USUŃ NA 24H
MENU LIGOWE
POZIOMY ROZGRYWEK
AKTUALNOŚCI
ROZGRYWKI
STATYSTYKI
FUTBOL.TV
TURNIEJE
WYWIADY
Puchar Fanów
GALERIA
Ekstraklasa
1 Liga
2 Liga
3 Liga
4 Liga
5 Liga
6 Liga
7 Liga
8 Liga
9 Liga
10 Liga
11 Liga
12 Liga
13 Liga
14 Liga
HISTORIA REALNA - FC WARSAW WILANÓW!

HISTORIA REALNA drużyny FC Warsaw Wilanów. Artykuł trafia na biurko prezesów Superbet! Zapraszamy do lektury! Autor - Michał Supłat    

- Musimy zagrać 2-1-2!

- Nie, 4B to klasa sportowa, potrzebujemy trzech obrońców…

- No dobra. Jak Alek wznowi grę, poda tu na prawo do Kacpra, który odegra do Mariusza, ruszy do przodu. Wtedy Ty Darek zbiegniesz do środka…

Kartka papieru, nakreślone boisko, kropki symbolizujące piłkarzy, kreski oznaczające ruch. Wychowanych na raczkujących studiach sportowych i profesjonalnych analizach Jacka Gmocha czterech futbolowych zapaleńców usiłowało rozpisać taktykę na prestiżowe mecze międzyklasowe. Ich małe Mistrzostwa Świata.

***

Darek, Mariusz, Michał i Kuba. Czterech kolegów z klasy 4A podstawówki na Wilanowie. Wychowani na trzech różnych osiedlach, co w realiach 10-latków jest odległością niemal międzygwiezdną. Połączyło ich jedno – miłość do futbolu i nienawiść do nauczyciela WF-u.

Koszykówka, nauka dwutaktu. Siatkówka, odbicie górą. Koszykówka, slalom z kozłowaniem. Siatkówka, odbicie dołem. Gimnastyka na łączniku (bo akurat nie było wolnej sali gimnastycznej). Unihokej. Znowu koszykówka. Dziś co? Sprawdzian z biegania na czas. I święto: „jak wystarczy czasu, to zagracie w nogę”. Hurra, udało się. Po testach zostało akurat dziesięć minut, po procesie wybierania składów – sześć. Osiem akcji i dwa niecelne strzały później – gwizdek i dzwonek. Dla pasjonatów to jakieś dwie godziny dziennie za mało.

***

Darek i Mariusz złapali dobry kontakt jeszcze w klasach 1-3 i jako pierwsi zaczęli schodzić na duży korytarz na parterze, wprawdzie przechodni, ale rzadko uczęszczany. Odkręcony korek od butelki służył za piłkę, a drzwi do szatni klasy gimnazjalnej i zerówki za bramki. Najlepszy był po Pepsi lub Pepsi Twist, bo najtwardszy i najlepiej się ślizgał po gładkiej, kamiennej podłodze. Taki duży po soku czy Nestea leciał strasznie wolno, poza tym był za płaski, więc potrafił się prześlizgnąć pod drzwiami, co przerywało rozgrywkę. Takim korkiem można było coś pokopać, zrobić dwójkową akcję, odwzorować pokazany w „Wiadomościach Sportowych” rajd po skrzydle Jacka Krzynówka przeciwko Kaiserslautern zakończony niecelnym strzałem. A gdy dołączyli do nich Michał i Kuba, można już było nawet zagrać mecz na przerwie, poczuć namiastkę piłkarskich emocji i porządnie zasapać się przed matematyką. Niekiedy udało się namówić do gry innych chłopaków z klasy i zagrać w sześciu – wtedy na korytarzu robiło się naprawdę tłoczno. Można było odbijać korek od ścian, faule były niedozwolone, nakrywanie korka nogą zabronione, a gdy na korytarzu pojawiała się grupa przedszkolaków pod opieką pani świetliczanki, gra była przerywana i zarządzano „przejście dla osób uprzywilejowanych”.

Z rysowanych na kartce taktyk na międzyklasowe mecze oczywiście nic nie wychodziło. 4A była zwyczajnie najsłabsza w nogę i nie mogła się równać z innymi klasami, zwłaszcza sportową 4B. Krzyżyki symbolizujące rywali, nieruchome na kartce, na boisku były zatrważająco mobilne, za szybkie, często odbierały piłki, a nawet same konstruowały akcje, czego ofensywne taktyki jakoś nie przewidywały. W końcu jednak przytrafił się mecz, kiedy klasie A udało się zdobyć dwa szybkie gole i zdobyć prowadzenie w meczu z klasą D. Grający na obronie Darek i Mariusz na chwilę zeszli z boiska, wpuszczając rezerwowych. W chwilowym zamieszaniu nikt nie zwrócił uwagi, że ten dobry wynik wydarzył się tylko dlatego, że u rywali spóźnił się ich najlepszy piłkarz. Gdy wszedł na boisko, po dwóch minutach zrobiło się 2:2. Chwilę później, mimo szybkiego powrotu chłopaków, już nie było co zbierać. Znowu trzy porażki, tak było w 4A, rok później w 5A i w końcu w 6A. Może dlatego równolegle tocząca się padaka reprezentacji Polski w eliminacjach EURO 2004 bolała jakby nieco mniej.

***

Wierzcie lub nie, ale „gra w korka” przetrwała w niezmienionych zasadach sześć lat. Szczęśliwym trafem Darek, Mariusz, Michał i Kuba zostali w tym samym gimnazjum. Ktoś z dyrekcji wprawdzie nie pomyślał i rozdzielił chłopaków do różnych klas, ale któż by się takimi drobiazgami przejmował. Dało to nowe pole do rywalizacji, bo z czasem zaczęli organizować dwójkowe turnieje międzyklasowe. Turnieje z profesjonalnym terminarzem na kartce papieru, tabelą oraz meczem finałowym. Korek czasami był zastępowany świętym Graalem, czyli lekką gumową piłeczką, wielokrotnie konfiskowaną przez nauczycieli. Strasznie nieprzewidywalnie się odbijała, ale umożliwiała uderzenia z woleja, co bardzo wzbogacało rozgrywkę. Rzecz jasna umiejętności szlifowali już nie tylko na korytarzu, ale i na szkolnym boisku, gdzie regularnie spotykali się w sobotnie poranki. Najpierw czekali, aż starsi zwolnią plac gry, później sami kazali czekać innym. Kondycji nadal nie było za grosz, technika (czyli cztery przypadkiem celne podania z rzędu) stopniowo zaczęła się pojawiać, podobnie jak pierwsze podziały na pozycjach, bo przecież nie wszyscy mogą stać w ataku.

***

Jakie wspomnienia zostały z tego czasu? Michał do tej pory wspomina rozczarowanie, gdy stojąc w gimnazjum na bramce w meczu międzyklasowym dał się pokonać Kubie. Wprawdzie wyszedł i skrócił kąt, ale piłka zatrzymała się na kałuży i go nieco zmyliła. W wersji Kuby „zostawiłeś bardzo dużo przestrzeni przy krótkim słupku, nie było opcji, żebym nie trafił!”. A jaka przyjacielska napinka była przed meczem… To, że drużyna Michała ostatecznie wygrała 6:1, nie miało znaczenia – Kubie udało się go pokonać i to mu wystarczyło.

Darek bardzo dobrze pamięta legendarny mecz w podstawówce, gdy razem z Mariuszem i Michałem zagrał w drużynie przeciwko Kubie i takiemu Tomkowi, którzy byli najlepszym duetem w klasie. Niespodziewanie to trio zwyciężyło 3:2, a Darek wykorzystał „świetne zgranie głową Michała i z woleja trafił przy krótkim słupku”. Wprawdzie nie było żadnego zgrania głową – Michał do najszczuplejszych wówczas nie należał, ledwo odbił się od ziemi i piłka minimalnie prześlizgnęła mu się po czubku głowy, gdy próbował „główkować”, no ale gol to gol. Jaka radość była wtedy w szatni!

***

Gimnazjum kiedyś musiało się skończyć i czwórka rozproszyła się po Warszawie, bo każdy dostał się do innego liceum. Piłkarskie spotkania jednak nadal trwały, a na boisko zaczął przychodzić Seweryn z sąsiedniego osiedla. Był parę lat starszy, co w tamtym wieku stanowiło jeszcze przepaść, ale to kolega z osiedla innego znajomego i też lubił pograć w nogę. Wprowadził nowość: to był pierwszy regularnie grający obrońca, świetnie się ustawiał i trudno było go minąć, poza tym dobrze grał na bramce. Mecze stały się trudniejsze i wymagały nowych umiejętności. Amatorskie treningi piłkarskie, wzbogacane małymi gierkami, ćwiczeniami z odegraniem i uderzeniem na bramkę czy akcjami 2 vs 1 zaczęły jednak dawać pewne rezultaty. Poziom gry grupy powolutku się poprawiał.

Sobotnie treningi kolidowały Michałowi ze naukami przed sakramentem bierzmowania, więc sprawiedliwie dzielił je jak Siara z Lipskim – trzy spotkania przy szkole, jedno w salce przykościelnej. Skończyło się to wprawdzie wyrzuceniem z kursu, ale po długich rozmowach z proboszczem i czasowym przymusowym zawieszeniu kariery piłkarskiej udało się pomyślnie załatwić sprawę.

***

W liceum Kuba poznał Piotrka. Dobrze grał w nogę, miał także brata Marka, który był bardzo szybki i zwrotny z piłką przy nodze. Marek ponadto „coś tam trenował”, co w oczach czwórki było już podziwu godnym faktem, wyglądającym nieomal jakby był obserwowany przez skautów Manchesteru United czy Realu Madryt. Marek rzadko miał czas na sobotnią gierkę, ale Piotrek zaprosił do gry kumpla Marcina, który również potrafił się rozpędzić i dobrze grał w obronie. Pewnego razu przy brakach kadrowych na piłkę zawitał Maciek i od razu zaczął przejawiać talent bramkarski. To stary znajomy Michała, jeszcze na podwórku pod blokiem bronił jego strzały (wtedy lekkie kopnięcia), teraz wychodziło mu to jeszcze lepiej. Piotrek, kolega Maćka, szybki i zwinny, czarował akcjami w defensywie zamiennie z popisami na bramce. Ekipa zaczęła się spotykać coraz regularniej i nabierała kształtów.

W podobnym czasie Kuba znalazł piłkarską grę internetową, Klubową Ligę Typerów. Zabawa polegająca na typowaniu przez weekend 20 wyznaczonych spotkań, których wyniki przekładały się na internetową rywalizację boiskowych szóstek, była niezwykle wciągająca. Do gry Kuba namówił Michała, Darka, Mariusza oraz Piotrka, a po naradach czwórki zespół został nazwany FC Warsaw Wilanów. Kapitan Kuba przez weekend miał niemało roboty: przypominał o typowaniu, zbierał od wszystkich ich predykcje, szczegółowo je analizował z Michałem, wybierając wyjściową szóstkę i taktykę. Chłopaki decydowali bez sentymentów, nierzadko przy słabej dyspozycji samych siebie zostawiali na ławce. Ta organizacja pracy w przyszłości miała im się przydać…

***

Godziny gier treningowych na Orliku nijak nie przekładały się na postawę w turniejach. Rywale niezmiennie byli szybsi, bardziej mobilni, skuteczniejsi. Chłopaki nie załamywali się, ale oczekiwania wynikowe przed każdym turniejem stawały się coraz mniej ambitne. A lata mijały, ekipa rozbiegła się po różnych kierunkach studiów, czasu na wspólne piłki stopniowo zaczęło ubywać. Dlatego przed kolejnym startem ze względu ówczesne stroje meczowe (błękitne koszulki) ktoś przed wilanowskim turniejem rzucił dla żartu, by tym razem wystąpić pod nazwą… San Marino. Jakie było zdziwienie, gdy ekipie Darka, Mariusza, Seweryna, Michała oraz Kuby udało się wyjść z grupy i awansować do półfinału turnieju. Najbardziej wymownym obrazkiem po tym sukcesie była szatnia zespołu po meczu „o wszystko” – każdy zawodnik jak jeden mąż wziął telefon do ręki i zaczął… odwoływać plany na popołudnie. Nikt bowiem nie spodziewał się awansu do fazy pucharowej!

Po przegranym o włos półfinale i nieudanym meczu pocieszenia San Marino zajęło czwarte miejsce. Dyplomy i nagrody były tylko dla trzech czołowych ekip…

***

Wrzesień 2017. Towarzystwo po zakończonych studiach poszło do pracy, każdy w swojej branży. Dorosłość sprawiała, że czasu na piłkę było coraz mniej, zwłaszcza w weekendy, dlatego w miarę ograniczonych możliwości ekipa szukała okazji do gry w tygodniu. W ciepłe wtorkowe popołudnie, przed rozgrywaną kolejką Ligi Mistrzów na wilanowski Orlik wybrali się Kuba z Michałem, żeby trochę potrenować uderzenia. Na miejscu zastali boisko zajęte przez rodziców z dziećmi, którzy organizowali się do rozegrania meczu. Nie mając nic lepszego do roboty, dołączyli do nich.

Gra z wyraźnie młodszymi chłopakami i ich tatusiami „z brzuszkami” nie wychodziła im kompletnie – błyskawicznie dostosowali się do bardzo niskiego poziomu. To było półtorej godziny męki, nieudanych zagrań, niecelnych strzałów, taka piłka pod hasłem „pobiegane”. Już mieli kończyć, gdy na boisku pojawiła się dorosła ekipa z rezerwacji o 20:00. Mieli dziesięciu do gry, potrzebowali dwóch. Kuba zaproponował Michałowi, by zostali chociaż na pół godziny. Ten bardzo niechętnie się zgodził. Zagrali w tej samej drużynie.

Ówczesny trener Wisły Płock, a późniejszy selekcjoner Jerzy Brzęczek ich występ skomentowałby słowami „wstali i coś im przeskoczyło w głowie”. Chłopaki zgodnie przyznają, że nigdy wcześniej i nigdy później nie zagrali lepszego meczu. Najtrudniejsze zagrania wychodziły z łatwością, podania „na pamięć” raz po raz mijały defensywę rywali, obaj strzelili kilka bramek. Gdy schodzili z boiska, wysoki kolega z tamtej ekipy wziął od Kuby adres mailowy, by w razie braków kadrowych zaprosić ich na kolejną grę.

Z czasem okazało się, że grupa z rezerwacji ma duży kłopot, by zebrać skład do gry co tydzień. Regularnie zapraszali dwóch, potem czterech, z czasem jeszcze większą liczbę graczy. Ludzie z tamtejszej ekipy przychodzili i odchodzili, ale ten wysoki chłopak przychodził co tydzień, wyróżniał się dobrą, techniczną grą, wyjściem do piłki i niezłym dryblingiem. Tak do wilanowskiej drużyny dołączył Karol. Przed którąś z kolei piłką, szukając chętnych do gry, Michał zarekomendował do gry przyjaciela z Saskiej Kępy, bardzo dobrze mu znanego fana Manchesteru United. Często opisując swoje mecze chwalił się doświadczeniem, mocną lewą nogą, a przede wszystkim „poznaniem zapachu szatni”. Na piłkę regularnie zaczął przychodzić Dominik, czyli Domas.

***

Lato 2020. Na Messengerowej konwersacji Darka, Mariusza, Michała i Kuby, szumnie zwanej „Wilanowskim Cafe Futbol” coraz częściej zaczął pojawiać się temat ligowych meczów rozgrywanych przez Darka i Mariusza. Chłopaki dali się namówić koledze Mariusza i wsparli jego drużynę w rozgrywkach Ligi Fanów. Pozytywnie wypowiadali się o organizacji meczów, narzekali jednak na zgranie oraz niezadowalający ich zdaniem poziom ówczesnej ekipy.

– Powinniście wpaść i spróbować, we czterech może będzie łatwiej. Znamy się długo, możemy grać w ciemno, może będzie lepiej – przekonywali.

Pojedyncze występy całej czwórki nie odmieniły losów meczów, ale ekipa znowu poczuła adrenalinę spotkań o stawkę. W głowie Kuby pojawił się pomysł: a może spróbować na własny rachunek?

Pod koniec wakacji chłopaki zebrali się u Kuby na szklaneczkę tradycyjnego Chivasa. Każdy po kolei odpalał linki znalezionych w sieci wzorów koszulek oraz motywów przewodnich, które mogły służyć za inspirację herbu. Po dłuższych poszukiwaniach zdecydowali się na niezwykłe barwy – miks kolorów przechodzących od żółtego, przez pomarańczowy do czerwonego.

– Mam już dość nudnych, jednolitych kolorów. A tak chociaż strojem będziemy się wyróżniać! Poza tym to barwy Warszawy – rzucił któryś.

Na demonstracyjnym zdjęciu koszulki, w miejscu gdzie zwykle jest logo sponsora znajdował się przykładowy tekst. Spodobał im się. Pasował do filozofii klubu. Gdy gra się nie układa, to chociaż biegaj. Just keep running! Nazwa od początku nie budziła wątpliwości – to musiało być FC Warsaw Wilanów.

Do startu w lidze w sezonie 2021/22 udało się początkowo namówić Maćka, Piotrka, Karola i Marcina. Drużyna przyjaciół znowu była w akcji. Tygodnie spędzali na analizach formacji, schematach akcji. Znowu pojawiły się kartki z kropkami, krzyżykami i strzałkami. Tak, jak blisko dwadzieścia lat temu, w podstawówce.

***

Wyniki… cóż, były podobne, jak w szkole podstawowej. Po bardzo obiecującym początku (wygrana i dwa remisy w trzech pierwszych spotkaniach) nadeszła seria porażek i pierwszą rundę FC Warsaw Wilanów zakończyło w strefie spadkowej. Ten zimny prysznic zadziałał bardzo mobilizująco. Na drużynowym czacie przez kilka dni po ostatnim meczu rundy trwała gorączkowa analiza. Ktoś zadeklarował treningi biegowe, inny stwierdził, że zacznie ćwiczyć brzuszki i pompki. Kuba zrobił cotygodniową rezerwację na Orliku pod balonem i niemal co tydzień chłopaki zapraszali innych rywali na sparingi, by jak najwierniej odwzorować warunki meczowe. Tygodnie treningów w końcu przyniosły efekty, a start rundy zaskoczył wszystkich. W pierwszym meczu z wiceliderem FC Warsaw Wilanów fruwało, seryjnie zdobywając gole.

I wtedy przyszedł bardzo przykry cios. Po jednym z odbiorów Darek z grymasem bólu upadł na murawę, trzymając się za zgięte kolano. Drużyna wprawdzie wygrała, ale z urazem więzadła w kolanie wypadł jeden z liderów. W kolejnym spotkaniu przy ostatnim strzale meczu Mariusz trafił w wyprostowaną stopę rywala i niemal natychmiast zaczął utykać. Złamany palec. Po stemplu jednego z rywali Piotrka z gry wyeliminował schodzący paznokieć z dużego palca stopy. Po tym samym spotkaniu na uciążliwy ból kręgosłupa zaczął uskarżać się Kuba, a Karol przypomniał, że lada moment na dwa tygodnie wyjeżdża na urlop do Peru…

Kuba i Michał co tydzień głowili się, jak zebrać skład na mecz ligowy. Przetrzebioną kontuzjami drużynę co niedzielę wzmacniali inni zawodnicy, co nie sprzyjało zgraniu i stabilności. Mimo wszystko FC WW zaczęło jednak wygrywać, ekipa złapała pewność siebie, a w tej sytuacji nowi piłkarze mieli łatwiejszy start i wnosili jakość. Chłopaki nie brali byle kogo, szukali osób już chociaż częściowo zgranych, pasujących umiejętnościami do wymagań konkretnych pozycji. Coraz częściej na boiskach Ligi Fanów zaczęli gościć Dominik, potem Piotrek i Seweryn. Czasami pojawiał się Janek, świetnie wyszkolony kolega Kuby, trenujący na co dzień w jednym z podwarszawskich klubów. Rundę zakończyli z niewiarygodnym jak na oczekiwania oraz kłopoty kadrowe dorobkiem 21 punktów i pewnym utrzymaniem w 10. lidze. Rywalizacja sprawiała im frajdę, a wspólna gra dużą przyjemność.

W nowy sezon 2022/23 weszli całą ekipą. Kuba, Michał, Mariusz, Seweryn, Piotrek, Marcin, Maciek, Piotrek, Karol, Dominik, Janek. I Darek, który choć nieobecny na boisku, z nie mniejszym zapałem kibicuje kolegom i omawia każde spotkanie.

***

Tak Lidze Fanów przedstawiła się FC Warsaw Wilanów. Drużyna przyjaciół, których w 2002 roku połączyła pasja do piłki nożnej. Dwadzieścia lat później nadal wszyscy mieszkają na Wilanowie i w okolicach. Nadal lubią rysować kropki, krzyżyki i strzałki, rozpisywać akcje, dyskutować o formacjach, omawiać schematy. I tak jak dwadzieścia lat temu, akcje niekiedy się nie kleją, czasami rywale okazują się za szybcy, za często odbierają piłkę i za często zdobywają gole. I trudno. Just keep running!

Data utworzenia artykułu: 2022-10-05 08:38
Facebook
Tabela
Poz Zespół M Pkt. Z P
4   TUR Ochota 11 18 5 3
5   ALPAN 11 15 5 6
7   FC Kebavita 11 10 3 7
3   FC Otamany 11 25 8 2
6   In Plus & Pojemna Halina 11 12 4 6
9   Explo Team 11 8 2 7
2   Gladiatorzy Eternis 11 28 9 1
8   Esportivo Varsovia 11 9 3 8
10   Warsaw Bandziors 11 4 1 9
1   EXC Mobile Ochota 11 29 9 0
Social Media
Youtube SUBSKRYBUJ



Reklama