USUŃ NA 24H
MENU LIGOWE
POZIOMY ROZGRYWEK
AKTUALNOŚCI
ROZGRYWKI
STATYSTYKI
FUTBOL.TV
TURNIEJE
WYWIADY
Puchar Fanów
GALERIA
Ekstraklasa
1 Liga
2 Liga
3 Liga
4 Liga
5 Liga
6 Liga
7 Liga
8 Liga
9 Liga
10 Liga
11 Liga
12 Liga
13 Liga
14 Liga
RAPORT MECZOWY - 13. KOLEJKA!

Życie nie lubi próżni, dlatego oddajemy Wam dziś do lektury kolejny artykuł naszych meczowych podsumowań. Coraz więcej kart odsłoniętych, a do finiszu całego sezonu jeszcze 5 kolejek. Miniona niedziela obfitowała w emocje, głównie te czysto piłkarskie, byliśmy świadkami powrotów z dalekiej podróży, pościgów, zwrotów akcji, dużo bramek, trochę kartek, a co i jak się potoczyło przeczytacie poniżej. Zapraszamy do lektury!        

 

EKSTRAKLASA

 

FC GORLICKA - CONTRA 13:3

Contra w ostatnich dwóch kolejkach nie ma łatwo, bo w poprzedniej serii gier mierzyła się z In Plus Pojemną Haliną, a teraz przyszło rywalizować z Gorlicką. Gospodarze od czasu gdy stracili punkty z Kebavitą, maksymalnie skoncentrowani podchodzą do swoich meczy i boleśnie przekonał się o tym Mixamator, który przegrał wysoko z teamem Daniela Gello. Od początku spotkania oglądaliśmy atak pozycyjny gospodarzy, którzy długo operowali piłką i nie wróżyło to niczego pozytywnego dla ferajny Michała Raciborskiego. W szóstej minucie wynik otworzył Krystian Grzywacz. Gdy wydawało się, że gospodarze pójdą za ciosem do głosu zaczęli dochodzić goście. Mieli znakomite okazje, ale raz słupek, a w drugim przypadku poprzeczka uratowała Mateusza Kota przed stratą bramki. Kto wie czy właśnie te zmarnowane okazje nie miały wpływu na dalszy przebieg spotkania. Tuż przed przerwą Gorlicka strzeliła w odstępie ośmiu minut trzy bramki i z całkiem wyrównanej połowy mieliśmy wynik 4:0 , który kompletnie nie oddawał tego co działo się w pierwszych 25 minutach. Po zmianie stron liczyliśmy, że Contra się podniesie. Jednak było zupełnie inaczej i szybko stracone kolejne bramki zaraz na początku drugiej odsłony dały do zrozumienia, że nic się tutaj nadzwyczajnego nie wydarzy. Goście ambitnie walczyli o trafienia honorowe i takie przy wysokim wyniku udało się ustrzelić. Dwa razy na listę strzelców wpisał się Wojtek Osobiński i raz Krystian Koniarczyk. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 13:3 co pokazuje jaką przewagę, szczególnie w drugiej połowie, miała Gorlicka. Contra jednak porażkę miała pewnie wliczoną w swoje plany i teraz musi się skoncentrować na spotkaniach z drużynami, z którymi ekipa Michała Raciborskiego będzie bezpośrednio walczyć o utrzymanie. Gorlicka daje sygnał że jest mocna, a to tylko dobrze wróży przed spotkaniem z Turem w następnej kolejce.

 

NARODOWE ŚRÓDMIEŚCIE - FC IMPULS UA 4:6

Dla ekipy z Ukrainy jak pisaliśmy w zapowiedziach spotkanie z Narodowym Śródmieściem było niezwykle istotne w kontekście walki o utrzymanie. Strata punktów mogłaby bardzo skomplikować sytuację, która i tak nie jest tak dobra, jakby tego chcieli zawodnicy Bohdana Ivaniuka. Team Marka Szklennika po cichu liczył na korzystny wynik sądząc, że akurat Impuls wydawał się w zasięgu jego zespołu. Od początku spotkania obie ekipy zabrały się do gry chcąc szybko narzucić swój styl. Narodowe Śródmieście z dwoma najlepszymi zawodnikami w defensywie starali się czekać na ataki gości. Impuls z kolei starał się wykorzystywać szybkość swoich zawodników stwarzając przewagę pod bramką przeciwników. Gracze z Ukrainy dopięli swego i od dziesiątej minuty prowadzili. Gospodarze jeszcze nie otrząsnęli się z pierwszej bramki i Stefan Necula musiał ponownie wyjmować piłkę z siatki. Świetną akcję kombinacyjną wykończył Vladysłav Budz. Gdy padła trzecia bramka dla gości wydawało się, że Narodowe Śródmieście jak zawsze nie będzie w stanie nawiązać walki z rywalami. Jednak po rzucie karnym strzelonym przez Pawła Rolka nadzieje odżyły. Jednak jeszcze przed przerwą tym razem Kostiantin Didenko podwyższył wynik i na przerwę drużyny schodziły z wynikiem 1:4. Po zmianie stron ekipa z Ukrainy nadal przeważała. Miała zapewne w pamięci spotkanie z Turem, w którym mimo prowadzenia ostatecznie zremisowała. Ponownie za strzelanie bramek wzięli się Vladysłav Budz i Kostiantin Didenko i to pozwoliło osiągnąć wydawałoby się bezpieczną przewagę. Narodowe Śródmieście walczyło do końca i w końcówce zmniejszyło rozmiary porażki. Marcin Banasiak najpierw dobił piłkę do pustej bramki, a potem po rzucie z autu wykończył akcję. FC Impuls UA wygrywa ważny mecz i robi krok w kierunku utrzymania. Narodowe Śródmieście gra już tylko o pozostawienie dobrego wrażenia i ma czas by budować zespół na kolejny sezon.

 

FC KEBAVITA - TUR OCHOTA 3:5

Spotkanie Fc Kebavity z Turem Ochota było hitem tej serii gier w ekstraklasie. Rzeczywiście, mimo że składy nie były optymalne, to zobaczyliśmy piłkarski mecz gdzie praktycznie w każdej minucie sporo działo się na boisku. Patrząc na poprzednie spotkania to lepsze wrażenie robili jak dotąd gospodarze i choć w tym spotkaniu brakowało Kamila Majorka i Macieja Banaska, to Burak Can miał pomysł jak załatać te straty. Od początku spotkanie było prowadzone w szybkim tempie i akcje przenosiły się z bramki pod bramkę. Po jednej z nich Adrian Bartkiewicz zagrał do rogu do Rafała Polakowskiego, a ten z ostrego konta zaskoczył golkipera Kebavity. Ta dążyła do wyrównania i dość szybko osiągnęła swój cel. Christian Namani przejął piłkę i mocnym strzałem nie dał szans Pawłowi Wysockiemu. Pod koniec pierwszej połowy Tur ponownie objął prowadzenie. Piotr Leśniewicz przejął piłkę i lobem przez całe boisko zaskoczył rywali. Gospodarze ponownie szybko odpowiedzieli. Tomek Mikołajczyk najlepiej znalazł się w polu karnych ekipy z Ochoty i dał ponownie remis swojej drużynie. Do przerwy było 2:2 i czekało nas fascynujące drugie 25 minut. Po zmianie stron Tur grał mądrze na swojej połowie wiedząc, że otwarta gra może się źle skończyć. Gospodarze atakowali, a goście po kontrach wyszli na prowadzenie. Najpierw Robert Hankiewicz wykończył kapitalne dogranie Adriana Bartkiewicza, a chwilę później Rafał Polakowski podwyższył na 2:4. Kebavita ruszyła by odrabiać straty. Kilka razy Paweł Wysocki odbił piłkę instynktownie i to napędzało team z Ochoty do wykrzesania resztki sił. Bramka Barisa Kazkondu dodała jeszcze bardziej emocji w końcowych trzech minutach. Przy stanie 3:4 gospodarze nie mieli nic do stracenia i zaatakowali z pełnym ryzykiem. Nie udało się wyrównać, a wraz z końcowym gwizdkiem wynik ustalił najlepszy na boisku Adrian Bartkiewicz. Po kapitalnym widowisku Tur pokonał Kebavitę i zrobił pierwszy krok w stronę podium w tym sezonie.

 

IN PLUS POJEMNA HALINA - ANONYMMOUS! 1:1

In Plus Pojemna Halina podejmowała walczących o utrzymanie Anonimowych. Gospodarze mieli problemy kadrowe przed tym spotkaniem i to dawało szanse teamowi Maćka Miękiny na punkty w tym pojedynku. Goście od początku ustawili się w obronie czekając na ataki rywali. Ekipa Patryka Galla próbowała często strzałów z dystansu, ale na posterunku praktycznie zawsze był golkiper AnonyMMous . Z drugiej strony goście mieli sporo okazji na strzelenie bramki po kontrach, ale jak to ostatnio bywa mieli olbrzymie problemy ze skutecznością. Dawno na poziomie ekstraklasy nie czekaliśmy tak długo na pierwszego gola w tym spotkaniu. Dopiero praktycznie w ostatnich sekundach pierwszej połowy Michał Głębocki otworzył wynik i do przerwy było niespodziewanie 0:1. Trzeba nadmienić, że bramkarz gospodarzy kilka razy w końcówce pierwszej odsłony wybronił w niemal stuprocentowych okazjach co doprowadzało do szewskiej pasji menedżera Anonimowych. Po zmianie stron do ataku ruszył In Plus Pojemna Halina. Biła jednak długo głową w mur i wydawało się, że goście mają szanse nawet zgarnąć pełną pulę. Jednak jeden jedyny poważny błąd w kryciu Eryka Stocha dał akcję na remis. Obie ekipy od tego momentu starały się przeważyć szalę na swoją korzyść jednak albo bramkarze bronili, albo strzały minimalnie mijały bramkę. Ostatecznie mecz zakończył się remisem 1:1 i patrząc na przebieg meczu był to wynik jak najbardziej sprawiedliwy. Chyba bardziej z tego punktu mogą być zadowoleni Anonimowi, bo pewnie przed meczem taki rezultat braliby w ciemno.

 

MIXAMATOR - EAST WIND 6:13

W starciu z Mixamatorem wygrana była potrzebna ekipie East Wind jak tlen do przeżycia, jeżeli mówimy o realnej szansie pozostania w gronie zespołów, które walczą o medale. Gospodarze z kolei mają już raczej niewielkie szanse na utrzymanie w Ekstraklasie, jednak Michał Fijołek słynie z silnej motywacji i walki do końca, a zatem zawodnicy jego ekipy na pewno będą robili co w ich mocy, do samego końca sezonu. Niestety dla gospodarzy, na boisku dość szybko inicjatywę przejęli gracze East Windu. Worek z bramkami otworzył, strzałem w długi róg, Kamil Jurga. Równie piękne trafienie, tym razem po strzale „rogalem" Mateusza Olszaka, oglądaliśmy przy bramce na 0:2. Swoje „trzy grosze" dorzucił także, występujący w niecodziennej dla siebie roli bramkarza, Sebastian Dąbrowski. Oprócz świetnych interwencji, którymi szokował chyba nawet kolegów z zespołu, zapisał na swoim koncie asystę, przy bramce na 0:3 autorstwa Patryka Kępki. Gracze Mixamatora odpowiedzieli w pierwszej połowie tylko raz, kiedy to po akcji kombinacyjnej Damian Starosta dobrze dograł do Kamila Kamińskiego, zmniejszając straty do 1:3. Do końca pierwszej odsłony trafiali jednak już tylko goście, a konkretnie: Mateusz Olszak oraz Damian Patoka, który w tym czasie zanotował klasycznego hat-tricka. Do przerwy mieliśmy zatem wynik 1:7 i ciężko było się spodziewać, że ten mecz może jeszcze przynieść emocje. Początek drugiej połowy to również dominacja East Windu, którzy po dwóch golach Mateusza Olszaka oraz bramce Adriana Gomoły podwyższyli na 1:10. Od tego momentu zaczął się tzw. „happy football", gdyż obie strony były skupione przede wszystkim na grze ofensywnej, zapominając nieco o obronie. Efekt był taki, że gospodarze urządzili sobie strzelanie, trafiając do bramki strzeżonej przez kapitana gości pięciokrotnie, a autorami trafień byli: Mikołaj Prybińskio (2 gole) oraz Victor Yaremii, Damian Starosta i Kamil Kamiński. Nie wpłynęło to jednak znacząco na losy meczu, który ostatecznie zakończył się zwycięstwem gości 6:13. Najlepszym graczem spotkania został wybrany Mateusz Olszak, Autor pięciu trafień oraz dwóch asyst. East Wind pozostaje w walce o mistrza !

 

LIGA 1

 

ALPAN - FC FREEDOM 11:4

Potyczki zespołów z dokładnie dwóch różnych biegunów tabeli często są wielką niewiadomą. Z jednej strony mamy gospodarzy, ALPAN, którzy w tym sezonie zanotowali komplet zwycięstw. Z kolei FC Freedom jest czerwoną latarnią 1-szej Ligi Fanów i desperacko poszukuje punktów w walce o utrzymanie, zatem motywacji im nie brakowało. Niestety dla widowiska, gospodarze bardzo szybko zaczęli dyktować warunki na boisku, chociaż trzeba przyznać, że gracze z Ukrainy w pierwszych minutach zaskoczyli rywali, stosując pressing na ich połowie. Doświadczeni gracze lidera 1-szej ligi dość szybko jednak znaleźli sposób na przejęcie kontroli nad wydarzeniami, a dodatkowo, mieli w składzie Mateusza Marcinkiewicza. To właśnie Mateusz był zawodnikiem „robiącym różnicę" w tym spotkaniu. Tylko w pierwszej połowie aż czterokrotnie wpisywał się na listę strzelców, popisując się m.in. wspaniałym trafieniem z rzutu wolnego. Jego liczne rajdy skrzydłem były sporym problemem dla obrońców FC Freedom i było widać, że zwrotność, szybkość i „klej w nodze" Mateusza są jakby na innym poziomie. Ukraińcy odpowiedzieli jednym trafieniem, kiedy to po rzucie rożnym wykonywanym przez Kyrylo Ivaschenko piłkę głową do bramki skierował Maksym Oliinyk. Było to trafienie ustalające wynik pierwszej części meczu na 6:1. Drugą odsłonę ekipa FC Freedom zaczęła z bardzo dużą wiarą w to, że można jeszcze odwrócić losy tego meczu. Atakowali bez kompleksów, a w obronie radzili sobie znacznie lepiej niż w pierwszej połowie. Efektem były dwie bramki, w których na listę strzelców wpisywali się: Serhii Yakouluk na 6:2 oraz Aleksandr Ivanov, który wykorzystał stratę rywali i skrócił dystans do stanu 6:3. Kiedy wydawało się, że goście mogą jeszcze coś ugrać w tym starciu, po raz kolejny „odpalił" się Mateusz Marcinkiewicz. Jego liczne ataki sprawiły, że dystans momentalnie powiększył się o trzy bramki (do 9:3). Goście odpowiedzieli jeszcze jednym trafieniem autorstwa Aleksandra Ivanova na 9:4, ale ostatnie dwa słowa należały do bohatera tego spotkania z ekipy ALPAN. Po jego dwóch bramkach wynik spotkania brzmiał 11:4, a Mateusz zakończył zawody z ośmioma (!) trafieniami na koncie. Statystyki nie są w stanie oddać tego, jak bardzo istotnym graczem dla ALPAN-u był Mateusz, ale my spróbowaliśmy to oddać w postaci tytułu MVP kolejki. ALPAN wciąż niepokonany, a ekipie FC Freedom życzymy wytrwałości w walce o punkty za tydzień !

 

FC ALMAZ - FC OTAMANY 4:2

Po raz kolejny przekonaliśmy się, że rywalizacja między ukraińskimi drużynami w 1 lidze to wyjątkowo widowiskowy futbol. FC Almaz podejmował FC Otamany i choć teamy te walczą o zupełnie inne cele (Almaz – awans, Otamany – utrzymanie), mieliśmy pewność, że obie ekipy zagrają na maksimum swoich możliwości. Goście w typowym dla siebie stylu rozpoczęli mecz od kilku dynamicznych akcji na jeden kontakt, a w 7 minucie Dmytro Arterchuk poprowadził rajd lewym skrzydłem i wyłożył piłkę do Vitaliia Yakovenki, który nie dał szans bramkarzowi gospodarzy. Goście starali się pójść za ciosem, ale Leonid Isayenia wyczyniał cuda między słupkami bramki Almazu i Otamany łapały się za głowy w niedowierzaniu. Koledzy Leonida wzięli się do roboty i w 15 minucie był remis po golu Stepana Bialkovskiego. Wydawało się, że remis utrzyma się do przerwy, ale bajeczną akcją popisał się Jan Galecki. Przejął piłkę w środku boiska, popędził prawym skrzydłem, minął obrońcę i wyłożył piłkę do Vitaliia Yakovenki, który strzelił swoją drugą bramkę. Skromny wynik 1:2 zapowiadał mnóstwo emocji w drugiej części meczu. Almaz przycisnął w ataku, a w 30 minucie gola wyrównującego strzelił Volodymyr Kylnyk. Po tej bramce obie drużyny miały mnóstwo okazji do zmiany wyniku, ale długo nie oglądaliśmy żadnych goli. Napięcie rosło i nerwówkę lepiej znieśli gracze Ruslana Kobyliatskiego. Naprawdę niewiele zabrakło Otamanom, aby w końcówce przejąć inicjatywę, ale w 44 minucie za niepotrzebne dyskusje z sędzią żółty kartonik obejrzał defensor gości. Okazało się to gwoździem do trumny, bo już w kolejne akcji napastnicy Almazu zmusili gości do błędu i padła bramka samobójcza. Minutę później było już praktycznie po meczu, bo na 4:2 trafił Taras Levitskiy. Oczywiście Otamany nie poddawały się i do ostatniego gwizdka szukały wyrównania, ale zwyczajnie zabrakło czasu i sił. Dla Almazu jest to bardzo ważne zwycięstwo, bo daje szanse na dogonienie drugiego w tabeli Deportivo la chickeno.

 

CLEOPARTNER - NISKI PRESS 8:3

Przed 13 kolejką Cleopartner i Niski Press znajdowały się na przedpolu podium 1 ligi i bezpośrednia rywalizacja tych ekip była poniekąd walką o 4 miejsce w tabeli. W drużynach tych nie brakuje zawodników o nieprzeciętnych umiejętnościach, ale oba teamy nie poszalały tym razem z frekwencją, bo były w stanie wystawić zaledwie po sześciu zawodników. W ekipie Cleopartner zabrakło nawet etatowego bramkarza i w rolę tą musiał wcielić się Anton Shevchenko, którego znamy raczej z występów w przedniej formacji. Na szczęście nawet bez zmienników obie drużyny były w stanie zaprezentować futbolu na wysokim poziomie. W 6 minucie Bartłomiej Kazanowski, a już minutę później Robert Dębski dobrym podaniem umożliwili strzał Dawidowi Wichowskiemu i błyskawicznie na prowadzenie wyszedł Niski Press. Wydawało się, że goście pójdą za ciosem, ale akcję Mikhaila Kandrashyna wykończył Dmytro Zhdanov. Po kwadransie gry był już remis, kiedy Volodymyr Humeniuk urządził sobie rajd przez całe boisko, wyprzedził obrońców i oszukał bramkarza. Na odpowiedź Niskiego Pressu nie trzeba było długo czekać i Dawid Wichowski kompletując hat-tricka wyprowadził swój zespół na prowadzenie 2:3. W samej końcówce pierwszej połowy Cleopartner skonstruowało jeszcze kilka groźnych akcji, ale na posterunku był Michał Sobieralski, który popisał się błyskotliwymi interwencjami. Druga połowa należała już tylko do zespołu gospodarzy. Cleopartner momentalnie wyrównało, a po chwili pięknym strzałem w samo okno Mikhail Kandrashyn wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Goście byli bezradni wobec rozkręconego teamu z Ukrainy, który dokładał kolejne trafienia, a grający na pozycji bramkarza Anton Shevchenko coraz częściej pomagał kolegom z napadu zamknąć drużynę przeciwnika na jego połowie. W końcówce Anton popisał się nie lada wyczynem – przechwycił dośrodkowanie i strzałem przez całe boisko zapakował piłkę do bramki Pressu. W ostatniej akcji meczu Dmytro Zhdanov ustalił wynik meczu na 8:3. Dzięki temu zwycięstwu Cleopartner przeskoczyło Niski Press o jedno oczko w tabeli i zachowuje teoretyczne szanse na trzecie miejsce.

 

TYLKO ZWYCIĘSTWO – GLADIATORZY 7:10

Starcie Tylko Zwycięstwa z Gladiatorami zapowiadało się jako wyjątkowo ciekawy mecz. Już w 1 minucie zamieszanie pod bramką i niezdecydowanie obrońców TZu wykorzystał Daniel Purchalak i Gladiatorzy wyszli na prowadzenie. Minęło kilka chwil i Daniel wyłożył piłkę do Karola Truszczyńskiego, a ten nie dał szans Bartkowi Kleszczowi i było 0:2. Gospodarze zepchnięci do obrony próbowali kąsać kontratakami i w 9 minucie Maciek Dombrowicz urządził sobie rajd przez środek boiska, uderzył na długi róg i zdobył bramkę kontaktową. Po trzech minutach był już remis po golu Szymona Jałkowskiego, ale Gladiatorzy błyskawicznie odpowiedzieli drugim trafieniem Karola Truszczyńskiego. Goście zupełnie zepchnęli drużynę braci Jałkowskich do głębokiej defensywy, ale w 19 minucie nadarzyła się okazja z rzutu rożnego i Mateusz Górski sprytnym zagraniem trafił z niemalże zerowego kąta i znów był remis. Tempo nie słabło, goście zdecydowanie przycisnęli w końcówce i zanim sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy było już 3:6 dla Gladiatorów. Druga połowa rozpoczęła się zdecydowanie lepiej dla gości – Mateusz Górski strzelił gola na 4:6 i choć wydawało się, że drużyna Rafała Osińskiego przejmie już inicjatywę, wydarzyło się coś zgoła innego. Tylko Zwycięstwo powoli, ale cierpliwie szukało okazji strzeleckich, aż w końcu Szymon Jałkowski znalazł drogę do siatki Dominika Pajdy. Presja ze strony TZu nie ustępowała i żółty kartonik obejrzał Kamil Kuźniewski. Choć nie udało się wykorzystać przewagi liczebnej, to na dziesięć minut przed końcem był remis po przepięknym strzale z połowy boiska autorstwa Piotra Wadowskiego. Sytuacja Gladiatorów robiła się coraz trudniejsza, ale zimną krew zachował Daniel Purchalak, który przejął niedokładne rozegranie i pewnym strzałem wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Po chwili było już 6:8, kiedy rzut karny wykorzystał Michał Dryński, ale TZ ani myślał składać broni. Michał Myliński zmniejszył prowadzenie Gladiatorów do jednej bramki i w końcówce meczu gospodarze postraszyli kilkoma groźnymi akcjami. Ostateczne słowo należało jednak do Gladiatorów. Adrian Bucki ustalił wynik na 7:10 i mimo świetnego występu Tylko Zwycięstwo musiało uznać wyższość Gladiatorów.

 

GREEN LANTERN - DEPORTIVO LA CHICKENO 6:13

Spotkanie dwóch 1 ligowych ekip zazwyczaj dostarcza wielu emocji. Siódme w tabeli Green Lantern podejmowali na swoim boisku wicelidera Deportivo. Goście szybko, bo już w 3 minucie otworzyli wynik spotkania. „Zieloni" jednak nie oddawali pola i 2 minuty później wyrównali na 1-1. Przez następne 12 minut dało zauważyć się dużą przewagę Deportivo, której ukoronowaniem były strzelone 3 bramki. W 15 minucie mieliśmy już 4-1 dla ekipy gości. Green Lantern nie mieli zamiaru się poddać bez walki i ładną „klepką" zdobyli bramkę na 4-2 . Minutę później to jednak goście trafili na 5-2 po celnym i długim wyrzucie bramkarza lecz „zieloni" nie pozostali dłużni i tez wykorzystali swoją okazję. Napastnik gospodarzy znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem gości i nie zmarnował takiej okazji. Pierwsza polowa zakończyła się wynikiem 5-3 dla Deportivo. Druga połowa to jednak duża przewaga Deportivo. Bramka zdobyta na 6-3 z rzutu rożnego to po prostu majstersztyk. Grający świetne spotkanie Patryk Zych pięknie dośrodkował, a Sebastian Kwaczreliszwili nie kalkulując kropnął potężnie z powietrza i piłka wpadła w samo okienko bramki gospodarzy. Bramka meczu można spokojnie powiedzieć. Następne minuty to huraganowe, składne i pięknie wyglądające dla kibicowskiego oka akcje gości. Sebastian Kwaczreliszwili, Patryk Zych oraz Mateusz Rudnicki - ci Panowie rządzili i dzielili na całym placu. Ciągła wymienność pozycji, rotacja, wygrywane pojedynki 1na1, cały czas klepka, granie na „ścianę". W drugiej połowie mieliśmy to wszystko podane przez Deportivo jak na talerzu w wykwintnej restauracji. Piłkarska uczta po prostu. „Zieloni" chyba mocno oszołomieni nie chcieli jednak oddać tego meczu bez walki i zdobyli jeszcze 3 bramki, ale było to o wiele za mało. Mecz zakończył się wynikiem 13-6 dla Deportivo i widać ze Panowie bardzo chcą awansować do Ekstraklasy .

 

LIGA 2

 

WARSZAWSKA FERAJNA - PLAYBOYS WARSZAWA 4:3

Radosny futbol miał być słowem klucz w spotkaniu Warszawskiej Ferajny z Playboys Warszawa. Jedni i drudzy słyną przecież z ofensywnej, skutecznej gry opartej na szybkości, wymiennych pozycjach i dużą ilością strzałów. Tego wszystkiego się spodziewaliśmy, a co otrzymaliśmy? Na pewno kontrolę w meczu przejął Kacper Domański ze swoją Ferajną, ich gra wyglądała znacznie lepiej i skutek takiej gry przyszedł już po pierwszych kilku minutach, kiedy to niezawodny kapitan gospodarzy otrzymał podanie w polu karnym i z zimną krwią zdobył bramkę. Następnie w odstępie jednej minuty Ferajna zdobyła dwa kolejne gole, co pozwalało myśleć, że ten mecz zakończy się ich zdecydowanym zwycięstwem. Playboys jednak nie złożył broni. Kolejni zawodnicy, którzy dołączali do gości w trakcie upływających minut wpłynęli na poziom swojego zespołu i jeszcze w pierwszej połowie Mikołaj Kosieradzki zdobył bramkę kontaktową. Pierwsze minuty drugiej połowy wyglądało jak zbieranie sił na końcówkę meczu, jakby obie ekipy przewidywały, że odpowiednia forma fizyczna w tym starciu będzie na wagę 3 punktów. Po 10 minutach drugiej odsłony meczu niezawodny ostatnio Adrian Dembiński zdobył czwartą bramkę dla gospodarzy. W tym momencie zaczęliśmy oglądać szaloną pogoń gości za poprawą wyniku. Udało się dojść jednak tylko na jedną bramkę i ostatecznie mecz wygrała Ferajna 4:3, ale na pewno Playboysi nie mają czego się wstydzić i ciekawi jesteśmy jakby ten mecz wyglądał gdyby wszyscy zawodnicy gości stawili się punktualnie na obiekcie Grenady.

 

GRACZE GORSZEGO SORTU - FC GÓRKA 9:5

Goniąca podium drugiej ligi drużyna Graczy Gorszego Sortu mierzyła się zajmującą drugą pozycją FC Górką. Goście do spotkania przystąpili tylko w pięciu i grali o jednego zawodnika mniej przez 7 minut. Z tej okazji skorzystała ekipa GGS-u strzelając w piątej minucie bramkę wysuwającą ich na prowadzenie. Po dołączeniu szóstego gracza u gości mecz zrobił się bardziej wyrównany. Szanująca energię Górka starała się wykorzystywać błędy rywala grając z kontry i broniąc swojej bramki. Taka taktyka popłaciła im i finalnie po pierwszej połowie prowadzili 4:2. Im dłużej mecz trwał tym bardziej widoczna była przewaga Graczy Gorszego Sortu nad coraz bardziej opadającą z sił drużyną gości. W przeciągu kwadransa gospodarze pokonali bramkarza Górki siedmiokrotnie pozwalając tylko raz w tej połowie na utratę bramki. Mecz zakończył się wynikiem 9:5, a dzięki waleczności i doświadczeniu obu ekip widzieliśmy bardzo interesujące spotkanie i gdyby nie braki kadrowe w zespole gości to przebieg meczu wraz z jego atrakcyjnością byłby na jeszcze wyższym poziomie. Teraz przed nimi mecze z zespołami zajmującymi miejsca w dolnej części tabeli. Chcąc osiągnąć postawione przed rundą rewanżową cele oba zespołu powinny powalczyć o zwycięstwo.

 

ZJEDNOCZONA OCHOTA - EXPLO TEAM 4:3

Mecz Zjednoczonej Ochoty z Explo Team okazał się spotkaniem drużyn o bardzo podobnym charakterze. Nieustępliwość, twarda walka o każdą piłkę, spore umiejętności indywidualne to cechy jednego i drugiego zespołu, a kiedy spotykają się takie ekipy na boisku aż wrze od emocji. Już od pierwszego gwizdka nie brakowało sytuacji pod jedną i druga bramką i szczególnie golkiper Ochoty Aleksander Gęściak musiał popisać się kilkoma dobrymi interwencjami. Inicjatywa przechyliła się na stronę Explo Teamu, który oddawał zdecydowanie więcej strzałów, zarówno w światło bramki jak i obok. Zjednoczona Ochota została nawet zepchnięta do gry na własnej połowie, ale jeden zabójczy kontratak wystarczył, aby otworzyć wynik. W 13 minucie Mikołaj Chomontowski wyprowadził piłkę prawym skrzydłem, wyłożył piłkę Krystianowi Kołodziejskiemu, a ten nie dał szans bramkarzowi gości i Ochota wyszła na prowadzenie. Po golu schemat gry nie uległ zmianie – w natarciu było Explo, ale Zjednoczona cierpliwie czekała na swoją okazję i niemalże kalkę pierwszej akcji zobaczyliśmy w 19 minucie – tym razem kontrę po lewym skrzydle pociągnął Rafał Popis, a z pierwszej piłki uderzył Oskar Górecki. Dla gości był to wyraźny sygnał, że trzeba zabrać się do odrabiania strat i już po dwóch minutach gola kontaktowego trafił Jan Zapolski. Ochota szybko odpowiedziała drugim golem Krystiana Kołodziejskiego, ale Explo ani myślało oddawać inicjatywy i chwilę przed przerwą Jan Zapolski strzelił gola do szatni. Druga połowa rozpoczęła się od kilku ofiarnych interwencji defensorów Zjednoczonej, ale w końcu nie wytrzymali presji nałożonej przez zespół przyjezdny i w 28 minucie Marek Pawłowski strzelił gola wyrównującego. Dalszego przebiegu tego meczu nie powstydziłby się nawet finał Ligi Mistrzów – w 33 minucie za przytrzymanie zawodnika wychodzącego na czystą pozycję żółty kartonik obejrzał Mikołaj Chomontowski. Explo Team próbował, ale mądra gra na czas w wykonaniu defensywy gospodarzy i świetne interwencje Aleksandra Gęściaka spowodowały, że przewagi liczebnej nie udało się wykorzystać. Za to w 39 minucie Zjednoczona Ochota miała szansę na rozstrzygnięcie spotkania, kiedy po faulu bramkarza Kamila Jarnutkowskiego sędzia podyktował rzut karny. Mogło być po meczu, ale Kamil wyczuł strzał w lewe okno i kapitalną paradą uchronił swój zespół od straty bramki. Wojnę nerwów w końcówce meczu lepiej znieśli gospodarze. Mikołaj Chomontowski w pełni zrehabilitował się za żółtą kartkę – miękko wyłożył piłkę z rzutu rożnego, a Rafał Popis urwał się obrońcom i głową strzelił nie do obrony. Do ostatniego gwizdka Explo Team szukało gola wyrównującego, ale Zjednoczona Ochota zamurowała dostęp do bramki i to ekipa Daniela Gałązki wywiozła z tego meczu arcyważne trzy punkty. Był to jeden z najlepszych meczy, jakie oglądaliśmy w tej rundzie i nawet sędzia po zakończeniu spotkania wypowiadał się o nim z nieukrywanym uznaniem.

 

BLACK EAGLES WARSZAWA - SASKA KĘPA 16:1

Spotkanie wicelidera 2 ligi Black Eagles Warszawa przeciwko ostatnim w tabeli Saska Kępa dostarczyło nam wielu emocji, tych pozytywnych jak i niestety negatywnych. Już na samym początku bardzo techniczni zawodnicy Czarnych Orłów szybko zdobyli bramkę na 1-0. Kilka minut później, rozgrywający świetne spotkanie Grzegorz Kończyński podwyższył na 2-0, bramka padła po pięknym podaniu bardzo aktywnego w tym spotkaniu Przemysława Harasimowicza. W tym momencie mocno zbudowana fizycznie i bardzo siłowa ekipa „saskich" została zepchnięta do głębokiej defensywy przez bardzo aktywnych i świetnie wyszkolonych technicznie zawodników Czarnych Orłów. Wszystkie bramki do stanu 5-0 to bardzo duża zasługa całej drużyny gospodarzy, ale przede wszystkim mocno wyróżniających się Przemysława Harasimiuka, Kacpra Pękały( w całym meczu 4 asysty), Grzegorza Kończyńskiego i Artura Wrzeszcza ( również w trakcie spotkania zanotował 4 asysty). Widać, że to bardzo dobrze zgrana ze sobą ekipa. Saska Kępa próbowała ugrać coś z kontry, ale defensywa Czarnych Orłów nie pozwalała na wiele przeciwnikom. Efektem tej „mocnej" obrony była niestety żółta kartka dla zawodnika Orłów. Spóźnił się on z interwencją i musiał pauzować 3 minuty. Saska mając przewagę jednego zawodnika niestety nie była w stanie zdobyć choćby jednej bramki. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 5-0 dla gospodarzy. Druga połowa to duża przewaga „czarnych" i ich huraganowe ataki. Saska Kępa próbowała się odgryzać lecz nie mogli przebić się przez dobrze zorganizowaną defensywę przeciwnika. Można było wyczuć w powietrzu narastającą frustrację ekipy z „saskiej" co niestety przyniosło im żółtą kartkę. Trzy minuty kary mocno osłabiły i tak już walczącą jak ranny lew drużynę i oczywiście w żaden sposób im nie pomogło. Wicelider będąc w przewadze nie omieszkał jeszcze mocniej nacisnąć i zdobywał bramkę za bramką. Momentalnie zrobiło się 10-0 dla gospodarzy, a nawałnica trwała dalej. Napięcie wzrastało wraz z upływem czasu i niestety zawodnik „saskich" musiał opuścić boiska na 10 minut, ponieważ otrzymał czerwoną kartkę i jedyne co mógł zrobić to obserwować mecz z „ławy". „Czerwień" nie została jednak na szczęście „wlepiona" za brutalny faul, tylko za niepotrzebne rozmowy, przytyki i krzyki w stronę sędziego. Przy takim wyniku ta kartka nie była w ogóle potrzebna, a jedynie zepsuła i tak już ciężki mecz Saskiej Kępy. Ta sytuacja to była woda na młyn dla „czarnych". Grzegorz Kończyński dzielił i rządził w środku pola, a reszta ekipy wicelidera tylko korzystała z jego kreatywności. Mecz zakończył się wynikiem 16-1 dla wicelidera 2 Ligi.

 

ORZEŁY STOLICY – ETERNIS 6:6

Mecz pomiędzy sąsiadującymi drużynami zawsze przynosi dużo emocji. Tym razem padło na zespoły drugiej ligi. Siódme Orzeły Stolicy mierzyły się z szóstą drużyną Eternis. Mała różnica punktowa pomiędzy obiema ekipami mobilizowała gospodarzy w dążeniu do zwycięstwa. To właśnie ta drużyna, jako pierwsza wyszła na prowadzenie. Jan Wnorowski w dwudziestej sekundzie idealnie wykorzystał podanie od Tomasza Czerniawskiego i pokonał bramkarza gości. Zaskoczona tak szybką stratą drużyna Eternisu nie pozwoliła ponieść się emocjom, grając „swoje" dążyła do odrobienia strat. Udało im się to osiągnąć z nawiązką, co nie było łatwe. Oba zespoły grały rozważnie. Szanowały piłkę starając się, aby nie popełniać błędów w rozegraniu, bo każda strata była groźna. Na przerwę z niewielką przewagą bramkową w lepszych nastrojach schodziła drużyna gości. Dalsza część gry była jeszcze bardziej wyrównana, a w miarę upływającego czasu mecz będący na styku robił się powoli, co raz bardziej otwarty. Bramka za bramkę nie pozwalały wskazać faworyta tego widowiska. Naprzemienne zdobywanie goli zakończyło się w 45 minucie przy wyniku 6:6. Podział punktami najlepiej odzwierciedla jak wyrównane i emocjonujące było to spotkanie, za które dziękujemy obu zespołom i liczymy na więcej.

 

 LIGA 3

 

UKRANIAN VIKINGS – KANONIERZY 9:3

W niedzielny poranek na Grenady do rywalizacji przystąpiły ekipy Ukranian Vikings z rewelacją rundy wiosennej Kanonierami. Goście zaliczyli świetne trzy występy i komplet punktów wskazywał, że team Artura Baradzieja-Szczęśniaka będzie trudnym rywalem dla drużyny z Ukrainy. Pierwsze minuty jednak były bardzo chaotyczne w wykonaniu Kanonierów. Dużo było strat piłki w środkowej strefie i kompletny brak pomysłu na szczelną obronę przeciwników. Gospodarze cierpliwie czekali na ataki graczy w czerwonych trykotach i gdy nadarzała się okazja kontrowali. Po jednej z takich akcji Vasyl Pidluzhnyi otworzył wynik spotkania. Nie minęło kilka minut, a Vadim Korob podwyższył wynik i goście musieli odrabiać straty. Gdy już udało się stworzyć na tyle czystą sytuację pod bramką Serhii Orenchuka to brakowało wykończenia. Widać było, że tego dnia Kanonierzy po prostu byli słabiej dysponowani. Jeszcze przed przerwą Taras Gawryluk podwyższył wynik i do przerwy mieliśmy na tablicy wyników rezultat 3:0. Po zmianie stron liczyliśmy, że po stronie gości coś się odmieni, ale już początek drugiej odsłony i szybko stracone dwie bramki podcięły skrzydła Kanonierom. Gospodarze nie zatrzymywali się i prezentowali się wybornie. Przy stanie 5:0 na chwilę stracili koncentrację czego efektem były bramki Czarka Petasza i Adama Domidowicza, ale w końcówce ponownie włączyli wyższy bieg i skutecznie wypunktowali rywali. Był jeszcze moment przy stanie 7:3 gdzie goście mobilizowali się do szarży w ostatnich minutach meczu, lecz zamiast niwelować straty to po prostych błędach Ukranian Vikings dołożyli dwa trafienia i wygrali zdecydowanie mecz 9:3. Trzecia lokata z opcją walki o drugie miejsce jest nadal w zasięgu gospodarzy. Goście po porażce muszą nadal punktować, by pozostać w trzeciej lidze na kolejny sezon.

 

FC BALLERS - UN MATE TEAM 4:1

W meczu dwóch zespołów ze strefy spadkowej faworytem mimo wszystko wydawali się zawodnicy Un Mate Team, ale już pierwsze minuty pokazały, że niekoniecznie w rywalizacji z FC Ballers 3 pkt powędrują do zespołu gości. Na początku lekką przewagę miała ekipa Artioma Pastushyka, gospodarze próbowali gry kombinacyjnej z pierwszej piłki i całkiem nieźle im to wychodziło. Długo jednak ciekawa gra nie przekładała się na zdobycze bramkowe. Zarówno z jednej jak i drugiej strony mieliśmy parę celnych strzałów, ale obaj bramkarze dobrze sobie z nimi radzili. Dopiero w końcówce pierwszej połowy zobaczyliśmy premierowe trafienia. Karol Milej dwukrotnie wykorzystał podania kolegów, dzięki czemu FC Ballers prowadzili do przerwy 2:0. W drugiej części nieco lepiej zaczęli grać zawodnicy Un Mate Team. Gola kontaktowego dla gości zdobył Maciej Zakolski i mecz znacznie się wyrównał. Argentyńczycy byli coraz bliżsi wyrównania, mieli swoje okazje, ale to też chyba nie był ich dzień i koniec końców zostali z dorobkiem tylko jednej bramki. Gdy Alex Pastushyk wykończył akcję przeprowadzoną ze swoim bratem Artiomem raczej rozstrzygnęło się to, że to gospodarze będą się cieszyć z wygranej. Kropkę nad i postawił Daniel Sobczyk, który świetnie przedryblował paru rywali, po czym zwodem położył bramkarza i spokojnie umieścił piłkę w siatce. Słowa uznania należą się również Artiomowi Pastushyk, który harował w tym meczu na całym boisku. FC Ballers zasłużenie wygrali 4:1 i choć nadal znajdują się na ostatnim miejscu, to dzięki zwycięstwu ich sytuacja w tabeli nieco się poprawiła.

 

FUSZERKA - FC MELANGE 4:10

W trzynastej kolejce naprzeciwko siebie stanęły drużyny, które nie mogą zaliczyć początku rundy wiosennej do udanych. Oba zespołu po okresie przerwy zimowej cały czas poszukują swojej optymalnej formy. Szczególnie ekipa Melanżowiczów, która w ostatniej kolejce przegrała swój mecz pomimo trzybramkowej przewagi. Ten mecz był idealną okazją do rewanżu oraz przełamania swojej złej passy. Mecz od pierwszych minut był bardzo zacięty i przez dłuższy okres pierwszej połowy utrzymywał się bezbramkowy remis. Drużyna Gości w tym czasie statystycznie zdołała stworzyć więcej sytuacji bramkowych niż rywale, ale nie przełożyło się to na bramki. Na prowadzenie jako pierwsi wyszła Fuszerka, która w odstępie kilku minut zdobyła dwa trafienia. Jedno autorstwa Rafała Spodara oraz drugie Mateusza Sekuły. Był to najczarniejszy scenariusz dla zawodników FC Melange. Jednak nie zabrało im to determinacji do gonienia wyniku. Po jednej ze składnych akcji udało się im zdobyć bramkę kontaktową, która dała nadzieję na szybkie odrobienie strat w drugiej połowie. Po wznowieniu gry Goście zdobyli po dwóch bliźniaczych akcjach dwa trafienia wychodząc tym samym po raz pierwszy w tym spotkaniu na prowadzenie. Radość z prowadzenia nie trwała jednak długo i Melanżowicze dostali szybki zimny prysznic w postaci bramki wyrównującej rywali. Od tego momentu rolę głównego rozgrywającego Gości na swoje barki wziął Kamil Marciniak. Dzięki jego dograniom najpierw piłkę w siatce umieścił Łukasz Słowik, a następnie Andrzej Główczyński. Pomimo rosnącej przewagi FC Melange drużyna Fuszerki nie składała broni i cały czas starała się zagrozić rywalowi. Po trafieniu Spodara zdołała zdobyć kontakt z przeciwnikiem. Jednak po przebiegu spotkania z poprzedniej kolejki Goście wyciągnęli wnioski i bardzo zwracali uwagę na prawidłowe ustawienie w defensywie. Kolejne minuty należały już wyłącznie do zawodników FC Melange, którzy poczuli swobodę w formacji ofensywnej i podwyższali przewagę kolejnymi trafieniami. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 4:10. Tym samym FC Melange inkasuje pierwszy komplet punktów na wiosnę przełamując złą passę.

 

OLD EAGLES KOŁO - BONITO WARSZAWA 3:5

Mający aspiracje do medali Old Eagles Koło podejmowało Bonito Warszawa. Ekipa gospodarzy ponownie jak w poprzedniej kolejce nie dysponowała pełnym składem do tego brakowało chociażby kontuzjowanego Sebastiana Nowakowskiego czy najlepszego w spotkaniu z Melanżem Michała Skalskiego. Bonito dysponowało swoimi rosłymi napastnikami i co najważniejsze od pierwszej minuty był na placu Diego Deisadze. Goście atakowali, ale gracze z Koła znakomicie się bronili. Długo czekaliśmy na pierwsze trafienie w spotkaniu. Od początku mimo tego, że nie padały bramki mecz mógł się podobać. Dużo było walki i żadna z ekip nie odpuszczała. Młodzież z Bonito w końcu znalazła sposób na defensywę przeciwników i wyszła na prowadzenie. Od tego momentu jakby goście zadowoleni z prowadzenia stanęli i do głosu coraz częściej zaczęli dochodzić gracze z Koła. Najpierw po znakomitym przechwycie na bramkę popędził Sylwester Madej. Był dodatkowo faulowany przed polem karnym, ale sędzia dał korzyść i jak się okazało zrobił dobrze, bo napastnik Orzełków wpakował piłkę do siatki. Ten sam zawodnik jeszcze przed przerwą dołożył dwa trafienia i nieoczekiwanie gospodarze prowadzili po 25 minutach 3:1. W przerwie w ekipie Bonito nastąpiła mobilizacja i po kilku męskich słowach po zmianie stron ekipa w niebieskich trykotach ruszyła do ataku. Ekipa Old Eagles Koło jeszcze przez jakiś czas broniła się skutecznie, ale z każdą minutą opadała z sił. Goście napierali coraz mocniej aż wreszcie doprowadzili do remisu, a w końcówce zdołali zdobyć bramki na wagę trzech punktów. Ekipa z Koła niestety mimo dobrej gry musi zadbać o szerszy skład, bo z tak młodymi i wybieganymi drużynami nie da się grać na pełnych obrotach przez 50 minut mając tylko jedną zmianę. Bonito Warszawa po raz kolejny udowodniło ,że ma jakość w grze i potrafi mimo niepowodzeń odwracać losy spotkania.

 

LIGA 4

 

AWANTURA WARSZAWA I - LTM WARSAW 8:1

Zmagania w 4 lidze rozpoczęliśmy od wczesnego poranka na Arenie Grenady, gdzie naprzeciw siebie stanęli: siódma w tabeli Awantura oraz lider tego poziomu rozgrywkowego LTM Warsaw. Dystans jaki dzielił te dwie drużyny w tabeli mógł być mylący. Gospodarze przed spotkaniem tracili do rywala 6 pkt. do tego świetnie weszli w rundę, więc liczyliśmy na dobry piłkarsko mecz i nie zawiedliśmy się. Mimo braku goli przez większość pierwszej części gry, rywalizacja była dość ciekawa. Awantura przeważała i próbowała sforsować obronę przeciwnika w ataku pozycyjnym, LTM liczył bardziej na szybkie wyjście z kontrą i w tym szukał swoich okazji. Sebastian Dominiak i spółka dochodzili co prawda do niezłych sytuacji strzeleckich, ale brakowało im lepszego wykończenia. Mniej okazji mieli goście, za to byli bardziej konkretni w swoich poczynaniach, tyle tylko, że to co leciało w światło bramki, dobrze bronił bramkarz Awanturników. W końcówce pierwszej części sędzia podyktował rzut wolny na skraju pola karnego. Takiej okazji nie przepuścił Krzysiek Kulibski i precyzyjnym strzałem posłał piłkę do siatki, ustalając wynik do przerwy na 0:1. W drugiej połowie LTM chciał postawić na obronę licząc, że uda mu się punktować rywala. Jak się okazało, to Awantura, gdy w końcu „napoczęła" oponenta, to właściwie posłała lidera na deski. Kluczowa była bramka Artura Dębskiego. Ten gol otworzył cały worek, a z każdym kolejnym trafieniem Awantura dostawała wiatru w żagle. Coraz bardziej zmęczony LTM dostawał kolejne ciosy, a w dużej mierze duet Damian Sawicki – Grzegorz Himkowski zapewniali swojej drużynie kolejne bramki. Gospodarze tych goli mogliby zdobyć znacznie więcej, chociażby wtedy, gdy wychodzili z kontrą 4 na 1 czy też gdy zbyt długo bawili się pod bramką rywala. Tyle tylko, że wtedy losy meczu były już praktycznie rozstrzygnięte. Awantura zasłużenie wygrała 8:1 i przy takiej formie wyrasta na kandydata do mistrzostwa. LTM mimo porażki wciąż pozostawał liderem czekając na rezultat meczu Iglicy Warszawa z Popalonymi Stykami.

 

KS IGLICA WARSZAWA - FC POPALONE STYKI 3:2

Patrząc na kadrę meczową Iglicy w tym spotkaniu można było pomyśleć, że panowie zamiast w lidze szóstek, postanowili powrócić do gry na dużym placu. Przed Radkiem Sówką było nie lada wyzwanie, bo zarządzać kadrą 13 osób z pewnością nie należy do łatwych zadań. Pierwsze minuty były dość wyrównane, chwilę musieliśmy poczekać na pierwszą bramkę. W 8 minucie wspomniany wcześniej Radek Sówka długo przytrzymywał zawodnika rywala za koszulkę, powstrzymując atak na swoją bramkę, za co został ukarany żółtą kartką. Minutę później mieliśmy już 0:1 dla Popalonych Styków, które wykorzystały grę w przewadze. Pięć minut później mieliśmy wyrównanie za sprawą Daniela Majchrzaka. Pierwsza część zakończyła się wynikiem 1:1, choć obie drużyny miały okazje do zmiany rezultatu. W drugiej części lepiej prezentowała się Iglica, która osiągała coraz większą przewagę, nad opadającym z sił rywalem. W 29 minucie, Daniel Majchrzak przejął piłkę na połowie przeciwnika i pewnym strzałem pokonał golkipera rywali. Gospodarze nie osiedli na laurach i dalej atakowali, można powiedzieć, że trzecia bramka dla Iglicy wisiała w powietrzu. Iglica dopięła swego w 37 minucie. Jeszcze bramkarz Styków zdołał dobrze odbić strzał jednego z Igliczan, ale już przy dobitce z główki Radka Sówki mógł się zachować nieco lepiej. Trochę się zrehabilitował w kolejnej akcji, gdy instynktownie wyciągnął bardzo mocny strzał rywala. Pod koniec meczu więcej z gry mieli goście, trochę chaosu wdało się w defensywę Iglicy. To się przełożyło na bramkę kontaktową Antoniego Zielińskiego i tu też nieco lepiej mógł się zachować, bardzo pewnie do tej pory broniący, golkiper Iglicy. Popalonym Stykom zabrakło już czasu na wyrównanie i potknięcie LTM-u nie zostało przez nich wykorzystane. Iglica w końcu się przełamała, to było bardzo ważne dla nich zwycięstwo, w kontekście utrzymania.

 

MARGERITA TEAM - BYCZKI STARE BABICE 4:7

Broniąca się przed wejście do strefy spadkowej 4 ligi drużyna Margerita Team gościła walczącą o tytuł mistrzowski ekipę Byczki Stare Babice. Drużyna gości prezentowała się bardzo dobrze na arenie Picassa. Poszanowanie piłki z lekką nutą boiskowej nonszalancji dawało znaczącą przewagę na boisku. Wszystkie starania, jakie Margerita poczyniła, aby zdobyć, choćby bramkę w pierwszej połowie nie przynosiły oczekiwanych skutków przez dobrze zgraną formację defensywną gości. Sędzia zakończył tą część spotkania przy wyniku 4:0 dla Byczków z podwarszawskich Starych Babic. Po powiększeniu prowadzenia o jedną bramkę już w drugiej minucie dalszej części meczu goście trochę zwolnili. Dopiero strzelona dla gospodarzy bramka przez Aleksandra Celucha ocknęła Byczki do zwiększania zdobyczy bramkowej. Ich licznik zatrzymał się na siedmiu trafieniach do siatki Margerity, która wykorzystała ostatnie minuty meczu do zmniejszania strat i ustaliła wynik końcowy 4:7. Dzięki tej wygranej goście mają już tylko punkt straty do lidera, a bezpośredni pojedynek dopiero ma nadejść. Margerita powinna zacząć uważać na drużynę z ósmego miejsca, która ma chrapkę na zamianę pozycjami w tabeli ligowej, lecz też jej strata do piątego miejsca dającego udział w pucharze Ligi Fanów nie jest duża i wszystko jest jeszcze możliwe.

 

FC RADLER ŚWIĘTOKRZYSKI - VIRTUALNE Ń 3:4

Tabela 4 ligi mówi jasno, grały ze sobą dwie drużyny odstające poziomem od pozostałych drużyn w tej lidze. Radler Świętokrzyski, dla którego sezon praktycznie się skończył i grają żeby lepiej się ograć ze sobą i być lepiej przygotowanym do startu nowych rozgrywek. Z Kolei Virtualne Ń cały czas walczy, szarpie, robi co może by uratować ten sezon. Ten mecz wyglądał tak, jak należało się tego spodziewać. Dużo walki, choć trzeba przyznać rywalizującym ze sobą zespołom, że mecz był czysty, bez niepotrzebnych fauli. Trochę lepsze wrażenie robili goście, ale z początku nie udawało się zdobyć żadnej bramki, a sami narażali się też na kontry ze strony Radlera. Goście w tym meczu mieli jednak wspaniale zgrany duet w postaci Szymona Kolasy i Michała Płotnickiego. W pierwszej połowie Kolasa dwukrotnie dogrywał idealne podania do Płotnickiego, który pozwolił Virtualnym wyjść na dwubramkowe prowadzenie, którego już do przerwy nie oddali. Druga połowa to było spore zaskoczenie dla gości, którzy zostali mocno zepchnięci pod własne pole bramkowe. Wysoki pressing Radlera Świętokrzyskiego powodował, że ich przeciwnicy zaczęli popełniać proste błędy w wyprowadzeniu piłki, co z kolei skutkowało szybkimi odbiorami i w efekcie zdobyczami bramkowymi. Najpierw Adrian Romańczyk, później dwukrotnie Maciej Lis i dość niespodziewanie gospodarze objęli prowadzenie. Niestety dla nich, wyżej wspomniany duet Virtualnych znów się przebudził i w końcówce meczu tylko zamienili się rolami, podawał Płotnicki, strzelał Kolasa i ten ostatni ustalił wynik spotkania na 4:3 zapewniając swojemu zespołowi szanse w walce o utrzymanie.

 

OLDBOYS DERBY - WIERNY SŁUŻEWIEC 6:2

W minioną niedzielę rozegrano trzynastą serię spotkań w ramach 4 Ligi. Na arenie Picassa, o godzinie 20:30, mierzyły się ze sobą ekipy piątego w tabeli Oldboys Derby oraz Wiernego Służewca, którzy okupowali trzecie miejsce. Drużyna gości nie może zaliczyć początku rundy do udanych, po porażce z siódmą Awanturą Warszawa. Gospodarze natomiast fenomenalnie weszli w rewanżową część sezonu, pewnie punktując w spotkaniu przeciwko FC Radler Świętokrzyski. Z tego powodu mogliśmy spodziewać się arcyciekawego widowiska, w meczu, którego wynik może bezpośrednio zadecydować o finalnym układzie tabeli. Spotkanie rozpoczęło się wprost kapitalnie dla zawodników Wiernego Służewca, doskonały moment na zastawienie się tyłem do bramki wykorzystał Marcin Kowalski, który wystawił piłkę wprost pod nogi Adriana Krzyżańskiego. Zdobyta bramka jednak podziałała jak płachta na byka, rozsierdzony zespół Oldboys Derby wziął się do odrabiania strat, czego efektem były trzy kolejne bramki. Wysoki pressing przyniósł efekt zaledwie chwilę po straconej bramce. Błąd jednego z zawodników na połowie gospodarzy wykorzystał Jacek Pryjomski, który wyłożył piłkę wprost pod nogi Wojciecha Nowaka. Późniejsze trafienia wcześniej wspomnianego zawodnika oznaczonego numerem „99" okraszone zostały natomiast celnymi podaniami od Tomasza Ciesielskiego oraz Marcina Wiktoruka. W drugiej odsłonie tego widowiska, oprócz postraszenia bramkarza strzałem w słupek, goście zdołali pokonać defensywę rywali tylko raz. Bramka na 5:2 była jedynie pocieszeniem, a zwycięstwo gospodarzy oraz zajęcie trzeciego miejsca, stały się faktem.

 

LIGA 5

 

PRAGA WARSZAWA - PRASKIE WARIATY 7:2

Nie było niespodzianki w meczu Pragi Warszawa z Praskimi Wariatami. Gospodarze byli typowani w roli faworyta i jako faworyt weszli w mecz, bo narzucili swoje warunki gry już po pierwszym gwizdku. Na początku zabrakło trochę dokładności, bo po dwóch akcjach mogło być 2:0, ale zabrakło skutecznego wykończenia. W 5 minucie rzut rożny w wykonaniu Dariusza Pośniaka wykorzystał Piotr Orzechowski, który głową uderzył w długi róg i bramkarz Wariatów musiał wyciągać piłkę z siatki. Goście dość nieśmiało atakowali bramkę Tomasza Benickiego. Skupili się na przepychaniu ofensywy przez środek boiska, ale grali zbyt czytelnie, aby zaskoczyć obrońców Pragi. W 16 minucie Patryk Pawłowski przejął niedokładne podanie, popędził na bramkę gości i nie dał szans Piotrowi Serafimowiczowi. Bramka ta trochę podcięła skrzydła Praskim Wariatom, bo po dwóch kolejnych minutach było już 4:0 po golach Dariusza Pośniaka i Artura Markiewicza i przewaga gospodarzy zaczęła być już wyraźnie widoczna. Bramkę do szatni zapakował Arek Garwacki i pierwsza część spotkania skończyła się solidnym prowadzeniem gości 5:0. Praga powinna prowadzić nawet dużo więcej, ale kilka dobrych interwencji zaliczył bramkarz Wariatów Piotr Serafimowicz, który dopiero rozkręcał się między słupkami bramki swojego zespołu. W drugiej połowie Piotr zaliczył kilka fenomenalnych parad i napastnicy ekipy Patryka Pawłowskiego łapali się za głowy w niedowierzaniu. Napad Praskich Wariatów wykorzystał efekt zaskoczenia i w 32 minucie bramkę kontaktową strzelił Kamil Snopek. Gol ten uskrzydlił zawodników Dawida Chudzia i już po chwili było 5:2 po trafieniu Pawła Roguskiego, który wykorzystał rzut wolny. Dało się odczuć, że gospodarze zaczynają czuć presję ze strony Praskich Wariatów, ale w 44 minucie podanie z rzutu rożnego Paweł Orzechowski strzałem z pierwszej piłki zamienił na gola, który rozwiał wszelkie wątpliwości. Praga przejęła inicjatywę, dołożyła jeszcze jedno trafienie i ostatecznie wygrała 7:2.

 

MUNJA - PRZYPADKOWE GRAJKI 4:4

W tym spotkaniu frekwencja w obu zespołach nie była zbyt wysoka. O ile dla Przypadkowych Grajków liczba siedmiu graczy to już nawet sporo, o tyle Munja stawiła się z zaledwie meczową szóstką. Do tego oba zespoły grały bez nominalnych bramkarzy, a jeden z zawodników gospodarzy dotarł dopiero po paru minutach, więc Munja zaczynała mecz o jednego gracza mniej. W tym czasie o mały włos Grajki nie wyszły na prowadzenie, ale piłkę zmierzającą do siatki wybił ofiarną interwencją zawodnik z pola. Gdy oba zespoły grały już w pełnych składach, gospodarze wzięli się do roboty. Na początku mieli parę sytuacji, ale nie były one zbyt wymagające dla Piotra Pieńkowskiego. W końcu wynik otworzył Robert Rząca, a parę minut później na 2:0 podwyższył Kacper Drozdowicz. Potem cofnęliśmy się nieco w czasie, gdy Sławek Bogusławski zaliczył bramkę samobójczą, która przypominała tę z meczu Irlandia Północna – Polska z 2009 r., kiedy to Michał Żewłakow podawał do Artura Boruca i piłka przeleciała obok naszego bramkarza. Do przerwy mieliśmy wynik 3:1, gdyż tuż przed końcowym gwizdkiem trafił Eryk Białecki. W drugiej połowie goście próbowali gonić wynik, ale dość długo Munja utrzymywała bezpieczną przewagę. W końcu Grajki trafili na 4:2 i poczuli, że mogą w tym spotkaniu jeszcze coś osiągnąć. W pewnym momencie przenosiliśmy się z jednego pola karnego na drugie, tak bardzo mecz się otworzył. Bohaterem końcówki okazał się Czarek Klimkowski. Najpierw zdobył bramkę na 4:3 po dośrodkowaniu z rzutu rożnego i strzale głową, a dosłownie na sekundy przed końcem zdecydował się na strzał z dystansu, po którym doprowadził do remisu! Tuż po tym golu arbiter zakończył spotkanie i niespodzianka stała się faktem.

 

FC ALBATROS - BRD YOUNG WARRIORS 6:4

W minioną niedzielę rozegrano trzynastą serię spotkań w ramach 5 Ligi. Na arenie Picassa, o godzinie 10:30, mierzyły się ze sobą ekipy FC Albatros oraz BRD Young Warriors. Starcie czwartej drużyny z siódmą było sprawdzianem dla obydwu drużyn. Dla gospodarzy był to test, czy poważnie myślą o zajęciu miejsc na ligowym pudle, dla gości natomiast czy są w stanie odskoczyć jeszcze bardziej grupie pościgowej. Sensacyjnie, skład stawiany w roli drugoplanowej otworzył wynik, za sprawą trafienia z drugiej minuty spotkania. Po kuriozalnym błędzie bramkarza podczas piąstkowania, zawodnik gości wyskoczył do główki i umieścił piłkę w pustej bramce. Radość nie trwała jednak zbyt długo. Już po sześciu minutach wyrównał Sebastian Łuczak, a bramki z dwudziestej trzeciej oraz dwudziestej czwartej minuty, autorstwa odpowiednio Damiana Kurasiewicza oraz Michała Rzeczkowskiego zapewniły bezpieczną przewagę przed przerwą. Druga odsłona tego widowiska była już natomiast o wiele bardziej wyrównana. Po trzy bramki zdobyli zarówno gospodarze jak i goście. BRD Young Warriors zbliżyło się w pewnym momencie nawet na jedną bramkę. Niestety dla nich, wszelkie marzenia o zwycięstwie zabrał im Jakub Hemperek, po asyście Macieja Dyjewskiego. Tym samym spotkanie zakończyło się wynikiem 6:4 na korzyść zespołu gospodarzy. Dzięki temu sukcesowi niewątpliwie przybliżyli się do założonego celu, jakim jest awans na trzecią lokatę w ligowej tabeli.

 

EAST TEAM - TORNADO SQUAD 4:2

Tornado Squad tym razem nie zatrzęsło rywalami i mimo dobrej wiosennej passy ulegli East Team 4:2. Faworyt jakiego obstawialiśmy nie zawiódł nas w tym meczu, a dodatkowo na wyróżnienie zasługuje gra Zhasulana Kamantaya, który został MVP 5 ligi w tej kolejce. To właśnie ten gracz zdobył nasze serca, ponieważ jego gra, dwie świetne bramki i asysta spowodowały to prestiżowe wyróżnienie. Pierwsza połowa spotkania rozpoczęła się golem dla Tornado. Już w 4 minucie Michał Nawrocki doprowadził do wyniku 0:1. Szczęście gości nie trwało długo bo za dwie minuty gospodarze wyrównali wynik. Wiele akcji w pierwszej połowie nie kończyło się golami. Mimo szczerych chęci, Tornado Squad zabrakło dobrego wykończenia. Drużyny znajdują się na przeciwległych miejscach w tabeli, ale dzięki bojowemu nastawieniu gości jak i gospodarzy pozwoliło to na całkiem przyjemne dla oka widowisko. W 19 minucie Anass El Ansari oddał niezwykle spektakularny strzał po wyrzucie z autu i wynik zamienił się już na 2:1 dla East Team. Po kilku minutach znów sytuację wykorzystał El Ansari i z wyniku coraz mniej zadowoleni byli zawodnicy Tornada. Gwizdek rozpoczynający drugą połowę obwieścił drużynie gości, że zostało już tylko 25 minut aby odwrócić sytuację. Do końca meczu tak już się jednak nie stało. Mateusz Bielecki przy asyście Piotra Bratkowskiego zdobyli jeszcze jedną bramkę dla Tornado Squad, natomiast mecz zakończył się wynikiem 4:2 dla drużyny ze Wschodu. Obecnie plasują się oni na drugim miejscu w tabeli, a Tornado Squad w strefie spadkowej.

 

SANTE - STADO SZAKALI 2:5

Sante, które ma raczej stabilną sytuacje w ligowej tabeli, podejmował Stado Szakali, którzy wprost musieli wywalczyć 3 punkty, żeby po słabszych ostatnich kolejkach dalej pozostali w walce o mistrzostwo. Determinacji na pewno nie brakowało, już w pierwszej groźnej akcji Szakale objęli prowadzenie, Maurycy Ostaszewski nie dał szans interweniującemu Kamilowi Opałce. Sante po drzemce z początku meczu zaczęło się budzić i wyglądali naprawdę coraz lepiej z każdą upływającą minutą. W pierwszych 25 minutach zobaczyliśmy jeszcze jedną bramkę, Tomasz Cacko doprowadził do wyrównania co zapowiadało nam spore emocji w pozostałej części spotkania. Druga połowa to jednak już zdecydowane ataki Szakali, którzy chyba sobie przypomnieli po co przyjechali w niedzielne popołudnie na Grenady. Goście zaczęli punktować rywali, 3 szybko zdobyte kolejne bramki zapewniły nieco spokoju i nie zmienił tego fakt, że Tomasz Cacko zdobył swoją drugą bramkę. Stado Szakali wygrało 5:2, i wciąż pozostają w walce o najwyższe cele, z drugiej strony Sante dalej ma bezpieczne miejsce w tabeli, ale w każdej chwili ta sytuacja może się zmienić, więc muszą być cały czas skoncentrowani i przede wszystkim przychodzić na mecze większą liczbą ludzi, bo na pewno w minioną niedzielę zauważalny był brak Łukasza Stefaniaka, który zawsze jest groźny dla bramkarzy rywali.

 

LIGA 6

 

FC TARTAK - BAD BOYS 5:5

Drużyna FC Tartak pewnym krokiem zmierza w kierunku awansu do wyższego poziomu rozgrywkowego. Ostatnia kolejka pokazała jednak, że przeciwnicy będą starali się postawić trudne warunki aktualnemu liderowi ligi. Źli Chłopcy ostatni swój mecz zremisowali i żeby myśleć o spokojnym utrzymaniu się w lidze w każdym meczu muszą walczyć o pełną pulę. Dodatkowo pierwszy raz w tym sezonie stawili się w składzie, który na tą chwilę jest dla nich optymalny. Pomimo braków w składzie lepiej mecz rozpoczęli gospodarze, którzy już na początku meczu objęli prowadzenie. Kilka minut później do remisu doprowadzili rywale, jednak już w kolejnej akcji ponownie zawodnicy Lucu Kończala wyszli na prowadzenie. Ozdobą spotkania była kolejna bramka autorstwa Łukasza Łukasiewicza, który efektowną piętką wykończył akcję swojego zespołu. Chwilę później zawodnicy gospodarzy ponownie pokonali bramkarza gości i odskoczyli rywalom na trzy bramki. Tuż przed gwizdkiem oznaczającym koniec pierwszej połowy zawodnikom Bad Boysów udało się raz pokonać bramkarza rywali i na przerwę drużyny schodziły z wynikiem 4:2 dla gospodarzy. Początek drugiej połowy to lepsza gra zespołu gości, którzy zaczęli coraz częściej przejmować inicjatywę. Efektem tego były szybko strzelone trzy bramki, które doprowadziły do wyrównania. W końcowych minutach spotkania po raz kolejny wyżej rozstawiony zespół objął prowadzenie, ale tym razem bardzo szybko odpowiedzieli goście. Michał Podobas zdobył drugą bramkę w tym meczu i ustalił wynik spotkania na 5:5. Z przebiegu meczu rezultat bardzo sprawiedliwy, lecz obydwie drużyny nie do końca z niego zadowolone. FC Tartak pomimo straty punktów utrzymał fotel lidera, a nawet odskoczył rywalom na 1 punkt zostając samodzielnym liderem, natomiast Bad Boys zrobili mały kroczek do utrzymania się w szóstej lidze.

 

HISZPAŃSKI GALEON - LAISSEZ FAIRE UNITED 1:1

Ostatnia w tabeli 6 ligi drużyna Hiszpańskiego Galeonu grała przeciwko Laissez Faire United, które zajmuje ósmą lokatę. Pomimo faktu zajmowania końcowych pozycji oba zespoły zaprezentowały wysoki poziom, dzięki czemu oglądaliśmy ciekawe spotkanie. Laissez z powodu braku zmian grało z dużą rozwagą chcąc zachować siły na całość meczu, lecz nie poprzestali tylko na defensywie. Dzięki poszanowaniu piłki i dokładności podań wykorzystali swoją okazję strzelając bramkę i wygrywając pierwszą połowę 1:0. Grająca lekko chaotycznie w pierwszej części meczu ekipa Galeonu na początku dalszej rywalizacji uspokoiła swój styl gry. Dzięki zrozumieniu pomiędzy zawodnikami pokazało się zgranie i dokładność, co pozwoliło im wyrównać wynik. Do ostatniego gwizdka sędziego nie zobaczyliśmy już bramek. Dalej oglądaliśmy wyrównane starania dwóch drużyn chcących wyjść zwycięsko z tego spotkania. Remis lekko przybliżył oba zespoły do opuszczenia strefy spadkowej dzięki stracie punktów ekipy z siódmego miejsca. Teraz przed nimi mecze z drużynami, które zajmują dużo wyższe miejsce w tabeli i szansa na choćby podział punktów będzie mniejsza, lecz nie niemożliwa do osiągnięcia. Obu zespołom życzymy wytrwałości w dążeniu do swoich celów w tym sezonie i powodzenia w nadchodzących meczach

 

MOBILIS – COMPATIBL 4:6

Potknięcie Tartaku mogli wykorzystać zawodnicy Mobilisu i w przypadku wygranej nad CompatibL zostaliby samodzielnym liderem 6 ligi. Problem w tym, że dla rywali to był mecz za 6 punktów, bo w przypadku przegranej właśnie tyle dzieliłoby ich od Busiarzy. W pierwszym spotkaniu górą byli gospodarze i to oni również w rewanżu zaczęli lepiej. Mieli ze dwie dobre okazje do otwarcia wyniku, do tego jeszcze strzał w słupek oddał Alek Janiszewski i można było mieć odczucie, że bramka rywali była jak zaczarowana. O pierwszych minutach można śmiało napisać, że Mobilis przeważał, a CompatibL strzelał bramki. I to jak strzelał! Właściwie zawodnicy tej ekipy nie potrzebowali zbyt dużo czasu, by przetransportować piłkę ze swojej połowy pod bramkę rywala. Tak padła pierwsza bramka, kiedy to po szybkiej kontrze i dosłownie paru podaniach Vlad Yarmolenko obsłużył Yauheni Volina, a ten precyzyjnym strzałem pokonał Maxa Dubova. Drugi gol dla CompatibL to przede wszystkim błąd golkipera Mobilisu, który źle wybił piłkę, a Aleksandr Ivanov skrzętnie skorzystał z prezentu. Bramka na 3:0 i 4:0 to właściwie kopia pierwszego gola - 3-4 szybkie podania i precyzyjne wykończenie napastnika. A to wszystko działo się w przeciągu 11 minut! Mogło się wydawać, że po tych ciosach Mobilis może już się nie podnieść, ale ambitna gra przyniosła w końcu efekt. Gospodarzom udało się jeszcze w pierwszej części zdobyć swojego premierowego gola, choć okazji mieli znacznie więcej. Do przerwy 1:4. Po zmianie stron dość szybko udało się po raz drugi trafić do siatki za sprawą Ireneusza Kowala. CompatibL po skutecznym początku nieco spuścił z tonu, a przewagę zaczął osiągać Mobilis dążący do wyrównania. I o mały włos gospodarze zaliczyliby świetną remontadę. Na 12 minut przed końcem meczu, po drugiej bramce Ireneusza Kowala, Mobilis miał już tylko jedną bramkę straty (3:4). Remis stawał się coraz bardziej realny, ale na pięć minut przed końcem zawodnicy CompatibL – Vlad Yarmolenko i Artur Kustov zamknęli to spotkanie, zdobywając odpowiednio gole na 3:5 i 3:6. Mobilis stać już było tylko na odpowiedź Rafała Dudy na 4:6. W tej rywalizacji kluczowe było pierwsze 11 minut, kiedy to niewykorzystane sytuacje gospodarzy i skuteczność gości ustawiły przebieg całego pojedynku. To spotkanie zdecydowanie zasłużyło na miano meczu na szczycie, a dzięki wygranej gości, sprawa mistrzostwa wciąż pozostaje otwarta dla trzech ekip.

 

COSMOS UNITED - SLAVIC WARSZAWA 1:2

Cosmos United, który musiał wygrać to spotkanie, żeby myśleć wciąż o miejscu premiującym awansem do wyższej ligi, ale również żeby odskoczyć na 6 punktów Slavic Warszawa. Widać było w ekipie Salvadora De Fenixa dużo zaangażowania w ten mecz, akcje Cosmosu były szybkie, składne i ładne dla oka. Problem pojawiał się w momencie oddawania strzału. Te były notorycznie blokowane przez zawodników Slavica, bądź skutecznie interweniował bramkarz gości. A Slavic był niemal przeciwnością swojego oponenta. Ich akcje trwały krótko, gra się nie kleiła, ale mieli skuteczność. Wystarczył jeden odbiór piłki na połowie rywali Macieja Beręsewicza, który długo się nie zastanawiał, tylko pognał z piłką w kierunku bramki i pewnie pokonał bramkarza. Ten gol tylko podjudził Cosmos do jeszcze bardziej zdecydowanych ataków, ale tak jak wcześniej cały czas brakowało skuteczności. Slavic do przerwy schodził z jedną bramką zaliczki, co wydawało się zbyt małą różnicą na dobrze dysponowany zespół rywali. I tak jak można się było spodziewać, Cosmos w końcu zdobył bramkę, Jurij Martynowycz podszedł do podyktowanego chwile wcześniej rzutu wolnego i pewnym strzałem w długi róg pokonał bramkarza Slavica. Do końca meczu zostało dużo czasu, Slavic się raczej skupił na bronieniu, wydawało się, że Cosmos strzeli szybko jeszcze kilka bramek. Tak się jednak nie stało, można powiedzieć, że obrona Slavico Madryt wspięła się na wyżyny i jak klub z Madrytu obroną wygrywa większość meczów, tak i tutaj mieliśmy taki przykład. W końcówce zdobywca pierwszej bramki Maciej Beręsewicz wyszedł sam na sam z bramkarzem Cosmosu i zdobył bramkę, która zapewniła zwycięstwo jego zespołowi.

 

MIEJSKIE ZIEMNIACZKI - LUJWAFFE TARCHOMIN 2:9

W meczu tych dwóch drużyn oglądaliśmy raczej jednostronny pojedynek. Być może to z uwagi na fakt, iż gospodarze zebrali jedynie podstawową szóstkę i to na chwilę przez pierwszym gwizdkiem arbitra tego spotkania – Artura Bębeńskiego. Na pierwszą bramkę w tym meczu nie musieliśmy długo czekać, już na początku spotkania po samodzielnej akcji drogę do bramki gospodarzy znalazł Wojciech Chajdys. Chwilę później poprawił Mikołaj Wysocki i mieliśmy 0:2. Choć zdecydowaną przewagę w posiadaniu piłki miał zespół LUJWAFFE Tarchomin to Miejskie Ziemniaczki dzielnie próbowały walczyć o czym świadczy wywalczona bramka kontaktowa Kuby Jarosza. Do przerwy jednak mieliśmy bezpieczny jak się wydawało wynik 1:3. Druga odsłona tego spotkania nadal przemawiała na korzyść Lujwaffe, którzy rozbijali obronę gospodarzy raz po razie. Kuba Jarosz próbował jeszcze gonić wynik strzelając bramkę z rzutu karnego ale goście nie dali wydrzeć sobie zwycięstwa z rąk dokładając jeszcze kilka wyjątkowej urody trafień z nóg Podgórskiego, Chajdysa oraz Mikołaja Wysockiego. Spotkanie skończyło się pewnym zwycięstwem gospodarzy 2:9. Miejskie Ziemniaczki czują oddech strefy spadkowej, a Lujwaffe Tarchomin znalazło się po tym miejscu na 4 miejscu z 7 punktami straty do lidera.

 

 

LIGA 7

 

WIĘCEJ SPRZĘTU NIŻ TALENTU - KS PARTYZANT WŁOCHY 6:5

Niezwykle emocjonujące i wyrównane spotkanie mogliśmy oglądać dzięki drużynom 7 ligi, a dokładniej czwartej Więcej Sprzętu Niż Talentu I i ostatniej KS Partyzant Włochy. Walcząca o podium drużyna gospodarzy rozpoczęła mecz bardzo spokojnie, badając dyspozycje gości, którzy od samego początku próbowali grać ofensywnie, co nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Za to gospodarze tego spotkania bez skrupułów już w czwartej minucie wykorzystali błąd w obronie „Partyzantów" wysuwając się na prowadzenie. Gospodarze swoją sumiennością w rozegraniu powiększyli prowadzenie, na które w ekspresowym tempie zareagowała drużyna z Warszawskich Włoch doprowadzając w przeciągu minuty do remisu. Z taką sytuacją nie mógł się pogodzić napastnik Więcej Sprzętu i Talentu I Łukasz Krysiak ustalając wynik do przerwy 4:2. Po zamianie stron goście lekko zmniejszyli stratę bramkową, lecz nie na zbyt długo. Duża ilość popełnianych błędów w obronie wysunęła gospodarzy na trzy bramkową przewagę. Partyzanci mieli szansę odwrócić losy tego spotkania, kiedy to w czterdziestej czwartej minucie jeden z zawodników gospodarzy dostał, aż dwie żółte kartki (w efekcie czerwoną), a swoją pierwszą i trzecią w tym zajściu zawodnik spoza pola. Chaotyczna gra w pogoni za wynikiem okazała się niewystarczająca do zremisowania i przerwania passy niepowodzeń dając cenne trzy punktu gospodarzom, którzy cały czas liczą się w walce o „pudło"

 

SGS – KUBANY 5:7

W pełnym zwrotów akcji meczu Przeciwko Kubanom swoje pierwsze punktu straciła drużyna SGS. Mające nadzieję na grę w Pucharze Ligi Fanów Kubany musiały zacząć wygrywać, przerywając tym samym passę trzech porażek z rzędu. Gospodarze do tej pory dwukrotnie remisowali, a w debiucie łatwo wygrali swoją pierwszą potyczkę, co zapowiadało bardzo interesujące spotkanie. Początek meczu w wykonaniu gości był wręcz bliźniaczo podobny do tego rozgrywanego w weekend majowy. Szybkie prowadzenie 3:0 zostało zmniejszone prze gospodarzy dopiero w dwudziestej minucie i na ich nieszczęście zmniejszona strata nie trwała długo. Za sprawą bardzo dobrze grającego po prawej stronie boiska tego dnia Kamila Pozorskiego, który wyróżniał się skutecznością, opanowaniem piłki i pięknymi zagraniami, dzięki którym jego koledzy zwiększali prowadzenie a i sam wpisywał się na listę zdobywców bramek strzelając choćby bezpośrednio z rzutu wolnego tuż obok wewnętrznej strony słupka. Coraz częstsze strzały SGSu w końcu zaczęły przynosić oczekiwane rezultaty i dosłownie parę minut przed końcem spotkania zbliżyli się do gości na jedną bramkę. Mimo ich woli walki brak czasu, oraz gol Andrzeja Połatyńskiego przyniosły pierwszą stratę punktów dla gospodarzy w tej rundzie.

 

LAGA WARSZAWA – ŻOLIBALL 5:3

W 13 kolejce Ligi Fanów zespół lidera tabeli siódmej ligi Laga Warszawa podejmował zajmującą ósmą lokatę drużynę Żoliball. Mecz od początku rozpoczął się szczęśliwie dla gości, którzy już po kilku, pierwszych minutach prowadzili 0:2. Stało się to po bramkach Mariusza Kowalskiego na 0:1, kiedy to asystował Łukasz Sypiański, który również chwilę później dołożył trafienie po samodzielnym przechwycie. Od tego momentu Laga Warszawa rzuciła się do odrabiania strat. Jakub Dmitruk zdobył bramkę kontaktową, ale chwilę później rzut karny wykorzystał ponownie Łukasz Sypiański, który rozgrywał tego dnia bardzo dobre zawody. W pierwszej połowie nie oglądaliśmy więcej bramek i zakończyła się ona wynikiem 1:3. Druga połowa to już prawdziwa pogoń gospodarzy, która przełożyła się na bramki, a to za sobą przyniosło odrobienie strat. Jakub Dmitruk strzelił bramkę kontaktową, a chwilę później wyrównał Wojciech Buraś. Laga Warszawa do końca spotkania kontrolowała spotkanie utrzymując się dłuższy czas przy piłce. Dało to efekt w postaci dwóch kolejnych bramek Patryka Szeligowskiego. Gospodarze można powiedzieć, że wrócili z „dalekiej podróży" i uzyskali końcowy rezultat 5:3. Dzięki temu Laga pozostaje na pozycji lidera 7 ligi, a Żoliball przy takiej grze, wciąż ma nadzieję, że zła karta się odwróci i dogonią Wiecznie Drugich.

 

WIECZNIE DRUDZY - FFK OLDBOYS 3:8

Drużyna Wiecznie Drugich po dwóch porażkach z rzędu, żeby myśleć o spokojnym utrzymaniu musiała zacząć punktować. Przed nimi było trudne zadanie, ponieważ drużyna FFK Oldboys świetnie rozpoczęła wiosenne zmagania gromiąc swoich przeciwników. Dodatkowo na pewno złą dla nich wiadomością była obecność na boisku Przemka Szabata, który już w drugiej minucie dał o sobie znać i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Kilka minut później zrobiło się już 0:3 dla gości i zapowiadało się na kolejne ostre strzelanie tego zespołu. Na szczęście dla gospodarzy i dla widowiska chwilę po straconej bramce pierwsze trafienie zanotowali Wiecznie Drudzy. Niestety dla nich ponownie przyspieszyli zawodnicy gości i dwukrotnie pokonali bramkarza rywali. Ostatnie słowo w pierwszej części meczu należało do gospodarzy, którzy najpierw trafili piłką w słupek, a chwilę później znaleźli drogę piłki do bramki swoich rywali. Pierwsza połowa zakończyła się prowadzeniem Oldboysów 5:2 i wynik ten gwarantował sporo emocji w drugiej części spotkania. Już na jej początku kolejną składną akcję przeprowadzili goście i powiększyli swoją przewagę do czterech bramek. W kolejnych minutach tempo meczu nieco siadło i na zmianę wyniku czekaliśmy aż do 40 minuty, kiedy to kolejną bramkę stracili gospodarze. Pod koniec spotkania obydwa zespoły po razie pokonały bramkarza przeciwników i ostatecznie mecz zakończył się sprawiedliwym wynikiem 8:3 dla FFK Oldboys. Drużyna ta dzięki zdobytym trzem punktom utrzymała miejsce na najniższym stopniu podium. Wiecznie Drudzy natomiast ponoszą trzecią z rzędu porażkę i niebezpiecznie zbliżają się do miejsca zapewniającego spadek.

 

LIGA 8

 

DECCO TEAM – JUNAK 4:3

Zarówno zespół Decco Team jak i Junak nie straciły w tej rundzie ani jednego punktu i są na dobrej drodze do zajęcia miejsca na podium w końcowej klasyfikacji. Nie będzie to łatwe, ponieważ aż połowa zespołów ma na to realne szanse i każda strata punktów może mieć duże znaczenie. Stawka spotkania sprawiła, że obydwie drużyny mecz rozpoczęły z dużym respektem. W siódmej minucie wynik otworzył bramkarz gości Andrzej Groszkowski, który strzałem z własnego pola karnego pokonał golkipera przeciwników. Po stracie bramki za robotę wzięli się zawodnicy Decco, którzy najpierw trafili piłką w słupek, a chwilę później doprowadzili do wyrównania. Kilka minut później ponownie na prowadzenie wyszli zawodnicy Junaka i po raz kolejny bardzo krótko cieszyli się tym faktem. Błyskawicznie na straconą bramkę odpowiedzieli gospodarze i doprowadzając do remisu ustalili wynik pierwszej połowy meczu. Początek drugiej połowy przyniósł nam pierwsze prowadzenie zespołu Decco i tym razem ich radość nie trwała długo, ponieważ 4 minuty później stracili bramkę na 3:3. W kolejnych minutach zawodnicy gospodarzy dwukrotnie grali w osłabieniu, ale ich rywal tego faktu nie wykorzystał. Decydująca bramka padła w ostatnich minutach spotkania i była ona autorstwa napastnika gospodarzy Maćka Kucy, dla którego było to już drugie trafienie. Po bardzo ciekawym i zaciętym spotkaniu cenne trzy punkty zdobywają zawodnicy Decco Team i meldują się na najniższym stopniu podium. Zespół Junaka dzięki sprzyjającym wynikom w lidze pomimo porażki utrzymał pozycję lidera.

 

ELITARNI GOCŁAW - A.D.S. SCORPION"S 2:6

W starciu Elitarnych Gocław z A.D.S. Scorpion"s inicjatywa utrzymywała się po stronie gości już od pierwszego gwizdka. Postraszyli kilkoma groźnymi akcjami, aż w 7 minucie Jarosław Marek oddał strzał niemal z połowy boiska, a piłka odbiła się od nóg obrońców, zmyliła bramkarza Elitarnych i Scorpions wyszli na prowadzenie. Gospodarze grali trochę bez pomysłu w ataku. Zbyt czytelne zagrania rozbijały się o ciasno ustawioną defensywę gości, brakowało celnych strzałów z dystansu, a próby szybkiej gry z kontrataku nie miały szansy na powodzenie, bo ekipa Artura Kałuskiego wracała się do obrony niemalże całym zespołem. W 12 minucie Paweł Poniatowski celnie podał do Bartka Filipa, a ten nie dał szans Marcinowi Głębockiemu. Przed przerwą padła jeszcze jedna bramka dla Scorpionsów i pierwsza połowa skończyła się wyraźnym prowadzeniem 0:3. W drugiej części boiska Scorpions kontynuowali marsz ku zwycięstwu – w 31 minucie bramkę ustrzelił Mateusz Łuczak, a minutę później kontuzji doznał bramkarz Elitarnych Marcin Głębocki i niestety nie był w stanie dokończyć meczu. W bramce stanął Mariusz Głębocki...i już po chwili musiał wyciągać piłkę z siatki po przejęciu piłki przez Adama Wierzbickiego. Przy stanie 0:5 było już praktycznie po meczu, ale Elitarni nie składali broni i gola kontaktowego strzelił Grzegorz Bednorz. Skorpiony błyskawicznie odpowiedziały drugim golem Jarosława Marka. Los Elitarnych przypieczętowała czerwona kartka dla Mariusza Głębockiego, który jako bramkarz zagrał ręką poza polem karnym. W samej końcówce Łukasz Eljasiak w końcu przełamał się i zdobył gola na 2:6 i takim wynikiem skończyło się to spotkanie. Był to zdecydowanie najsłabszy występ ekipy z Gocławia, jaki widzieliśmy w ostatnim czasie i zabrakło w nim charakteru, który ekipa ta pokazywała do tej pory. Z drugiej strony Scorpions zaliczyło bardzo solidny mecz i z taką formą może śmiało wdzierać się do topu 8 ligi.

 

NAF GENDUŚ – BOROWIKI 3:6

Borykający się od dłuższego czasu z problemami kadrowymi gracze NAF Genduś znów stawili się w bardzo skromnym składzie, a przy pogodzie, jaką mieliśmy w zeszłą niedzielę mogło to być bardzo ważnym aspektem, zwłaszcza, że Borowiki przybyły w bardzo bogatym zestawieniu. Początek zdecydowanie dla gości, którzy kontrolowali przebieg wydarzeń na boisku i co chwila tworzyli sobie groźne akcje w ataku. Po jednym z nich, a konkretnie po podaniu Bartka Piepióry, piłkę do bramki skierował Adam Kolanowski. Wyrównanie przyszło dość szybko, a już na pewno efektownie, gdyż pięknym strzałem w długi róg popisał się Karol Klimaszewski, doprowadzając do stanu 1:1. Duet, który otwierał wynik spotkania, brał także udział przy bramce na 1:2, kiedy to Adam Kolanowski zrewanżował się Bartkowi Piepiórze celnym podaniem, a ten skutecznie wykończył akcję. Kiedy po bramce Kacpra Wielechowskiego zrobiło się 1:3 wszystko wskazywało na to, że mecz będzie się toczył do końca pod dyktando „Grzybków". Wtedy jednak skrzydła gości zostało mocno podcięte, gdyż piłkę do własnej bramki skierował Bartek Lechowicz, ustalając wynik premierowej odsłony na 2:3. Zmiana stron przyniosła ożywienie w szeregach „Gendusiów". Po raz kolejny świetnym zmysłem strzeleckim popisał się Karol Klimaszewski, posyłając piłkę „rogalem" niemal w okienko bramki strzeżonej przez Przemka Jażdżyka. Dość nieoczekiwanie zrobiło się wyrównane spotkanie, a stan 3:3 utrzymywał się przez dobrych kilka minut. Niestety dla widowiska, do końca meczu strzelali już tylko gracze Borowików. Świetną passę zaliczył Dawid Bilski, który najpierw po akcji dwójkowej wyprowadził swój zespół na prowadzenie 3:4, a następnie pięknym strzałem z półwoleja podwyższył na 3:5. Gracze NAF, którzy nie mieli nikogo na ławce rezerwowych, wyraźnie opadli z sił, ale szczerze mówiąc, przy bezchmurnym niebie i lejących się promieniach słońca było to do przewidzenia. Przysłowiową kropkę nad „i" postawił Ariel Paklepa, który po dobrym dograniu od Aleksandra Anishcheknkova ustalił wynik spotkania na 3:6. Dzięki temu zwycięstwu Borowiki przedłużyły swoje szanse na utrzymanie w 8-mej Lidze Fanów. NAF Genduś niestety nadal bez zwycięstwa w tym sezonie.

 

SPORTOWE ZAKAPIORY - FC PO NALEWCE 4:3

Drużyna Sportowych Zakapiorów chciała się szybko zrehabilitować po porażce w poprzedniej kolejce, ale naprzeciwko nich stawał bardzo trudny przeciwnik FC Po Nalewce. Ekipa ta w trzech ostatnich spotkaniach zdobyła komplet punktów i to ona była faworytem tego spotkania. Po pierwszych spokojnych minutach pierwszą groźną akcję przeprowadzili goście, a właściwie wykorzystali wyjście z bramki golkipera gospodarzy i strzałem z własnej połowy otworzyli wynik spotkania. Kolejna bramka padła w piętnastej minucie i była niewątpliwie trafieniem "stadiony świata". Z rzutu wolnego wykonywanego przez Tomka Łokietka piłka trafiła w samo okienko bramki przeciwnika. Dwie minuty później ten sam zawodnik bezpośrednio z rzutu rożnego zaskoczył rywali i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. To była ostatnia bramka w tej części spotkania i drużyny schodziły na przerwę z wynikiem 2:1 dla gospodarzy. Na początku drugiej połowy szybko do wyrównania doprowadzili goście i mecz rozpoczął się od początku. W kolejnych minutach obydwie drużyny dążyły do objęcia prowadzenia, ale ich ataki nie przynosiły żadnego efektu. Ważnym momentem spotkania był faul zawodnika gospodarzy, który nie dość że osłabił swój zespół na trzy minuty, to jeszcze po strzale z rzutu wolnego goście wyszli na prowadzenie. W ostatnich fragmentach spotkania mieliśmy do czynienia z dużą ilością fauli, co skutkowało obustronnymi karami w postaci żółtych kartek. Więcej miejsca na boisku lepiej wykorzystali gospodarze, którzy rzutem na taśmę zdobyli dwie bramki. Trafienia te ostatecznie dały trzy punkty zespołowi Sportowych Zakapiorów, którzy w tym meczu zaprezentowali się bardzo solidnie. Po porażce drużyna FC Po Nalewce spadła na czwarte miejsce, ale ich strata do podium wynosi tylko punkt.

 

ORŁY BIAŁE AUUU - TSUBASA OZORA 2:5

W minioną niedziele rozegrano trzynastą serię spotkań w ramach 8 Ligi. Na arenie Picassa, o godzinie 18:30, mierzyły się ze sobą ekipy Orłów Białych Auuu oraz Tsubasy Ozora. Obydwa zespoły przystępowały do tego spotkania po serii czterech porażek z rzędu. Mimo tego faktu to właśnie goście stawiani byli w roli faworyta. Szesnaście punktów w opozycji do trzech zdobytych przez gospodarzy, zdecydowanie nie mogły napawać ich optymizmem przed tym starciem. Brak bramkarza, Radka Laszuka potęgował ponadto swoisty handicap. Niestety, nasze przedmeczowe spekulacje potwierdziły się w obrazie pierwszej połowy. Bramka dająca prowadzenie, w wykonaniu Jakuba Mitoraja, po podaniu Mateusza Wodnickiego spotkała się co prawda z odpowiedzią najlepszego strzelca rywali, Daniela Trzaskomy, ale niestety w kontekście trzech kolejnych w wykonaniu gości była tylko „na otarcie łez". Druga odsłona tej rywalizacji przebiegała natomiast o wiele spokojniej. Obydwie drużyny spuściły z tonu, uspokajając grę. Indywidualne próby spotykały się natomiast ze skoncentrowaną obroną, co przeważnie skutkowało przechwytami. Dopiero bramka zawodnika oznaczonego numerem „14", po asyście Dominika Kowalika rozruszała na nowo to widowisko. W odpowiedzi, Tsubasa Ozora, a dokładniej jej nowy nabytek, Tomasz Bil, po zespołowej akcji podał do Adama Szpakowskiego, który nie pomylił się przed bramką strzeżoną przez Jana Pilczyńskiego. Wynik tej rywalizacji to 2:5

 

LIGA 9

 

PHINANCE.SA - GASTRO SPARTA 8:5

W minioną niedziele rozegrano trzynastą serię spotkań w ramach 9 Ligi. Na arenie Picassa, o godzinie 8:30, mierzyły się ze sobą ekipy Phinance. SA i Gastro Sparty. Broniący się przed spadkiem goście, podejmowali faworytów oraz niepokonanego lidera rozgrywek. Drużyna grająca na biało rozpoczęła strzelanie bardzo wcześnie, bo już w pierwszej minucie spotkania. Autorem bramki był kapitalny tego dnia, Olivier Aleksander. Po tak fantastycznym początku nadszedł delikatny przestój. Phinance. SA zdobył kolejną bramkę dopiero w 11 minucie, a zaledwie cztery minuty później, Gastro Sparta zdobyła bramkę kontaktową. Nadzieja na wyrównanie okazała się jednak złudna. Przed końcem pierwszej połowy, precyzyjnym i mocnym strzałem po krótkim rogu popisał się Gracjan Kowalewski. Trafienie do bramki strzeżonej przez Szymona Ilnickiego zakończyło tym samym pierwszą odsłonę tego pojedynku. Druga część meczu ponownie wlała optymizm w serca żółto-czarnych, gdyż po asyście Bartłomieja Opińskiego, do bramki trafił etatowy snajper, Karol Rodak. Niestety w obliczu kapitalnego i niemalże bezbłędnego ataku gospodarzy, bramka niewiele wniosła. Kolejne bramki sukcesywnie powiększały przewagę Phinance"u, a trafienie z 45 minuty spotkania w wykonaniu Dylana Mirchaniego, było już tylko ocierającym łzy. Goście co prawda próbowali zmniejszyć stratę, ale niestety było na to już za późno.

 

MIKSTURA - BARTOLINI PASTA 2:2

Szalenie interesująco zapowiadało się spotkanie pomiędzy zespołami Mikstury oraz Bartolini Pasta. W pierwszych swoich spotkaniach w rundzie rewanżowej obydwie ekipy zanotowały same zwycięstwa, dzięki czemu plasowały się odpowiednio na trzecim i drugim miejscu w ligowej tabeli. Lekkim faworytem tego meczu byli goście, którzy oprócz większej zdobyczy punktowej posiadali tego dnia większy skład. Zawodnicy gospodarzy na boisku stawili się w sześć osób, przez co cały mecz zmuszeni byli grać bez zmiany. Na domiar złego już pierwsza groźna akcja ich rywali zakończyła się straconą bramką. W kolejnych minutach gra toczyła się przeważnie w środku boiska i sytuacji bramkowych było jak na lekarstwo. Kolejna bramka padła w ostatnich minutach pierwszej połowy i ponownie zdobyta była przez zawodników gości, którzy na przerwę schodzili z przewagą dwóch bramek. Druga połowa zaczęła się od mocnego uderzenia duetu Patryk Zych - Patryk Stefaniak, którzy dwukrotnie rozmontowali defensywę rywali i doprowadzili do wyrównania. W kolejnych minutach dwukrotnie uratował swój zespół wspomniany Patryk Zych, który zastępował na linii bramkowej bramkarza i przyjął dwa uderzenia rywali na głowę. W ostatnich minutach mimo sporej ilości sytuacji bramkowych wynik już nie uległ zmianie. Wielkie brawa należą się zespołowi Mikstury, którzy grając bez zmian w drugiej połowie wyglądał lepiej na boisku niż ich rywal. Bartolini Pasta mogą się czuć delikatnie zawiedzeni skromną zdobyczą punktową, ponieważ prowadząc dwoma bramkami z przeciwnikiem grającym bez zmian finalnie stracili całą przewagę i muszą zadowolić się jednym punktem.

 

LEGION - SHOT DJ 3:6

W ramach trzynastej kolejki na arenie Picassa Legion mierzył się z Shot DJ. Legion po fenomenalnej serii zwycięstw na początku sezonu cały czas nie może wyjść z dołku notując passę porażek. Natomiast Goście dosyć dobrze zaczęli zmagania na wiosnę i mogą pochwalić się stabilną formą. Po pierwszym gwizdku obie drużyny grały bardzo zapobiegawczo i nie chciały ryzykować straty piłki. Z kolejnymi minutami zwiększało się tempo spotkania, a gracze Shot Dj zaczęli grać bardziej ofensywnie. Wynik spotkania dla gości otworzył Hugo Ferrer. Zarówno jeden jak i drugi zespół miał podobne posiadanie piłki, tylko że po stronie gospodarzy nic z tego nie wynikało i brakowało pomysłu na przedarcie się przez defensywę rywala. Goście po wyjściu na prowadzenie zaczęli grać śmielej i tworzyć kolejne okazje do podwyższenia rezultatu. Udało się im zdobyć dwa szybkie trafienia. Jedno autorstwa Marc"a Lebozec"a, a drugie Ferrer"y. Od tego momentu gracze Legionu nie mieli nic do stracenia. Ich determinacja przyczyniła się do zdobycia pierwszego trafienia w tym meczu przez Oleksandra Pchłin. Następnie Goście zaczęli częściej gościć w polu karnym rywala zmuszając ich do błędów. W ostatnich minutach pierwszej części spotkania Guto podwyższył wynik na 1:4, jednak na odpowiedź Gospodarzy nie trzeba było czekać długo i na przerwę schodzili tylko z dwubramkową stratą. Początek drugiej odsłony spotkania należał zdecydowanie do Legionu, który wyczuł swoją szansę na odwrócenie losów meczu. Kluczowym momentem okazała się niewykorzystana stuprocentowa sytuacja do zdobycia gola kontaktowego, po której piłka jedynie minęła lewy słupek bramki. Co prawda kilka minut później udało się ją zdobyć Gospodarzom, ale Goście przestali popełniać tyle błędów w defensywie, co zamknęło drogę do kolejnych trafień. Końcówka spotkania przyniosła Nam jeszcze dwa trafienia graczy SHOT DJ. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 3:6, a Legion pozostaje wciąż bez punktów na wiosnę.

 

NIEDZIELNI - OLDBOYS DERBY II 1:8

Pomimo wspaniałej pogody jaka towarzyszyła temu spotkaniu 9 ligi, mecz nie odbywał się w utopijnej i relaksującej atmosferze. Słońce dodało energii Oldboyom, którzy pokazali w tym starciu wigor i strzelili aż 8 bramek NieDzielnym. Goście mierzą w tym sezonie wysoko i mają dużą chęć wskoczenia na podium. Pokazali to też w tym spotkaniu. Mecz rozpoczął się strzałem w poprzeczkę i kilkoma niewykorzystanymi akcjami Oldboyów. Niefortunną passę przerwał Bartłomiej Krywko w 12 minucie i tym golem Oldboye rozpoczęli festiwal strzałów. Zdecydowanie na wyróżnienie zasługują heroiczne interwencje Rafała Wieczorka, który interweniował w kilku stuprocentowych sytuacjach gości. W pierwszej połowie strzelał jeszcze raz Bartłomiej Krywko oraz Piotr Jastrzembski. Bramkę honorową zdobył dla NieDzielnych Jan Wójcik przy asyście Łukasza Kacprzaka. Druga połowa była mniej łaskawa dla gospodarzy. Oldboye rozerwali worek z bramkami i dorzucili ich do wyniku aż 4. NieDzielni w tej części spotkania skupili się głównie na defensywie. Ważnym filarem drużyny był Patryk Andrzejczyk, który zdobył dwie bramki oraz zaliczył jedną asystę. Wyróżnia się swoją dynamicznością i doskonałym przeglądem pola. Obecnie NieDzielni znajdują się na ostatnim miejscu w tabeli z jednopunktowym dorobkiem, a drużyna OldBoyów tuż za Miksturą plasuje się na czwartym miejscu.

 

MARECKIE WYGI - MORALNI ZWYCIĘZCY 10:3

Starcie dwóch ekip, które w bieżącym sezonie mają skrajnie różne cele. O ile Mareckie Wygi są wciąż skoncentrowani na pogoni za smakiem medalu, o tyle Moralni Zwycięzcy mieli już tylko matematyczne szanse na pozostanie w 9-tej Lidze Fanów. Trzeba jednak podkreślić, że w szeregach gości pojawiło się kilka ciekawych twarzy, więc liczyliśmy na małą niespodziankę. Tak też się to spotkanie zaczęło, gdy po podaniu weterana warszawskich boisk, Marka Saneckiego, piłkę do bramki skierował Jigar Makwana i mieliśmy 0:1. Również i kolejne minuty przyniosły dość nieoczekiwany przebieg meczu! Co prawda do wyrównania doprowadził, po podaniu Filippo De Felice, Luca Muscas, jednak kolejne dwa trafienia zostały zapisane na konto „Moralniaków". Najpierw, po raz drugi tego dnia, na listę strzelców wpisał się Jigar Makwana, a potem, na 1:3, podwyższył Sebastian Bartosik. Wszyscy zgromadzeni, chyba nawet łącznie z graczami gości, byli zaskoczeni postawą ekipy z Marek, bo trzeba przyznać, że grali w tym okresie bardzo słabo jak na swoje możliwości. Zdali sobie jednak sprawę z sytuacji jeszcze w pierwszej połowie i zaczęli odrabiać – bardzo skutecznie - straty. Jeszcze przed przerwą odwrócili kartę na swoją korzyść, strzelając trzy bramki autorstwa: Dimitra Mikołajowicza, Luca Muscasa oraz Łukasza Dąbrowskiego i pierwsze dwadzieścia pięć minut spotkania zakończyła się rezultatem 4:3. Drugą połowę ciężko opisać w szczegółach, gdyż były to zawody do jednej bramki. Goście kompletnie nie radzili sobie w obronie, a ich ataki najczęściej kończyły się na wysokości pola karnego rywali. „Wygi" natomiast weszły na właściwe obroty i bezlitośnie wykorzystywały stworzone sytuacje w ofensywie. Dość powiedzieć, że druga połowa zakończyła się rezultatem 6:0, a całe spotkanie okazałym zwycięstwem Mareckich Wyg 10:3. Świetne spotkanie rozegrali dwaj gracz gospodarzy: Michał Zduniak (2 gole oraz 2 asysty) oraz Luca Muscas, z takim samym dorobkiem. Luca był naprawdę świetny tego dnia i dostał od nas wyróżnienie w postaci MVP kolejki – koniecznie przeczytajcie, jak się zaprezentował!

 

LIGA 10

 

FC ALLIANCE - BOROWIKI II 4:6

Teoretycznie faworytem spotkania pomiędzy FC Alliance, a Borowikami II byli wyżej postawieni w tabeli gospodarze, jednak bez braci Shyla w składzie ekipa z Ukrainy nie gra aż tak efektownie, co stawiało ich rywali w roli groźnego rywala, zwłaszcza, że „Grzybki" stawiły się bardzo licznie. Od pierwszych minut w szeregach gości bardzo dobrze prezentował się Kamil Janasz. Dynamiczny, zwrotny i dobrze zorientowany na boisku zawodnik z dobrze ułożoną lewą nogą bardzo często nękał bramkarza „Aliantów". Przyniosło to efekt dość szybko, gdyż w okolicach piątej minuty płaski strzał Kamila Janasza otworzył wynik spotkania. Kilka chwil później wcielił się on w rolę asystenta, gdy do jego celnego podania dopadł Piotrek Kucharski, podwyższając na 0:2. Absolutnym majstersztykiem w pierwszej części spotkania okazał się rzut rożny wykonany przez Michała Rzeczkowskiego. Piłka po jego dośrodkowaniu odbiła się od pleców golkipera drużyny przeciwnej i wpadła do siatki, ustalając wynik pierwszej odsłony na 0:3. Druga połowa zaczęła się bardzo obiecująco dla gospodarzy, a także dla intensywności emocji w tym starciu, gdyż już po dwóch minutach do bramki Borowików trafił Viktor Voloshyn, który wykorzystał złe ustawienie Dominika Trzaskowskiego i przelobował go, zdobywając premierową bramkę dla FC Alliance. Kolejna zdobycz bramkowa dla Ukraińców to spora pomoc obrońcy gospodarzy, który przy próbie wybicia piłki z pola karnego skierował ją do własnej bramki i mieliśmy już tylko 2:3. „Alianci" napierali i mieli przez długi czas inicjatywę, jednak fenomenalnie między słupkami spisywał się Dominik Trzaskowski, który odkupił z nawiązką swój błąd przy bramce straconej lobem. Swój wysoki bieg w ataku wrzucił natomiast Michał Rzeczkowski, który najpierw podwyższył na 2:4, a następnie wykreował świetną okazję dla Krzyśka Strzelca, a ten pewnie podwyższył na 2:5. Gospodarze próbowali odrabiać straty i skrócili nieco dystans za sprawą gola Maksyma Borodina (3:5). Zrobiło się ekstremalnie ciekawie, gdy gola na 4:5 zdobył Oleksiv Stefanovich, a FC Alliance zobaczyło na horyzoncie szanse na punkty w tym meczu. Jednak ostatnie słowo należało do „Grzybków", kiedy to Kamil Janasz świetnie wykończył akcję po podaniu Łukasza Krewko, ustalając wynik zawodów na 4:6. Borowiki dzięki zwycięstwu powiększyły przewagę nad dolną częścią tabeli i dalej walczą o miejsca na podium !

 

AWANTURA WARSZAWA II - FC WARSAW WILANÓW 8:5

W niedzielne słoneczne południe zespół rezerw Awantury Warszawa mierzył się z FC Warsaw Wilanów. Faworytem tego spotkania byli Gospodarze, którzy celują w strefę medalową na koniec sezonu. Natomiast Goście w poprzedniej kolejce pokazali, że umieją sprawić niespodziankę i stawić czoła silniejszemu od siebie rywalowi. Od pierwszych minut mecz był bardzo otwarty. Zarówno pierwsza jak i druga ekipa szukała okazji do wyjścia na prowadzenie. Ta sztuka udała się Danielowi Szadkowskiemu, który swoim trafieniem zapewnił trochę spokoju w szeregach Awantury. Nie trwał on jednak długo, bo Kuba Świtalski oddając techniczny strzał z rzutu wolnego umieścił piłkę w siatce i doprowadził do wyrównania. Kilka minut później Szadkowski ponownie wyprowadził Gospodarzy na prowadzenie. Tuż przed końcem pierwszej połowy Sebastian Dydecki oddał mocny strzał bliżej krótszego słupka i podwyższył prowadzenie na 3:1. Druga odsłona spotkania rozpoczęła się bardzo dobrze dla Awantury, która zdążyła szybko powiększyć przewagę. Niestety była ona przyczyną rozluźnienia się zawodników Gospodarzy, co też skrzętnie wykorzystał rywal i po dwóch szybkich trafieniach obie drużyny dzieliła tylko jedna bramka. Wtedy sprawy w swoje nogi wziął Dydecki notując serię czterech goli pod rząd. Przez tego zawodnika przechodziła każda akcja, po której padała bramka. Był on jedną z kluczowych postaci Gospodarzy w tym spotkaniu. Goście do ostatnich minut mieli ambicję do odrobienia strat, ale zabrakło już sił oraz jakości. Natomiast ich determinacja pozwoliła jeszcze dwukrotnie pokonać golkipera rywala przed końcowym gwizdkiem. Warto podkreślić, że Kuba Świtalski w tym spotkaniu oba swoje trafienia zdobył z rzutów wolnych. Ostatecznie spotkanie zakończyło się wynikiem 8:5.

 

WIĘCEJ SPRZĘTU NIŻ TALENTU II - FFK OLDBOYS II 4:3

W minioną niedziele rozegrano trzynastą serię spotkań w ramach 10 Ligi. Na arenie Picassa, o godzinie 15:30, mierzyły się ze sobą ekipy rezerw Więcej Sprzętu Niż Talentu oraz FFK Oldboys. Drużyny znajdują się na dwóch przeciwległych biegunach tabeli, więc faworyt wydawał się być jeden. Tezę potwierdził Marcin Kosson, który otworzył wynik tego spotkania. Radość nie trwała jednak długo, a do wyrównania doprowadził Mariusz Grzybowski. Ponowną zmianę wyniku, chwilę później przyniosło natomiast trafienie Rafała Witkowskiego. Sytuacja ponownie odwróciła się już dosłownie chwilę później, kiedy to Jan Wojtyczek z Więcej Sprzętu Niż Talentu umieścił piłkę w siatce. Wynik 2:2 zakończył więc tą emocjonującą pierwszą połowę. Druga odsłona tej rywalizacji przebiegała podobnie. Dużo sytuacji strzeleckich, szybkie tempo i ogólna boiskowa jakość, były obecne podczas tego spotkania. Po przerwie prowadzenie pierwszy raz w tym meczu objęli gospodarze, wszystko za sprawą udanego rajdu ofensywnej dwójki Wojtyczek-Szlęzak. Zawodnicy gości dwoili się i troili aby wyrównać, do szczęścia brakowało im zaledwie centymetrów, w momencie gdy obili poprzeczkę. Żelazną defensywę rywali pokonał dopiero Paweł Rogalski, po podaniu od Marcina Kossona. Gdy już wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały podział punktów, do roboty wziął się Michał Szeniawski, który po podaniu od kolegi z zespołu, bezwzględnie pokonał Mariusza Kowalczyka. Drogą kronikarskiego obowiązku, rezultat tego spotkania to 4:3.

 

POLSKIE DREWNO – PREDICA 5:9

W przedmeczowych zapowiedziach postawiliśmy na znajdującą się w strefie spadkowej Predicę. Mieliśmy ku temu powody, bo gra gości w tej rundzie wyglądała całkiem nieźle i w naszej ocenie nie stali na straconej pozycji w rywalizacji z Polskim Drewnem. Początek spotkania wskazywał jednak na zupełnie inny scenariusz. Już w 3 minucie MVP poprzedniej kolejki Maciej Zarod wykorzystał rzut wolny sprzed pola karnego. Były to miłe złego początki, bo do końca pierwszej części do siatki trafiali już tylko zawodnicy Predicy. Prawdziwy popis w pierwszych 25 minutach dał Paweł Lenart. Ten zawodnik zrobił na boisku dużą różnicę, od razu było widać, że techniką i „czuciem" gry przewyższa pozostałych zawodników. W ciągu niespełna 10 minut ustrzelił hat-tricka, w tym jedną bramkę zdobył po rzucie wolnym, oraz zaliczył dwie asysty. Napędzał ataki Predicy i dużej mierze dzięki niemu do przerwy było 1:6. To również on rozpoczął strzelanie w drugiej części, gdy po indywidualnej akcji podwyższył na 1:7. Polskie Drewno przez dłuższy czas było nieskuteczne i do bramki Predicy nie chciało nic wpaść. Nawet gdy piłka zmierzała już do siatki, to jakimś cudem wybijał ją z linii zawodnik z pola. Przełamanie przyszło dopiero w 35 minucie, gdy bramkę gości odczarował Piotr Kruszyński. Na 3:7 trafił Maciej Zarod, ale Predica nie pozwoliła Polskiemu Drewnu na zbliżenie się na mniej niż cztery bramki. Do końca spotkania mieliśmy do czynienia z wymianą gol za gol, a skończyło się ostatecznie na wyniku 5:9. Gdyby gospodarze zagrali tak jak przez ostatnie 15 minut, pewnie wynik byłby lepszy, ale o końcowym rezultacie zadecydowała w dużej mierze pierwsza część tego pojedynku. Predica dzięki zwycięstwu wciąż liczy się w walce o utrzymanie i mocno zwiększyła swoje szanse na pozostanie w 10 lidze.

 

WÓLCZAŃSKIE SMOKI - FUSZERKA II 1:7

Meczem zamykającym zmagania 13 kolejki w 10 lidze było starcie Wolczańskich Smoków z drugim zespołem Fuszerki. Dyspozycja gości w rundzie wiosennej jest olśniewająca i z pewnością zależało im na podtrzymaniu dobrej passy. Gospodarze mimo starań zdecydowanie nie byli faworytem tego spotkania, co dało się zauważyć już od pierwszego gwizdka sędziego. Fuszerka ruszyła ze zmasowanymi atakami i tylko kwestią czasu było, jak worek z bramkami się rozwiąże. Prym w ataku gości wiódł fantastyczny Mateusz Nykiel, który swoimi szarżami nie dawał chwili wytchnienia bramkarzowi Wólczańskich Smoków. W pierwszej połowie zobaczyliśmy co prawda tylko dwa gole Fuszerki II, choć tak naprawdę mogło być ich znacznie więcej. Druga połowa to już potwierdzenie dominacji gości, ich ataki nie ustępowały na sile, do tego doszła skuteczność, której momentami brakowało w pierwszej odsłonie. Wólczańskie Smoki oczywiście robiły co mogły, by choć trochę poprawić wynik spotkania, niestety dla gospodarzy zaledwie dwie bramki w meczu to zdecydowanie zbyt mało, by myśleć o korzystnym wyniku z tak dobrze dysponowanym rywalem. Dobra forma Fuszerki znalazła już swoje odzwierciedlenie w tabeli, gdzie udało im się wskoczyć na fotel lidera, z kolei Wólczańskie Smoki są już tylko punkt nad strefa spadkową i do końca muszą drżeć o utrzymanie w lidze.

 

LIGA 11

 

KOMETA WARSZAWA - POGROMCY POPRZECZEK 18:3

Kometa Warszawa, lider 11 ligi versus Pogromcy Poprzeczek, czwarta ekipa od końca tabeli. Taki mecz mieliśmy okazje oglądać na Arenie Picassa , na sektorze B o godzinie 13.30. Bardzo mocno świecące słońce nie pomagało w rozgrywaniu zawodów. Obie drużyny stawiły się w sile 8 zawodników, można było więc spokojnie rotować składami i tak też to wyglądało. Jednak nie pomogło to w żaden sposób ekipie Pogromców. Lider mający na koncie same zwycięstwa nie zamierzał stracić punktów na swoim terenie. Festiwal strzelecki rozpoczęli już w 7 minucie. Daniel Ziółkowski, strzelec 8 bramek oraz 8 asyst zdobył bramkę po ładnej „klepce" z Filipem Górskim. Kilka minut później Kometa zdobyła bramkę na 2-0 . Pierwsza polowa to mocne ataki, akcje kombinacyjne i wygrywane pojedynki przez piłkarzy Komety. Pogromcy sporadycznie próbowali atakować lecz byli skutecznie powstrzymywani przez obrońców lidera. Taki obraz gry mieliśmy niestety do końca pierwszej połowy, która zakończyła się wynikiem 5-0 dla lidera. Niestety druga odsłona spotkania nie przyniosła nam większej zmiany wyniku na rzecz Pogromców. Słońce grzało bardzo mocno, Kometa rozpędzona cały czas atakowała, a bardzo zmęczeni Pogromcy starali się odgryzać i stracić jak najmniej bramek. Niestety dla widowiska, ale do 40 minuty mieliśmy 13-0 dla „komet". Ten wynik i upał trochę chyba uśpiły ekipę gospodarzy i Pogromcy nie omieszkali tego nie wykorzystać. Szybko, bo na przestrzeni 3 minut zdobyli 2 bramki. Mateusz Niewiadomy i Bartłomiej Rafał dwa razy wykorzystali niefrasobliwość przeciwnika i bez problemu umieścili piłkę w bramce. Podrażniona ekipa lidera znowu nacisnęła mocniej, czego efektem było 5 zdobytych bramek w ciągu 10 minut. Wspomniany wcześniej zawodnik Pogromców, Mateusz Niewiadomy, zdobył jeszcze 3 bramkę dla Pogromców, ale było to wszystko na co stać było tą ekipę w tym ciężkim dla nich meczu. Lider jak to lider, nie oddał pola przez całe spotkanie zakończone wynikiem 18-3.

 

OLD BOYS DERBY III - DYNAMO WOŁOMIN 1:10

Spotkanie szóstych w tabeli Old Boysow z trzecią w tabeli Dynamo Wołomin okazało się niestety widowiskiem mocno jednostronnym. Dynamo walczące o miejsce na „pudle" nie zamierzało tego meczu w żaden sposób odpuścić. Natomiast zawodnicy z osiedla Derby tez mieli ochotę na zgarniecie 3 punktów, jednak mecz bardzo szybko zweryfikował ich aspiracje. Już 2 minuty po rozpoczęciu meczu Dynamo zdobyło pierwsza bramkę i tym samym rozpoczęło swój festiwal strzelecki. 4 minuta to piękny „lob" w wykonaniu Emila Krasnodębskiego. Napastnik przyjął piłkę na 20 metrze, spojrzał na bramkę rywala i sprytnym strzałem pokonał goalkeepera gospodarzy. Następne minuty spotkania to ciągłe ataki Dynama. Bramki wpadały jedna po drugiej, 12, 14, 18 i 22 minuta, to wszystko gole zdobywane przez ekipę gości. OldBoys mocno cofnięci nie potrafili poradzić sobie z nawałnicą przeciwnika. Wykazali się natomiast zagraniem fair-play. Arbiter nie zauważył, że piłka odbiła się od obrońcy OldBoysow, sami zawodnicy tej drużyny przekazali sędziemu, że jest rzut rożny, momentalnie zmienił on więc swoja decyzje i niestety dla Derbów, padła z tej akcji bramka. Jednak nie spowodowało to nerwowości w szeregach ich drużyny. Dało się natomiast usłyszeć, że taki jest sport po prostu. Brawo dla ekipy za takie zachowanie. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 6-0 dla Dynama. Druga odsłona meczu to ponownie widoczna przewaga ekipy z Wołomina. Znowu bramki padały co kilka chwil i do 40 minuty meczu mieliśmy już 9-0 dla gości. Mocna przewaga tej ekipy chyba delikatnie ich uśpiła co skrzętnie wykorzystali zawodnicy z osiedla Derby. Cezary Dudało pięknym, prostopadłym podaniem wykreował Sławkowi Ogorzelskiemu sytuacje sam na sam i ten drugi nie zmarnował takiej okazji. Jedna bramka to niestety o wiele za mało. Pod koniec meczu chłopaki z Wołomina jeszcze raz wpisali się na listę strzelców i wynikiem 10-1 zakończyło się to spotkanie .

 

GREEN TEAM – VIKERSONN 5:6

Patrząc na ligową tabele, w meczu Green Teamu z Vikersonnem ten mecz powinien mieć zdecydowanego faworyta w drużynie gości. Jednak 11 liga rządzi się swoimi prawami, tutaj każdy może wygrać z każdym więc z dużym zaciekawieniem oglądaliśmy ten mecz. Już na początku Vikersonn mocniej zaatakował, co przyniosło spodziewany efekt po strzale Ivana Nasinnyka, który z najbliższej odległości wpakował piłkę do siatki. Green Team nie czekał długo z odpowiedzią i Daniel Kurowski doprowadził do wyrównania. Z wynikiem 1:1 dobrnęliśmy gdzieś w okolice ostatniej minuty pierwszej części spotkania. Wtedy to sprytnie rozegrany rzut wolny pozwolił Sebastianowi Szeleszczukowi wyprowadzić swój zespół na prowadzenie. Druga połowa zaczęła się podobnie jak skończyła pierwsza, czyli od bramki, którą zdobył Vitalii Kyrii. Po bramce wyrównującej gra Vikersonnu siadła, a u przeciwników coraz bardziej rozkręcał się Daniel Kurowski wraz z Sebastianem Szeleszczukiem. Od stanu 2:2 do stanu 5:2 w paręnaście minut robiło wrażenie na wszystkich... tylko nie na zawsze walczącej do końca Drużnie Vikersonnu. Niemal każdy już spodziewał się, że zieloni dopiszą do swojego konta 3 punkty, jednak Ruslam Kosmach i Vitalii Kyrii nie zamierzali dopuścić do takiej sytuacji. Ten duet pociągnął swój zespół do odrobienia strat, wyrównania meczu, a na końcu do wyjścia na prowadzenie, którego już nie oddali do końca. Na pewno duża gorycz w zespole Green Teamu, jednak życie już nie raz i nie dwa pokazywało, że mecz kończy się w momencie ostatniego gwizdka sędziego, a nie w momencie wypracowania sobie kilku bramek przewagi. Na słowa uznania zasługuje z kolei Vikersonn, których determinacja na pewno jest zauważona przez wszystkie drużyny w tej lidze i każdy na poważnie musi podejść do meczu z tą drużyną.

 

FC TORPEDO - PIWO PO MECZU FC 5:7

W trzynastej kolejce Ligi Fanów zespół wicelidera tabeli 11 ligi – FC Torpedo podejmowało PIWO PO MECZU FC zajmujące piątą pozycję. Spotkanie miało dość żwawy charakter. Oba zespoły przeprowadzały szybkie zdecydowane ataki, okupione serią wielu, celnych podań. Już w pierwszej minucie drogę do bramki przeciwnika znalazł Oleh Savchuk i mieliśmy 1:0. Goście próbowali szybko odpowiedzieć i w piątej minucie udało się to Michałowi Kukulskiemu, który po przechwycie piłki wyrównał, mieliśmy remis. Zarówno drużyna FC TORPEDO jak i PIWO PO MECZU FC zdawały się kontrolować sytuację na boisku w poszczególnych fragmentach spotkania. Do przerwy oglądaliśmy jeszcze kilka ładnych akcji oraz bramek, a wynik nieznacznie na korzyść gości – 4:6. Druga połowa to walka o każdy centymetr boiska. Obie drużyny atakowały zarówno z kontrataku jak i w ataku pozycyjnym. W FC Torpedo dwie bramki dołożył Kyrylo Kud natomiast u gości również dwukrotnie trafił Michał Kozak. Ten wyrównany mecz zakończył się sprawiedliwą wygraną drużyny jednak nieco lepszej dzisiejszego dnia – PIWO PO MECZU. Dzięki tej wygranej Piwo Po Meczu niespodziewanie dołączyło do grona zespołów, które walczą w tym sezonie o podium. To coś nieprawdopodobnego, gdyż jeszcze w rundzie jesiennej ten zespół przez większą część czasu znajdował się w strefie spadkowej. Z kolei Torpedo ma problem, bo Dynamo Wołomin zbliża się do nich wielkimi krokami, więc muszą znów wrócić na zwycięską ścieżkę.

 

ORŁY ZABRANIECKA - VISTULA VARSOVIA 5:1

W minioną niedziele rozegrano trzynastą serię spotkań w ramach 11 Ligi. Na arenie Picassa, o godzinie 19:30, mierzyły się ze sobą ekipy Orłów Zabraniecka oraz Vistuli Varsovia. Mecz należał do niezwykle interesujących już na samym starcie. Wszystko zostało spowodowane bliskim sąsiedztwem w tabeli. Obydwie drużyny musiały wygrać to przysłowiowe spotkanie o „6" punktów, żeby zachować relatywny spokój, chociażby do najbliższej kolejki. Strzelanie rozpoczął Mateusz Legacki, który pewnie wykonał jedenastkę podyktowaną przez arbitra tego widowiska. Mimo dużego spokoju, przestrzenie oraz wzajemnego badania się, przyszedł czas na odpowiedź gospodarzy. Podczas jednej z akcji pechowo futbolówkę przeciął Łukasz Pamrów, dzięki czemu mieliśmy już 1:1. Takim wynikiem też zakończyła się pierwsza część rywalizacji. Druga odsłona tego spotkania to już natomiast kompletna dominacja Orłów Zabraniecka. Bramki kapitalnego tego dnia Marka Konopko, Tomasza Kapińskiego oraz Jerzego Kurowickiego, zapewniły o zwycięstwie w stosunku 5:1. Zawodnikom Zabranieckiej należą się gratulacje, przed nimi jednak bardzo trudne i wymagające starcie. Przyjdzie im się zmierzyć bowiem z warszawską Kometą, która lśni nieprzerwanie od samego początku rozgrywek. Vistula Varsovia zagra natomiast z grającym w kratkę Old Boys Derby III. Drużyna Przemka Białego, podobnie jak Kometa nie zamierza jednak oddawać punktów za bezcen.

 

LIGA 12

 

FC MITOTITO - FC CHOSZCZÓWKA 8:2

W słoneczny niedzielny poranek na arenie Picassa FC Mitotito podejmowało FC Choszczówkę. Gospodarze po porażce w pierwszej kolejce zdecydowanie chcą kontynuować serię zwycięstw. Natomiast goście cały czas mierzą w strefę medalową. Po ostatnich występach lekkim faworytem tego spotkania była ekipa FC Mitotito, którzy dosyć ospale weszli w ten mecz i potrzebowali chwili, aby złapać koncentrację. Goście nie potrzebowali tyle czasu i od pierwszych minut spotkania pewnie zaczęli forsować szeregi obronne rywala. Jednak ich pewność siebie spadła wraz ze stratą pierwszego gola, którego autorem był Kamil Kolasa. Od tego momentu to gospodarze narzucali swoje tempo i zostawiali mało miejsca przeciwnikom doskakując od razu po stracie piłki. Bramkarz Choszczówki dwoił się i troił, ale pech chciał, że po dwóch interwencjach piłka zawędrowała pod nogi przeciwników, którzy ze stoickim spokojem umieszczali po kolei futbolówkę w siatce. Kilka minut po tych zdarzeniach dosyć niekonwencjonalną akcją popisał się Bartosz Lipianoga. Po jego pierwszym strzale piłka odbiła się od słupka, myląc tym samym golkipera gości, aby kilka sekund później wpakować ją do pustej bramki. Jedyną okazją Choszczówki na stworzenie zagrożenia dla rywala były kontry. To właśnie po jednej z nich Rafał Gertig po raz pierwszy zmusił Karola Nowickiego do wyciągnięcia piłki z siatki. Wynik do przerwy na 5:1 ustalił napastnik FC Mitotito Michał Lechowicz. FC Choszczówka w tym meczu musiała poradzić sobie bez ławki rezerwowej, na której hulał wiatr. Może gdyby kadra na ten mecz byłaby szersza to pierwsza połowa potoczyłaby się zupełnie inaczej. Przykładem tego jest początek drugiej części spotkania, w której goście szybko strzelili bramkę, a z każdą minutą tracili coraz więcej energii. Gospodarze do ostatnich minut mieli pod kontrolą przebieg spotkania. W tym czasie udało się im podwyższyć wynik na 8:2 pieczętując zdobycie kompletu punktów.

 

GANG ZACISZE - GEORGIA TEAM 2:4

Mecz który mógł pozwolić Gangowi Zacisze odskoczyć od Georgia Team miał mieć faworyta właśnie w drużynie gospodarzy. Od pierwszego gwizdka sędziego Zaciszanie próbowali sforsować defensywę Gruzinów, jednak nie mogli znaleźć żadnego skutecznego sposobu. W końcu pomysłem gospodarzy na zdobycie bramki miały być silne uderzenia z dystansu, których oddali naprawdę dużo w ciągu całego meczu. Często dochodziło do sytuacji, że blokowany strzał stwarzał od razu okazję do kontry dla gości, lecz w tym wypadku akurat brakowało dokładności lub zwyczajnie pomysłu. Gdy wydawało się, że pierwsza połowa nie przyniesie nam żadnych bramek, sędzia odgwizdał rzut wolny dla gości. Do piłki podszedł Giorgi Gabritchidze, który jak sam później przyznał był nauczycielem samego słynnego Ronaldinho Gaucho. Cóż, mamy wątpliwości co do takiego stwierdzenia, natomiast bramkę w ostatniej akcji pierwszej połowy z rzutu wolnego zdobył i za to należą się brawa. Jak w pierwszych 25 minutach gracze obydwu drużyn kazali do samego końca czekać na bramki, tak w drugiej odsłonie meczu praktycznie w pierwszej akcji Gruzini podwyższyli prowadzenie. Ta bramka pobudziła trochę zawodników z Zacisza, którzy najpierw za sprawą Rafała Serhieja zdobyli bramkę kontaktową po pewnie wykonanym rzucie karnym, a później doprowadzili do wyrównania po silnym strzale z dystansu Jakuba Urbańskiego. To wszystko było jednak za mało dla dobrze dysponowanych gości, po których było widać czego chcą i pewnie swój cel osiągneli. Georgia Team zdobyła jeszcze dwie bramki i choć może wynik do końca nie odzwierciedla przebiegu spotkania, to pewnie zwyciężyła z Gangiem Zacisze 4:2.

 

GENTLEMAN WARSAW TEAM - FC ŁAZARSKI 1:21

Gdybyśmy mieli wymyśleć tytuł temu meczowi to na pewno byłoby w nim słowo „deklasacja". I to nie byle jaka, bo wygrana 20 golami zasługuje na miano rekordzisty kolejki. Zapisywanie wszystkich bramek i asyst przyprawiło organizatorów o ból głowy, ale drużyna gości miała zgoła inne odczucia. W tym spotkaniu gola zdobył... każdy. Doprecyzowując to każdy, oprócz bramkarza, ale on nie miał zbyt wielu interwencji dlatego chwila relaksu zrekompensowała mu brak gola. Drużyna FC Łazarski to zawodnicy m.in. z Kazachstanu, Ukrainy, Chorwacji czy Turcji. Taka mieszanka narodowości ewidentnie jest kluczem do sukcesu, bo żaki z Łazarskiego zajmują po tym spotkaniu pierwsze miejsce w tabeli w 12 lidze i drużyna jak do tej pory zebrała pełną pulę punktów. Na wyróżnienie zasługuje Atahan Subutay, który dorzucił swoją cegiełkę do wyniku drużyny. Można w zasadzie nawet powiedzieć, że była to dosyć konkretna - pięciobramkowa cegła. Dodatkowo asystował przy dwóch innych golach. Gentleman Warsaw Team odpowiedzieli bramką honorową w drugiej połowie. Gola zdobył Michał Dang przy asyście Daniela Madejskiego. Pod koniec spotkania energia w zespole gospodarzy zdecydowanie osłabła, natomiast jesteśmy pewni, że zbiorą siły na kolejny niedzielny mecz by pokazać się z lepszej strony. Przy linii boiska po skończonym spotkaniu widzieliśmy uśmiechy, dlatego liczymy, że nie zabraknie ich również w 14 kolejce.

Data utworzenia artykułu: 2022-05-12 15:51
Facebook
Tabela
Poz Zespół M Pkt. Z P
4   TUR Ochota 11 18 5 3
5   ALPAN 11 15 5 6
7   FC Kebavita 11 10 3 7
3   FC Otamany 11 25 8 2
6   In Plus & Pojemna Halina 11 12 4 6
9   Explo Team 11 8 2 7
2   Gladiatorzy Eternis 11 28 9 1
8   Esportivo Varsovia 11 9 3 8
10   Warsaw Bandziors 11 4 1 9
1   EXC Mobile Ochota 11 29 9 0
Social Media
Youtube SUBSKRYBUJ



Reklama