
Ponad dwa miesiące fantastycznej rywalizacji za nami! I wszystko jest już jasne - mistrzem pierwszego poziomu rozgrywkowego Ligi Letniej została FC Prykarpattia! Wielkie brawa dla ekipy z Ukrainy, która tytuł zdobyła w swoim debiucie. W pozostałych ligach triumfowały East Crew, Hiszpański Galeon oraz Dziki z Lasu II, którym z tego miejsca również serdecznie gratulujemy!
1 Liga
Zarówno dla Dream Team Warsaw, jak i dla Energi zmagania w I-szej Letnie Lidze Fanów okazały się bardzo dużym wyzwaniem. W efekcie stawką tego meczu było ukończenie rozgrywek nad czerwoną strefą spadkową. Obie ekipy prezentowały bardzo otwarty, odważny futbol, a gracze obu stron nie bali się wdawać w indywidualne pojedynki dryblerskie. Niemniej, również formacje defensywne pokazały się z bardzo dobrej strony, czego efektem były tylko dwa trafienia w pierwszej połowie. Jako pierwsi worek z bramkami otworzyli goście, którzy wyszli na prowadzenie 0:1 po akcji Heorhija Parnitskiiego i Oleksandra Yakubiaka, gdzie pierwszy z wymienionych podawał, a drugi kończył akcję. Wyrównanie przyszło po akcji, w której Artur Jarosz wypatrzył dobrze ustawionego Antka Lazurko, a ten ustalił wynik pierwszej połowy na 1:1. Po zmianie stron tempo nie spadło, a jako pierwsi z bramki cieszyli się gracze gości, zdobytej przez Aidyna Yesally. Była to bramka pięknej urody, gdyż po podaniu Volodomyra Slobozheniuka obejrzeliśmy potężną bombę w okienku i było 1:2. To zapoczątkowało okres świetnej gry ekipy z Ukrainy, czego efektem były kolejne dwa trafienia. Najpierw na listę strzelców wpisał się Yevgen Caruk, a następnie na 1:4 podwyższył Roman Slobodyniuk. Wydawało się, że Energia ma ten mecz pod kontrolą, ale swój pościg rozpoczęli gospodarze. Najpierw bramka po akcji dwójkowej Adriana Wrońskiego i Artura Jarosza, gdzie drugi z wymienionych wykańczał, a następnie pewne wykonanie rzutu karnego przez Antka Lazurko i było tylko 3:4. Mimo desperackich prób, gracze Dream Team Warsaw nie zdołali jednak zdobyć wyrównującego gola i ostatecznie Energia wygrała 3:4.
Spotkanie Narodowego Śródmieścia z Otamanami nie miało istotnego znaczenia dla podziału medali w pierwszej lidze, ale liczyliśmy, że oba zespoły zmobilizują się maksymalnie i postarają się zakończyć zmagania w lidze letniej zwycięstwem. Więcej determinacji od początku widać było w obozie Olega Bortnyka i dość szybko goście wyszli na prowadzenie. Gospodarze starali się grać otwarty futbol, leczniedokładności w rozegraniu i kilka niefrasobliwości w obronie skutecznie wykorzystywali rywale. Stąd kolejne bramki, które szybko ustawiły Narodowe Śródmieście w ciężkim położeniu. Do przerwy na tablicy wyników widniał rezultat 0:4 i próżno było szukać kogoś, kto dawałby szansę na remontadę gospodarzom. Po zmianie połów goście nie forsowali zbytnio tempa. Kilka sytuacji z jednej i z drugiej strony nie przyniosły żadnej bramki a widoczna była spora nieskuteczność. Trzeba też przyznać że bramkarze w drugiej odsłonie potrafili pokazać kilka efektownych parad i na pewno byli wyróżniającymi się zawodnikami na boisku. Niemoc strzelecką po stronie teamu Marka Szklennika przełamał Dmytro Solomiichuk, który dwa razy wpisał się na listę strzelców. Otamany odpowiedziały trafieniami Kostii Didenko i Leonida Scherbyny i mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 2:6. Na plus dla Narodowego Śródmieścia druga połowa, w której widać było pomysł na grę i dużo lepszą organizację. Niemniej jednak Otamany zasłużenie wygrywają i kończą rozgrywki na piątym miejscu co na pewno nie zadowala ekipę, która aspiracje miała zdecydowanie większe.
Mecz pomiędzy Contrą a Kebavitą, mimo że był jednym z dwóch najważniejszych spotkań finałowego weekendu Ligi Letniej mógł, ale nie musiał wyłonić mistrza 1.ligi. Tutaj bowiem nie tylko trzeba było wygrać, ale też liczyć na korzystny wynik starcia Ognia Bielany z FC Prykarpattią. Chociaż tak na dobrą sprawę, to nie wolno było zapominać, że w przypadku przegranej istniało ryzyko wypadnięcia poza podium, dlatego można sobie wyobrazić, że w obydwu obozach założenie było podobne – po prostu wygrać, a dopiero potem zastanawiać się, co to może oznaczać. To spotkanie nie przyniosło nam jednak takich emocji, na jakie liczyliśmy. Contra prowadziła tutaj tylko raz, gdy w 2 minucie gola zdobył Tomek Zagórski. Nie przełożyło się to jednak na kolejne bramkowe efekty, z kolei Kebavita powoli zaczęła wchodzić na swój poziom i w 9 minucie był już remis. I tak naprawdę wszystko co działo się dalej, miało jeden wspólny mianownik – gdy jedni swoich szans nie wykorzystywali, drudzy co mieli to strzelali. Contra zaliczała się do tej pierwszej grupy. I naprawdę nie można ekipie Michała Raciborskiego odmówić chęci oraz ambicji, ale co z tego, skoro chłopaki nie potrafili zdobyć bramki nawet z najprostszych sytuacji. Kebavita była z kolei niezwykle regularna i punktowała swoich oponentów bezlitośnie. Trzeba też zauważyć, że zespół Buraka Cana bardzo odpowiedzialnie rozgrywał piłkę, co przecież nie zawsze udawało się w poprzednich meczach. Ale tutaj wszystko wyglądało tak jak trzeba. No i wynik rósł. 3:1, 4:1, 5:1 i dopiero przy takim stanie Contrze udało się przełamać impas i zdobyć bramkę. Potem były okazje na następne trafienia, lecz magazynek z nabojami znowu się przyblokował i wyglądało to tak, jakby sami zawodnicy tej drużyny stracili wiarę, że jeszcze cokolwiek tutaj strzelą. Ostatecznie to oni musieli przyjąć ostatni cios i przegrali mecz 2:6, przez co z grona czterech drużyn walczących o złoto, to oni okazali się tą, która spadła poza podium. To na pewno duże rozczarowanie, tym bardziej, że mówimy o zespole, który kilka miesięcy wcześniej też nie wywalczył medalu w 1.lidze Ligi Fanów, bo potknął się na przedostatniej przeszkodzie. Takie rzeczy zostają w pamięci i na pewno nie będzie im łatwo zmotywować się do kolejnych celów. Ale walczyć trzeba. Co do Kebavity, to ona skończyła rozgrywki na drugim miejscu. Wynik starcia Prykarpattia – Ogień Bielany skończył się dla nich niekorzystnie, ale według nas te srebrne medale to wcale nie jest rozczarowanie. Bo Kebavita miała swoje problemy w Lidze Letniej, nie wszystko się tutaj zazębiało od samego początku, dlatego należy to srebro potraktować w kategoriach zachęty. Był brąz w Ekstraklasie, teraz srebro w Lidze Letniej, więc chyba nie musimy mówić, jakie powinno być ich założenie na kolejny sezon naszych rozgrywek.
Był to jeden z dwóch meczy o mistrzostwo 1 ligi. Zaangażowanie gości w każdy mecz jest nam dobrze znane i ławka rezerwowych teamu Yaroslava Nykyforaka była długa i szeroka. Z drugiej strony Ogień Bielany początkowo stawił się na placu w zaledwie siedmiu zawodników, a koledzy dojeżdżali w trakcie spotkania. Szczególnie dotkliwy był brak Kacpra Cetlina, który dotarł dopiero na drugą połowę, a już od pierwszego gwizdka tempo spotkania było iście zawrotne, i supersnajper Ognia przydałby się od samego początku. Co ciekawe to Ogień jako pierwszy wyszedł na prowadzenie – w 7 minucie Antoni Sidor i Szymon Lisiecki rozmontowali obronę Prykarpatti i ten drugi nie dał szans bramkarzowi. Goście cieszyli się z prowadzenia raptem minutę, bo tyle zajęło Andrijowi Dutchakowi wypracowanie sytuacji bramkowej, którą na gola zamienił Ruslan Kucher. W 10 minucie fatalny błąd popełnił bramkarz Prykarpatti Mykola Osichnyi – próbując łapać spadającą z wysoka piłkę wypuścił ją z rąk wprost pod nogi Marcina Staszyca, a ten spokojnie zapakował futbolówkę do siatki. Od tego momentu gospodarze byli zdecydowanie drużyną przeważającą, a szczególnie aktywny był Oleh Dvolaityk. W 14 minucie zdobył gola na 2:2, dwie minuty później dołożył kolejne trafienie, a w 18 minucie miał już na koncie hat-tricka. Przed przerwą bramkarz Ognia musiał skapitulować jeszcze raz po strzale Eugena Sitarenki i Prykarpattia schodziła do szatni z dość wyraźnym prowadzeniem 5:2. W drugiej połowie w ekipie Ognia pojawiły się nowe siły, bo na plac wszedł w końcu Kacper Cetlin. Mimo tego to goście byli wciąż w natarciu – najpierw potężny strzał z dystansu obronił Szymon Świercz, a po chwili rzut rożny w wykonaniu gospodarzy powinien skończyć się golem, ale zamiast tego obejrzeliśmy fatalny kiks. W 30 minucie kolejny atomowy strzał Andrija Dutchaka został sparowany przez bramkarza, ale piłka trafiła wprost pod nogi Yaroslava Nykyforaka i kapitan Prykarpatii ze spokojem wbił ją do siatki. Przy stanie 6:2 ofensywa gospodarzy wyraźnie siadła, a w natarciu był tym razem Ogień Bielany. Choć goście atakowali coraz częściej i coraz groźniej to bardzo ciasna obrona Prykarpatti nie pozwalała na zbyt wiele. Gospodarze wracali do obrony całym zespołem i mądrze ustawiali krycie, a strzały z dystansu były albo niecelne, albo przytomnie bronione przez Mykole Osychniya. Dopiero w 42 minucie udało się gościom zdobyć gola, a trafił niezawodny Kacper Cetlin. Był to znak dla kolegów z zespołu, że powrót z tak niekorzystnego wyniku jest możliwy, ale zawodnicy Prykarpatti bardzo szybko rozwiali wszelkie wątpliwości co do przebiegu tej rywalizacji. W 44 minucie trafił Ruslan Kucher. Po chwili gola dołożył Eugen Sitarenko, a kropkę nad i postawił Ivan Kosovych. Spotkanie skończyło się wynikiem 9:3 i wszystko zależało od wyniku rywalizacji Contry z Kebavitą. Kiedy dotarła wiadomość o tym, że górą była Kebavita, zawodnicy Prykarpatti wybuchneli radością, gdyż w tym układzie właśnie ta ekipa zdobyła mistrzostwo 1 ligi. Gratulujemy!
2 Liga
Spotkanie Warsaw Hunters z Młodzieżowcami mogło decydować w przypadku wygranej gości o brązowych medalach dla zespołu Tomka Krzyżańskiego. Warunkiem koniecznym przy takim scenariuszu była nie tylko wygrana Młodzieżowców, ale i porażka Sante w meczu z Playboysami. Patrząc na to, że gospodarze mieli problem z zebraniem meczowej szóstki i stawili się w zaledwie pięciu to pierwsze zadanie wydawało się proste do wykonania. Początkowo nawałnica sytuacji pod bramką Huntersów dała szybkie prowadzenie, ale im dalej w mecz tym widać było, że taktycznie goście muszą się jeszcze wiele nauczyć. Dwie bramki stracone w bardzo prosty sposób pod koniec pierwszej połowy dały sygnał, że jeszcze nie wszystko w tym meczu było przesądzone. Do przerwy mieliśmy wynik 2:5. Po zmianie stron goście podkręcili tempo, a gospodarze nie byli już tak dobrze zorganizowani w obronie co skutkowało kolejnymi trafieniami. Z każdą minutą grający w pięciu Warsaw Hunters opadali z sił i to skrzętnie wykorzystywali Młodzieżowcy. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 3:14, co jak się później okazało nie wystarczyło zespołowi Tomka Krzyżańskiego do zajęcia miejsca na podium...
Rywalizacja FC Patriot z Virtualnym Ń nie miała wielkiego ciężaru gatunkowego, bo obydwie ekipy nie liczyły się w walce o najwyższe cele. Ale to nie oznaczało, że mogły sobie pofolgować w ostatnim meczu sezonu, bo Patrioci mogli wskoczyć na czwarte miejsce w tabeli, z kolei Virtualni uniknąć ostatniego miejsca. Szybko się jednak okazało, że ekipa Marka Giełczewskiego nie będzie miała w tym starciu wielkich argumentów. Nominalni „goście” przyjechali na spotkanie bez Szymona Kolasy, Rafała Jochemskiego i Patryka Zycha, co powodowało, że mimo całej sympatii do tej ekipy, nie widzieliśmy żadnych szans, by tutaj można było pokusić się o dobry wynik. Skład Virtualnego tworzyła głównie „stara gwardia”, ale musimy przyznać, że mimo iż brakowało wielu kluczowych graczy, to postawa tej ekipy bardzo nam się podobała. Świadczył o tym również wynik, bo do przerwy Patrioci prowadzili tylko 3:2, aczkolwiek wiedzieliśmy, że gdy pojawi się większe zmęczenie, to ten rezultat szybko się zmieni. I tak też było – zespół Dmytro Bobyra błyskawicznie zbudował sobie w drugich 25 minutach dużą przewagę i mógł ze spokojem oczekiwać końcowego gwizdka. Ta część spotkania zakończyła się wynikiem 7:0 dla faworytów, a cały mecz 10:2. FC Patriot zrobili więc swoje i ostatecznie uplasowali się na szóstej pozycji w tabeli, co naszym zdaniem nie odzwierciedla ich możliwości. Stać ich było na więcej i wydaje nam się, że udowodnią to w sezonie zasadniczym. Co do Virtualnych, to za ten mecz należą im się brawa – zrobili tyle ile mogli i tyle, na ile pozwalał im skład. Naszym zdaniem Marek Giełczewski powinien zastanowić się, czy ze wspomnianej „starej gwardii” nie stworzyć nowego zespołu, który gdzieś na dziewiątym-dziesiątym poziomie Ligi Fanów mógłby sobie spokojnie pokopać. Być może część zawodników miałaby większą przyjemność z gry, bo tak to wszystko kręci się wokół Szymona Kolasy, co oczywiście nie stanowi zarzutu, ale pierwsza połowa meczu z Patriotami pokazała, że nawet bez niego można zagrać na dobrym poziomie. Na pewno jest to temat do przemyślenia. Co zaś tyczy się ogólnego podsumowania Virtualnych w Lidze Letniej, to trzeba powiedzieć sobie jasno – ten zespół był jednym z największych rozczarowań tej edycji. Liczyliśmy z ich strony na zdecydowanie więcej i domyślamy się, że celem na sezon zasadniczy będzie szybkie powetowanie sobie letnich niepowodzeń. Czas pokaże czy to się uda, czy też mamy do czynienia z czymś, co można nazwać kryzysem lub zmęczeniem materiału.
Miłe złego początki - tak chyba trzeba opisać w skrócie potyczkę Korsarzy z KK Watahą Warszawa. A mowa o grze gości, którzy świetnie rozpoczęli spotkanie, gdyż po bramkach Artura Adamca oraz Mateusza Fejchera dość szybko wyszli na prowadzenie 0:2. Korsarze byli takim przebiegiem spraw mocno zaskoczeni i chwilę im zajęło, zanim wskoczyli na swój właściwy poziom gry. Gdy już odpalili wyższy bieg, bardzo szybko, bo w ciągu jednej minuty, ich gracze wpisywali się na listę strzelców, a byli to Loic Bonnet oraz Bartek Kowalewski. Świetna gra z pierwszej piłki, mnóstwo podań, słowem - szóstkowa "Tiki-Taka" w wykonaniu Korsarzy była bardzo przyjemna dla oka, ale także skuteczna. Po podaniu Sebastiana Dzikiego, piłkę przyjął Bartek Kowalewski i ładnym strzałem w długi róg nie dał szans Antkowi Dudzie. Wataha zdołała jeszcze wyrównać stan meczu, gdy po podaniu Jakuba Dmitruka gola zdobył Mateusz Musiński, jednak ostatnie słowo w pierwszej odsłownie należało do gospodarzy, a konkretnie do Bartka Kowalewskiego, który golem na 4:3 skompletował klasycznego hat-tricka. Po zmianie stron z ekipy gości kompletnie zeszło powietrze, co skrzętnie wykorzystali gospodarze. Dość powiedzieć, że druga połowa zakończyła się wynikiem 6:1 i niestety dla widowiska, gracze Watahy byli tłem dla świetnie grających oponentów. W całym spotkaniu trzeba wyróżnić Bartka Kowalewskiego - zdobywcę czterech bramek i asysty, a także Sebastiana Dzikiego (2 gole oraz 2 asysty) oraz Loica Bonnet (2 bramki oraz asysta). Ostatecznie gospodarze wygrali 10:4, dzięki czemu Korsarze wylądowali ostatecznie na piątej pozycji. KK Wataha Warszawa swoje zmagania zakończyła na ósmej pozycji, z taką samą liczbą punktów jak uplasowani pozycję wyżej Warsaw Hunters.
Gdy mierzy się lider z ekipą zamykającą tabelę wydaje się że przebieg meczu a co więcej wynik wydaje się oczywisty. W wielu przypadkach tak właśnie jest, ale niedzielnego wieczoru na boiskach AWFu historia napisała zupełnie inny scenariusz. Od początku oglądaliśmy mecz prowadzony w szalonym tempie, gdzie zawodnicy jednej i drugiej drużyny walczyli o każdy centymetr boiska. After Wola od samego początku wierzyła, że jest w stanie wygrać tę potyczkę i nawet małe niepowodzenia czy strata bramek nie zachwiały wiary w końcowy sukces. Goście szybko wyszli na prowadzenie i sprawiali wrażenie pewnych swoich umiejętności. Gdy podwyższyli wynik nadal starali się atakować, by osiągnąć korzystny wynik dający spokój i kontrolę na boisku. Do przerwy zgodnie z tym co pokazywała przed meczem tabela na prowadzeniu byli faworyci. Wynik 1:3 to był najmniejszy z możliwych rezultatów, bo East Crew mieli sporo sytuacji, ale nie potrafili ich wykorzystać. Po zmianie stron długo wynik nie zmieniał się, lecz gospodarze wciąż wierzyli, że mogą jeszcze tutaj namieszać. W końcówce spotkania mieliśmy wszystko to, za co kochamy rozgrywki w Lidze Fanów. Bramka kontaktowa dla After Wola i nerwowość u rywali, którzy nie dosyć że zatracili swoje atuty, to jeszcze po wykluczeniach grali w osłabieniu. Ekipa z Woli wykorzystała sytuację i w zaledwie trzy minuty najpierw wyrównała a chwilę później była już na prowadzeniu. Rozpaczliwe ataki gości nie przyniosły efektu i niespodzianka stała się faktem. Brawo za walkę i kapitalne widowisko stworzone przez obie ekipy i śmiało można powiedzieć, że był to najlepszy mecz kolejki kończącej zmagania w sezonie lato na boiskach AWFu. Ostatecznie East Crew zostali mistrzem 2.ligi, bo szczęśliwie dla nich Playboys przegrali z Sante. Ale domyślamy się, że gracze mistrzowskiej ekipy woleliby to osiągnąć własnymi siłami, aniżeli liczyć na pomoc rywali. Na szczęście za kilka dni nikt nie będzie już o tych okolicznościach pamiętał i najważniejsze, że udało się osiągnąć zakładany cel. Brawo!
Wynik spotkania Sante kontra Playboys dawał mnóstwo możliwych scenariuszy, jeśli chodzi o końcowy układ tabeli 2.ligi. Playobys dzięki własnej wygranej i równoległej porażce East Crew mogli zostać mistrzem, z kolei w przypadku porażki skończyliby zmagania na trzecim miejscu. Z kolei gracze Sante nie mieli już szans na tytuł, ale zwycięstwo stanowiło obowiązek, jeśli chcieli zacumować na podium. Mecz zapowiadał się więc bardzo ciekawie, chociaż w obozie Playboys brakowało dwóch bardzo ważnych zawodników – kapitana Jakuba Tworka oraz Piotra Sadowskiego. W Sante skład wyglądał bardzo solidnie i byliśmy ciekawi, jak to się wszystko zakończy. I trzeba przyznać, że mecz trzymał w napięciu do ostatnich sekund. Ogólnie niemal całe starcie wyglądało w ten sposób, że to Playboys mieli piłkę, to oni szukali szans w ataku pozycyjnym, jednak gdy tracili futbolówkę, to ta była natychmiast transportowana do Michała Aleksandrowicza, który wiedział co z nią zrobić. A gdybyśmy mieli wskazać jeden z kulminacyjnych momentów tego spotkania, to wskazalibyśmy na pierwszą połowę, przy stanie 1:1. Gracze w różowych koszulkach mieli wówczas naprawdę dogodne okazje, by wyjść na prowadzenie, lecz kapitalnie bronił Leszek Piotrowski. No i jak to się zwykle kończy w takich przypadkach – zamiast zdobyć gola, Playboys stracili go, gdy zapomnieli wrócić do obrony, za co pokarał ich Michał Aleksandrowicz. Potem zrobiło się 3:1 i przegrywający musieli gonić. Ambicji im nie brakowało, były momenty gdzie dochodzili rywala na odległość jednego trafienia, lecz ta bariera okazywała się dla nich nie do przeskoczenia. Poza tym wciąż szwankowało krycie popularnego „Alexa”, który ilekroć miał trochę wolnego miejsca, to zapewniał swojej drużynie kolejne bramki. W końcówce spotkania Playboys dostali informację, że East Crew przegrywa, co oznaczało, że gdyby udało im się odwrócić losy spotkania, wówczas wygraliby 2.ligę. Chęci były, jednak Sante broniło się bardzo skutecznie i finalnie mecz zakończył się wynik 5:4 dla braci Kowalskich i spółki. To oznaczało, że Playboys skończyli ligę na miejscu trzecim, a Sante o oczko wyżej. I pewnie obydwie ekipy są lekko rozczarowane, bo tak naprawdę obie mogły myśleć o złocie. Jednak wracając do samego spotkania, to przyjemnie oglądało się to widowisko. Na boisku widać było, że mamy do czynienia z zespołami z górnej półki, dlatego medale trafiły w dobre ręce. Nie sposób jednak nie pochwalić indywidualnie Michała Aleksandrowicza i Leszka Piotrowskiego, bo to byli główni architekci sukcesu swojej ekipy. W Playboys swoje robił Mikołaj Kosieradzki, nie odstawali Mateusz Szymczak i Kacper Włodarczyk, natomiast wydaje nam się, że troszkę więcej mogli zrobić pozostali gracze. Ale czy to wystarczyłoby do wygranej? Dziś to już tylko gdybanie…
3 Liga
Wygrana nad BRD Dynamit mogła dać zespołowi FC Torpedo czwartą lokatę na koniec ligowych zmagań. Wiadomo, że za miejsce tuż za podium medali nie rozdają, ale byliśmy pewni, że dla podopiecznych Andrija Barana, będzie to wystarczająca motywacja, by w dobrych humorach zakończyć ten udany dla siebie sezon. Czy ekipa Dynamitu mogła popsuć szyki swoim przeciwnikom? Jak najbardziej, chociaż musiało się tutaj zgrać ze sobą kilka warunków. Początek był jednak obiecujący dla drużyny Adama Wojciechowskiego, bo mimo iż to rywale wyszli na prowadzenie, to dzięki skutecznej grze Maćka Karczewskiego, Dynamit odwrócił wynik i przed końcem pierwszej połowy prowadził 2:1. Nie udało się jednak utrzymać tego wyniku do przerwy, drużyny na krótki odpoczynek schodziły przy stanie 2:2 i mimo wszystko wydawał się on być bardziej korzystny dla przedstawicieli BRD. Głównie z tego względu, że to rywal miał więcej okazji, Adrian Kloskowski był dużo częściej zatrudniany do interwencji aniżeli Andrii Baran i zastanawialiśmy się, jak to się wszystko zakończy. Ważny moment spotkania nastąpił po wznowieniu gry. Wspomniany wcześniej Maciek Karczewski przeprowadził kapitalny rajd indywidualny i o mało nie zdobył bramki, lecz na przeszkodzie stanął golkiper oponentów. Akcja poszła od razu w drugą stronę i Torpedo wykorzystało kontrę, zmieniając wynik na 3:2. Za chwilę zrobiło się 4:2 i myśleliśmy, że mecz zmierza w jednym kierunku. Nie chciał się z tym pogodzić Maciek Karczewski, którego bramka wlała jeszcze trochę nadziei w serca kolegów, ale to wszystko okazało się za mało. Torpedo po trafieniu na 5:3 przejęło całkowicie inicjatywę, zamknęło drogę do własnej bramki a jeszcze dwukrotnie znalazło sposób na Adriana Kloskowskiego i mecz zamknął się na wyniku 7:3. Triumfatorzy wygrali zasłużenie, byli ekipą bardziej aktywną, mieli więcej argumentów, co spowodowało że osiągnęli swój cel i zakończyli sezon na czwartej lokacie. Według nas spisali się lepiej niż można było przypuszczać, co stanowi fajny prognostyk przed kolejnym sezonem w Lidze Fanów. Ekipa Dynamitu zmagania zakończyła za to na ósmej pozycji. Wydaje się, że uczciwie oddała ona ich możliwości. Były wzloty, były upadki, był sensacyjny remis z Legionem. Na pewno ten zespół wyniósł sporo doświadczeń z Ligi Letniej i jesteśmy przekonani, że uda się z nich wciągnąć odpowiednie wnioski.
W starciu KS Centrum z AFC Niezamocnymi nie mieliśmy jednoznacznego faworyta, szczególnie że te drużyny w ligowej tabeli dzieliły jedynie dwa punkty. Obie ekipy zebrały się na mecz w swoich optymalnych składach. Dużym wzmocnieniem dla gospodarzy okazał się Jakub Bembas, który zaliczył swój debiut na boiskach Ligi Fanów. Od pierwszego gwizdka mogliśmy być świadkami szybkiej i zdecydowanej gry. KS Centrum tworzyło wiele okazji do objęcia prowadzenia, co w dużej mierze było zasługa wspomnianego Jakuba Bembasa. Jedną z nich wykorzystał Kacper Morus wyprowadzając swoją drużynę na prowadzenie. Kilka minut później KS Centrum podwyższyło na 2:0 po trafieniu Rogulskiego. W kolejnych minutach gospodarze zaczęli gubić się w obronie. Tę sytuację wykorzystali oponenci, strzelając gola kontaktowego. AFC Niezamocni mieli fantastyczną okazję do wyrównania stanu meczu, ponieważ sędzia podyktował rzut karny. Niestety tej okazji nie wykorzystał Taras. Znane przysłowie „niewykorzystane sytuację lubią się mścić” dobrze odwzorowało dalszy przebieg pierwszej połowy, ponieważ Morus podwyższył prowadzenie Centrum na 3:1. W drugiej części spotkania oba zespoły zdjęły nogę z gazu. Nie dochodziło do tylu okazji bramkowych jak w pierwszych 25 minutach. Tym bardziej, że po bramce Ciołka gospodarze prowadzili już 4:1. Wysokie prowadzenie mogło okazać się zgubne, ponieważ zawodnicy faworytów zaczęli zostawiać więcej przestrzeni rywalowi. Goście zaczęli napierać i wykorzystywać wykreowane sytuacje bramkowe. Dwa szybko strzelone gole zapowiadały ciekawą końcówkę spotkania, jednak oba zespoły skutecznie broniły. W ostatniej minucie spotkania pomocnik Niezamocnych stracił piłkę na rzecz gracza Centrum, który pokonując bramkarza Niezamocnych ustalił wynik meczu na 5:3.
W zapowiedziach stawialiśmy Legion w roli murowanego faworyta i nie spodziewaliśmy się żadnych niespodzianek, natomiast obie ekipy postarały się o całkiem zaskakujące widowisko i walka o zwycięstwo trwała zasadniczo do ostatniego gwizdka. Cała pierwsza połowa była bardzo wyrównana i zacięta. Gospodarze mieli inicjatywę niemalże od samego początku, ale Bęgal świetnie się bronił i spora w tym zasługa fenomenalnego występu Emila Łebskiego. Kapitan gości popisał się wieloma nieprzeciętnymi paradami, a w 15 minucie wyszedł nawet zwycięsko z akcji jeden na jednego. Koledzy z napadu robili co mogli, jednak nie bardzo mieli pomysł na przełamanie defensywy Legionu, ale niespodziewanie w 24 minucie sprytne podanie Przemysława Chojnackiego na bramkę zamienił Ernest Iwan i to Bęgal schodził na przerwę z jednobramkowym prowadzeniem. Druga połowa rozpoczęła się od dwóch błyskawicznych ciosów teamu gościnnego – w 29 minucie Ernest Iwan podwyższył po podaniu Szymona Piątka, a po minucie skompletował hat-tricka po asyście Kuby Szabłowskiego. Co ciekawe w kolejnej minucie znów miał szansę na zdobycie gola, ale tym razem górą był golkiper Legionu Oleksandr Dovgoliuk. Chwilę później to gospodarze zdobyli gola, którego wykorzystując zamieszanie pod bramką, zanotował Ilja Kopyl. Kolejna akcja przejdzie do historii Ligi Fanów jako jedna z najbardziej kuriozalnych, bo piłka po sparowaniu przez bramkarza gości leciała w kierunku bramki, a próbujący ją dobić Vladyslav Barabash uderzył tak mocno...że trafił w poprzeczkę i piłka opuściła pole karne. Vladyslav zrehabilitował się już chwile później, bo po jego podaniu na 2:3 trafił Ilja Kopyl, a w kolejnej akcji wyłożył piłkę Ogorowi Polskiyemu i mieliśmy remis. W 37 minucie Legion po raz pierwszy w tym spotkaniu objął prowadzenie – trzeci raz asystował Vladyslav Barabash, a gola ustrzelił Denys Duboviy. Bęgal błyskawicznie zripostował trafieniem Przemysława Chojnackiego, ale 40 minucie goście dokonali błędnej zmiany, a grę w przewadze Legion zamienił na gola. Ostatnie dziesięć minut gry to walka o każdy centymetr boiska. W 45 minucie przy stanie 5:4 bramkarz Legionu wyszedł zwycięsko z sytuacji jeden na jednego, a po chwili koledzy odwdzięczyli się strzelając gola na 6:4. Goście jeszcze się nie poddawali i w 49 minucie gola zdobył Szymon Piątek, ale na więcej już nie starczyło czasu i po niezwykle zaciętym spotkaniu Legion pokonał WKS Bęgal 6:5.
Mecz między Gentleman Warsaw Team a WEiTI United w ostatniej kolejce rozgrywek Letniej Ligi Fanów był bardzo ciekawy, ale wynik nie sprawił niespodzianki. Gentleman Warsaw Team przez cały sezon nie odniósł ani jednej wygranej, co czyniło ich drużynę jedną z najsłabszych ekip w lidze. Z kolei WEiTI United znajdowało się w środku tabeli i nie miało już szans na zdobycie medalu, więc to spotkanie miało charakter wyłącznie prestiżowy. Już na samym początku meczu, ku ogromnemu zaskoczeniu wszystkich, to Gentlemani zdobyli dwie bramki dzięki Piotrowi Loze. Wydawało się, że może to być ich dzień, ale szybko okazało się, że WEiTI jest gotowe do odrobienia strat. Goście odpowiedzieli aż siedmioma trafieniami jeszcze przed przerwą, co skutkowało wynikiem 7:2. W drugiej połowie meczu WEiTI kontynuowało swoją dominację i powiększało przewagę nad Gentleman Warsaw Team. Jednak największym bohaterem tego spotkania okazał się Wiktor Ciołek, który postanowił w ostatniej kolejce powalczyć o tytuł króla strzelców. Strzelił on niesamowite 11 bramek, co było nie tylko niezwykłym osiągnięciem, ale także ogromnym krokiem w kierunku zdobycia tytułu króla strzelców. Końcowy wynik meczu to 14-4 na korzyść WEiTI United, co potwierdziło ich dominację nad Dżentelmenami w tym spotkaniu. Wiktor Ciołek mimo niesamowitej pogoni za tytułem króla strzelców ostatecznie zajął drugie miejsce w klasyfikacji, ale mimo to należą mu się ogromne brawa! Co do Gentelman Warsaw Team, to wydaje nam się że mogą być dumni z determinacji, jaką prezentowali do samego końca letnich rozgrywek. Mamy nadzieję, że los im za to odpłaci w kolejnym sezonie.
Na zakończenie zmagań w 3.lidze byliśmy świadkami spotkania, w którym obie ekipy przy ewentualnym zwycięstwie miały szansę zdobyć mistrzostwo 3 Ligi. Hiszpański Galeon podejmował Bejern, spotkanie jak na szlagier przystało przyciągnęło na Arenę AWFu wielu kibiców, którzy przez cały mecz aktywnie wspierali swoją drużynę. Już od pierwszych minut rysowała się znaczna przewaga gospodarzy, którzy przystąpili do tego spotkania wyjątkowo zmotywowani. Bejern od początku spotkania wyglądał na trochę zagubionego na boisku, widać było, że ranga spłątała nogi zawodnikom gości. Pierwszy na prowadzenie wychodzi Hiszpański Galeon, a już po chwili gospodarze prowadzą 2-0. Autorem obu trafień był Aleksander Popecki. Z każdą kolejną minutą przewaga prowadzących rosła, a na boisku uwidaczniała się bezsilność gości. W tym najważniejszym dla losów całej ligi spotkaniu nic im nie wychodziło. Ekipa Filipa Pławiaka miała problem ze skonstruowaniem jakiejkolwiek akcji zaczepnej, co z zimną krwią wykorzystywali gospodarze. Do końca pierwszej połowy Hiszpański Galeon dołożył jeszcze 3 bramki i na przerwę schodziliśmy przy wyniku 5-0. Po zmianie stron gospodarze kontynuowali swoją aktywną grę w obronie i mądrze wykorzystywali całą powierzchnię boiska. Tę część spotkania ponownie lepiej rozpoczęli gospodarze, szybkie strzelone dwie bramki całkowicie pozbawiły Bejern marzeń o mistrzostwie. Przy wyniku 7-0, Filip Pławiak oraz Tomasz Skórka ratują jeszcze honor gości, jednak na więcej zabrakło już czasu. Spotkanie ostatecznie kończy się wysoką wygrana gospodarzy 8-2. Wygrana w "wielkim finale" smakuje znakomicie i gratulujemy triumfatorom tak dobrego występu, co w konsekwencji dało im złote medale. Ale i Bejernowi należą się słowa uznania, bo chociaż ta potyczka wyraźnie im nie wyszła, to nie zapominajmy o wielu świetnych meczach, które rozegrali w Lidze Letniej. Srebro jak na początek przygody z Ligą Fanów to naprawdę duże osiągnięcie i wydaje nam się, że chłopaki powinni do tego podejść w taki właśnie sposób.
4 Liga
Mecz pomiędzy A.D.S. Scorpion’s II, a Santiago Remberteu mimo iż nie miał specjalnego znaczenia dla pozostałych drużyn w ligowej tabeli, to dla obu zespołów stanowił pole do rehabilitacji. Gospodarze chcieli przerwać serię trzech porażek z rzędu, a goście zdobyć swoje pierwsze punkty w rozgrywkach. Jako pierwsza na prowadzenie dość niespodziewanie i w bardzo szybkim tempie, bo już w niespełna pierwszej minucie spotkania wyszła drużyna Santiago. Tak szybko stracona bramka podrażniła zawodników Artura Kałuskiego, którzy po paru minutach zaczęli odrabiać straty i narzucać własne warunki gry. Goście nie potrafili znaleźć remedium na coraz lepszą i skuteczniejszą postawę gospodarzy, którzy na przerwę schodzili prowadząc 6:1. Druga część spotkania nie przyniosła nam większej zmiany w stylu gry obu zespołów i mimo, że goście grali odważniej to zdobyte dwa gole w tej części spotkania nie wystarczyły na ugranie choćby punktu. Gospodarze natomiast dopisali do swojego wyniku jeszcze siedem trafień i w efekcie wygrali 13:3. Skorpiony dzięki wygranej zakończyły sezon w lepszych nastrojach, plasując się ostatecznie na piątym miejscu. Santiago Remberteu przez całą edycję walczyli bardzo dzielnie, starali się nikomu nie oddawać meczów za darmo i jesteśmy pewni, że w sezonie jesień/wiosna doświadczenie zdobyte w wakacje na pewno zaprocentuje!
Na zakończenie zmagań w 4 lidze, mogliśmy być świadkami spotkania pomiędzy Rodziną Soprano, a Furduncio Brasil F.C. Zespół Brazylijczyków zgromadził 14 punktów po 8 kolejkach i w przypadku wygranej oraz potknięcia przez drużynę Fuszerki II mógł wskoczyć na najniższy stopień podium. Furduncio od samego początku nastawiło się na kontry, bo drużyną prowadzącą grę była Rodzina Soprano. Zespół gospodarzy dopiął swego i Krzysztof Mikulski wyprowadził ich na prowadzenie. W tym fragmencie spotkania Rodzina Soprano miała piłkę pod kontrolą i nie zamierzała zatrzymać się tylko na jednym trafieniu, co poskutkowało prowadzeniem 2:0. Okazało się jednak, że Furduncio nie zamierza składać broni. Nadzieję w serca Brazylijczyków wlał Eduardo zdobywając bramkę kontaktową z rzutu wolnego. Chwilę później goście wyrównali na 2:2 i mecz zaczął się od nowa. Rodzina Soprano złapała lekki kryzys, a Lucas Silva wyprowadził tuż przed przerwą Furduncio na prowadzenie. Druga połowa spotkania była równie emocjonująca. Obu zespołom zależało mocno na zwycięstwie, a zawodnicy Fuszerki z niecierpliwością czekali na ponowne prowadzenie Gospodarzy. Rodzina Soprano narzuciła wysokie tempo gry, ponieważ chciała jak najszybciej ponownie pokonać bramkarza rywali. Dwukrotnie udało się im doprowadzić do remisu, ale za każdym razem nie potrafili go utrzymać. Brazylijczycy szybko odpowiadali na stratę bramki. Kluczowym momentem było wyjście na dwubramkowe prowadzenie przez Furduncio, które nieco ostudziło emocje w meczu. Goście trzymali rywali na dystans i nie pozwolili im na dogonienie. Ostatecznie spotkanie zakończyło się wynikiem 5:7. Po tym meczu Furduncio Brasil F.C. zakończyli rozgrywki czwartej ligi na trzeciej lokacie. Gratulujemy!
Będąca pewna tytułu mistrzowskiego 4 ligi drużyna FC Dziki z Lasu II grała przeciwko zespołowi Dynamo Wołomin, który musiał wygrać to spotkanie i liczyć na korzystne wyniki w pozostałych meczach ostatniej kolejki, aby zakończyć sezon na najniższym stopniu podium. Gospodarze od pierwszych minut preferowali ofensywny styl gry, który na przestrzeni 14 minut zaowocował pięciobramkowym prowadzeniem! Goście mimo trudności z przedostaniem się pod pole karne rywala dość często tam bywali, lecz nie potrafili zdobyć gola. Pierwsza połowa minęła nam pod dyktando widocznej przewagi Dzików i liczyliśmy, że kiedy zawodnicy po chwili przerwy wrócą na boisko goście zaczną odrabiać straty i pozostaną w walce o podium. Swoją pierwszą bardzo dobrą okazję w 30 minucie miał Adam Domidowicz, który silnym strzałem trafił jednak tylko w słupek bramki pilnowanej przez Macieja Blińskiego. Mimo, że goście w drugiej części meczu wyglądali zdecydowanie lepiej, to nie byli w stanie zdobyć wystarczającej liczby goli, aby „wrócić” do meczu. Na dwa trafienia zdobyte przez zawodników z Wołomina gospodarze odpowiedzieli taką samą liczbą bramek i w rozliczeniu końcowym wygrali 7:2, pieczętując tytuł mistrzowski. Dynamo Wołomin po porażce spadło tuż nad strefę spadkową, lecz ich postawa i walka do samego końca zarówno w tym, oraz innych spotkaniach zasługuje na słowa uznania. Mamy nadzieję, że w nadchodzącym sezonie oba zespoły zaprezentują się na co najmniej takim samym poziomie i w swoich poziomach rozgrywkowych będą walczyły o najwyższe cele, czego życzymy im z całego serca.
Mecz 4 ligi między FC Vikersonn a Fuszerką II był wyjątkowym starciem, które miało ogromne znaczenie dla obu drużyn, ponieważ obie walczyły o miejsce na podium w ostatniej kolejce sezonu. Wynik tego spotkania miał kluczowe znaczenie, ponieważ nawet remis mógł skutkować utratą szansy na zdobycie medalu. Mecz rozpoczął się dynamicznie, już w 3 minucie Yevhen Syrotiuk z ekipy FC Vikersonn wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie, pokazując determinację w dążeniu do końcowego sukcesu. W 11 minucie Slawik Tuymkiw popisał się efektowną bramką z woleja i podwyższył prowadzenie dla ekipy z Ukrainy. Już minutę później Kwater wykorzystał dogranie Półchłopka i strzałem głową zdobył bramkę kontaktową dla Fuszerki. Przed przerwą, gospodarze kontynuowali swoją ofensywną grę i zdołali zdobyć trzecią bramkę, co ustaliło wynik na 3:1. Prowadzenie gospodarzy sprawiało, że mieli oni kontrolę nad meczem. Po przerwie FC Vikersonn nie zwalniał tempa, a Syrotiuk dorzucił dwie kolejne bramki, czym przypieczętował swoją rolę zawodnika meczu, co docenili również rywale. W 44. minucie Łukasz Półchłopek zdobył drugą bramkę dla Fuszerki II, ale było to zbyt mało, aby odwrócić losy spotkania. Wynik tego emocjonującego meczu brzmiał 5:2 na korzyść FC Vikersonn. Zwycięska drużyna z Ukrainy utrzymała swoje drugie miejsce na podium i zakończyła sezon bez ani jednej porażki w letnim sezonie, co stanowi imponujący wyczyn. Niestety dla Fuszerki II, porażka ta spowodowała utratę miejsca na podium, co z pewnością było gorzkim rozczarowaniem po całym sezonie pełnym walki i determinacji... Ale taka jest właśnie piłka.

Poz | Zespół | M | Pkt. | Z | P |
---|---|---|---|---|---|
8 | ![]() |
2 | 1 | ||
2 | 2 | 6 | |||
6 | ![]() |
2 | 3 | ||
3 | ![]() |
2 | 4 | ||
4 | ![]() |
2 | 3 | ||
10 | ![]() |
2 | 0 | ||
7 | 2 | 1 | |||
9 | ![]() |
2 | 1 | ||
5 | ![]() |
2 | 3 | ||
1 | ![]() |
2 | 6 |