reklama reklama
usuń na 24h reklama
menu ligowe
Archiwum
poziomy rozgrywek
aktualnośći
aktualnośći
Rozgrywki
Statystyki
Futbol.tv
turnieje
Wywiady
PUCHAR FANÓW
Galeria
Ekstraklasa
1 Liga
2 Liga
3 Liga
4 Liga
5 Liga
6 Liga
7 Liga
8 Liga
9 Liga
10 Liga
11 Liga
12 Liga
13 Liga
14 Liga
15 Liga
16 Liga

RAPORT MECZOWY - 8.KOLEJKA

Zaległości wyrównane! W niedzielę rozegraliśmy ósmą serię gier, która miała się odbyć jesienią. Musieliśmy ją jednak przenieść i patrząc na jakość niektórych spotkań, jak również emocje, które towarzyszyły wielu potyczkom, to możemy z pełną odpowiedzialnością napisać, że dobrze się stało!

 
Dało się zauważyć gołym okiem, że wielu z Was nie mogło się doczekać powrotu do gry. W większości przypadków ta determinacja i głód piłki przekładał się na świetne potyczki, ale bywało też, że niektórzy zawodnicy byli przemotywowani i nie dokończyli swoich spotkań. O kogo dokładnie chodzi? Które mecze okazały się najciekawsze, a w których z dużej chmury spadł mały deszcz? Wszystkiego dowiecie się z naszych relacji!
 
Opisy meczów 8.kolejki czekają już na Was w raportach, w zakładce PODSUMOWANIE SPOTKANIA. Ale mamy też coś dla tych, którym nie chce się za dużo klikać, a których interesują relacje wyłącznie z meczów ligi w której grają. Wchodząc w menu konkretnego poziomu rozgrywkowego dodaliśmy opcję RELACJE MECZOWE. Wszystkie streszczenia znajdziecie tam w jednym miejscu :)
 
Życzymy Wam przyjemnej lektury!

Ekstraklasa

Alpan po wygraniu Nocnej Ligi Halowej dawał sygnał, że może na wiosnę postawić się najmocniejszym ekipom w lidze i powalczyć być może nawet o medale. Jednak brak takiej kadry, na jaką stać ekipę Kamila Melchera nie dał nadziei na jakiekolwiek emocje w meczu z liderem ekstraklasy. EXC Mobile Ochota mimo że nie w najsilniejszym składzie, to wręcz zdemolowała swoich rywali. Początek meczu gospodarze próbowali przetrwać, czekając na spóźnialskich, ale nawet gdy ci już dojechali, to i tak niewiele pomogli, by obraz meczu był inny. Goście dominowali na boisku i szybko strzelone bramki skutecznie odebrały chęć do gry przeciwnikom. Szczególnie we znaki Alpanowi dał się Mikołaj Prybiński strzelając pięć goli i zaliczając dwie asysty oraz Karol Bienias który czasami był nie do zatrzymania i swoją szybkością stwarzał sporo problemów defensywie rywali. Do przerwy mieliśmy wynik 0:4. Po zmianie stron obraz gry nie uległ zmianie. EXC Mobile Ochota nie zatrzymywał się i powiększał przewagę. Alpan zaczął strzelać jak wynik był rozstrzygnięty a team Kamila Jurgi był już myślami przy świątecznym stole. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 3:11 i nie ukrywamy, że czujemy trochę zawód, iż ta potyczka miała taki a nie inny przebieg. Tym bardziej, że jak już podkreślaliśmy Alpan ma skład, by walczyć z najlepszymi, ale jeżeli brakuje zawodników pokroju Bartka Bajkowskiego czy Rafała Radomskiego, to nie da się walczyć na równym poziomie z czołowymi drużynami Ligi Fanów. EXC Mobile planowo zdobywa komplet punktów i spokojnie może się przygotowywać do najważniejszych spotkań sezonu.

Trzeba przyznać, że było to dość specyficzne starcie, gdyż obie ekipy spisywały się odwrotnie niż spodziewaliśmy się tego przed rozpoczęciem sezonu. O ile o formie FC Otamany możemy się wypowiadać tylko w samych superlatywach, o tyle postawa In Plus Pojemna Halina to już spore zaskoczenie. Niestety i tym razem jedna z najpopularniejszych ekip turniejowych w Polsce potwierdziła, że ma problemy z formą, gdyż od samego początku pozwoliła się zdominować drużynie gospodarzy. Strzelanie rozpoczęło się od przepięknego gola, kiedy to z rzutu rożnego dośrodkowywał Yegor Boiko, a piłkę fantastycznym płaskim wolejem skierował do bramki Borys Ostapenko. Otamany grały bardzo spokojnie i było widać niesamowite zgranie i kolektyw w ich szeregach. Kolejne gole padały po akcjach, w których na listę strzelców wpisywali się Vitalii Hajduchyk oraz Vitalii Yakovenko, a każdy z wymienionych graczy pokonywał Mateusza Cichawę dwukrotnie, a pod koniec pierwszej połowy było aż 5:0. Honorowe trafienie w ostatniej minucie tej części gry to akcja duetu braci Skotnickich, w której Jan podawał, a Kuba wykańczał. Po zmianie stron było widać, że gospodarze nie zamierzają - mimo bardzo dobrego rezultatu - odpuszczać i cały czas napierali na bramkę przeciwników. Efektem były kolejne trafienia Vitalija Yakovenko, Borysa Ostapenko oraz Vadyma Butenko. Najskuteczniejszy w tym starciu był Vitalii Yakovenko, który na koniec meczu mógł się pochwalić hat-trickiem. Ostatecznie FC Otamany zwyciężyły w tym nierównym pojedynku aż 8:1, dzięki czemu ukraińska ekipa utrzymała trzecie miejsce w tabeli. Halina po tej porażce niebezpiecznie zbliżyła się do strefy spadkowej, także liczymy, że w kolejnych meczach już się zmobilizuje.

W tym meczu wyraźnie faworyzowaną ekipą był TUR, ale ku zaskoczeniu wszystkich zebranych już od pierwszego gwizdka to Bandziors byli drużyną dominującą. Ekipa Szymona Kołosowskiego grała zdecydowanie żywszy i bardziej kreatywny futbol i zasadniczo to goście stawiali warunki gry. Bandziors wyprowadzali zdecydowanie więcej groźnych ataków i świetnie grali w obronie, co spowodowało, że gospodarze mieli wyraźne problemy z dotarciem pod bramkę Kajetana Podgórskiego. Impas strzelecki w 22 minucie przełamał kapitan drużyny przyjezdnej – Szymon pogalopował prawym skrzydłem, urwał się obrońcy, wyłożył piłkę z ostrego kąta, a Jan Piotrowski nie dał szans bezradnemu Pawłowi Sobolewskiemu i Bandziors wyszli na prowadzenie. Jeszcze przed przerwą goście podwyższyli, a Maciej Cichocki popisał się kapitalnym uderzeniem z rzutu wolnego. Strzelając obok muru zmieścił piłkę przy samym słupku i drużyna Szymona Kołosowskiego miała dwa gole zapasu. Już taki wynik był dla obserwatorów sporym zaskoczeniem, a stał się jeszcze większym, gdy w 31 minucie Bandziors prowadzili 0:3 po drugim trafieniu Jana Piotrowskiego. Do tego czasu TUR grał zupełnie bez polotu, ale ekipa z Ochoty nie raz znajdowała się w gorszej sytuacji. Chłopaki podjęli decyzję o grze z lotnym bramkarzem i choć goście długo bronili się przed stratą bramki, zostali praktycznie zamknięci na swojej połowie i strata gola była tylko kwestią czasu. Gospodarze cierpliwie konstruowali ofensywę i szukali wyrwy w obronie, aż w końcu w 39 minucie Piotr Branicki zdobył gola kontaktowego. Losy meczu powoli zaczęły się odwracać. Już dwie minuty później było 2:3 po drugim trafieniu Piotra. Bandziors wciąż byli bardzo groźni i praktycznie jedna skuteczna kontra mogłaby pogrzebać szanse TURa na comeback. Co więcej – do jednej z takich sytuacji doszło i choć piłka wtoczyła się do siatki, sędzia dopatrzył się faulu w ofensywie i kwestia wyniku wciąż pozostawała otwarta. Drugiej takiej okazji Bandziors już nie dostali, a TUR coraz śmielej zapuszczał się pod bramkę Kajetana Podgórskiego. Ostatecznie rzutem na taśmę Piotr Leśniewicz zdobył gola wyrównującego i spotkanie skończyło się wynikiem 3:3. Dla Bandziors wynik ten pozostawia spory niedosyt, jednak widać, że po zimowych transferach potencjał tej drużyny wzrósł.

Zespół FC Kebavita spisuje się znacznie poniżej oczekiwań, plasując się w dolnej części tabeli i mając na koncie tylko dziewięć punktów. Dodatkowo do meczu przystąpili bez nominalnego bramkarza, co mocno komplikowało ich sytuację w starciu z Gladiatorami. Goście do tego spotkania przystąpili bardzo skoncentrowani, ponieważ cały czas liczą się w walce w końcowy triumf w najwyższej klasie rozgrywkowej. I to właśnie oni już w 5 minucie wyszli na prowadzenie, z którego cieszyli się tylko chwilę. Niezastąpiony w drużynie gospodarzy Christian Nnamani zdobył bramkę wyrównującą. Kolejne minuty zdecydowanie należały do zespołu gości, którzy najpierw za sprawą pięknego uderzenia Michała Dryńskiego wyszli ponownie na prowadzenie a chwilę później dwukrotnie pokonali bramkarza rywali. W ostatnich fragmentach pierwszej części meczu każda z drużyn zdobywała po jednej bramce i do przerwy mieliśmy prowadzenie zespołu Gladiatorów 5:2. Początek drugiej części to bardzo dobra gra zawodników Kebavity, którzy strzelając dwa gole złapali kontakt ze swoimi oponentami. Jednak resztę spotkania zdominowali rywale, którzy z biegiem czasu powiększali swoją przewagę. Głównym motorem napędowym ich akcji był Michał Kwiatkowski, który za sprawą czterech bramek i czterech asyst był głównym aktorem tego widowiska. Zespół Gladiatorów Eternis odniósł kolejne zwycięstwo i na półmetku rozgrywek jest mocnym kandydatem do mistrzostwa. Zespół FC Kebavita długimi fragmentami stawiał opór rywalom, ale w ostatnim fragmencie spotkania dał sobie w krótkim czasie wbić kilka bramek, co przesądziło o jego porażce.

Mecz ekip które walczą o utrzymanie w lidze, okazał się jednym z najlepszych i najbardziej emocjonujących w ten weekend w ekstraklasie. Explo Team po tym jak dobrze zaprezentował się na turnieju przed ligą, liczył na punkty w meczu z Esportivo. Goście jednak wzmocnili się w zimę kilkoma zawodnikami, co ma dać nie tylko pozostanie w ekstraklasie, ale walkę o udział w Pucharze Ligi Fanów. Od początku spotkania mecz toczony był w wysokim tempie i obie ekipy chciały narzucić swój styl gry. Gospodarze po trafieniu Marka Pawłowskiego wyszli na prowadzenie, lecz goście grali z minuty na minutę coraz lepiej i bramka dla teamu Eryka Zielińskiego wisiała w powietrzu. W końcu niemoc strzelecką przerwał Miłosz Nowakowski, który wraz z kolegami stwarzał coraz większe zagrożenie pod bramką Michała Łuczyka. Przy wyniku 1:1 to Esportivo przejęło inicjatywę a Explo mimo że próbowało atakować, to zapominało o defensywie i to poskutkowało dwoma trafieniami gości jeszcze przed przerwą. Po 25 minutach rywalizacji było 1:3. Po zmianie stron gospodarze nie dawali za wygraną i próbowali odrabiać straty. Szans na dobry wynik można było upatrywać w tym, że zespół Eryka Zielińskiego dopiero się zgrywa i czasami było widać, że nowi zawodnicy potrzebują czasu, by wszystko zaczęło lepiej funkcjonować. Gospodarze strzelili w końcu gola kontaktowego i zaczęło się trochę nerwowo w obozie gości. Jednak końcówka spotkania należała do Esportivo i to oni po dobrych zawodach ostatecznie zwyciężyli 3:6 i zgarnęli niezwykle cenne trzy punkty. 

1 Liga

W zaległej kolejce rundy jesiennej Ligi Fanów Sirius podejmował ekipę Wilków. Obydwie drużyny prezentują naprawdę wysoki poziom, więc mogliśmy spodziewać się świetnego widowiska. I tak w istocie było. Pierwszy na listę strzelców wpisał się zawodnik gości. Yaroslav Vasenko ładnym podaniem w kontrze obsłużył Ilię Vasenkova i ten drugi bez problemu pokonał bramkarza rywali trafiając na 1-0. Na 2-0 podwyższył Yan Komarov po ładnym, prostopadłym podaniu od Marcina Rowińskiego. Jednak zawodnicy Siriusa nie mieli zamiaru w żaden sposób odpuścić czy też poddać się. Kilka minut po straconej drugiej bramce wyprowadzili dynamiczna kontrę i Ivan Gul trafił na 1-2. Podrażnieni takim obrotem spraw zawodnicy Wilków przycisnęli mocniej i chwilę później było już 3-1. Mecz walki trwał, ale wynik nie zmienił się już do końca pierwszej połowy. Na drugą odsłonę obydwie ekipy wyszły bardzo mocno zmotywowane. Wilki aby powiększyć swoją przewagę a Sirius aby dogonić uciekającego im przeciwnika. I to właśnie ekipa gospodarzy zdobyła ponownie bramkę kontaktową. Igor Pivovar został faulowany w polu karnym, arbiter pokazał na "wapno" i sam poszkodowany wykorzystał okazję, pokonując bezbronnego golkipera gości. Mieliśmy więc 3-2 na tablicy wyników i mecz na styku. Wilki co prawda prowadzili na "papierze", lecz na boisku to Sirius w tym momencie był ekipą minimalnie lepszą. Efektem takiego obrotu spraw była zdobyta bramka na 3-3. Ponownie Igor Pivovar trafił do siatki rywala po ładnym podaniu Valeriego Parshyna. Po straconym golu drużyna Wilków zaczęła bardzo mocno naciskać i w skutek tego 3 bramki zdobył MVP spotkania Yaroslav Vasenkov. Prowadząc 6-3 goście delikatnie zwolnili tempo rozgrywanych akcji, co było wodą na młyn ekipy Siriusa. Bramkarz gospodarzy Vitalii Toniuk długim wyrzutem uruchomił aktywnego Igora Pivovara a ten plasowanym strzałem pokonał bramkarza Wilków trafiając na 4-6. Jednak dzieła destrukcji w tym momencie dokonał zawodnik przeciwników. Yan Komarov po ładnej kontrze zdobył bramkę na 7-4 i chwilę później arbiter zakończył ten emocjonujący mecz. Przy takim wyniku drużyna Siriusa znalazła się w strefie spadkowej 1 ligi, natomiast Wilki plasują się na 4 miejscu ex aequo z FC Impuls UA. 

Wiele się zadziało w ekipie MixAmatora w przerwie między rundami. Doszło tutaj do połączenia z Warsztatem Gepetto, w wyniku czego do kadry Michała Fijołka dopisanych zostało kilku ciekawych zawodników. Zastanawialiśmy się, czy ta mieszanka może się okazać wybuchową a pierwszym testem była konfrontacja z Graczami Gorszego Sortu. GGS był zdecydowanym faworytem w tej parze, choćby dlatego, że każdy punkt jest dla niego ważny w kontekście walki o podium. No i gdy już pierwszej akcji zrobiło się 1:0 dla Adriana Kanigowskiego i spółki, to mieliśmy same najgorsze przeczucia. Czyli takie, że zobaczymy tutaj jednostronną potyczkę. Ale MixAmator szybko postawił w tej kwestii weto. Naprawdę dobrze oglądało się ten zespół, bo chłopaki nie dali się zepchnąć do defensywy, grali odpowiedzialnie, mądrze i dotrzymywali kroku oponentom. Aż wreszcie wyrównali po rzucie karnym, skutecznie wyegzekwowanym przez Arka Kiblera. Ta połowa powinna się jednak zakończyć prowadzeniem GGS, lecz Mateusz Karpiński fantastycznie obronił kilka strzałów w jednej akcji. W drugiej połowie spotkanie wyglądało podobnie. Przewaga optyczna była po stronie graczy w biało-różowych koszulkach, jednak chłopaki nie potrafili wyrobić sobie przewagi bramkowej. Przy stanie 2:2 mieli jednak kilka naprawdę świetnych okazji, których nie wykorzystali, co spotkało się ze słodką zemstą przeciwników, którzy po golu Marka Mieszkowicza byli o kilka chwil od niespodzianki. Co więcej – tuż przed finałem sędzia podyktował dla nich rzut karny. Gdyby go wykorzystali, to nie byłoby tutaj czego zbierać a bohaterem koniecznie chciał zostać Mateusz Karpiński. I gdyby zdobył bramkę, takowym by się stal, tyle że fatalnie przestrzelił. To spotkało się ze srogą karą. W ostatniej akcji spotkania Łukasz Krówka dograł piłkę do Mateusza Grabowskiego a ten przy odrobinie szczęścia ustalił rezultat na 3:3. I chyba nie musimy tłumaczyć, że po obydwu stronach było spore rozczarowanie takim zakończeniem. Mimo wszystko brawa dla GGSu, że walczył do końca, bo mógł zostać z niczym. Ale nie możemy też nie pochwalić MixAmatora, który udowodnił, że fuzja z Warsztatem Gepetto to był dobry pomysł. I chociaż strata do bezpiecznych rejonów jest spora, to wydaje nam się, że celem Mixów będzie, aby jeszcze niejednemu faworytowi uprzykrzyć życie. Grając tak jak w niedzielę, spokojnie ich na to stać.

W zaległym meczu jesiennej kolejki 1.ligi Energia stanęła w szranki z FC Impuls UA. Pierwsza połowa to tak naprawdę piłkarskie szachy. Każda z ekip wolała pilnować swoich szyków obronnych i powoli konstruować swoje akcje. Jeżeli dochodziło już do możliwości strzału, to był on szybko blokowany przez defensywę przeciwnika. Dopiero pod koniec tej odsłony meczu goście trafili do bramki. Jevhen Pleksa zachował największą przytomność w polu karnym Energii i zdobył swoja pierwszą i jednocześnie jedyną bramkę w tym meczu. Do końca tej połowy wynik już się nie zmienił. Na drugą odsłonę obydwie ekipy wyszły mocno zmotywowane, jednak to goście trzymali kierownicę w dłoniach. Na 2-0 trafiał niezawodny Vladyslav Budz a na 3-0 Dmytro Stetsiuk. Prowadząc takim wynikiem ekipa Impulsu trochę zwolniła tempo rozgrywania swoich akcji, co było wodą na młyn drużyny Energii. Coraz bardziej rozpędzająca się ekipa gospodarzy zyskiwała optyczną przewagę. Efektem takiego rozwoju sytuacji była bramka na 1-3. Ihor Klocks ładnie podał "klepką" a Mykhailo Hejvych bez problemu wykończył akcję. Impuls podrażniony zaatakował mocniej, przez co bardziej się "otworzył" w obronie, z czego nie omieszkała skorzystać drużyna oponentów. Efektem była bramka kontaktowa. Podrażniona drużyna Impulsu UA nie mogła sobie pozwolić na więcej straconych bramek i zaatakowała jeszcze mocniej. Dzięki temu na 4-2 z rzutu wolnego trafił Yaroslav Kopylov i goście mogli trochę odetchnąć. Jednak Energia jest znana z tego, że nigdy nie odpuszcza i zawsze gra do końca. Tak też było i tym razem. Po jednej z akcji Zakharii Mor wyszedł sam na sam z bramkarzem gości i bez problemu wykorzystał nadarzającą się okazję. Mieliśmy wiec ponownie wynik na "styku". Jednak ostatnią bramkę tego meczu zdobyli zawodnicy FC Impuls UA. Na 5-3 trafił Bohdan Ivaniuk po sprytnym podaniu Yaroslava Kopylova. Ten mocno interesujący mecz zakończył się pozytywnie dla ekipy FC Impuls UA. Zwycięstwo to daje ekipie gości 3 miejsce i otwiera drogę do awansu do wyższej klasy rozgrywkowej. Energia natomiast znajduje się na 7 miejscu i musi się coraz mocniej pilnować, bo strefa spadkowa jest coraz bliżej.

Skrajnie różne cele przyświecały zespołom Ognia Bielany oraz AnonyMMous!, jednak mieliśmy cichą nadzieję, że to spotkanie, z uwagi na bardzo duże doświadczenie gości, będzie w miarę wyrównane. Niestety, od samego początku było widać, że ekipa Maćka Miękiny jest w kryzysie, gdyż w kilku pierwszych minutach zespół z Bielan całkowicie zdominował przebieg wydarzeń na boisku. Pierwsze skrzypce grał nowy nabytek bielańskiego zespołu, czyli Kacper Kubiszer, który tylko w pierwszej połowie zanotował dwa trafienia oraz dwie asysty. Poza tym bramki strzelali także Szymon Lisiecki, Antoni Sidor i Marcin Staszyc, a do przerwy ekipa gospodarzy prowadziła aż 7:0 i było raczej jasne, że w tym meczu goście nie powalczą o żadne punkty. Po zmianie stron swoją strzelecką zabawę kontynuował Kacper Kubiszer, który był autorem trafień na 8:0 i 9:0. Szczególnie pierwsza z bramek strzelona w drugiej odsłonie była godna uwagi, a piękne trafienie w okienko bramki zanotowała nasza kamera Veo i na pewno tego gola zobaczycie wśród kandydatów do bramki kolejki. Tak wysoki wynik doprowadził do lekkiego rozluźnienia w szeregach gospodarzy i po raz pierwszy udało się gościom pokonać Szymona Świercza, a autorem gola był Marcin Wiktoruk. Nie zmieniło to jednak obrazu gry i to nadal Ogień Bielany dyktował warunki w tym starciu, jednak już z dużo mniejszym naciskiem na szczelność obrony. Ostatecznie Ogień Bielany rozgromił AnonyMMous! aż 15:5, a niesamowite linijki w tym meczu zanotowali Kacper Kubiszer, który zdobył sześć bramek i miał trzy asysty, a także Antoni Sidor, który do czterech bramek dołożył trzy kluczowe podania.

Niezwykle ciekawie zapowiadało się spotkanie pomiędzy zespołami Contry a Ukranian Vikings. Obydwie drużyny to ścisły top 1 ligi i ciężko było wskazać wyraźnego faworyta. Mecz od początku był bardzo intensywny, obydwie drużyny już od pierwszego gwizdka sędziego podkręciły tempo i ani na moment nie było przestojów w ich grze. Wynik otworzył w 7 minucie Oleh Dvoliatyk, który po akcji całego zespołu pokonał golkipera rywali. Odpowiedź gospodarzy była niemal natychmiastowa. Najpierw ich strzał został wyblokowany, ale po chwili piłkę dobił Dawid Biela. W kolejnych minutach rysowała się przewaga zawodników z Ukrainy i to oni najpierw za sprawą Andrija Dutchaka wyszli na prowadzenie, by po kilku kolejnych minutach prowadzić już 1:4. Gospodarze obudzili się dopiero w drugiej części pierwszej połowy i po okresie słabszej gry zdobyli bramkę na 2:4. Spotkanie chociaż było bardzo intensywne, to toczone w spokojnej i piłkarskiej atmosferze. Obie ekipy nie odstawiały nóg, ale w tej części meczu sędzia nie miał zbyt wiele do roboty. Jeszcze przed przerwą obie ekipy zdobywają po jednym trafieniu i na przerwę schodziliśmy przy wyniku 3:5. W pierwszym kwadransie drugiej części działo się bardzo dużo. Bramki padały raz z jednej raz z drugiej strony, żadna z ekip nie potrafiła zatrzymać sił ofensywnych piłkarzy przeciwnika. Przy wyniku 4:7 goście podświadomie cofnęli się, by bronić korzystnego wyniku. Niestety taka taktyka jak się później okaże nie sprawdziła się, bo już chwilę później Damian Zalewski zdobywa swoją drugą bramkę i na tablicy wyników mamy 5:7. Contra wraz z kolejnymi minutami przeprowadzała coraz to groźniejsze ataki wiedząc, że wynik tego spotkania może decydować o mistrzostwie 1 ligi. W 42 minucie z gola ponownie cieszyli się gospodarze, tym razem bramkę kontaktową zdobywa Tomasz Zagórski. W końcówce przegrywający postawili wszystko na jedną kartę i za wszelką cenę chcieli doprowadzić do wyrównania. Taka taktyka ostatecznie przyniosła im sukces, bo na dwie minuty przed końcem spotkania Marcin Banasiak doprowadza do remisu 7:7. W końcówce Contra mogła jeszcze wygrać to spotkanie, ale zabrakło trochę szczęścia. Uczciwie trzeba przyznać, że wynik ten jest sprawiedliwy. Dodatkowo należy zwrócić uwagę, że pomimo dużej stawki oraz intensywności spotkanie było toczone w bardzo sportowej atmosferze. Remis ten spowodował, że jedni i drudzy z 20 punktami prowadzą w tabeli 1 ligi. Runda rewanżowa zapowiada się bardzo ciekawie, a o mistrzostwie mogą decydować głupio stracone punkty.

2 Liga

Starcie między AFC Goodfellas a Tylko Zwycięstwo, nie tylko zainaugurowało zmagania na Arenie Grenady w 8.kolejce, ale było też potyczką sąsiadów z tabeli. Miejsca jakie zajmują te ekipy w ligowej hierarchii nie są jednak specjalnie ekskluzywne, więc jedni i drudzy na pewno zdawali sobie sprawę, jak ważna będzie bezpośrednia rywalizacja. AFC Goodfellas mocno zmienili swój skład względem jesieni i próżno było tutaj szukać wielu zawodników, którzy stanowili o sile tej ekipy w poprzedniej rundzie. Z kolei rywale musieli sobie radzić bez Andrzeja Morawskiego i jak się później okazało – do takiego obrazka musimy się powoli przyzwyczajać. A jak wyglądał sam mecz? Początek należał do TZ, co zostało nawet udokumentowane bramką, ale z biegiem czasu coraz lepiej zaczęli wyglądać przeciwnicy. Widać było, że ta maszyna powoli się dociera i jeszcze przed przerwą udało się wyrównać. W drugiej połowie zespół z Ukrainy wyrobił sobie aż trzybramkową przewagę. Ogromna w tym zasługa Artioma Pastushyka, który skompletował hat-tricka i dobrze wykorzystywał podania od kolegów. Myśleliśmy, że wynik 4:1 jest bezpieczny, lecz Tylko Zwycięstwo miało inne zdanie w tym temacie. Powoli, acz systematycznie chłopaki zaczęli odrabiać straty i na kilka chwil przed końcem przegrywali już tylko jednym golem. Można było odnieść wrażenie, że za późno wzięli się do roboty, bo fizycznie wyglądali na tyle dobrze, że mogliby pewnie rozegrać jeszcze jeden taki mecz. Ale najważniejsze, że tuż przed końcem dopięli swego i ostatecznie udało im się wyrwać punkt. Ekipa Goodfellas trochę pokpiła ostatnie fragmenty spotkania, jakby wydawało jej się, że kwestia dowiezienia trzech punktów do mety jest formalnością. Ale mimo tego remisu i tak należy ich pochwalić, bo jak na pierwszy mecz w takim składzie, to wyglądało to nieźle. Z kolei Tylko Zwycięstwo udowodniło, że bez Andrzeja Morawskiego też jest życie. Chociaż nie da się oprzeć wrażeniu, że gdyby ten zawodnik był w niedzielę, to ekipa braci Jałkowskich wygrałaby to spotkanie w cuglach.

W zaległej kolejce 2.ligi KSB Warszawa podejmowali Korsarzy. Gospodarze będący na 3 miejscu w tabeli byli faworytem tego spotkania. Na szczęście dla zebranych kibiców mecz okazał się wyrównanym widowiskiem. Pierwsi bramkę zdobyli gracze KSB. Maciej Grabicki, MVP tego spotkania, już na wstępie wykorzystał ładne podanie Pawła Szafoniego i bez problemu pokonał bramkarza rywali, trafiając na 1-0. Jednak Korsarze nie mieli zamiaru położyć się przed przeciwnikiem i próbowali konstruować swoje akcje. Minutę po straconej bramce Bartłomiej Kowalewski trafił na 1-1 po ładnej dwójkowej akcji z Mateuszem Marcinkiewiczem. 6 minut później Marcel Winiarski dołożył nogę po ładnym zagraniu "klepką" Mateusza Marcinkiewicza i zdziwieni faworyci przegrywali w tym momencie 1:2. Jednak nie bez powodu panowie z KSB są na 3 miejscu w tabeli. Pod koniec pierwszej połowy ładna akcja Pawła Szafoniego i Macieja Grabickiego kończy się golem na 2:2. Takim też wynikiem zakończyła się pierwsza odsłona. Drugą połowę od mocnego uderzenia zaczęli. Bartłomiej Kowalewski sprytnie zagrał do Marcela Winiarskiego, który pokonał bramkarza gospodarzy. KSB Warszawa musieli mocniej zaatakować i w ten sposób zostawiali coraz więcej miejsca ekipie przyjezdnych. Drużyna Korsarzy szybko wykorzystała nadarzającą się okazję i zdobyła bramkę na 4-2. Mateusz Marcinkiewicz trafił na bramkę po bardzo ładnym, samotnym rajdzie przez poł boiska. Sensacja wisiała więc w powietrzu. W tym momencie sygnał do ataku dla gospodarzy dal niezawodny tego dnia Paweł Szafoni. Bramkarz gospodarzy długim wyrzutem uruchomił napastnika KSB, który nie zmarnował sytuacji sam na sam z golkiperem gości i zanotował trafienie kontaktowe. Rozpędzeni gospodarze trafili ponownie kilka minut później i mieliśmy remis 4-4. Jednak Korsarze nie chcieli dać sobie wydrzeć zwycięstwa i to oni po raz trzeci objęli prowadzenie w tym meczu. Na 5-4 do siatki trafił Damian Wolski po dynamicznej kontrze swojego zespołu. Mecz walki trwał. Efektem tego była ładna, dwójkowa kombinacja zespołu KSB, po której padła bramka na 5-5. W tym momencie KSB Warszawa uzyskali przewagę w środku pola i coraz bardziej nacierali na dobrze grających w obronie zawodników Korsarzy. Jednak wystarczył moment zawahania, by to gospodarze zaczęli prowadzić. Dwie następne bramki były autorstwa duetu Raijego Samira i Macieja Grabickiego. Pierwszy dwa razy ładnie podawał a drugi bez problemu wykańczał akcje, z czego zrobił się wynik 7-5. Po tych trafieniach Korsarze rzucili się do ataku, co dało im bramkę kontaktową. Było to jednak ich ostatnie trafienie w tym spotkaniu. Faworyci po straconej bramce coraz mocniej naciskali na zmęczonego rywala i wygrali ostatecznie 9:6. Triumfatorzy musieli się bardzo mocno napracować, aby wywalczyć 3 punkty. KSB Warszawa zajmują 3 miejsce w tabeli 2.ligi, natomiast waleczni Korsarze zamykają ligową stawkę.

Było to starcie ekip o podobnym potencjale i spodziewaliśmy się bardzo zaciętego i wyrównanego meczu. Nasze przewidywania były nader słuszne, bo na pierwszego gola musieliśmy czekać niemalże kwadrans. Choć faworytem tego spotkania była teoretycznie ekipa gospodarzy, to wynik otworzyła Warszawska Ferajna, a konkretnie Franciszek Pogłód. Gol ten podziałał na Latarników jak płachta na byka, bo już minutę później był remis po trafieniu Mikołaja Wysockiego, a po chwili Green Lantern wyszło nawet na prowadzenie po golu Tomasza Ciurzyńskiego i pierwsza połowa zakończyła się skromnym prowadzeniem gospodarzy 2:1. W drugiej połowie mecz zrobił się jeszcze ciekawszy i nie brakowało sytuacji pod jedną, jak i pod drugą bramką. Wyjątkowo aktywny był przede wszystkim Adrian Dembiński z Warszawskiej Ferajny. W 27 minucie zdobył gola wyrównującego, ale Latarnie błyskawicznie zripostowały trafieniem Damiana Dobrowolskiego. Po chwili Adrian Dembiński znów zapisał się w protokole, choć na pewno nie tak jak by chciał, bo na jego koncie pojawiła się bramka samobójcza. Przez chwilę plac gry był sceną Adriana, bo w 34 minucie zrehabilitował się i zdobył gola na 4:3, a już minutę później asystował przy bramce Anassa El Ansari i znów mieliśmy remis. Ekipa Kacpra Domańskiego złapała wiatr w żagle i po chwili Konrad Pietrzak zapakował piłkę do siatki i było 5:6 dla Ferajny. W 40 minucie Green Lantern wyrównało po golu Sebastiana Bartczuka, ale dwie minuty później Adrian Dembiński skompletował hat-tricka wykorzystując rzut karny. Wydawało się, że Ferajna ma zwycięstwo w kieszeni, ale chwila nieuwagi wystarczyła, aby losy meczu się odwróciły. Najpierw Green Lantern wyrównało po golu Tomasza Ciurzyńskiego, a następnie w samej końcówce kapitan Latarni Mikołaj Wysocki zdecydował się na samodzielny rajd i przypieczętował zwycięstwo swojej ekipy w stosunku 7:6!

Jedno z najciekawszych i najbardziej zaciętych spotkań minioną niedzielę w całej Lidze Fanów obejrzeliśmy w starciu Husarii Mokotów z UEFA Mafia Ursynów. Lekkim faworytem byli gospodarze, którzy po zmaganiach jesiennych byli na pierwszym miejscu w tabeli, jednak z uwagi na kontuzję i nieobecność na boisku Tomka Hubnera zastanawialiśmy się, jak sobie poradzą. Pierwsze kilkanaście minut to zdecydowanie lepsza gra gości, którzy najpierw wyszli na prowadzenie po golu Michała Piłatkowskiego, a potem szybko się pozbierali po straconej bramce na 1:1 i dwiema świetnymi akcjami okraszonymi rajdem Piłatkowskiego oraz sprytnym wykończeniem Adama Golenia wyszli na wydawałoby się solidne prowadzenie 1:3. Husarze jednak po tych dwóch ciosach otrząsnęli się, a okres genialnej gry zanotował Bartek Grzybowski. To właśnie jego bramka z rzutu wolnego na 3:3 wyraźnie napędziła zespół gospodarzy. Po jego trafieniu na 4:4 mieliśmy wrażenie, że oglądamy zupełnie inny zespół niż z początku meczu. Jeszcze przed przerwą przepięknymi golami popisali się Eryk Kopczyński oraz Sebastian Maśniak i po pierwszej odsłonie Husaria prowadziła 6:4. W drugiej połowie gracze z Ursynowa od razu zaczęli odrabiać straty, i po ładnym podaniu Adama Golenia do Szymona Falkiewicza, drugi z wymienionych graczy skrócił dystans do stanu 6:5. Jednakże znów o sobie dał znać Bartek Grzybowski, który najpierw asystował przy bramce Piotrka Milewskiego, a następnie miał pośredni udział przy akcji Dominika Talarka, po podaniu którego gola na 7:5 zdobył Piotrek Milewski. Mafiozi się jednak nie poddawali i robili co mogli, aby pozostać w tym meczu, jednak nie obyło się bez kilku błędów, które skrzętnie wykorzystali gracze gospodarzy, zdobywając przed ostatnim gwizdkiem jeszcze dwie bramki. Mecz zakończył się wynikiem 10:7, i po raz kolejny trzeba podkreślić rolę Bartka Grzybowskiego, którego zryw w pierwszej połowie był punktem zwrotnym całego spotkania oraz momentem, w którym po raz pierwszy Husarze wyszli na prowadzenie. Dzięki zwycięstwu nadal pozostają liderem na swoim szczeblu rozrywkowym, natomiast UEFA Mafia Ursynów plasuje się tuż za podium.

Orzeły Stolicy zakończyły poprzednią część sezonu serią trzech porażek z rzędu. To spowodowało, że Janek Wnorowski i spółka osunęli się w tabeli i chcąc być aktywnym graczem w kontekście podium, musieli jak najszybciej wrócić na zwycięską ścieżkę. Plan był prosty, jednak realizacja to była zupełnie inna kwestia, zwłaszcza że w niedzielę, po drugiej stronie boiska stanęły Dziki Młochów. Aktualny wicelider i drużyna, która ma nadzieję do samego końca walczyć o złote medale. No i gdyby ten mecz trwał 30 minut, to tutaj wszystko skończyłoby się zgodnie z przewidywaniami, bo Dziki prowadziły 4:1, z czego trzy gole zainkasował wszędobylski Michał Śpiewak. Zapowiadało się na dość łatwą wygraną, jednak faworytów dopadł kryzys. Mniej więcej od momentu, gdy zdobyli swojego ostatniego gola, zeszli ze swojego poziomu i dali się rozhulać przeciwnikom. A ci wykorzystali okazję! Po dwóch szybkich golach mieli już tylko jedną bramkę straty i dało się wyczuć, że nie zamierzają na tym poprzestać. Przegrywający praktycznie nie opuszczali połowy przeciwnika, który coraz bardziej gubił się w defensywie i po trafieniu Adama Wownysza był już remis! Ale i to nie satysfakcjonowało Orzełów. Oni chcieli więcej i na kilka chwil przed ostatnim gwizdkiem prowadzili 5:4! Stało się tak za sprawą strzału z rzutu wolnego Macieja Kiełpsza, gdzie piłka odbiła się po drodze od Ayhana Emiroglu i kompletnie zaskoczyła Arka Żyznowskiego. Myśleliśmy, że prowadzący nie wypuszczą już trzech punktów z rąk, tym bardziej, że Dziki akcji bramkowych stwarzali jak na lekarstwo. W sukurs przyszedł im jednak stały fragment gry, po którym Przemek Skrzydlewski znalazł odpowiedni korytarz dla piłki i ta zatrzepotała w siatce. Wynik 5:5 pozostał końcowym i w naszej ocenie sprawiedliwie oddał przebieg spotkania. Pierwsza połowa i początek drugiej dla Dzików, ale resztą część zdecydowanie na korzyść Orzełów. I chociaż pewnie jedni i drudzy mogą mówić o niedosycie, to chyba z perspektywy tych kilku dni raczej wszyscy jesteśmy zgodni, że ten rezultat nikogo tutaj nie skrzywdził.

3 Liga

Husaria Mokotów III jest na dobrej drodze do zajęcia lokaty gwarantującej awans do wyższej klasy rozgrywkowej. Zespół Młodzieżowców musi zbierać punkty, żeby uniknąć miejsca w strefie spadkowej. Od początku spotkanie stało na bardzo wysokim poziomie i obydwie drużyny przystąpiły do niego bardzo skoncentrowane. Pierwszą bramkę zdobyli gospodarze, jednak chwilę później był już remis. W kolejnych minutach goście popełnili dwa proste błędy w obronie, co skrzętnie wykorzystali rywale wychodząc na dwubramkową przewagę. Młodzieżowcy nie złożyli broni i lada moment zdołali częściowo odrobić straty. Chwilę przed gwizdkiem kończącym pierwszą część spotkania ponownie dopięli swego i drużyny schodziły na przerwę przy wyniku 3-3. Na początku drugiej części piękną bramkę zdobył Maciej Olszewski i po raz kolejny zespół gospodarzy wyszedł na prowadzenie. Dwie minuty później ponownie mieliśmy remis a w następnej akcji groźny kontratak przerwał faulem zawodnik Husarii i po otrzymaniu żółtej kartki jego zespół zmuszony był grać w osłabieniu. Sytuację tą wykorzystali goście, którzy w 35 minucie pierwszy raz byli o gola z przodu. Ostatnie fragmenty spotkania to dominacja zespołu Husarii, który najpierw wyrównał a na pięć minut do końca spotkania zdołał osiągnąć jednobramkową przewagę. Mimo kilku dobrych sytuacji w finałowych fragmentach wynik już się nie zmienił i po bardzo dobrym widowisku w lepszych humorach byli zawodnicy Husarii Mokotów III, którzy wygrali 6:5 i dopisali sobie kolejne trzy punkty. Zespół Młodzieżowców rozegrał dobry mecz, jednak tym razem walory wizualne nie znalazły odzwierciedlenia w zdobyczy punktowej.

10:2 – widząc taki wynik na naszej stronie, pewnie każdy pomyślał sobie, że Perła WWA przejechała się w niedzielę po Szmulkach. W sumie taki scenariusz nie byłby wielkim zaskoczeniem, bo te ekipy mają odmienne cele w tym sezonie i bez wątpienia potencjał piłkarski jest zdecydowanie po stronie Perły. Ale to wcale nie było tak łatwe spotkanie dla faworytów, jak może się wydawać. Szmulki do pewnego momentu były tutaj bardzo konkurencyjne i tyczy się to zwłaszcza pierwszej połowy. Ekipa Kuby Kaczmarka nie dała się zepchnąć w swoje pole karne, nie panikowała gdy rywal pressował a na bramkę rywali potrafiła odpowiedzieć swoim trafieniem. Ostatecznie do przerwy i tak przegrywała 1:2, natomiast ten wynik niczego nie przekreślał przed finałową połową. Tutaj też początkowo wszystko było 50 na 50 – zaczęło się co prawda od bramki Mateusza Sochy dla Perły, ale rywale z warszawskiej Pragi nie pozostali dłużni i lada moment doszło do stanu 2:3. Wszystko posypało się chwilę później. Ładny, płaski strzał Oliwiera Tetkowskiego zaskoczył Karola Dębowskiego i mniej więcej od tego momentu nic w tym spotkaniu nie było już takie samo. Perła poczuła krew, zaczęła zdobywać bramki hurtowo, a Szmulki posypały się kompletnie. Dyscyplina uciekła, wynik stał się im obojętny i niestety na własne życzenie stracili też dobre wrażenie, które mogli tutaj po sobie zostawić. Szkoda. Z jednej strony i tak mogą być zadowoleni, bo przez blisko 35 minut nie było widać różnicy w tabeli, ale widocznie w tej chwili tylko na tyle starcza im umiejętności z rywalami pokroju Perły. Co do triumfatorów, to tutaj na pewno może cieszyć wynik, natomiast znając ich i wiedząc, że są zespołem który od siebie wymaga, trzeba jasno stwierdzić, że rezultat był lepszy niż gra. Ważne jednak, że ten mecz udało się zapisać na swoje konto i zmniejszyć dystans do znajdującej się na trzeciej pozycji Fuszerki. Obecnie wynosi on 3 punkty a porównując formę obydwu drużyn, zniwelowanie tej różnicy powinno być tylko kwestią czasu.

Bardzo ciekawie zapowiadało się spotkanie pomiędzy Sante a Fuszerką. Wyżej w tabeli znajdowali się nominalni goście, jednak zawsze nieobliczalny zespół gospodarzy nie stał tutaj na straconej pozycji. Obydwie drużyny zaczęły bardzo spokojnie i pierwszy sygnał do ataku dali gospodarze, którzy w 4 minucie wyszli na prowadzenie. W kolejnych fragmentach byliśmy świadkami akcji z obydwu stron, jednak w tej części spotkania bardziej skuteczny był zespół Sante, który trzy razy pokonał golkipera rywali. Po straconych bramkach jeszcze z większym animuszem ruszyli zawodnicy Fuszerki i przyniosło to efekt w postaci pierwszego trafienia dla tej ekipy. Przewaga wciąż była jednak po stronie faworytów, którzy dwukrotnie zwiększyli swój dorobek bramkowy. Rywale nie pozostali dłużni i na przerwę drużyny schodziły przy wyniku 8:2. Druga połowa to bardzo otwarta gra z obydwu stron. Ekipa Sante kontrolowała przebieg tej rywalizacji utrzymując bezpieczną przewagę nad rywalami. Bardzo dobrze z przodu zagrał tercet Paweł Kowalski - Michał Aleksandrowicz - Karol Kopeć, który zakończył to spotkanie z dziewięcioma bramkami i dziesięcioma asystami! Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 13:6 dla Sante, które zdobywając komplet punktów na pewno włączy się do walki o medale. Zespół Fuszerki nie zdobył w tej kolejce ani jednego punktu, ale mimo tego utrzymał miejsce gwarantujące awans do wyższej klasy rozgrywkowej. Ciekawe na jak długo...

W zaległej kolejce Ligi Fanów Cosmos United rywalizował ze Smoczą Furiozą. Mecz od razu zaczął układać się pod dyktando zawodników gości. Szybkie dwa trafienia zaliczył niezawodny Aleksander Janiszewski, notabene MVP tego spotkania. Furioza prowadziła więc 2-0 i kontrolowała spotkanie. Jakby tego było mało, na 3-0 trafił Łukasz Cieszyński. Jednak drużyna gospodarzy to nie pierwszoroczniacy. Zaczęli coraz mocniej naciskać i w końcu udało się im w pierwszej połowie trafić na 1-3. Jakub Ciskowski wykorzystał sprytne podanie Adriana Warteckiego i bez problemu pokonał golkipera rywali. Chwilę później sędzia zakończył premierową część spotkania. Druga odsłona to szybka bramka na 4-1 dla ekipy gości. Hubert Brodowski otrzymał bardzo ładne podanie od Aleksandra Janiszewskiego i bez większych kłopotów pokonał golkipera oponentów. W tym momencie uruchomił się jednak wspominany wcześniej Jakub Ciskowski, który zdobył dwie bramki z rzędu i z wyniku 4-1 szybko zrobiło się 4-3. Jednak Aleksander Janiszewski, jak i cala ekipa Smoczej Furiozy nie chciała wypuścić 3 punktów z rąk. Po ładnej akcji wspomniany przed chwilą Aleksander Janiszewski trafił na 5-3, by chwilę później ukąsić na 6-3 i przewaga gości mocno się powiększyła. Zawodnicy Cosmosu co prawda szukali swoich trafień, ale to rywale trafili ponownie. Oczywiście autorem tej bramki był nie kto inny tylko niezawodny snajper i serce ekipy Furiozy Aleksander Janiszewski. Przy takim wyniku drużyna gości delikatnie zwolniła tempa, co szybko wykorzystali rywale, trafiając na 4-7. Bramkę zdobył niezawodny w tym meczu Jakub Ciskowski, po ładnym podaniu Salvadora De Fenixa. Jednak zabrakło już czasu, aby dogonić ekipę Smoczej Furiozy i chwilę później arbiter zakończył to ciekawe spotkanie. Obydwie ekipy zajmują miejsca w strefie spadkowej 3 ligi. Smocza Furioza jest na 8 miejscu a Cosmos United na 10, więc jednych i drugich czeka zażarta walka, by uniknąć spadku.

4 Liga

To spotkanie miało być hitem kolejki i gdyby nie brak składu oraz lepienie braków na minutę przed gwizdkiem przez Husarię, to kto wie jak ten mecz by się potoczył. Laga Warszawa do spotkania podchodziła w roli lidera, ale wiedziała że musi być maksymalnie skoncentrowana, bo rywale mieli zamiary zbliżyć się w tabeli punktowo, by na wiosnę powalczyć o mistrzostwo. Początek meczu niespodziewany jak na warunki kadrowe dla gości i to oni wyszli na dwubramkowe prowadzenie. W bramce niezwykle pewnie interweniował Łukasz Gołębiowski a w polu zdecydowanie wyróżniał się Sebastian Ignacak. I to właśnie po jego asyście Husaria zdobyła pierwszą bramkę a sam Sebastian był autorem drugiego trafienia. Laga jakby zaskoczona faktem, iż rywale mają problemy kadrowe, nie potrafiła wykorzystać szans na początku meczu. Taki stan rzeczy trwał długo i dopiero końcówka pierwszej połowy odblokowała skuteczność w ofensywie gospodarzy. Dwie bramki niemal do szatni dały remis 2:2, co zwiastowało jeszcze ciekawsze drugie 25 minut. Husaria łudziła się, że uwięzieni przez maraton zawodnicy nagle się pojawią i wspomogą zespół, ale z każdą minutą drugiej odsłony ta nadzieja gasła. Tak więc Tomek Hubner musiał zarządzać tym co miał na placu, a że była to zaledwie meczowa szóstka to z czasem zaczęło jego podopiecznym brakować tlenu. Laga widząc, że rywale opadają z sił podkręcała tempo i co najważniejsze zaczęła zdobywać gole. W sumie strzeliła w drugiej połowie pięć, nie tracąc żadnej, co dało pewne zwycięstwo 7:2. Gospodarze zasłużenie wygrywają mecz na szczycie i nadal przewodzą w tabeli czwartej ligi. Husaria musi zatem nie tylko wygrywać wszystko do końca, ale liczyć, że Dziki i Laga gdzieś zgubią po drodze punkty.

Kryształ Targówek gra u nas w 3 lidze od jesieni. Z powodu rezygnacji jednej z drużyn w 4 lidze, chłopaki stworzyli drugą drużynę i w ten sposób dołączyli do grona czwartoligowców. Pantera zajmuje w tabeli miejsce w strefie spadkowej z dorobkiem 7 oczek. Od pierwszych minut zdecydowanie lepiej wygląda gra gospodarzy, którzy w niecałe 10 minut wyrabiają sobie swobodną trzybramkową przewagę. Atak rezerw Kryształu świetnie rozpracowywał i niszczył szeregi Pantery kontratakami oraz posiadanymi umiejętnościami technicznymi. Przy akcji na 4:0 pięknym podaniem ze środka pola zostaje obsłużony Nikodem Łęczycki, który podając do Kuby Rogulskiego notuje asystę, lecz bramka nie zostaje uznana. Część osób uważała, że Nikodem utrzymał piłkę w boisku, zaś druga część, że piłka wyszła. Finalnie sędzia wskazuje na aut i gramy dalej. Rezerwy drużyny z Targówka się nie zatrzymują i doprowadzają do wyniku 6:2 na koniec pierwszej połowy. Ekipa gości zaczęła się powoli podnosić i czytać rywali, co pozwoliło im na zdobycie dwóch bramek. Wynik do przerwy to 6:2. Po zmianie stron dochodziło do częstszych akcji ofensywnych, co cieszyło z pewnością kibiców, bo zaczęło wpadać jeszcze więcej goli. W drugiej części spotkania poza duetem Rogulski & Łęczycki zaczął błyszczeć również Mateusz Jasztal. Indywidualnie wypracowywał sobie sytuacje przechodząc nawet dwóch rywali. Na koniec spotkania zawodnicy zespołu w szarych koszulkach dorzucili jeszcze dwie bramki, ale to było za mało, by z dobrze grającym Kryształem II pokusić się o coś więcej niż honorowa porażka. Spotkanie zakończyło się wynikiem 10:5.

Mecz zespołów z dolnej połowy tabeli rozpoczął się po myśli FC Shadows, którzy już po 2 minutach objęli prowadzenie w tym meczu. To takim ciosie Oldboje chwilę dochodzili do siebie, ale z czasem zyskiwali przewagę na boisku. W 7 minucie udało im się wyrównać po bramce Marcina Wiktoruka, a 6 minut później wyszli nawet na prowadzenie po samobójczym golu oponenta. To było ostatnie trafienie w pierwszej połowie, ale emocji na boisku nie brakowało. Iskrzyło między zawodnikami, niekiedy aż za bardzo, ale trudno się dziwić, bo żadna z drużyn nie zamierzała odpuścić, a do tego mieliśmy sporo fizycznej i kontaktowej gry. Po zmianie stron znów boiskowe wydarzenia nie poszły po myśli Olbojów. Najpierw arbiter podyktował rzut karny dla Shadows, który był dyskutowany jeszcze długo po końcowym gwizdku. „Jedenastkę” pewnie wykorzystał Andrzej Rykalov i mieliśmy remis, który utrzymywał się przez dłuższy czas. Na 10 minut przed końcem ponownie Andrzej Rykalov wykonywał stały fragment gry, tym razem rzut wolny, i znów pokonał Michała Piątkowskiego. Końcówka należała jednak do Oldbojów. Najpierw Jacek Pryjomski wykazał się stoickim spokojem w polu karnym trafiając na 4:4, a tuż przed zakończeniem meczu, Norbert Bormański dobił odbitą od słupka piłkę i zapewnił Oldbojom 3 punkty w tym jakże ważnym meczu. Widać, że team z Osiedla Derby solidnie przepracował zimę i być może wiosną zobaczymy o wiele lepsze występy tego zespołu niż jesienią. Shadows natomiast może czuć niedosyt,, bo naszym zdaniem remis nikogo by w tym spotkaniu nie skrzywdził.

Dla obu ekip było to bardzo ważne spotkanie, choć w zupełnie innym kontekście. BJM walczyło o dogonienie podium, a Compatibl o wyjście ze strefy spadkowej i pozostanie w stawce. I o ile gospodarze podeszli do zadania bardzo solidnie, o tyle głównym przeciwnikiem gości była własna słabość, wynikająca z niedomagającej frekwencji. W pierwszej fazie meczu obie ekipy skupiły się na sprawdzaniu dyspozycji bramkarza przeciwnika i zarówno Marcin Skowroński jak i Oleksandr Fedosiuk pokazali klasę i wykazywali się szczególną czujnością między słupkami. Nie brakowało groźnych akcji raz pod jedną, to pod drugą bramką, ale na pierwszego gola musieliśmy czekać aż do 21 minuty. Wynik otworzył Patryk Ciborski, a po chwili było już 2:0 po trafieniu Filipa Odolińskiego. Druga połowa to już klasyczna historia drużyny ze zbyt małą liczbą rezerwowych. BJM szybko podwyższyło po golu Pawła Tamowskiego, ale w 35 minucie pięknym strzałem z dystansu popisał się Jacek Fijałek i przewaga BJM stopniała, Tyle, że z minuty na minutę zawodnicy Compatibl opadali z sił. Za to swój koncert zaczęli grać Patryk Ciborski i Paweł Tamowski. W odstępie 5 minut gospodarze odjechali z wynikiem, a Patryka i Pawła praktycznie nie dało się zatrzymać. Przy stanie 5:1 morale drużyny przyjezdnej wyraźnie opadły, a zawodnicy BJM nie zwalniali nogi z gazu i dokładali kolejne trafienia. Warto odnotować, że Marcin Skowroński występujący w roli golkipera zaliczył w tym meczu aż trzy asysty, co pokazuje jak niewiele wystarczało ekipie BJM, aby stworzyć groźną sytuację bramkową. Mecz zakończył się niepozostawiającym żadnych złudzeń wynikiem 10:1, a dzięki pewnemu zwycięstwu BJM traci do podium już tylko jeden punkt.

5 Liga

Old Eagles skończyli jesień na wysokim 3 miejscu. Widać było, że po słabszym poprzednim sezonie, ta ekipa wyciągnęła wnioski, gra zaczyna się układać, nie ma problemów ze składem i domyślamy się, że za cel chłopaki postawili sobie, by na wiosnę wyglądało to podobnie. Rywalem, z którym zainaugurowali grę w 2024 roku byli Skorpioni. Im z kolei nie układała się gra w tamtej rundzie, doszło tutaj do przetasowań kadrowych i ten pierwszy mecz miał być wskazówką, czy zmiany poszły w dobrym kierunku. Początkowo wszystko wskazywało na to, że ekipie Artura Kałuskiego uda się tutaj sprawić małą niespodziankę. Ten zespół dwukrotnie prowadził w pierwszej połowie i jego gra mogła się podobać. Tyle że Orzełki za każdym razem odpowiadały. Wynik 2:2 po 25 minutach był sprawiedliwy, aczkolwiek intuicja nam podpowiadała, że w drugiej połowie górę może wziąć doświadczenie ekipy z Koła. No i to się potwierdziło, jakkolwiek Skorpioni pomogli rywalom w odniesieniu zwycięstwa. Chodzi konkretnie o sytuację z 34 minuty, gdy ekipa w żółto-czerwonych koszulkach przeprowadziła zmianę w złym momencie, co spowodowało, że nikt nie krył Pawła Lewandowskiego, a ten plasowanym strzałem pokonał Jakuba Rudnika. Wtedy nikt jeszcze nie mógł przypuszczać, że to trafienie okaże się decydujące. Skorpioni próbowali do samego końca walczyć o remis i na kilka minut przed końcem zaliczyli nawet strzał w słupek z rzutu wolnego, a były też inne okazje. Ze skutecznością było jednak na bakier i ten równy mecz zakończył się ostatecznie minimalnym sukcesem Old Eagles. Według nas remis byłby tutaj sprawiedliwym rozstrzygnięciem, bo przegrani zaprezentowali się solidnie i mimo porażki, mogą być optymistycznie nastawieni na drugą część sezonu. Z kolei Orzełki umocniły się na trzeciej pozycji w tabeli, dając jasno do zrozumienia, że ta pozycja to jest plan minimum, jaki interesuje ich w trwającej kampanii.

W zaległej jesiennej kolejce 5 ligi Inferno Team skonfrontowało się z drużyną BM. Już w 4 minucie Volodymyr Jasinskyi po ładnej klepce trafił na 1-0. Chwilę później goście prowadzili 2-0 po bramce Yeuhena Mushina. Na 3-0 i 4-0 ponownie trafił Yasinskyi i to w dużej mierze ustawiło to spotkanie pod drużynę gości. Mając przewagę czterech bramek faworyci poczuli duży komfort, co było widać w całej pierwszej połowie. Co prawda na 1-4 trafił Wiktor Gut z ekipy Inferno, lecz dalszy obraz gry układał się już pod dyktando prowadzących. Dynamiczne akcje, zagęszczanie środka pola dały drużynie BM jeszcze dwa trafienia i pierwsza odsłona meczu zakończyła się wynikiem 6-1. Druga połowa przez pierwsze 10 minut była koncertem gry ekipy Inferno. Szybkie trzy trafienia spowodowały, że gospodarze z wyniku 1-6 wyciągnęli na 4-6 i BM mieli coraz większe problemy, aby utrzymać rywala z dala od siebie. Jednak w końcu przełamali niemoc i trafili po atomowym uderzeniu na 7-4 Danila Prudnikova. Inferno się nie poddawali, walczyli zaciekle o każdy centymetr boiska, co dało im wymierną korzyść w postaci bramki na 5-7. Jednak te pięć bramek to było wszystko, na co było ich stać. BM jak wytrawny bokser punktował przeciwnika coraz celniej i mocniej. Z wyniku 7-5 szybko zrobiło się 11-5 po kanonadzie ekipy gości. Widać było, że przegrywający nie chcieli się poddać, ale nie mieli już argumentów. Mecz zakończył się wynikiem 11-5 dla BM. Inferno Team plasują się na ostatnim miejscu w 5 lidze i muszą podkręcić tempo, bo inaczej nie utrzymają się w tej klasie rozgrywkowej. BM natomiast są na miejscu 4 i coraz mocnej włączają się do walki o "pudło" i awans do 4.ligi.

W niedzielę o godzinie 8:00 na sektorze B zmierzyły się ze sobą ekipy FC Patriot oraz Bartolini Pasta. Gospodarze byli tutaj lekkim faworytem, bo zajmowali 6 miejsce w tabeli z dorobkiem 10 punktów, zaś ekipa gości była ósma z 7 punktami. W nieco szerszym gronie do spotkania przystąpiła ekipa w błękitnych koszulkach. Pierwsza bramka padła około w 30 sekundzie, kiedy po dłuższym podaniu strzelał zawodnika Patriot, lecz nie trafił, ale z pomocą przyszedł kolega z zespołu i było 1:0. Ten wynik niewiele jednak zmieniał w ogólnym obrazie spotkania - przez długi czas pierwszej połowy trudno było wskazać, kto jest lepszy. Pod koniec tej części gry zespół szarych koszulek wyrównuje. Wynik do przerwy to 1:1. W drugiej części spotkania wciąż mieliśmy równe widowisko. Obie ekipy wykreowały niewiele sytuacji bramkowych, stąd też wynik spotkania był bardzo niski. Gra toczyła się głównie w środkowej strefie boiska. Warto też wziąć pod uwagę, że oba zespoły grały fair play. Mieliśmy niewielką ilość fauli. Decydująca okazała się końcówka, bo trudno powiedzieć, co stało się przez ostatnie 10 minut z ekipą Bartolini. Przez prawie cały mecz stalowa defensywa nie dopuszczała praktycznie do żadnych sytuacji bramkowych, a na koniec wszystko się posypało. Drużyna Patriota rozklepała dwa razy obronę rywala oraz strzeliła z sytuacji w przewadze zawodnika. Mecz był bardzo równy, jednak końcówka należała zdecydowanie do ekipy z Ukrainy, która wygrała mecz 4:1.

Nie będziemy ukrywać, że nie liczyliśmy na wielkie emocje w konfrontacji Munji z Georgian Team. Zdawaliśmy sobie sprawę, że Gruzini są zespołem zdecydowanie lepszym, a gdy okazało się, że Munja znów musi łatać swój skład, wówczas nie mieliśmy już żadnych wątpliwości, kto zgarnie tutaj całą pulę. Tym bardziej, że w Georgian Team zadebiutowało dwóch graczy, z czego zwłaszcza jeden - Zurabi Saghinadze - jest już dobrze znany w Lidze Fanów i wiedzieliśmy, że będzie stanowił wartość dodaną tej ekipy. Nasze przypuszczenia się potwierdziły. Faworyci od pierwszej minuty byli drużyną lepszą i szybko pozbyliśmy się złudzeń, kto zgarnie tutaj całą pulę. Nie zamierzamy być jednak krytyczni wobec przegranych, bo to nie był zły mecz w ich wykonaniu. Munja miała swoje dobre momenty, aczkolwiek miały one miejsce głównie w pierwszej połowie. Tutaj udawało się jeszcze dotrzymywać kroku oponentom i ta część spotkania zakończyła się wynikiem 4:6. Przegrywający mieli nawet okazję na trafienie kontaktowe, ale Aleks Randal trafił w idealnej sytuacji w słupek. To był kulminacyjny moment spotkania, bo od tej chwili faworyci byli już o klasę lepsi i zdobyli aż cztery bramki z rzędu. Ostatecznie wygrali 11:5 i w wyniku porażki Sportowych Zakapiorów awansowali na pierwsze miejsce w tabeli. Munja spadła na szóstą lokatę, która dobrze oddaje jej potencjał. Bo wydaje się, że jest to zespół zdecydowanie za silny na spadek, ale jednak trochę za słaby, by powalczyć o awans.

W zaległej kolejce 5.ligi z rundy jesiennej doszło do starcia Deluxe Barbershop ze Sportowymi Zakapiorami. Śmiało można było nazwać je hitem tej klasy rozgrywkowej, a może nawet całej niedzieli. Ekipa gospodarzy przed meczem zajmowała 9 lokatę z dorobkiem 4 punktów, a drużyna gości liderowała w tabeli mając 22 punkty. Zdecydowanie w szerszym gronie wystąpił zespół czarnych koszulek, a rywale mieli jedynie dwie zmiany. Szybko na prowadzenie niespodziewanie wychodzi ekipa niżej notowana, po dobrze rozegranej akcji. Chwile później jest już 2:0, a zespół w białych koszulkach wygląda na nieobecnych i rozkojarzonych. Zdecydowanie inaczej zapamiętaliśmy ich przed przerwą między rundami. Mimo wielu prób brakowało dobrej decyzji na koniec akcji. Padały złe podania lub zbyt czytelne zagrania. W końcu udaje się zdobyć bramkę autorstwa Krzysztofa Westenholza, dającą nadzieje na doprowadzenie do remisu w pierwszej połowie. Mecz zostaje przerwany przez okropną kontuzje bramkarza Deluxe, któremu życzymy powrotu do zdrowia. W dalszym ciągu ekipa gospodarzy lepiej rozgrywa akcje i skuteczniej wchodzi w pojedynki, co daje przewagę w akcjach bramkowych. Ale to przeciwnicy wykorzystują skutecznie rzut karny i niedługo przed końcem połowy wynik brzmi 2:2. Chwilę po przerwie po indywidulanej akcji niezawodny w tym meczu Hasan Aliyev pokonuje bramkarza Zakapiorów. W dalszym etapie meczu sędzia odgwizduje rzut karny dla liderów tabeli, do piłki podchodzi kapitan Daniel Lasota i zmienia rezultat na 3:3. Ostatnie 10 minut należy jednak do Deluxe, którzy udowadniają, że zasługują na wygraną. Udaje im się zdobyć dwie bramki, co w końcowym rozrachunku dało triumf w stosunku 5:3!

6 Liga

W spotkaniu 8 kolejki Ligi Fanów, drużyna Bad Boys podejmowała ostatnich w tabeli Czasoumilaczy, którzy zastępują w tej rundzie Ciamajdy. Przed spotkaniem na papierze faworytem byli gospodarze, jednak sami byliśmy ciekawi jak na tle tak doświadczonych zawodników pokaże się ekipa przeciwna. Spotkanie zaczęło się dość niespodziewanie i jako pierwsi na prowadzenie wyszli Czasoumilacze. Akcje Mateusza Musińskiego wykorzystał Piotr Cieślak. W kolejnych minutach kontrolę nad spotkaniem przejmowali Źli Chłopcy, ich gra zaczęła się zazębiać. Szczególnie aktywny w ekipie Bad Boysów był Konrad Kozłowski i to po jego akacji gospodarze wyrównują. Nie musieliśmy długo czekać, bo już po chwili było 2:1. Akcje Borowski - Podobas wykończył ten drugi. Kiedy wydawało się, że faworyci przejmują kontrolę nad spotkaniem, kolejny cios wyprowadził Mateusz Grzela i ponownie mieliśmy remis. Gospodarze kontynuowali swoją grę, często utrzymywali się przy piłce, z każdą kolejną minutą stwarzając coraz to groźniejsze akcje. Jeszcze przed przerwą Bad Boys wyprowadza kolejną bramkową akcję i mamy 3:2. W ostatnich minutach tej części spotkania ekipa Bartłomieja Podobasa poszła za ciosem, zanotowała dwa trafienia i schodziła na przerwę z trzema bramkami zapasu. Po zmianie stron obraz gry zupełnie się odmienił. To goście zaczęli przejmować inicjatywę i już w pierwszych akcjach drugiej odsłony, po faulu w „jedenastce” sędzia dyktuje rzut karny, który pewnie na bramkę zamienia Piotr Cieślak. Chwilę później było już 5:4, a gra Bad Boysów kompletnie się posypała. Brakowało dokładności i zimnej krwi, a kiedy dochodzili już do dobrych sytuacji, szwankowało ostatnie podanie. Taki stan rzeczy wykorzystali Czasoumilacze. Najpierw Mateusz Grzela doprowadził do remisu, a następnie Piotr Cieślak dał prowadzenie swojej ekipie. W końcówce gospodarze próbowali jeszcze odwrócić losy spotkania, ale zabrakło już czasu. To był prawdziwy come back, który ostatecznie dał pierwsze zwycięstwo Czasoumilaczom w Lidze Fanów. Bad Boysom taki rezultat mocno komplikuje plany, które na pewno były ambitne. Gościom gratulujemy wygranej i coś czujemy, że jeszcze sporo namieszają w tabeli 6 ligi. 

Trzecia w tabeli drużyna FC Vikersonn grała przeciwko KS Iglica Warszawa, która walczy o opuszczenie strefy spadkowej. Początkowe minuty spotkania były dość wyrównane. Oba zespoły starały się objąć prowadzenie, nie ryzykując straty gola. Dopiero w 13 minucie gospodarze po raz pierwszy zdołali pokonać bramkarza Iglicy. Dzięki tej bramce mecz nabrał „rumieńców”. Goście częściej bywali pod polem karnym Vikersonna, lecz ich ataki okazywały się nieskuteczne. Gospodarze dopiero na trzy minuty prze końcem pierwszej połowy zdołali trzykrotnie wykończyć swoje akcje i na przerwę schodzili z czterobramkową przewagą i zerem po stronie strat. Druga część meczu była nieudaną pogonią Iglicy za wynikiem. Dużo lepsza gra w obronie sprawiła, że FC Vikersonn nie był w stanie aż do 41 minuty umieścić piłki za plecami golkipera, który wcześniej musiał opuścić boisko na trzy minuty za wślizg poza polem karnym. Coraz lepsza dyspozycja w ataku gospodarzy przyniosła im dwie zdobycze bramkowe pod koniec meczu, a niekorzystny wynik dla gości zwieńczył w ostatniej akcji gol samobójczy. Dzięki wygranej FC Vikersonn awansował na drugą pozycję w tabeli, natomiast KS Iglica Warszawa spadła o jedną w dół, mając trzy punkty straty do bezpiecznych rejonów.

Od początku wiedzieliśmy, że pojedynek Wiecznie Drudzy kontra FC Kanonierzy będzie bardzo intensywny i spodziewaliśmy się sporo wzajemnych uszczypliwości, gdyż obie ekipy w tym starciu walczyły o tak zwane przeżycie. Wydostanie się z grupy spadkowej jest na chwilę obecną celem jednych i drugich, co tylko pozytywnie wpływało na poziom zaangażowania w ten mecz. Lepiej zaczęli Kanonierzy, którzy wykorzystali fatalny błąd bramkarza już w pierwszej akcji, a na listę strzelców wpisał się Kacper Sitko. Ten sam zawodnik był zaangażowany w kolejną akcję, kiedy to po dokładnym podaniu do Mateusza Nejmana otworzył mu drogę do bramki rywali, a etatowy strzelec ekipy gości podwyższył na 0:2. Zgodnie z przewidywaniami w pierwszej połowie nie brakowało agresji oraz prowokacyjnych rozmów, ale mieliśmy nadzieję, że krótka przerwa pozwoli graczom obu ekip ochłonąć. Po zmianie stron nadal lepiej spisywali się Kanonierzy, chociaż trzeba przyznać ich rywalom, że mieli kilka naprawdę bardzo dobrych okazji do strzelenia gola, jednak na posterunku czuwał Artur Baradziej-Szczęśniak. Niewykorzystane akcje się zemściły w postaci dwóch bramek Mateusza Nejmana, który tym samym skompletował hat-tricka. Ekipa Piotra Kawki obudziła się po golu samego kapitana, ale było to trochę za późno, gdyż wynik brzmiał już 1:4. Piotrek jeszcze raz wpisał się na listę strzelców przy golu na 2:5, jednak ostatnie słowo należało do triumfatorów, w szeregach których po raz kolejny popis umiejętności ofensywnych dał duet Kacper Sitko & Mateusz Nejman. Ostatecznie Kanonierzy zasłużenie wygrali 2:6, dzięki czemu zwiększyli swoje szanse na utrzymanie w lidze. Wiecznie Drudzy, mimo dość napiętej atmosfery w trakcie spotkania, pokazali klasę po ostatnim gwizdku, oddając rywalom należny szacunek w postaci gratulacji.

Znakomity mecz zaserwowali nam zawodnicy After Wola i Mikstury, przychodząc w ten weekend w szerokich składach i z dużymi nadziejami. Niestety czasami na boisku było nerwowo i niektórym graczom puszczały nerwy, a sędzia miał sporo pracy i musiał zapanować nad gorącą atmosferą tego pojedynku. Od początku widać było w obu obozach determinację i chęć walki o komplet punktów. Jako pierwsi na prowadzenie wyszli zawodnicy Mikstury. Wszystko zaczęło się jak zawsze od Patryka Zycha, który rozprowadził akcję, po której team z Bielan mógł się cieszyć z bramki. Radość nie trwała jednak długo, bo kapitalny strzał Kamila Ptaka dał wyrównanie. Goście jednak potrafili ponownie wyjść na prowadzenie. Od tego momentu mieliśmy trochę mniej piłkarskich emocji. Zawodnik After Wola domagał się faulu,  którego sędzia nie widział i jak często w takich sytuacjach bywa, zamiast gry zaczęły się przepychanki słowne pomiędzy zawodnikiem, a arbitrem. Konsekwencja to czerwona kartka i gra w osłabieniu gospodarzy przez dziesięć minut. Cała ta sytuacja będzie poddana weryfikacji VEO, bo nie ukrywamy, że to mógł być kluczowy moment meczu. Do przerwy Mikstura prowadziła 1:2. Po zmianie stron After Wola grając w osłabieniu wyrównała. Przy stanie 2:2 mecz się wyrównał a gospodarze mieli co najmniej dwie dobre okazje, by być o gola z przodu. Mikstura przetrwała słabszy moment i dzięki doświadczeniu swoich kluczowych zawodników to ona strzeliła bramkę na 2:3. W końcówce nie było już czego bronić i ekipa z Woli odsłoniła się licząc na chociażby remis. Wykorzystał to team Mateusza Jochemskiego, zdobywając dwie bramki i ustalając wynik na 2:5. After Wola mimo porażki nadal będzie walczyć o podium. Mikstura samodzielnie prowadzi i jeśli w rundzie rewanżowej będzie miała taki skład jak w ten weekend, to będzie głównym kandydatem do mistrzostwa na tym poziomie rozgrywkowym.

Mecz sąsiadów w ligowej tabeli – tak możemy nazwać pojedynek pomiędzy zespołami Crimson Boys oraz Więcej Sprzętu niż Talentu. W nieco lepszej sytuacji byli gospodarze, którzy na swoim koncie uzbierali do tej pory dwa oczka więcej od swoich rywali. Sytuacja w tabeli w pełni odzwierciedlała przebieg tego spotkania. Od początku nieznaczną przewagę miał zespół gospodarzy, który stworzył sobie kilka niezłych sytuacji. Jednak celowniki zawodników tej drużyny były kiepsko nastawione i piłka po ich strzałach nie chciała trafić do bramki rywali. Bardziej skuteczni byli oponenci, którzy w 10 minucie objęli prowadzenie. Po stracie bramki Crimson Boys ruszyli do ataku, ale mimo kilku kolejnych świetnych sytuacji wynik nie ulegał zmianie. Dodatkowo jedna z nielicznych kontr zespołu gości zakończyła się bramką i na przerwę drużyny schodziły z wynikiem 2:0 dla  WSnT. Druga połowa spotkania rozpoczęła się bardzo dobrze dla gospodarzy, którzy po obijaniu słupka i poprzeczki w pierwszej części meczu w końcu znaleźli sposób na pokonanie golkipera rywali i zdobyli bramkę kontaktową. Na kolejne trafienie czekaliśmy prawie dziesięć minut i ponownie była ona autorstwa gości. W kolejnej akcji kapitalnym strzałem z połowy boiska popisał się Damian Kucharczyk, który zmniejszył straty swojego zespołu do jednego gola. Odpowiedź rywali była natychmiastowa, z kolei ostatnie trafienie było autorstwa gospodarzy, którzy skutecznie wykorzystali rzut karny. Po bardzo zaciętym spotkaniu zespół Więcej Sprzętu niż Talentu pokonał swoich rywali 4:3 i dopisał do swojego dorobku trzy punkty. Zawodnicy Crimson Boys mogą czuć wielki niedosyt, bo stworzyli sobie dużo sytuacji strzeleckich a mimo tego z boiska schodzili pokonani...

7 Liga

W niedzielę o godzinie 21:00 na arenie AWF zmierzyły się ze sobą ekipy Bulbez Team Bemowo oraz Virtualne Ń. Gospodarze występowali w zielonych koszulkach i zajmowali 3 miejsce w tabeli, podczas rundy jesiennej zebrali 15 punktów. Ekipa gości zagrała w pomarańczowych znacznikach, a w tabeli liderowała mając 21 punktów. Patrząc na sytuację w tabeli mecz zapowiadał się na niezwykle zacięty, a rywalizacja na wysokim poziomie. Już w 3 minucie zespół z Bemowa wyszedł na prowadzenie świetnie wykorzystując błąd w defensywie rywali. Chwilę później ekipa Virtualnych wyrównuje, a mecz zaczyna się od nowa. W obu zespołach było widać ogromnego ducha walki, nikt nie odstawiał nogi i każdemu bardzo zależało na zgarnięciu pełnej puli punktów. Następnie strzałem z daleka ekipa gości pokonuje Marcina Osowskiego po raz drugi i wychodzi na prowadzenie. Wynik cały czas na styku powodował, że tutaj niczego nie mogliśmy być pewni. W ostatnich minutach premierowej odsłony napastnik ekipy Virtualnych wychodzi sam na sam, ale zostaje pociągnięty za koszulkę, za co sędzia przyznaje rzut wolny oraz pokazuje czerwoną kartkę. Przed karą Bulbez wygrywali jedną bramką, a przez karę do końca połowy tracą dwie oraz prowadzenie. Wynik do przerwy to 3:4. Druga odsłona meczu zapowiadała się dużo ciekawiej, a mimo przewagi zawodników Virtualnych na boisku, zespół gospodarzy grał z równy mecz. Niestety cała piękna zacięta i zdrowa rywalizacja została zaprzepaszczona zachowaniem zawodników obu drużyn przez wyzwiska i chęci wymierzenia sobie sprawiedliwości, co doprowadziło do gry po 3 osoby w polu. Mecz zakończył się wynikiem 5:5. Przez wygraną Furduncio Brasil ekipa Bulbezu spadła na 4 miejsce, a Virtualni utrzymali pozycję lidera, mając o 3 punkty więcej niż Zaruby United. Sam mecz był świetny i zacięty, lecz przez zachowanie zawodników jego odbiór był niestety negatywny. Szkoda...

Niesamowity obrót spraw miało wieczorne starcie Drunk Teamu i TRCH. Obie ekipy miały przed meczem tyle samo punktów w tabeli, dlatego niezwykle istotny był to pojedynek dla układu tabeli i walki obu zespołów o coś więcej niż utrzymanie w lidze. Początek to ataki z obu stron, które jednak nie przynosiły zmiany wyniku. Pierwsi lepiej zaczęli funkcjonować  gospodarze i to oni wyszli na prowadzenie po bramce Janka Tyskiego. TRCH próbowało odpowiedzieć, ale gra wyraźnie w pierwszej połowie się nie kleiła, a do tego wkradła się nerwowość, która nie pomagała zawodnikom przełamać niemoc. Drunk Team z tej słabości korzystał, czego efektem były kolejne trafienia Tomka Redasa i najlepszego w pierwszej odsłonie na boisku Janka Tyskiego. Do przerwy mieliśmy wynik 4:0 i nic nie zwiastowało innego scenariusza, niż trzy punkty dla teamu Łukasza Walo. Tym bardziej, że po przerwie gospodarze mieli kolejne okazje na podwyższenie wyniku. Jednak dobre interwencje bramkarza Adriana Krasa dały impuls do lepszej gry zespołu przegrywającego. W roli egzekutora wcielił się Szymon Kaczyński, który w odstępie kilku minut strzelił dwie bramki. To kompletnie zaczarowało rywali, którzy nagle stracili pewność siebie i popełniali coraz więcej błędów w defensywie. Goście poczuli, że mogą tutaj ugrać choćby punkt i jak pomyślelili, tak zrobili! Drunk Team remisuje po szalonym meczu z TRCH i tak naprawdę ten wynik najbardziej ucieszył ich rywali zarówno ze strefy spadkowej, jak i tych walczących o podium.

Zaruby United późnym niedzielnym wieczorem podejmowały ekipę FC Tartak. Zdecydowanym faworytem byli gospodarze, chociaż Drwale nawet jeśli mają swoje problemy, to jeśli zbiorą optymalny skład są groźni i nieobliczalni dla każdego rywala. Od samego początku meczu rysowała się duża przewaga ekipy gospodarzy. W 4 minucie bardzo aktywny tego dnia Valerii Rusal wykorzystał podanie kolegi i bez problemu trafił na 1-0. Kilka minut później było już 2-0, tym razem strzelcem bramki był Andriy Voloshchuk. Chwilę później ten sam zawodnik strzelił drugiego gola i na tablicy wyników było 3-0. Goście do głosu doszli w końcówce pierwszej odsłony. Na początek sygnał do odrabiania strat dał kapitan Luc Kończal, który po akcji z Andrzejem Sacewiczem strzelił pierwszą bramkę dla gości. Tuż przed końcem pierwszej części Drwale dopisują kolejne trafienia do swojego konta i na przerwę schodziliśmy przy wyniku 3:2. Po zmianie stron faworyci kontynuowali swoją dobrą grę i raz po raz starali się atakować pole karne oponentów. Tartak bronił się i starał wyprowadzać groźne kontry, które często były neutralizowane już w zarodku. W 32 minucie Zaruby strzelają bramkę na 4:2 a chwilę potem podwyższają wynik na 5:2 i wydawało się, iż w pełni kontrolują sytuację boiskową. W końcówce bramki padały po obu stronach boiska, byliśmy świadkami futbolu na tak, gdzie obie ekipy postawiły na ofensywny styl gry, często zapominając o grze defensywnej. Spotkanie ostatecznie kończy się wynikiem 8:4. Dzięki tej wygranej Zaruby United zajmują drugą lokatę w tabeli 7 ligi. Tartak natomiast jeśli myśli jeszcze o pozostaniu na tym poziomie musi wziąć się do pracy, bo rywale uciekają. Wiemy jak ambitnym kapitanem jest popularny Luc, dlatego jesteśmy spokojni o formę Drwali w rundzie rewanżowej. 

Pierwszy wiosenny mecz ekipy FC Ballers przyniósł dosyć nieoczekiwany przebieg na boisku, gdyż już od pierwszych minut zdecydowanie zaczęli oni dominować w starciu z Tornado Squad. Premierowe fragmenty to zdecydowany okres ataków gospodarzy, którzy już po kilku minutach wyszli na prowadzenie dzięki składnej akcji Kiryla Fursaua oraz Artioma Masakowskiego, gdzie drugi z wymienionych zawodników otworzył wynik spotkania. Na podwyższenie również nie musieliśmy czekać długo, kiedy to po dokładnym podaniu Alexeja Ignatieva piłkę do bramki skierował Artem Żuk. Gdy po kolejnej sprytnej akcji, tym razem z udziałem Michała Karasia i Kiryla Fursaua, piłka po raz trzeci zatrzepotała w siatce, wszystko wskazywało na to, że będzie to dość jednostronne widowisko. Swoją przewagę w pierwszej połowie gospodarze przypieczętowali golem świetnie dysponowanego w tym dniu Artioma Masakowskiego, który wykorzystał błąd bramkarza i ustalił wynik pierwszej odsłony meczu na 4:0. W drugiej połowie dochodziło do dość niespodziewanych i niepotrzebnych starć wykraczających poza regulamin i obejrzeliśmy żółtą kartkę dla gracza Ballersów. Sam przebieg tej części pojedynku to również przewaga gospodarzy, i było dość zaskakujące, jak bezradni byli nieco wyżej notowani gracze Tornadziarzy. Ostatecznie po golach Alexeja Zubkowskiego oraz Artioma Masakowskiego w drugiej połowie FC Ballers wygrali z Tornado Squad 6:0, a zawodnikiem meczu został wybrany Artiom Masakowski, który na swoim koncie zapisał hat-tricka. Było to pierwsze zwycięstwo w sezonie dla FC Ballers, także liczymy, że po dobrze przepracowanej zimie włączą się do walki o utrzymanie w lidze.

W niedzielę o 16:00 KK Wataha Warszawa podejmowała Furduncio Brasil. Spotkanie 7 ligi zapowiadało się niezwykle ciekawie, gdyż obie drużyny po wygranym meczu mogły znaleźć się na podium, a obecnie zajmują środkowe lokaty w tabeli. Ekipa gości występująca w żółtych koszulkach chwilę po pierwszym gwizdku zdobyła premierową bramkę i z łatwością objęła prowadzenie w tym meczu. Przez całą pierwszą połowę zawodnicy ekipy gości dyktowali warunki, a dobrze ustawiona defensywa powodowała zbyt małą ilość sytuacji, aby Wataha mogła poważnie zagrozić zespołowi Furduncio. Na koniec pierwszej części drużyna Przemka Kacperskiego zdobywa pierwszą bramkę w tym spotkaniu po genialnym lobie Macieja Bojanowskiego, który wykorzystał złe ustawienie bramkarza rywali. Wynik do przerwy to 1:4. W drugiej części spotkania mecz niewiele się zmienił, mimo ciut lepszej gry ekipy w czarnych strojach. Brazylijczycy podtrzymali swoje kilkubramkowe prowadzenie i strzelając kolejne trzy bramki stracili tylko jedną. Dobra dyspozycja w defensywie Canarinhos nie pozwoliła Watasze ani razu zbliżyć się do wyniku remisowego i ostatecznie mecz zakończył się rezultatem 4:10.

8 Liga

Ostatnim akcentem w 8 kolejce na sektorze B był mecz pomiędzy Na2Nóżkę oraz Warsaw Gunners FC. Spotkanie zapowiadało się na niezwykle zacięte, ponieważ gospodarze zajmowali 4 lokatę w tabeli, a ekipa gości 3. Dzielił je jedynie punkt w ligowej tabeli. Już na samym początku drużyna w czarnych koszulkach objęła prowadzenie i jak na pierwsze minuty prezentowała się zdecydowanie lepiej. Chwile później pięknym strzałem z daleka czerwone barwy wyrównują. Pierwsza część spotkania była wyjątkowa wyrównana. Mimo, że strzałów nie było dużo, to bramkarze pokazywali się ze świetnej strony. W ostatniej minucie premierowej połowy ekipa gości strzela na 1:2. Na drugą część spotkania gospodarze wyszli niezwykle zmotywowani i z wieloma wspierającymi ich kibicami chcieli wyszarpać upragnione trzy punkty. Tyle że początkowo to goście sprawowali się lepiej, zdobywając bramkę na 1:3. Po tym golu coś natchnęło ekipę Na2Nóżkę i zaczęli cisnąć, a w efekcie zdobyli aż 4 bramki z rzędu. To przesądziło o losach potyczki, mimo że Bramkarz Gunnersów Marek Reszczyński zdobył aż dwie bramki strzelając gole z własnego pola karnego a na koniec dołożył jeszcze asystę. W ostatniej minucie zostaje podyktowany rzut karny dla gospodarzy, którzy pewnie wykorzystują go i ustalają wynik na 8:5. Po rozstrzygnięciu tego spotkania Na2Nóżkę wskoczyli na drugą pozycję w tabeli i tracąc do lidera jeden punkt, a Warsaw Gunners spadli na 5 miejsce.

Spotkanie pomiędzy BRD Young Warriors a Legionem przez większość czasu układało się po myśli gości. Pierwsze minuty meczu były dość wyrównane. Oba zespoły starały się przejąć inicjatywę zachowując bezpieczeństwo we własnym polu karnym. Premierowa bramka którą zobaczyliśmy została strzelona w 9 minucie i powędrowała na konto Legionu. Gospodarze po stracie gola zaczęli grać ofensywniej, lecz długo nie byli w stanie pokonać Maksyma Popova. Pierwsze trafienie w ich wykonaniu okazało się „samobójem” i goście mieli dwie bramki przewagi. I dokładnie taka też była różnica, gdy sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy. Dalsza część meczu z każdą upływającą minutą nabierała na intensywności. Gospodarze mieli swoją szansę przy stanie 4:5, by doprowadzić do wyrównania, lecz strzał z „wapna” Marka Saneckiego został obroniony przez Maksyma Popova. Jak się okazało był kluczowy moment tej potyczki. Pewność siebie zawodników Legionu wzrosła i w ostatnich sześciu minutach zdobyli dwa gole ustalając wynik spotkania. Przegrana BRD sprawiła, że wskoczyli do strefy spadkowej i mają jeden punkt straty, aby ją opuścić. Legion pozostał na przedostatnim miejscu, z realną szansą na wyjście z "czerwonej" strefy.

Minionej niedzieli, na obiektach warszawskiego AWF-U, mieliśmy okazję na dokończenie zaległej kolejki. Niestety w ubiegłym roku warunki atmosferyczne nie pozwoliły nam na planowe dokończenie rundy. W ramach dziewiątej kolejki zmierzyły się ze sobą Kozice Warszawa oraz Mareckie Wygi. Gospodarze przed spotkaniem okupowali ostatnie bezpieczne miejsce w tabeli, z zaledwie jednym punktem przewagi nad BRD Young Warriors. Goście natomiast po ośmiu seriach spotkań znajdowali się w zgoła odmiennej sytuacji. Cztery wygrane, jeden remis oraz trzy porażki pozwoliły im na zgromadzenie piętnastu ,,oczek", dzięki którym uplasowali się ex aequo na trzecim miejscu razem z FC Polska Górom. Strzelanie rozpoczęli gospodarze, którzy paradoksalnie nie objęli po tym wydarzeniu prowadzenia... Piłkę do własnej bramki posłał bowiem Afifi, który zaskoczył własnego bramkarza. Wprowadziło to ekipę Kozic w konsternację, którą po chwili wykorzystali reprezentanci Mareckich Wyg, podwyższając na 0:2. Pomimo tak fantastycznego początku gracze spod Warszawy postanowili odwdzięczyć się pięknym za nadobne, strzelając bramkę samobójczą. Po wymianie uprzejmości na tablicy wyników do końca pierwszej połowy mogliśmy oglądać wyrównane spotkanie. Gracze obydwu ekip zeszli na przerwę przy wyniku 2:3. W drugie odsłonie tego widowiska Kozice Warszawa postawiły na bardziej otwartą wymianę ciosów. Niestety dla nich, w starciu z bardziej doświadczonym rywalem, decyzja ta okazała się zgubna. Duet Hutarov - Zduniak rządził i dzielił na boisku. To właśnie dzięki ich fenomenalnej postawie Mareckie Wygi zdobyły kolejne pięć bramek, tracąc przy tym zaledwie jedną. To spowodowało, że faworyci goście mogli cieszyć się wysoką wygraną w stosunku 8:3.

Po fantastycznym zwycięstwie ekipy Mareckich Wyg drużyna FC Polska Górom została chwilowo zepchnięta z trzeciego miejsca. Przy blasku jupiterów, w ramach zaległej kolejki na boiskach warszawskiego AWF-U, mieli oni okazję na ponowne zajęcie miejsca premiowanego awansem. Zadanie na pozór wydawało się proste. Wszystko z powodu dysproporcji, która na papierze dzieliła obydwie ekipy. Goście ciągle liczą się bowiem w walce o awans, z kolei gospodarze muszą liczyć na regularne punktowanie, bo tylko ono pomoże im rozpocząć szybki marsz w górę tabeli. Strzelanie w tym spotkaniu rozpoczęli zawodnicy Hiszpańskiego Galeonu, którzy to po trafieniu Jacka Fijałka objęli prowadzenie. Mimo tak fenomenalnego początku rywal dość szybko wyrównał. Jednakże czerwona latarnia ligi nie poddała się i dzięki swojej ambicji ponownie przejęła kontrolę nad meczem tuż przed przerwą. Druga odsłona tego widowiska obfitowała w większe emocje. Podczas jednej z prób odbioru gracz gości został trafiony przez stopera rywali. Sędzia nie mając wątpliwości wskazał na wapno, a do jedenastki podszedł etatowy wykonawca, Jakub Korpysz. Piłki do siatki co prawda nie udało mu się skierować samodzielnie, ale na jego szczęście czujnością popisał się jego klubowy kolega, który dokończył dzieła, dobijając piłkę do siatki. Od tego momentu inicjatywę ponownie przejęli zawodnicy Hiszpańskiego Galeonu, którzy wygrali co prawda skromnie 5:4, ale zdawali się w pełni kontrolować boiskowe wydarzenia.

Ten mecz pokazał, że Shot DJ odrobił lekcje i świetnie wykorzystał przerwę zimową. Pozyskanie kilku nowych zawodników okazało się strzałem w dziesiątkę, czego owocem był historyczny wyczyn ekipy Elie Rosińskiego. W niecałe 6 minut gospodarze dokonali kompletnego demontażu defensywy Saskiej Kępy i wyszli na trzybramkowe prowadzenie po golach Chrisa Kalaby oraz Adama Winiarskiego i Serhija Pankiva. Należy tutaj dodać, że pierwszy gol w wykonaniu Chrisa był iście imponującym trafieniem z dystansu. Drużyna gospodarzy nie zdejmowała nogi z gazu i po kwadransie było już 6:0, a pierwsza połowa skończyła się totalną demolką i w protokole widniał wynik 8:0. Na pewno nie tak wyobrażała sobie początek rundy Saska Kępa, ale trzeba uczciwie przyznać, że Shot DJ grał tego dnia jak z nut. Jan Jabłoński dyrygował akcjami swoich kolegów, Adam Winiarski i Serhii Pankiv zaliczyli fantastyczny debiut, a wisienką na torcie była postawa Jeremiego Szymańskiego, który sprawdził się w roli golkipera. Na początku drugiej połowy coś w końcu ruszyło się w ekipie gości – najpierw piłka wrzucona z rzutu rożnego odbiła się od pleców obrońcy i wpadła do siatki, a po chwili Saska w końcu zagrała jak trzeba i asystę Sebastiana Sitka na gola zamienił Piotr Orłowski. Ostatecznie na tym skończył się przebłysk Saskiej i Shot szybko wrócił na zwycięskie tory – najpierw uspokoił zakusy gości na wyrównanie, a w końcówce dorzucił jeszcze trzy trafienia. Saskiej nie udało się zdobyć gola nawet z rzutu karnego, a Jeremi Szymański popisał się genialną paradą. Zawodnicy Shot DJ pokazali, że po wzmocnieniach kadrowych są gotowi do podjęcia rękawicy i gonienia stawki w 8 lidze, a mecz z Saską Kępą pokazał, iż nie są to bezpodstawne plany. 

9 Liga

Elitarni Gocław, bo niezłej końcówce poprzedniej rundy skończyli premierową część sezonu na trzecim miejscu. Również na trzecim, tyle że od końca finiszowali Mistrzowie Chaosu. Porównanie miejsc tych ekip stanowiło dość wyraźną wskazówkę, kto jest faworytem tej potyczki, chociaż wiadomo, że papier przyjmie wszystko, a na boisku czasami wygląda to zupełnie inaczej. No i w niedzielę mieliśmy tego potwierdzenie, bo od samego początku spotkania bardziej podobali nam się podopieczni Jakuba Spławskiego. Byli zdeterminowani, dobrze poukładani, a nawet gdy im coś nie wychodziło, bez zarzutu spisywał się Alan Bednarczyk. Więcej do roboty miał jednak drugi bramkarz, czyli Marcin Głębocki, który w pierwszej połowie dał się pokonać co prawda tylko raz, ale ta sytuacja zdecydowała o wyniku premierowych 25 minut. Warto odnotować, że pod koniec tej odsłony Elitarni w końcu zaczęli grać tak, jak tego od nich oczekiwaliśmy i wydawało nam się, że jeśli przełożą to na drugą część spotkania, to poprawa wyniku jest nieunikniona. Nic jednak z tych planów nie wyszło. To rywale byli konkretniejsi i w pewnym momencie prowadzili już nawet 4:0. Świetnie spisywał się duet Radek Niziołek – Kacper Owczarek, który miał udział przy wszystkich golach swojej drużyny. Faworyci przebudzili się dopiero pod koniec spotkania. Udało im się zdobyć dwie bramki, były nawet okazje, by zanotować kolejne, lecz ten zryw okazał się mocno spóźniony. Brakowało im troszkę siły przebicia w ataku, lecz nie ma się co dziwić, bo w ich kadrze brakowało tego dnia wielu graczy o ofensywnych inklinacjach. No i niestety trzeba było pogodzić się z porażką, jakkolwiek na mały plus zapisujemy tutaj debiut Dawida Rupińskiego, który widać, że może być cennym wzmocnieniem tej drużyny. Brawa należą się natomiast Mistrzom Chaosu. To był pokaz solidnej gry, pełnej koncentracji, skuteczności i w naszej ocenie ta wygrana może stanowić początek czegoś większego. A już na pewno doda chłopakom wiary, że w kontekście utrzymania wszystko jest wyłącznie w ich nogach.

Zarówno Varsovia jak i ADP Wolska Ferajna przestępowały do tego spotkania z jasnym celem – walka o trzy punkty i zwiększenie szans w rywalizacji o najwyższe cele, czyli strefa medalowa. Obydwie drużyny przystąpiły do meczu bardzo skoncentrowane, ale pierwszy błąd w defensywie popełnili gospodarze i to ich rywale rozpoczęli tutaj strzelanie. Odpowiedź przegrywających była natychmiastowa i dwie minuty później w protokole meczowym był już wynik remisowy. Druga część pierwszej połowy to koncert ADP Wolskiej Ferajny, która w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła przewyższała swoich przeciwników zdobywając kolejne bramki. Efektem tej przewagi było aż 5 trafień i zespoły schodziły na przerwę przy wyniku 7:1. Początek drugiej części meczu to kolejne dwa trafienia zawodników z warszawskiej Woli i od tego momentu spotkanie bardzo się otworzyło. Gracze gości mając sporą przewagę nie bronili już tak skutecznie, dzięki czemu obydwie drużyny mogły podreperować dorobek strzelecki. Najwięcej na tym zyskało trzech zawodników gości – Oleksiewicz, Nejman i Nieskórski, którzy wspólnie zdobyli 10 bramek. Po drugiej stronie nie ustępował im Maciej Joniuk, który trzema trafieniami próbował ratować honor swojej drużyny. Jednak te starania poszły na marne, ponieważ Varsovia poniosła znaczącą porażkę 14:5 i mecz zakończyła bez zdobyczy punktowej. ADP Wolska Ferajna po bardzo dobrym spotkaniu odniosła cenne zwycięstwo i wskoczyła na miejsce gwarantujące grę o poziom wyżej.

Mecze na szczycie ligowej tabeli - niezależnie od poziomu rozgrywkowego - zawsze przynoszą sporą dawkę sportowych emocji. Nie inaczej było w meczu pomiędzy liderem dziewiątej ligi – zespołem GLK, a zajmującą drugie miejsce Rodziną Soprano. Początkowo goście wyglądali lepiej a ich akcje były bardziej składne, lecz to gospodarze już w 3 minucie za sprawą Rafała Zakrzewskiego wyszli na prowadzenie. Zdobyty gol sprawił, że spotkanie nabrało na tempie i oba zespoły pokazywały się z jak najlepszej strony. Kolejna zdobyta bramka przez GLK zmusiła gości do skuteczniejszej gry ofensywnej, która szybko zaowocowała wyrównaniem. Kiedy do gwizdka zwiastującego przerwę pozostało pięć minut zgrzyty pomiędzy zawodnikami Rodziny Soprano wykorzystali gospodarze i schodząc z boiska mieli dwubramkową przewagę. Po zamianie stron i uspokojeniu emocji przegrywający wzięli się za odrabianie strat i już w 26 mieli kolejnego gola na swoim koncie. Wyrównana gra toczyła się na całej powierzchni boiska i co chwila oglądaliśmy bramki zarówno z jednej, jak i drugiej strony. Cztery minuty przed końcem na tablicy wyników widniał wynik 7:7 i żadna z drużyn nie chciała popełnić błędu w obronie, lecz wciąż starając się przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Bohaterem GLK został Damian Sawicki, który w ostatnim strzale z rzutu wolnego zdobył gola na wagę zwycięstwa. Niepokonani przez 9 meczów z rzędu zawodnicy GLK umocnili się na pozycji lidera. Rodzina Soprano pozostała na drugim miejscu i musi zacząć się oglądać za swoje plecy, gdyż walka o podium robi się bardzo wyrównana.

Choć było to starcie drużyn z dolnej części tabeli, to patrząc na bezpośrednią rywalizację ciężko uwierzyć w taki stan rzeczy. Wprawdzie Łazarski ma od jakiegoś czasu problem ze stałym składem, jednak w ekipie tej nie brakuje talentów i Force Fusion miało twardy orzech do zgryzienia. Okazał o się jednak, że przewagą teamu Ruslana Yakubiva jest przede wszystkim zgranie drużynowe. Początek meczu należał do ekipy gospodarzy, choć sytuacji bramkowych nie brakowało po obu stronach boiska. W 7 minucie wynik otworzył się po golu samobójczym i goście objęli prowadzenie, ale już 2 minuty później wyrównał Yevheni Kovnat. W 14 minucie gospodarze wyszli nawet na prowadzenie po golu Yehora Holubko, ale po tym trafieniu inicjatywa powoli przechodziła na stronę Force Fusion. W 18 minucie sędzia podyktował jedenastkę, którą pewnym strzałem zamienił Dawid Paradowski, a już dwie minuty później Dawid wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie, którego goście nie oddali do końca meczu. Chwilę przed przerwą na 2:4 strzelił nowy nabytek Force Fusion, czyli Aleksandr Marzan. Po wznowieniu gry przewaga gości tylko rosła. W 28 minucie Aleksandr wbił swojego drugiego gola, a zawodnicy Force Fusion czuli się coraz pewniejsi i często grali wysokim pressingiem. Presja była momentami tak duża, że gospodarze mieli problem z rozegraniem piłki od własnej bramki i w 38 minucie jedna z takich sytuacji zakończyła się trafieniem Dmytro Pynylo. Po chwili Yehor Holubko trafił dla Łazarskiego, ale był to ostatni podryw gospodarzy, a końcówka należała już całkowicie do Force Fusion. Szczególnie rozkręcił się kapitan gości Ruslan Yakubiv, który ostatecznie zaliczył dwa gole oraz dwie asysty i poprowadził swój zespół do ostatecznego zwycięstwa 3:10.

Niezwykle istotne w kontekście układu tabeli przed rundą rewanżową było starcie Nagela z Hetmanem. Gospodarze do podium tracili przed meczem dwa punkty i wygrywając mogli nawet wskoczyć na trzecie miejsce w tabeli. Hetman jeżeli chciał się liczyć w walce o medale, musiał koniecznie wygrać, co zapowiadało dobre widowisko. Początek to szybka bramka dla Nagela. Po strzale z bocznego sektora piłka rykoszetem zmyliła bramkarza Bartłomieja Folca i wynik tego spotkania został otwarty, co przełożyło się na jeszcze większe emocje na boisku. Goście naprawdę dobrze wyglądali tego dnia i widać było, że mają pomysł na grę. Dość szybko powinni cieszyć się z remisu, ale sędzia nie dostrzegł, iż bramkarz zagarnął piłkę zza linii bramkowej i nakazał grać dalej. Ta sytuacja na szczęście jeszcze bardziej zmobilizowała ekipę Daniela Władka i po chwili padło wyrównanie. Zespół Hetmana nakręcał kolejne ataki, a motorami napędowymi zespołu byli Grzegorz Himkowski i Bartosz Kierszak. Do przerwy udało się gościem strzelić jeszcze dwie bramki i na przerwę schodzili z dwubramkową przewagą. Po zmianie stron Nagel starał się wyrównać, ale tego dnia gra nie kleiła się najlepiej i do tego sporo było chaosu w defensywie, co skrzętnie wykorzystywali rywale. Drugie 25 minut upłynęło pod dyktando Hetmana,  który był bardzo skuteczny i wykorzystywał wszystkie błędy przeciwników. Goście zasłużenie wygrali to starcie i zdobyli cenne trzy punkty, które otwierają możliwość włączenia się w walkę o medale. Nagel musi zapomnieć o tym meczu jak najszybciej i skoncentrować się na rundzie rewanżowej, która rozpoczyna się za niespełna dwa tygodnie.

10 Liga

Wicelider 10 ligi FC Po Nalewce podejmowało pretendenta do podium Na Wariackich Papierach. Oba zespoły miały taką samą liczbę punktów i różnił je tylko bilans bramkowy. Nic więc dziwnego, że mecz była bardzo wyrównany, a bramkarze nie mogli sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Piłka prowadzona przez zawodników obu zespołów często zmieniała właściciela i przemieszczała się od jednej bramki do drugiej. Na pierwszego gola musieliśmy czekać do 21 minuty. Gospodarze wyszli na prowadzenie i bardzo szybko poszli za ciosem, a autorem dwóch szybko zdobytych trafień był Rusłan Yakubin. Goście tuż przed przerwą zdołali pokonać Michała Piątkowskiego pozostając cały czas w grze. Kiedy zawodnicy po chwili przerwy powrócili na boisko, wciąż oglądaliśmy ofensywne poczynania. Obaj bramkarze skutecznie wywiązywali się ze swoich roli, a i szczęście było po ich stronie. Obite słupki i poprzeczki tylko zapierały dech raz na jednej, a raz na drugiej ławce rezerwowych. Gola ustalającego wynik na 3:1 zdobył Miłosz Tabaka, choć warto odnotować, że triumfatorzy grali wówczas w przewadze. Wygrana sprawiła, że FC Po Nalewce pozostało na drugim miejscu w tabeli mając tyle samo punktów, co trzecia drużyna. Na Wariackich Papierach spadło o jedną pozycję, lecz walka o podium wciąż jest w ich zasięgu.

W ósmej kolejce 10 ligi WKS Bęgal podejmował FC Papetikos. Od samego początku spotkanie przebiegało pod dyktando gości. Już w 5 min Łukasz Wileński trafił na 1-0. Kilka minut później było 2-0, kiedy to Bogdan Gołdyn wykończył akcje całego zespołu i po podaniu bezpośrednio od bramkarza zdobył swoją bramkę. Przewaga gości w pierwszej połowie była niepodważalna, gospodarze nie potrafili skonstruować kilku akcji z rządu, a kiedy już jakaś się udała, na posterunku stał Maciek Pham, który pewnie interweniował. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 0:3 i trzeba przyznać, że to był najniższy wymiar kary. Druga część spotkania ponownie rozpoczęła się od ataków FC Patetikos, którzy już na początku tej odsłony chcieli zamknąć wynik spotkania. W 32 minucie bramkę na 0-4 zdobywa Robert Michalewicz, który wykorzystał perfekcyjne podanie Bogdana Gołdyna. Zawodnikom gospodarzy całkowicie nic nie wychodziło, walczyli bardziej ze sobą niż z rywalem. Starali się skonstruować kilka groźnych akcji, ale i z tym często były problemy. Na pewno brak kluczowych zawodników i wąska kadra nie ułatwiała rywalizacji w tym meczu. Końcówka spotkania toczyła się już bez historii, goście dołożyli trzy trafienia i całe spotkanie kończy się ostatecznie wynikiem 0:7. Dzięki zwycięstwu FC Patetkios poważnie włącza się do walki o podium, a pogrążona w rozsypce drużyna WKS Bęgal plasuje się w strefie spadkowej...

Niewiele można napisać o meczu dwóch zespołów Oldbojów. Od pierwszej do ostatniej minuty spotkania team z Osiedla Derby w pełni kontrolował boiskowe wydarzenia i ani przez moment nie podlegało wątpliwości, że zespół Rafała Wieczorka zgarnie w tym meczu 3 punkty. W wysokiej formie jest Łukasz Łukasiewicz, który rozpoczął i zakończył strzelanie w tym spotkaniu. Już pierwszą połowę zakończył z dorobkiem siedmiu bramek i trzech asyst, czyli biorąc pod uwagę fakt, że pierwsza część zakończyła się wynikiem 11:0, brał udział w niemal wszystkich golach dla swojego zespołu. W drugiej części nieco spuścił z tonu, za to mocniej wyróżnili się Kamil Koćwin i Jan Dominiewski. Z pewnością nie tak wyobrażali sobie inaugurację wiosennej kampanii gracze FFK Oldboys, bo była to najwyższa porażka gości w tym sezonie. Z ciekawostek, w ekipie FFK wystąpił po raz pierwszy Ksawery Błaszczyk i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że Ksawery ma dopiero 14 lat, a i tak poradził sobie całkiem nieźle. Drugi zespół Oldboys Derby z przytupem rozpoczął wiosnę i ciekawi jesteśmy jak zaprezentuje się w rundzie rewanżowej, bo coś czujemy, że w przypadku tej ekipy może być ciekawie.

Grający w kratkę zespół Kresowii Warszawa podejmował idący jak burza Bejern. Patrząc na ligową tabelę faworyt mógł być tylko jeden, ale od początku spotkania nie było widać różnicy poziomu pomiędzy tymi drużynami. Pierwszy kwadrans gry to spokojne badanie sił, przez co sytuacji bramkowych nie było zbyt wiele. A te które już się pojawiły, były skutecznie odpierane przez defensywy obydwu zespołów. Na pierwsze trafienie czekaliśmy aż do 16 minuty, kiedy to fantastycznym strzałem popisał się zawodnik gości Kacper Krzyt. Drużyna Kresowii wykonywała rzut wolny w pobliżu bramki rywali i po niedokładnym rozegraniu dopadł wspomniany wcześniej zawodnik i strzałem przez niemal całe boisko przelobował golkipera gospodarzy. W dalszej części spotkania sytuacja na boisku się nie zmieniała. Jedni i drudzy próbowali wpisać się na listę strzelców, jednak robili to nieskutecznie i na przerwę drużyny schodziły ze skromnym wynikiem 1:0 dla gości. Druga połowa zaczęła się od żółtej kartki zawodnika Kresowii, lecz gry w przewadze nie wykorzystali rywale. I to mógł być kluczowy moment, ponieważ chwilę po powrocie zawodnika na boisko zespół gospodarzy dostał wiatru w żagle i w ciągu kilku minut aż sześciokrotnie zdołał pokonać golkipera gości! W kolejnej akcji drugą bramkę zdobył zespół Bejernu, jednak to było wszystko na co ich było stać tego dnia. W ostatnich minutach spotkania prowadzący dołożyli jeszcze dwa trafienia i niespodziewanie wygrali mecz 8:2. Dla zespołu Kresowii Warszawa to bardzo cenne trzy punkty, które pozwalają im włączyć się do walki o medale. Niespodziewana porażka Bejernu niewiele zmieniła w ligowej tabeli, chociaż grupa pościgowa zmniejszyła do nich stratę do pięciu punktów.  

W zaległej kolejce, która kończyła zmagania w 10 lidze, stanęły naprzeciwko siebie drużyny Dynama Wołomin oraz Heavyweight Heroes. Było to prawdziwe starcie Dawida z Goliatem. Wszystko z powodu drastycznej różnicy, którą obrazuje sytuacja w tabeli. Gospodarze na osiem możliwych spotkań zapunktowali zaledwie dwukrotnie. Na całe szczęście zwycięstwa te wydarzyły się bezpośrednio przed ostatnim meczem. Podwarszawskich zawodników zdecydowanie mogło to napawać optymizmem, w starciu z aspirującymi do awansu gośćmi. Mimo szybkiego objęcia prowadzenia (trafienie nowego nabytku Dynama, Bartosza Cioka), rywale od razu przejęli inicjatywę. Dynamiczne, a czasem niestety również chaotyczne zagrania graczy w białych strojach, niejednokrotnie rozbijane były przez defensywę rywala. Heavyweight Heroes kontrolowało przebieg meczu. Dodatkowo spore problemy w defensywie gospodarzy wywoływał fakt, że gracz w szarym trykocie, Jakub Lejman jest lewonożny. Balans, technika użytkowa oraz szybkie zmiany kierunków podczas prób dryblingu, niejednokrotnie przyprawiały zawodników z podwarszawskiego Wołomina (dosłownie i w przenośni) o prawdziwy zawrót głowy. Dzięki jego dyspozycji praktycznie na spółkę (ze sporym wkładem Morawskiego oraz Piekarniczka) zadecydował o wyniku 2:5 do przerwy. W drugiej odsłonie sytuacja przedstawiała się bliźniaczo. Mimo usilnych prób bardziej doświadczeni goście prowadzili grę, nie dopuszczając rywala do groźnych sytuacji. Z tego powodu to właśnie Lejman i spółka mogli świętować pokaźne zwycięstwo 3:8, wskakując z powrotem na trzecie miejsce w tabeli.

11 Liga

To 11-ligowe starcie zapowiadało się na bardzo równe spotkanie i takie też mogliśmy oglądać. Drużyny przed meczem zajmowały w tabeli odpowiednio 8 oraz 6 miejsce. Dorobek punktowy Borowików to 10 punktów, a Red Rebels to 12 oczek. Kadry obu zespołów były bardzo liczne, dzięki czemu mogli regularnie rotować zmianami i pozostawiać wypoczętych zawodników na boisku. Chwilę po pierwszym gwizdku ekipa w granatowych koszulkach wychodzi na prowadzenie. Przez dobre ustawienie w defensywie i obronie całą drużyną udaje się przewagę utrzymać długi czas. W końcu jednak następuje wyrównanie pięknym strzałem z dystansu. W ciągu ostatnich 10 minut pierwszej połowy padły aż 4 gole, jak na tak równe i z małą ilością bramek spotkanie to bardzo dużo. Wynik do przerwy remisowy 3:3, absolutnie idealnie odzwierciedlał spotkanie. Po zmianie stron ekipa gospodarzy cisnęła, ciągle atakując i spychając rywala na własną połowę. W efekcie udało wyjść się na prowadzenie 5:3. Wydawało się, że dwie bramki różnicy to dużo, ale nie dla Red Rebels! W przeciągu dwóch minut strzelają dwa gole i wyrównują. Przez ostatnie 12 minut ani jedna bramka już nie padła, bo mimo wielu prób żaden bramkarz nie dał się pokonać. Mecz zakończył się wynikiem 5:5.

Mecz zespołów z dołu 11 ligi rozgrywał się pomiędzy Broke Boys, a FC Wombaty. Gospodarze przed przerwą zimową zajmowali ostatnie miejsce w tabeli z dorobkiem tylko jednego punktu. Goście natomiast byli tuż nad nimi z jednym zwycięstwem na swoim koncie. Już od pierwszych minut widoczna była przewaga Broke Boys, którzy kontrolowali wydarzenia na boisku. Wynik spotkania w 5 minucie otworzył nowy zawodnik gospodarzy – Mikhail Velko i tym samym sprawił sobie prezent urodzinowy. FC Wombaty jeszcze jakby w lekkim zimowym śnie próbowały odpowiedzieć na stratę gola, lecz dobrze grająca defensywa oponentów szybko niwelowała zagrożenia pod własną bramką. Mimo coraz większej przewagi bramkowej rywala i niefartownym golu samobójczym pod koniec pierwszej połowy, goście nie poddawali się i grali o choćby honorowe trafienie. Kiedy sędzia odgwizdał przerwę przewaga Broke Boys była już pięciobramkowa. Druga połowa nie różniła się od pierwszej. Zdecydowana przewaga gości z regularnym podnoszeniem wyniku została tylko zaburzona tylko raz - w 32 minucie. Piotr Marciniak wykorzystał piłkę od Wojtka Grabowskiego i zdobył - jak się później okazało honorowego - gola dla swojego zespołu. Broke Boys dzięki wygranej 11:1 przeskoczyli swojego rywala o jeden punkt w ligowej tabeli, lecz cały czas są w "czerwonej" strefie. Walka o utrzymanie będzie w 11.lidze arcyciekawa.

Batalia między Joga Bonito a Złączonymi finalizowała zmagania na Arenie Grenady. Zapowiadało się ciekawie, zwłaszcza że jedni i drudzy po raz pierwszy w tym sezonie grali na boisku na Woli i przyzwyczajenie się do nowych warunków również stanowiło ważny element układanki. Byliśmy też pewni, że mimo ogromnej różnicy jaka dzieli te drużyny w tabeli, Joga niczego nie odda tutaj za darmo. To jest zespół, który jeśli ma skład, potrafi uprzykrzyć życie każdemu – nawet liderowi tabeli. Złączeni szybko się o tym przekonali, bo wystarczy spojrzeć na wynik po pierwszej połowie, który brzmiał 2:2. Nikt tutaj nie wyrobił sobie wielkiej przewagi, a Joga odpowiadała na każde trafienie faworytów. To sugerowało, że drugie 25 minut może być równie zacięte, ale dziś już wiemy, że z ekipą Grzegorza Szostaka coś niedobrego stało się w przerwie. Trudno powiedzieć, czy ten krótki odpoczynek wybił ich z rytmu, ale w drugiej odsłonie chłopaki stanowili tylko tło dla rozpędzającej się maszyny Mariusza Niedźwiadka. Nie do powstrzymania był przede wszystkim Piotr Gipsiak. Aż trudno w to uwierzyć, ale na osiem goli zdobytych przez graczy w pomarańczowych koszulkach zdobył sześć, a przy kolejnych dwóch asystował. Joga nie miała kogoś takiego w swoich szeregach i chociaż nie brakowało jej okazji, to w drugiej połowie ani razu nie zmusiła do kapitulacji Rafała Kostrzewy. Skończyło się więc na wyniku 8:2, który spowodował, że sytuacja przegranych robi się coraz trudniejsza. Nie dość, że rywale z bezpiecznych rejonów zaczynają im uciekać, to powoli goni ich zespół Broke Boys. Trzeba coś z tym zrobić jak najszybciej. Z kolei Złączeni pozostali na pierwszym miejscu w tabeli, lecz nie zdołali powiększyć przewagi nad najgroźniejszymi rywalami w stawce. W czołówce wszyscy odnieśli bowiem zwycięstwa, a to powoduje, że runda wiosenna 11.ligi zapowiada się świetnie a walka o tytuł powinna trwać aż do ostatniej kolejki.

Torpedo po świetnym występie w Pucharze Ligi Fanów z optymizmem przystępowało do rywalizacji na boiskach AWF. Ich rywalem była młoda ekipa KS Centrum, która po nieudanej kampanii w zimowych rozgrywkach w innej lidze, liczyła na przełamanie i kontynuowanie dobrej postawy z jesieni. Szybko okazało się, że to zawodnicy Torpedo zdecydowanie są na fali, bo już w 2 minucie objęli prowadzenie. Nie poszli jednak za ciosem, przynamniej nie od razu, ale gdy w 10 minucie Luka Danylenko popisał się kapitalnym strzałem w okienko można było odnieść wrażenie, że Torpedo tego meczu nie wypuści z rąk. Tymczasem Wiktor Ciołek niemal w pojedynkę doprowadził do wyrównania, choć przy drugim golu znacząco pomógł mu bramkarz fatalnie kiksując. Teoretycznie mecz powinien zacząć się na nowo, Centrum powinno złapać wiatr w żagle, ale gracze Torpedo zakasali rękawy i jeszcze przed przerwą zdobyli kolejne trzy gole, schodząc na odpoczynek przy stanie 2:5. Druga część była już znacznie bardziej jednostronna. Po zmianie stron Torpedo szybko odskoczyło z wynikiem aplikując oponentom kolejne pięć bramek z rzędu i w tym momencie wiadomo było, że jest już po meczu. Centrum jeszcze przy wyniku 2:10 miało jeden zryw, głównie za sprawą Wiktora Ciołka, ale na mniejszy dystans niż 6 bramek straty nie udało się już zejść. Od stanu 5:11 trafiali już tylko zawodnicy Torpedo, którzy - trzeba przyznać - zagrali naprawdę kapitalne zawody. Na wyróżnienie zasługuje Maksym Marchenko, który zakończył zawody z dorobkiem 3 bramek i 6 asyst, oraz nowy nabytek teamu Andrzeja Barana – Vladyslav Serheiev autor 4 goli i asysty. Po stronie KS Centrum wyróżnił się oczywiście Wiktor Ciołek, ale to było zdecydowanie za mało na tak rozpędzone Torpedo.

Uwielbiamy pojedynki, w których między sobą grają ekipy z różnych pokoleń, bo tak trzeba nazwać starcie KS Lipinki Łużyckie z weteranami z ekipy FC Melange. Co ciekawe, obie drużyny przed tym spotkaniem miały na swoim koncie po 15 punktów. Dlatego śmiało można było nazwać ten mecz starciem o 6 punktów oraz miejsce na podium, co zapowiadało niezłe widowisko. Strzelanie rozpoczęli doświadczeni gracze FC Melange, gdy po podaniu Marcina Godlewskiego piłkę płaskim strzałem do bramki skierował kapitan zespołu Łukasz Słowik. Mimo prowadzenia gości, to zespół Lipinek stworzył optyczną przewagę na boisku i przez dobre 10 minut naciskał na dobrze broniących się rywali. Oczywiście, jak zawsze gracze FC Melange mogli liczyć na swojego bramkarza Bartka Jakubiela, dzięki czemu zachowali czyste konto w pierwszej połowie, a także zdołali podwyższyć na 0:2 po kolejnym trafieniu Łukasza Słowika, tym razem z dobrego podania Łukasza Krysiaka. W drugiej połowie ewidentnie w szeregach defensywnych gości nastąpiło rozluźnienie, co skrzętnie wykorzystali młodzi zawodnicy Lipinek Łużyckich. Najpierw golem na 1:2 popisał się Filip Senski. Do wyrównania doprowadził natomiast Maciej Mazurak, który po podaniu Dawida Wojciechowskiego płaskim strzałem obił słupek bramki, a piłka po rykoszecie wpadła do siatki. FC Melange normalnie w takich sytuacjach traci kontrolę nad nerwami, jednak tym razem udało im się utrzymać koncentrację i przejąć inicjatywę już do samego końca. Najpierw na 2:3 zespół gości wyprowadził Łukasz Słowik, dzięki czemu miał na swoim koncie hat-tricka. Goście jednak na tym nie poprzestali, a w końcówce świetny okres gry zanotował Łukasz Krysiak, który najpierw po podaniu kapitana swojego zespołu podwyższył na 2:4, a następnie wykorzystał rzut karny ustalając wynik spotkania na 2:5. Bardzo cenne zwycięstwo dla Melanżowników dało im miejsce na podium, ale przede wszystkim przewagę trzech punktów nad swoimi niedzielnymi rywalami.

12 Liga

Ciekawe widowisko stworzyły w niedzielny poranek ekipy Bagstaru Wszedło i Warsaw Wilanów. W rundzie jesiennej ekipa Rafała Jagóry borykała się z kontuzjami i niemal wszystkie mecze w roli bramkarza wcielał się zawodnik z pola, co na pewno nie pomagało w walce o punkty. Dodatkowo pojawiło się sporo kontuzji i nie zawsze gospodarze mieli możliwość, by wystawić optymalny skład. Po przebytym urazie wrócił przede wszystkim golkiper Cezary Szczepanek, co musiało cieszyć całą drużynę i dawało nadzieję na walkę o utrzymanie w lidze. Goście na jesieni mieli znakomitą formę i z nadziejami na podtrzymanie tej tendencji przystępowali do rywalizacji. Pierwsza połowa to dominacja Bagstaru. W ataku szalał Filip Pacholczak strzelając w pierwszym okresie trzy bramki a w bramce cuda wyprawiał Cezary Szczepanek, kapitulując tylko po strzale Karola Kowalskiego. Gdy tuż przed przerwą na tablicy wyników mieliśmy rezultat 4:1 wydawało się, że gospodarze mogą realnie myśleć o punktach w tym meczu. Goście jednak zdołali strzelić gola na 4:2 co dawało nadzieję na odrobienie strat w drugich 25 minutach. Po zmianie stron uaktywnił się Kuba Świtalski, którego gole i asysty dały szybkie wyrównanie. Przy stanie 4:4 Bagstar Wszedło ponownie potrafił zaskoczyć defensywę rywali, lecz wówczas gracze z Wilanowa włączyli wyższy bieg i najpierw wyrównali a w końcówce przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Trzy punkty pojechały do Wilanowa, jednak gospodarze pokazali, że w rundzie rewanżowej mają zamiar powalczyć nie tylko o utrzymanie, ale i możliwość startu w Pucharze Ligi Fanów.

Mecz o wyjście lub pozostanie w strefie spadkowej rozegrał się pomiędzy Ajaksem Warszawa, a NieDzielnymi. Spotkanie to poprzedziła minuta ciszy, ku pamięci zmarłego przedwcześnie Łukasza Ostrowskiego – zawodnika NieDzielnych. W tej rywalizacji długo utrzymywał się bezbramkowy remis. Strzelecki impas dopiero w 12 minucie przerwał Adam Bogusz – warto tu zaznaczyć, że przy tej bramce asystował Bartek Kopacz, który popisał się przytomnym, prostopadłym podaniem do swojego kolegi z drużyny. To właśnie gospodarze w pierwszej części groźniej atakowali, choć nie przekładało się to na kolejne trafienia. Gdy wydawało się więc, że na przerwę obie drużyny zejdą przy skromnym, jednobramowym prowadzeniu Ajaksu, doszło do niecodziennej sytuacji. Gospodarze w samej końcówce premierowych 25 minut wykonywali rzut rożny, po którym… piłkę do własnej siatki skierował bramkarz NieDzielnych, przez co rywale podwoili swój stan posiadania. Chwilę po zmianie stron nic nie wskazywało na to, że w tym meczu będziemy mieli jeszcze jakiekolwiek emocje, bo Ajaks wyszedł na prowadzenie 3:0. Sygnał do odrabiania strat dał Marcin Aksamitowski, który był autorem pierwszej bramki dla swojego zespołu, po tym jak wyłuskał piłkę przed polem karnym oponenta. Stosunkowo szybko opowiedział Bartek Kopacz, znów wyprowadzając Ajaks na trzybramowe prowadzenie, ale to NieDzielni wrzucili w tym momencie wyższy bieg. W przeciągu 5 minut zdobyli 3 bramki, a bardzo dobry okres zaliczył wtedy Michał Drosio. Najpierw trafił z rzutu wolnego na 4:2, a potem doprowadził do remisu po świetnej indywidualnej akcji na skrzydle. Niestety dla gości, nie potrafili oni dowieźć tego remisu do końcowego gwizdka. Po raz kolejny w zespole Ajaksu błysnął Bartek Kopacz, niewątpliwie bohater tego spotkania w ekipie gospodarzy. W całym meczu zaliczył asystę i trzy gole, w tym ten dający jakże ważne zwycięstwo. NieDzielni mogą mieć niedosyt po tej rywalizacji, ale patrząc po grze można być umiarkowanym optymistą przed zbliżającą się rundą rewanżową.   

W zaległym spotkaniu 8 kolejki Ligi Fanów drużyna AFC Niezamocni podejmowała Sportano Football Club. Faworytem tego meczu była ekipa gości, która jesienią spisywała się zdecydowanie lepiej, dzięki czemu uplasowała się w środku tabeli 12 ligi. Gospodarze z zaledwie 4 punktami liczyli na korzystny wynik, jednak już początek pokazał, że będzie to bardzo trudne zadanie. Sportano od pierwszej minuty przeważało i szybko wyszło na prowadzenie. W ataku brylował Filip Motyczyński, który zaledwie w kilka minut zdobył dwie bramki. Trochę optymizmu w drużynie Niezamocnych wprowadził Arkadiusz Okurowski, który wykorzystał błędy obrony i po 10 minutach mieliśmy 1:2. Goście kontynuowali świetną grę w ataku i z każdą kolejną minutą jeszcze bardziej powiększali przewagę. W 13 minucie pięknym strzałem z rzutu wolnego popisał się Marcin Pierzynowski i mieliśmy 1:3. Przewaga Sportano Football Club rosła, w grze gospodarzy brakowało polotu a słaby początek ewidentnie wpływał negatywnie na motywację całego zespołu. W grze Niezamocnych brakowało zrozumienia, a częste błędy i straty były od razu wykorzystywane przez napastników gości. Na przerwę schodziliśmy przy wyniku 2:6 i tylko najwięksi optymiści liczyli na odrodzenie gospodarzy. Druga odsłona rozpoczęła się ponownie od szybkiej bramki faworytów, którzy całkowicie przejęli kontrolę na boisku. W kolejnych minutach drużyna Filipa Motyczyńskiego i spółki zdobywała następne bramki, czym zniechęcała swoich rywali do odważniejszej gry. W tej odsłonie wysoką skutecznością popisał się Łukasz Rysz, który strzelił 3 bramki. Sportano w drugiej połowie dokłada w sumie pięć trafień i ostatecznie wygrywa całe spotkanie 2:11. Był to mecz bez większych emocji, gdzie zwycięzcę poznaliśmy już w pierwszej odsłonie spotkania. Dzięki wygranej goście wskakują na 3 pozycję w tabeli, a ekipa gospodarzy pozostaje czerwoną latarnią 12 ligi.

Było to bezpośrednie starcie o podium i spodziewaliśmy się wyrównanego meczu, szczególnie, że obu drużynom nie brakuje zarówno waleczności, jak i twardego charakteru. Obydwie ekipy nie zawiodły oczekiwań i do ostatniej minuty był to wyjątkowo zacięty pojedynek. Już w 2 minucie WEiTI wyszło na prowadzenie – po akcji Szymona Auguścika piłkę do siatki zapakował Antek Kwietniewski. Shitable długo dłużne nie pozostało i już trzy minuty później był remis, a pięknym strzałem głową popisał się Maksym Marchenko. Na 2:1 trafił Jakub Kałuski, ale dosłownie akcję później znów był remis i ponownie do protokołu wpisał się Maksym Marchenko. Po chwili Jakub Kałuski wszedł w rolę asystenta, a na prowadzenie swój zespół wyprowadził Filip Krajewski. W 19 minucie potężnym strzałem z dystansu popisał się Ivan Kirianov, a zrykoszetowana piłka wpadła do bramki. Tym razem inicjatywa przeszła na stronę gości i Shitable objęło prowadzenie, a Vladislav Yavdonka pokazał, że podobnie jak Ivan Kirianov również umie huknąć z dystansu. Z przewagi Shitable nacieszyło się raptem minutę, bo z rzutu wolnego trafił Filip Krajewski i pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 4:4. Po wznowieniu gry goście przypuścili skuteczny atak i ponownie byli o bramkę z przodu po trafieniu Fedira Ivanchenki, ale WEiTI błyskawicznie zabrało się do odrabiania strat i w 31 minucie ponownie był remis, a swoje drugie oczko zaliczył Jakub Kałuski. Stawka spotkania zaczęła udzielać się obu drużynom i niestety atmosfera zgęstniała. Na placu gry zrobiło się nerwowo i nie zabrakło brzydkich fauli i wzajemnych złośliwości. W 34 minucie gospodarze wyszli na prowadzenie po golu Antka Kwietniewskiego, a w 38 minucie sędzia ukarał zawodnika gości żółtym kartonikiem. Rzut wolny celnym strzałem na gola zamienił Filip Krajewski. Po tym golu na boisku już niemalże wrzało i sędzia musiał uspokajać zawodników obu drużyn. Niestety jeden z rezerwowych Shitable nie wytrzymał presji i ostatecznie został przez sędziego ukarany czerwienią. Ostudziło to nieco zawodników drużyny przyjezdnej i kiedy w 46 minucie gola zainkasował Maksym Marchenko, Shitable stanęło przed szansą dogonienia wyniku. Niestety otrzeźwienie przyszło za późno i zwyczajnie zabrakło czasu, a gospodarze szczęśliwie dowieźli wynik 7:6 do końca. Warto wspomnieć o tym, że mimo przykrej atmosfery w czasie meczu ostatecznie wygrała postawa fair-play i po ostatnim gwizdku zawodnicy obu drużyn przybyli piątki i pogratulowali sobie rywalizacji na dobrym poziomie.

Rywalizację w 12 lidze zaczęliśmy od hitu tego poziomu rozgrywkowego czyli pojedynku niepokonanego w tym sezonie Essing Gorillaz z bijącymi się o awans Lisami Bez Polisy. Obie drużyny zaczęły dość spokojnie, niejako badając się wzajemnie i obserwując przez pierwsze minuty na co stać przeciwnika. Pierwszego gola zobaczyliśmy w 7 minucie. Piłka po przebitce pomiędzy dwoma zawodnikami trafiła pod nogi Olka Florczuka, ten ruszył parę metrów wzdłuż linii i mocnym uderzeniem skierował piłkę w samo okienko bramki. 1:0 dla Gorylków, ale trzeba oddać, że to Lisy wcześniej miały lepsze sytuacje do strzelenia gola, a dla gospodarzy był to właściwie pierwszy celny strzał na bramkę. Taki wynik utrzymywał się przez kolejne 10 minut. Golkiperzy obu zespołów właściwie nie mieli zbyt wiele pracy w tym okresie. Dopiero niezawodny Filip Wolski strzałem zza pola karnego podwyższył prowadzenie swojej drużyny, a tuż przed przerwą rezultat na 3:0 ustalił wcześniej wspomniany Florczuk. Nie miało się jednak wrażenia, że Essing Gorillaz zdominował rywala w pierwszej części tak, jak wskazywałby na to wynik, natomiast był zdecydowanie skuteczniejszy w swoich poczynaniach. Po zmianie stron Lisy szybko zdobyły swoją pierwszą bramkę – Damian Borkowski przejął piłkę na połowie rywala i sfinalizował swoją akcję golem. Wśród gości mogła odżyć nadzieja na to, że są w stanie powalczyć o korzystny rezultat, ale rzeczywistość okazała się inna, bo do siatki trafiali już tylko rywale. Gospodarze najpierw wykorzystali grę w przewadze, podwyższając na 4:1, następnie Filip Wolski trafił na 5:1, a wynik meczu tuż przed ostatnim gwizdkiem ustalił Staszek Mazur. W drużynie Lisów można wyróżnić ofensywny duet Damian Borkowski – Marcin Doch. Na lidera nie znaleźli skutecznego sposobu, natomiast wydaje się, że w rundzie rewanżowej Lisy będą mieli z gry tego duetu sporo korzyści. Dla Gorylków ten mecz był jak kolejny dzień w biurze. Wyszli na boisko i zrobili to, co do nich należało, wygrali bez większych problemów i umocnili się na pierwszym miejscu w tabeli.

13 Liga

W zaległej kolejce 13 ligi Asap Vegas FC zmierzyli się z NieDzielnymi II. Od samego początku zarysowała się przewaga gospodarzy, czego efektem była bramka samobójcza zawodnika gości. Po tym golu mecz zrobił się widowiskiem pełnym walki i poświecenia po obydwu stronach boiska. Jednak to gospodarze po 15 minutach prowadzili już 2-0. Norbert Dymiński otrzymał ładne podanie krosem od kolegi i trafił do bramki rywala. Na 3-0 swoje trafianie zdobył Maciej Urban. Takim też wynikiem zakończyła się pierwsza połowa tego meczu. Na druga odsłonę obydwie ekipy wyszły mocno zmotywowane. Gospodarze pełni nadziei chcieli w końcu cos trafić, by dać sobie nadzieję na coś więcej, niż honorowa porażka. Goście jednak nie mieli zamiaru się na to godzić, grali "swoje" i bardzo szybko przyniosło im to wymierny efekt w postaci kolejnych trafień. Od wyniku 4-0 do 6-0 "odpalił" MVP tego meczu Łukasz Lustyk, który zdobył szybkie trzy bramki a w całym meczu zanotował ich aż pięć. Dopiero w 33 minucie goście trafili do siatki rywala. Wydarzyło się to po golu samobójczym jednego z zawodników Vegas. Na tablicy wyników widniało więc 6-1 i nic nie wskazywało, żeby obraz meczu zmienił się na korzyść Niedzielnych II. Faktycznie zdobyli oni bramkę na 2-6 po golu Macieja Piątka, ale na więcej, nie było ich już stać. Gospodarze trzymali mecz w garści, goście starali się im przeszkadzać, jednak to Vegas FC do końca meczu strzelali bramki. Na 7-2 trafił Norbert Dymiński po potężnym uderzeniu z 20 metrów. Stadiony świata proszę państwa! Dzieła zniszczenia dokonał MVP meczu Łukasz Lustyk, trafiając bez problemu na 8-2. Takim wynikiem zakończyło się to jednostronne spotkanie. Asap Vegas FC po tej wygranej nadal są czerwoną latarnią 13 ligi, zajmując 10 miejsce. NieDzielni są o jedno miejsce, ale sprawa jest taka, że jedni i drudzy muszą każdy mecz na wiosnę traktować bardzo poważnie, bo tylko w ten sposób zwiększa nadzieję na to, by nie skończyć rozgrywek na ostatnim miejscu.

Ciężko było sobie wyobrazić, że w zaległym spotkaniu 13 ligi między Pogromcami Poprzeczek a Piwo Po Meczu wynik może być inny, niż triumf wiceliderów tabeli. Oczywiście docenialiśmy fakt, że Pogromcy jeszcze w tamtej rundzie skompletowali całkiem sporo punktów i nie terminowali między rundami w strefie spadkowej, jednak z tak wysoko notowanym oponentem nie dawaliśmy im większych szans. Na naszą ocenę nie wpływał również fakt, że faworyci mieli drobne problemy kadrowe, które spowodowały, że kapitan Piotr Zakrzewski musiał tuż przed meczem dopisać dwóch nowych zawodników. No ale jak się okazało, niedzielna rywalizacja okazała się dla Piwoszy drogą przez mękę, gdzie zwycięstwo uratowali dopiero w samej końcówce. A był nawet moment, gdzie przegrywali różnicą dwóch trafień. Wynik 1:3 z ich perspektywy był zresztą końcowym w pierwszej połowie. Stanowił on wypadkową dużej skuteczności Pogromców, świetnych parad ich bramkarza Michała Kowalskiego, jak również dużej niefrasobliwości w defensywie faworytów. No ale zdawaliśmy sobie sprawę, że w drugiej połowie role mogą się odwrócić. I tak też było, bo Piwosze mieli dużą przewagę w posiadaniu piłki i co najważniejsze – w końcu zaczęli ją przekładać na konkrety. Dość sprawnie doprowadzili do stanu 3:3, a potem nie zrazili się golem na 3:4 i zaraz doprowadzili do kolejnego remisu. Wynik 4:4 ostał się niemal do samego końca. I właśnie to słowo niemal stanowi pewnie niemały ból z perspektywy Pogromców. Nie można było tej ekipie odmówić zaangażowania i ta drużyna na pewno czuła, że jest bardzo blisko wartościowego rezultatu. No ale niestety – wystarczyła chwila nieuwagi, za dużo miejsca zawodnicy zostawili Michałowi Świerczowi, a ten z lewej nogi przymierzył nie do obrony i to spotkanie zakończyło się minimalnym sukcesem wiceliderów tabeli. Z ich perspektywy był to jednak mecz z kategorii „wygrać i zapomnieć” i musi stanowić powód do analizy, bo trzeba zacząć grać lepiej, jeśli marzy im się podium na koniec sezonu. Dobre słowo kierujemy natomiast w stronę Pogromców. Zwłaszcza w pierwszej połowie kilka ich akcji mogło się podobać, dlatego tym bardziej szkoda, że nie udało się podstemplować tego występu choćby punktem…

Po ośmiu seriach gier w trzynastej lidze, w środku tabeli panuje nie lada ścisk. Tym razem mieliśmy przyjemność przyglądać się starciu pomiędzy trzecią drużyną Old Boys Derby oraz Gentleman Warsaw Team. Bliskie sąsiedztwo w tabeli i przysłowiowy mecz o sześć punktów od samego początku zwiastowały ogromne emocje. Zaledwie punkt różnicy w ligowej hierarchii bardzo utrudniał wskazanie nam wyraźnego faworyta. Od samego początku obserwować mogliśmy prawdziwe piłkarskie szachy, kiedy to jedni i drudzy badali się wzajemnie, próbując długimi piłkami zwiększyć okazję na zdobycie bramki. Od około 15 minuty spotkania minimalnie zaczęła zarysowywać się przewaga Gentlemanów, którzy niestety przy swoich próbach strzałów napotykali jedynie obramowanie bramki oraz dobrze spisującego się golkipera rywali, Patrycjusza Kurka. Drogę do siatki znalazł dopiero Paweł Domański, lecz radość w szeregach graczy ubranych na czarno nie trwała zbyt długo. Do przerwy Old Boysom udało się bowiem wyrównać, dzięki przepięknemu i mocnemu uderzeniu Piotra Grudnia. W drugiej odsłonie tego widowiska dobrą passę kontynuowali bardziej doświadczeni na placu. Mowa tu o Rafale Bujalskim, który wykorzystał podanie od Klaudii Baltazar. Niestety dla OldBoys Derby III różnica wieku okazała się decydująca. Młodsi, bardziej przygotowani kondycyjnie rywale zdołali wyrównać, aby później objąć ponownie prowadzenie, wygrywając finalnie 3:2.

Mecz o sześć punktów – tak śmiało możemy zatytułować pojedynek między zespołami Wystrzeleni oraz Furduncio Brasil F.C. II. Obydwie drużyny do tej pory zdobyły tyle samo punktów, co dawało im prowadzenie w ligowej tabeli. Zwycięzca tego spotkania zrobiłby duży krok w kierunku końcowego sukcesu, czyli zdobycia mistrzostwa tego poziomu rozgrywkowego. I od początku za robotę wzięli się zawodnicy gości, którzy po upływie kilku minut wyszli na prowadzenie. W kolejnych minutach obydwie drużyny stworzyły sobie kilka sytuacji bramkowych, ale wynik nie ulegał zmianie. Dopiero pod koniec pierwszego kwadransa byliśmy świadkami następnego bramki i była ona ponownie autorstwa zawodników z Brazylii. W ostatnich fragmentach pierwszej części błąd popełnił golkiper gości, który sprytnie wykorzystał zawodnik gospodarzy i dzięki temu trafieniu zespoły na przerwę schodziły przy wyniku 2:1 dla Canarinhos. Druga połowa rozpoczęła się od wślizgu w polu karnym zespołu gości i za sprawą skutecznie wykonanego rzutu karnego zespół Wystrzelonych doprowadził do wyrównania. Stracona bramka wyraźnie podrażniła rywali, którzy chwilę później ponownie byli o gola z przodu. W 32 minucie sędzia pokazał po żółtym kartoniku dla jednego zawodnika z każdej stron a więcej miejsca na boisku wykorzystali Brazylijczycy, którzy podwyższyli swoje prowadzenie. Od tego momentu w pełni kontrolowali już losy meczu, dorzucając kolejne dwa trafienia i ustalając wynik spotkania na 7:2. Zawodnicy Furduncio Brasil F.C. II po bardzo ciekawym spotkaniu zdobyli komplet punktów i znajdują się na czele ligowej tabeli. Porażka Wystrzelonych sprawiła, że spadli oni na trzecie miejsce, ale cały czas pozostają mocnym kandydatem do końcowego triumfu.

W spotkaniu kończącym zmagania w ramach trzynastej ligi stanęły naprzeciwko siebie drużyny, które bezpośrednio sąsiadują ze sobą w tabeli. Gospodarze jak dotąd zgromadzili dziesięć punktów, goście natomiast mogą pochwalić się minimalnie lepszym dorobkiem, dzięki któremu okupują czwartą pozycję. To właśnie te kwestie wskazywały, że będziemy świadkami niezwykle ciekawej rywalizacji. Nie pomyliliśmy się, a otwierające worek z bramkami trafienie mogliśmy oglądać już relatywnie szybko. Po indywidualnej akcji piłkę do siatki skierował Jan Mitrowski. W kolejnych fragmentach tej odsłony, coraz bardziej zarysowywała się przewaga Szeregu Homogenizowanego, który zdobywał bramki odpowiednio na 0:2 oraz 1:3. To właśnie przy takim wyniku arbiter główny tego spotkania, Piotr Krajczyński zakończył pierwszą połowę. W drugiej części gry sytuacja wyglądała niemal identycznie. Spokój, opanowanie i cierpliwe punktowanie w wykonaniu gości, okazało się kluczem do sukcesu. Świadczą o tym kolejne dwie bramki autorstwa Daniluka oraz Filipa Ptaszka. Rywal w odpowiedzi zdołał tylko raz zaskoczyć kapitalnie dysponowanego tego dnia bramkarza, Jana Wosińskiego. Po genialnym podaniu wprost z rzutu rożnego piłkę do siatki skierował głową Wiktor Mikołajczak. Ofensywny gracz gospodarzy ustalił tym samym wynik tego spotkania na 2:5. Dzięki temu zwycięstwu Szereg Homogenizowany może cieszyć się nie tylko z trzech punktów, ale również ze zminimalizowania dystansu do Wystrzelonych.

14 Liga

Facebook

Reklama

Tabela

Social Media

Youtube

Reklama