USUŃ NA 24H
MENU LIGOWE
POZIOMY ROZGRYWEK
AKTUALNOŚCI
ROZGRYWKI
STATYSTYKI
FUTBOL.TV
TURNIEJE
WYWIADY
Puchar fanów
GALERIA
Ekstraklasa
1 Liga
2 Liga
3 Liga
4 Liga
5 Liga
6 Liga
7 Liga
8 Liga
9 Liga
10 Liga
11 Liga
12 Liga
RAPORT MECZOWY - 16.KOLEJKA

Coraz mniej niewiadomych, coraz więcej znanych spadkowiczów i coraz bliżej ostatecznych rozstrzygnięć! Liga Fanów wrzuciła właśnie piąty bieg, chociaż niektóre ekipy mogą już wrzucić na luz. Po Wilkach i Deluxe Barbershop do grona mistrzów trwającej kampanii dołączyły bowiem właśnie BJM Development i Georgian Team!

 
To co od razu rzuca się w oczy to fakt, że złote medale (przynajmniej na ten moment) trafiają głównie do ekip, składających się w dużej mierze z obcokrajowców. To pokazuje, jak nasze rozgrywki się rozwijają, jak stają się coraz bardziej międzynarodowe, dzięki czemu poziom idzie w górę. To jednak oznacza, że wiele ekip, które kiedyś święciły triumfy, dziś toczą trudną walkę o utrzymanie. Ale tak to już w piłce jest ;)
 
Opisy wszystkich meczów 16.kolejki czekają już na Was w raportach, w zakładce PODSUMOWANIE SPOTKANIA. Ale mamy też coś dla tych, którym nie chce się za dużo klikać, a których interesują relacje wyłącznie z meczów ligi w której grają. Wchodząc w menu konkretnego poziomu rozgrywkowego dodaliśmy opcję RELACJE MECZOWE. Wszystkie streszczenia znajdziecie tam w jednym miejscu :)
 
Życzymy Wam przyjemnej lektury!

Ekstraklasa

Dla ekipy ALPAN spotkanie ze Strefą Podium miało wyjątkowe znaczenie, gdyż ścisk w dolnej części tabeli Ekstraklasy jest tak duży, iż nieoczekiwanie gospodarzom zaczął grozić spadek. Gospodarze bardzo szybko wzięli się do pracy, czego efektem była składna akcja dwójkowa Kamila Melchera, który dograł do dobrze ustawionego Mateusza Marcinkiewicza, a ten pewnym strzałem otworzył wynik spotkania. Był to początek istnego, piłkarskiego thrillera, w którym przez całe spotkanie oglądaliśmy wymianę piłkarskich ciosów. Skoro o nich mowa, to dwa z rzędu zadali gracze Strefy Podium i za sprawą bramek Vadyma Butenko oraz Aleksandra Zwierzyńskiego wyszli na prowadzenie 1:2. Taki obrót spraw bardzo musiał rozzłościć ekipę gospodarzy, gdyż do końca pierwszej odsłony już tylko oni wpisywali się na listę strzelców. Bramka wyrównująca to piękny strzał z rzutu wolnego Mateusza Marcinkiewicza, który płaskim uderzeniem zaskoczył Jarka Kurmana. W kolejnych dwóch akcjach oglądaliśmy popis umiejętności Kamila Melchera, który najpierw wykorzystał okazję stworzoną przez Kamila Kłopotowskiego, a następnie asystował przy bramce ustalającej wynik tej części gry na 4:2, autorstwa Rafała Radomskiego. Zmiana stron przyniosła obraz pogoni gości za wynikiem rozpoczętej zamieszaniem w polu karnym, w którym najlepiej odnalazł się Bartek Salamon, a jego trafienie skróciło dystans do stanu 4:3. W odpowiedzi gola na 5:3 zdobył Daniel Kania, który został po raz kolejny obsłużony celnym podaniem przez Kamila Melchera. W tym momencie nastąpiło przełamanie, które przerodziło się w przejęcie inicjatywy przez drużynę gości. Najpierw gola na 5:4, po sprytnym rozegraniu rzutu rożnego przez Rafała Karolika, zdobył Bartek Salamon. Bramka na 5:5 to niestety duża kontrowersja i niedopatrzenie sędziego oraz koordynatora meczu, gdyż została zdobyta w trakcie, gdy na boisku było o jednego zawodnika Strefy Podium więcej, niż zezwalają na to przepisy. Oczywiście gdyby ta sytuacja została wyłapana na miejscu, gol zostałby anulowany, a gracze gości otrzymaliby karę jednej minuty gry w osłabieniu. Niestety, to wykroczenie zostało wyłapane dopiero po analizie materiału zarejestrowanego przez VEO, za co ekipa organizacyjna przeprosiła kapitana ALPAN-u... Strefa Podium kontynuowała dobrą grę, a kolejne gole zdobyli Szymon Michoński oraz Rafał Karolik i z dwubramkowego deficytu goście wyszli na prowadzenie 5:7. Nie wiemy, co sobie w tym momencie powiedzieli gracze w biało-niebieskich trykotach, ale najwyraźniej nie zamierzali zejść z boiska pokonani, a szczególnie Mateusz Marcinkiewicz. Popularny „Mati” najpierw pewnie wykorzystał „wapno”, a następnie doprowadził do wyrównania, wykorzystując świetne podanie Daniela Kani. Gdy wydawało się, że w tym meczu dojdzie do podziału punktów, na akcję dającą cenne zwycięstwo gospodarzom zdecydował się Mikołaj Wysocki, którego rajd i dobre podanie zostało zwieńczone golem Kamila Kłopotowskiego na 8:7! Komplet punktów dla ALPAN-u, dzięki czemu strefa spadkowa nieco sią od nich oddaliła, natomiast Strefie Podium trzeba oddać słowa pochwały za walkę i świetne widowisko!

Walczący o utrzymanie Tur podejmował ukraiński zespół Impuls, który de facto był już pogodzony ze spadkiem. Gospodarze zdawali sobie sprawę, że trzy punkty w tym starciu to ich obowiązek. Jednak mimo że na początku to zespół z Ochoty przeważał, na prowadzenie wyszli goście. Vasyl Ivaniuk podał do Bogdana Ivaniuka, a ten z bliskiej odległości wpakował piłkę do siatki. Od tego momentu Tur napierał jeszcze mocniej i bramka dla tej ekipy wisiała w powietrzu. Kilka prób koronkowych akcji nie powiodły się. W końcu niemoc przełamał Artur Miszkiewicz mocnym strzałem sprzed pola karnego dał remis. To właśnie wtedy gospodarze przejęli inicjatywę na dobre. Rafał Polakowski i Piotr Branicki byli szczególnie aktywni i to za ich sprawą padały kolejne gole. Od stanu 3:1 Impuls miał kilka okazji, ale świetnie spisywał się w bramce Paweł Sobolewski. Tuż przed przerwą po nieporozumieniu Vasyl Tymonik zagrał do swojego golkipera nie widząc, że ten opuścił światło bramki. Do przerwy było 4:1 i ciężko było przypuszczać że zmotywowany Tur wypuści tutaj zwycięstwo. Po zmianie stron goście starali się atakować wykorzystując bramkarza, który wysoko wychodził do strefy przeciwników., lecz to powodowało ryzyko kontr dla rywali. Tur z tego korzystał i powiększał przewagę. Przy stanie 8:2 ekipa z Ochoty trochę się rozluźniła i Impuls zdołał zmniejszyć rozmiary porażki. W końcówce Tur strzelił jeszcze jedną bramkę i ustalił wynik meczu na 9:4. Gospodarze tym samym pierwszy raz w tej rundzie opuścili strefę spadkową, choć nadal nie mogą być pewni utrzymania i muszą w kolejnych meczach grać o komplet punktów.

Gospodarze mieli przed tą kolejką szanse na podium, ale stawiając się na meczu z EXC Mobile Ochota w zaledwie sześciu sami wykluczyli się z walki o brązowe medale. Goście nareszcie przyszli w składzie, który gwarantuje sukcesy i od razu przełożyło się to na wydarzenia na boisku. Szybko strzelone bramki nie pozostawiały złudzeń, że może w tym meczu zdarzyć się coś złego dla ekipy Kamila Jurgi. W ataku wreszcie celownik nastawiony miał Damian Patoka a że koledzy kreowali sporo sytuacji bramkowych, to i Pato mógł cieszyć się z kolejnych trafień. Mimo że w bramce stał najlepszy bramkarz w Warszawie, to nie za wiele mógł zrobić wobec dziurawej obrony swojego zespołu. Sporadyczne ataki In Plus Pojemnej Haliny dały tylko dwie bramki, ale wobec ośmiu gości wynik do przerwy nie mógł być zadowalający dla teamu Patryka Galla. Po zmianie stron przez długi czas za wiele nie działo się na boisku. EXC Mobile Ochota mając korzystny wynik nie atakowało już z taką determinacją a gospodarze nie dysponując zmianami również nie forsowali tempa. Dopiero w około 40 minucie spotkania zaczęło padły kolejne bramki. In Plus Pojemna Halina miała chyba najlepszy okres w meczu i cztery trafienia wzbudziły nadzieję na emocje w końcówce. Jednak od stanu 6:8 dwie kontry i dodatkowo gra w osłabieniu gospodarzy ustaliła wynik tej konfrontacji na 6:10 dla gości. Ekipa Kamila Jurgi tym samym jest już niemal pewna brązowych medali a rywale muszą jeszcze zdobyć punkty, by przypieczętować pozostanie w Ekstraklasie, bo przegrywając dwa ostatnie mecze mogą jeszcze - przy niekorzystnych dla siebie wynikach - spaść z ligi.

To miał być mecz decydujący o losach mistrzostwa w Lidze Fanów i choć jeszcze matematycznie Gorlicka mimo zwycięstwa nie może otwierać szampanów, to de facto wygrywając zrobiła milowy krok w kierunku obrony tytułu. Sportowo był to znakomity pojedynek gdzie zadecydowały detale, a w zasadzie forma i znakomita dyspozycja strzelecka Marcela Gorczycy. Kebavicie zabrakło solidnych zmienników, którzy potrafiliby utrzymać poziom pierwszej szóstki, a także słabsza tego dnia forma Moatasena Aziza, który nie błyszczał jak to miało miejsce w poprzednich potyczkach. Spotkanie zaczęło się dobrze dla gości. Grali mądrze i długo, wymieniając piłkę w swoje strefie. Defensywa gospodarzy na początku była trochę pogubiona i słynne przesuwanie w obronie nie było idealne co wykorzystał Michał Dryński zagrywając w środek piłkę do Borysa Ostapienki. Ten zabrał się z futbolówką i nie dał szans Mateuszowi Kotowi. Z biegiem czasu Gorlicka zaczęła jednak grać lepiej i poukładała swoją grę na boisku. Taktycznie wydawało się że najszybsi zawodnicy gości stojąc przy Marcelu Gorczycy powinni dać radę, ale wyszkolenie techniczne i przyspieszenie na metrze jakiego chyba nikt w Warszawie nie ma, dało wyrównanie. Od stanu 1:1 ponownie gra się wyrównała. W końcówce pierwszej połowy ponownie napastnik Gorlickiej błysnął. Najpierw bramka z rzutu wolnego, a chwilę później wygrana przebitka i gol na 3:1 zamknęły wydarzenia w pierwszej odsłonie. W drugiej połowie było sporo sytuacji z jednej i z drugiej strony. Gdy Gorlicka odskoczyła nadzieję na pogoń za wynikiem dał ponownie Michał Dryński, który ponownie zagrał dokładnie do Borysa Ostapienki, a ten znowu był skuteczny pokonując Mateusza Kota. Kluczowy moment w meczu to żółta kartka dla Bartka Gwóździa i dodatkowo strata bramki. Gra w osłabieniu przy niekorzystnym wyniku i upływającym czasie nie mogła się skończyć dobrze. Ostatecznie Gorlicka zasłużenie wygrywa mecz 7:4 i może za tydzień zapewnić sobie tytuł. Kebavita mimo porażki skończy sezon na drugim miejsce. Szkoda że w tak ważnym meczu nie miała kilku swoich ofensywnych zawodników. Jedyny który zagrał w ataku na swoim poziomie to Borys Ostapenko, a to jednak za mało na tak utytułowaną drużynę jak Gorlicka.

Choć w zapowiedziach wspominaliśmy, że Esportivo ma problemy kadrowe, okazało się, że to ekipa Maćka Miękiny nie przyszalała z frekwencją i zjawiła się w zaledwie sześcioosobowym składzie. Przygoda AnonyMMous z najwyższym poziomem rozgrywkowym Ligi Fanów powoli się kończy, natomiast czasy, kiedy na mecz Ekstraklasy można było przyjść w tak okrojonym składzie i nawiązać równą walkę skończyły się już dawno temu i goście bardzo boleśnie się o tym przekonali. Team Eryka Zielińskiego błyskawicznie pokazał totalną dominację i wynik po pierwszej połowie 7:1 nie pozostawiał żadnych złudzeń odnośnie przebiegu tego spotkania. Zdecydowanie był to też dzień Damiana Górki, który miał okazję podreperować statystyki indywidualne, ale chyba nikomu nie przeszło nawet przez myśl, że zawodnikowi Esportivo uda się zapunktować aż 14-krotnie (sic!). W ten sposób Damian po jednym meczu samotnie objął prowadzenie w klasyfikacji strzelców Ekstraklasy. Spora w tym zasługa kolegów z drużyny – wtórowali mu między innymi Patryk Araźny i Rafał Sadecki, a ostatecznie gospodarze zapakowali piłkę do siatki aż osiemnaście razy. Warto tu odnotować, że końcowy wynik 18:3 mógł być dużo wyższy, bo mimo wszystko między słupkami Anonimowych stoi jeden z lepszych bramkarzy, a Maciej jak zwykle popisał się kilkoma świetnymi interwencjami. Pozostali zawodnicy AnnyMMous również starali się jak mogli, ale Esportivo pokazało wyższość w praktycznie każdym aspekcie gry. Możemy pokusić się o stwierdzenie, że mecz ten ma nieco symboliczny wydźwięk - następuje pokoleniowa zmiana, skoro wieloletni i zasłużony uczestnik naszych rozgrywek musi ustąpić miejsca dla młodych i głodnych sukcesu zawodników Esportivo. Jeśli teamowi Eryka Zielińskiego uda się utrzymać taką formę w ostatnich dwóch meczach sezonu, to Esportivo ma spore szanse na to, aby rzutem na taśmę wywalczyć brązowe medale.

1 Liga

W spotkaniu 16 kolejki pierwszej ligi, stanęły naprzeciwko siebie dwie ekipy, które nadal walczą o utrzymanie na tym poziomie rozgrywkowym. W roli gospodarza mieliśmy przyjemność oglądać drużynę Narodowego Śródmieścia, gośćmi była natomiast Zjednoczona Ochota. Już przed samym początkiem widowiska emocje znajdowały się na szalenie wysokim poziomie. Wygrana zawodników w żółtych strojach, zdecydowanie ułatwiłaby pozostanie na ligowym szczeblu. Z drugiej strony, ewentualna porażka składu z centralnej dzielnicy stolicy, oznaczała dla nich raczej pewną porażkę w tegorocznej kampanii. Na wstępie należy zaznaczyć, że goście już od samego początku wykazali się postawą fair-play, zdejmując jednego zawodnika z pola, celem wyrównania szans, w pojedynku z osłabionym rywalem. Strzelanie, zgodnie z początkowymi przewidywaniami obserwatora, rozpoczęła Ochota, która po trafieniu Kołodziejskiego, wyszła na prowadzenie. Radość jednak nie trwała zbyt długo, ponieważ zaledwie kilka minut po zdobyciu bramki, do głosu doszli gospodarze. Tym razem do bramki ekwilibrystycznym strzałem piętą skierował Biegaj, dzięki czemu, na tablicy wyników mieliśmy remis. Od tego momentu, obydwie drużyny rozpoczęły swoistą wymianę ciosów, która zaowocowała gradem bramek, na stadionie warszawskiego AWF-u. Z tego jakże zaciętego pojedynku, zwycięsko wyszli gospodarze. Finalnie to ekipa Narodowego Śródmieścia wykazała większy spokój w podbramkowych sytuacjach, co w zestawieniu z bezsilnością i brakiem celności rywala, okazało się kluczem do wygranej w stosunku 10:8.

W spotkaniu na szczycie zaplecza Ekstraklasy mierzyły się ekipy Otamanów i Warsaw Bandziors. Jak ważne było to starcie świadczy fakt, w jak mocnych składach przyszły oba zespoły. Od początku oglądaliśmy kapitalne widowisko, gdzie zawodnicy prezentowali znakomite wyszkolenie techniczne i można śmiało powiedzieć, że obydwa zespoły chyba są na takim etapie, że śmiało poradziłyby sobie o klasę wyżej. Po kilku akcjach z obu stron czekaliśmy na otwarcie wyniku. Jednak obie ekipy świetnie organizowały defensywy a bramkarze czujnie wyłapywali strzały zawodników. Do momentu gdy swoim talentem błysnął Maciek Kiełpsz. Zagrał on mocno w pole karne rywali a kapitan Szymon Kołosowski nie dał szans bramkarzowi gospodarzy. Otamany jednak szybko pozbierali się i zaczęli coraz groźniej atakować. Jednak dopiero akcja dwójkowa Leonida Shcherbyna i niezawodnego Vitaliia Yakovenko dała remis. Napastnik Otamanów huknął z pierwszej piłki i Kajetan Podgórski nie zdążył w porę zareagować. Do przerwy mieliśmy wynik 1:1. Po zmianie stron gra układała się podobnie, ale to Bandziory były bardziej skuteczne tego dnia. Strzelając bramkę na 1:2 ustawili się skutecznie w defensywie i szukali swoich okazji, licząc na błędy rywali. Gospodarze atakowali, ale nawet jak już dochodzili do sytuacji to nie potrafili ich wykorzystać. Goście podwyższyli wynik i dalej konsekwentnie realizowali swoje założenia taktyczne. Rzut karny i bramka na 1:4 całkowicie odebrała animusz ekipie z Ukrainy. Warsaw Bandziors po kapitalnym meczu wygrywa z rywalem do mistrzostwa, ale Otamany nadal mają nad nimi punkt przewagi i wszystko w swoich rękach w ostatnich dwóch kolejkach tego sezonu.

Raczej rzadko się zdarza, by w jednym sezonie w dwóch meczach między tymi samymi zespołami padał identyczny wynik. A taka sytuacja miała miejsce w parze MixAmator – Contra. Mecz tych drużyn z pierwszej części sezonu zakończył się wynikiem 4:2 dla Contry i dokładnie tak samo skończyło się 50 minut ich rywalizacji w niedzielę 21 maja. Zaskoczenia nie ma, bo Contra ma w tym momencie dokładnie dwa razy więcej punktów niż jej rywal, ale to wcale nie był spacerek dla trzeciej ekipy 1.ligi. Od samego początku było to bowiem otwarte spotkanie, gdzie nie brakowało sytuacji pod obydwiema bramkami, jednak różnica polegała na tym, że Contra umiała swoje okazje zamieniać na gole, a przeciwnik miał z tym ogromny problem. Dość powiedzieć, że mimo iż naprawdę oglądaliśmy wyrównane starcie, to dopiero przy stanie 0:4 MixAmator zdobył swoje premierowe trafienie. I gdy tego dokonał, od razu rzucił się na rywala w poszukiwaniu kolejnych trafień. Być może zawodnicy Contry pomyśleli sobie, że nic im już tutaj nie grozi, tymczasem zaraz zrobiło się 2:4, a potem oponenci mieli jeszcze kilka okazji. Golkiper faworytów Damian Zalewski nie mógł narzekać na nudę, a czasami w sukurs przychodziła mufortuna, bo dwukrotnie po strzałach rywali piłka obijała słupek jego bramki. Mimo usilnych prób zminimalizowania strat, MixAmator musiał pogodzić się z porażką różnicą dwóch goli i według nas powinien mieć do siebie pretensje, że zwłaszcza w początkowych fragmentach spotkania wykazywał za dużo respektu dla zespołu Michała Raciborskiego. Contra miała bowiem problemy kadrowe, tutaj nie było optymalnego zestawienia i można to było wykorzystać. MixAmator zrozumiał to jednak za późno i musiał obejść się smakiem. Ale są też pozytywy, bo było naprawdę sporo dobrych fragmentów w grze przegranych, co powoduje, że ta ekipa ze spokojem może podejść do ważnego dla siebie pojedynku z Warszawską Ferajną. Co do Contry, to najważniejszym było, iż zainkasowała trzy punkty. Gra nie była optymalna, ale też nie mogła być, dlatego takie spotkania trzeba po prostu wygrywać i szybko skupiać się na kolejnych. Tutaj nie liczył się bowiem styl, lecz cel.

W niedzielne popołudnie mieliśmy okazję do obejrzenia bardzo ciekawego spotkania w 1 lidze. Drużyna Green Lantern podejmowała zespół Warszawskiej Ferajny. Obie ekipy są bardzo doświadczone i mają duży spokój w rozegraniu piłki, więc spodziewaliśmy się, że na boisku będzie się sporo działo. Dodatkowy smaczkiem meczu był fakt, iż jedni i drudzy cały czas walczą o utrzymanie. Nie pomyliliśmy się, spotkanie od samego początku stało na bardzo wysokim poziomie i charakteryzowało się dużą intensywnością. Od pierwszych minut zdecydowaną przewagę mieli gospodarze i to oni wyszli na prowadzenie, kiedy to Sebastian Barczuk otrzymał podanie od Patryka Podgórskiego i trafił do bramki rywali. To trochę rozruszało gości, którzy ruszyli do kolejnych ataków, niestety w kluczowych momentach brakowało im wykończenia akcji. W 11 minucie meczu do piłki rozgrywanej z narożnika podszedł Podgórski, który precyzyjnym podaniem obsłużył Mikołaja Wysockiego i mieliśmy już 2-0. Goście nie otrząsnęli się jeszcze z utraty drugiej, a bramkarz Ferajny po raz trzeci wyjmował piłkę z bramki. Tym razem perfekcyjnie rozegrany rzut z autu na bramkę zamienił ponownie Mikołaj Wysocki. Przy wyniku 3-0 Warszawska Ferajna zaczęła zdecydowanie przejmować inicjatywę w meczu. Goście wiedzieli, że taki wynik może pogrzebać ich szanse na utrzymanie w lidze. Sygnał do odrabiania strat dał Patryk Stefaniak, który wykorzystał podanie Konrada Pietrzaka. Na przerwę schodziliśmy przy wyniku 4-1, bo jeszcze przed pauzą kolejną bramkę zdobyli gospodarze. Po zmianie stron Warszawska Ferajna zdominowała całkowicie środek pola i dążyła do odrabiania strat. Goście nakręcali się każdą kolejną akcja. W 28 minucie meczu Kacper Michaluk zmniejsza straty gości i na tablicy wyników mamy 4-2. W kolejnych minutach zespół Kacpra Domańskiego konsekwentnie nacierał na przeciwnika, który z jakiegoś powodu się wycofał pod własne pole karne. Green Lantern przeczuwało kłopoty, a te obawy znalazły odzwierciedlenie na kilka minut przed końcem. Po niepotrzebnym faulu w polu karnym sędzia dyktuje rzut karny, który pewnym strzałem na bramkę zamienia Patryk Stefaniak. Do końca meczu Warszawska Ferajna rozpaczliwie atakowała i szukała wyrównania, niestety na więcej zabrakło już czasu i po chwili sędzia kończy to pełne dramaturgii spotkanie. Wynik 4:3 dobrze oddaje emocje, które towarzyszyły oglądającym tę potyczkę. Obie ekipy zamieniły się miejscami w tabeli, a sytuacja w strefie spadkowej dalej jest bardzo interesująca i o końcowych rozstrzygnięciach będą decydowały dwie ostatnie kolejki. 

Spotkanie pomiędzy Explo Team oraz FC Almaz to pojedynek ekip, które jeszcze liczą się w walce o pierwszą trójkę na tym poziomie rozgrywkowym. W nieco lepszej sytuacji są gospodarze, którzy posiadali cztery punkty więcej od swojego rywala, jednak w przypadku ich porażki sytuacja bardzo by się wyrównała. Lepiej spotkanie rozpoczęli wyżej notowani zawodnicy, którzy po pięciu minutach prowadzili już 2:0. Wielką szansę na odrobienie części strat mieli goście, ale piłka po ich strzale wylądowała na poprzeczce. Chwilę później prowadzenie podwyższyli gospodarze, jednak riposta rywali była niemal natychmiastowa. Doskonałym strzałem z połowy boiska popisał się bramkarz gości Eduard Vakhidov i zmniejszył straty swojej drużyny do dwóch bramek. Ostatnie słowo w tej części meczu należało do zawodnika gospodarzy - Marka Pawłowskiego, który pięknym strzałem pokonał golkipera gości i ustalił wynik tej części meczu na 4:1. Druga połowa to już zdecydowana przewaga zawodników Explo Team, którzy od pierwszych minut powiększali swoją przewagę. W pierwszych 10 minutach zdołali aż sześć razy trafić do bramki rywali i było wiadomo, że to właśnie oni dopiszą sobie kolejne punkty do ligowej tabeli. W ostatnich fragmentach gra się wyrównała, bramki padały z obydwu stron i ostatecznie mecz zakończył się wysokim zwycięstwem zawodników Explo Team 13:3. Wynik ten sprawił, że zwycięska drużyna nadal liczy się w walce o medale, natomiast zawodnicy FC Almaz są już pewni piątego miejsca, które gwarantuje grę w turnieju kończącym zmagania w tym sezonie. 

2 Liga

Gdy na boisko wchodzą ukraińskie ekipy zawsze jesteśmy pewni, że nie będzie brakowało fizyczności i nieustępliwości. Derby Ukrainy, czyli starcie Energii i Ukrainian Vikings, mogłoby wyglądać dość brutalnie z uwagi na zaangażowanie w grę obu ekip, gdyby nie to, że zawodnicy obu zespołów bardzo dobrze się znają. Niemniej, nie było mowy o odpuszczaniu wyniku i już od pierwszych chwil oglądaliśmy intensywny, piłkarski spektakl. Głównymi aktorami byli w nim gracze gości, którzy zaskakująco łatwo radzili sobie z formację defensywną Energii. Zaczęło się od dogrania od Arsena Oleksiva z okolice pola karnego, gdzie z półwoleja piłkę uderzył Yeugen Sirotenko i mieliśmy 0:1. Yeugen brał również udział przy golu na 0:2, gdy pięknym, płaskim podaniem dostarczył piłkę do dobrze ustawionego Ivana Markovycha, a ten z zimną krwią podwyższył na 0:2. Gdy po podaniu Victora Yaremii do piłki dopadł Bohdan Tynirnov zrobiło się 0:3 i było jasne, że przed gospodarzami bardzo ciężkie zadanie, aby wrócić do meczu. Od takich zadań jest Igor Petlyak. To właśnie jego dwa trafienia jeszcze w pierwszej połowie przywróciły wiarę w końcowy sukces Energii, gdyż do przerwy było już tylko 2:3. Po zmianie stron do głosu znów doszli „Wikingowie”, którzy po raz kolejny, po dłuższym fragmencie dobrej gry, wyszli na trzybramkowe prowadzenie 2:5. A tym czasie Michała Cyberalskiego pokonywał dwukrotnie Yeugen Sirotenko, a asysty na swoim koncie zanotowali Arsen Oleksiv i Victor Yaremii. Doszliśmy do wniosku, że w tym meczu Energia musi przegrywać trzema bramkami, aby w pełni uwolnić swój potencjał. Tak też się stało i na wysokie obroty wskoczył Igor Petylak, który asystował przy kolejnych trzech golach kolegów. Dwa trafienia były autorstwa Aidyna Yessaly, a gola, który doprowadził do stanu 5:5 zdobył grający na co dzień jako bramkarz Volodymyr Slobozjeniuk. Co ciekawe, w końcówce Energia mogła przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, gdyż mieli trzy 100% okazje ku temu, jednak ogromną klasę bramkarską pokazał Edi Vakhidov, któremu po meczu koledzy z Vikings na pewno postawili zimny napój chmielowy. Remis 5:5, świetny mecz, uczciwy podział punktów!

Chyba nawet najstarsi górale nie wiedzą, co się na wiosnę dzieje z Orlikiem Mokotów. Myśleliśmy, że chłopaki włączą się do batalii o medale, a zamiast tego zespół dopadła fatalna seria porażek i zamiast walki o TOP 3 trzeba zacząć oglądać się za siebie. W niedzielę przeciwnikiem tej ekipy były Dziki Młochów, więc mieliśmy do czynienia z zespołami z tą samą liczbą punktów i to zapowiadało naprawdę niezłe widowisko. Niestety na zapowiedziach się skończyło. Dziki okazały się zespołem dużo lepszym, chociaż początkowo nic nie wskazywało na to, że skończy się tutaj takim pogromem. Nawet jak ekipa z Młochowa zdobywała bramki, to odnosiliśmy wrażenie, że przeciwnicy za chwilę odpowiedzą swoimi trafieniami, jednak po jakimś czasie zaczęliśmy wątpić w taki scenariusz. Dziki rozpędzały się bowiem z minuty na minutę, z kolei w obozie przeciwnym widać było zniechęcenie. To przekładało się na coraz mniejsze zaangażowanie i statyczną postawę, co rywal regularnie wykorzystywał i powiększał swój dorobek. W pewnym momencie wynik brzmiał nawet 9:0 i dopiero przy takim stanie Orlikowi udało się znaleźć sposób na Arka Żyznowskiego. Była to jednak kropla w morzu potrzeb. Za chwilę wszystko wróciło zresztą do normy, a normą była tutaj skuteczna postawa Dzików. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 13:2, którego przed pierwszym gwizdkiem nie sposób było przewidzieć. Wiele rozbiło się tutaj o determinację. Jedni byli niesamowicie zaangażowani, drudzy szybko się załamali i abstrahując od braków kadrowych, oczekujemy od nich zdecydowanie więcej. A wracając jeszcze do Dzików, to warto ich pochwalić za niezwykle zespołową grę, co potwierdzają statystyki. Rzadko się bowiem zdarza, że każdy zawodnik biorący udział w spotkaniu zalicza bramkę lub asystę, a tak było właśnie w obozie zwycięzców, bo nawet bramkarz zapisał na swoje konto jedno otwierające podanie. Tym samym Dziki w naprawdę dobrym stylu niemal zapewniają sobie utrzymanie a przy dobrych wiatrach mogą jeszcze powalczyć o coś więcej. Z kolei Orlik jak szybko się nie ogarnie, to za chwilę obudzi się w 3.lidze…

W zupełnie odmiennych nastrojach do spotkania przystępowały zespoły FC Górka oraz Gracze Gorszego Sortu. Gospodarze tego pojedynku po serii porażek zajmują ostatnie miejsce w tabeli i kolejny sezon rozegrają w niższej klasie rozgrywkowej. Goście natomiast pomimo jednej wpadki w kilku ostatnich meczach, gdzie z boiska schodzili jako przegrani, cały czas liczą się w walce o tytuł mistrzowski. Obydwie drużyny spotkanie rozpoczęły bardzo spokojnie i w początkowych fragmentach nie było widocznej przewagi wyżej notowanego zespołu. Jednak z biegiem czasu akcje zawodników GGS były coraz groźniejsze i ich efektem była strzelona bramka pod koniec pierwszego kwadransa gry. Na odpowiedź zespołu gospodarzy czekaliśmy tylko chwilę i pięknym strzałem z rzutu wolnego drużyna ta doprowadziła do wyrównania. Ostatnie fragmenty pierwszej połowy to szturm zawodników gości na bramkę golkipera, czego efektem były trzy bramki, które ustaliły wynik tej części meczu na 4:1. Druga połowa to już wyraźna dominacja zespołu gości, który od początku przejął inicjatywę i stopniowo powiększał swoją przewagę. Dopiero przy stanie 9:1 gospodarze dwukrotnie pokonali golkipera rywali, jednak ostatnie słowo należało do Arkadiusza Waszaka, który strzelając swoją szóstą bramkę ustalił wynik spotkania na 10:3. Po bardzo otwartym meczu zespół Graczy Gorszego Sortu zdobył kolejne trzy punkty, które znacznie przybliżyły ich do tytułu mistrzowskiego. Zawodnicy FC Górki po niezłej pierwszej połowie opadli z sił i po raz kolejny zmagania kończą bez zdobyczy punktowej. 

Mający już tylko matematyczne szanse na utrzymanie Eternis przyszedł na starcie z Bonito Warszawa w bardzo ciekawym składzie, ale biorąc pod uwagę jakość piłkarską, jaka drzemie w młodym zespole gości, spodziewaliśmy się bardzo zaciętego widowiska. Nie pomyliliśmy się. Od pierwszych minut tempo gry było bardzo wysokie, a gra twarda, lecz w większości przypadków na granicy przepisów. Jako pierwszy worek z bramkami rozwiązał Julian Hendigery, który już w 1 minucie meczu wykorzystał podanie Nikodema Gazie i mieliśmy 0:1. W odpowiedzi bardzo ładną dwójkową popisali się Mateusza Śliwiński oraz Aleksander Bendkowski, gdzie pierwszy z Panów kreował sytuację, a drugi wykańczał. Bardzo ładny, płaski strzał Daniela Mikołajczyka, przy którym asystował Mateusza Śliwiński i gospodarze po raz pierwszy w tym starciu wyszli na prowadzenie. Nie minęło wiele czasu, a po celnym podaniu Wiktora Mądrego do piłki dobiegł Kuba Grzeszczak, dla którego finalizacja akcji na 2:2 była formalnością. Ten sam zawodnik zaprezentował swoje umiejętności sprinterskie, gdy popędził z piłką przez ponad połowę boiska i golem na 2:3 wpisał się po raz drugi na listę strzelców. Ta efektowna akcja napędziła gości do jeszcze lepszej gry i do końca pierwszej odsłony to oni przejęli inicjatywę na boisku. Skwitowaniem ich przewagi były kolejne dwa trafienia i oba bardzo efektowne, gdyż zarówno Wiktor Mądry, jak i Kuba Grzeszczak zaprezentowali w nich świetny drybling i nietuzinkowe przygotowanie fizyczne Do przerwy wynik brzmiał 2:5 i patrząc na grę Bonito, nie spodziewaliśmy się, aby mieli wypuścić zwycięstwo z rąk. Jednak determinacja, z jaką wyszli na druga połowę gracze Eternisu była widoczna od pierwszych sekund. Genialne zawody w tej części spotkania rozegrał Mateusz Śliwiński, którego ostatecznie można śmiało nazwać bohaterem tego meczu. Dwa piękne strzały z dystansu, oba z podania Daniela Mikołajczyka i Eternis przegrywał już tylko 4:5. Końcówka meczu była bardzo emocjonująca i nie obyło się bez kartoników, jednak gra w przewadze nie została wykorzystana przez graczy gości. Co gorsza dla Bonito, kropkę nad „i” postawił nie kto inny, jak Mateusz Śliwiński, który swojego hat-tricka skompletował po podaniu Daniela Mikołajczyka. Spotkanie zakończyło się wynikiem 5:5, co oznaczało, że Eternis żegna się z 2-ga Ligą Fanów. Dla Bonito nadal nic straconego, gdyż wciąż liczą się w walce o podium!

W poprzedniej rundzie rywalizacja tych drużyn była dość osobliwym widowiskiem. Choć Orzeły zebrały raptem sześć osób, długo stawiały opór TZowi i dopiero w drugiej połowie ekipa braci Jałkowskich wyraźnie odskoczyła z wynikiem. Tym razem role odwróciły się – gospodarze stawili się w bardzo okrojonym składzie, a na dodatek zabrakło bramkostrzelnego Andrzeja Morawskiego, za to niesiony wiosenną euforią team Jana Wnorowskiego po raz kolejny popisał się dobrą frekwencją. Obie ekipy prezentują dość podobny styl gry i na pierwszego gola musieliśmy trochę poczekać. Przez pierwsze 10 minut gra przenosiła się od bramki do bramki, ale brakowało klarownych sytuacji strzeleckich. Najbliżej zdobycia gola był Maciej Kiełpsz, ale golkiper TZu Mateusz Kwaśny wykazał się czujną interwencją. Dopiero w 11 minucie dynamiczną akcję Maćka Dombrowicza wykończył Mateusz Walczak i Tylko Zwycięstwo objęło prowadzenie. W 15 minucie sędzia podyktował rzut wolny dla Orzełów, do piłki podszedł Maciej Kiełpsz i nie czekając na gwizdek huknął niemalże z połowy boiska w róg bramki, a zaskoczony golkiper gospodarzy nie zdążył zareagować. Choć nie brakowało walki na obu połowach boiska więcej goli w pierwszej połowie nie oglądaliśmy. Za to druga część spotkania mogła świetnie rozpocząć się dla gości, ale stuprocentową sytuację zmarnował kapitan Orzełów. Punktem zwrotnym meczu okazała się sytuacja z 29 minuty. Groźny kontratak Orzełów został nieprzepisowo zatrzymany przez Mateusza Kwaśnego, a na dodatek golkiper TZu interweniował tak niefortunnie, że doznał kontuzji, która wykluczyła go z reszty spotkania. Wprawdzie przewagi liczebnej Orzeły nie wykorzystały, ale wobec braku zmian gospodarze słabli z minuty na minutę i w końcu w 42 minuty goście przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę. Po podaniu Jana Wnorowskiego gola zdobył Arkadiusz Ciołek, a dwie minuty później po dobitce podwyższył Max Mahor. Gospodarzom zwyczajnie zabrakło pomysłu i sił na przełamanie obrony Orzełów, a kropkę nad i w ostatniej minucie postawił Damian Długosz i wygrywając 1:4 Orzeły Stolicy wciąż pozostają niepokonane na wiosnę. 

3 Liga

Patrząc na sytuację w tabeli dla obu ekip było to bardzo ważne spotkanie, ale o ile Freedom ambitnie podszedł do sprawy i stawił się w bardzo silnym składzie, o tyle ekipa ze Służewca nie popisała się frekwencją i braki kadrowe dały o sobie znać już na początku rywalizacji. Niemalże od pierwszego gwizdka goście byli w natarciu i golkiper Wiernego Grzegorz Łapacz musiał być bardzo czujny. Goście momentami zupełnie zepchnięci do defensywy rzadko odwiedzali pole karne Freedomu, za to gospodarze rozkręcali się w ofensywie i w 7 minucie po dośrodkowaniu Oleksandra Kovala wynik otworzył Ivan Timofeev. Nie minęła nawet minuta i było już 2:0, a tym razem trafił Oleksandr. Po tym golu inicjatywa dość niespodziewanie przeszła na stronę gości. Zawodnicy Wiernego wymieniali dużo podań i mądrze utrzymywali się przy piłce, przez co Freedom długo nie mógł w ogóle podejść pod bramkę przeciwnika. Przełamanie nastąpiło dopiero w 17 minucie i gola strzałem z dystansu zdobył Dmitro Oleinikov. Zanim sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy Freedom zapakował jeszcze dwa gole i schodził do szatni z bezpiecznym prowadzeniem 5:0. W drugiej części spotkania rywalizacja nabrała kolorów, bo goście bardzo szybko zabrali się za odrabianie strat. W 28 minucie Marcin Kowalski w końcu przełamał się i precyzyjnym strzałem przy słupku zdobył swoją 251 bramkę w Lidze Fanów. O ile pierwsza połowa toczyła się zupełnie pod dyktando Freedomu, o tyle w drugiej Wierny nawiązał bardzo wyrównaną walkę, a ostatnie 7 minut meczu przerodziło się w niesamowicie emocjonujące widowisko. W przeciągu trzech minut Wierny doskoczył wynikiem na 5:4 i goście poczuli, że comeback jest jak najbardziej możliwy. Zawodnicy ze Służewca ostatkiem sił rzucili się w pogoń za wynikiem i choć w 48 minucie na 6:4 trafił Oleg Borys, Freedom do samego końca musiał zachowywać czujność. Dopiero bramka Dmitriya Tichonenki rozwiała wszelkie wątpliwości i dała bezpieczną przewagę. W ostatniej minucie Marcin Kowalski ustalił wynik meczu na 7:5 i Freedom mógł cieszyć się z trzech punktów, które przedłużają szansę ukraińskiej ekipy na utrzymanie się w 3 lidze. Wierny wciąż może zająć piąte miejsce premiowane grą w Pucharze Ligi Fanów, ale ekipa Piotra Gratkowskiego zdecydowanie musi poprawić frekwencję w kolejnych meczach.

Old Eagles Koło byli przed spotkaniem z Wilkami skazywani na pożarcie. Rywal to świeżo-upieczony mistrz 3.ligi, który w tym sezonie jeszcze nie przegrał, więc nie należało się spodziewać, że w tej materii coś się tutaj zmieni. Tym bardziej, że cel Wilków jest jasny – pozostać niezwyciężonym aż do końca sezonu. Orzełki znane są jednak ze swojej nieustępliwości i nawet jeżeli mało kto daje im szansę, to oni potrafią sprawić psikusa. I chociaż w niedzielę nie udało im się sprawić sensacji, to my byliśmy zbudowani ich postawą. Wiele zespołów przegrało z Wilkami jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, tym czasem drużyna z Koła nie przestraszyła się oponentów i długimi fragmentami grała z nimi jak równy z równym. Zespół Janka Drabika naprawdę solidnie wyglądał w defensywie, dobrze się przesuwał, a jak miał piłkę, to nie wybijał jej byle dalej, ale sprytnie rozgrywał, dając sobie okazje do zdobycia bramki. Wiedzieliśmy jednak, że taki stan nie będzie trwał wiecznie i że przewaga w posiadaniu futbolówki przez Wilki, w końcu przełoży się na wynik. Tak też się stało. Gole wreszcie zaczęły padać i łącznie zobaczyliśmy ich w pierwszej połowie trzy – wszystkie dla faworytów. To dawało jasno do zrozumienia, że nie ma tutaj szans na sensację. To nie zmieniało jednak nastawienia Orzełków. Chłopaki niczym Adam Małysz, skupiali się na każdej kolejnej akcji i przy stanie 0:4 zdobyli swojego pierwszego gola w meczu. Zasłużyli na niego, podobnie zresztą jak na dwa kolejne, bo jeśli chodzi o ambicję, to w tej kwestii nie można im nic zarzucić. Piłkarsko byli oczywiście słabsi, jednak porażka 3:8 wstydu im nie przynosi. Tutaj przegraną trzeba było wkalkulować, ale jeśli w ten sposób będą grali w meczach, które zdecydują o ich „być albo nie być” w 3.lidze, to jesteśmy o nich spokojni. Z kolei Wilki kontynuują swój marsz meczów bez porażki. I chociaż w niedzielę nie zagrali wielkich zawodów, to pokazuje to tylko, jak duży mają potencjał, skoro daleko w ich grze było do ideału, a i tak nie mieli żadnych problemów z odniesieniem bezapelacyjnego zwycięstwa.

AFC Goodfellas w tej rundzie przegrali tylko raz, z liderem 3.ligi Wilkami. Pozostałe spotkania drużyna z Ukrainy wygrywa bez większych problemów i identyczny plan ten zespół miał na niedzielną konfrontację z Kanonierami. Ale drużyna Artura Baradzieja-Szczęśniaka, jak ma swój dzień, to potrafi być bardzo niewygodnym przeciwnikiem. I trzymaliśmy kciuki, że w weekend zobaczymy tę lepszą wersję Kanonierów, dzięki czemu mecz będzie zacięty do ostatnich sekund. I mimo, że ostatecznie ta ekipa przegrała z Goodfellas i to różnicą aż sześciu bramek, to według nas zaprezentowała się bardzo solidnie i miała tutaj szansę, by pokusić się o coś więcej niż honorowa porażka. Mecz zaczął się jednak zdecydowanie lepiej dla Goodfellas, którzy zdominowali premierowe minuty spotkania i objęli prowadzenie 2:0. Wydawało się, że kolejne gole są tylko kwestią czasu, ale wtedy wyższy bieg wrzucili Kanonierzy. I w tym okresie spotkania naprawdę dobrze się tę drużynę oglądało. Chłopaki szybko zmniejszyli straty, a potem wyrównali i ku zaskoczeniu wielu obserwatorów, po 25 minutach rywalizacji wynik brzmiał 2:2. Gracze w czerwonych strojach czuli, że rywal wcale nie jest taki straszny jak go malują i ta potyczka wcale nie musi skończyć się tak, jak wszyscy myśleli. Kluczowy moment spotkania to bezwzględnie początek drugiej części gry, gdzie Kanonierzy mieli obowiązek wyjść na prowadzenie. Niestety Oskar Nowicki pomylił się z rzutu karnego (trafił jedynie w słupek), co lada moment spotkało się z ripostą Goodfellas, którzy błyskawicznie zdobyli bramkę na 3:2, a potem na 4:2. Wtedy było już jasne, że starcie zmierza w jednym kierunku, a kolejne gole dla faworytów tylko to potwierdziły. Katem Kanonierów był wszędobylski Yaroslau Sycheuski, który zapisał na swoje konto aż sześć gole i asystę. Ale tak jak napisaliśmy na wstępie – to nie był łatwy mecz dla jego zespołu. Dziś możemy gdybać, jak ta rywalizacja potoczyłaby się, gdyby Oskar Nowicki nie zmarnował karnego i nawet trochę żałujemy, że tak się właśnie nie stało. Bo wówczas emocje nie skończyłyby się w 30 minucie, a znacznie, znacznie później…

Piąty w tabeli 3 ligi East Team podejmował na swoim terenie dziewiątą w tabeli Smoczą Furiozę. Początek meczu to niestety obustronna wymiana "uprzejmości". Nie odbywało się to werbalnie, tylko niestety fizycznie. Obie ekipy były mocno nastawione na walkę i popełniały przez to dużo fauli. Walka trwała, nikt nie odpuszczał i każdy chciał zdobyć bramkę. Pierwsi na listę strzelców wpisali się zawodnicy Smoczej Furiozy. Daniel Grzegory wykorzystał ładne, prostopadłe podanie od Mateusza Kopra i było 1-0 dla ekipy gości. Rozochoceni zdobytą bramką zawodnicy Smoczej Furiozy próbowali zdobyć następne trafienia, ale East Team nie dawał się zaskoczyć. Mecz fizycznej walki trwał i gdy arbiter miał już kończyć pierwszą połowę, nagle bardzo ładną "klepkę" rozegrał duet Alpamys Suleimenov i Nurlykhan Yessenzah. Ten pierwszy idealnie wykończył sprytne podanie od kolegi i bez problemu trafił do bramki przeciwnika. W tym momencie był więc remis 1-1 i mecz zaczął się od początku. Obie ekipy chciały jeszcze w pierwszej połowie trafić do bramki rywala i zdobyć przewagę, ale czas premierowej odsłony dobiegł końca. Na drugą połowę obydwie ekipy wyszły jeszcze bardziej zmotywowane i kibice mogli oczekiwać spotkania na wysokim poziomie piłkarskim. Na szczęście ta połowa była zgoła odmienna od pierwszej, obydwie ekipy postawiły tym razem na futbol bardziej techniczny z większą ilością kombinacji, na szczęście odpuszczając wzajemne kopanie się po nogach. Goście mieli kilka swoich okazji do zdobycia bramki, lecz gospodarze ani myśleli im na to pozwolić. Jak pomyśleli tak też zrobili i to drużyna East Team miała więcej do powiedzenia w tej części meczu. Huraganowe ataki gospodarzy dawały im bramkę za bramką i mecz niestety dla gości zakończył się wynikiem 5-1 dla East Team. Gospodarze mogą być spokojni o ligowy byt, natomiast goście muszą walczyć w ostatnich dwóch kolejkach o każdy punkcik, jeżeli oczywiście chcą pozostać na poziomie 3.ligi.

Bardzo trudne zadanie czekało Awanturę Warszawa, która podejmowała walczący o podium zespół FC Ballers. Początek był dość wyrównany, obie ekipy były świadomie jak ważny będzie wynik tego meczu. Goście grający w niebieskich trykotach mieli jako pierwsi dogodną okazję do strzelenia bramki, ale bramkarz Ballersów popisał się bardzo dobrą interwencją, która wymagała nie lada refleksu. Niewykorzystana sytuacja się zemściła i to zespół z Ukrainy objął w tym spotkaniu prowadzenie po przepięknym trafieniu Filipa Jankowskiego. Od tego momentu dość długo czekaliśmy na kolejne gole. Bliżej podwyższenia wyniku ponownie byli gospodarze, ale tym razem to golkiper Awantury popisał się świetną paradą. Na 2-0 ponownie podwyższył Jankowski, który w ekwilibrystyczny sposób posłał piłkę do bramki gości. Przy wyniku 2-0, gospodarze nieco spuścili z tonu i po dwóch tragicznych pomyłkach w obronie stracili prowadzenie. Najpierw błąd defensywy wykorzystał Sawicki a następnie do remisu doprowadził Grzegorz Himkowski. Od tego momentu gra gości kompletnie się posypała, Awantura Warszawa zaczęła popełniać proste błędy w obronie a to z zimną krwią wykorzystywali gospodarze. Jeszcze przed przerwą Ballersi czterokrotnie pokonali bramkarza graczy w niebieskich trykotach. Na przerwę schodziliśmy przy wyniku 6-2. Drugą połowę znów lepiej zaczęli zawodnicy Awantury, trafiając chwilę po wznowieniu meczu na 6:3. To podziałało otrzeźwiająco na gospodarzy, bo z szybką ripostą pospieszył Artiom Żuk uderzając piłkę bezpośrednio z rzutu wolnego. W końcówce spotkania goście przycisnęli i starali się odrobić straty, by mieć jeszcze szansę walczyć o podium w 3 lidze. Po koronkowej akcji całego zespołu Awantury piłkę ręką po strzale z linii bramkowej wybija jeden z obrońców. Sędzia dyktuje rzut karny, którego na gola zamienia Damian Sawicki i mamy 7-4. W końcówce meczu grająca jednego mniej drużyna gospodarzy broniła się rozpaczliwie. Awantura Warszawa próbowała jeszcze zmienić rezultat, lecz zabrakło jej czasu. Sędzia po chwili odgwizdał koniec i spotkanie ostatecznie kończy się wynikiem 7-4. Taki rezultat praktycznie gwarantuje ekipie FC Ballers awans do wyższej klasy rozgrywkowej. Ekipa Sebastian Dydeckiego już teraz może myśleć o wzmocnieniach na przyszły sezon i w spokoju dograć tę edycję do końca. 

4 Liga

Starcie dwóch drużyn, które bezpośrednio ze sobą walczą o utrzymanie. Virtualne Ń na mecz stawiło się bez żadnych zmian, ale dość mocnym składem personalnym, natomiast LTM Warsaw przyjechali solidną ekipą i na pewno przed meczem zakładali, że ich rywalom może zabraknąć sił w końcówce spotkania. LTM zaczął bez kalkulacji, już w 3 minucie Krzysztof Mikulski wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Goście nie pozostali dłużni, już w następnej akcji do wyrównania doprowadził Adam Kossowski, a chwilę później niezawodny Szymon Kolasa wyprowadził Virtualnych na prowadzenie. Przez dłuższy czas wynik meczu się nie zmieniał, aż do momentu kiedy Krzysztof Kulibski przypomniał sobie, jak dobrze potrafi strzelać i w krótkim odstępie czasu zdobył dwie bramki. Virtualni znów szybko odpowiedzieli na trafienia rywali i chwilę przed przerwą doprowadzili do wyrównania. Drugą połowę lepiej rozpoczęli gospodarze, swoje drugie trafienie zaliczył Krzysztof Mikulski. Po tym golu mecz na chwilę się uspokoił, aż do momentu jak Patryk Zych przyjął piłkę niemal na połowie boiska, dokładnie przymierzył i pięknym strzałem pokonał bramkarza rywali. Na 10 minut przed zakończeniem meczu LTM wyszedł na dwubramkowe prowadzenie i biorąc pod uwagę fakt, że goście grali bez zmian można było zakładać, że nie oddadzą zwycięstwa. W szeregach gości jednak tego dnia byli tacy zawodnicy jak Zych i Kolasa, którzy jeszcze chwilę przed zakończeniem spotkania dołożyli po jednym trafieniu i doprowadzili do wyrównania. Remis w tym meczu nikomu nie był na rękę i obie ekipy jeszcze muszą sporo się natrudzić, by myśleć o utrzymaniu w 4 lidze. 

Jak na mecz na szczycie Cosmos United nie przyszalał z frekwencją, ale nie przeszkodziło to podopiecznym Salvadora de Fenixa bardzo szybko pokazać, że gospodarze są absolutnie zdeterminowani, żeby wywieźć z tego spotkania trzy punkty. Już w 2 minucie Mateusz Szymczak wyprowadził dynamiczną akcję i wyłożył piłkę Maciejowi Boguszowi, a ten nie dał szans golkiperowi Oldboysów. Cosmos nie ustawał w atakach i goście musieli sporo napracować się w obronie. W 8 minucie mogło być już 2:0, kiedy Mikołaj Kosieradzki wyprowadził kolejny, groźny atak, ale piłkę dosłownie z linii bramkowej wybił obrońca Oldboys. W pierwszej połowie gościom zdecydowanie czegoś zabrakło. Choć mogli pozwolić sobie na szybką grę i „zabiegać” przeciwnika, ich atakom brakowało impetu i skuteczności. Cosmos za to z zimną krwią wykorzystywał sytuacje, na które pozwalała defensywa Oldboysów. W 23 minucie na 2:0 podwyższył Maciej Bogusz, a minutę później było już 3:0 po ciekawym rozegraniu rzutu wolnego. Salvador De Fenix miękkim, ale precyzyjnym strzałem skierował piłkę w okienko, a Michał Piątkowski sparował piłkę na róg. Do piłki podszedł Mikołaj Kosieradzki i precyzyjnym podaniem odnalazł Mateusza Szymczaka, który tylko dołożył nogę. W przerwie zawodnicy Oldboys burzliwie przedyskutowali swoją dotychczasową dyspozycję i na drugą połowę wyszli z zupełnie innym nastawieniem, które bardzo szybko przyniosło efekty. W 28 minucie trafił Maciej Nowak, a dwie minuty później zamieszanie pod bramką wykorzystał Jacek Pryjomski i goście wrócili do rywalizacji. Cosmos zripostował trzecim już golem Macieja Bogusza, ale do końca meczu zostało dużo czasu. Opadający z sił gospodarze przesunęli się do obrony i tylko Kacper Włodarczyk zostawał z przodu. Taktyka ta działała całkiem dobrze, bo Oldboys wciąż nie mogli znaleźć sposobu na przełamanie defensywy Cosmosu. Końcówkę meczu gospodarze musieli grać w osłabieniu, bo Kacper został ukarany żółtym kartonikiem, ale jeden z kontrataków niemalże skończył się golem dla Cosmosu. Ostatecznie team Salvadora De Fenixa zwyciężył 4:2 i po strąceniu Oldboys z fotela lidera usadowił się na drugim miejscu w tabeli, zachowując przy tym spore szanse na wywalczenie mistrzostwa. Wszystko okaże się w ostatnich dwóch kolejkach.

To spotkanie na pewno przejdzie do historii tego sezonu. Ekipa FC Tartak podejmowała Mobilis na sektorze C i dostarczyła widzom nie lada gratkę. My obstawialiśmy w zapowiedziach wygraną gości, ale podczas meczu było tyle nieprzewidzianych zwrotów akcji, że nie jeden jasnowidz złapałby się za głowę. Od początku spotkania Mobilis utrzymywał się przy piłce kontrolując przebieg meczu. Pierwszego gola, po asyście Michała Kaczyńskiego strzelił Bartek Fabisiak i to on otworzył wynik spotkania skutecznie strzelając w prawe okienko. Na kolejnego gola nie czekaliśmy nawet minuty. Rafał Duda z ostrego kąta trafił na 2:0 i bramkarz Nuszkiewicz musiał wyciągać piłkę z siatki. Do gwizdka kończącego pierwszą połowę na protokole widniał już wynik 2:7. Postawa Drwali nie napawała optymizmem na drugą część spotkania. Dlatego tym większe było zdziwienie, gdy Wodnicki już po 30 sekundach drugiej połowy strzelił bramkę na 3:7. Postawa Mateusza Wodnickiego z FC Tartak zasługuje na specjalne wyróżnienie. Strzelił on 4 bramki i zanotował 2 asysty co pozwoliło mu zostać wybranym MVP kolejki! Reszta spotkania to już opowieść o niesamowitym comebacku FC Tartak, którzy finalnie zremisowali z Mobilisem 7:7. Drwale przed zakończeniem meczu mieli jeszcze jedną sytuację, która mogła doprowadzić ich do zwycięstwa, ale ją zmarnowali. Gratulujemy obu drużynom chęci walki, bo dzięki temu naprawdę było tutaj co oglądać.

Dla CompatibL to był mecz, który miał zadecydować, czy ta drużyna będzie się jeszcze liczyła w walce o medale, czy też na finiszu rozgrywek będzie zamieszana w batalię o utrzymanie. FFK natomiast walczą o mistrzostwo, a w związku z tym, że na górze tabeli jest spory ścisk nie mogli sobie pozwolić na stratę punktów. Mecz zaczął się po myśli gości – już w 5 minucie objęli prowadzenie, a po 10 minutach było już 0:2. To co cechowało FFK, a brakuje tego w wielu zespołach w całej Lidze Fanów, to cierpliwość. Zawodnicy szanowali piłkę, chcieli długo się przy niej utrzymywać konstruując swoje akcje i nawet, gdy pierwotnie nieźle się one zapowiadały, gdy traciły one swój impet potrafili wycofać piłkę do obrońców czy bramkarza, by na nowo próbować zaskoczyć oponentów. Goście grali rozważnie i umiejętnie. Wiedzieli kiedy przyspieszyć i kiedy zwolnić, ale też na początku nie wypracowali sobie takiej przewagi, by spocząć na laurach. Sygnał do odrabiania strat dał kapitan CompatibL, który zdobył bramkę kontaktową. I do pewnego momentu ten kontakt udawało się utrzymać. Gdy FFK trafiło na 1:3, goście odpowiedzieli na 2:3. Końcówka pierwszej części należała jednak do Oldbojów, którzy wyszli na prowadzenie 2:5 i takim wynikiem zakończyła się połowa. W drugiej części obie ekipy szły cios za cios, bramka za bramkę choć na kolejne trafienie musieliśmy czekać aż 10 minut. CompatibL doprowadził do stanu 5:7 i chyba wtedy gospodarze uwierzyli, że jeszcze można w tym spotkaniu coś ugrać. Zabrakło jednak czasu, a na dodatek Kamil Kurek w końcówce meczu zaliczył kolejne trafienie dla FFK Oldboys. 3 punkty zasłużenie lecą do gości, choć CompatibL dzielnie walczył w starciu z liderem i kto wie  może przyszłym mistrzem 4 ligi? Spory wkład w zwycięstwo jak zwykle miał Vitalii Yakovenko, który jak zawsze imponował świetną techniką, przeglądem pola i nade wszystko spokojem i opanowaniem na boisku.

 

Na zakończenie zmagań w 4 lidze, mogliśmy być świadkami spotkania pomiędzy Fuszerką, a Ogniem Bielany. Zespół Fuszerki zgromadził 26 punktów po 15 kolejkach i w przypadku wygranej, mógł zrównać się punktami z zespołem Oldboys Derby, a to oznaczałoby, że są bardzo blisko medalu. Fuszerka od samego początku nastawiła się na kontry, bo drużyną prowadzącą grę był Ogień Bielany. Zespół gości dopiął swego i Antoni Sidor wyprowadził ich na prowadzenie. W tym fragmencie spotkania wydawało nam się, że Ogień Bielany po raz kolejny pokona przeciwników, a warto zauważyć, że odkąd dołączyli do naszej ligi, są niepokonani. Okazało się jednak, że Fuszerka nie zamierza składać broni, a z całą pewnością nie zamierza jej składać Łukasz Prusik. Zawodnik Fuszerki najpierw doprowadził do wyrównania, a minutę później strzelił na 2:1. Miał jeszcze szansę na hat-tricka, ale przestrzelił rzut karny. Tymczasem Antoni Sidor doprowadził do remisu przed przerwą i na chwilę relaksu udaliśmy się przy stanie 2:2. Drugą połowę znów lepiej zaczęła Fuszerka, a strzelcem bramki ponownie został Prusik, dla którego było to już trzecie trafienie w tym spotkaniu. Goście odpowiedzieli golem Lisieckiego, więc na tablicy wyników widniał remis 3:3. W ostatniej minucie sytuację postanowił zmienić Karol Gozdalik, który zadał ostateczny cios i po bardzo wyrównanym spotkaniu, Ogień Bielany zwyciężył 4:3. Po tym meczu Ogień traci już tylko jeden punkt do Fuszerki i cztery punkty do podium, a to z pewnością podnosi temperaturę w rozgrywkach 4 ligi. 

5 Liga

Czy można przegrać (zdaje się) wygrany mecz? Otóż tak, a przykładem dla tej jakże śmiałej tezy, jest przebieg pojedynku pomiędzy Sportowymi Zakapiorami, a Bartolini Pastą. Zacznijmy jednak od początku… W spotkaniu szesnastej kolejki, w piątej lidze stanęły naprzeciwko siebie ekipy zajmujące (odpowiednio) siódmą oraz ostatnią (dziesiątą) lokatę. Z tego powodu, mogliśmy się spodziewać nie lada emocji, ponieważ w przypadku porażki zarówno jednych, jak i drugich, skutki takiego zdarzenia mogły być już nieodwracalne w ujęciu finalnej pozycji. Strzelanie rozpoczęła „czerwona latarnia ligi”, która dzięki składnej i drużynowej grze, objęła prowadzenie. W zasadzie cała pierwsza odsłona tego widowiska należała do gości, którzy skutecznie podwyższali swoją przewagę nad rywalem, aż do stanu 1:3. W tym momencie, kiedy to zdawało się, że nic nie może pokrzyżować i zablokować ich drogi do finalnego sukcesu, cały misterny plan legł w gruzach. Co prawda Zakapiory rozpoczęły drugie dwadzieścia pięć minut trafieniem, ale później było już tylko gorzej. Kolejne trafienia spadały na zawodników w białych strojach, jak gromy z jasnego nieba. W ich szeregi wdało się rozluźnienie, następnie przemienione w drobną panikę. To właśnie dzięki tym aspektom, rywale zdołali odnieść nad nimi cenne zwycięstwo. Nie było to jednak dla nich łatwe, ponieważ w finalnym rozrachunku pokonali swoich przeciwników zaledwie jednym trafieniem.

Walczący o ligowy byt FC Melange podejmował Junaka, który jest ostatnio w doskonałej formie i zamierzał to udowodnić w meczu z zawsze groźną drużyną z Bielan. Już w 5 minucie Junak wyszedł na prowadzenie, najlepszy asystent w lidze jeśli weźmiemy pod uwagę bramkarzy, czyli Andrzej Groszkowski w swoim stylu posłał dalekie, dokładne podanie do Saula Greena, który pokonał bramkarza rywali. Po chwili Saul po raz kolejny zapisał się w ligowych statystykach, tym razem asystując przy bramce Pawła Groszkowskiego. Następna akcja znów przyniosła bramkę dla Junaka, tym razem strzelcem gola został Aleksy Sałajczyk. FC Melange miał swoje sytuacje, byli blisko zdobycia bramki, ale cały czas brakowało albo koncentracji, albo dokładnego wykończenia. Dopiero w 16 minucie niemal nieomylny Bartłomiej Podobas zamienił rzut karny na bramkę, ale Junak zareagował dość szybko i Aleksy Sałajczyk drugi raz wpisał się na listę strzelców. Końcowe minuty pierwszej części spotkania należały do ekipy z Bielan, najpierw Łukasz Słowik zamienił podanie Kamila Marciniaka na bramkę, a chwilę przed ostatnim gwizdkiem sędziego kapitalną bramkę uderzeniem z dystansu zdobył Tomasz Kałun. Do przerwy Junak prowadził 6-3. W drugiej połowie obraz gry znacząco się nie zmienił, obie ekipy stwarzały sobie sporo sytuacji, z których padało sporo bramek. Szanse na złapanie kontaktu miał Melange, ale niemal nieomylny Bartek Podobas, który wcześniej wykorzystał jeden rzut karny, za drugim razem nie dał rady zwieść Andrzeja Groszkowskiego, który obronił strzał Bartka. Junak to spotkanie wygrał 11-8 i cały czas walczy o zajęcia 4 miejsca w tabeli, natomiast Melange wciąż musi walczyć o punkty, chociaż może być o nie ciężko, bo najpierw mecz z Munją, która nie będzie chciała oddać 4 miejsca w tabeli, a na koniec sezonu starcie z walczącą o drugą lokatę Miksturą. 

Munja nie miała ostatnio szczęścia. Ten zespół notował do niedzieli passę trzech porażek z rzędu, gdzie każda z nich była na poziomie jednej bramki. To niestety spowodowało, że ta ekipa przestała się liczyć w walce o medale, co jednak nie zmieniało jej nastawienia i przeciwko Sante chciała wrócić na zwycięską ścieżkę. Ich rywale to drużyna którą ciężko rozgryźć. Potrafi bowiem ograć do zera lidera swojej klasy rozgrywkowej, by też do zera przegrać choćby z będącym tuż nad strefą spadkową Bartolini Pasta. Zastanawialiśmy się, jaka tym razem wersja Sante zostanie wylosowana, chociaż zapowiadało się nieźle, bo skład był bardzo szeroki, czego z kolei bardzo brakowało w obozie rywali, bo tutaj nie było ani jednego rezerwowego. To powodowało, że Munja musiała przez cały mecz grać na trybie ekonomicznym, a przynajmniej taki był plan. Tyle że sprawy szybko się skomplikowały, bo to Sante wyrobiło sobie tutaj dwubramkową przewagę. Wydawało się, że teraz wystarczy zminimalizować ilość błędów i ten mecz ekipa braci Kowalskich po prostu dowiezie do ostatniego gwizdka. Tyle że nagle coś się w tym zespole zacięło. Z drużyny, która nie grała może wielkiej piłki, ale konsekwentnie dążyła do celu, jakby uleciało powietrze. I wykorzystał to oponent, który najpierw zdobył bramkę kontaktową, a potem po pięknym strzale Andrzeja Denisova wyrównał. Munja poszła zresztą za ciosem i za chwilę mieliśmy już 3:2, a potem zespół Sante sam utrudnił sobie zadanie, gdy żółtą kartkę obejrzał Adam Lewandowski. Rywale perfekcyjnie wykorzystali przewagę liczebną i w okresie, gdy mieli jednego zawodnika więcej, zdobyli dwie bramki, dając sobie bezpieczne prowadzenie 5:2. Sante próbowało jeszcze wrócić do gry, udało się nawet zainkasować trafienie zmniejszające nieco dystans, lecz był to tylko łabędzi śpiew w wykonaniu tej ekipy. Po fatalnej drugiej połowie, Sante przegrało z Munją 4:6 i w ten sposób pogrzebało swoją szansę na pozostanie w 5.lidze. Takiego meczu na pewno bardzo szkoda, bo trudno sobie wyobrazić lepsze okoliczności do zwycięstwa, niż rywal grający bez zmian i prowadzenie 2:0. Niestety tym razem nawet to nie wystarczyło. Brawa z kolei należą się triumfatorom. Mimo, że okoliczności nie sprzyjały, ta drużyna grała bardzo konsekwentnie, umiejętnie wykorzystywała swoje okazje i ze stylu w jakim odrobiła straty i wygrała mecz może być zadowolona. Warto w tym miejscu pochwalić przede wszystkim Roberta Rzącę, który pracował na całej długości i szerokości boiska i był jednym z głównych architektów tego sukcesu. Choć tak naprawdę każdemu z zawodników tej ekipy należą się ciepłe słowa, bo tylko wspólnymi siłami można było doprowadzić ten mecz do szczęśliwego zakończenia.

Pojedynek na szczycie 5 ligi toczył się w bardzo szybkim tempie i nie zawiódł naszych oczekiwań. Mikstura podejmowała tego dnia BJM Development i musimy przyznać, że byliśmy zaskoczeni, jak dobrze gracze Mikstury wyglądali na murawie naszej areny na AWF. Przede wszystkim bardzo nam się podobało rozegranie piłki, akcje były szybkie i kombinacyjne, a jedynie skuteczność pozostawiała wiele do życzenia. Można było odnieść wrażenie, że przez pierwsze 15 minut grała w piłkę głównie Mikstura, a… to BJM wyszedł na prowadzenie. Adam Rękawek przejął piłkę po błędzie obrońcy gospodarzy i wpakował futbolówkę do siatki. Po kilku minutach odpowiedział Kamil Sygitowicz, ale BJM nie zamierzał odpuszczać i do przerwy po bramkach Jarmakowskiego i Pawlickiego, prowadził 3:1. Druga połowa rozpoczęła się ponownie od ataków Mikstury, która próbowała ze wszystkich sił strzelić bramkę. Udało się to za sprawą Rafała Jochemskiego i Mikstura złapała kontakt w tym spotkaniu. Niestety, okazało się, że to za mało, bo następne trzy bramki zdobyli gracze BJM i stało się jasne, że w tym dniu to goście będą lepsi. Co prawda Mikstura walczyła do końca, zdobyła jeszcze trzy gole, ale goście dołożyli jedną i ostatecznie spotkanie zakończyło się wynikiem 7:5 dla BJM. Goście mają zapewnione mistrzostwo 5 ligi, a Mikstura musi w dalszym ciągu walczyć, żeby wyprzedzić Lagę Warszawa. 

W spotkaniu Bulbezu z Lagą Warszawa spodziewaliśmy się tego, że wicelider tabeli wykorzysta potknięcie Mikstury i ucieknie w ligowej tabeli na trzy punkty. Bulbez w tym sezonie walczy już tylko o jak najwyższe miejsce w tabeli, bo w 5 lidze znamy już medalistów. Okazało się jednak, że to zupełnie nie przeszkadza Bulbezowi, który co prawda rozpoczął spotkanie od wyniku 0:1, ale po 3 minutach wyszedł na prowadzenie 2:1. To jednak nie podłamało Lagersów, którzy doprowadzili do wyrównania, a konkretnie uczynił to Julian Wzorek. Do końca pierwszej połowy drużyny wymieniały się ciosami, ale ostateczny zadał Marcin Taras i to gospodarze schodzili na przerwę prowadząc 4:3. Swoją drogą, należy wspomnieć, że Bulbez grał w tym meczu w 7, co dodatkowo potwierdza, że ich forma była naprawdę wysoka. Laga również miała skromny jak na siebie skład i być może to zadecydowało, że druga połowa poszła im znacznie gorzej. Prym wśród graczy gospodarzy wiódł MVP tej kolejki w 5 lidze – Marcin Taras, który strzelał, odbierał piłki i bardzo dobrze rozgrywał, a jego drużyna miała z niego sporo pociechy. Ostatecznie Bulbez wygrał z Lagą aż 9:4, co sprawiło, że w czubie tabeli nie doszło do żadnych zmian, a Lagersom nie udało się uciec Miksturze. Zwycięzcom gratulujemy, bo zasłużyli na ogromne pochwały, za tak dojrzały futbol. 

6 Liga

Po porażce z poprzedniej kolejki Perła miała na ten mecz jasny cel – wygrać z Saską i umocnić się na pozycji lidera. O ile w zeszłym tygodniu zawiodła frekwencja, o tyle tym razem udało się Piotrowi Stańczewskiemu skompletować solidny skład i gospodarze wyszli na murawę w dobrych nastrojach. Wydawało się, że Perła będzie dyktować warunki gry od pierwszego gwizdka, ale nie minęła nawet minuta i to Saska otworzyła wynik, kiedy typową dla siebie akcję na zastawkę wykorzystał Sebastian Sitek. Gospodarze zaliczyli mały falstart, ale otrząsnęli się błyskawicznie – w 3 minucie gola zdobył Matheus Franco, w 5 minucie indywidualny rajd i podanie Filipa Żukowskiego na bramkę zamienił Oliwier Tetkowski, a w 6 minucie Oliwier asystował przy trafieniu Igora Bartkowskiego i Perła wyszła na prowadzenie, którego nie oddała już do końca spotkania. Saska nie pozostawała bierna i po chwili na 3:2 trafił Marcin Nowak, jednak po tej bramce inicjatywa stopniowo przechodziła na stronę gospodarzy. W 12 minucie żółty kartonik obejrzał defensor Saskiej Kępy i choć strzał z rzutu wolnego trafił w mur, dwie minuty później piłkę do siatki sprytnym zagraniem zapakował Arkadiusz Król. Kolejnego gola jeszcze przed przerwą dołożył Matheus Franco i Perła schodziła do szatni z bezpiecznym prowadzeniem 5:2. Druga połowa należała już zupełnie do teamu Piotra Stańczewskiego. W 29 minucie Arkadiusz Król wypatrzył uciekającego na lewym skrzydle Igora Bartkowskiego i podał tak, że Igor tylko dołożył nogę i było 6:2. Saska odpowiedziała drugim golem Marcina Nowaka, ale zespołowi Korneliusza Troszczyńskiego coraz częściej brakowało koncentracji, pojawiały się wzajemne pretensje i brak jasnej komunikacji. W efekcie kompletnie zawiodło krycie w obronie i gole dla Perły posypały się jak z rękawa i mecz zakończył się pewnym zwycięstwem gospodarzy 10:4. Warto odnotować, że aż trzech zawodników Perły WWa skompletowało hat-tricka – mowa tu o Matheusie Franco, Oliwierze Tetkowskim i Igorze Bartkowskim. Dzięki temu zwycięstwu Perła WWa przybliżyła się do zdobycia mistrzostwa, które w przypadku zwycięstwa z ADP może świętować już za tydzień. Saska Kępa utrzymała się na trzeciej pozycji, ale przewaga nad trzecimi w tabeli Popalonymi Stykami zmalała do dwóch oczek i team Korneliusza Troszczyńskiego będzie musiał jeszcze powalczyć, aby zapewnić sobie brązowe medale. 

ADP Wolska Ferajna pewnie chciałaby jak najszybciej zapomnieć o ostatnich tygodniach. Remis na własne życzenie z Popalonymi Stykami, a potem dwie bolesne porażki i z zespołu, który miał prawo marzyć o medalach, nagle się okazało, że ekipa Kamila Jagiełło bardziej niż przed siebie, musi patrzeć co dzieje się za nią. Jej niedzielny rywal czyli A.D.S. Scorpion’s też nie mieli w ostatnim czasie wysokich notowań, aczkolwiek wygrana z Radlerem stanowiła ważny element w kierunku odbudowania dobrej pozycji w tabeli. Teraz celem były kolejne trzy punkty, aczkolwiek było jasne, że nie przyjdą one tak łatwo jak na jesieni, gdy Skorpiony pokonały Ferajnę aż 11:1. To się potwierdziło, chociaż akurat pierwsza połowa była zdecydowanie na korzyść drużyny Artura Kałuskiego. Pod względem czysto piłkarskim ta drużyna była lepsza, natomiast nie było łatwo złamać opór rywali, zwłaszcza że to ekipa z Woli objęła prowadzenie. Gdy jednak Skorpiony złapały swój rytm, to błyskawicznie udało się odwrócić losy spotkania i po 25 minutach gry wynik brzmiał 3:1. Zupełnie inaczej wyglądała druga odsłona. Początkowo nie zwiastowała ona kłopotów dla A.D.S., jednak rywale nie odpuszczali i po tym, jak zdobyli gola kontaktowego, przejęli kontrolę nad spotkaniem. I naprawdę mieli wystarczająco dużo okazji, by pokusić się tutaj o coś więcej. W tym okresie przeciwnik praktycznie nie istniał, Skorpionom ciężko było opuścić własną połowę i wydawało się, że gol na 3:3 jest tylko kwestią czasu. Po jednej z akcji ADP widzieliśmy już nawet piłkę w siatce, ale Jarosław Marek i Piotrek Arendt na spółkę zażegnali ogromne niebezpieczeństwo. I dosłownie chwilę po tej sytuacji, ekipa Skorpionów przeprowadziła jeden z niewielu ataków w drugiej połowie i to właśnie po nim „zabiła” mecz trafieniem na 4:2. Triumfatorzy najedli się jednak sporo strachu i drugie 25 minut w ich wykonaniu było na tyle słabe, że tylko indolencji strzeleckiej oponentów zawdzięczają, że nie stracili tutaj tego, co wypracowali sobie w pierwszej połowie. Wolska Ferajna może być z kolei zawiedziona. Owszem, pierwsza połowa nie była taka, jak sobie ją wyobrażali, ale w drugiej w wielu fragmentach na ten zespół naprawdę dobrze się patrzyło. Szkoda tylko, że z ich perspektywy, to jedyny pozytyw jaki został im po ostatnim gwizdku.

Mecz pomiędzy drużynami FC Dziki z Lasu z FC Łazarskim miał zdecydowanego faworyta w postaci gospodarzy, który po serii zwycięstw włączył się do walki o mistrzostwo. Drużyna gości po kilku meczach bez zdobyczy punktowej zajmuje ostatnie miejsce w ligowej tabeli i kolejny sezon spędzi w niższej klasie rozgrywkowej. Pomimo dużej różnicy punktowej pierwsze minuty spotkania były bardzo wyrównane. Dopiero 7 minuta przyniosła nam pierwszą bramkę strzeloną przez zespół gospodarzy. W kolejnych fragmentach przewagę miał wyżej notowany zespół, jednak ich ataki były nieskuteczne i nie przyniosły one zmiany rezultatu. Ich próby zakończyły się powodzeniem pod koniec pierwszego kwadransa gry, gdy uzyskali dwubramkową przewagę. W ostatnich fragmentach jeszcze dwukrotnie zdołali pokonać golkipera rywali i na przerwę drużyny schodziły przy wyniku 4:0. Druga połowa zaczęła się od zdecydowanych ataków Dzików z Lasu, którzy w tej części meczu byli bardzo skuteczni i w ciągu kilku minut aż czterokrotnie zdołali umieścić piłkę w bramce rywali. Goście próbowali zdobyć bramkę honorową, ale ich ataki były mało skuteczne. Dodatkowo w ostatnich fragmentach ich bramkarz został pokonany jeszcze dwukrotnie i mecz zakończył się wysokim zwycięstwem gospodarzy 10:0. Wynik spotkania jak najbardziej sprawiedliwy, ponieważ zespół Łazarskiego był tylko tłem na tle rywali i tylko przez ich słabą skuteczność w pierwszej połowie meczu przez dłuższy czas mogli jeszcze myśleć o urwaniu punktów swoim przeciwnikom. FC Dziki z Lasu dzięki zdobytym trzem punktom mają jeszcze matematyczne szanse na końcowy sukces, jakim na pewno będzie zdobyte przez nich mistrzostwo.  

Kilka tygodni temu, gdy Tornado Squad pokonywało Slavic Warszawa pisaliśmy, że to nie jest drużyna na spadek. Zawodnicy tej ekipy wyszli z podobnego założenia, bo zapisali na swoje konto również dwa kolejne spotkania i teraz należało zrobić kolejny krok, w kierunku umocnienia się w środku ligowej stawki. Rywal wydawał się dość wdzięczny, bo Radler Świętokrzyski miał zupełnie odwrotną passę, aniżeli niedzielny oponent. Ta ekipa przegrała swoje trzy ostatnie mecze i w ten sposób definitywnie pozbawiła się szans na utrzymanie. Nie wydaje nam się jednak, by świadomość relegacji miała na nich jakikolwiek wpływ. Przyjeżdżając w niedzielę na Arenę Grenady chcieli po prostu wygrać mecz, przełamać kiepską serię i jednocześnie fajnie zaakcentować debiut nowych strojów. Jednak na zapowiedziach się skończyło. Ten zespół po raz kolejny zaprezentował się w bardzo podobnym schemacie, w jakim mogliśmy go oglądać w poprzednich kolejkach. Czyli naprawdę bardzo dobry początek meczu, gdzie nie brakowało okazji, ale im dłużej to spotkanie trwało, tym wyglądało to słabiej. Tornado odwrotnie – początek taki sobie i to mimo objęcia prowadzenia po rzucie karnym, lecz w miarę upływu spotkania ten zespół zaczął sobie układać grę i efekty były znakomite. Do przerwy było 2:1, jednak w drugiej połowie procent posiadania piłki przez Tornado był tak duży, że to musiało się skończyć kolejnymi okazjami i bramkami. Tak też było – ekipa Michała Nawrockiego zdobyła bowiem dwie gole w krótkim odstępie czasu i było jasne, że nie da sobie wyrwać trzech punktów. Tym bardziej, że dobrze bronił Sebastian Szajkowski, który nie pozwalał, by rywale zminimalizowali straty. W tym miejscu trzeba też pochwalić jego vis-a-vis, czyli Wiktora Budzyńskiego, który również zaliczył dużo dobrych interwencji. Wynik stanął ostatecznie na 4:1, co wydaje się, że niemal gwarantuje Tornado utrzymanie. Jednocześnie jesteśmy bardzo ciekawi starcia tego zespołu w najbliższej kolejce z Saską Kępą, bo widzimy tutaj naprawdę duży potencjał na małą niespodziankę. Co do Radlera, to niestety czarna seria trwa. Prawda jest taka, że chłopaki grają zrywami i ich problem polega na utrzymaniu niezłej jakości na przestrzeni 50 minut gry. Mamy nadzieję, że to się szybko zmieni, zwłaszcza że jest tutaj wielu fajnych zawodników, ale widocznie aby to wszystko dobrze współgrało, potrzeba jeszcze trochę czasu.

W 16 kolejce 6 ligi drużyna Slavic Warszawa podejmowała FC Popalone Styki. Gospodarze zajmują 8 miejsce w tabeli i są w strefie spadkowej, musieli więc ten mecz wygrać. Goście natomiast to drużyna zajmująca 4 miejsce, która ma wielkie chęci aby znaleźć się w pierwszej trojce premiowanej awansem. Pierwsi bramkę zdobyli zawodnicy gospodarzy. Antek Nuszkiewicz precyzyjnie przymierzył z 20 metrów i piłka wpadła po długim rogu bezbronnego golkipera Styków. Widać było że Slavic się rozpędzają, ale Styki to nie zółtodzioby i też kreowali swoje okazje. Bardzo aktywny werbalnie i fizycznie bramkarz gości cały czas instruował swoich kolegów z drużyny jak mają się ustawić i dało to bardzo wymierny efekt. Wystarczy wspomnieć, że gospodarze zdobyli w tym meczu tylko jedną bramkę, natomiast goście aż dziewięć. Pierwsza połowa zakończyła się zwycięstwem drużyny przyjezdnej 2-1 i widać było, że zyskują oni coraz większą przewagę. Na drugą połowę obydwie drużyny wyszły gotowe na walkę i bardzo zmotywowane. Dla oka kibica było to bardzo ładne widowisko, natomiast dla oczu zawodników gospodarzy niestety nie. Styki zyskiwali coraz większą przewagę i trafiali raz za razem, zostawiając coraz bardzie w tyle ekipę gospodarzy. Czterech zawodników Styków zdobyło przynajmniej po 2 bramki, widać więc że drużyna w końcu się scementowała i stanowi zgrany kolektyw. Dzięki temu wygrali oni to spotkanie 9-1. Goście licząc na potkniecie w ostatnich kolejkach ekipy Saska Kępa szybko i chętnie wskoczą na ich miejsce, które premiowane jest awansem do 5 ligi, jednak sami też muszą swoje spotkania wygrywać. Slavic będąc na 8 miejscu w tabeli zagrożeni są spadkiem, ale mają jeszcze szanse na pozostanie w 6 lidze, muszą tylko i aż wygrać swoje ostatnie dwa spotkania i liczyć na potknięcie ADP Wolska Ferajna, Tornado Squad oraz ADS Scorpions. Czas pokaże, czy ten dobry dla siebie scenariusz, uda im się wcielić w życie.

7 Liga

Mocny skład i duża motywacja do walki o mistrzostwo. Tak najkrócej można opisać ekipę Więcej Sprzętu niż Talentu, którzy podejmowali walczącą o utrzymanie KS Iglicę Warszawa. Mimo nieobecności kilku graczy byliśmy pewni o jakość składu gospodarzy, tak więc przed zawodnikami w czarnych koszulach było bardzo trudne zadanie. Już początek meczu pokazał, kto w tym starciu będzie dyktował warunki. Marcin Szewczyk, Szymon Małyszyn i Dominik Banasiewicz i już po piętnastu minutach było aż 3-0. Po takim ciosie byłoby trudno pozbierać się każdej ekipie, jednak Iglica pokazała naprawdę kawał charakteru. Zaczęła atakować coraz groźniej a swoją przewagę w tej części meczu udokumentowała bramką Antka Suchenka. Niestety, coś jednak pękło i WSnT zupełnie przejęli kontrolę nad przebiegiem spotkania. Jeszcze w pierwszej połowie zaaplikowali gościom jedną bramkę. Po błędzie obrony piłkę do siatki skierował Jan Wojtyczek. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 4-1 i trzeba było być skrajnym optymistą, aby wierzyć, że losy tego meczu się odwrócą. W drugiej odsłonie zawodnikom Iglicy nie udało się pokonać bramkarza gospodarzy Pawła Prycińskiego, natomiast gospodarze jeszcze sześciokrotnie zmuszali do kapitulacji bezradnego Dawida Sówkę i ostatecznie spotkanie zakończyło się wysoką wygraną zawodników Więcej Sprzętu niż Talentu 10:1. Wygrana gospodarzy sprawiła, że wskakują na drugą pozycję w tabeli 7 ligi i na dwie kolejki przed końcem są niemal pewni awansu i drugiego miejsca. Goście natomiast będą zmuszeni walczyć do ostatniej kolejki o utrzymanie w lidze.

To miał być mecz na szczycie w siódmej lidze ale dość szybko gospodarze pokazali rywalom kto będzie dyktował warunki na boisku. Od początku Gruzini kontrolowali spotkanie i dość szybko wyszli na prowadzenie. Znakomite zawody zagrał Giorgi Gabrichidze, który tego dnia strzelał, asystował i był niezwykle aktywny na boisku. Goście starali się nawiązać walkę, ale nie za wiele mogli zrobić wobec dobrze dysponowanego przeciwnika. Gruzini do przerwy prowadzili 3:0 i nic nie zwiastowało, że ekipa Michała Czarnowskiego może tutaj odwrócić losy meczu. Po zmianie stron gospodarze nie zatrzymywali się i strzelali kolejne bramki. MiToTito mimo swoich szans nie potrafiło pokonać świetnie dysponowanego Tonike Zhgentiego. Bramkarz Georgian Team bronił kapitalnie i kilka razy wręcz instynktownie w ostatniej chwili parował piłkę poza boisko. W zasadzie przy stanie 8:0 gospodarze nie podkręcali już tempa i czekali na końcowy gwizdek sędziego. Goście w samej końcówce mieli wręcz stuprocentową sytuację na bramkę honorową, lecz niestety piłka minimalnie przeszła obok słupka bramki Gruzinów. Gospodarze zasłużenie wygrywają, pokazując że ich dominacja na tym poziomie rozgrywek nie podlega dyskusji. Goście muszą wziąć na klatę porażkę i postarać się w kolejnym meczu zapewnić co najmniej brązowe medale, choć nadal mają szansę, by skończyć rozgrywki na drugim miejscu.

Tornado Warszawa i Elitarni Gocław chcąc zachować jakiekolwiek szanse na awans do wyższej klasy rozgrywkowej potrzebowały w tym meczu 3 punktów, co zapowiadało nam sporo emocji. Tornado Warszawa od początku nie kalkulowało, ruszyli z atakami na bramkę Elitarnych i już w 7 minucie wyszli na prowadzenie po trafieniu Sebastiana Króla, który zamienił na bramkę dokładne podanie Kamila Kutyły. Elitarni Gocław zaczęli atakować, ale na przeszkodzie stawał dobrze dysponowany bramkarz rywali. W 15 minucie Tornado podwyższyło prowadzenie za sprawą tego samego duetu co przy pierwszej bramce. Do przerwy wynik już się nie zmienił, choć obie ekipy spokojnie mogły coś dołożyć do swojego dorobku. Początek drugiej połowy wyglądał tak, jak większość pierwszej odsłony meczu, czyli gra skupiona głównie w środku pola i pojedyncze ataki jednych i drugich. Dopiero w 36 minucie Kamil Kutyła podwyższył prowadzenie swojego zespołu a po kilku minutach Michał Bednarek dołożył kolejne trafienie. Na 4 minuty przed zakończeniem spotkania swoją drugą bramkę zdobył Kamil Kutyła i było jasne, że Elitarni Gocław w tym meczu punktów nie zdobędą. Udało się gościom natomiast zdobyć dwie bramki, pierwszą zanotował Marcin Brzozowski, a w ostatniej akcji meczu Hou Jiuyang. W międzyczasie najlepszy na boisku Sebastian Król zdążył jeszcze skompletować hat-tricka i mecz zakończył się wynikiem 6-2 dla Tornado Warszawa.

Kubany i Na Wariackich Papierach to ekipy, które od dłuższego czasu zamieszane są w walkę o uniknięcie spadku. Dlatego tak ważne w perspektywie ich szans na pozostanie na poziomie 7.ligi było bezpośrednie spotkanie, jakie o godzinie 17:00 odbyło się na Arenie Grenady. Kto był faworytem? Trudno powiedzieć, jakkolwiek jesienią to zawodnicy Wariackich Papierów byli lepsi, a dokładając do tego fakt, że kilka tygodni temu potrafili pokonać FC MiToTito sugerował, że być to oni zejdą z boiska jako triumfatorzy. Ten mecz długo się jednak tej drużynie nie układał. Co prawda porównując grę obydwu zespołów, to była ona na zbliżonym poziomie, jednak to co odróżniało te ekipy, to poziom skuteczności. Kubany były tutaj zdecydowanie lepsze i grając solidnie w obronie i ponadprzeciętnie w ataku, prowadziły po 25 minutach gry aż 3:0. Wiedzieliśmy jednak, że to nie koniec emocji. Że oponenci w końcu przełamią swój impas, a gdy to się stanie, to wówczas wszystko będzie jeszcze możliwe. I faktycznie! Drużyna Adriana Pagasa wreszcie wstrzeliła się w bramkę i rozpoczęła poszukiwania kolejnych trafień. To o mało nie skończyło się tragicznie, bo po jednej z kontr Kubany miały wyborną okazję by zamknąć mecz, lecz Piotr Kucharski nie potrafił z najbliższej odległości wpakować piłki do siatki po podaniu Mateusza Micha. A skoro rywale dla Papierom „drugie życie”, to ci postanowili skorzystać z okazji. Za chwilę zrobiła się już tylko jedna bramka różnicy, a potem goniący mieli jeszcze cztery dogodne sytuacje, z której przynajmniej jedną mieli obowiązek zamienić na bramkę wyrównującą. Niestety to nie był dzień ani Krystiana Plichty ani Macieja Karczewskiego. Zwłaszcza ten drugi powinien mieć do siebie pretensje, bo okazje którymi dysponował pewnie dręczyły go jeszcze dobrych kilka chwil po ostatnim gwizdku. Papierom na własne życzenie nie udało się więc doprowadzić do remisu, co jak łatwo się domyśleć skończyło się golem dla drugiej strony. Przegrywający mimo wszystko nie zwiesili głów, zdobyli bramkę na 3:4, lecz na więcej czasu nie starczyło. Szkoda takiego meczu, bo tutaj spokojnie można było pokusić się o przynajmniej jeden punkt. No ale pretensje można mieć tylko do siebie. Kubany miały z kolei trochę szczęścia, natomiast nie zapomnijmy o sytuacji przy stanie 3:1, gdzie mogli zapewnić sobie spokój na resztę meczu, a zamiast tego zafundowali sobie nerwową końcówkę. Najważniejsze były jednak trzy punkty, które dały im bardzo potrzebny oddech i przybliżyły do pozostania na siódmym poziomie rozgrywkowym.

8 Liga

Z samego rana byliśmy świadkami ciekawego starcia pomiędzy Oldboys Derby II, a Polskim Drewnem. Zespół gospodarzy, przynajmniej na papierze był faworytem tego spotkania i od początku nadawał ton tej rywalizacji. Wynik otworzył Michał Bugajski, po podaniu Rafała Bujalskiego. Trzy minuty później mieliśmy jednak remis, bo Rzeczkowski trafił dla Polskiego Drewna. W tej samej minucie, po błędzie Oldboysów, gola zdobył Paweł Szydziak i Polskie Drewno niespodziewanie wyszło na prowadzenie. Gracze z osiedla Derby nie zamierzali jednak odpuszczać i do przerwy wyszli na prowadzenie 3:2. W drugiej odsłonie sytuacja się trochę uspokoiła z perspektywy drużyny gospodarzy, bo ODII strzelili 2 bramki i uciekli Polskiemu Drewnu. Goście próbowali się jeszcze zerwać do walki, trafił dla nich ponownie Szydziak, ale to nie wystarczyło w tym dniu na świetnie dysponowanych Oldboyów. W 45 minucie wynik podwyższył Jan Dominiewski, a ostateczny rezultat ustalił Bartłomiej Krywko. Końcowy wynik to 7:3 dla Oldboys Derby II, a to oznacza, że wyprzedzili SGS w tabeli i awansowali na 6 miejsce, które daje im przepustkę do Pucharu Ligi Fanów.

Dla FFK Oldboys II sprawa spadku niestety rozwiązała się jakiś czasu temu, jednak dobrze widzieć, że Panowie mimo to przychodzą licznie, bawią się dobrze i pokazują, czym naprawdę jest piłka nożna. Z kolei FC Po Nalewce nadal puka do drzwi o nazwie "podium" i aby zachować szansę na strefę medalową, musieli ten mecz wygrać. Dużo bramek nie obejrzeliśmy w pierwszej odsłonie meczu, a ta część spotkania to przede wszystkim dużo gry w środku pola, ale także dobra postawa obu ekip w obronie. Trzeba także pochwalić Kubę Klimka i Michała Piątkowskiego. Bramkarza obu ekip wyciągali wszystko, co należało obronić, a kilka razy popisywali się naprawdę świetnymi interwencjami. Jedyne przełamanie nastąpiło, gdy po podaniu Konrada Bińczyka piłkę do siatki skierował Dzmitry Balysh, a była to jedyna bramka i przed zmianą stron wynik brzmiał 0:1. W drugiej połowie obie ekipy nieco się rozkręciły ofensywnie i oglądaliśmy więcej strzałów, jednak fantastycznie między słupkami spisywali się obaj golkiperzy. Sposób na taki impas znalazł jednak Sławek Ogorzelski. Popularny "Salek" przeprowadził bardzo efektowną akcję indywidulaną, gdzie najpierw podbiciem piłki minął dwóch obrońców, a następnie zewnętrzną częścią stopy zmylił bramkarza rywali i podwyższył na 0:2. co gorsza dla gospodarzy, kontuzji barku doznał Kuba Klimek i jego miejsce między słupkami musiał zająć zawodnik z pola. mimo tej straty gracze FFK II spisywali się bardzo dobrze i nie zamierzali sprzedawać tanio skóry. Zawody były bardzo wyrównane, a gracze gości najczęściej swojej szansy szukali w grze z kontry. Przyniosło to w końcu efekt, gdy po podaniu Łukasza Fugiela wynik meczu na wynik meczu na 0:3 ustalił Kacper Tabaka. Komplet punktów dla FC Po Nalewce, dzięki czemu zachowują kontakt ze strefą podium, natomiast ekipa FFK Oldboys II niestety tym razem nawet bez choćby trafienia.

Dla Wiecznie Drugich pojedynek z SGSem mógł być tak zwanym meczem pułapką. Niby byli faworytem, ale w tym spotkaniu mogło wydarzyć się wszystko. Wydarzyło się już w 1 minucie meczu, kiedy to Marcus Eshun wykorzystał precyzyjne dogranie Krzysztofa Czerwonki i SGS wyszedł na prowadzenie. Jeszcze przed zakończeniem 10 minuty Damian Jakubik strzelił bramkę z cyklu "stadiony świata" i sytuacja Wiecznie Drugich zrobiła się skomplikowana. Jak to często bywa w przypadku gości tego meczu sprawy w swoje ręce wziął kapitan drużyny Piotr Kawka, który chwilę przed zejściem na przerwę pewnie wykonał rzut karny dając kontakt z SGSem. Druga połowa to już koncert gry Wiecznie Drugich i udowodnienie, która z drużyn jest o krok od mistrzostwa, a która znajduje się kilka punktów nad strefą spadkową. Bramkę dającą wyrównanie zdobył Antek Gronet, a w przeciągu 3 kolejnych minut swoje trafienia dołożyli Łukasz Tomaszuk oraz Rafał Michalski. Do końca meczu SGS nie potrafił już pokonać bramkarza rywali, a Wiecznie Drudzy robili to z zadziwiającą częstotliwością, bo do końca meczu skompletowali jeszcze cztery trafienia wygrywając mecz 8:2. Wiecznie Drudzy jeśli wygrają w następnej kolejce z ostatnim w tabeli Polskim Drewnem zapewnią sobie mistrzostwo, a SGS raczej jest spokojny o utrzymanie, ale przydałoby się jakieś punkty jeszcze uzbierać w dwóch ostatnich kolejkach, żeby nie pozostawić złudzeń, iż faktycznie zasługują na utrzymanie. 

W starciu Drunk Teamu z Mareckimi Wygami decydowały się losy nie tylko medali, ale i walki o lokaty dające przepustkę do Pucharu Ligi Fanów. Gospodarze będący w tabeli za Wiecznie Drugimi chcieli co najmniej utrzymać kontakt z liderem, by w ostatnich dwóch kolejkach liczyć na jego stratę punktów. Jednak już od pierwszych minut było widać, że nie będzie to łatwe starcie dla teamu Łukasza Walo. Goście spokojnie podeszli do konfrontacji i od początku emanowała od graczy z Marek pewność siebie. Na efekty nie trzeba było długo czekać, bo dość szybko wyszli na prowadzenie. Drunk Team nie ustępował w atakach, ale dobra i szczelna defensywa, a także krótkie krycie lidera Drunkersów kompletnie wybijała z rytmu zespół gospodarzy. W ataku goście byli natomiast skuteczni i wszystkie błędy rywali potrafili perfekcyjnie wykorzystać. W ofensywie duet Damian Kotowski i Dmytro Solomiichuk współpracowali znakomicie, czego efektem były kolejne bramki dla Mareckich Wyg. Do przerwy było 0:5, co było na pewno sporym zaskoczeniem patrząc na tabelę ósmej ligi. Po zmianie stron Drunk Team wziął się za odrabianie strat. Dwie bramki szybko strzelone dawały nadzieję na odwrócenie wyniku. Jednak ponownie goście potrafili przetrwać słabszy moment i skutecznie odpowiedzieli. Mecz naprawdę świetnie się oglądało, bo mieliśmy sporo sytuacji pod jedną i drugą bramką, ale to ostatecznie gracze z Marek wygrali to spotkanie 4:9. Gospodarze w ostatnich dwóch kolejkach muszą zagrać lepiej, by nie spaść z podium na finiszu rozgrywek. Goście nadal muszą grać o komplet punktów, bo drużyny będące za nimi mają minimalną stratę i choć spadek Mareckim Wygom nie grozi, to jeszcze nie mogą być pewni udziału w turnieju kończącym sezon w Lidze Fanów.

W meczu 8. ligi Shot DJ walczący o awans pokonał na wyjeździe Fuszerkę II 7:1, której punkty są równie niezbędne, aby utrzymać marzenia o pozostaniu na obecnym poziomie rozgrywkowym. Gospodarze, którym grozi spadek do 9. ligi bardzo dobrze weszli w spotkanie od początku starając się utrzymywać przy piłce. Shot DJ cofnęło się na własną połowę i w początkowej fazie meczu swoich szans szukali w szybkich kontratakach. Gra toczyła się w środku boiska, a obie drużyny niechętnie atakowały większą ilością graczy. Obie formacje defensywne nie popełniały błędów, co spowodowało, że na pierwszą bramkę w spotkaniu musieliśmy poczekać aż do 23 minuty. Hugo Ferrer rozwinął akcję na lewym skrzydle mijając rywala, a następnie wyłożył piłkę na piąty metr. W takiej sytuacji Bastianowi Piaseckiemu pozostało tylko dołożyć nogę i umieścić piłkę w siatce. Po zmianie stron sytuacja zmieniła się diametralnie. Shot DJ zaczęło kontrolować grę oraz atakować bramkę rywali zdecydowanie większą liczbą zawodników. Najpierw na 2:0 podwyższył Hugo Ferrer skutecznie markując strzał lewą, a następnie mocnym uderzeniem prawą nogą po długim słupku nie dając szans bramkarzowi. Jedyną bramkę dla Fuszerki zdobył Patryk Morawski, który sfinalizował świetny rajd przez pół boiska Wiktora Wiśniewskiego. Shot DJ do końca meczu kontrolowało przebieg spotkania zdobywając jeszcze 3 bramki i ustalając wynik na poziomie 6:1.

9 Liga

W spotkaniu pomiędzy Bad Boys a Joga Bonito, faworyt mógłby tylko jeden. Ekipa Bartłomieja Podobasa cały czas walczy o mistrzostwo w 9 lidze i wydawała się być faworytem w starciu z zajmującą miejsce w środku tabeli ekipą Joga Bonito. Już od pierwszych minut było widać, że gospodarze zdecydowanie lepiej weszli w mecz. W 6 minucie świetnym strzałem z rzutu wolnego w długi róg bramki popisał się Damian Borowski. Chwilę później Bartosz Krajewski podwyższył prowadzenie gospodarzy i mieliśmy 2-0. W grze goście nic się nie kleiło, brakowało skuteczności i dokładnego ostatniego podania. Bad Boysi natomiast kontrolowali całkowicie przebieg meczu i jeszcze przed przerwą Damian Borkowski podwyższa rezultat meczu i na pauzę schodziliśmy przy wyniku 3-0. Po zmianie stron to ponownie gospodarze strzelają bramkę. Wydarzenia z pierwszej odsłony oraz początek drugiej części meczu nie napawały optymizmem graczy gości. Jednak jakże miłym zaskoczeniem dla obrazu gry była postawa Jogi Bonito w dalszej części meczu! Bad Boysi zdecydowanie opadli sił, często grali długą, niedokładną piłkę czym jeszcze bardziej ułatwiali grę zawodnikom oponentów. Joga Bonito dzięki swojej nieustępliwości i niezłomnemu charakterowi w drugiej odsłonie, najpierw doprowadziła do remisu, by ostatecznie wygrać to spotkanie 5-7. Świetne zawody rozegrał Sebastian Kluczek, który to w głównej mierze niemal w pojedynkę doprowadził do prawdziwej remontady. Sebastian brał udział przy pięciu bramkach swojej ekipy, w tym ostatnich dających prowadzenie i wygraną w tej rywalizacji. Spotkanie ostatecznie kończy się wynikiem 5-7 i jest znakomitym przykładem, że wierzyć i walczyć trzeba do samego końca!

Starcia drużyn na takim poziomie zdecydowanie przypadają nam do gustu! Minionej niedzieli, na warszawskim AWF-ie, mierzyły się ze sobą drużyny lidera z czwartą lokatą, która nadal ma jeszcze szansę na wejście do strefy medalowej. Nie dziwi więc zajadła walka, która towarzyszyła nam – obserwatorom – od początku, aż do samego końca. Strzelanie w tym spotkaniu rozpoczęli gospodarze, którzy po składnej akcji Cornelle’a Malongi z Kamilem Pasikiem zdołali wyjść na prowadzenie. Trafienie na 1:0 jednak nie ustawiło przebiegu spotkania zgodnie z oczekiwaniami TRCH, bo ich rywal, czyli Hiszpański Galeon, momentalnie zaznaczył, że nie będzie tego popołudnia chłopcem do bicia. Takie podejście opłaciło się zaledwie minuty po pierwszym trafieniu, kiedy to do bramki rywala trafił Jacek Fijałek. Mimo, że pierwsza połowa nie obfitowała w bramki, co zdecydowanie potwierdza wynik 1:1 do przerwy, finałowe 25 minut zdecydowanie podniosło wszystkim zgromadzonym ciśnienie, generując ogrom emocji. Goście w drugiej odsłonie zdołali wyjść na dwubramkowe prowadzenie, co w zasadzie zabiłoby nie jeden mecz. Jednakże, jak doskonale wiemy z poprzednich spotkań, ekipa TRCH nie uznaje półśrodków i zawsze walczy do końca. Efektem tego była szalona pogoń za wynikiem, którą finalnie udało im się zrealizować. Przy tym szalenie emocjonującym rollercoasterze, ucierpiał jednakże najlepszy gracz gospodarzy, a mianowicie Kamil Pasik, który ofiarnym zagraniem próbował skierować piłkę do bramki, zostając przy tym trafionym w głowę. Z naszych informacji wynika jednak, że młody zawodnik nie odniósł poważnego urazu. Kamil zdecydowanie jednak może spać spokojnie, bo jego koledzy dali radę, pokazując, że drużynowa i zaangażowana postawa się opłaca, a finalny wynik 4:3 jest tego odzwierciedleniem.

Niezwykle ważne starcie w kontekście utrzymania w 9-tej Lidze Fanów oglądaliśmy w parze Dynamo Wołomin kontra FC Torpedo. Było to spotkanie starych znajomych, gdyż obie ekipy są beniaminkiem tego szczebla rozgrywkowego i dobrze się znały z boiska. Pierwsza połowa to zdecydowanie lepsza gra gospodarzy, którzy mimo optycznej przewagi przez bardzo długi czas nie byli w stanie pokonać Andrzej Barana, jednak ostatnich kilka minut to już koncert w ich wykonaniu. Zaczęło się od podania Michała Matyi przez niemal całe boisko do Tomka Dzięcioła, który w polu karnym musnął piłkę i zmienił trajektorię lotu futbolówki, kierując ją do bramki. Ten sam zawodnik był autorem trafienia na 2:0, gdy po podaniu od Maćka Dorsza przymierzył z dystansu i ładnym strzałem nie dał szans golkiperowi rywali. Wynik tej odsłony ustalił Mateusz Milczarek, który również został obsłużony dobrym podaniem przez Maćka Dorsza. Po zmianie stron goście nieco się przebudzili i zaczęli skuteczniej grać w ataku. Po zamieszaniu w polu karnym do odbitej przez bramkarza piłki dopadł Luka Danylenko, a jego dobitka znalazła drogę do siatki i mieliśmy 3:1. Wydawało się, że Torpedo włączy się w wyścig o punkty, jednakże wtedy o swoim talencie strzeleckim przypomniał Kacper Urban. Czołowy napastnik Dynama brał udział przy kolejnych czterech bramkach, trzykrotnie wpisując się na listę strzelców, a także jednokrotnie asystując. Po jego wyśmienitym fragmencie gry Dynamo odjechało zupełnie z wynikiem do stanu 8:1 i było jasne, że goście mogą zapomnieć o chociażby punkcie. Na osłodę, to właśnie gości ustalili wynik spotkania na 8:2, a autorami akcji kończącej spotkanie byli Yevhenii Vasylchenko oraz Luka Danylenko, gdzie pierwszy kreował, a drugi wykańczał. Ostatecznie gospodarze wygrali to spotkanie 8:2 dzięki czemu zachowali cień szansy na utrzymanie. Dla gości porażka niestety oznacza relegację do niższego poziomu.

Walcząca o pierwsze punkty w tej rundzie Awanturza Warszawa I podejmowała w niedzielę zespół FC Vikersonn. Nikomu nie będziemy tutaj mydlić oczu, pisząc że spodziewaliśmy się zaciętego spotkania, które rozstrzygnie się na poziomie 1-2 bramek różnicy. Wiedzieliśmy, że faworytem są zawodnicy z Ukrainy, którzy walczą o medale, podczas gdy ich rywal jest już pogodzony ze spadkiem. Ale początek spotkania wcale nie zapowiadał, że faworytów czeka spacerek. Awanturnicy dobrze ustawili się na własnej połowie i mimo, że rzadko byli przy piłce, to jak już wchodzili w jej posiadanie, to potrafili zagrozić bramce oponenta. Było jednak jasne, że to wszystko zmieni się, gdy Vikersonn wyjdzie na prowadzenie. Co prawda trochę musieliśmy na to poczekać, jednak gdy wynik uległ pierwszej zmianie, to mecz z minuty na minutę nabierał coraz bardziej jednostronnego wymiaru. Faworyci już do przerwy byli na spokojnym prowadzeniu 3:0, a w drugiej połowie kontynuowali swój marsz po kolejne gole. Mimo wszystko kibicowaliśmy Awanturze, by nie została z niczym, bo za swoją dzielną postawę, coś jej się tutaj należało. Skończyło się na dwóch trafieniach, a ostateczny wynik brzmiał 2:10. Ale był to kolejny mecz tej ekipy, gdzie rywal wcale nie miał tak łatwo, jak mogło się wydawać. Mimo wszystko Vikersonn był drużyną zdecydowanie lepszą, a na uwagę zasługuje fakt, że dwie bramki dla tej ekipy zdobył Ihor Makhlai. Zwykle dyryguje on swoimi kolegami zza linii bocznej, ale tutaj pokusił się o kilkuminutowy występ i mimo, że przy piłce był rzadko, to jednak trochę swoje statystyki indywidualne podreperował. Teraz przed Vikersonnem znacznie trudniejsze zadanie, bo czeka ich konfrontacja z Hiszpańskim Galeonem. I tutaj trzeba będzie zagrać na 100% możliwości, bo w przeciwnym wypadku marzenia o medalach mogą odfrunąć bezpowrotnie.

Będący cały czas tuż za podium Crimson Boys podejmował pogrążony w wiosennym kryzysie Warsaw Gunners FC i chcąc do końca liczyć się w walce o awans musiał koniecznie to spotkanie wygrać. Damian Kucharczyk z ekipą długo nie czekali z tym, żeby ruszyć do ataków, już pierwsza akcja przyniosła bramkę i widać było, kto będzie chciał mocniej atakować w tym meczu. Na kolejną bramkę czekaliśmy do 9 minuty, którą to na swoje konto zapisał Damian Kucharczyk. Warsaw Gunners FC przegrywali, ale nie wyglądało to tak, że nie mają nic do powiedzenia. Mieli i powinni w pierwszej połowie strzelić kilka bramek. Gospodarze kilkukrotnie dochodzili do dogodnych sytuacji strzeleckich, ale albo bramkarz rywali stawał na drodze, albo... sami zawodnicy Arkadiusza Trwogi utrudniali sobie zadanie, czego najlepszym przykładem było, gdy wyszli z akcją 3 na bramkarza, lecz niedokładne podanie pozwoliło wrócić gościom i zażegnać niebezpieczeństwo. Takich problemów z koncentracją nie miał Crimson Boys, który w pierwszej połowie zdobył jeszcze dwie bramki. Druga połowa to znów gole strzelane przez gości, a prym wiódł w tym Damian Kucharczyk razem z najlepszym tego dnia na boisku Piotrem Zielińskim. Gunnersi oczywiście próbowali różnych rozwiązań, zmian ustawień, dwoił się i troił Wiktor Ziółkowski, ale niewiele z tego wychodziło. Dopiero w końcówce meczu wspomniany Wiktor zdobył bramkę honorową. Crimson Boys wygrał to spotkanie 11-1, pozostając w walce o podium, natomiast Warsaw Gunners są dość bezpieczni w kontekście utrzymania, ale jeszcze jakieś punkty przydałoby się zdobyć, by już matematycznie przypieczętować pozostanie w lidze. 

10 Liga

We wczesnych godzinach popołudniowych, mogliśmy obserwować mecz 10 ligi między Deluxe Barbershop, a WKS Bęgal. Gospodarze tego spotkania mają już zapewnione mistrzostwo, ale w dalszym ciągu walczą o zachowanie statusu niepokonanych w tym sezonie. Początek meczu to przewaga Deluxe Barbershop, ale WKS Bęgal nie pozostawało im dłużne i po objęciu prowadzenia przez gospodarzy, szybko im się zrewanżowali i doprowadzili do wyrównania. Niestety, od tego momentu do bramki w pierwszej połowie trafiali już tylko gracze Deluxe Barbershop. Veysov, Dadashov i Pashayev nie pozostawili złudzeń i na przerwę schodziliśmy z wynikiem 4:1. W drugiej połowie trwała dominacja Deluxe Barbershop, a jej zwieńczeniem miało być wykonanie rzutu karnego przez bramkarza gospodarzy. Ten jednak nie trafił z „wapna”, ale nie miało to większych skutków dla jego zespołu. W końcówce Ernest Iwan trafił dwukrotnie, a to pozwoliło WKSowi na zmniejszenie rozmiarów porażki. Ostatecznie Deluxe Barbershop pokonał WKS 9:3 i podtrzymał swoją niewiarygodną passę 16 meczów bez porażki. Goście nie mają się jednak czym martwić, bo w najbliższym czasie czeka ich starcie za „sześć punktów” z Kozicami Warszawa i to na nim powinni się skupić. 

Wyraźny spadek formy ekipy Na2Nóżkę zwiastował, że starcie z Kozicami Warszawa będzie dla nich wyjątkowo trudne i tak się niestety wydarzyło. Mimo, iż w szeregach gości brakowało Kacpra Napory, to Kozice bardzo szybko przejęły inicjatywę w spotkaniu i tylko świetna postawa Jakuba Pokorskiego między słupkami sprawiła, że mecz nie rozstrzygnął się już w pierwszej odsłonie. W szeregach gości szczególnie dobrze spisywał się Alli Abdullahi, który cały czas grał z podniesioną głową i bardzo dobrze widział wychodzących na pozycje strzeleckie kolegów. Efektem tego były dwie asysty, po których bramki zdobywali Kuba Wieteska oraz Kamil Faryniarz, a pierwsza część spotkania zakończyła się wynikiem 0:2. Brak Kacpra Bery w składzie gospodarzy był mocno widoczny, gdyż ofensywa N2N miała bardzo duże problemy ze stwarzaniem klarownych okazji. O ile pierwsza połowa, mimo optycznej przewagi gości, była w miarę wyrównana, o tyle po zmianie stron widowisko było zaskakująco jednostronne. Dość powiedzieć, że od stanu 0:2 Kozice zdobyły pięć bramek z rzędu, odbierając rywalom choćby cień szansy na punkty w tym meczu. W tym czasie do bramki trafiali odpowiednio: Debal Bose, Mariusz Grzybowski, Robert Afifi, dwukrotnie, All Abdullahi. W końcówce meczu bardzo efektowną serię trafień zaliczył jeszcze Rafał Woźnica, który w kilka minut skompletował klasycznego hat-tricka. Odpowiedź gości była, w kontekście ilości trafień Kozic, raczej skromna. Do bramki rywali trafiali Tymon Tomczykowski oraz Artur Szawedrak, jednak były to tylko gole na pocieszenie. Zdecydowana wygrana Kozic Warszawa 2:10 stała się faktem, jednak dla Na2Nóżkę nie miało to większego znaczenia, gdyż już dawno zapewnili sobie wicemistrzostwo 10-tej Ligi Fanów.

Drugi tydzień z rzędu mieliśmy okazję, by na Arenie Grenady obejrzeć mecz z udziałem FC MokryWilly Cartel. No i stety lub niestety, ale obydwa wyglądały niestety bardzo podobnie, czyli zanim jeszcze ich potyczka na dobre się zaczęła, to już wiedzieliśmy, że zwycięstwo trafi do braci Mućka i spółki. Tak było wcześniej przeciwko Piwo Po Meczu FC i tak było również w konfrontacji z A.D.S. Scorpion’s II. Zanim się obejrzeliśmy, to faworyci prowadzili już 5:1, a królem polowania okazał się tym razem Mateusz Mućka. To on pod nieobecność Łukasza Kobusa wziął na siebie ciężar zdobywania goli, chociaż słowo „ciężar” nie jest chyba do końca fortunne, bo ten zawodnik z dużą łatwością poprawiał swój dorobek indywidualny. I to głównie dzięki niemu Cartel prowadził po 25 minutach aż 7:1, co powodowało, że skłamalibyśmy pisząc, iż nie mogliśmy się doczekać finałowej odsłony. Oddajmy jednak przegrywającym, że mimo iż przystępowali do drugiej połowy bez wiary w końcowy sukces, to znacznie podnieśli swoją jakość w stosunku do tego, co działo się wcześniej. Ba! Skuteczna gra przede wszystkim Patryka Szewczuka spowodowała, że tę część meczu Skorpiony wygrały 5:4! Oczywiście nie było w ich obozie wielkiej euforii z tego powodu, jednak wiedząc, że jest to zespół w dużej mierze na dorobku, który zdaje sobie sprawę ze swojego miejsca w szeregu, to warto się cieszyć nawet z tych mniejszych rzeczy. Końcowy wynik brzmiał 11:6 i nawet tym, którzy nie widzieli spotkania nie pozostawia on złudzeń, kto był lepszy. MokryWilly dzięki kolejnym trzem punktom buduje serię zwycięstw i jeżeli chłopakom udałoby się pokonać w najbliższy weekend FC Warsaw Wilanów, to przyjemnym akcentem zakończyliby sezon. Skorpiony skupią się z kolei w niedzielę na poszukiwaniu pierwszego i jednocześnie jedynego zwycięstwa w trwającej kampanii. Zagrają bowiem z FC Piwo Po Meczu, a więc drużyną, która jest tuż nad nimi w ligowej hierarchii. I jeżeli zaprezentują się na przestrzeni całego starcia tak, jak przez ostatnie 25 minut z Cartelem, to wcale nie stoją na straconej pozycji.

Ekipa z Wilanowa wygrywając z Piwo Po Meczu mogła sobie zapewnić piąte miejsce i start w Pucharze Ligi Fanów. Warunek był jeden – musieli wygrać to spotkanie. Początek był dość wyrównany – oba teamy budowały akcje od własnej połowy, jednak im bliżej było pola karnego, tym trudniej było utrzymać płynność ataków. Chęć do zdobycia premierowego trafienia była spora z obu stron i akcje przenosiły się dość szybko z jednego pola karnego na drugie, ale długo były one bezskuteczne. Piwo Po Meczu próbowało niekiedy rozgrywać piłkę z daleko wysuniętym bramkarzem, co w paru przypadkach mogło być wykorzystane przez rywala. Z kolei zawodnicy gości ewidentnie nie mogli się wstrzelić, trzy – cztery strzały zostały oddane niemal z tej samej pozycji, ale piłka nie była odpowiednio dokręcona, przez co mijała tylko słupek. Pierwszą bramkę zobaczyliśmy dopiero w okolicach 19 minuty i strzelec miał przy tym też sporo szczęścia. Piotr Wdowiński uderzył mocno z dystansu i gdy wydawało się, że bramkarz Piwa poradzi sobie z tym strzałem, piłka po rękach wpadła mu do siatki. Warsaw Wilanów, podobnie jak w poprzednim meczu szybko poszedł za ciosem i minutę później zdobył kolejną bramkę. Do przerwy utrzymał się wynik 2:0. Po zmianie stron Michał Supłat popisał się ładną indywidualną akcją i podwyższył na 3:0, ale riposta gości była błyskawiczna i po przejęciu piłki na środku boiska ładną klepką doprowadzili do stanu 3:1. Niestety dla nich był to pierwszy i ostatni ich gol tego dnia, bo do siatki trafiali już tylko rywale. Choć gracze Piwa też mieli jeszcze swoje okazje, ale dobrze między słupkami spisywał się Maciej Dobrowolski. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 7:1 i raczej zwycięstwo Warsaw Wilanów nie podlegało dyskusji. I to właśnie tę drużynę zobaczymy na Pucharze Ligi Fanów, bo do ostatniego meczu z MokryWilly Cartel gospodarze mogą podejść już bez większej presji.

11 Liga

Pomimo ostatnich przeciwności w obu ekipach wciąż tliły się nadzieje na przeskoczenie Green Teamu i zajęcie 5 miejsca dającego prawo do udziału w Pucharze Ligi Fanów. Dżentelmeni choć grają całkiem nieźle w tej rundzie nie potrafią tego do końca przekuć na zdobycz punktową, choć ostatni remis z KTA Wszedło można już uznać za swego rodzaju sukces. Z kolei ostatnia porażka z Pogromcami zahamowała marsz NieDzielnych w górę tabeli i aby liczyć się w walce o 5 miejsce musieli ten mecz wygrać. I początkowo wszystko szło po ich myśli. Szybko objęli prowadzenie po świetnej akcji Jana Wójcika i asyście Łukasza Ostrowskiego. Mimo obiecujących pierwszych minut, dość długo musieliśmy czekać na kolejną bramkę. Gentlemani szukali swoich szans na wyrównanie, a rywale czekali na odpowiednią okazję by kontratakować. I choć to NieDzielni podwyższyli na 0:2 (po rzucie wolnym), to gospodarze też mieli swoje okazje. Mimo mało korzystnego wyniku do przerwy dało się jednak odczuć, że wiara w sukces w ekipie Michała Danga nie zniknęła. Po zmianie stron ochoczo ruszyli do przodu w poszukiwaniu bramki kontaktowej, jednak skarcił ich Łukasz Ostrowski kierując piłkę do siatki ładnym strzałem z woleja. Wydawało się, że NieDzielni będą mieli już ten mecz pod kontrolą, ale jak się okazało - sami sobie utrudnili życie. Po tym jak rywale zdobyli bramkę na 1:3, Jan Wójcik dostał niepotrzebną żółtą kartkę, która mogła zadecydować o losach meczu. NieDzielni grali tak otwarcie, jakby nie zdawali sobie sprawy, że byli w osłabieniu i Dżentelmeni w przewadze zdobyli dwie bramki, w tym jedną na sekundy przed końcem kary i z 0:3 zrobiło się 3:3. Jan Wójcik poniekąd odkupił swoje winy trafiając na 3:4 chwilę po wejściu z powrotem na boisko. To jednak nie był koniec emocji, bo 2 minuty później znów mieliśmy remis, który właściwie odzwierciedlał przebieg meczu. NieDzielni jednak mieli tego dnia w swoim składzie Łukasza Ostrowskiego, człowieka od zadań specjalnych. To on zaliczył kluczową bramkę w tym spotkaniu dając zwycięstwo swojej ekipie 4:5. Gentleman Warsaw Team znów pozostaje bez punktów i znów może czuć spory niedosyt, bo rywal był jak najbardziej w zasięgu. NieDzielnych w przyszłej kolejce czeka mecz sezonu z Green Teamem, do którego tracą już tylko 2 punkty.

W 11 lidze bardzo ciekawie zapowiadał się mecz między KTA Wszedło a Szeregiem Homogenizowanym. Obie drużyny na te spotkanie stawiły się w licznych składach, jednak to goście z KTA Wszedło byli zdecydowanie bardziej rozbudzeni. W pierwszych minutach Szereg niefrasobliwie rozgrywał piłkę, którą przechwycił Marek Pacholczak i otworzył wynik spotkania na 1-0. W kolejnych minutach większość walki rozgrywała się w środku pola, ale obie strony miały swoje okazje do zmiany wyniku. Z minuty na minuty KTA Wszedło coraz częściej próbowało zaskoczyć Jana Wosińskiego. Szczęśliwcem, który tego dokonał był Krzysiek Kacperowicz. Wynik do przerwy nie uległ zmianie, chociaż z obu stron były do tego świetne okazje. Jeśli goście przed meczem wypili kawę, to z pewnością zadziałała ona w czasie przerwy. Szybko zdobyli bramkę kontaktową po strzale Jana Mitrowskiego i nawet trafienie gospodarzy na 3-1 nie wybiło ich z rytmu. Niestety, starania gości nie przekładały się na kolejne gole - fantastycznie bronił Cezary Szczepanek, który wychodził obronną ręką z pojedynków z niezwykle aktywnym Janem Mitrowskim. Cezary wybronił kilka groźnych strzałów, czym jednocześnie demotywował gości. W końcu zawodnicy Szeregu postawili wszystko na jedną kartę, dzięki czemu w samej końcówce po zespołowej akcji Leszczyński - Mitrowski ten drugi zmniejsza straty swojego zespołu do jednej bramki. Niestety na więcej nie starczyło już czasu i po chwili sędzia zakończył mecz. Dzięki wygranej KTA Wszedło zdobywa bardzo ważne trzy punkty i odskakuje swoim bezpośrednim rywalom do awansu, aż na pięć "oczek". Postawa gości, szczególnie w drugiej odsłonie mogła się podobać, niestety do szczęśliwego zakończenia trochę im zabrakło.

W meczu 16. kolejki 11. ligi drużyna Red Rebels zgodnie z oczekiwaniami zwyciężyła po raz 12. w obecnym sezonie, pokonując ostatnie w tabeli Old Boys Derby III. Utrzymali dzięki temu fotel lidera, a drużyna Old Boysów pozostaje na 9. miejscu z 4 punktami straty do miejsca gwarantującego utrzymanie. Od samego początku spotkania podział na boisku był bardzo widoczny. Kibice, który zebrali się wzdłuż linii boiska na AWF Warszawa z łatwością mogli odróżnić lidera od zespołu, który bije się o utrzymanie. Gospodarze od pierwszego gwizdka przejęli całkowitą inicjatywę. Wynik spotkania już w 3. minucie otworzył fenomenalnym strzałem bezpośrednio z rzutu rożnego Bazarov. Kilka minut później ten sam zawodnik wykorzystał niefrasobliwość obrońców w własnym polu karnym i po przechwycie piłki podwyższył wynik spotkania na 2:0. Drużyna Red Rebels kontrolowała grę i szybkimi kontratakami do przerwy prowadziła już 7:1 a sam Bazarov wpisał się na listę strzelców aż cztery razy. Efektem dużej przewagi już po pierwszej połowie było nieco niższe tempo gry w kolejnej części, jednak na brak bramek nie mogliśmy narzekać. Old Boys Derby III stworzyli sobie kilka dogodnych sytuacji w drugiej części spotkania, na wyróżnienie zasługuje trafienie zdobyte przez Old Boys Derby III, które po składnej akcji całego zespołu mocnym strzałem w górny róg bramki zainkasował Cezary Dudało. Mecz zakończył się wynikiem 11:2.

Mecz rozegrany w 11 lidze pomiędzy piątym w tabeli Green Team i drugimi Borowiki był niestety widowiskiem mocno jednostronnym. Goście od początku wysoko ustawieni nie pozwolili rozpędzić się ekipie gospodarzy. Przejęty środek pola, sprytne dwójkowe akcje na tzw. "klepę" oraz bardzo dynamiczne kontry dały im naprawdę dużą przewagę w tym spotkaniu. Pressing Borowików już na samym początku meczu dał im wynik 1-0 dzięki bramce samobójczej. Green Team próbował co prawda się odgryzać, ale Borowiki narzucili swój styl gry i bez problemu zdobywali kolejne trafienia. Architektów tego sukcesu tak naprawdę ciężko wymienić, ponieważ to cała drużyna przyjezdnych zasługuje na to miano. Aleksandr Anishchenkov (2 bramki, 1 asysta), Bartłomiej Lechowicz (2 bramki, 1 asysta) i reszta ekipy Borowików pokazali w tym meczu, że bardzo mocno zależy im na zwycięstwie i awansie do wyższej klasy rozgrywkowej. Pierwsza połowa to huraganowe ataki drużyny przyjezdnych, duża dominacja w tej części spotkania i 6 zdobytych trafień. Druga część meczu to nadal przewaga Borowików. którzy tym razem delikatnie zwolnili a i tak zdobyli jeszcze trzy bramki. Ekipa Green Team oczywiście się nie poddawała i nawet przy tak dużej stracie starała się atakować. Jednak ich wysiłki nie zostały nagrodzone nawet jednym trafieniem. Taka jest niestety piłka nożna. Trzeba zapomnieć o tym spotkaniu i myśleć już tylko o następnym meczu. Zawody zakończyły się wynikiem 9-0 dla Borowików, którzy umocnili się na pozycji wicelidera i ze spokojem spoglądają w przyszłość i możliwy awans do 10 ligi. Green Team po tej porażce pozostaje nadal w środku tabeli, ale coraz mocniej czuje oddech przeciwników na swoich plecach. Dlatego trzeba walczyć o każdy punkt jak o życie, aby bez problemu zapewnić sobie ligowy byt. 

12 Liga

W jednorundowych rozgrywkach doszło do bardzo ciekawego spotkania między Złączonymi, a Zaruby United. Gospodarze pojawili się w dość skromnym składzie osobowym, za to Zaruby przyszli aż w 13. Jak się później okazało, ta frekwencja mogła mieć przełożenie na wynik końcowy. Pierwsza połowa należała w stu procentach do zespołu gości. To oni, mimo żółtej kartki dla Michała Kamińskiego, prowadzili grę i na przerwę schodzili z dwubramkowym prowadzeniem. Do siatki rywali trafiali Michał Platonov i Andriy Voloshchuk. Tymczasem druga połowa rozpoczęła się od bramki Dominika Kostrzewy, który zmniejszył przewagę przeciwników. Wydawało się, że Złączeni ruszą do ataku, ale inny pomysł mieli gracze Zaruby United. Za sprawą Valeriego Rusala oraz Andryia Voloschuka wyszli na prowadzenie 5:1 i nie oddali go już do końca. Pod koniec spotkania dla Złączonych trafili jeszcze Dominik Kostrzewa i Łukasz Wasiak, ale ostateczny wynik był dla gospodarzy negatywny i brzmiał 3:5. Po tym zwycięstwie, drużyna gości awansowała na 3 miejsce w tabeli i zrównała się z punktami z Nagelem i Weiti FC. Z kolei Złączeni pozostali na 6 miejscu w ligowej hierarchii.

Patrząc na ławkę rezerwowych obu ekip można było prędko domyśleć się, że jest to spotkanie o szalenie wysokiej stawce. Pierwsze minuty gry tylko potwierdziły te przypuszczenia, bo obie drużyny podeszły do siebie z respektem i nikt nie próbował szalonych pomysłów, skupiając się raczej na mozolnym budowaniu przewagi. Pierwszy kwadrans należał do gospodarzy, którzy wypracowali więcej groźnych akcji i ostatecznie dwie z nich skończyły się golami. W 7 minucie Filip Motyczyński otworzył wynik, a w 13 minucie wykorzystał podanie Mikołaja Abramowicza i podwyższył na 2:0. Gra Sportano wyglądała bardzo dobrze, ale ospali do tej pory zawodnicy Nagela szykowali solidnego plot twista. W 16 minucie Maksimo Stesiuk zdobył gola kontaktowego i porwał swoją drużynę do odrabiania strat. W efekcie minutę później był już remis, kiedy Maks wyłożył piłkę Kamilowi Komorowskiemu, a po chwili Maksimo wyprowadził swój zespół na prowadzenie, którego Nagel nie oddał już do końca spotkania. Początkowa przewaga Sportano zupełnie wyparowała i zespół Kamila Dąbrowskiego nie mógł już odnaleźć swojego rytmu z pierwszych minut spotkania. W 29 minucie goście byli bardzo bliscy podwyższenia, ale ostatecznie skończyło się trafieniem w słupek. Na kolejnego gola czekaliśmy aż do 39 minuty, a niezawodny Maksimo Stesiuk skompletował hat-tricka. Golkiper Sportano Dominik Kędzierski miał bardzo dużo pracy między słupkami swojej bramki i robił co mógł, ale w 42 minucie znów musiał wyjmować piłkę z siatki, tym razem po trafieniu Kamila Komorowskiego. Kropkę nad i w ostatniej minucie postawił Maksimo i Nagel wygrywając 2:6 objął fotel lidera 12 ligi.

Data utworzenia artykułu: Ponad tydzień temu, 2023-05-25
Facebook
Tabela
Poz Zespół M Pkt. Z P
6   TUR Ochota 18 26 8 8
7   ALPAN 18 24 8 10
10   AnonyMMous! 18 9 3 15
11   Deportivo la chickeno 9 12 4 5
3   FC Kebavita 18 36 11 4
9   FC Impuls UA 18 12 4 14
1   FC Gorlicka 18 43 14 3
5   In Plus & Pojemna Halina 18 27 8 7
4   Esportivo Varsovia 18 30 10 8
2   EXC Mobile Ochota 18 38 12 4
8   Strefa Podium 9 7 2 6
Social Media
Reklama