawdziwa feta – żółte race, śpiewy i taniec Canarinhos rozbrzmiewały na stadionie AWF-u jeszcze długo po zakończeniu meczu. Furduncio Brasil zasłużenie sięgnęło po mistrzostwo 6. ligi!

7 Liga

Rodzina Soprano przystępowała do tego spotkania ze spokojem – srebrne medale miała już zapewnione. W zupełnie innej sytuacji była Wataha, dla której był to mecz o wszystko – stawką było utrzymanie w lidze.

Spotkanie rozpoczęło się od mocnego uderzenia gospodarzy. Mikulski wykorzystał dośrodkowanie i strzałem głową otworzył wynik. Kilka chwil później piłka po uderzeniu zawodnika Soprano zatańczyła na linii bramkowej, a Kulibski wpadł z nią do bramki, podwyższając prowadzenie. Choć goście odpowiedzieli trafieniem z rzutu wolnego autorstwa Korzeniewskiego, to odpowiedź była natychmiastowa – znów Mikulski wpisał się na listę strzelców. Po pierwszej połowie było 3:1 i wydawało się, że gospodarze kontrolują przebieg gry.

Po przerwie Wataha wróciła na boisko z nową energią. Czernecki huknął z dystansu, zdejmując pajęczynę z okienka i zmniejszając straty. Jednak ponownie skuteczny Mikulski szybko ostudził zapędy rywali – najpierw dobił piłkę do pustej bramki, a następnie trafił mocnym strzałem z dystansu, kompletując hat-tricka i ustalając wynik na 5:2. Wydawało się, że mecz jest rozstrzygnięty. Wtedy jednak nadszedł moment absolutnej dominacji Korzeniewskiego. W ciągu zaledwie 9 minut trzykrotnie pokonał bramkarza gospodarzy – najpierw z woleja, później po rozegraniu rzutu rożnego, a na koniec w sytuacji sam na sam. Na tablicy wyników pojawił się sensacyjny remis 5:5. Goście nie zamierzali się zatrzymać – Krzysztofik z ostrego kąta uderzył zaskakująco, a niepewna interwencja bramkarza Soprano zakończyła się golem na 5:6.

Ten wynik utrzymał się do ostatniego gwizdka i oznaczał coś więcej niż tylko wygraną – dla Watahy była to spektakularna ucieczka spod topora. Dzięki nieprawdopodobnemu comebackowi Wilki zapewniły sobie utrzymanie, pokonując wicemistrzów ligi w dramatycznych okolicznościach. Brawo!

Przed ostatnią kolejką sezonu 2024/2025 podium 7. ligi było już rozstrzygnięte. Pewna trzeciego miejsca Saska Kępa mierzyła się z ADP Wolską Ferajną, która wciąż walczyła o wydostanie się ze strefy spadkowej. Obie drużyny przystąpiły do spotkania w dość okrojonych składach, ale nie przeszkodziło to w stworzeniu dynamicznego widowiska.

Początek należał do gospodarzy, którzy już w 6. minucie objęli prowadzenie. Z czasem jednak to goście zaczęli stwarzać coraz groźniejsze sytuacje. W 12. minucie Bartek Oleksiewicz doprowadził do wyrównania. Stracony gol podziałał mobilizująco na Saską Kępę – pięć minut przed przerwą duet Mariusz Zgórzak – Marcin Jaśkowiec dał gospodarzom dwubramkowe prowadzenie. Radość trwała jednak krótko – Oleksiewicz dwukrotnie dograł do kolegów: najpierw do Oskara Nowickiego, potem do Damiana Nieskórskiego, a obaj pewnie wykorzystali swoje okazje. Do przerwy mieliśmy remis 3:3.

Drugą połowę lepiej rozpoczęła ADP Wolska Ferajna – już dwie minuty po wznowieniu gry Nieskórski trafił na 3:4. Goście poszli za ciosem i kilka chwil później prowadzili już różnicą dwóch bramek. Saska Kępa próbowała odwrócić losy meczu, ale brakowało jej skuteczności i pomysłu na groźne kontry. Wynik spotkania ustalił na dwie minuty przed końcem Damian Gałecki.

Choć ADP Wolska Ferajna wygrała to starcie, zwycięstwo nie wystarczyło do opuszczenia strefy spadkowej. Sezon 2024/2025 kończą na ósmej pozycji.

FC Melange miał już zapewniony awans do Pucharu Ligi, a Shot DJ mógł cieszyć się z tytułu mistrza. Gospodarze przy korzystnych wynikach innych spotkań mogli jeszcze awansować o jedno miejsce w tabeli, ale w praktyce był to mecz bez większej stawki.

Spotkanie lepiej rozpoczęli goście – Édouard Tran-Van wykorzystał dokładne podanie Jeremiego Szymańskiego i otworzył wynik. FC Melange szybko jednak odpowiedział. Doskonały pressing założył Łukasz Krysiak, odebrał piłkę defensorowi i precyzyjnie dograł do Kamila Marciniaka, który doprowadził do wyrównania. Kolejne minuty przyniosły przewagę gospodarzy – Andres Carmona przejął piłkę w środku pola, ruszył kilka metrów z akcją i zagrał do Łukasza Słowika, który w trudnej sytuacji wypatrzył Marcina Godlewskiego. Ten pewnym strzałem wyprowadził Melange na prowadzenie.

W drugiej połowie inicjatywę zaczęli przejmować mistrzowie. Bartosz Jakubiel między słupkami kilkukrotnie ratował swój zespół świetnymi interwencjami, a raz uratował go nawet słupek – po potężnym uderzeniu Filipa Olaka. Melange również nie odpuszczało – Słowik zdołał pokonać Rosińskiego, a Marciniak był blisko kolejnego trafienia. Z czasem jednak gospodarze zaczęli wyraźnie opadać z sił, co przełożyło się na niedokładności i błędy w defensywie.

Shot DJ wykorzystał to bez litości – końcówka należała w pełni do nich. W ostatnich minutach zdobyli trzy gole i tym samym sięgnęli po swoje 14. zwycięstwo w sezonie, pieczętując mistrzostwo z przytupem!

W meczu 18. kolejki 7. ligi pomiędzy Sante a FC Dnipro United oglądaliśmy spotkanie o dwóch zupełnie różnych obliczach. Do przerwy remis 2:2 sugerował wyrównaną walkę i ciekawe widowisko, ale to, co wydarzyło się po zmianie stron, zadecydowało o jednoznacznym rozstrzygnięciu.

Goście z FC Dnipro United wrzucili wyższy bieg i rozbili gospodarzy aż 7:2, pokazując ogromną różnicę w przygotowaniu taktycznym i fizycznym. Sante rozpoczęło mecz ambitnie, grając otwarty, radosny futbol. W pierwszej połowie nie brakowało składnych akcji, dynamicznych wejść skrzydłami i prób szybkiej wymiany podań. Właśnie wtedy gospodarze byli w stanie nawiązać walkę z dobrze zorganizowaną ekipą z Ukrainy.

Jednak z upływem minut siły i precyzja w grze Sante zaczęły wyraźnie słabnąć. Po przerwie FC Dnipro przejęło pełną kontrolę nad boiskiem, a kluczową postacią był Kyrylo Kud – zawodnik, który w pojedynkę rozmontował defensywę gospodarzy. Trzy bramki i dwie asysty to bilans, który mówi sam za siebie. Kud imponował zwinnością, przeglądem pola i chłodną głową w kluczowych momentach. Jego występ był pokazem nie tylko umiejętności, ale też pełnego zrozumienia założeń taktycznych trenera Andriia Barana.

Druga połowa była lekcją tego, jak ważna w futbolu amatorskim jest dyscyplina taktyczna. Dnipro zwyciężyło nie tylko dzięki skuteczności, ale również wyrachowaniu. Gospodarze momentami grali efektownie, lecz nieskutecznie – a pragmatyzm i organizacja gości wzięły górę nad chaotycznym stylem Sante.

W ostatniej kolejce 7. Ligi Fanów Kresowia Warszawa zmierzyła się z ekipą Q-ICE Warszawa. Stawką meczu były ligowe punkty, które mogły przesądzić o przyszłości jednego z zespołów – gospodarze walczyli o utrzymanie, goście chcieli się pożegnać z ligą z honorem.

Już od pierwszych minut widać było wysoką intensywność – oba zespoły stosowały bliski pressing, co skutkowało licznymi przechwytami, ale też niedokładnymi podaniami i brakiem celnych strzałów. Kresowia częściej gościła pod polem karnym przeciwnika, ale zamiast oddawać szybkie uderzenia, czekali na stuprocentowe okazje. W jednej z takich sytuacji piłka niemal przekroczyła linię bramkową, jednak w ostatniej chwili ofiarnie wybił ją Maks Blinskiy. Goście próbowali zaskoczyć bramkarza strzałami z dystansu, ale bez powodzenia. Nawet gra w przewadze w końcówce pierwszej połowy nie przyniosła im efektów – oba zespoły grały zbyt chaotycznie. Do przerwy – rzadko spotykany w tych rozgrywkach – bezbramkowy remis.

Druga połowa rozpoczęła się od mocnego uderzenia Q-ICE, którzy trzykrotnie zagrozili bramce Kresowii, ale wciąż nie potrafili znaleźć drogi do siatki. To zemściło się błyskawicznie – gospodarze w końcu przełamali strzelecką niemoc. Najpierw po strzale w słupek dobitka znalazła drogę do bramki, a potem worek z golami się rozwiązał. Kluczową rolę odegrał Daniil Mikulich, który miał udział przy czterech kolejnych trafieniach – asysty, kluczowe zagrania, świetne ustawienie. W tym czasie rywale zaczęli odczuwać trudy meczu – sił starczyło im głównie na pierwszą połowę. Goście zdołali zdobyć honorowego gola, ale na więcej nie było ich już stać. Końcówkę spotkania gospodarze kończyli w osłabieniu po niepotrzebnej kartce, lecz nie miało to wpływu na wynik.

Mecz zakończył się zwycięstwem Kresowii 5:1. Gospodarze utrzymują się w 7. Lidze i mogą spokojnie przygotowywać się do nowego sezonu. Q-ICE Warszawa żegna się z tą klasą rozgrywkową i zobaczymy jaka będzie przyszłość tego zespołu. 

8 Liga

Układ tabeli 8. ligi zapowiadał spore emocje, ponieważ o trzecie miejsce na podium rywalizowały aż trzy zespoły. W najlepszej sytuacji znajdował się Ajaks Warszawa – zwycięstwo z Tornado dawało im pewny awans. Trzeba było jednak postawić kropkę nad „i” na boisku.

Ajaks od początku przejął inicjatywę i szybko uzyskał przewagę optyczną, którą zdołał udokumentować golem. Warto zajrzeć do nagrania tego meczu, ponieważ bramka Bartka Kopacza z rzutu wolnego była naprawdę przedniej urody. Stracony gol zmusił gospodarzy do zmian – na murawie pojawił się m.in. Piotr Bratkowski, późniejszy MVP spotkania. Jego wejście dodało drużynie Tornado energii, choć do przerwy więcej bramek już nie padło, w dużej mierze dzięki świetnej postawie Maćka Laskowskiego między słupkami.

Po zmianie stron sytuacje mnożyły się po obu stronach, ale kluczowe okazały się zagrania Bratkowskiego. W 37. minucie, po rzucie rożnym wykonywanym przez Arka Sajnoga, Bratkowski - ustawiony przed polem karnym - idealnie wstrzelił się w przestrzeń między obrońcami i zewnętrzną częścią stopy umieścił piłkę w siatce. Kilka minut później świetnie odczytał ustawienie rywali, wbiegł w lukę i po otrzymaniu podania ze spokojem podwyższył prowadzenie.

Tornado nie wypuściło już dwubramkowej przewagi z rąk, a jak się później okazało – ten wynik zapewnił im miejsce na podium. Gratulacje!

Spotkanie lidera 8. ligi z zespołem ze środka tabeli, czyli FC Fenix vs KS Driperzy, było kolejnym starciem podczas finałowej serii gier. Mistrzowie ligi chcieli zakończyć sezon z podniesioną głową i podtrzymać passę meczów bez porażki – i już na wstępie zdradzimy: cel został zrealizowany.

Pierwsza połowa była pokazem siły gospodarzy. Od pierwszego gwizdka Fenix narzucił swoje tempo i całkowicie zdominował rywali. Rezultat 8:1 do przerwy właściwie przesądził losy spotkania. Faworyci byli szybsi, lepiej zorganizowani i przede wszystkim niesamowicie skuteczni. Najjaśniejszą postacią meczu był bez wątpienia Mykola Vietrienko – zdobywca czterech bramek i jednej asysty. Znakomicie uzupełniał go Dmytro Artyugin, który zanotował aż cztery asysty, rozmontowując obronę Driperów raz po raz.

Ku zaskoczeniu wszystkich, druga połowa była znacznie bardziej wyrównana. Wynik tej części (4:3 dla Fenixa) pokazał, że goście potrafią walczyć, a gdyby zagrali tak od początku, być może zobaczylibyśmy inne zakończenie. Ale z drugiej strony – po tak intensywnym sezonie drobne rozluźnienie lidera można zrozumieć. Fenix zasłużenie wygrywa nie tylko mecz, ale i całą ligę, za co należą się ogromne gratulacje!

Driperzy również mogą być z siebie dumni – mimo trudnego początku nie odpuścili, walczyli do końca i pokazali ducha zespołu, który nigdy się nie poddaje. Za taką postawę należy się szacunek.

O godzinie 17:00 na sektorze C na obiektach AWF zmierzyły się zespoły Bulbez Team Bemowo oraz TRCH. Gospodarze, po sporej wpadce w ostatniej kolejce z Old Boys Derby II, zamiast walczyć o miejsce na podium, znaleźli się w sytuacji, w której musieli walczyć o utrzymanie. W tamtym momencie plasowali się na 7. pozycji i tylko zwycięstwo mogło zapewnić im ligowy byt. TRCH z kolei już wcześniej pożegnał się z ligą i do meczu przystępował z pewnym spadkiem na koncie.

Poza dwiema czołowymi drużynami, poziom w tej lidze był wyjątkowo wyrównany, dlatego każde spotkanie miało ogromne znaczenie. Mimo to, faworytem w tym starciu byli gracze z Bemowa. Początek meczu był dość chaotyczny – widać było zarówno determinację, jak i zdenerwowanie po obu stronach. Z czasem jednak gra się uspokoiła, a Bulbez zaczął przejmować inicjatywę.

Już w pierwszej połowie Oliwier Wójcik dał pokaz skuteczności, kompletując hat-tricka i zapewniając swojej drużynie prowadzenie 3:0. Był to sygnał do ofensywy, która z każdą minutą tylko przybierała na sile. Bardzo dobrze spisywał się również bramkarz gospodarzy, Marcin Osowski, który popisał się kilkoma kapitalnymi interwencjami i w dużej mierze uchronił swój zespół przed stratą kolejnych bramek. Gdyby nie jego postawa, mecz mógł wyglądać zupełnie inaczej.

Rafał Dobosz również zaliczył świetne zawody – dwie bramki i trzy asysty to dorobek godny wyróżnienia. Po stronie TRCH widać było zaangażowanie i walkę, ale tego dnia byli po prostu bez szans. Udało im się zdobyć tylko dwa gole, podczas gdy rywale trafili do siatki aż dziesięć razy.

Choć Bulbez Bemowo odniósł bardzo ważne i wysokie zwycięstwo, zespół musi popracować nad stabilnością formy, jeśli chce na dłużej zagościć w 8. lidze. W ich grze widać było duże wahania w ostatnich kolejkach. TRCH natomiast kończy sezon w minorowych nastrojach i będzie musiał przystąpić do nowego rozdania już na poziomie 9. ligi.

Emocje sezonu 2024/2025 nie opuszczały nas aż do samego końca rozgrywek! O utrzymanie w 8. lidze walczyły równolegle trzy drużyny z dorobkiem 19 punktów: Sirius II, a w bezpośrednim boju mierzyły się FC Po Nalewce z Oldboys Derby II. Gospodarze od początku musieli mierzyć się z naporem gości z Marek, jednak to Sirius II jako pierwszy otworzył wynik – Vlad Kyrylenko efektownym zwodem minął obrońcę i wyłożył piłkę do Ihora Pivovara, który bez problemu trafił do siatki.

Co więcej, mimo przewagi przyjezdnych, gospodarze zdobyli bramkę na 2:0 po mocnym uderzeniu Denysa Kuzmenki. Ten stan nie trwał jednak długo – już w 15. minucie był remis po trafieniach Igora Zuchory i Szymona Pietruchy. Tuż przed przerwą Damian Kotowski wykorzystał nieporozumienie w obronie Sirius II i ustalił wynik pierwszej połowy na 2:3.

Druga połowa rozpoczęła się od dramatycznej sytuacji dla gospodarzy – porażka oznaczała spadek z ligi. Nerwy zaczęły dawać o sobie znać – w jednej z sytuacji zawodnik Sirius II nie trafił do pustej bramki z metra, co tylko pogłębiało frustrację. Mareckie Wygi nie zwalniały – Igor Zuchora zdobył swoją drugą bramkę, a chwilę później Oleksandr Hutarov popisał się przepięknym uderzeniem na 2:5. W 40. minucie Patryk Marchewka dołożył szóstego gola, a sytuacja gospodarzy stała się wręcz beznadziejna – 2:6.

Wtedy jednak Sirius II wspiął się na wyżyny swoich możliwości. Najpierw Kyrylenko mocnym wolejem zdobył bramkę kontaktową, a chwilę później po źle rozegranym rzucie rożnym goście zostali skontrowani i zrobiło się 4:6. Atmosfera w drużynie przyjezdnych zaczęła gęstnieć. Po kolejnym szybkim wznowieniu gry Vitalii Toniuk podał do Kuzmenki, który odwrócił się z piłką, ruszył przed siebie i uderzył po ziemi w długi róg – 5:6! Mareckie Wygi próbowały jeszcze raz przycisnąć, by rozwiać wszelkie wątpliwości, ale nadziały się na kolejny kontratak! Choć akcja została przerwana, szybka wrzutka z autu od Kyrylenki trafiła do Yevheniia Dorokhina, który uprzedził obrońcę i strzałem głową doprowadził do remisu 6:6!

Dwukrotnie piłkę meczową na nodze miał Oleksandr Hutarov – najpierw w 49. minucie nie trafił do pustej bramki, opierając się niemal o słupek (!), a chwilę później Vitalii Toniuk popisał się fantastycznym refleksem po groźnym uderzeniu w sytuacji sam na sam.

I tak – niespodzianka stała się faktem! Sirius II nie tylko dokonał spektakularnego comebacku, ale także utrzymał się w lidze!

Jedno z ostatnich spotkań rozegranych w niedzielę na obiektach AWF-u miało ogromną stawkę – było to starcie o wszystko w 8. lidze. Naprzeciw siebie stanęły zespoły Old Boys Derby II oraz FC Po Nalewce. Zasady były jasne: zwycięzca utrzymuje się w lidze, przegrany żegna się z nią po sezonie.

Od pierwszego gwizdka mecz był niezwykle wyrównany, pełen emocji, walki i zaangażowania. Obie drużyny grały z ogromną determinacją, co przełożyło się na bardzo dobre widowisko. Widać było, jak bardzo każdej z ekip zależało na końcowym sukcesie. W pierwszej połowie minimalną przewagę można było zauważyć po stronie Old Boysów. Ich pressing i organizacja gry przekładały się na sytuacje bramkowe, z których dwie zakończyły się skutecznie. Mimo starań FC Po Nalewce, pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 2:0 dla przybyszów z Osiedla Derby.

Druga część meczu rozpoczęła się równie intensywnie. Walka trwała od pierwszych minut, a na boisku nie brakowało zaciętych pojedynków i emocji. Z biegiem czasu to jednak gracze FC Po Nalewce zaczęli przejmować inicjatywę. Widać było, że zachowali więcej sił, a ich gra była bardziej konkretna. Najpierw zdobyli bramkę kontaktową, a chwilę później doprowadzili do remisu.

Mimo wielu szans po obu stronach i dużej intensywności meczu, więcej goli już nie padło. Spotkanie zakończyło się wynikiem 2:2 – rezultatem, który okazał się najgorszym możliwym scenariuszem dla obu drużyn. Mimo dużego zaangażowania i dobrego poziomu gry, zarówno Old Boys Derby II, jak i FC Po Nalewce spadają z 8. ligi. To bolesne zakończenie sezonu, które potwierdziło tezę, że czasami tam, gdzie dwóch się bije, zwykle korzysta ten trzeci.

9 Liga

O godzinie 16:00, podczas finałowej serii gier, naprzeciw siebie stanęły drużyny Legionu i Mistrzów Chaosu. Stawka była wysoka – obie ekipy zajmowały odpowiednio 4. i 5. miejsce w tabeli, a zwycięstwo przy ewentualnej porażce Skry Warszawa mogło dać jednej z nich miejsce na podium.

Od pierwszego gwizdka na boisku panowała wyraźna dominacja Legionu. Mistrzowie Chaosu sprawiali wrażenie, jakby zapomnieli, o co grają – ich gra była chaotyczna, pozbawiona pomysłu i organizacji. Z kolei Legion prezentował się, jakby był w transie – z minuty na minutę ich przewaga rosła, a bramki padały w efektownym stylu.

Bezdyskusyjnym liderem zespołu był Vladyslav Barabash, który nie tylko zdobywał piękne gole, ale również asystował i napędzał ofensywne akcje Legionu. Jego świetna dyspozycja została nagrodzona tytułem MVP meczu, a później także miejscem w TOP6 kolejki. Barabash imponował przygotowaniem fizycznym, dynamiką i techniką, wyróżniając się na tle wszystkich zawodników na boisku.

Legion grał koncertowo – zdominował przeciwnika w każdym aspekcie, a Mistrzowie Chaosu sprawiali wrażenie, jakby tylko czekali na ostatni gwizdek. Nie byli w stanie zatrzymać rozpędzonej maszyny rywali, zdobywając zaledwie dwa gole, podczas gdy Legion zaaplikował im aż 17 trafień.

Zasłużone zwycięstwo wyniosło Legion na 3. miejsce w tabeli i pozwoliło zakończyć sezon z medalem. Mistrzowie Chaosu, mimo wysokiej porażki, utrzymali 5. pozycję, ale z pewnością będą chcieli szybko zapomnieć o tym, co się tutaj wydarzyło.

Heavyweight Heroes – FC Górka Kazurka to jedno z najciekawszych starć ostatniego weekendu na obiektach AWF. Choć mecz – przynajmniej przed pierwszym gwizdkiem – nie zapowiadał wielkich emocji (gospodarze byli już pewni spadku, a goście zapewnili sobie utrzymanie), to na boisku działo się naprawdę dużo!

Obie drużyny zadbały o widowisko – od pierwszej minuty był to pojedynek cios za cios, gol za golem. Nasz koordynator ledwo nadążał z notowaniem kolejnych trafień, ale… właśnie taką grę chcemy oglądać – szczególnie w tej lidze. Zacięta walka o każdy centymetr murawy i ofensywna radość z gry. W pierwszej połowie wyróżnił się Krystian Potyra, który zanotował dwa gole i aż trzy asysty, będąc motorem napędowym gospodarzy. To dzięki jego postawie zespół Heavyweight Heroes cały czas pozostawał w grze i miał nadzieję na punkty w ostatnim meczu sezonu.

Druga połowa wyglądała bardzo podobnie – z tą różnicą, że FC Górka Kazurka szybko wyszła na prowadzenie i nie oddała go już do końca spotkania. Duet Mogilnicki–Mazur robił momentami co chciał z defensywą rywali. Szczególnie Mikołaj Mogilnicki był w fenomenalnej formie – zdobył dwa gole i zaliczył trzy asysty, będąc kluczową postacią każdej ofensywnej akcji swojego zespołu.

Spotkanie zakończyło się wynikiem 8:11, więc było to świetne zwieńczenie sezonu w tej klasie rozgrywkowej. Dziękujemy obu drużynom za zaangażowanie do samego końca, bo mecz oglądało się naprawdę kapitalnie!

Tydzień temu Polska Górom dość niespodziewanie zdołała zdobyć punkt w starciu z Czasoumilaczami. Tym razem wystąpiła w roli faworyta przeciwko ostatniej drużynie w tabeli – Blokersom. Mecz przez całe spotkanie był bardzo wyrównany, a obie ekipy naprzemiennie stwarzały sobie dogodne okazje do zdobycia bramki.

W 10. minucie gospodarze objęli prowadzenie po trafieniu Dawida Greguły, który wykorzystał podanie od Oskara Zakrzewskiego. Wydawało się, że Polska Górom jest na dobrej drodze po trzy punkty, jednak wytrwałość Blokersów została nagrodzona. Sześć minut później do remisu doprowadził Thomas Gawin, a już cztery minuty później niespodziewanie wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Tuż przed przerwą gospodarze zdołali wyrównać – po wielu próbach ustalili wynik pierwszej połowy na 2:2.

Druga część meczu przyniosła nie tylko kolejne bramki, ale również niestety przykrą kontuzję. Strzelec dwóch goli, Thomas Gawin, zerwał więzadła i musiał opuścić boisko. Jego nieobecność była widoczna w grze Blokersów, ale mimo to mecz nadal był wyrównany. Obie drużyny chciały zakończyć sezon zwycięstwem. Na osiem minut przed końcowym gwizdkiem gospodarze ponownie wyszli na prowadzenie, jednak i tym razem Blokersi szybko odpowiedzieli. Spotkanie zakończyło się remisem 3:3, co oznacza, że Polska Górom – co rzadko się zdarza – drugi tydzień z rzędu notuje taki sam rezultat.

Obie drużyny, mimo niskiej pozycji w tabeli i spadku z 9. ligi, pokazały się z dobrej strony i pozostawiły po sobie pozytywne wrażenie oraz lekki niedosyt po ostatnim gwizdku.

W ostatniej kolejce sezonu 9. ligi Czasoumilacze zmierzyli się ze Skrą Warszawa. Gospodarze mieli już zapewnione drugie miejsce w tabeli i mogli podejść do meczu bez presji. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja Skry – goście zajmowali trzecie miejsce, ale musieli wygrać, by utrzymać się na podium, ponieważ tuż za nimi czaił się Legion, tracąc zaledwie dwa punkty.

Od pierwszych minut spotkanie było wyrównane, z szansami po obu stronach. Skra lepiej rozpoczęła mecz – szybko objęła prowadzenie, a jeszcze przed przerwą dołożyła drugiego gola. Gdy wydawało się, że goście kontrolują przebieg spotkania, Czasoumilacze zareagowali błyskawicznie. W 21. minucie do remisu doprowadził Mikołaj Kuszko, który efektownie przymierzył z rzutu wolnego. Tuż przed końcem pierwszej połowy gospodarze wyszli na prowadzenie 3:2.

Po zmianie stron mecz nie zwalniał tempa. Obie drużyny grały ambitnie, walcząc do ostatnich minut. W szeregach Czasoumilaczy świetne zawody rozegrał Robert Krzywkowski, który skompletował hat-tricka i był kluczową postacią ofensywy. W barwach Skry wyróżniał się Bartosz Dzikowski, który odpowiedział aż czterema trafieniami, ale mimo jego wysiłków goście musieli uznać wyższość rywala.

Spotkanie zakończyło się wynikiem 6:5 na korzyść Czasoumilaczy. Dla Skry była to bolesna porażka, która kosztowała ich miejsce na podium – sezon zakończyli na czwartej pozycji. Gospodarze natomiast potwierdzili, że drugie miejsce w tabeli to efekt solidnej i konsekwentnej gry przez cały sezon.

10 Liga

W meczu o utrzymanie MWSP mierzyło się z Bielany Legends. Goście mogli liczyć na wsparcie kilkunastoosobowej grupy kibiców, która licznie stawiła się na trybunach. I trzeba przyznać, że fani w niebieskich barwach mieli powody do zadowolenia już po pierwszych 25 minutach – ich drużyna prowadziła dwoma bramkami, choć miejscami gospodarze potrafili napsuć im sporo krwi.

Z perspektywy walki o utrzymanie szczególnie bolesna była bramka Piotra Kamińskiego, który zablokował wybicie bramkarza MWSP i w rzadko spotykany sposób zdobył gola na 1:3. Gospodarze, zdając sobie sprawę, że nie mają już nic do stracenia, w drugiej połowie zagrali zdecydowanie ofensywniej. Jednak po trafieniu Jana Wojciechowskiego na 1:4, wydawało się, że emocje się skończyły i jest po meczu.

Na szczęście dla fanów piłki nożnej – nic bardziej mylnego. MWSP zaczęło grać skuteczniej. Maciej Wrotniak wymusił błąd defensywy gości, przechwycił piłkę i zdobył gola. Chwilę później Miłosz Wróblewski, najlepszy zawodnik MWSP w tym spotkaniu, strzelił bramkę na 3:4, dając gospodarzom nową nadzieję. Na 12 minut przed końcem wszystko było jeszcze możliwe. MWSP – potrzebujące co najmniej remisu, by się utrzymać – rzuciło wszystkie siły do ataku i próbowało pokonać Michała Kwiatkowskiego.

Jednak ku uciesze kibiców gości, to Legendy z Bielan zadały ostateczny cios. Konrad Wielki – nomen omen – zdobył wielce ważbą bramkę na 3:5, która przesądziła o losach meczu i sezonu.

Bielany Legends zakończyły rozgrywki na 6. miejscu w tabeli 10. ligi, natomiast MWSP, z uwagi na gorszy bilans bezpośrednich spotkań z FC Astrą, spada do niższej klasy rozgrywkowej.

W zapowiedzi tego meczu zastanawialiśmy się, czy ASAP Vegas – po sensacyjnej wpadce z ostatnią drużyną w tabeli – nie podejdzie zbyt lekko także do przedostatniego WKS Bęgal. Wątpliwości zostały rozwiane niemal natychmiast po pierwszym gwizdku.

Już w pierwszej akcji meczu Kurczak zaskoczył wszystkich – potężnym strzałem ze środka boiska trafił w samo okienko, otwierając wynik w stylu, który choć wzbudził kontrowersje, był niewątpliwie efektowny. Chwilę później ten sam zawodnik podwyższył prowadzenie kolejnym uderzeniem z dystansu. Na 3:0 podniósł Czerwionka, który ośmieszył rywali w polu karnym, a w dalszej części pierwszej połowy show skradł Grygiel – autor trzech trafień przed przerwą. Gospodarze grali pewnie, ofensywnie i z dużą łatwością stwarzali kolejne sytuacje. Bęgal nie był w stanie odpowiedzieć – ich ataki kończyły się przed polem karnym rywala, a wynik do przerwy mówił wszystko: 7:0.

Po zmianie stron obraz gry się nie zmienił. Grygiel dołożył kolejne trzy bramki, kończąc mecz z imponującym sześciopakiem. Kurczak znów odpalił swoją armatę z dystansu, a kolejne trafienia dołożyli również Czerwionka, Rząca i Parys. Gościom udało się zdobyć bramkę honorową – Chojnacki wykończył akcję z bliska, czym chociaż symbolicznie odpowiedzieli na dominację gospodarzy. Mecz zakończył się wysokim zwycięstwem ASAP Vegas – aż 18:1.

ASAP Vegas FC przypomniał sobie, jak grać jak z najlepszych dni i zakończył sezon w dobrym stylu. WKS Bęgal mimo bardzo trudnego spotkania zasługuje na szacunek za walkę do końca i sportową postawę.

Wbrew pozycjom w tabeli, w ostatniej kolejce 10. Ligi zmierzyły się zespoły, których forma w ostatnich tygodniach pozostawiała wiele do życzenia – walcząca o utrzymanie FC Astra oraz pewny czwartego miejsca Hiszpański Galeon.

Już w 2. minucie oglądaliśmy otwarcie meczu, a wszystko za sprawą świetnego zagrania bramkarza Galeonu, Artura Pręgowskiego, który dalekim podaniem ominął drugą linię rywala i uruchomił Karola Pokrzywnickiego. Ten, po szybkiej wymianie podań z Adamem Stroblem, zakończył akcję celnym strzałem. Na odpowiedź gospodarzy nie trzeba było długo czekać – do głosu doszedł lider Astry, Tymur Velikdus, któremu asystował Oleksandr Fedotkin po odbiorze piłki. Ataki Galeonu w dużej mierze przechodziły przez Strobla, który raz po raz testował dyspozycję Oleksandra Hazhymona. Astra również stwarzała dogodne sytuacje, jednak ich wysiłki często niweczyli wspomniany Pręgowski oraz niezwykle ofiarnie grający w obronie Jakub Szczypiorski. Ten ostatni został w końcu nagrodzony za swoją tytaniczną pracę – po podaniu Ivana Rudyiego zdobył bramkę na 1:2, ponownie wyprowadzając Galeon na prowadzenie.

Drugą połowę rozpoczął strzał Rudyiego w słupek, ale to, co działo się później, można by śmiało nazwać "Pręgowski show". Bramkarz Galeonu bronił fenomenalnie – zatrzymywał uderzenia Veiny, Velikdusa i Fedotkina, wznosząc się na absolutne wyżyny swoich możliwości i utrzymując jednobramkowe prowadzenie.

Choć obie drużyny próbowały kontrolować tempo meczu, to nieco lepiej wyglądało to po stronie gości. Pręgowski, poza kapitalnymi interwencjami, dołożył jeszcze asystę – jego długie podanie na lewą stronę trafiło do Krzysztofa Małażewskiego, który wykorzystał wolną przestrzeń, pognał na bramkę i podwyższył na 1:3. Mimo solidnej gry w defensywie podopiecznych Magnusa Michalskiego, nie udało się uniknąć błędu – nieporozumienie między bramkarzem a obrońcami zakończyło się prezentem dla Fedotkina, który zdobył gola kontaktowego. Zamiast jednak pójść za ciosem, Astra straciła kolejną bramkę – ponownie trafił Małażewski.

Na kilka minut przed końcem spotkania ospałość zawodników Galeonu przy własnym rzucie rożnym została bezlitośnie wykorzystana – duet Fedotkin–Velikdus przeprowadził zabójczy kontratak, który Velikdus zakończył golem na 3:5.

Mimo prób Strobla o kolejne trafienia, wynik nie uległ już zmianie. A bohaterem dnia bezapelacyjnie został Artur Pręgowski, który mógł w pełni zasłużenie cieszyć się z indywidualnego wyróżnienia – tytułu Najlepszego Bramkarza 10. Ligi!

Mimo że Gambę Veloce i Essing Gorillaz dzieliło w tabeli aż 28 punktów, a ci drudzy już dawno byli pogodzeni ze spadkiem, to początek tego spotkania w niczym nie przypominał jednostronnej potyczki, jakiej można by się było spodziewać.

Mecz obfitował w wiele prób efektownych dryblingów po obu stronach, lecz długo nie przekładało się to na konkretne sytuacje. Trochę aktywniejsza pod bramką przeciwnika była Gamba Veloce, ale Gorillaz długo cieszyli się z czystego konta, głównie dzięki znakomitej postawie Marka Kurzelewskiego, który obronił m.in. groźny strzał Filipa Wolskiego z bliskiej odległości. Dopiero w 13. minucie wynik otworzył Wolski, wykorzystując dokładne podanie od Kuby Skwirtniańskiego. Wiceliderzy ligi stopniowo spychali rywali do defensywy, jednak ich nieskuteczność uniemożliwiała powiększenie prowadzenia.

Sytuacja zaczęła się komplikować po tym, jak Grzesiek Wolski – świeżo wprowadzony z ławki – otrzymał żółtą kartkę za dotknięcie piłki, która nie opuściła jeszcze w pełni boiska. Grając w przewadze, Essing Gorillaz szybko doprowadzili do wyrównania – Alan Piklikiewicz trafił do siatki po podaniu Julka Radziszewskiego. Zaskoczona Gamba chwilę później straciła kolejną bramkę – znów błysnął Radziszewski, tym razem kończąc akcję po asyście Franciszka Wita. Choć Gamba dominowała w liczbie okazji bramkowych, rażąca nieskuteczność sprawiła, że na przerwę schodziła jako strona przegrywająca.

Po zmianie stron oglądaliśmy sporo klasycznego „bicia głową w mur”. Jednak Gorillaz, grający bez ani jednego rezerwowego, zaczęli wyraźnie opadać z sił. To otworzyło przed Gambą Veloce drogę do odrobienia strat – i zrobili to z nawiązką. Od momentu przełamania, mecz przebiegał całkowicie pod dyktando graczy w szaro-czarnych strojach. W ciągu 19 minut zdobyli aż 8 bramek, a na listę strzelców wpisali się: Grzesiek Wolski, Kuba Skwirtniański, Olek Florczuk, Filip Wolski (hat-trick) oraz Kuba Nita (2 gole – jego debiutanckie trafienia w Lidze Fanów).

Końcowy wynik 2:9 sprawił, że Gamba Veloce przeszła drogę „z piekła do nieba”, pieczętując sezon kolejnym zwycięstwem i sięgając po srebrne medale. Dla Essing Gorillaz, mimo ambitnego początku, była to bolesna, ale pouczająca lekcja. Jeśli myślą o lepszych wynikach w kolejnych sezonach, czeka ich sporo pracy w nadchodzących miesiącach.

W meczu Compatibl i FC Pers, czyli ekip z top 3, jeśli chodzi o pozycje w 10. lidze, górą okazał się lider. Persowie wygrali bardzo pewnie, bo aż 9:2. Była to niezwykle cenna wygrana, ponieważ dała im upragnione i prestiżowe mistrzostwo.

Co do samego meczu – od początku do końca przewagę i kontrolę mieli wyżej wspomniani goście. Już od pierwszych minut narzucili swój styl gry i nie pozwalali rywalom spokojnie rozgrywać akcji. Ich wysoki pressing wielokrotnie przynosił zamierzony efekt, ponieważ piłkarze Compatibl, będąc pod presją, popełniali proste błędy, które przeciwnicy bezlitośnie wykorzystywali.

W pierwszych 25 minutach tylko zawodnicy Persów wpisywali się na listę strzelców, ustalając wynik na 4:0. Po raz kolejny świetnie dysponowani byli Mati Musoev oraz Kamol Obidov – niekwestionowani liderzy swojego zespołu. 

Druga część spotkania zapowiadała spokojniejsze tempo, bez zbędnego forsowania ze strony gości. Nic bardziej mylnego – byli oni niezwykle głodni gry i kolejnych bramek, przez co nie zwolnili, a wręcz wrzucili kolejny bieg. Compatibl próbowało się odgryzać, jednak poza dwoma trafieniami byli bezsilni i wyraźnie gorzej dysponowani w porównaniu do wcześniejszych występów, przez co musieli uznać wyższość rywala. Tym samym FC Pers zdobył mistrzostwo 10. ligi, a Compatybilni, mimo porażki, zakończyli zmagania na wysokiej, 3. lokacie.

11 Liga

Choć wiele wskazywało na to, że spotkanie Dżentelmeni – FC Legion UA będzie jedynie „o pietruszkę”, obie drużyny potraktowały ostatni akord sezonu z pełną powagą. Emocji nie brakowało, a mecz mimo braku stawki dostarczył solidnego widowiska.

Pierwszy cios zadali goście – Vysotskyi wykończył składną, drużynową akcję mocnym uderzeniem zza pola karnego, otwierając wynik. Legion dominował, stwarzając liczne sytuacje, ale świetna postawa bramkarza Dżentelmenów długo trzymała gospodarzy w grze. Tuż przed przerwą jednak nie miał już nic do powiedzenia – Kremienishchuk huknął niemal z połowy boiska i zdobył efektownego gola na 0:2.

Druga połowa zaczęła się zaskakująco – Dżentelmeni przebudzili się błyskawicznie. Feliga trafił na 1:2 po kozłującym strzale z czuba. Chwilę później gospodarze mieli szansę na wyrównanie – po faulu Legionu sędzia wskazał na wapno, ale Oleszczuk uderzył nad bramką. Co się odwlecze, to nie uciecze – kilka minut później Słyk uderzył z dystansu między nogami obrońcy i doprowadził do remisu 2:2.

To jednak tylko podrażniło gości. Legion szybko odzyskał inicjatywę. Kremienishchuk przechwycił piłkę i płaskim strzałem przywrócił swojej drużynie prowadzenie. Chwilę później Vysotskyi podwyższył wynik kolejnym trafieniem zza pola karnego, a następnie skompletował hat-tricka, wykorzystując znakomite, długie podanie od bramkarza. W końcówce Kremienishchuk jeszcze raz błysnął, ustalając wynik na 2:6 po kolejnym przechwycie i precyzyjnym strzale po ziemi.

FC Legion UA kończy sezon efektownym zwycięstwem, potwierdzając swoją solidność i ofensywny potencjał. Dżentelmeni mimo porażki mogą być z siebie dumni – pokazali charakter, walczyli do końca i nie odpuścili ani na moment.

W ostatnim meczu sezonu 11. ligi doszło do emocjonującego starcia o wszystko – Joga Bonito podejmowała Boiskowy Folklor w pojedynku, który decydował o „być albo nie być” w lidze.

Stawka była jasna: zwycięzca się utrzymuje, przegrany spada. W takich okolicznościach nie mogło zabraknąć emocji, nerwów i boiskowego dramatu – i to wszystko dostaliśmy już od pierwszego gwizdka. Pierwsza połowa to prawdziwa kanonada bramek. Obie drużyny wyszły z nastawieniem ofensywnym, co zaowocowało wynikiem 4:3 do przerwy. Tempo było zawrotne – akcje przenosiły się z jednego pola karnego pod drugie, a defensywy nie radziły sobie z presją rywali i stawką meczu. Joga Bonito imponowała organizacją w ataku, ale Boiskowy Folklor odpowiadał groźnymi kontrami i indywidualnymi błyskami swoich graczy.

Druga połowa miała już zupełnie inny charakter – obie ekipy zaczęły odczuwać trudy sezonu. Tempo gry spadło, pojawiło się więcej niedokładności i nerwowych decyzji, ale emocje wcale nie opadły. Każda kolejna bramka mogła być decydująca. Mimo wyrównanej walki i zrywu Boiskowego Folkloru, to Joga Bonito zdołała utrzymać minimalne prowadzenie i ostatecznie wygrała 6:5.

To zwycięstwo oznacza dla nich utrzymanie w lidze – wywalczone w morderczym stylu, w meczu, który bez wątpienia przejdzie do historii sezonu jako jedno z najbardziej dramatycznych widowisk.

Boiskowy Folklor, mimo ambitnej i walecznej postawy, musi pogodzić się ze spadkiem.

Force Fusion miało jedno zadanie – wygrać ostatni mecz i bez oglądania się na wynik Astany przypieczętować mistrzowski tytuł.

Już przed pierwszym gwizdkiem akcje gości wyraźnie wzrosły. W składzie Lisów zabrakło bowiem kluczowych zawodników odpowiedzialnych za siłę ofensywną: Damiana Borkowskiego, Kamila Jarosza i Miłosza Górskiego. To poważne osłabienie drużyny Roberta Prządki. Zgodnie z oczekiwaniami Force Fusion od początku ruszyło do ataku – i bardzo szybko objęło dwubramkowe prowadzenie. Choć Lisy odpowiedziały golem kontaktowym, dalszy przebieg meczu należał już wyłącznie do Ruslana Yakubiva i jego zespołu.

Worek z bramkami rozwiązał się na dobre – po zaledwie 10 minutach Force Fusion prowadziło już 1:6. I wtedy jakby coś się w grze gości zacięło. Do końca pierwszej połowy nie padła już żadna bramka. Choć Force Fusion nadal dominowało i często zamykało rywala na jego połowie, brakowało konkretnych wykończeń. Z kolei Lisy próbowały szukać swoich szans w kontratakach, jednak świetnie spisywała się defensywa kierowana przez Oleksandra Pliakina.

Po przerwie, ku zaskoczeniu, gospodarze złapali wiatr w żagle – szybko zmniejszyli straty do 3:6, a przez chwilę wydawało się, że mogą jeszcze sprawić liderowi poważne problemy. Te dwa gole zadziałały jednak jak kubeł zimnej wody na Force Fusion. Niezawodny Ruslan Yakubiv w końcu przerwał strzelecki impas i przywrócił kontrolę swojej drużynie. Lisy z każdą minutą opadały z sił i nie były już w stanie odwrócić losów spotkania. Ostatecznie mecz zakończył się zwycięstwem Force Fusion 3:11. Wynik mógł być jeszcze wyższy, gdyby nie kilka świetnych interwencji bramkarza gospodarzy.

Po końcowym gwizdku Force Fusion mogło rozpocząć świętowanie mistrzostwa, natomiast Lisy kończą sezon na piątym miejscu.

O godzinie 12:00 na sektorze C Areny AWF rozegrano mecz pomiędzy Shitable a Furduncio Brasil II. Choć podobnie jak starcie Astany z Borowikami nie miał on już wpływu na układ tabeli, przebieg spotkania był zupełnie inny – pełen emocji, zaciętej walki i ambicji godnej finału o mistrzostwo.

Pomimo ostatniego miejsca w tabeli, drużyna gości grała jak równy z równym i momentami imponowała zaangażowaniem. Shitable prowadziło już 3:1, ale Brazylijczycy nie zamierzali się poddawać i doprowadzili do wyrównania. Co więcej, do przerwy to właśnie oni schodzili z boiska z prowadzeniem 3:4, co było sporym zaskoczeniem.

Po zmianie stron jednak coś w szeregach gości się zacięło. Przerwa nie wpłynęła na nich dobrze – możliwe, że stracili rytm gry. Przełomowym momentem był rzut karny dla gospodarzy, po którym wynik brzmiał 4:4. Od tego momentu to Shitable przejęło inicjatywę. Wyszli na prowadzenie 6:4 i nie oddali go już do końca spotkania.

Furduncio Brasil II próbowało jeszcze wrócić do gry – za każdym razem, gdy łapali kontakt, gospodarze odpowiadali kolejnym trafieniem. W ostatniej minucie pięknego gola zdobył Mattis, dając nadzieję na remis, ale czasu na kolejną akcję już - niestety dla nich - zabrakło.

W 18. kolejce sezonu 2024/25 na sektorze A FC Astana zmierzyła się z Borowikami. Dla gospodarzy był to mecz bez większej stawki – nawet w przypadku porażki kończyli sezon na drugim miejscu. Podobnie wyglądała sytuacja Borowików, którzy mieli już zapewnione utrzymanie, niezależnie od wyniku. Wobec braku presji z obu stron, spotkanie miało typowy charakter „meczu do dogrania”, jakich wiele w końcówkach sezonu.

Mimo gry bez nominalnego bramkarza, Astana rozpoczęła z dużym animuszem i już po kilku minutach prowadziła 3:0. W dalszej części pierwszej połowy gospodarze nie zwalniali tempa, a pierwsze trafienie Borowików padło dopiero około 15. minuty. Za każdym razem, gdy goście zdobywali bramkę, Astana odpowiadała kilkoma kolejnymi. Do przerwy wynik mówił sam za siebie – 9:2 dla miejscowych.

Po zmianie stron obraz gry nie uległ zmianie. Gospodarze dalej przeważali i w pewnym momencie prowadzili już różnicą aż dwunastu goli. Dopiero w końcówce meczu Borowiki zdołały nieco odrobić straty, ale było już za późno, by wpłynąć na losy spotkania. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 17:5 dla Astany.

Zdecydowanie było to jednostronne widowisko, choć można przypuszczać, że gdyby miało większą wagę, Borowiki zaprezentowałyby się znacznie lepiej. W tym przypadku jednak górę wzięła różnica w podejściu i motywacji na koniec sezonu.

12 Liga

Spotkanie pomiędzy DMN Yebańsk a Wystrzelonymi, rozegrane w ramach ostatniej kolejki 12. Ligi, nie mogło już wpłynąć na układ tabeli. Obie drużyny podeszły więc do rywalizacji z czystej przyjemności. Trzeba jednak zaznaczyć, że niestety nie zdołały utrzymać się w lidze, więc kolejny sezon zapowiada się dla nich jako walka o szybki powrót na ten poziom.

Początek meczu okazał się pechowy dla gości – już na starcie strzelili samobója. Od pierwszych minut wyraźnie zarysowała się przewaga gospodarzy. Grali ofensywnie, wysoko naciskali po stracie piłki, co skutecznie utrudniało wejście w mecz rywalom. Tempo gry nie było zawrotne, ale spotkanie oglądało się przyjemnie – brak presji przekładał się na czystą grę, bez groźnych fauli i niepotrzebnych spięć. Wystrzeleni odżyli po zdobyciu bramki kontaktowej, a ich decyzje na boisku wskazywały, że chcą w tym meczu osiągnąć coś więcej niż tylko udział. Jeszcze przed przerwą świetną interwencją popisał się Ernest Zbieć, który obronił strzał... twarzą, ratując zespół przed stratą gola. Do przerwy wynik brzmiał 3:1 na korzyść DMN.

Po zmianie stron gospodarze grali z jeszcze większym animuszem. W końcu odblokował się Jakub Cygan, który wcześniej wielokrotnie był bliski trafienia, ale gola zdobył dopiero po przerwie. Na wyróżnienie zasłużyli też Mateusz Pośniak i Mateusz Banaszek, którzy napędzali ofensywę DMN. Goście w drugiej połowie tylko sporadycznie potrafili zagrozić bramce rywali – było widać, że tego dnia wyraźnie odstawali poziomem. Ostatecznie faworyci wygrali 8:2 i zakończyli sezon w dobrym stylu.

Obu ekipom życzymy udanego wypoczynku i do zobaczenia już niebawem!

Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że będzie to starcie decydujące o miejscu w TOP 5, jednak słabsza postawa Dynamo Wołomin w końcówce sezonu sprawiła, że mecz nie miał już większego znaczenia dla układu tabeli. Mimo to spodziewano się ciekawego pojedynku – oba zespoły znane są z tego, że skupiają się na czysto piłkarskich aspektach gry.

I tak właśnie było. Choć spotkanie miało luźniejszy charakter, to Lepanes od początku sprawiało wrażenie zespołu z większym potencjałem. Goście szybko to udowodnili, wychodząc na dwubramkowe prowadzenie już po 6 minutach gry. Co prawda Michał Matyja odpowiedział golem kontaktowym, ale jak się później okazało – był to ostatni moment, w którym Dynamo miało realny kontakt z przeciwnikiem. Gra gospodarzy zaczęła się sypać po błędzie bramkarza w 15. minucie, który zakończył się golem na 1:3. Lepanes złapało wiatr w żagle i jeszcze przed przerwą dołożyło cztery trafienia, ustalając wynik pierwszej połowy na 1:7.

Po zmianie stron Dynamo weszło w mecz znacznie lepiej – zdobyło drugą bramkę, a następnie zbliżyło się do rywali na 4:8, co przez moment dawało nadzieję na jeszcze ciekawszą końcówkę. Niestety dla nich, to był ostatni zryw. Lepanes ponownie zebrało szyki i zaczęło bezlitośnie punktować przeciwnika. Gospodarze próbowali indywidualnych akcji, ale bez większego efektu. W miarę upływu czasu zaczęły się pojawiać duże przestrzenie między formacjami, co było wodą na młyn dla gości, którzy z łatwością wykorzystywali wolne strefy w środku pola. Wynik miał ogromny wpływ na postawę obu drużyn – Lepanes grało z coraz większym luzem, zaś morale w ekipie Dynamo wyraźnie spadało.

Efekt? Pewna i w pełni zasłużona wygrana gości 5:16. Lepanes pokazało wszystko, co najlepsze w tej rundzie – świetną grę zespołową połączoną z wysokimi umiejętnościami indywidualnymi, co okazało się zabójcze dla rywala. Dynamo Wołomin natomiast musi jak najszybciej zapomnieć o słabszej rundzie wiosennej i skupić się na odbudowie w kolejnym sezonie – bo potencjał w tym zespole zdecydowanie jest.

W ostatniej kolejce sezonu 2024/25 na 12. poziomie rozgrywkowym AC Choszczówka mierzyła się z FC Razam. Na papierze faworytem byli gospodarze, którzy przy zwycięstwie mogli z nadzieją wypatrywać ewentualnej wpadki Patetikos w walce o mistrzostwo. Jednak wygrana przyszła im znacznie trudniej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.

Od pierwszych minut to goście narzucili swój styl gry i prowadzili grę przez całą pierwszą połowę. Ich ciągły napór na bramkę Choszczówki stwarzał realne zagrożenie, jednak mimo przewagi nie udało im się otworzyć wyniku. Gospodarze ograniczali się do obrony i liczyli na pojedyncze błędy lub kontrataki. W końcu, zupełnie niespodziewanie, to właśnie oni jako pierwsi zdobyli bramkę i schodzili na przerwę z minimalnym prowadzeniem.

Po zmianie stron gra wicemistrzów wyglądała już znacznie lepiej. Choć nadal to FC Razam przeważało w posiadaniu piłki i liczbie okazji, gospodarze zaczęli groźniej odpowiadać. Ich poprawiona gra zaowocowała drugim golem, który ostatecznie ustalił wynik meczu na 2:0.

Podsumowując, rezultat spotkania zdecydowanie nie odzwierciedla jego przebiegu. Można wręcz stwierdzić, że to FC Razam zasłużyło na zwycięstwo, i to więcej niż jedną bramką. Ale jak to w piłce bywa – nie zawsze wygrywa lepszy, tylko ten, kto strzeli więcej goli. I za tę nieprzewidywalność tak wielu kocha ten sport.

AC Choszczówka dopisała niezwykle ważne trzy punkty i mogła już tylko spokojnie oczekiwać na ewentualną stratę punktów przez Patetikos w kontekście walki o mistrzostwo...

W jednym z meczów zamykających 18. kolejkę 12. Ligi Fanów spotkały się dwie drużyny, które już przed rozpoczęciem rywalizacji znały swój los. Pewni mistrzostwa FC Patetikos podejmowali zdegradowanych wcześniej BRD Young Warriors.

Od pierwszego gwizdka tempo meczu było wysokie, ale gra chaotyczna. Obie ekipy miały swoje okazje, jednak to goście jako pierwsi potrafili przełożyć je na bramki. Wynik otworzył Karol Makowski, a chwilę później prowadzenie BRD podwyższył Marcin Bińka. FC Patetikos odpowiedzieli trafieniem Pawła Jasztela, które na chwilę tchnęło nadzieję w gospodarzy. Ta jednak szybko zgasła, ponieważ Young Warriors prezentowali się wyjątkowo skutecznie i jeszcze przed przerwą zdobyli dwa kolejne gole. Do szatni zeszli z prowadzeniem 1:4.

Po zmianie stron Patetikos ruszyli z większą determinacją, ale znakomicie między słupkami spisywał się Adrian Kloskowski. Bramkarz BRD kilkukrotnie ratował swój zespół przed stratą bramki i był jednym z głównych bohaterów spotkania. Z czasem to goście znów przejęli inicjatywę i wyprowadzili kolejne trzy skuteczne ciosy, ustalając sensacyjny wynik meczu na 1:7.

Choć końcowy rezultat może sugerować jednostronne widowisko, w rzeczywistości mecz był bardziej wyrównany, a o końcowym sukcesie BRD zdecydowała znakomita postawa ich bramkarza oraz wysoka skuteczność w kluczowych momentach. Dla FC Patetikos była to tylko kosmetyczna rysa na mistrzowskim sezonie, natomiast BRD Young Warriors żegnają się z ligą w naprawdę efektownym stylu.

W 12. lidze kwestia trzeciego miejsca na podium pozostawała nierozstrzygnięta aż do ostatniej kolejki wiosennych zmagań. W meczu o ogromnej stawce naprzeciw siebie stanęły FC Cały Czas Bomba oraz Piwo Po Meczu FC – zespoły, które na przestrzeni całego sezonu zgromadziły identyczną liczbę punktów.

Gospodarze, by sięgnąć po brąz, musieli wygrać – jesienią bowiem w bezpośrednim starciu górą byli Piwosze. Świadomi determinacji rywali, goście ustawili zwartą defensywę, która przez pierwsze minuty skutecznie wymuszała niedokładność w poczynaniach graczy Bomby. Po dziesięciu minutach gospodarze w końcu znaleźli sposób na sforsowanie zasieków przeciwnika. Po odbiorze piłka trafiła pod nogi Kacpra Chimczuka, który błyskawicznie obsłużył Patryka Barana. Ten, po efektownym zwodzie na lewą nogę, zdobył bramkę delikatną podcinką.

Choć FCCB imponowało techniką, to z czasem Piwo Po Meczu zaczęło dominować w operowaniu piłką – co wynikało też z rosnącej frustracji Radosława Gadomskiego i jego kolegów. Przewagę gości udokumentował Maciej Szcześniak, który po podaniu Michała Świercza uderzył pod poprzeczkę i wyrównał wynik. Rozjuszeni gospodarze rzucili się do ataku, ale brakowało im cierpliwości i odpowiednich decyzji w finalizacji. W nieoczekiwanym momencie doszło do kontrowersji – po rzucie wolnym Piwoszy piłka trafiła w rękę Maksa Czyżewskiego, co skutkowało rzutem karnym. Michał Świercz nie wykorzystał jednak okazji – Łukasz Walczuk znakomicie wyczuł intencje strzelca. Szybko jednak Czyżewski zrehabilitował się w najlepszy możliwy sposób – potężnym strzałem od poprzeczki dał swojej drużynie prowadzenie 2:1.

Po przerwie błysnęli obaj bramkarze – Walczuk oraz Jacek Spaliński, którzy ratowali swoje zespoły po strzałach odpowiednio Świercza i Chimczuka.

Pod względem bramkowym druga połowa należała do gości. Najpierw Mateusz Buczak doprowadził do remisu, a później Świercz, po indywidualnym rajdzie, zdobył bramkę na 2:3. Baran mógł wyrównać, ale jego potężne uderzenie zatrzymało się na poprzeczce. To niepowodzenie zemściło się chwilę później – Świercz, po perfekcyjnej wrzutce z narożnika od Adama Stankiewicza, trafił z woleja na 2:4. Wydawało się, że po takim ciosie Bomba nie zdoła się podnieść, ale wtedy duet Baran–Chimczuk przejął inicjatywę. W ciągu zaledwie 30 sekund zdobyli dwa gole i doprowadzili do stanu 4:4.

Niestety, w decydującym momencie Kamil Barwaśny sfaulował Świercza, zatrzymując kontratak – sędzia ukarał go żółtą kartką, a gospodarze musieli kończyć mecz w osłabieniu. Tę przewagę natychmiast wykorzystał Michał Świercz, który po przechwycie w środku pola ruszył na bramkę i skompletował hat-tricka.

Końcówka spotkania była wyjątkowo napięta. Po ostrym faulu na Patryku Baranie, ten zareagował impulsywnie i powalił przeciwnika, co doprowadziło do przepychanki z udziałem zawodników obu ekip. Baran otrzymał żółtą kartkę, ale i wywołał bójkę, w którą zaangażowały się w całości obie strony, a inni piłkarze Bomby „popisywali się” kolejnymi pokazami agresji. W tych emocjach Czyżewski zdołał jeszcze wyrównać na 5:5, ale remis ostatecznie dał trzecie miejsce Piwo Po Meczu, dzięki lepszemu bilansowi bezpośrednich spotkań.

13 Liga

Gentelmani, by zapewnić sobie trzecie miejsce w tabeli, musieli wygrać spotkanie z Oldboys Derby. Z kolei goście potrzebowali choćby punktu, by utrzymać się w lidze.

Początek meczu był bardzo wyrównany – obie drużyny podeszły do rywalizacji z respektem i dużą ostrożnością. Gentlemani mozolnie budowali swoje akcje ofensywne, aż w końcu – po zamieszaniu w polu karnym – udało się otworzyć wynik spotkania. Ekipa Przemka Białego nie zamierzała odpuszczać – po składnej akcji Piotr Grudzień doprowadził do wyrównania. Gospodarze szybko ponownie wyszli na prowadzenie i wydawało się, że przejmują kontrolę nad meczem.

Wydarzeniem kluczowym mogła być sytuacja, gdy Paweł Domański podszedł do rzutu karnego – była okazja na podwyższenie wyniku. Jednak Przemek Biały, jak już wielokrotnie w tym sezonie, wyczuł intencje strzelca i obronił jedenastkę, utrzymując swój zespół w grze. To, co nie udało się z „wapna”, udało się z gry – Gentlemani wyszli na dwubramkowe prowadzenie. Tuż przed przerwą Oldboys Derby odpowiedzieli kontratakiem, który celnym wślizgiem wykończył Piotrek Arendt. Do przerwy było 3:2.

Po zmianie stron spotkanie przez dłuższy czas pozostawało na styku. Gospodarze ponownie zbudowali dwubramkową przewagę, ale Oldboysi jeszcze raz zdobyli gola kontaktowego. Jednak od stanu 4:3 drużyna Jakuba Augustyniaka zaczęła skutecznie finalizować swoje ataki, stopniowo powiększając przewagę. Zmęczeni goście nie byli już w stanie nawiązać walki i odwrócić losów meczu. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 9:4 dla Gentelmanów, co oznacza, że sięgnęli oni po brązowe medale w tym sezonie.

Oldboys Derby, mimo solidnej rundy, kończą zmagania w strefie spadkowej i będą musieli powalczyć o powrót w kolejnej kampanii.

W meczu wicelidera – mowa tu oczywiście o drużynie Inferno Team III – i ekipy Green Teamu nie mieliśmy okazji zobaczyć sensacji, bowiem zespół zajmujący wyższe miejsce w tabeli nie zawiódł i odniósł zwycięstwo 7:3. Niemniej jednak gospodarze postawili nie lada opór, szczególnie w pierwszej połowie, która zakończyła się remisem – oba zespoły zdobyły po dwie bramki. Gospodarze z pewnością czuli niedosyt, ponieważ kilkukrotnie trafiali w obramowanie bramki, a dokładniej – dokonywał tego najlepszy strzelec zarówno Green Teamu, jak i całej 13. ligi – Piotr Waszczuk.

Kwintesencję emocji zobaczyliśmy w drugiej połowie spotkania. Wtedy do głosu zaczęło dochodzić Inferno, a wraz z nim Kacper Pawłowski. Reprezentujący również barwy Gawulonu zawodnik po raz kolejny był wiodącą postacią swojego zespołu – zdobył 3 bramki i zanotował 2 kluczowe asysty. Jego dynamika, prędkość i zwinność pozwalały mu z łatwością wymykać się pilnującym go obrońcom. Często rywale byli zmuszeni uciekać się do fauli, aby powstrzymać napędzany przez niego atak.

Goście wyraźnie lepiej prezentowali się pod względem kondycyjnym, co było widoczne gołym okiem. Kreowali znacznie więcej okazji bramkowych, co systematycznie przynosiło efekty. W ostatecznym rozrachunku to piłkarze Inferno Team wyszli zwycięsko z tego starcia, notując swoją 10. wygraną z rzędu.

Mecz pomiędzy Ferajną Warszawa a Wombatami rozpoczął się z lekkim opóźnieniem – nie tylko ze względu na ulewę, ale również przez chwilowe wahanie gości, czy w ogóle przystąpić do gry. Ostatecznie zwyciężyło sportowe podejście i obie drużyny ustawiły się do rywalizacji.

Choć gospodarze znali już wynik spotkania Gentleman Warsaw Team i wiedzieli, że podium jest poza ich zasięgiem, to na murawę wyszli wyjątkowo zmotywowani. Z kolei Wombaty, najwyraźniej pogodzone ze spadkiem, nie były w stanie powstrzymać rozpędzonego rywala. Ferajna grała, jakby wciąż miała o co walczyć – i efekt był piorunujący. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 9:0, a goście jedynie sporadycznie zagrozili bramce. W 10. minucie Piotr Marciniak próbował zaskoczyć bramkarza gospodarzy strzałem z własnej połowy, ale piłka minęła cel o ponad metr.

Ferajna kontynuowała ofensywną grę także po przerwie. Łącznie do protokołu strzelców wpisało się sześciu graczy gospodarzy, a Dominik Turos błyszczał formą – zakończył mecz z pięcioma bramkami i sześcioma asystami. Mimo wysokiego wyniku Wombaty nie odpuściły – Maciej Stąporek dwukrotnie wpisał się na listę strzelców i dołożył udział przy bramce Wojtka Grabowskiego.

Końcowy rezultat w pełni odzwierciedla przebieg spotkania. Ferajna wygrała zasłużenie, a Wombaty będą musiały odnaleźć nową motywację przed zbliżającym się sezonem w 14. lidze.

Spotkanie, na które czekało wielu – prawdziwe El Clásico 13. Ligi Fanów. Starcie Pogromców Poprzeczek z NieDzielnymi to ten typ meczu, w którym mogło wydarzyć się dosłownie wszystko. Dla gospodarzy była to historyczna szansa – pierwszy raz mogli zakończyć sezon poza strefą spadkową. Goście natomiast walczyli o jedyne punkty w wyjątkowo nieudanej rundzie.

W zespole Marcina Aksamitowskiego było widać większą mobilizację i lepszą frekwencję niż w ostatnich tygodniach, choć zabrakło m.in. Kamila Jarosza. W rolę bramkarza musiał wcielić się Łukasz Kacprzak. NieDzielni od początku ruszyli do przodu – już w pierwszej minucie bliski zdobycia bramki był Maciej Piątek po podaniu Piotra Sitarczyka, ale nie zdołał sięgnąć piłki. Goście postawili na głęboką defensywę, zmuszając Pogromców do rozgrywania piłki od tyłu. Kilkukrotnie z dobrej strony pokazał się Kacprzak, broniąc groźne strzały. W 5. minucie po podaniu golkipera Pogromców Maciej Piątek próbował strzału z daleka, który ostatecznie zatrzymał się... na poprzeczce.

W 10. minucie Pogromcy zagrali błyskawiczną akcję i po dwóch podaniach Marcin Kowalski wyprowadził ich na prowadzenie. Radość gospodarzy nie trwała jednak długo – już dwie minuty później pięknym strzałem w okienko odpowiedział Jan Wójcik, ustalając wynik pierwszej połowy na 1:1. Obie strony miały swoje okazje, ale brakowało skuteczności. Pogromcy starali się szukać Kowalskiego, ale goście skutecznie podwajali krycie, odcinając go od piłki.

Po przerwie NieDzielni objęli prowadzenie – w 27. minucie Sławomir Godyński wypuścił Macieja Piątka na skrzydle, a ten indywidualną akcją wykończył sytuację na 1:2. Pogromcy jednak odpowiedzieli szybko – znów dwoma podaniami rozmontowali defensywę rywali, a Norbert Plak po asyście Olka Markowskiego wyrównał. W 41. minucie Plak ponownie znalazł drogę do bramki – jego strzał odbił się jeszcze od obrońcy i zmylił bramkarza NieDzielnych, dając Pogromcom prowadzenie 3:2. Goście musieli rzucić się do ataku, ale gospodarze mądrze utrzymywali się przy piłce, skutecznie opóźniając grę. W 45. minucie Aleksander Peszko ustalił wynik spotkania na 4:2 – po podaniu Mateusza Niewiadomego posłał piłkę do siatki głową. Dla NieDzielnych była to już sytuacja bez wyjścia – próbowali jeszcze atakować, ale nie potrafili zagrozić bramce przeciwnika.

Pogromcy Poprzeczek odnieśli jedno z najważniejszych zwycięstw w historii swojego zespołu i po raz pierwszy zapewnili sobie utrzymanie w lidze. Dla NieDzielnych to gorzki koniec trudnego sezonu – znów bez zwycięstwa, ale przynajmniej z walką do ostatniego gwizdka.

14 Liga
15 Liga
16 Liga

W ostatnim meczu sezonu doszło do starcia na szczycie tabeli – Gawulon podejmował FC Łazarski. Obie drużyny walczyły o miejsce na podium, choć w nieco innych nastrojach. Gospodarze mieli już zapewniony medal, ale przy równej liczbie punktów z inną ekipą wciąż liczyli na poprawę lokaty. Dla Łazarskiego stawką było utrzymanie pozycji w czołowej trójce – margines błędu praktycznie nie istniał.

Od pierwszego gwizdka czuć było napięcie. Obie strony zdawały sobie sprawę z wagi spotkania, co przełożyło się na ostrożną, defensywną grę w pierwszej połowie. Zawodnicy nie podejmowali zbędnego ryzyka, a sytuacji bramkowych było jak na lekarstwo. Przełamanie nadeszło dopiero w 21. minucie, gdy Igor Marciniak z Gawulonu dobił piłkę po niepewnej interwencji bramkarza i otworzył wynik spotkania.

Po przerwie gospodarze dorzucili dwa kolejne trafienia. Głównym architektem tej części meczu był Kacper Pawłowski, który dwukrotnie pokonał golkipera rywali, perfekcyjnie wykorzystując osłabienie przeciwników. Łazarski grał agresywnie, co zaowocowało kilkoma żółtymi kartkami i grą w osłabieniu. Mimo tego goście nie odpuszczali – zdołali zdobyć dwie bramki, próbując jeszcze wrócić do gry.

Ambitna końcówka nie wystarczyła jednak, by odrobić straty. Mecz zakończył się wynikiem 3:2 dla Gawulonu, który tym samym przypieczętował 2. miejsce w tabeli. Dla Łazarskiego porażka była bolesna – oznaczała spadek z podium i zakończenie sezonu tuż za najlepszą trójką, co z pewnością pozostawiło niedosyt.

W niedzielnym meczu ligowym, zamykającym rundę wiosenną, doszło do prawdziwej deklasacji. Drużyna FC Ukrainian Devils zmierzyła się z Syrenką i od pierwszych minut nie pozostawiła żadnych złudzeń, która ekipa opuści Arenę Grenady z kompletem punktów.

Spotkanie rozpoczęło się od wysokiego tempa narzuconego przez gości, którzy już w pierwszych minutach zdobyli bramkę, co tylko dodało im wiatru w żagle. Ukrainian Devils całkowicie zdominowali mecz, zdobywając aż 14 bramek w zaledwie 25 minut. Był to cios, który skutecznie odebrał rywalom chęć do gry – po stronie Syrenki wyraźnie było widać rezygnację.

Zawodnicy Devils prezentowali świetnie zorganizowane ataki pozycyjne, a przy tym bezlitośnie wykorzystywali błędy przeciwnika w rozegraniu piłki, wyprowadzając szybkie i zabójcze kontry. Gospodarze byli kompletnie zagubieni – ich linia obrony popełniała rażące błędy, bramkarz nie nadążał za kolejnymi strzałami, a ofensywa praktycznie nie istniała.

Druga połowa była kontynuacją dominacji gości. Devils nie tylko nie zwolnili tempa, ale jeszcze je podkręcili, kontynuując ofensywną nawałnicę. Kolejne gole wpadały niemal bez przerwy, a Syrenka nie potrafiła w żaden sposób odpowiedzieć.

Ostateczny wynik 30:0 to prawdziwy pogrom i najwyższe zwycięstwo Ukrainian Devils w tym sezonie.

W starciu lidera 16. Ligi – mowa tu oczywiście o drużynie Grajki i Kopacze – z ekipą znajdującą się tuż nad strefą spadkową, czyli White Foxes, nie było żadnych niespodzianek. Faworyt stanął na wysokości zadania i odniósł pewne zwycięstwo nad niżej notowaną drużyną 10:4.

Jeśli chodzi o przebieg meczu – pierwsza połowa była w miarę wyrównana, z nieznacznym wskazaniem na gości. Byli oni drużyną aktywniejszą, jednak często brakowało im postawienia przysłowiowej „kropki nad i”, przez co po pierwszych 25 minutach schodzili na przerwę z dwubramkową zaliczką.

W drugiej połowie ewidentnie wyciągnęli wnioski i zaczęli grać znacznie skuteczniej. Piłkarze Grajków i Kopaczy wrzucili wyższy bieg i całkowicie zdominowali rywala, strzelając gola za golem. Przewaga w liczbie tworzonych sytuacji była miażdżąca.

Cały zespół zagrał solidny futbol, więc trudno wyróżnić jednego zawodnika – pokazali, co znaczy gra zespołowa, świetnie operując piłką przez cały mecz. Pod koniec gospodarze nieco się ożywili i próbowali odrobić straty, jednak przewaga była zbyt duża, a czasu zbyt mało – musieli więc uznać wyższość lidera. Dzięki tym trzem punktom Grajki i Kopacze zgarnęli złoto w 16. lidze, bo nie dali się wyprzedzić depczącemu im po piętach Gawulonowi. Gratulacje!

Mecz pomiędzy Elekcyjną FC a Kresowią Warszawa II pokazał dwa oblicza obu drużyn. W pierwszej połowie gospodarze narzucili swoje warunki gry, prezentując ofensywny styl. Ich celem – poza zwycięstwem – było również wsparcie Jakuba Mydłowieckiego w walce o tytuł króla strzelców. Taktyka przyniosła efekty – zanim minęło 10 minut, Elekcyjna prowadziła 2:0, a obie bramki zdobył właśnie Kuba.

Kresowia, znana z walki do samego końca, zdołała odpowiedzieć jednym trafieniem, ale gospodarze dorzucili kolejne dwa gole. Wynik 4:1 do przerwy zapowiadał spokojną końcówkę dla Elekcyjnej.

Druga połowa również toczyła się w szybkim, ofensywnym tempie, ale wysoka przewaga gospodarzy zaczęła topnieć. Już w 30. minucie Kuba po raz czwarty wpisał się na listę strzelców, dając swojej drużynie czterobramkowe prowadzenie. Kresowia odpowiedziała jednak szybko dwoma trafieniami, zmniejszając stratę i podsycając emocje.

Goście uwierzyli, że mecz można jeszcze odwrócić, i coraz odważniej atakowali. Na niespełna 10 minut przed końcem Jakub zdobył swoją piątą bramkę w tym meczu, podwyższając prowadzenie Elekcyjnej na 6:3. Był to ostatni gol dla gospodarzy. W końcówce meczu Kresowia ruszyła do zmasowanego ataku – dwa szybkie gole na kilka minut przed ostatnim gwizdkiem zmniejszyły stratę do jednej bramki. Gdyby spotkanie potrwało dłużej, wynik mógł być zupełnie inny.

Ostatecznie Elekcyjna wygrała 6:5, ale nie zdołała opuścić strefy spadkowej. Natomiast Jakub Mydłowiecki dzięki pięciu bramkom zapewnił sobie indywidualne trofeum dla najlepszego strzelca.

Facebook

Reklama

Tabela

Social Media

Youtube

Reklama