USUŃ NA 24H
MENU LIGOWE
POZIOMY ROZGRYWEK
AKTUALNOŚCI
ROZGRYWKI
STATYSTYKI
FUTBOL.TV
TURNIEJE
WYWIADY
Puchar Fanów
GALERIA
Ekstraklasa
1 Liga
2 Liga
3 Liga
4 Liga
5 Liga
6 Liga
7 Liga
8 Liga
9 Liga
10 Liga
11 Liga
12 Liga
13 Liga
14 Liga
RAPORT MECZOWY - 14. KOLEJKA!

Za nami kolejny tydzień emocji w rozgrywkach Ligi Fanów. W ekstraklasie faworyci nie zawiedli - swoje mecze wygrali zarówno FC Gorlicka, IN Plus Pojemna Halina i Anonimowi. Na pierwszym i dwunastym szczeblu rozgrywek ALPAN i  Kometa Warszawa biją kolejne rekordy wygrywając  swój  14 pojedynek w tym sezonie. A co działo się na pozostałych poziomach i boiskach przeczytacie w naszych cotygodniowych relacjach meczowych.  

 

EKSTRAKLASA

 

CONTRA - MIXAMATOR 6:5

Spotkanie Contry z Mixamatorem miało istotne znaczenie w kontekście walki o utrzymanie.  Goście tuż przed pierwszym gwizdkiem mieli tylko czterech zawodników na placu, a reszta niestety pomyliła boiska i udała się na nasz drugi obiekt. Te okoliczności nie dawały nadziei na korzystny wynik teamowi Michała Fijołka. Od pierwszej minuty gospodarze atakowali, jednak nieskuteczność pod bramką Grzegorza Augustyniaka była porażająca. Dopiero w około dziesiątej minucie udało się strzelić pierwszego gola. Później padały kolejne bramki i przy wyniku 5:0 dojechali kolejni zawodnicy Mixamatora. Od tego momentu padły dwie bramki dla Miksów i do przerwy było 5:2. Po zmianie stron goście dążyli do odrobienia strat. Ich akcje były coraz groźniejsze, a rywale nie mogli jakoś złapać rytmu. Być może okoliczności z początku starcia i gra z dwoma zawodnikami więcej spowodowała, że nie mogli się odnaleźć na boisku. Przy stanie 6:3 w odstępie dosłownie pięciu minut Miksy zbliżyli się do rywali na jedno trafienie. Najpierw Patryk Kwiatkowski niefortunnie interweniował i piłka wtoczyła się do bramki Macieja Antczaka, a chwilę później Arsen Oleksiv po składnej akcji strzelił gola na 6:5. Ostatnie minuty były nerwowe po stronie teamu Michała Raciborskiego, ale ostatecznie udało się dowieźć korzystny wynik. Contra taką nerwówkę miała na własne życzenie, bo miała sporo sytuacji po kontrach w drugiej odsłonie, ale była bardzo nieskuteczna. Kto wie jak by wyglądał ten mecz gdyby Miksy od początku grały w pełnym składzie, ale tego niestety się już nie dowiemy.

 

FC GORLICKA - TUR OCHOTA 7:4

W meczu na szczycie pomiędzy Gorlicką, a Turem oglądaliśmy od początku niezwykle wyrównane spotkanie. Tym razem gospodarze nie dysponowali optymalnym składem i brak chociażby takich graczy jak Mariusz Milewski, Eryk Murawski czy Maks Himel stawiało wyzwanie dla innych zawodników, którzy tego dnia stawili się na Grenady. Po stronie gości pełna mobilizacja i dawno tak szeroki skład nie pojawiał się na spotkaniach. Początek to zdecydowanie lepsza gra Tura, który od początku starał się narzucić swój styl gry. Szybko też padła pierwsza bramka autorstwa Rafała Polakowskiego. Gorlicka po pierwszych trudnych minutach zaczęła lepiej funkcjonować, a za rozgrywanie wziął się Marcel Gorczyca, który sprawiał sporo problemów defensywie Tura. W ósmej minucie gola wyrównującego strzelił jednak jego brat Jędrzej kapitalnie wykorzystując podanie Mateusza Leleno. Goście jednak szybko odpowiedzieli. Po zamieszaniu w polu karnym Kamil Dankowski faulował napastnika rywali i sędzia wskazał na wapno. Niestety była mała kontrowersja w tej sytuacji, bo ułamek sekundy wcześniej był faul w przeciwną stronę, którego jednak sędzia nie dostrzegł. Karnego wykorzystał Bartek Osoliński i ponownie Tur prowadził. Gorlicka jednak tego dnia mimo wielu absencji zagrała mądrze i znakomicie się broniła. W ataku umiała dzięki rotacji pozycji na boisku gubić krycie przeciwników i to dało efekty. Najpierw Tur strzelił samobója by po chwili już przegrywać 3:2. Szybko jednak Konrad Kowalski potrafił odpowiedzieć i na pięć minut przed przerwą było 3:3. Końcówka pierwszej połowy to dwa ciosy gospodarzy. Kamil Dankowski i Jędrzej Gorczyca dali prowadzenie 5:3. W przerwie Tur mobilizował się do walki w drugiej połowie i wierzył w odwrócenie wyniku. Gdy Konrad Wojtkielewicz zdobył bramkę na 5:4 wydawało się, że ekipa z Ochoty wraca do gry. Jednak mimo kilku klarownych sytuacji nie udało się doprowadzić do remisu, a Gorlicka po kontrze ponownie wyszła na prowadzenie dwubramkowe.  Gdy Kamil Dankowski strzelił bramkę na 7:4 sytuacja teamu Konrada Kowalskiego była arcytrudna. Zdjęcie bramkarza i gra z lotnym Robertem Hankiewiczem przez ostatnie dziesięć minut nie przyniosła efektu. Gorlicka perfekcyjnie broniła przesuwając całą linię obrony tak, że Tur nie miał praktycznie ani jednej klarownej akcji w końcówce spotkania. Po niezłym spotkaniu zasłużenie wygrywa Gorlicka i umacnia się w fotelu lidera. Tur nadal ma szanse na podium i w kolejnych meczach musi po prostu wygrywać by nie zostać bez medali w tym sezonie.

 

NARODOWE ŚRÓDMIEŚCIE - ANONYMMOUS! 3:4

Mecze ekstraklasy niemal zawsze stoją na wysokim poziomie i dostarczają bardzo wielu emocji. Nie inaczej było w starciu Narodowe Śródmieście- AnonyMMous! Gospodarze okupują ostatnie miejsce w ligowej tabeli i mają iluzoryczne szanse na pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Swoje ostatnie i jedyne ligowe punkty zdobyli jeszcze w ubiegłym roku kiedy to pokonali Mixamator. Ich rywale natomiast cały czas są w grze o zajęcie 5 miejsca na koniec sezonu, które będzie ich premiowało uczestnictwem w Pucharze Ligi Fanów. Samo spotkanie od początku toczone było w bardzo szybkim tempie. Jedna jak i druga ekipa chciała szybko otworzyć wynik tego pojedynku. Niespodziewanie udało się to „outsiderowi” a konkretnie Tomaszowi Terpiłowskiemu, który zdobył gola po strzale bezpośrednio z rzutu wolnego. Narodowe Śródmieście było bardzo bliskie zdobycia drugiego gola, ale na posterunku był Maciej Miękina. Podrażnione ambicje „anonimowych” nie pozwoliły długo cieszyć się z prowadzenia ich rywalom, bo po podaniu Stocha Głębocki wyrównał stan tej rywalizacji. Całą pierwszą połowę mogliśmy obserwować dużo płynnej i ładnej dla oka gry obydwu zespołów. W 22 minucie Głębocki trafił po raz drugi w tym meczu i do przerwy faworyt prowadził 2:1. Drugą część spotkania od bardzo mocnego uderzenia rozpoczęli gospodarze. W 27 minucie Miękinę pokonał Arkadiusz Kibler a minutę później po raz drugi w tej potyczce Tomasz Terpiłowski i niespodzianka zaczęła nam wisieć w powietrzu. W 36 minucie meczu najaktywniejszy w zespole gości Stoch zainicjował akcję, którą na bramkę zamienił Robert Dębski. Kilka minut później powyższy duet w identycznej konfiguracji dał prowadzenie swojemu zespołowi, którego nie oddali już do samego końca i po bardzo wyrównanym pojydynku pokonali Narodowe Śródmieście 4:3.

 

FC KEBAVITA - FC IMPULS UA 4:5

Kebavita po ostatniej porażce z Turem podejmowała zawsze niewygodny zespół Impuls. Ekipa Buraka Cana liczyła na stratę punktów ekipy z Ochoty i East Windu by w razie wygranej zbliżyć się do tych zespołów w tabeli. Od początku spotkania gospodarze dominowali czego efektem były szybko strzelone bramki . Przy stanie 2:0 Impuls zaczął wyglądać lepiej na boisku, ale to Kebavita ponownie za sprawą Barisa Kazkondu podwyższyła prowadzenie. Dopiero przed przerwą dobrze znany Kebavicie Vladysłav Budz strzelił bramkę dającą nadzieję na lepszą grę i osiągnięcie korzystnego wyniku. Goście jak zawsze grali nieźle, ale brakowało wykończenia pod bramką rywali. Do przerwy mieliśmy wynik 3:1. Po zmianie stron oglądaliśmy znakomite 25 minut gry gdzie emocji nie brakowało. Impuls jakby odrodził się i nie przypominał zespołu z pierwszej połowy. Ich gra zaczęła się zazębiać i efektem tego były dwie bramki. Najpierw Vladysłav Budz,  a chwilę później Bohdan Iwaniuk trafił do siatki i mieliśmy remis. Gospodarze jakby zaskoczeni takim obrotem sytuacji starali się ponownie wyjść na prowadzenie. Po faulu w polu karnym mieliśmy rzut karny. Niestety Christian Namani przestrzelił i na tablicy wyników nadal był remis. Dosłownie kilka sekund po tej sytuacji świetną akcję przeprowadził Impuls. Kostiantyn Didenko kapitalnie uderzył nie dając szans Michałowi  Dryńskiemu. Kebavita jednak szybko odpowiedziała i wynik 4:4 zwiastował fantastyczną końcówkę. Wtedy ponownie świetny rajd przeprowadził Kostiantyn Didenko, który efektownie utrzymał się przy piłce i wyłożył futbolówkę do pustej bramki Maksymowi Kushnirukowi. Gospodarze mieli jeszcze trzy minuty gry, ale zamiast skupić się na odrabianiu strat tracili nerwy na komentowaniu zachowań rywali i rozpamiętywali podejmowane przez sędziego decyzje z przed kilkunastu minut. Mecz zakończył się wynikiem 4:5. Dla Kebavity jak się okazało stracona szansa na dogonienie w tabeli rywali. Impuls zaś zdobył cenne punkty w kontekście utrzymania w lidze.

 

EAST WIND - IN PLUS & POJEMNA HALINA 3:10

W spotkaniu East Windu z In Plus Pojemną Haliną liczyliśmy na sporą dawkę emocji. Jednak dość szybko okazało się,  że goście zamierzają szybko ustawić sobie wynik i kontrolować spotkanie. Sygnał do ataku dał golkiper Tomek Warszawski. To on rozpoczął strzelanie w swoim stylu, mocno huknął z dystansu i Pojemna Halina po niespełna trzech minutach już prowadziła. Po chwili z rzutu wolnego Bartosz Przyborek podwyższył wynik. Gospodarze starali się odgryzać, ale nie przypominali zespołu z poprzednich kolejek gdzie dominowali nad rywalami. Wręcz przeciwnie przyjęli warunki jakie postawiła Pojemna Halina. Brakowało precyzji w podaniach nie mówiąc już o strzałach gdzie albo Tomek Warszawski kapitalnie interweniował albo piłka lądowała daleko od światła bramki. Niemoc strzelecką w zamieszaniu pod bramką gości przełamał Mateusz Olszak, ale był to tylko chwilowy przebłysk. Zatem wynik 2:5 z perspektywy całej pierwszej połowy można było uważać za względnie dobry. W przerwie widać było jeszcze mobilizację w szeregach teamu Sebastiana Dąbrowskiego. Jednak szybko strzelone bramki na początku drugiej odsłony przez gości kompletnie podcięły skrzydła East Windowi. Ci praktycznie w drugiej połowie nie mieli pomysłu na grę, a nawet gdy już udało się stworzyć okazje to brakowało wykończenia. W końcówce gdy było już wiadomo, że nic ciekawego w tym spotkaniu się nie wydarzy oglądaliśmy już raczej futbol z humorem, a nie twardy i zacięty mecz. Ostatecznie In Plus Pojemna Halina wygrała zasłużenie 3:10 i nadal czyha w tabeli za plecami Gorlickiej. East Wind trochę zawiódł i nie chodzi o wynik, ale o samą grę i musi szybko zapomnieć o tym meczu, bo nadal ma szanse na medale w tym sezonie.

 

LIGA 1

 

CLEOPARTNER - GLADIATORZY 4:7

Spotkanie Cleopartnera z Gladiatorami od początku mogło się podobać. Mimo, że gospodarze mieli tylko meczową szóstkę to od początku mądrze się ustawili w obronie i czekali na swoje okazje do strzelenia bramki. Goście próbowali ataku pozycyjnego i stwarzali sobie sytuacje. Jednak raziła nieskuteczność i seryjnie marnowane okazje. To musiało się zemścić i po jednej z kontr Vadim Chuchva dał prowadzenie ekipie z Ukrainy. Gladiatorzy po straconej bramce jeszcze bardziej nacierali na bramkę rywali i w końcu dopięli swego. Adam Sobczak przejął piłkę w środku pola i soczystym strzałem pokonał golkipera przeciwników. Remis 1:1 utrzymywał się, aż do końcówki pierwszej połowy. Wówczas w niegroźnej akcji Anton Shevchenko niespodzianie oddał strzał, a piłka ku zaskoczeniu defensywy Rafała Osińskiego wpadła do siatki i mieliśmy wynik 2:1. Takim rezultatem zakończyła się pierwsza połowa. Po zmianie stron goście ruszyli do odrabiania strat. Mając w składzie kilku kreatywnych zawodników starali się grą na jeden kontakt rozmontować obronę Cleopartnera. W jednej z akcji wyręczył ich obrońca Volodymyr Humeniuk pakując piłkę do własnej siatki. Od stanu 2:2 dominowali Gladiatorzy ale gdy wyszli na prowadzenie 3:2 szybko stracili bramkę i ponownie w meczu mieliśmy remis. Największa kontrowersja która rozgrzała gości zdarzyła się przy wyniku 3:3. Paweł Pająk huknął mocno zza pola karnego i piłka odbiła się od poprzeczki na ziemię. Pytanie czy całym obwodem przekroczyła linię? Sędzia nie mógł tego ocenić czy był gol dlatego puścił grę i to Cleopartner po kontrze wyszedł na prowadzenie 4:3. To trochę wybiło z rytmu gospodarzy, ale końcówka należała do nich. W zasadzie ciężar gry na swoje barki wziął Michał Dryński, który dodatkowo stanął między słupkami zastępując kontuzjowanego Dominika Pajdę. Dryna zaliczył dwie asysty i dwie bramki w ostatnich dziesięciu minutach spotkania. Dało to Gladiatorom zwycięstwo 4:7 co z perspektywy całego spotkania wydaje się jak najbardziej zasłużoną wygraną.

 

FC FREEDOM - NISKI PRESS 9:4

Patrząc tylko na ligową tabelę i różnicę punktów między obiema drużynami mogłoby się wydawać, że Niski Press będzie zdecydowanym faworytem tego meczu. Wiemy jednak, że drużyna ta zmaga się z bardzo dużym kryzysem. Przed rundą rewanżową była jednym z kandydatów do awansu, jednak po 4 porażkach z rzędu bliżej im do strefy spadkowej niż do miejsca w czołowej trójce. FC Freedom z kolei to ekipa, która punktów potrzebuje jak tlenu, cały czas jest „czerwoną latarnią” ligi i aby myśleć o utrzymaniu na zapleczu ekstraklasy musi po prostu zdobywać punkty. Z takim też zamiarem przystąpili do tego spotkania i na efekty długo nie trzeba było czekać, bo po 10 minutach i dwóch bramkach Yakouluka oraz jednej Mantyckiego prowadzili 3:0. W pierwszej połowie widzieliśmy dużo szybkiej gry i wiele sytuacji podbramkowych z jednej jak i drugiej strony. W 23 minucie czwartą bramkę dla swojego zespołu zdobył Oliinyk. Tuż przed przerwą gola na 4:1 strzelił Flaga i to mógł być pozytywny impuls dla gości. Tuż po zmianie stron ponownie jednak szybko do głosu doszli zawodnicy z Ukrainy i w 30 minucie Yakouluk skompletował hat-tricka. Kilka minut później odpowiedział Wichowski i mieliśmy 5:2. Po 30 sekundach rywale znowu prowadzili 4 bramkami, bo Michała Sobieralskiego pokonał Żenia Baiew. Niski Press starał się prowadzić grę, ale to ich przeciwnicy mieli więcej konkretów w swoich poczynaniach. Do końca meczu takich „konkretów” dorzucili jeszcze dokładnie 3, ich rywale odpowiedzieli tylko 2 razy co w konsekwencji doprowadziło do końcowego wyniku 9:4 i dało 3 punkty ekipie FC Freedom.

 

TYLKO ZWYCIĘSTWO - ALPAN 3:16

Jak zawsze solidny zespół Tylko Zwycięstwo minionej niedzieli stawił czoła rozpędzonemu do granic możliwości Alpanowi. Szymon Jałkowski ze spółką chcieli pokusić się o zwycięstwo i nie lada niespodziankę. Początek meczu to właśnie pełna kontrola TZ, udało się nawet wyjść na dwubramkowe prowadzenie po uderzeniach wspomnianego wyżej Szymona Jałkowskiego. Przy wyniku 0:2 patrząc z perspektywy Alpanu, ten zespół wziął się w garść i niemalże stłamsił swoich oponentów. Huraganowe ataki, szybkość błyskawicy i siła uderzenie Mariusza Pudzianowskiego tak można w skrócie ocenić to co wyprawiał zespół Kamila Melchera. Prym wiódł Mateusz Marcinkiewicz, który w całym meczu nastrzelał bramek, że spokojnie można by było obsadzić kilka spotkań tymi zdobyczami. Osiem bramek w jednym meczu, nie ważne jaki zawodnik strzeliłby tyle, zawsze taki wynik robi wrażenie. Bramki zdobywał nie tylko Marcinkiewicz, Przemek Wycech i Patryk Skrajny również robili ogromne zamieszanie pod bramką przeciwnika i tak naprawdę to była egzekucja. Widzieliśmy Tylko Zwycięstwo w Ekstraklasie, gdzie grali z topowymi drużynami i ciężko nam sobie przypomnieć tak rozbity zespół gospodarzy. Nic nie wychodziło w grze, ale to zasługa Alpanu który zdominował ten mecz. Wynik końcowy to 16:3, a to i tak nie jest najwyższy wymiar kary jaki mógł spotkać Tylko Zwycięstwo.

 

GREEN LANTERN - FC ALMAZ 5:1

Patrząc na tabelę przed spotkaniem Green Lantern z FC Almaz łatwo było wskazać faworyta. Drużyna gości bardzo dobrze spisuje się w rundzie rewanżowej, dzięki czemu zajmuje miejsce na najniższym stopniu podium. Gospodarze natomiast mają spore kłopoty kadrowe, które znacznie wpływają na wyniki osiągnięte przez tę drużynę. Od początku mogło zaimponować wysokie tempo spotkania , które mimo dużej ilości walki prowadzone było w duchu fair play. Po upływie pierwszych minut spotkania byliśmy świadkami dwóch bramek w krótkim odstępie czasowym autorstwa braci Wysokich, dzięki którym gospodarze wyszli na prowadzenie. Kilka minut później kolejną składną akcję przeprowadził zespół gospodarzy, która zakończyło się trzecią bramką. Zespół gości mimo szczerych chęci i włożonego trudu nie był w stanie poważniej zagrozić bramce rywali. Jedyne trafienie w pierwszej połowie spotkania dla zespołu Almazu to samobój bramkarza przeciwników. W tej części nie odnotowaliśmy już żadnych zmian w wyniku i drużyny na przerwę schodziły przy prowadzeniu gospodarzy 3-1. W drugiej połowie meczu długimi fragmentami spotkanie toczyło się w środkowej części boiska. Zespól gospodarzy zadowolony z prowadzenia więcej uwagi przywiązywał defensywie. Dodatkowo pewnym punktem zespołu był w tym dniu ich bramkarz Aleks Janicki, który tylko raz wyjmował w tym meczu piłkę ze swojej branki. Dodatkowo w ostatnich fragmentach meczu dwukrotnie na listę strzelców wpisali się zawodnicy Green Lantern i po bardzo fajnym meczu pokonali swoich rywali 5-1. Drużyna FC Almaz zanotowała niespodziewaną porażkę, która sprawia, że różnica pomiędzy drużynami będącymi na podium, a resztą stawki trochę się zmniejszyła.

 

LIGA 2

 

GRACZE GORSZEG SORTU - ORZEŁY STOLICY 2:4

Mecze drużyn piastujących miejsca obok siebie w ligowej tabeli to zazwyczaj mecze na “styku”. Tak było i tym razem. Szósta w tabeli 2 ligi ekipa Graczy Gorszego Sortu podejmowała na “swoim” terenie siódme Orzeły. Obie ekipy przyszły tylko z jednym zmiennikiem, musiały więc dobrze rozłożyć siły. Spotkanie rozpoczęło się w spokojnym tempie. Widać, że obie ekipy mają do siebie szacunek, a nie chcąc stracić głupiej bramki grały dość zachowawczo. Nieśmiałe ataki jednych i drugich, dosyć leniwe rozgrywanie akcji i duże skupienie w obronie, mogły dać kibicom obraz spotkania bardzo spokojnego. Jednak to jest Liga Fanów i wszystko jest możliwe. Niby było spokojnie, ale obrońca Orzełów nie zdążył z jedną z interwencji i sędzia podyktował rzut wolny z około 15 metrów. Do piłki podszedł Maciek Chojnacki i potężnie uderzył po długim rogu bramki gości. Bramkarz Orzełów mógł jedynie odprowadzić futbolówkę wzrokiem i mieliśmy bramkę na 1-0. GGS coraz mocniej atakowało, ale goście nie pozostawali dłużni. Ze spokojnego spotkania zrobiło się dobre “meczycho” i co chwila któraś z ekip oddawała strzały na bramkę rywala. GGS kilkukrotnie sprawdzał formę goalkeepera Orzełów oraz wytrzymałość słupka ich bramki. Obudziły się jednak Orzeły i pod koniec pierwszej połowy sytuację sam na sam wykorzystał Mikołaj Kiełpsz i soczystym uderzeniem po długim rogu pokonał bramkarza GGS. Pierwsza połowa zakończyła się więc wynikiem 1-1. Druga połowa to optyczna przewaga gości. Cofnięci GGS, byli coraz bardziej przyciśnięci do muru. Śmiałe ataki Orłów dodawały im coraz więcej otuchy, tym samym zabierając chęć do gry chłopakom z GGS. Jednak nic z tej przewagi nie wynikało. Gospodarze zaczęli się w końcu podnosić i mocniej atakować. Zaowocowało to kilkoma naprawdę dobrymi okazjami lecz bramkarz Orzełów pozostawał niepokonany. Goalkeeper gości został wybrany w tym meczu mvp swojej ekipy i nie był to wybór bezpodstawny. Facet wykonywał swoja robotę na 110% i był ostoją i bastionem swojej drużyny. Goście dopięli swego i w 29 minucie wyszli na prowadzenie. Bardzo aktywny obrońca Orzełów Tomasz Czerniawski, soczystym strzałem pokonał bramkarza gospodarzy i zrobiło się 2-1 dla gości. Kilka minut później ponownie Tomasz Czerniawski zdobył bramkę na 3-1. W tym momencie ekipa Orzełów chyba delikatnie uśpiona dobrym wynikiem, zwolniła tempo. GGS nie omieszkali tego nie wykorzystać i po krótkiej chwili zdobyli bramkę kontaktowa na 3-2. Bramkarz Patryk Kieszkowski mocnym i celnym wyrzutem uruchomił Karola Wierzchonia i ten drugi bez problemu wykorzystał sytuację sam na sam. Goście podrażnieni takim obrotem spraw wzięli się mocno do roboty, przycisnęli GGS i zdobyli czwarta bramkę. Na 10 minut przed końcem spotkania, Mikołaj Kiełpsz pewnym strzałem pokonał bramkarza GGS i można było pomyśleć, że jest już po meczu. Jednak gospodarze nie mieli zamiaru poddać się bez walki, wzięli się mocno do roboty i zaczęli stwarzać okazje. Najpierw po ładnej kontrze trafili w 45 minucie w słupek by 4 minuty później obić poprzeczkę gości. Jednak nie zdobyli już w tym meczu żadnej bramki więcej i Orzeły zdobyły 3 punkty na wyjeździe .

 

EXPLO TEAM - PLAYBOYS WARSZAWA 13:1

Na arenie Picassa byliśmy świadkami starcia ekip, które dołączyły do ligi w drugiej rundzie i dopiero przecierają szlaki w Lidze Fanów. Explo Team pomimo porażki z zeszłego tygodnia radzi sobie rewelacyjnie i wysoko wygrywa kolejne spotkania. Playboys Warszawa zgromadzili tylko jeden punkt i dość mocno zderzyli się z poziomem w drugiej lidze. Zdecydowanym faworytem tego spotkania była ekipa Łukasza Dziewickiego. Pierwsze minuty spotkania były niezwykle wyrównane i szczególnie w środku pola trwała zażarta walka o każdy centymetr boiska. Pierwsi do bramki rywali trafili gospodarze. Goście jednak nie zamierzali odpuszczać i mieli swoje okazje, ale pewnie bronił bramkarz gospodarzy Kamil Jarnutowski. Ekipa Explo Team stopniowo się rozkręcała i jeszcze przed przerwą zdołała podwyższyć wynik. Szczególnie aktywny w ofensywie był Marek Pawłowski, który brał udział praktycznie w każdej akcji swojego zespołu. Gola kontaktowego dla Playboysów strzelił Mikołaj Kosierdzki, który wykończył świetną akcję swojego zespołu. Do przerwy na tablicy wyników mieliśmy wynik 3:1. Po zmianie stron liczyliśmy, że młoda ekipa gości powalczy jeszcze o korzystny wynik, ale niestety nic takiego nie miało miejsca. Gospodarze nie patrząc na kłopoty rywali grali swój futbol i strzelali kolejne bramki. Rozpędzeni zawodnicy gospodarzy mieli pełną kontrolę nad przebiegiem gry, a przeciwnicy stanowili dla nich tylko tło. Ponownie z dobrej strony w tym meczu pokazał się Marek Pawłowski, który zaliczył w tym meczu aż sześć bramek i dołożył do tego jedną asystę, co czyni go zdecydowanie najlepszym piłkarzem tego meczu. Praktycznie wszyscy zawodnicy gospodarzy zapisali się w protokole meczowym i widać, że w tej ekipie nie ma słabych punktów. Ostatecznie ekipa z "Explo" pewnie i zasłużenie pokonuje rywali w stosunku 13:1. Mamy nadzieję, że w kolejnych meczach zobaczymy dużo lepszą grę zawodników Playboys Warszawa.

 

ETERNIS - WARSZAWSKA FERAJNA 5:1

W 14 kolejce 2 ligi fanów mieliśmy wiele ciekawych spotkań. Jednym z nich był pojedynek pomiędzy 4 i 6 ekipą tabeli czyli Warszawska Ferajna kontra Eternis. Ci pierwsi przystępowali do tego spotkania po serii 3 zwycięstw z rzędu i realną szansą aby wskoczyć na miejsce premiujące ich awansem, ci drudzy natomiast w ostatnich dwóch meczach zdobyli tylko 1 punkt dzięki czemu znacząco oddalili się od ligowego podium.  Samo spotkanie rozpoczęło się od ataków wyżej notowanej drużyny, która raz po raz starała się zagrozić bramce dobrze tego dnia dysponowanego Karola Dębowskiego. W ich akcjach jednak było zbyt dużo niedokładności czym ułatwiali zadanie rywalom. Tempo gry swojej ekipy starał się regulować Konrad Pietrzak, który był zawodnikiem najczęściej dotykającym piłkę w pierwszej części meczu. Mimo przewagi w posiadaniu futbolówki przez Warszawską Ferajnę to Eternis stwarzał sobie groźniejsze sytuacje do zdobycia gola. Po jednej z nich w sytuacji oko w oko z Bartoszem Wojciechowskim obok bramki uderzył Igor Petlyak. Kilka minut później ten sam gracz się zrehabilitował i dał prowadzenie swojej drużynie czym przypieczętował dobrą postawę w tym meczu. Do przerwy wynik się nie zmienił i Eternis mimo wszystko niespodziewanie prowadził 1:0. Kilka minut po rozpoczęciu drugiej części spotkania rezultat podwyższył Damian Rudy, który zdobył gola po podaniu Mateusza Leszczyńskiego. Chwilę później Wojciechowski po raz trzeci kapitulował, a jego „oprawcą” był Emil Słomczyński. W 42 minucie honorowe jak się później okazało trafienie zanotował Konrad Pietrzak, jednak kilka momentów później dwa ciosy wyprowadził Eternis, a konkretnie po raz drugi Słomczyński oraz Adrian Cuch ustalając wynik spotkania na 5:1.

 

ZJEDNOCZONA OCHOTA - BLACK EAGLES WARSZAWA 9:3

Tydzień temu Zjednoczona Ochota w spektakularnym meczu pokonała Explo Team, a w tej kolejce znów musiała wznieść się na wyżyny swoich możliwości, gdyż podejmowała drugą w tabeli ekipę Black Eagles Warsaw. Stawka tego spotkania była szalenie wysoka. Drużyna Konrada Adamczyka wciąż liczy się w walce o złoto, ale wyczerpała już limit potknięć na ten sezon i chłopaki przyszli z prostym nastawieniem – trzeba wygrać. W natarciu byli już od pierwszego gwizdka i po pięciu minutach gry wynik otworzył kapitan drużyny przyjezdnej. Ochota błyskawicznie odpowiedziała trafieniem Adriana Wrońskiego, a już w kolejnej akcji mogłoby być 1:2 dla Black Eagles, ale ostatecznie piłka po rękach golkipera uderzyła w poprzeczkę. Obie ekipy wymieniały cios za ciosem – w 10 minucie Olek Lewicki strzelił dla gości, a dwie minuty później znów był remis, kiedy z rzutu rożnego dośrodkował Krystian Kołodziejski, a Marcin Garbacz główką zapakował piłkę do siatki. Już akcję później Oskar Górecki wyprowadził swój zespół na prowadzenie, a jeszcze przed przerwą Oskar dołożył drugie trafienie i pierwsza połowa zakończyła się skromnym prowadzeniem Zjednoczonej 4:2. Duża w tym zasługa golkipera Ochoty Aleksandra Gęściaka, który ku niedowierzaniu napastników Black Eagles popisał się kilkoma rewelacyjnymi interwencjami i gdyby nie jego wyśmienita forma wynik mógłby być zupełnie inny. W drugiej części spotkania oglądaliśmy niestety dużo nerwowych zachowań. W 31 minucie za faul poza polem karnym został ukarany golkiper Gości Nobert Bilski, a Krystian Kołodziejski wykorzystał grę w przewadze i podwyższył na 5:2. Po minucie było już 6:2 po kolejnym golu Oskara Góreckiego. Stawka meczu zaczęła powoli uderzać do głów, zagotowało się w obu ekipach i sędzia musiał uspokajać zawodników. Obyło się bez kartek i upomnienie wystarczyło, abyśmy do końca meczu przeżywali już tylko piłkarskie emocje. Wynik pozostawał teoretycznie otwarty, ale Black Eagles nie mogli znaleźć skutecznej metody na przełamanie defensywy Ochoty, a bramka Oskara Góreckiego z 42 minuty zupełnie podcięła im skrzydła. Przewaga Zjednoczonej Ochoty była już niepodważalna i mecz zakończył się wynikiem 9:3.

 

FC GÓRKA - SASKA KĘPA 9:3

Na zakończenie zmagań w 2 lidze byliśmy świadkami meczu pomiędzy drużyną FC Górka, a Saską Kępą. Gospodarze w dalszym ciągu walczą o mistrzostwo w 2 lidze, natomiast goście przeżywają w tym sezonie zdecydowany kryzys. Liczne zmiany w składzie, brak stabilizacji w kadrze meczowej oraz kontuzje zdecydowanie negatywnie wpływają na osiągane wyniki. Mecz zaczął się zdecydowanie lepiej dla ekipy z Tarchomina, która już w czwartej minucie objęła prowadzenie. W kolejnych minutach spotkanie wyrównało się i do głosu powoli zaczęli dochodzić goście. Solidna gra w obronie, szybkie kontrataki w końcu przyniosły rezultaty. Po ładnej akcji Kacpra Bełczyńskiego atomowym strzałem popisuje się Łukasz Kryczka i mamy 1:1. Końcówka pierwszej połowy to ponownie przewaga gospodarzy, którzy udokumentowali to dwoma kolejnymi trafieniami i na przerwę schodziliśmy przy wyniku 3:1. Druga połowa była już zdecydowanie bardziej otwarta, obie ekipy postawiły na grę ofensywną często zapominając o grze w obronie. Bramki padały raz z jednej raz z drugiej strony. Przy wyniku 5:3 dla Górki, goście zdecydowanie opadli z sił. Gospodarze natomiast funkcjonowali jak dobrze naoliwiona maszyna i czekając na ataki przeciwników skutecznie kontratakowali. Kolejne bramki odebrały już resztki złudzeń na punkty ekipie z Saskiej Kępy. W ostatnich sześciu minutach Górka zdobyła 4 bramki i pewnie pokonała drużynę Korneliusza Troszczyńskiego. Mecz ostatecznie kończy się wynikiem 9:3, który to daje jeszcze realne szanse FC Górce w rywalizacji o pierwsze miejsce 2 ligi.

 

 LIGA 3

 

UN MATE TEAM - FC KANONIERZY 9:4

Mecz rozgrywany przy Arenie Picassa o godzinie 12.30 na sektorze B dostarczył kibicom wielu emocji. Tych pozytywnych i tych negatywnych niestety też. Un Mate Team jako gospodarz podejmowało FC Kanonierów w roli gości . Bardzo mocno świecące słońce dało się we znaki obu ekipom. Początek spotkania to wzajemna wymiana ciosów. Obraz meczu zmieniał się jak w kalejdoskopie, raz jedna drużyna atakowała by za chwile mogła się odgryźć druga ekipa. Jednak dosyć szybko strzelona bramka przez drużynę gospodarzy można powiedzieć ustawiła pierwsza polowe. Sprytni “południowcy” zagrali ładną akcję i po tzw. ”klepie” wygrywali 1-0. Natomiast Kanonierzy wyglądali na coraz bardziej zagubionych. Panowie zamiast grać i próbować strzelić bramkę wyrównującą tracili siły na ciągłe rozmowy i krzyki, jak nie na przeciwnika to do siebie. Mecz stawał się coraz ostrzejszy fizycznie, ani jedni ani drudzy nie odstawiali nogi. Walka bark w bark to była “normalka” w tym spotkaniu. Wiele też interwencji nosiło znamiona “kartki” czy to żółtej czy też czerwonej. Tak też się stało. Dwudziesta minuta to “czerwo” dla zawodnika Kanonierów. Do tej pory grał pewnie w obronie lecz jeden jedyny raz dał się wyprzedzić. Chwycił wychodzącego sam na sam z bramkarzem zawodnika przeciwników i mocnym pociągnięciem za koszulkę powalił go na ziemię. Arbiter od razu sięgnął po czerwony kartonik i Kanonierzy do końca spotkania grali o jednego zawodnika mniej. Mecz zrobił się naprawdę ostry i jeszcze pod koniec drugiej połowy sędzia pokazał dwa razy żółte kartki, po jednej dla każdej z ekip. Goście kończyli więc pierwszą połowę w czterech na placu. Pierwsza odsłona zakończyła się wynikiem 1-0 dla UN Mate Team. Druga połowa tego “twardego” meczu to coraz mocniejsza przewaga gospodarzy i coraz słabsza gra gości, gości grających do końca o jednego mniej w “polu”. Jednak Kanonierzy nie poddawali się bez walki i wywalczyli rzut wolny. Adam Domidowicz, zdobywca trzech bramek w tym meczu trafił na 1-1 po potężnym i celnym uderzeniu w okienko goalkeepera UN Mate. Można spokojnie uznać to trafienie jako bramkę meczu. Pełna “profeska” zwykło się mawiać. Gospodarze grający o jednego więcej nie mogli pozwolić sobie na taki obrót sytuacji i zaczęli mocno atakować. Kanonierzy coraz bardziej zmęczeni mocno palącym słońcem oddawali coraz więcej pola przeciwnikom. “Południowcy” natomiast zaczęli się rozpędzać. Swój koncert rozpoczął Mariano Konopka. Zdobywca pięciu bramek w tym meczu bardzo mocno harował na całym boisku, koledzy z jego drużyny podłapali to tempo i mogliśmy zauważyć bardzo dużą przewagę gospodarzy. Huraganowe ataki UN Mate Team, kanonierzy uwięzieni jak w hokejowym zamku, to wszystko przyniosło nam dwie szybkie bramki dla gospodarzy i zrobił się wynik 3-1. Jednak Pan Adam Domidowicz jak i reszta ekipy gości nie zamierzali się poddawać. Fakt, że grali o jednego mniej nie ostudził ich zapału do walki. Napastnik Kanonierów ponownie dał sygnał do ataku po zdobytej bramce kontaktowej na 2-3. Jednak Mariano Konopka i reszta “południowców” nie mieli zamiaru “oddać” tego meczu bez walki i też po krótkiej chwili zdobyli bramkę na 4-2. Zebrani kibice byli pewni, że mocno zmęczeni goście oddadzą jednak ten mecz, ale Adam Domidowicz i reszta ekipy udowodnili, że tak nie będzie. Na 12 minut przed końcem spotkania, grając w jednego mniej, po ładnej kontrze napastnik Kanonierów wpisał się na listę strzelców po raz trzeci i tym samym zdobył ponownie bramką kontaktową. Mieliśmy w tym momencie 4-3 dla gospodarzy. Minutę później ponownie Mariano Konopka zapisał się w protokole, zdobywając bramkę na 5-3. Po tej bramce doszło do mocnej wymiany zdań i sędzia pokazał dwie żółte kartki. Po tym zdarzeniu bramkarz Kanonierów pokazał charakter i po podaniu kolegi z drużyny bardzo ładnym strzałem zdobył bramkę. Ponownie był to gol kontaktowy i mieliśmy 5-4 dla “południowców”. Ukarani zawodnicy weszli z powrotem na boisko i UN Mate nie oddali już tego meczu. Bardzo mocno siedli na zmęczonych Kanonierów i zaowocowało to strzeleniem czterech szybkich bramek . Mecz na dużym “ciśnieniu” zakończył się wynikiem 9-4 dla gospodarzy i to oni mogli świętować zwycięstwo.

 

FC MELANGE - FC BALLERS 4:3

FC Melnge oraz FC Ballers to zespoły, które początek rundy rewanżowej miały bardzo słaby i zanotowały same porażki. Ostatnia kolejka była jednak dla nich bardzo szczęśliwa, gdyż obydwie ekipy odnotowały swoje pierwsze zwycięstwa po przerwie zimowej. Jednak w znacznie lepszej sytuacji był zespół gospodarzy, który przed spotkaniem zajmował spokojne miejsce w środkowej części tabeli. Ich przeciwnik pomimo zdobycia trzech punktów w ubiegłej kolejce znajdował się na końcu ligowej tabeli. Już początek meczu pokazał, że będziemy mieli do czynienia z bardzo wyrównanym spotkaniem. Pierwsze groźne akcje stworzył zespół gości, jednak na posterunku w bramce gospodarzy świetnie się spisywał Bartosz Jakubiel. Gra zespołu FC Melange była bardzo chaotyczna, "gra na ścianę" nie przynosiła żadnych efektów. Jedyną skuteczną akcję w pierwszej połowie przeprowadzili goście, którzy wykorzystując błąd przy wyprowadzeniu piłki otworzyli wynik spotkania. W ostatnich fragmentach tej części meczu doskonałą okazję na podwyższenie rezultatu mieli goście, ale nie wykorzystali oni gry w przewadze jednego zawodnika i pierwsza część meczu zakończyła się wynikiem 0-1. Początek drugiej połowy to bardzo dobra gra drużyny gospodarzy, którzy dwukrotnie pokonali bramkarza rywali. Chwilę później w protokole meczowym widniał już wynik remisowy. Na straconą bramkę bardzo szybko zareagowali zawodnicy Melange i ponownie dwukrotnie znaleźli drogę piłki do bramki rywali. Ostatnie minuty to ataki zespołu gości, które zaowocowały strzeloną jedną bramką. Do końca spotkania wynik nie uległ już zmianie i po bardzo zaciętym spotkaniu trzy punkty zdobył zespół FC Melange, który ma jeszcze realne szanse w walce o podium. FC Ballers pomimo bardzo dobrej postawy kończą mecz z zerowym dorobkiem punktowym, ale przy takiej grze mają duże szanse na utrzymanie się na tym poziomie rozgrywkowym.

 

BONITO WARSZAWA - UKRANIAN VIKINGS 3:4

W meczu na szczycie spotkały się ekipy Bonito Warszawa oraz Ukranian Vikings. Była to szalenie wyrównana rywalizacja, o czym świadczy chociażby to, że pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Dodatkowej pikanterii dodaje fakt, że obie ekipy bynajmniej nie okopały się w defensywie i oglądaliśmy mnóstwo walki raz w jednej, to w drugiej części boiska, a naprawdę godne podziwu tempo utrzymywało się przez całe spotkanie. Już w 2 minucie Bonito mogło wyjść na prowadzenie, bo Leon Hendigery postraszył strzałem z dystansu, ale Serhii Orenchuk zachował czujność i nie dał się pokonać. W 6 minucie gospodarze stanęli przed ogromną szansą, bo żółtym kartonikiem został ukarany Arsen Oleksiv, ale Ukraińcy mądrze zagrali w obronie i mimo szczerych chęci nie udało się niebieskim wypracować klarownej sytuacji bramkowej. Pod koniec pierwszej części meczu Vikingowie mieli wyśmienitą szansę kiedy sędzia odgwizdał rzut wolny przed samym polem karnym. Eduard Vakhidov uderzył w mur, do piłki dopadł Vasyl Pidluzhnyi i tylko ofiarna interwencja Kuby Przygody uchroniła Bonito przed stratą gola. W drugiej połowie mecz szybko nabrał kolorów. W 29 minucie wynik otworzył Diego Deisadze – uderzył mocno z dystansu, a piłka odbiła się jeszcze od nóg obrońców i bramkarz gości nie zdołał jej sięgnąć. Wydawać by się mogło, że inicjatywa jest po stronie Bonito, ale paradoksalnie to Wikingowie odwrócili szalę na swoją stronę i w dwie minuty zdemolowali zaskoczoną defensywę gospodarzy. Najpierw trafił Vasyl Pidluzhniy, po minucie gola  dołożył Taras Gavryluk, a dosłownie akcję później było już 1:3 po trafieniu Arsena Oleksiva. W 37 minucie kolejnego gola dla gości strzelil Vasyl i wydawalo się, że jest po meczu, ale Bonito mozolnie przykręcało śrubę defensywie gości, aż w końcu zmusiło ją do popełnienia błędu. W 43 minucie złe dogranie do tyłu przejął Leon Hendigery i nie dał szans bramkarzowi Vikings. Goście stwierdzili, że będą bronić wyniku i cofnęli się do defensywy, a gospodarze wyprowadzali atak za atakiem, wywierając coraz bardziej widoczną presję na zespole z Ukrainy. Niewiele zabrakło Bonito do remisu, bo w 48 minucie Leon Hendigery strzelił gola na 3:4, ale ostatecznie drużynie gospodarzy nie starczyło czasu i to Ukranian Vikings zatriumfowali w tym arcyważnym spotkaniu. Zwycięstwo to spowodowało, że ekipie Serhia Orenchuka brakuje już tylko jednego punktu do Bonito, które musi się teraz mieć na baczności, aby nie stracić drugiego miejsca w tabeli. 

 

LIGA 4

 

KS IGLICA WARSZAWA - FC RADLER ŚWIĘTOKRZYSKI 5:3

Spotkanie na dole tabeli 4 ligi między Iglicą Warszawa, a Radlerem Świętokrzyskim było zdecydowanie ważniejszym dla gospodarzy tego meczu. Iglica wciąż usilnie walczy o przetrwanie i jak tlenu potrzebowała kompletu oczek. Gospodarze zaczęli ten mecz z tak zwanego wysokiego C, gdyż już w 2 minucie Maciej Dąbrowski wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Radość nie trwała zbyt długo, bo już po rozpoczęciu gry ze środka boiska Radler wyrównał stan spotkanie. Gospodarze wyglądali lepiej na murawie, a doskonale grę od tyłu ustawiał Daniel Szmańda nie pozwalając gościom na zbyt wiele pod swoją bramką. Iglica ponownie wyszła na prowadzenie, tym razem Patryk Chrzanowski pokonał bramkarza rywali, ale sytuacja z początku meczu znów się powtórzyła, Damian Łaguna zdobył swoją drugą bramkę która znów dała remis przyjezdnym. Wynikiem remisowym zakończyła się pierwsza odsłona, która zapewniła nam sporo emocji, ale i rozbudziła apetyty na jeszcze lepszą drugą połowę meczu. W odróżnieniu od pierwszej połowy, w drugich 25 minutach Radler Świętokrzyski był znacznie rzadziej pod polem karnym Iglicy, co od razu znalazło potwierdzenie w wyniku meczu. Po raz kolejny na prowadzenie wyszła Iglica i choć już trzeci raz udało się gościom wyrównać stan rywalizacji, to ataki KS Iglicy tylko zyskiwały na sile. Gdy po raz kolejny gospodarze wyszli na prowadzenie, Radler rzucił wszystko na jedną kartę, ale nie udało im się znowu doprowadzić do wyrównania, a skrzętnie z tego skorzystał najlepszy na placu gry Daniel Szmańda który ustalił wynik na 5:3.

 

LTM WARSAW - WIERNY SŁUŻEWIEC 2:8

Dla obu zespołów ten mecz był niezwykle istotny. Zarówno LTM Warsaw jak i Wierny Służewiec w tej rundzie nie zachwycają i po dwóch porażkach oba teamy liczyły na przełamanie. Lepiej w spotkanie weszli zawodnicy gości. Już w 2 minucie wyszli na prowadzenie po dwójkowej akcji. Na kolejnego gola czekaliśmy do 11 minuty, kiedy to na listę strzelców wpisał się Patryk Truszkowski. 3 minuty później mieliśmy już 0:3, a LTM nie bardzo miał pomysł na to jak przedostać się przez dobrze dysponowaną defensywę rywala. Próbowali wielu strzałów z dystansu, ale tego dnia celowniki gospodarzy były mocno rozregulowane i piłka po tych strzałach zazwyczaj leciała wysoko nad bramką. Nawet stałe fragmenty, do tej pory dość nieźle wykonywane przez zawodników LTM-u, nie były zbyt dużym zagrożeniem dla bramki Grzegorza Łapacza. Do przerwy mieliśmy wynik 0:4, a mógł on być jeszcze wyższy, ale zawodnik Wiernego nie wykorzystał rzutu karnego. Po przerwie mieliśmy szybkie podwyższenie rezultatu, po dobrym dośrodkowaniu i precyzyjnej główce Tomka Krzyżańskiego. Wierny mądrze ustawił się na własnej połowie, zagęszczając środek boiska i dopóki trzymał się tej taktyki, wyglądało to dobrze. Gdy przyszło rozprężenie w obronie i przestrzeń między formacjami zbytnio się rozrosła, LTM błyskawicznie wykorzystał tę sytuację, strzelając bramki odpowiednio na 1:6 i 2:7. Przewaga gości była jednak zbyt duża, a i gospodarze mocno odczuwali trudy spotkania. Do tego kontuzji nabawił się bramkarz LTM-u i między słupkami musiał stanąć zawodnik z pola, co też nie ułatwiło pogoni za rezultatem. Wynik na 2:8 ustalił Hubert Stawicki i Wierny, po swoim najlepszym meczu w tej rundzie, zasłużenie zgarnął 3 pkt i wciąż liczy się w walce o mistrzostwo. LTM musi szukać formy i przełamania, bo po raz pierwszy od dłuższego czasu spadł z fotelu lidera.

 

OLDBOYS DERBY - BYCZKI STARE BABICE 3:5

Większego zderzenia międzypokoleniowego chyba nie mogliśmy sobie wyobrazić. Weterani z OldBoys Derby, którzy rzecz jasna wciąż imponują młodością ducha, podejmowali młodszych o średnio 20 lat Byczków Stare Babice. Biorąc pod uwagę jak bardzo zacięta jest rywalizacja w 4-tej Lidze Fanów byliśmy pewni, że żadna z ekip nie zamierzała choćby na chwilę odpuścić rywalom. Lepiej w mecz weszli goście, którzy otworzyli wynik spotkania po akcji etatowego asystenta swojej ekipy - Kacpra Krzyta. Jego podanie znalazło adresata w postaci Dawida Głowackiego, który pewnie wykorzystał szansę trafiając na 0:1. O swoim sprycie i instynkcie łowcy szybko jednak przypomniał Jacek Pryjomski, kiedy to po nieudanej próbie kolegi z zespołu dobił bezpańską piłkę, doprowadzając do stanu 1:1. Do końca pierwszej połowy to jednak Byczki przejęły inicjatywę i gracze tylko tej ekipy wpisywali się na listę strzelców. Najpierw po ponownym wykreowaniu akcji przez Kacpra Krzyta swoje drugie trafienie zaliczył Dawid Głowacki, a na minutę przed gwizdkiem kończącym pierwszą odsłonę, wynik spotkania na 1:3 ustalił Konrad Wiśniewski, wykańczając dwójkową akcję skonstruowaną z Dawidem Głowackim. Przerwa między połowami to zdecydowany, wojskowy system motywacyjny w szeregach OldBoys, który przyniósł oczekiwany efekt. Sprytne wykonanie autu przez Marcina Wiktoruka sprawiło, że w dogodnej sytuacji strzeleckiej znalazł się znów Jacek Pryjomski, który tym razem akcję wykończył główką. Bramka na 3:3 to ponownie asysta Marcina Wiktoruka, tym razem dobrze podającego do Tomka Ciesielskiego, który swoim trafieniem doprowadził do remisu. Zrobiło się bardzo ciekawie, ciut nerwowo, ale mimo twardej gry, wszystko odbywało się raczej w granicach przepisów. Jednym z bohaterów końcówki tego meczu był na pewno Oskar Kania, gdyż to po jego zagraniach przed doskonałymi okazjami strzeleckimi stawali: Dawid Głowacki (3:4) oraz Patryk Putkowski, który swoim trafieniem zakończył strzelanie w tym spotkaniu. Ostatecznie goście wygrali 3:5 zachowując fotel lidera, a bohaterem meczu został Dawid Głowacki, którego hat-trick oraz asysta były kluczowe dla losów meczu. Porażka ekipy Derby sprawiła, że tabela 4-tej Ligi Fanów to niemalże gotowy scenariusz na thriller o tematyce piłkarskiej. Koniecznie zobaczcie jak to wygląda !

 

FC POPALONE STYKI - AWANTURA WARSZAWA I 5:6

Przed tym pojedynkiem obie ekipy miały po 22 pkt na koncie, ale patrząc na formę jaką prezentują w tej rundzie, faworytem wydawała się Awantura Warszawa i miało to przełożenie na boisku. Wynik otworzył Damian Sawicki, a po niedługim czasie mieliśmy już 0:2. Popalone Styki wykonywały rzut rożny, piłkę przejęli goście i wyszli z kontrą. Parę szybkich podań z pierwszej piłki wyprowadziły Patryka Królaka na dogodną pozycję, a ten podwyższył prowadzenie. Awantura wygrywała już 0:3, kiedy to Kamil Paszek dał sygnał swojej drużynie do odrabiania strat, trafiając po raz pierwszy w tej rywalizacji. Popalone Styki były coraz bliższe zdobycia bramki kontaktowej i udało im się to jeszcze w pierwszej części. Awantura kończyła pierwsze 25 minut w osłabieniu, po żółtej kartce dla jednego z zawodników. Do rzutu wolnego podszedł wspomniany wcześniej Kamil Paszek i bezpośrednim uderzeniem ustalił wynik do przerwy na 2:3. Chwilę po zmianie stron doszło już do wyrównania i mecz zaczął się na nowo. Awantura była bliska wyjścia na ponowne prowadzenie, ale strzał Damiana Sawickiego obił jedynie słupek. Lepszą skutecznością popisał się Konrad Dzięciołowski – bramkarz gości próbował ratować wychodzącą za linię piłkę, ale wybił ją tak niefortunnie, że ta spadła pod nogi Konrada, a zawodnik Popalonych Styków zapewnił drużynie pierwsze w tym meczu prowadzenie. Cóż z tego, skoro gospodarze nie cieszyli się z niego zbyt długo. Chwilę po wznowieniu znów mieliśmy remis, tym razem 4:4. Goście na tym nie poprzestali i po kolejnych dwóch bramkach Awantury było 4:6. Rywali stać było już tylko na gola Kamila Paszka na 5:6, który swoją drogą tym samym ustrzelił hat-tricka. Zabrakło już czasu na chociażby remis i to Awantura mogła się cieszyć z jakże ważnego zwycięstwa, dającego pozycję vice-lidera.

 

MARGERITA TEAM - VIRTUALNE Ń 5:6

Niesamowitych emocji dostarczył nam pojedynek pomiędzy Margeritą Team, a Virtualnym Ń. Już od początku byliśmy świadkami dobrego tempa gry i okazji bramkowych z obu stron. Wynik na 1:0 otworzył Mateusz Łukiewicz, po asyście Mateusza Lisa. Swoją drogą ten duet dobrze się prezentował, szczególnie w pierwszej części, napędzając akcje ofensywne Margerity. Po kolejnych 5 minutach mieliśmy już wyrównanie – znów niezwodny Szymon Kolasa pokazał, że nie przez przypadek lideruje w klasyfikacji strzelców. Kolejne dwie bramki to już gole autorstwa zawodników Margerity, w przeciągu zaledwie jednej minuty, ale równie błyskawicznie kolejnym trafieniem odpowiedzieli Virtualni. Przewagę w tej fazie meczu mieli jednak gospodarze. Mateusz Łukiewicz mógł już w pierwszej części skompletować hat-tricka, a do tego bardzo dobrze dogrywał kolegom, lecz zawodziła skuteczność. Jak się okazało na sam koniec, ten element był kluczowy. Przy stanie 3:2 doszło do kontrowersji. Kwestią sporną było to czy piłka przed podaniem zawodnika gospodarzy wyszła poza linię końcową boiska czy też nie. Na początku arbiter wskazał na środek, ale po chwili jednak nakazał grę od bramki. Co gorsza dla Margerity, chwilę po tym świetną indywidualną akcją popisał się Patryk Zych doprowadzając do wyrównania. Zamiast więc 4:2, mieliśmy remis 3:3. Mimo, że przez większość pierwszej części to Margerita miała więcej okazji i mogła zamknąć mecz, to w samej końcówce mocniej przycisnęli Virtualni i tylko dzięki Bartoszowi Drzewuckiemu na przerwę zespoły schodziły przy remisie. Po zmianie stron znów dużo pracy miał golkiper biało – czarnych. Goście w końcu dopięli swego i zdobyli gola na 3:4. To tylko podkręciło Margeritę, bo znów w przeciągu minuty zdobyła dwie bramki. Przy stanie 5:4 gospodarze mieli kapitalną sytuację na kolejną bramkę, ale nieskuteczność wciąż była bolączką tego zespołu. To był moment zwrotny, bo ekipa Alka Celucha mogła w tamtym momencie zamknąć to spotkanie. Tymczasem na 5 minut przed końcem mieliśmy już 5:5, a mecz rozstrzygnął się w ostatniej minucie. Mateusz Lis ratując się sfaulował przeciwnika przed polem karnym. Takiej okazji nie przepuścił Szymon Kolasa, który precyzyjnym strzałem z rzutu wolnego, ku wielkiej uciesze kolegów z drużyny, dał zwycięstwo Virtualnym. Margertia miała swoje okazje, zagrała dobre spotkanie, ale zawiodła skuteczność.

 

LIGA 5

 

MUNJA - FC ALBATROS 6:6

Zarówno dla Munji jak i Albatrosów ten mecz mógł zaważyć o dalszych szansach w walkę o awans. Stawka była więc spora, ale patrząc po składach, bardziej zmobilizowali się zawodnicy gości. I to właśnie Albatrosy z początku lepiej prezentowały się na boisku. Już w 6 minucie Cezary Małecki świetnie wypatrzył Michała Karasia wypuszczając go na dogodną sytuację, której ten nie zmarnował. Wyrównanie padło dość szybko, po sprytnie rozegranym rzucie rożnym. Między 15, a 20 minutą, goście wyszli na trzybramkowe prowadzenie. Najpierw piłkę przy linii wywalczył Michał Karaś i po indywidualnej akcji podwyższył na 1:2, potem Cezary Małecki wykończył dwójkową akcję z Damianem Kurasiewiczem, a na 1:4 goście podwyższyli po świetnie rozegranej kontrze. Dwa – trzy podania z klepy, szybko przetransportowana piłka na połowę przeciwnika i Cezary Małecki pewnie wykorzystał sytuację sam na sam z bramkarzem. Wydawało się, że FC Albatros będzie miał już ten mecz pod kontrolą. Munja grająca pierwszą część bez zmian opadała z sił, a gra rywala wyglądała coraz lepiej. Tymczasem gospodarze zdobyli pod koniec premierowych 25 minut  dwie bramki, goście trafili w międzyczasie raz i do przerwy było tylko 3:5. Do zespołu Munji dołączył w drugiej części spóźniony zawodnik, a i nastawienie wśród gospodarzy wskazywało, że w tym meczu nie zamierzają odpuszczać. Już na początku drugiej części z rzutu wolnego trafił Robert Zając i mieliśmy 4:5. Potem bardzo długo nie zobaczyliśmy kolejnej bramki. Gra zaczęła być nieco szarpana, sporo było przewinień z jednej i drugiej strony, widać było, że obie ekipy grają na całego. Dopiero na 4 minuty przed końcem wyrównał Robert Rząca i to obudziło Albatrosów. Chwilę później znów prowadzili jedną bramką, ale dosłownie minutę później świetnym uderzeniem popisał się Michał Konopka, ustalając wynik meczu na 6:6. W końcówce Munja mogła nawet wygrać, ale świetną paradą popisał się Piotr Arendt. Tak jak przewidywaliśmy w zapowiedział, doszło do podziału punktów z którego nikt nie był zadowolony.

 

EAST TEAM – SANTE 5:1

Wielokrotnie chwaliliśmy East Team za młodzieńczą fantazję jak i talenty indywidualne, ale w starciu z wyjątkowo doświadczoną ekipą Sante drużyna Bauyrzhana Zhanuzakova musiała wznieść się na wyżyny swoich umiejętności jako zespół. Początkowo Kazachowie narzucili swoje warunki gry i zepchnęli gości do defensywy, ale odbijali się od dobrze ustawionych obrońców. Gospodarze stwarzali dużo groźnych akcji, brakowało jedynie skutecznego wykończenia. Za to goście dostali jedną, która wystarczyła na otworzenie wyniku. Wojtek Trochymiak sprytnie rozegrał rzut wolny pośredni, a Adam Lewandowski huknął nie do obrony i mieliśmy 0:1. Na odpowiedź East Teamu długo nie trzeba było czekać i po minucie był remis, kiedy strzałem z dystansu popisał się Nikita Galenchenko.  East Team atakował coraz skuteczniej i na 2:1 podwyższył Zhasulan Kamantay i takim wynikiem skończyła się pierwsza część spotkania. Początek drugiej połowy mógł okazać się dla gospodarzy katastrofalny. Nikita Galenchenko został ukarany żółtym kartonikiem i Sante stanęło przed świetną okazją do wyrównania, ale nie tylko nie było w stanie znaleźć drogi do bramki Yemira Yusufa, to na dodatek prawie straciło bramkę po jednej z kontr. Wyrównanie składów przyniosło dużo walki w środku pola i żadnej z ekip nie udało się przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. Sante atakowało coraz śmielej i kilkoma przytomnymi interwencjami musiał wykazać się golkiper East Teamu. Przełamanie nastąpiło dopiero w 39 minucie, kiedy daleki wyrzut bramkarza gospodarzy przejął Mislav Paic-Karega, popędził przez pół boiska i nie dał szans Kamilowi Opałce. Kazachowie poczuli wiatr w żaglach i dwie minuty później Zhasulan Kamantay pokazał talent – przebiegł niemalże cały plac, minął trzech obrońców i oszukał bramkarza Sante strzelając na 4:1. W końcówce do głosu doszły nerwy i obie drużyny musiały grać bez jednego zawodnika, a kropkę nad i w ostatniej akcji meczu postawił Nikita Galenchenko i East Team zasłużenie zwyciężył nad Sante 5:1.

 

PRZYPADKOWE GRAJKI - PRAGA WARSZAWA 1:10

W meczu pomiędzy przedostatnią ekipą Przypadkowych Grajków, a liderem 5 ligi zdecydowanym faworytem była drużyna Praga Warszawa. Goście kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa i pewnie zmierzają do awansu. Śmiało można powiedzieć, że spotkanie ekipy z Pragi potoczyło się dość jednostronnie za sprawą duetu zawodników, którzy niemiłosiernie nękali defensywę ekipy Przypadkowych Grajków. Tym duetem byli Patryk Pawłowski oraz Artur Markiewicz. Mecz zaczęło się po myśli gości, którzy objęli prowadzenie po bramce Markiewicza. Przewaga w posiadaniu piłki przez team Patryka Pawłowskiego była bardzo widoczna, a goście sporadycznie decydowali się na odważne wypady ofensywne. Potwierdzeniem inicjatywy po stronie gości były kolejne bramki, jeszcze przed przerwą duet Pawłowski - Markiewicz czterokrotnie rozmontowali obronę i na przerwę schodziliśmy przy wyniku 0:5. Po zmianie stron Praga nie zwalniała tempa, ich akcje były dokładniejsze i prowadzone z większym rozmachem, czego efektem były kolejne gole. Przy wyniku 0:9 honorowego gola dla Przypadkowych Grajków strzelił Mateusz Adamowicz. Niestety, to było wszystko, na co było stać gospodarzy w tym meczu. W samej końcówce meczu Praga Warszawa zdobyła jeszcze jedno trafienie i mecz ostatecznie kończy się wynikiem 1:10, co mocno przybliża ich do mistrzostwa w piątej lidze. Gospodarze muszą postarać się o szerszy skład, bo liga jest naprawdę silna i meczową szóstką ciężko powalczyć o korzystne wyniki.

 

STADO SZAKALI - PRASKIE WARIATY 12:3

Szakale wiedząc już, że East Team i Praga Warszawa wygrały swoje mecze, oraz to, że Munja podzieliła się punktami z Albatrosami, pojedynek z Praskimi Wariatami musieli po prostu wygrać. Już od pierwszych minut ostrzeliwali bramkę rywala, ale znów bardzo dobrze między słupkami zagrał Piotr Serafimowicz, potwierdzając, że umieszczenie go w najlepszej „6” poprzedniej kolejki nie było przypadkowe. W dużej mierze dzięki niemu przez około 10 minut wynik pozostawał bezbramkowy. Dopiero później worek z bramkami się rozwiązał. Wynik otworzył Jan Mitrowski i oba zespoły poszły na wymianę ciosów. Tak doszliśmy do stanu 3:2 dla Szakali. Dzięki bramce Kamila Cerana gospodarze wyszli na dwubramkowe prowadzenie, po czym tuż przed końcem pierwszej części czerwoną kartkę dostał golkiper Stada. Nie skontrolował linii pola karnego i zagrał ręką przed „szesnastką”. Do rzutu wolnego przed polem karnym podszedł Paweł Roguski i mocnym strzałem umieścił piłkę w siatce, po czym arbiter skończył pierwszą część. W drugiej Szakale grali jeszcze przez 9,5 minuty w osłabieniu, co było szansą dla Wariatów, szczególnie, że wynik do przerwy to tylko 4:3 dla gospodarzy. Goście mieli swoje szanse w drugiej części, ale ich nie wykorzystali, co w niedługim czasie się na nich zemściło. Szakale grając o jednego mniej zdobyli dwie bramki i gdy gra toczyła się już w pełnych składach raczej stało się jasne, że tego zwycięstwa nie wypuszczą z rąk. Co więcej, tak dobrze prezentowali się w osłabieniu, że w międzyczasie znów postanowili zagrać o jednego mniej, po żółtej kartce dla jednego z zawodników. Wynik jednak w tym czasie nie uległ zmianie. Przy stanie 7:3 na dobre odpalił Kamil Ceran. Zaliczył w tym czasie dwie asysty i trzy bramki, z czego ta ostania okazała się jubileuszową, 100, Szakali w tym sezonie. Gospodarze zasłużenie wygrali 12:3, dzięki czemu wciąż liczą się w walce o mistrzostwo 5 ligi.

 

BRD YOUNG WARRIORS - TORNADO SQUAD 2:5

Przed meczem zespół BRD Young Warriors miał 8 punktów przewagi nad Tornado Squad, ale w tej rundzie to zespół gości gra znacznie lepiej i sukcesywnie małymi krokami dogania zespoły z bezpiecznej strefy w tabeli. Gospodarze przyszli na ten mecz w 6 zawodników, bramkarzem był zawodnik z pola, swoją drogą w kilka minut popisał się kilkoma fantastycznymi interwencjami, dopiero z biegiem czasu na arenę Picassa zaczęli zjeżdżać się pozostali zawodnicy BRD. W tym samym czasie Tornado, które na mecz przyjechało solidną ekipą, nieustannie atakowało na bramkę rywali, ale właśnie jak wcześniej pisaliśmy świetnie dysponowany był zawodnik zastępującego bramkarza, a później już nominalny bramkarz. TS w końcu udało się wcisnąć piłkę do siatki, choć kłopotów z tym mieli naprawdę dużo. Do przerwy zobaczyliśmy tylko jedną bramkę dla gości, i z nadziejami na więcej goli czekaliśmy na drugie 25 minut. Nasze nadzieje nie okazały się złudne, bo w końcu obydwa zespoły ruszyły do jeszcze mocniejszych ataków, które przyniosły bramki. W zespole gospodarzy dwoił się i troił Arkadiusz Bieniek, który zdobył swoją bramkę, choć okazji na podwyższenie swojego dorobku było znacznie więcej. W zespole gości ciężko wyróżnić któregoś z zawodników, bo tam funkcjonował kolektyw, każdy z zawodników miał wpływ na grę swojej drużyny. Tornado wygrało to spotkanie 5:2 i na 4 kolejki przed końcem sezonu traci do bezpiecznej strefy w tabeli już tylko 5 punktów. Walka o utrzymanie nabiera rumieńców. 

 

LIGA 6

 

LAISSEZ FAIRE UNITED - SLAVIC WARSZAWA 3:12

Meczem bez większej historii był pojedynek Laissez Faire United ze Slavic Warszawa. Już od pierwszych minut goście prezentowali się lepiej i to też przekładało się na sytuacje bramkowe. Dość szybko Slavic objął prowadzenie 0:2 po golach Przemka Harciarka i Macieja Beręsiewicza. To zadziałało jak zimny prysznic na rywali, którzy odpowiedzieli golem Gora Stepanyana, ale też trzeba przyznać, że golkiper Slavicu mógł się zachować lepiej przy jego strzale z dystansu. Jeszcze w pierwszej części wynik utrzymywał się na styku. Na kolejne trafienie Slavicu ponownie odpowiedział Gor Stepanyan i nieoczekiwanie znów mieliśmy tylko jednobramkową przewagę gości. Sygnał do wzmożonych ataków dał Krzysztof Blankiewicz – praktycznie w pojedynkę przebieg całe boisko mijając kolejnych rywali i pewnym strzałem umieścił piłkę w siatce. Do przerwy po jeszcze jednym trafieniu gości mieliśmy 2:5. Po zmianie stron ekipa Antka Nuszkiewicza praktycznie dominowała na boisku. Slavic pewnie grał w obronie, nie dając zbytnio przestrzeni Laissez Faire w ofensywie. Właściwie każdy zawodnik dobrze wypełniał przypisane boiskowe zadania, a gra zespołowa przynosiła wymierne efekty.  Goście punktowali przeciwników, których stać było już tylko na gola Tomka Kołodziejczaka, lecz była to bramka na 3:10. Slavic dołożył jeszcze dwa trafienia i zasłużenie wygrał 3:12. Co ciekawe w meczowym protokole z bramką lub asystą zakończyli mecz wszyscy zawodnicy z pola Slavicu, to też świadczy o ich świetnej grze zespołowej w tym meczu.

 

MIEJSKIE ZIEMNIACZKI - COSMOS UNITED 6:9

W kolejnym spotkaniu 6 ligi Miejskie Ziemniaczki mierzyły się nie tylko z Cosmos United, ale również ze swoim odwiecznym wrogiem, czyli fatalną frekwencją. Team Pawła Żurka już nie raz pokazał, że jest w stanie powalczyć z drużynami z wyższych pozycji w tabeli pod warunkiem, że uda się zebrać solidny skład, ale system motywacyjny Ziemniaczków wymaga remontu, bo znów na placu stawiło się raptem sześciu zawodników. Kapitan Cosmosu Salvador De Fenix takich problemów nie ma – szeroka ławka rezerwowych dawała sporą przewagę już na starcie i goście solidnie tę przewagę wykorzystali. Już od pierwszego gwizdka byli w natarciu i po dziesięciu minutach gry było już 0:2. Ziemniaczki szybko odpowiedziały golem Jakuba Kaczmary, ale chwilę później fatalny błąd popełnił golkiper gospodarzy i było 1:3. Przypomnijmy – Miejskie Ziemniaczki nie dysponowały nawet jednym zmiennikiem, a mimo to mecz utrzymywał się w dość szybkim tempie i gospodarze nie tylko nie dawali się zabiegać, to na dodatek stwarzali coraz więcej groźnych akcji pod bramką Patryka Świtaja, szczególnie duet Michał Przybyło – Paweł Białas (aż 5 asyst w całym meczu!). Końcówka pierwszej połowy to wzajemna wymiana ciosów – najpierw na 1:4 podwyższył Salvador De Fenix, Ziemniaczki odpowiedziały golem Michała Przybyło, po chwili było 2:5 po kolejnym trafieniu Salvadora, a w ostatniej akcji Michał zapakował gola do szatni i pierwsza połowa skończyła się wynikiem 3:5. Zawodnicy Cosmosu mieli sobie sporo do wytłumaczenia, bo przewaga liczebna nie przekładała się na wyraźną przewagę na placu i coś w grze zespołu gości należało zmienić. W drugiej połowie pojawiło się porozumienie między zawodnikami Cosmosu, którego zabrakło w pierwszej części meczu. Dwie szybkie bramki autorstwa Aleksandra Dubickiego i Sławomira Rosińskiego praktycznie ustawiły dalsze losy meczu, bo choć gospodarze nie składali jeszcze broni i Michał Przybyło dwukrotnie pokonał Patryka Świtaja, to przewaga bramkowa Cosmosu utrzymywała się na bezpiecznym poziomie już do samego końca. Spotkanie skończyło się wynikiem 6:10 i choć nie było to gładkie zwycięstwo Cosmos United może uważać ten występ za całkiem udany. 

 

LUJWAFFE TARCHOMIN - BAD BOYS 5:7

Zdecydowanym faworytem spotkania Lujwaffe Tarchomin z Bad Boys byli gospodarze, którzy ostatnie swoje dwa mecze wygrali i znajdują się w górnej części tabeli. Goście natomiast w ostatnich dwóch kolejkach pojawili się w mocnym składzie, dzięki czemu dwukrotnie swoje spotkania zremisowali. I to właśnie oni niespodziewanie w pierwszej minucie otworzyli wynik spotkania. Po strzeleniu bramki zespół gości umiejętnie cofnął się na swoją połowę i przyjmował kolejne ataki drużyny przeciwnej. Z biegiem czasu przewaga zespołu Lujwaffe stale się powiększała, jednak bardzo dobrze tego dnia dysponowany Krystian Matysek przez długi czas pozostawał niepokonany. Zmieniło się to dopiero w ostatnim fragmencie pierwszej połowy, kiedy to błąd w kryciu popełnili obrońcy gości i do pustej bramki piłkę skierował napastnik gości. Chwilę później sędzia zakończył tą część spotkania i na przerwę drużyny schodziły z wynikiem remisowym 1-1. Początek drugiej połowy to kolejny szybki cios wyprowadzony przez Złych Chłopców, jednak w tym przypadku riposta rywali była bardzo szybka. W ciągu pięciu minut aż trzykrotnie zawodnicy z Tarchomina pokonali bramkarza gości i wyszli na dwubramkowe prowadzenie. Kolejne minuty upłynęły pod bramką gospodarzy i zaowocowały dwoma trafieniami gości. Nie cieszyli się jednak oni długo z wyniku remisowego, ponieważ dwie minuty później najlepszy w drużynie gospodarzy Mikołaj Wysocki po raz kolejny wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Ostatnie słowa należały jednak do zespołu Bad Boysów, którzy aż trzykrotnie w ostatnich minutach pokonali bramkarza przeciwników i m.in. dzięki czterem bramkom Michała Podobasa odnieśli bardzo cenne zwycięstwo. Zespół Lujwaffe Tarchomin był bardzo bliski zdobycia kompletu punktów, jednak ostatnie fragmenty spotkania w ich wykonaniu były znacznie słabsze i tym razem mecz kończą z zerowym dorobkiem punktowym.

 

MOBILIS - FC TARTAK 7:4

Spotkanie Mobilisu z FC Tartak śmiało możemy określić hitem na tym szczeblu rozgrywkowym. Walka o medale powinna się rozstrzygnąć pomiędzy trzema zespołami, a dwa z nich spotkały się właśnie w tej serii spotkań. Minimalnym faworytem tego spotkania byli goście, jednak już dwa pierwsze ataki zawodników gospodarzy zakończyły się bramkami. Bardzo dobry początek sprawił, że drużyna ta cofnęła się na własną połowę i spokojnie wyczekiwała na ataki rywali. W pierwszych minutach zawodnicy gości nie byli w stanie poważnie zagrozić bramce przeciwników. Pierwszą groźną akcję przeprowadzili pod koniec pierwszego kwadransa i zdołali zdobyć bramkę kontaktową. W pierwszej połowie pomimo kilku dobrych sytuacji bramkowych wynik nie uległ już zmianie. Znacznie więcej działo się w drugiej części meczu. Już na początku do wyrównania doprowadził Łukasz Łukasiewicz, ale chwilę później trafieniem odpowiedział Aleksander Janiszewski. Kilka minut później ponownie mieliśmy remis i wynik ten utrzymywał się aż do 40 minuty. Grę w przewadze jednego zawodnika wykorzystali zawodnicy Mobilisu i ponownie objęli prowadzenie. Stracona bramka nieco podłamała zawodników Tartaku, którzy zaczęli popełnić więcej błędów w obronie, przez co stracili kolejne dwie bramki. W ostatnich minutach spotkania grający w osłabieniu gospodarze najpierw stracili bramkę, a chwilę później ponownie pokonali bramkarza gości i ustalili wynik spotkania na 7-4. Po bardzo zaciętym i ciekawym spotkaniu lepsze humory mieli zawodnicy Mobilisu, którzy wskoczyli na drugi stopień podium. FC Tartak spada na trzecią lokatę, ale nawet pomimo porażki nadal jest w walce o końcowe zwycięstwo.

 

LIGA 7

 

SGS - LAGA WARSZAWA 4:5

W niedzielny poranek na arenie Picassa byliśmy świadkami niezwykle ciekawego starcia pomiędzy ekipą SGSu a zawodnikami lidera siódmej ligi drużyna Laga Warszawa. Zawodnicy gospodarzy dołączyli do ligi w drugiej rundzie i liczymy, że mocno zamieszają w tabeli zabierając punkty zespołom walczącym o medale. Lagersi to bardzo ułożona i walcząca do samego końca drużyna, która w tym sezonie nie zaznała jeszcze goryczy porażki. Pierwsza połowa meczu była bardzo wyrównana. Obie ekipy nie forsowały tempa, grały dość zachowawczo, z dużym respektem wobec siebie. Pierwsi z gola cieszyli się goście, których na prowadzenie wyprowadził Wojciech Buraś. Na odpowiedź goście nie musieliśmy długo czekać, po pięknej akcji całego zespołu akcję wykończył Krzysztof Grywiński. Po strzeleniu wyrównującej bramki SGS sukcesywnie zwiększała przewagę, by w końcowych minutach pierwszej połowy wyjść na prowadzenie 2:1. Taki obrót sprawy zmusił gości do szybkiego odrabiania strat. Zawodnicy Lagi Warszawa rzucili się do odrabiania strat co doprowadziło, że z minuty na minutę zaczęli grać coraz odważniej, a ich ataki były coraz groźniejsze. Po jednym z nich, Jerzy Żółtowski zdobywa bramkę i wyrównuje wynik spotkania. Obraz gry w drugiej połowie wyglądał podobnie jak przed przerwą, gra toczyła się głównie w środku pola, a obie ekipy rywalizowały o każdy centymetr boiska. Lepiej tą cześć spotkania rozpoczęli gospodarze i to oni pierwsi cieszyli się ze zdobytej bramki. Na odpowiedź gości nie musieliśmy długo czekać, dokładnie podanie Jana Bajka świetnie wykorzystał Wojciech Buraś i ponownie mieliśmy remis 3:3. Po chwili to Lagersi wyszli na prowadzenie, duet Bajek - Dmitruk wyprowadził gości na jednobramkowe prowadzenie. W samej końcówce meczu po nieodpowiedzialnym faulu przed polem karnym gości sędzia dyktuje rzut wolny. Do piłki podszedł Damian Jakubik i mocnym, precyzyjnym strzałem ponownie wyrównuje wynik spotkania na 4:4. Gdy już wszyscy myśleli, że mecz zakończy się podziałem punktów Wojciech Buraś zadał decydujący cios przesądzający o zwycięstwie swojego zespołu 4:5 i dał zwycięstwo niepokonanej w tym sezonie ekipie Lagi Warszawa.

 

KUBANY - KS PARTYZANT WŁOCHY 9:10

Czternaście spotkań oraz ponad osiem miesięcy gry, dokładnie tyle potrzebował włochowski Partyzant, aby po raz kolejny odnieść zwycięstwo na boiskach Ligi Fanów. - Z fenomenu Ligi letniej zdaje się pozostał tylko cień – takim sformułowaniem można podsumować tegoroczne zmagania gości. Gospodarze natomiast mają się całkiem nieźle, ponieważ okupowana przez nich piąta lokata, biorąc pod uwagę obecny potencjał kadrowy, to wynik absolutnie właściwy. Minionej niedzieli, w ramach czternastej kolejki siódmej ligi, drużyna Kubanów podejmowała w roli gospodarza, Partyzanta Włochy. Mimo słabego początku rywalizacji dla biało-czarnych, bardzo szybko do odrabiania strat rzucili się Marciniak, Sobieraj i spółka. Po kwadransie gry mieliśmy już wynik 1:4, na korzyść gości. Mimo tego nie udało im się dowieźć tego rezultatu do przerwy, schodząc na nią przy remisie 5:5. Druga odsłona tego widowiska obfitowała w podobne emocje. Wymiana ciosów trwała w najlepsze, ale to w finalnym rozrachunku, dzięki trafieniu Bartka Marciniaka, po asyście Piotra Sobieraja, to właśnie Partyzant wygrał to spotkanie. W naszym odczuciu remis byłby wynikiem sprawiedliwym. Niestety w piłce nożnej odczucia grają drugorzędną rolę, przez co to właśnie czerwona latarnia ligi może zasłużenie świętować ten sukces. Przed nimi natomiast kolejny trudny mecz. W nadchodzącej kolejce zmierzą się z FC Polska Górom  o być, albo nie być w walce o utrzymanie.

 

FFK OLDBOYS - FC DZIKI Z LASU 6:4

Niesamowicie interesujące spotkanie szykowało się w pojedynku dwóch zespołów, zajmujących miejsca na podium. FFK OldBoys, aby utrzymać bezpieczną przewagę do czwartej w tabeli ekipy potrzebowało kompletu punktów, jednak pokonanie będących wiceliderem FC Dzików z Lasu na pewno nie zapowiadało się na łatwy wyczyn. Goście bardzo szybko pokazali, że interesuje ich tylko komplet punktów. Zaczęli od wysokiego tempa, pressingu i nawałnicy na bramkę strzeżoną przez Piotrka Domańskiego. Już w pierwszych pięciu minutach wypracowali sobie dwubramkową przewagę, kiedy to najpierw Konrad Adamczyk otworzył wynik spotkania po dobitce, a chwilę później, w bardzo podobnej sytuacji, piłkę w siatce umieścił Marek Dąbrowski. Szybki wstrząs, chwila na zebranie szyków i FFK wracają do gry. Przez kilkanaście minut oba zespoły grały naprawdę bardzo solidnie w obronie. Nie było odstawiania nóg, a walki fizycznej było momentami chyba nawet aż nadto, przez co całe spotkanie odbywało się w gorącej atmosferze. O ile początek należał do Dzików, o tyle końcówka pierwszej połowy to dwa ciosy ekipy FFK. W ciągu dwóch ostatnich minut doprowadzili do stanu 2:2! Najpierw, po podaniu Kamila Kurka piłkę „rogalem” posłał do bramki Vitalii Yakovenko, a następnie wynik tej części spotkania ustalił autor asysty z poprzedniej akcji, czyli Kamil Kurek, który potężnym uderzeniem z rzutu wolnego trafił w poprzeczkę, ale piłka odbiła się na tyle dla niego fortunnie, że otarła się o plecy golkipera rywali i wpadła do bramki. Po zmianie stron swój koncert zaczął Vitalii Yakovenko. Atletyczny, potężnie zbudowany napastnik OldBoys świetnie się zastawiał i walczył o każdą piłkę, ale też dość często nękał silnymi strzałami bramkarza Dzików. Efekt? Najpierw po podaniu Andrzeja Kryszanowskiego gol na 3:2, a następnie powiększenie przewagi na 4:2, po asyście od Kamila Kurka. Dziki jednak nie zamierzały odpuszczać ani trochę. Po błędzie graczy gospodarzy świetną kontrę wyprowadził Konrad Adamczyk, a dzieła dokończył Tymek Kuruczko. Kontra była również elementem rozpoczynającym akcję na 5:3, kiedy to po podaniu Vitalija Yakovenki piłkę w bramce umieścił Andrzej Kryszanowski. Gdy najaktywniejszy tego dnia gracz Dzików – Konrad Adamczyk – wpisał się na listę strzelców dobijając strzał kolegi na 5:4, zrobiło się bardzo ciekawie i wszystkie wydarzenia na placu gry wskazywały, że Dziki z Lasu dogonią wynik, bo praktycznie nie schodzili z połowy rywali. Wtedy jednak stały fragment gry w postaci rzutu rożnego świetnie wykonał Kamil Kurek, a pewnym strzałem wynik spotkania na 6:4 ustalił Andrzej Kryszanowski. Mecz pełen emocji, nie tylko piłkarskich, gdyż nie zabrakło uszczypliwości z obu stron, ale na szczęście aspekt piłkarski wziął górę. Komplet punktów dla FFK!

 

ŻOLIBALL - WIĘCEJ SPRZĘTU NIŻ TALENTU I 9:5

Dążąca do opuszczenia strefy spadkowej drużyna Żoliball gościła ekipę Więcej Sprzętu Niż Talentu I, która chcąc atakować podium musiała wygrać ten mecz. Wszystkie statystyki przemawiały za gośćmi, lecz dobrze pamiętamy, że w Naszej Lidze to, co na papierze nie zawsze sprawdzało się na boiskach. Samo wydarzenie piłkarskie, jakie mogliśmy oglądać w wykonaniu tych dwóch zespołów lepiej zaczęło się dla gospodarzy, kiedy to w drugiej minucie gol samobójczy dał prowadzenie Żoliballom. Ich radość była krótka. Niespełna minutę później Krystian Zawadzki wyrównał wynik spotkania. Od tej chwili gospodarze jak by nie mogli się odnaleźć na boisku a systematycznie powiększane prowadzenie przez graczy WSNT zwiastowało jednostronne widowisko. Dopiero pod koniec pierwszej połowy udana akcja Kamila Jaroszka obudziła zespół gospodarzy i popchnęła do odrabiania strat, czego efektem była bardzo wyrównana gra i zmniejszenie prowadzenia gości do jednej bramki. Dalsza część meczu przebiegała już po myśli chłopców z Warszawskiego Żoliborza. Szybko zdobyta bramka dająca remis zaskoczyła gości. Dzięki takim wydarzeniom na boisku oglądaliśmy otwartą grę obu zespołów, która przynosiła lepsze korzyści włodarzom meczu, którzy sześciokrotnie pokonali bramkarza WSNT, tracąc tylko jedną bramkę. Spotkanie zakończyło się wynikiem 9:5 dla gospodarzy przybliżając ich do opuszczenia strefy spadkowej, lecz przed nimi jeszcze trudna droga, aby tego dokonać. Pomimo porażki goście cały czas mają szansę na „pudło”, ale ich starania o ten wyczyn nie będą łatwe. Obydwóm drużynom życzymy powodzenia w dążeniu do celu.

 

FC POLSKA GÓROM - WIECZNIE DRUDZY 9:5

Walkower w ostatniej kolejce zespołu FC Polska Górom sprawił, że zrównali się oni punktowo w tabeli z dzisiejszym przeciwnikiem - zespołem Wiecznie Drudzy. Zespół ten poniósł trzy porażki z rzędu i znacznie przybliżył się do strefy spadkowej. Mecz o sześć punktów bardzo dobrze rozpoczęli goście, którzy już w pierwszej akcji spotkania otworzyli wynik. Kilka minut później mieliśmy już dwubramkowe prowadzenie gospodarzy, którzy aż trzykrotnie w ciągu dwóch minut pokonali bramkarza rywali. Bardzo szybko na te trafienia odpowiedzieli Wiecznie Drudzy, zdobywając bramkę kontaktową. W minucie 12 mieliśmy już remis i spotkanie rozpoczęło się od nowa. Końcówka pierwszej części meczu to dominacja zespołu gospodarzy, która okraszona była dwoma zdobytymi bramkami. Doskonałą szansę na zmianę wyniku mieli goście, ale piłka po ich strzale wylądowała na poprzeczce. Wynik 5-3 do przerwy dla zespołu FC Polska Górom gwarantował nam sporo emocji w drugiej części meczu. Niestety dla widowiska bardzo szybko goście stracili kolejną bramkę i żeby myśleć chociaż o remisie musieli zdobyć aż trzy bramki. Kilka minut później ich sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, ponieważ kolejne trafienie zaliczył Kacper Kowalski. W ostatnich dwóch minutach obydwie drużyny postawiły wszystko na jedną kartę, dzięki czemu byliśmy świadkami jeszcze czterech bramek - po dwóch dla każdej drużyny. Ostatecznie spotkanie zakończyło się wynikiem 9-5 dla zespołu FC Polska Górom, dzięki czemu ekipa ta szybka zmazała plamę po oddanym walkowerze w poprzedniej kolejce. Na uwagę też zasługuje doskonała dyspozycja Kacpra Kowalskiego - autora pięciu bramek. Drużyna Wiecznie Drugich poniosła kolejną już porażkę w rundzie rewanżowej, po której ma już tylko trzy punkty przewagi nad strefą spadkową.

 

LIGA 8

 

ORŁY BIAŁE AUUU - ELITARNI GOCŁAW 4:14

W minioną niedzielę na warszawskim Tarchominie Orły Białe AUU podejmowały Elitarnych Gocław. Po ostatnich występach obu drużyn zdecydowanie rola faworyta leżała po stronie Gości, którzy szybko chcieli zrehabilitować się po porażce ze Skorpionami. Szczególnie, że reszta stawki regularnie punktuje. Od pierwszych sekund obydwa zespoły zaczęły od wysokiego grania, aby jak najszybciej napocząć rywala. Pierwsze trafienie padło w 5 minucie spotkania, kiedy Łukasz Eljasiak wstecznym podaniem wypatrzył wbiegającego Wojciecha Sekulaka. Z upływem czasu Goście zaczęli przejmować inicjatywę nad przebiegiem spotkania. Szybka wymienność podań oraz pozycji przyczyniła się do stworzenia kolejnych okazji bramkowych. Po jednej z nich piłka obiła się o słupek bramki i wróciła do gry, a Gospodarze wyprowadzili kontrę po której padł gol wyrównujący Marcina Tomczaka. Gra stała się bardzo otwarta, a w drużynie Orłów odżyła energia. Natomiast obu zespołom brakowało skuteczności pod polem karnym rywala. Na kolejną bramkę musieliśmy czekać do 22 minuty. Wtedy piłkę do siatki skierował Marcin Brzozowski. Kilka sekund później zamieszanie i dezorientację w defensywie Orłów wykorzystał Eljasiak, który przejął piłkę od środkowego obrońcy i podwyższył wynik na 1:3. W drugiej części spotkania mogliśmy obserwować dwie drużyny, które chcą grać piłką i szukają prostej piłki, która nie raz bywa najskuteczniejsza. Kilka sekund po wznowieniu gry przez Sędziego, Gospodarze zanotowali bramkę kontaktową, ale rywal za każdym razem szybko odpowiadał i zabierał nadzieję na ich dogonienie. Ostatnią nadzieją na odwrócenie losów spotkania było fenomenalne trafienie Daniela Trzaskomy z dystansu. W kolejnych minutach Orły rzadko bywały przy piłce i czekały na swoje okazje po kontrach. Niestety było ich jak na lekarstwo, a Elitarni grali pewną i szybką piłkę, która sprawiała obrońcom rywali wiele trudności. Gospodarze utrzymali skupienie do 40 minuty. Od tej pory Goście zaliczyli osiem trafień, który pogrzebały nadzieje Orłów na korzystny rezultat. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 4:14.

 

A.D.S. SCORPION"S – BOROWIKI 4:1

W ramach 14 kolejki A.D.S. Scorpion’s podejmowało Borowiki na arenie Picassa. Zdecydowanym faworytem tego spotkania była drużyna trenera Kałuskiego. Chociaż musiała ona w tym spotkaniu radzić sobie bez Pawła Poniatowskiego, który należy do trzonu swojej drużyny. Już po pierwszych minutach meczu można było zobaczyć jak na wysokim poziomie funkcjonuje organizacja gry oraz wymienność pozycji Skorpionów. Gospodarze mieli kontrolę nad przebiegiem spotkania, a zapędy rywali niwelowali w zarodku. Natomiast cały czas musieli zachowywać czujność, aby nie stracić w łatwy sposób tego, co wypracowywali przez cały okres gry. Pomimo kolejnych groźnych sytuacji nie mogli wyjść na prowadzenie. Przełom nadszedł wraz z dziewiątą minutą spotkania, w której Bartek Filip umieścił piłkę w pustej bramce, po tym jak wcześniejszy strzał zmylił golkipera Borowików i położył go na ziemi. Później Skorpiony panowały nad grą i spokojnie kreowały kolejne okazje na podwyższenie wyniku. W dwudziestej minucie Mateusz Łuczak podał do niepilnowanego Pawła Pytko, który strzałem po dłuższym słupku umieści futbolówkę w siatce. Borowiki szukały swoich okazji, ale zdecydowanie brakowało im pomysłu na grę i przejście przez dobrze zorganizowaną defensywną formację rywala. Druga połowa podobnie jak pierwsza przebiegała pod dyktando zawodników trenera Kałuskiego, który w przemyślany sposób rotował nimi, aby na boisku nie zabrakło jakości oraz kondycji fizycznej. W trzydziestej siódmej minucie meczu Pytko podwyższył prowadzenie na 3:0, a zaledwie trzy minuty później po trafieniu Adama Wierzbickiego było już 4:0. Borowiki było stać jedynie na zrywy, co kilka minut, który nie przynosiły większej korzyści. Jednak ich determinacja została uwieńczona honorowym trafieniem Dawida Bilskiego w czterdziestej trzeciej minucie meczu. Do ostatnich minut Gospodarze nie pozwolili zagrozić własnej bramce rywalowi i pewnie inkasują komplet punktów, który może okazać się decydujący w walce o strefę medalową.

 

DECCO TEAM - SPORTOWE ZAKAPIORY 4:4

Na starcie Decco Team ze Sportowymi Zakapiorami nasza ekipa organizacyjna musiała być wyjątkowo zmobilizowana. Wszystko z uwagi na dwa aspekty. Po pierwsze, w poprzedniej rundzie oba zespoły zafundowały nam istny piłkarski thriller zakończony remisem, który ostatecznie został zweryfikowany jako walkower na korzyść Decco, gdyż na murawie pojawił się na kilkadziesiąt sekund nieuprawiony gracz. Po drugie, w szeregach gości grał zawodnik, który swoim zachowaniem na boisku zwrócił naszą uwagę i musieliśmy się upewnić, że wszystko się odbędzie w czysto sportowej atmosferze. Od pierwszych minut spotkanie bardzo zacięte i pełne emocji. Dużo walki w środku pola i bardzo szczelna defensywa gospodarzy, którzy nie dopuszczali do zbyt wielu okazji strzeleckich. Było to jednak niewystarczające, gdy świetnym wykonaniem rzutu wolnego popisał się Emil Możdżonek, nie dając szans golkiperowi rywali. W ciągu kolejnych pięciu minut to jednak młodzi gracze Decco prezentowali się lepiej, a szczególnie dobrze w rozgrywaniu radził sobie Jakub Piotrowski. To po jego dograniu do brata, Adama Piotrowskiego, stan meczu się wyrównał. Ten sam zawodnik był autorem dokładnego podania do Tomasza Lipki, który nie zmarnował okazji wykreowanej przez kolegę z zespołu i po raz pierwszy wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie 2:1. Jak się chwilę później okazało, było to trafienie zamykające pierwszy rozdział tego meczu. Nie brakowało twardej gry, prowokacji z obu stron i uszczypliwości. Sędzia był zmuszony kilkukrotnie pokazać żółty kartonik, była także konieczna interwencja osób z ekipy organizacyjnej, aby przypomnieć, że na boiskach Ligi Fanów spotykamy się przede wszystkim dla przyjemności wynikającej z gry w piłkę nożną. Nie wiemy, czy to nasze prośby podziałały, ale oba zespoły zdecydowanie mniej dyskutowały, a skupiły się na futbolu. Efekt był wyborny, gdyż zrobiło się świetne widowisko. Drugą odsłonę lepiej zaczęli gospodarze, którzy po trzeciej asyście autorstwa Jakuba Piotrowskiego i bramce Michała Janika podwyższyli na 3:1. Zakapiory jednak napierały na bramkę rywali i trzeba przyznać, że gdyby nie świetnie dysponowany Staszek Korzeb, to wynik wyglądałby znacznie inaczej. Golkiper Decco wybronił w ciągu paru minut 4-5 niemal 100% sytuacji, ze strzałami z dwóch metrów włącznie! Dodatkowo, ekipa nieobecnego tego dnia Patryka Kowalczyka miała sporo pecha, gdyż piłka po strzałach napastników gości kilkukrotnie odbijała się od słupka czy poprzeczki. Na domiar złego dla Zakapiorów, niewykorzystane sytuacje się zemściły w postaci bramki Adama Piotrowskiego, który płaskim strzałem z dystansu podwyższył na 4:1. Wtedy w szeregach gości coś „przeskoczyło”. W ciągu pięciu minut zgotowali obrońcom Decco istne piekło! Najpierw po raz drugi tego dnia na listę strzelców wpisał się Emil Możdżonek, ponownie świetnie egzekwując rzut wolny. Chwilę później ten sam zawodnik, po asyście od brata, Kamila, skrócił dystans do gospodarzy do jednej bramki (4:3). Zakapiory napierały z całych sił, jednak świetnie bronił wspomniany wcześniej Staszek Korzeb. Nie dał jednak rady pomóc swoim kolegom przy akcji, którą wykreował Kamil Lepianka, podając do świetnie ustawionego Krzyśka Westenholza, a ten z zimną krwią ustalił wynik starcia na 4:4. Piłkarskie emocje na najwyższym poziomie – szkoda, że kultura boiskowa pozostawiała nieco do życzenia. Na szczęście, po spotkaniu gracze obu zespołów sporo sobie wyjaśnili i mimo różnego rodzaju utarczek, przybili sobie „piątkę” jak na sportowców przystało. Podział punktów po niesamowitej walce !

 

FC PO NALEWCE - JUNAK 0:6

Lider ósmej ligi mierzył się z ekipą ze środka tabeli. Junak, który wygląda imponująco w tym sezonie pewnie zmierza w kierunku awansu. FC Po Nalewce cały czas ma szansę na podium i w każdym meczu musi walczyć o ligowe punkty. Spotkanie od samego początku toczyło się pod dyktando gości, którzy to dość szybko objęli prowadzenie. Piłkę w środku pola przejął Yuriy Trush i pewnie pokonał bramkarza FC Po Nalewce. Mimo, że Junak miał przewagę, to nie przekładało się to na kolejne trafienia. Impas strzelecki przełamał dopiero Krzysztof Krzewiński, który pewnie wykorzystał podanie Pawła Groszkowskiego. Po premierowych 25 minutach doświadczona ekipa Junaka prowadziła 0:2 i trzeba przyznać, że był to najniższy wymiar kary. Po zmianie stron obraz gry był podobny. Gospodarze mieli kilka okazji, ale brakowało wykończenia, a gdy udawało się oddać strzał to na posterunku był niezawodny Andrzej Groszkowski. W drugiej połowie goście dokładają cztery bramki i spotkanie ostatecznie skończyło się pewnym zwycięstwem Junaka, który zgarnia trzy punkty nie dając szans rywalom. Trzeba podkreślić, że świetne zawody zagrał Aleksy Sałajczyk - strzelec bramki oraz autor dwóch asyst. Kolejna porażka gospodarzy mocno komplikuje ich sytuacje i na ostatnie kolejki sezonu muszą się mocno zmobilizować aby skończyć na "pudle".

 

TSUBASA OZORA - NAF GENDUŚ 5:4

NAF Genduś, który w tabeli jest na ostatnim miejscu, mierzył swoje siły z Tsubasą Ozora, która jest delikatnie nad kreską i 3 punkty z zamykającym tabele zespołem były niezbędne, żeby wciąż być w miarę spokojnym o utrzymanie. Pierwsze minuty meczu to próba wybadania słabych stron między obydwoma zespołami. Próby zagrożenia bramce jednego czy drugiego zespołu nie przynosiły większych efektów. W końcu niemoc przełamali gospodarze, którym udało się objąć prowadzenie i niedługo później podwyższyć rezultat meczu. Genduś nie składał broni, walczył i w końcu również zaczął zdobywać bramki. Tsubasa jednak w pierwszych 25 minutach była po prostu skuteczniejsza, co mówi nam wynik do przerwy, bo 4:2 dawał nadzieję na zakończenie meczu pozytywnym wynikiem. W drugiej połowie mecz nam się zdecydowanie wyrównał, NAF stwarzał nieustanne zagrożenie pod bramką Tsubasy, ale ciągle czegoś brakowało, albo skuteczności albo po prostu spokoju w decydującej fazie ataku. Dwie bramki Gendusiowi udało się zdobyć, ale to było za mało, bo Tsubasa odpowiedziała jeszcze je dym trafieniem w stosunku do pierwszej połowy i ostatecznie wygrała mecz 5:4.

 

LIGA 9

 

NIEDZIELNI – MIKSTURA 4:10

W starciu z NieDzielnymi słuszność zasady „jakość ponad ilość” pokazała Mikstura. Goście po raz kolejny musieli mierzyć się z bardzo wąską ławką rezerwowych, ale pokazali futbol znacznie lepszy jakościowo niż ekipa gospodarzy. Już od pierwszego gwizdka dało się zauważyć różnicę – NieDzielni grali zbyt statycznie i czytelnie, a Mikstura prezentowała grę kombinacyjną z wykorzystaniem skrzydłowych, a umiejętnościami indywidualnymi popisywali się Tomasz Uzarski i Patryk Zych. Goście dość szybko wyszli na prowadzenie – Tomasz dobrym podaniem odnalazł niekrytego Patryka, a ten nie dał szans bramkarzowi gospodarzy i mieliśmy 0:1. Na ekipę Marcina Aksamitowskiego podziałało to jak kubeł zimnej wody, bo już po chwili był remis po trafieniu Piotra Czarneckiego, a gospodarze mogli nawet wyjść na prowadzenie, ale zabrakło precyzji. Mikstura za to powoli rozkręcała machinę ofensywną i zanim się obejrzeliśmy było już 1:4 po trafieniach Patryka Zycha, Rafała Jochemskiego i Tomka Uzarskiego, a mogło być nawet dużo więcej, ale ofiarnymi interwencjami popisywał się Kamil Jarosz. NieDzielni gonili wynik i stwarzali sporo groźnych akcji, z których dwie skończyły się golami.  Obrona wciąż miała ogromne problemy z powstrzymywaniem rewelacyjnie dysponowanego tego dnia Patryka Zycha i pierwsza połowa skończyła się wynikiem 3:6. Druga część rozpoczęła się od szybkiego gola dla gości, ale punktem zwrotnym w spotkaniu mogła okazać się czerwona kartka dla Rafała Jochemskiego. Mikstura nie tylko zmuszona była grać w osłabieniu przez dziesięć minut, to na dodatek straciła solidnego pomocnika, bo do tego momentu Rafał rozgrywał bardzo dobre spotkanie zaliczając bramkę i dwie asysty. Założenie pressingu wyraźnie gospodarzom nie wyszło – zdobyli zaledwie jednego gola autorstwa Piotra Czarneckiego, a co gorsza prawie stracili bramkę z kontry. Po wyrównaniu się składów Mikstura przeszła do natarcia i dołożyła jeszcze trzy trafienia, gładko pokonując NieDzielnych 4:10.  

 

BARTOLINI PASTA - SHOT DJ 3:7

Co to był za mecz! Zacięta walka spowodowała, że długo musieliśmy czekać na otwarcie wyniku. Mecz zaczął się nieco spokojnie choć z każdą minutą widać było, że Bartolini Pasta ma coraz większą chrapkę na bramkę przeciwnika. Dwoili się i troili, aż w końcu Przemysław Sierpiński przy asyście Marcina Zaremby zmienili wynik na 1:0. Nie czekaliśmy zbyt długo na odpowiedź drużyny z Francji i obie drużyny miały już na swoim koncie po jednej bramce. Pomimo wyraźnej przewagi gospodarzy, po których widać było, że pewniej czują na słonecznym sektorze B, nie zobaczyliśmy więcej bramek do przerwy. Team Makaronów świetnie wszedł w drugą część spotkania. Oko za oko i ząb za ząb jak w Kodeksie Hammurabiego - tym razem w wersji na Picassa. Pasta w niecałe dwie minuty zdobyła dwie bramki z rządu i myślała, że tym sposobem załatwi sobie spokój do końca spotkania. Wtedy nastąpiło coś co można by było nazwać przebudzeniem mocy (albo przeskoczeniem czegoś jak w głowie Piotrka Zielińskiego) – Shot Dj rozpoczął swój festiwal bramek. Patryk Ciarkowski, który został wybrany MVP tej kolejki, strzelił trzy bramki. Marin Magre i Adam Rękawek dołożyli jeszcze po jednym golu, a finalnie Bartolini nie strzelił do końca spotkania ani jednej bramki. Zawodnicy gospodarzy sami nie wiedzieli co się dzieje i zastanawiali się jaki urok rzucili na nich francuscy gracze (tego jednak się nie dowiedzieliśmy ponieważ mówili w języku miłości). Obie drużyny nie zmieniły swojego miejsca w tabeli. Bartolini dalej jest wiceliderem, a Shot Dj w środku stawki na 6 miejscu.

 

MORALNI ZWYCIĘZCY - PHINANCE SA 3:8

Spotkanie, które rozpoczęło się o godzinie 11.30 przy Arenie Picassa na sektorze B było dość jednostronnym widowiskiem. W roli gospodarza wystąpiła w tym meczu dziewiąta w tabeli drużyna Moralnych Zwycięzców, która podejmowała na swoim terenie drużynę lidera Phinance.SA. Moralni przybyli na mecz w sile 9 zawodników, a lider miał tylko jedna zmianę. Jednak ilość rezerwowych w ogóle nie wpłynęła na wynik spotkania, chociaż słońce bardzo mocno grzało i naprawdę można było odczuć zmęczenie. Początek spotkania to spokojna wymiana ciosów obu ekip. Raz atakowali jedni, raz drudzy. Obie drużyny jednak bardziej stawiały na twardą obronę niż na atak. Od 5 minuty zaczęła się jednak zarysowywać przewaga lidera i tak już zostało do końca tego spotkania. Na szczęście nie czekaliśmy długo na pierwszą bramkę. Phinance już w 6 minucie spotkania otworzyli wynik i zdobyli bramkę na 1-0. Bramkarz Moralnych bardzo źle wybił piłkę ze swojego pola karnego, wylądowała ona pod nogami zawodnika gości, któremu nie pozostało nic innego jak wykorzystać taką okazję. Sześć minut później lider tabeli zdobył drugą bramkę i zaczął mocno dominować. Moralni jednak nie mieli zamiaru się poddać bez walki, starali się odpierać ataki rozpędzonych Phinance i atakować z kontry. Ten moment meczu mógł się kibicom podobać, gdyż przegrywając 2-0 gospodarze dwa razy prawie zaskoczyli bramkarza lidera tabeli 9 ligi. Wspomniany wyżej goalkeeper to facet, który nie bez powodu był na testach w Manchester City, co udowadniał całe spotkanie. Robinsonada z 15 minuty meczu oraz obrona dobitki po ziemi to absolutne mistrzostwo na tym poziomie rozgrywek Ligi Fanów. W pierwszej połowie mieliśmy jeszcze dwa zagrania fair-play. Obie ekipy przyznały się do wybicia piłki na aut, sędzia zmieniał decyzje i mecz trwał dalej . Ostatnie dziesięć minut pierwszej polowy to mocniejsze ataki drużyny gospodarzy, chcieli zapewne wykorzystać moment odpoczynku drużyny przyjezdnych. Pierwsza odsłona zakończyła się wynikiem 2-0 dla lidera. Druga połowa rozpoczęła się od huraganowych ataków Phinance i dwóch szybkich i kąśliwych strzałów, jednak bramkarz Moralnych nie dał się w tych akcjach zaskoczyć i pewnie strzegł bramki swojej ekipy. Pressing lidera przyniósł oczekiwany efekt i w 28 minucie rozwiązał się worek z bramkami. Na przestrzeni 4 minut Phinance zdobyli 3 bramki i prowadzili spokojnie 5-1. Chcąc zapewne złapać oddech w tych ciężkich warunkach pogodowych, goście zwolnili tempo, wkradła się chwilowa nieuwaga co Moralni skrzętnie wykorzystali. Daniel Łachacz został obsłużony przez Sebastiana Bartosika bardzo ładnym podaniem na “wypuszczenie” i wykorzystał okazję, zmniejszając tym samym dystans do lidera. Mieliśmy wiec pierwsza bramkę gospodarzy i 1-5 na tablicy wyników. Zaskoczeni zawodnicy Phinance pogubili się po raz drugi i asystujący przy wcześniejszej akcji Sebastian Bartosik, sam strzelił bramkę na 2-5 wykorzystując sprytne podanie Damiana Kucharczyka. Tego już było za wiele. Podrażniona ekipa lidera tabeli złapała drugi oddech i w ciągu 3 minut zdobyła następne dwie bramki. 7-2 to wynik dzięki któremu można spokojnie kontrolować przebieg spotkania . Gospodarze zdobyli co prawda jeszcze jedna bramkę w tym meczu, ale goście nie pozostali dłużni i tez “swoje” strzelili. To jednostronne spotkanie zakończyło się wynikiem 8-3 dla Phinance. Widać, że zależy chłopakom na awansie i nie zamierzają tej szansy wypuścić z rąk.

 

GASTRO SPARTA - OLDBOYS DERBY II 2:3

Po zeszłotygodniowym, bardzo zaciętym pojedynku Gastro Sparty z liderem 9-tej Ligi Fanów, mieliśmy bardzo duże apetyty na to, co pokaże ekipa Karola Rodaka w starciu z OldBoys Derby III. Starcie zapowiadało się wybornie, zwłaszcza, że gościom punkty były bardzo potrzebne w kontekście utrzymania kontaktu z zespołami z podium. Oba zespoły bardzo skupiły się na dobrej grze w obronie, czego efektem był brak goli w pierwszym kwadransie gry. Chęć świetnego występu najwyraźniej nieco przerodziła się w pecha, gdyż co prawda to gracz gości jako pierwszy trafił do bramki lecz….niestety swojej. Po dośrodkowaniu Karola Rodaka futbolówkę obok swojego bramkarza skierował Marcin Sobczak. Na szczęście, tuż przed przerwą stan na 1:1 wyrównał Michał Bugajski, który wykorzystał niezbyt dobrze wykonany aut przez graczy Gastro Sparty. Kiedy wydawało się, że limit pomyłek z obu stron w tym meczu został wyczerpany, z kolejnym niefortunnym zagraniem przybył obrońca gości, Łukasz Tarasiuk. To po jego zagraniu piłka po raz drugi tego dnia wturlała się do bramki strzeżonej przez Rafała Wieczorka. Łukasz był potwornie zły po tym zagraniu, gdyż przez całe spotkanie był ostoją defensywy OldBoys’ów. Wtedy jednak niefortunne zagrania się zakończyły, a wszystko to, co przynosiło frustrację w szeregach gości w końcu się przekuło na efekty w postaci bramek. Piorunujące dwie minuty w wykonaniu ekipy Derby sprawiły, że momentalnie szala zwycięstwa przechyliła się na ich korzyść. Najpierw po świetnej akcji kombinacyjnej z udziałem Piotrka Jastrzembskiego oraz Patryka Jędrzejczyka, stan meczu na 2:2 wyrównał drugi z wymienionych Panów. Niespełna sześćdziesiąt sekund później ręce w górę uniósł Jarek Wołoszyn, który strzałem w długi róg pokonał dobrze spisującego się w bramce Ivana Khomyna. Asystę przy tej akcji na swoim koncie zapisał popularny „Taran”, który tym samym zrehabilitował się za samobója na początku drugiej połowy. Po bardzo emocjonującym starciu, Gastro Sparta uległa OldBoys Derby III 2:3, ale trzeba pochwalić obie ekipy, gdyż dostarczyły zgromadzonym na Arenie Picassa świetnego widowiska!

 

LEGION - MARECKIE WYGI 2:7

To było spotkanie drużyn środka tabeli 9 ligi, które dzieliło 4 punkty. Mogło się tu zdarzyć wiele i teamy mogły narobić zamieszania, natomiast tak jak przewidzieliśmy w zapowiedziach to spotkanie należało do Wyg z Marek. Passa Legionu obecnie jest dosyć mierna. Gospodarze zdecydowali się kontynuować ją też w tym spotkaniu i gola stracili już w drugiej minucie. Do bramki trafił Michał Zduniak, a asystował mu włoski pierwiastek drużyny czyli Filippo De Felice z rzutu rożnego. Stały fragment gry był wykorzystany perfekcyjnie. Damian Burcon z kolei zachwycił nas swoim fenomenalnym rajdem przez boisko, okraszonym dryblingiem, który zakończył umieszczając piłkę w siatce rywala. W międzyczasie, kiedy Wygi tworzyły kolejne akcje - Legion również miał kilka celnych strzałów oddanych na bramkę rywala. Atutem gospodarzy były na pewno dobre akcje ze stałych fragmentów gry, na które mieli plan i taktykę. Żaden z nich jednak nie zakończył się golem w tej części spotkania. Do przerwy wynik wynosił 0:4 dla Mareckich Wyg. Strzelanie w drugiej połowie rozpoczął Michał Zduniak przy asyście Alberta Rejczaka z rzutu wolnego. W końcówce spotkania Nazar Fiialkovskyi wykorzystując chwile nieuwagi rywali umieścił piłkę w siatce aż dwa razy. Spotkanie zakończyło się wynikiem 2:7. Mareckie Wygi zbliżyły się nieco do podium, a od 4 drużyny w tabeli dzieli ich tylko jeden punkt. Jeśli dobra passa się utrzyma, być może zobaczymy ten team w pierwszej trójce 9 ligi.

LIGA 10

 

POLSKIE DREWNO - FC ALLIANCE 3:1

Mecz rozgrywany przy Arenie Picassa o godzinie 8.30 na sektorze B dostarczył nam wielu piłkarskich i niemalże zapaśniczych emocji. Szóste w tabeli 10 ligi Polskie Drewno podejmowało jako gospodarz drugą w tabeli drużynę FC Alliance. Obie ekipy stawiły się do tego spotkania w pełnych składach i dużej gotowości do walki, walki którą mogliśmy obserwować przez cały mecz. Od samego początku spotkania nikt się nie oszczędzał. Raz atakowali gospodarze, chwilę później kontrowali goście. W czwartej minucie, strzał Drewna, piłka odbiła się od poprzeczki i Krzysztof Gajos dobitką zdobył bramkę na 1-0 dla gospodarzy. Wicelider widocznie zaskoczony tą bramką próbował nadal konstruować swoje akcje lecz Drewno zaskoczyło przeciwnika ponownie. Podczas wybijania piłki ze swojego pola karnego bramkarz Alliance skiksował, piłka zamiast trafić do kogoś z ich drużyny trafiła wprost pod nogi Patryka Nawrota. Napastnik ekipy Drewna długo się nie zastanawiał i sprytnym lobem z około 20 metrów pokonał goalkeepera gości po raz drugi. Podrażniony wicelider wziął się w końcu do roboty i zaczął mocniej naciskać. Efektem tego było kilka ładnych strzałów, kilka kombinacyjnych klepek i bardzo mocna “bomba” z 25 metrów. W końcówce pierwszej połowy Andrii Sofienko wykazał się wielkim sprytem, wyłuskał piłkę spod nóg walczących zawodników i na spokojnie umieścił piłkę w siatce zdobywając tym samym bramkę kontaktową. Pierwsza połowa zakończyła się więc wynikiem 2-1 dla gospodarzy. Druga połowa to można powiedzieć dominacja wicelidera. Próby strzałów z daleka, gry kombinacyjnej, obiegania na skrzydło. Bramkarz Drewna znowu musiał bardzo mocno pracować na całej szerokości bramki aby nie dać sobie nic strzelić. Alliance atakując tracili siły, a Drewno nie odgryzając się za mocno czekało na swoją okazję. W 26 minucie mieliśmy zmianę wyniku na korzyść gospodarzy. Michał Wróbel sprytnym podaniem uruchomił Piotra Kruszyńskiego, a ten drugi bez problemu umieścił piłkę w siatce bramki przeciwnika. Mieliśmy w tym momencie 3-1 dla Drewna. Podrażniony wicelider rzucił wszystkie swoje siły na jedną szalę i zaczął zaciekle atakować, Drewno nie pozostawało dłużne i też nie odstawiało nogi, widać że każdemu zależało na “zrobieniu” wyniku. Walka bark w bark, ciągły kontakt fizyczny, brak kalkulacji w stylu “czy warto tam pobiec”. Efektem takiego przebiegu spotkania były 4 czerwone kartki w 46 minucie. Po dwie dla każdej z drużyn. Niepotrzebne przepychanki i fizyczna agresja dały nam wyżej wspomniany efekt. Ukarani zawodnicy musieli opuścić plac gry i do końca obie ekipy grały 3 na 3 w “polu”. Nie zmieniło to jednak wyniku spotkania i ekipa Drewna “wzięła” bardzo ważne dla nich 3 punkty.

 

FFK OLDBOYS II - FUSZERKA II 4:9

W minionej kolejce dziesiątej ligi stanęły naprzeciwko siebie drużyny rezerw FFK oraz Fuszerki. Tym samym lider podejmował trzecią drużynę tabeli. Z tego powodu mogliśmy się spodziewać nie lada emocji. Bliskie sąsiedztwo w lidze bezapelacyjnie zapewniało tym samym piłkarską jakość. Nie było inaczej, a nasze przewidywania spotkały się z realnym, boiskowym potencjałem. Początek spotkania, jak i zasadniczo cała pierwsza połowa należały do gości, którzy to z relatywnym spokojem kontrolowali przebieg rywalizacji. Świadczy o tym pięć bramek w wykonaniu Fuszerki II. Przyczyn takiej sytuacji niewątpliwie należy się doszukiwać w fakcie, iż gospodarze mieli w większości w nogach spotkanie na szczeblu siódmej ligi. Rywalizacja pierwszej drużyny, z Dzikami z Lasu mogła spowodować ogólne zmęczenie i rozprężenie w szykach FFK. Taki obrót spraw bezwzględnie wykorzystali zawodnicy pod wodzą Michała Sidora, który zdobył tego dnia aż trzy bramki. W drugiej odsłonie tego pojedynku na szczycie, oglądać mogliśmy już bardziej wyrównane spotkanie. Do głosu doszli zawodnicy trzeciej drużyny ligi i próbowali zminimalizować i tak pokaźne już straty. Trafienia Dariusza Filipka oraz Tarasa Rudetsa, niestety zdały się na nic, w kontekście bramek chociażby Marka Malenki. Z tego powodu spotkanie zakończyło się wynikiem 4:9, a drużyna piastująca fotel lidera mogła cieszyć się z powodu podtrzymania swojej hegemonia, która pozostaje niezachwiana od kilku kolejek.

 

AWANTURA WARSZAWA II - BOROWIKI II 4:9

Do walki o ligowe „pudło” zdają się przystępować natomiast goście kolejnego spotkania. Niesamowita passa  rezerw Borowików trwa w najlepsze. W tej rundzie, drużyna grająca w dziesiątej lidze nie próżnuje, pozostając jak dotąd niepokonaną. W ostatnią niedzielę, Borowiki mierzyły się z Awanturą II Warszawa. Spotkanie miało zadecydować o tym, kto przybliży się do miejsc premiowanych awansem. Wszystko z powodu bliskiego sąsiedztwa w tabeli. Dla ekipy w czarnych strojach, spotkanie nie mogło ułożyć się chyba lepiej. Mimo początkowych problemów, ekipa grająca w czarnych strojach bardzo szybko przejęła inicjatywę. Kapitalna gra cofniętego do defensywy Bartłomieja Folca, czy chociażby postawa nowego nabytku, Michała Leśniewskiego, zadecydowały o finalnym sukcesie. To właśnie były zawodnik chociażby A-klasowej Zaborowianki Zaborów wziął sprawy w swoje ręce, a jego trzy bramki połączone z asystą, walnie przyczyniły się do tego sukcesu. Przed nimi jednak paradoksalnie może i jeszcze trudniejsze spotkanie. W przyszłej kolejce przyjdzie im się zmierzyć z walczącym o utrzymanie zespołem FC Warsaw Wilanów. Ekipa z warszawskiego Wilanowa, aktualnie ma na koncie tyle samo punktów, co depcząca im po piętach Predica. Z tego powodu nie mogą pozwolić sobie na stratę punktów. Jak widać na załączonym obrazku, rywalizacja w dziesiątej lidze zaczyna nabierać kolorytu, a spotkania na finiszu rozgrywek, mogą zadecydować o finalnym układzie tabeli.

 

WIĘCEJ SPRZĘTU NIŻ TALENTU II – PREDICA 1:6

Pokonując dość niespodziewanie tydzień temu dużo wyżej ulokowaną w 10 lidze drużynę ekipa Więcej Sprzętu Niż Talentu II odniosła swoje pierwsze zwycięstwo i przedłużyła swoje szanse na wyjście ze strefy spadkowej. Teraz, aby tego dokonać musiała wygrać mierząc się z rywalem poziomem zbliżonym do swojego, a dokładniej drużyną Predica, która również walczy o opuszczenie tej „czerwonej” strefy. Stawka meczu była, zatem nie mała, a o samej wyrównanej grze świadczy jedyna bramka zdobyta w tej części spotkania przez Patryka Orzela, który to już w trzeciej minucie wpisał się na listę strzelców ustalając wynik pierwszej połowy 0:1. Wynik mógłby być większy już na tym etapie, lecz na szczęście gospodarzy ich bramka była dobrze strzeżona przez Kamila Cyrana, który przyczynił się do tak niskiego prowadzenia gości. Druga połowa to już widoczna przewaga Predici na całym boisku. Częsta wizytacja napastników w polu karnym gospodarzy skutkowała systematycznym powiększaniem prowadzenia, a dobra gra obrony, która przerywała próby odrobienia strat przez WSNT przynosiła pożądane efekty. Mecz zakończył się wynikiem 6:1 dla gości pozbawiając szans na wyjścia z strefy spadkowej gospodarzy, a zdobyta przez Predica pełna pula punktów zrównała ich z siódmą drużyną swojej ligi.

 

LIGA 11

 

FC TORPEDO - FC VIKERSONN 5:7

Mistrzostwo warszawskiej Komety było rzeczą do przewidzenia. Z tego powodu walka o miejsca od drugiego do trzeciego, rozbudzała naszą wyobraźnię, dając szerokie spektrum do wszelakich spekulacji. W minioną niedzielę mierzyły się ze sobą drugie FC Torpedo z czwartym FC Vikersonn. Z tego powodu spodziewać się mogliśmy nie lada widowiska. Nie było inaczej, na boiskach jedenastej ligi obydwa zespoły mierzyły się już po raz drugi, w pierwszym spotkaniu to właśnie obecni gospodarze okazali się być drużyną lepszą o zaledwie jedno trafienie. Tym razem rywalizacja była podobnie wyrównana i pasjonująca. Strzelanie rozpoczęli goście, za sprawą fenomenalnej, solowej akcji Butenki. Na odpowiedź gospodarzy nie musieliśmy jednak czekać zbyt długo. Pojedynek, w którym rywale wzajemnie się punktowali zakończył się jednakże przy wyniku do przerwy – 2:4. Taki obrót sprawy spowodował, że Vikersonn uwierzył w swoje możliwości, a kolejne fantastyczne akcje chociażby wcześniej wspomnianego Vadym’a Butenki dawały coraz to większą nadzieje na finalny sukces. Do plusów wśród ekipy gości, należy nadmienić ponadto postawę ich bramkarza. Yaroslav Mudrak - bo o nim mowa, został przez nas – obserwatorów wytypowany do „szóstki kolejki”. Jego dyspozycja między słupkami bezapelacyjnie przyczyniła się do wygranej w stosunku 5:7, a zaledwie pięć straconych bramek, przy tak bramkostrzelnym zespole gospodarzy, to wynik świetny. Dodatkowo zdobyte trzy punkty, wprowadzają na nowo ogrom emocji w rywalizacji o miejsca premiowane awansem do wyższej ligi.

 

DYNAMO WOŁOMIN - FC PIWO PO MECZU 4:4

W niedzielny poranek po dwóch stronach barykady stanęła drużyna Dynamo Wołomin razem z Piwem Po Meczu FC. Obie drużyny zajmowały bliskie siebie miejsca w tabeli, więc szykował się bardzo wyrównany mecz. Już na samym początku Gospodarze mogli mówić o przewadze, ponieważ Goście do meczu podchodzili bez nominalnego bramkarza. Już od pierwszego gwizdka oba zespoły szukały bardzo ofensywnego grania. Nie przekładało się to natomiast na sytuacje bramkowe, które do 15 minuty spotkania można było zliczyć na palcach jednej dłoni. Przełomem w meczu było pierwsze trafienie Gości, którzy wyszli na prowadzenie za sprawą Jakuba Królika, który wykorzystał wsteczne podanie od Jana Majeckiego. Zaledwie trzy minuty później Piwo Po Meczu FC podwyższyło na 0:2 tym razem po trafieniu Piotra Zakrzewskiego. Jednak Dynamo nie składało broni i starało się oddawać strzały z każdej pozycji. Po jednym z nich bramkarz Gości zaliczył kiks i piłka wylądowała w bramce, co dało kontakt dla drużyny z Wołomina. Niestety szybko dostali na głowy kubeł zimnej wody w postaci trafienia na 1:3 Michała Kozaka. Tuż przed gwizdkiem kończącym pierwszą odsłonę spotkania obrońca Gości zablokował strzał zmierzający w światło bramki ręką i Sędzia był zmuszony do wskazania na jedenasty metr. Do rzutu karnego podszedł Kacper Urban, który mocnym strzałem umieścił futbolówkę w bramce. Druga część spotkania od pierwszych minut była bardzo wyrównana, ale to gracze Dynama przechylili szalę na swoją korzyść wyrównując stan meczu w 33 minucie po kolejnym błędzie bramkarza rywali. Od tego momentu Gospodarze częściej operowali piłką i szukali okazji do wyjścia na prowadzenie. Najgroźniejsza akcja zawodników Dynama zakończyła się tylko trafieniem w spojenie bramki. 39 minuta meczu przyniosła Nam niespodziankę, bo w powietrzu wisiała bramka dla Gospodarzy, a to Piwo Po Meczu FC wyszło na prowadzenie po trafieniu Majeckiego. W kolejnych minutach Goście postawili przysłowiowy autobus i bronili się, aby dowieźć korzystny rezultat do końca. Jednak nie powstrzymało to Kacpra Kozłowskiego od pokonania bramkarza rywali po strzale głową minutę przed końcem spotkania. Ostatecznie obydwie drużyny musiał zadowolić remis i podział punktów w 14 kolejce.

 

GREEN TEAM - POGROMCY POPRZECZEK 4:2

W zapowiedziach stawialiśmy na poprzeczki, ale i tym razem ich hasło przewodnie czyli „mamy wszystko oprócz wyników” się potwierdziło. Green Team po ostatniej kolejce znajdował się na ostatnim miejscu w tabeli. Zebrali w sobie wszystkie pokłady energii i pokazali w tym meczu pazury. W 12 minucie strzelanie rozpoczął Łukasz Kuna przy asyście Sebastiana Szeleszczuka. Kolejnego gola z dystansu zaserwował nam właśnie Sebastian. Po świetnym przechwycie piłki od rywala bez chwili zawahania uderzył w światło bramki. W tej części spotkania Pogromcy mieli kilka akcji, które mogli wykorzystać, ale tego nie zrobili. Pomimo kilku prób atakowania pola karnego musieli obejść się smakiem do końca pierwszej połowy. Wynik do przerwy wyniósł 3:0 dla Zielonych, którzy zdecydowanie dominowali. Początek drugiej części spotkania zaczął się szokująco. Mateusz Niewiadomy przejął piłkę, a następnie z dystansu uderzył idealnie pod poprzeczkę zdobywając pierwszą bramkę dla zespołu Pogromców. Ostudziło to nieco zapał Zielonych i kolejną chwilę nieuwagi wykorzystał po raz kolejny Niewiadomy przy asyście Bartłomieja Rafała. Kiedy już myśleliśmy, że przebieg meczu ulegnie zmianie o 180 stopni i Poprzeczki jednak odwrócą losy spotkania, wtem po raz kolejny Kamil Jagsch popisał się świetną bramką na 4:2. Remis dla poprzeczek był bardzo bliski, natomiast to Green Team w tym spotkaniu był zdecydowanie silniejszą drużyną. Sytuacja w tabeli zmieniła się po tym meczu diametralnie. Pogromcy wskoczyli do strefy spadkowej, a Zieloni wydostali się z niej i są na 7. miejscu.

 

OLDBOYS DERBY III - VISTULA VARSOVIA 9:5

Chcąca grać w Pucharze Fanów trzecia drużyna Old Boys Derby, na mecz przeciwko Vistula Varsovia przyszła jak zwykle w szerokiej obsadzie piłkarskiej i swoimi wiernymi kibickami, które zawsze wspierają swoich ojców i wujków na boisku. Po mimo mniejszej ilości zawodników tego dnia i niekorzystnego wyniku na samym początku spotkania ekipa Vistuli prezentowała się dobrze grając przeciwko gospodarzom. Kreatywne sytuacje strzeleckie obu drużyn bardziej sprzyjały Old Boysom, przynosząc im trzy bramki w pierwszej połowie, a bardzo dobrze broniący Patrycjusz Kurek wielokrotnie nie pozwalał rywalom umieścić piłki w „swojej sieci”, dzięki czemu młode kibicki cieszyły się z prowadzenia swojej drużyny 3:0. Dalsza część meczu do trzydziestej piątej minuty nie przyniosła Nam zmiany w rozgrywaniu piłki przez obydwa zespoły, kiedy to gościom udało się zdobyć swoją pierwszą bramkę w meczu. Szybka korekta w grze „Starszych Panów” pozwoliła im odskoczyć na czterobramkową przewagę. Do naprawdę ekspresowej wymiany „ciosów” doszło w czterdziestej minucie, kiedy to Sebastian Guziewski strzelił drugą bramkę dla Vistuli, a parę sekund później Piotr Cieślak odpowiedział rywalom tym samym. Już do samego końca meczu drużyna gospodarzy kontrolowała przebieg spotkania. Mając już wysokie prowadzenie zwolnili tempo swoich akcji, dzięki czemu goście ustali wynik spotkania na 9:5 dla Old Boys Derby III. Z dużym zainteresowaniem oglądaliśmy starania obydwu drużyn w dążeniach do przechylenia szali zwycięstwa na swoja korzyść.

 

LIGA 12

 

FC ŁAZARSKI - GEORGIA TEAM 12:1

W 12 lidze mieliśmy spotkanie liderującej w tabeli drużyny FC Łazarski, która mierzyła się z Georgia Team. Szerokie kadry obydwu zespołów mogły wskazywać na to, że są one odpowiednio przygotowane i zmobilizowane do tego pojedynku. Już na samym początku spotkania wiedzieliśmy, że faworyt będzie chciał tu strzelić bardzo dużo bramek, ponieważ wyszedł do tego spotkania bardzo ofensywnie usposobiony. Efekt tej taktyki widzieliśmy już w 4 minucie gry kiedy to padły dwa gole dla FC Łazarski. Najpierw trafienie zaliczył Luka Patoc po podaniu Mislava Paic-Karegi, później natomiast asystujący zamienił się w strzelca i mieliśmy mocne rozpoczęcie tego pojedynku. Mimo dwóch szybkich ciosów Georgia Team próbował ambitnie walczyć i starać się odrobić straty, ale rywal tego dnia był zdecydowanie poza ich zasięgiem co pokazały kolejne minuty. Świetnie dysponowany tego dnia Paic-Karega jeszcze w pierwszej części gry dorzucił 2 kolejne asysty, a gole dla lidera zdobywali Subutay, Selcuk, Mazurenko oraz Patoc i do przerwy mieliśmy wynik 7:0. Po przerwie obraz spotkania nie uległ zmianie, ambitnie grający Gruzini byli tylko tłem dla swojego rywala, który nie zamierzał zakończyć strzelania tego dnia. W 28 minucie swoje drugie trafienie zanotował Subutay, w 31 Gabritchidze zdobył gola samobójczego a w 32 Ilchyshyn zanotował premierowego gola w swoim debiucie i po nieco ponad 30 minutach gry mieliśmy wynik 10:0. Mimo bardzo niekorzystnego rezultatu Georgia Team cały czas starała się grać ambitnie i przede wszystkim walczyć do końca, co przyniosło skutek w postaci bramki, którą zdobył Vakhtangi Sakhokia. Ostatnie słowo w tym spotkaniu należało jednak do lidera, który jeszcze dwukrotnie pokonywał bramkarza rywala. Końcowy wynik więc brzmiał 12:1.

 

FC MITOTITO - GANG ZACISZE 5:1

Aby zachować szansę na dogonienie lidera FC MiToTiTo musiało pokonać Gang Zacisze, więc ekipa Michała Czarnowskiego postawiła na atak i już w pierwszej minucie meczu bramkarz Gangu musiał popisać się refleksem, kiedy napastnik gospodarzy oddał groźny strzał głową w samo okienko bramki Zacisza. Goście dość szybko rozpracowali taktykę MiToTito i uspokoili grę w obronie, a na dokładkę sami wyprowadzili kilka groźnych ataków. W 12 minucie nadarzyła się świetna okazja po faulu w okolicach pola karnego, ale piłka odbiła się od dobrze ustawionego muru. Rywalizacja okazała się bardzo wyrównana - długo nie oglądaliśmy żadnych goli i dopiero w końcówce pierwszej połowy padła bramka otwierająca wynik. Podanie Anassa El-Ansariego niefortunnie przeciął obrońca Gangu, a golkiper nie sięgnął piłki i było 1:0. Gospodarze złapali wiatr w żagle i w 24 minucie drugiego gola strzelił Bartosz Lipianoga i MiToTiTo schodziło na przerwę z bezpiecznym prowadzeniem 2:0. W drugiej połowie mecz momentalnie nabrał kolorów. Chwilę po wznowieniu Jakub Rymarski zdobył gola kontaktowego, a po chwili gospodarze dołożyli trafienie Tomka Wysogląda. Na tym etapie rywalizacja była wciąż niezwykle wyrównana, a kwestia wyniku pozostawała otwarta. W 35 minucie doszło do sytuacji, która okazała się punktem zwrotnym – za niesportowe zachowanie czerwonym kartonikiem został ukarany jeden z graczy Gangu Zacisze. FC MiToTiTo dostało w prezencie dziesięć minut gry w przewadze, ale paradoksalnie ekipa Michała Czarnowskiego nie była w stanie przekuć tej przewagi na strzelenie gola. Mimo wszystko Gang został zupełnie zepchnięty do obrony, a inicjatywa utrzymywała się wyraźnie po stronie gospodarzy. W samej końcówce meczu Adam Rembowski zdobył dwie bramki i mecz zakończył się wynikiem 5:1.

 

GENTLEMAN WARSAW TEAM - FC CHOSZCZÓWKA 1:15

Mecz zespołów z dołu tabeli. Gentelman Warsaw Team, drużyna która w tym sezonie nie zdobyła jeszcze punktu, do tego przed tym spotkaniem miała stracone 56 bramek w 4 meczach podejmowała FC Choszczówkę, czyli ekipę, która miała na swoim koncie zaledwie 3 „oczka” i była po 2 porażkach z rzędu. Strzelanie w tym pojedynku zaczęło się bardzo szybko, bo po 2 minutach mieliśmy już wynik 2:0 dla gości, a dublet skompletował Piotr Dąbrowski. Po kwadransie gry było już 5:0, swoje trafienia dołożyli Tomasz Jarecki, Mateusz Baran oraz Tomasz Dąbrowski. Mimo wielu okazji podbramkowych w pierwszej części spotkania wynik się nie zmienił. Krótka przerwa nie spowodowała przełomu w poczynaniach gospodarzy. Dalej grę kontrolowali zawodnicy będący na prowadzeniu, ale na pewno ambicja i wola walki rywali była godna pochwały. Zaraz na początku drugiej połowy Dudko zdobył gola na 6:0. Między 32 a 42 minutą meczu FC Choszczówka dorzuciła kolejne siedem trafień. Aktywny w tym okresie był zwłaszcza Patryk Dąbrowski, który strzelił cztery gole i dołożył dwie asysty. 43 minuta to ważny moment dla Gentelman Warsaw Team, bo to wtedy udało się zdobyć honorowe trafienie. Konkretnie uczynił to Paweł Margul, który ma na koncie już 3 gole w tym sezonie. W ostatnich sekundach meczu dwie bramki dołożył jeszcze gracze zwycięskiej ekipy ustalając wynik spotkania na 15:1.

Data utworzenia artykułu: 2022-05-19 13:44
Facebook
Tabela
Poz Zespół M Pkt. Z P
4   TUR Ochota 11 18 5 3
5   ALPAN 11 15 5 6
7   FC Kebavita 11 10 3 7
3   FC Otamany 11 25 8 2
6   In Plus & Pojemna Halina 11 12 4 6
9   Explo Team 11 8 2 7
2   Gladiatorzy Eternis 11 28 9 1
8   Esportivo Varsovia 11 9 3 8
10   Warsaw Bandziors 11 4 1 9
1   EXC Mobile Ochota 11 29 9 0
Social Media
Youtube SUBSKRYBUJ



Reklama